lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Incepcja] I n c e p c j a (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10710-incepcja-i-n-c-e-p-c-j-a.html)

Yzurmir 23-04-2013 04:13

Stojąc za jednym z foteli, Cryer zacisnął pięści tak, że nie mógł tego nikt widzieć. Nienawidził w tej chwili Ekstraktora jak chyba jeszcze nigdy nikogo. "Nieudana próba ataku"... Gdyby on sam nie zachował się jak idiota, to nie musieliby w ogóle atakować. Czego on się spodziewał? Że we dwójkę i nieprzygotowani poradzą sobie ze wszystkimi tymi wietnamskimi żołnierzami w środku? Najwyraźniej JEGO grupie także nie udało się złapać Putina, pomimo że mieli ze sobą Ruhla i innych, ale wciąż on widział za stosowne obsmarować jego i Amy! "Pacan", pomyślał Fałszerz, dygocząc ze złości. "Z takim przywództwem to ta misja się nigdy nie uda. Cholerny... pieprzony pacan!"

Ale nie mógł nic powiedzieć, miał zatkane usta. Żaden instynkt Fałszerza nakazujący mu zachowywać się buńczucznie w sytuacji zagrożenia nie mógł go skłonić do tego, aby zacząć pyskować temu człowiekowi, który bez litości zamordował jednego z nich. Nagle Cryera znowu uderzyło, jak cienkie jest ostrze, na którym balansuje ― jeden zły ruch i BAM! Skończy jak Tony Smith... Aż zrobiło mu się niedobrze, zgiął się prawie w pół. Musiał stąd sobie pójść, nie mógł znieść widoku tych wszystkich ludzi. Pewnie im się upiecze, dla nich to wszystko to będzie po prostu jedna z miliona przygód, w jakie obfitują ich cudowne życia; zwłaszcza dla tych, co dostali po dwa cholerne plusy. Takim zawsze się udaje. Szczęściarze, ci ludzie mają w życiu łatwo, na pewno jeszcze na tym wszystkim jakoś zyskają. Skończą z kupą kasy, spokojnie przeczekując kłopoty w kurorcie na odległej tropikalnej wyspie. Ale nie on. Dla niego takie rzeczy nigdy nie kończą się dobrze. On umrze, był tego pewien. Będzie drugim, drugą ofiarą Malcolma Whitmana. BAM...

W pośpiechu wydostał się z pomieszczenia na strychu, jakby zaraz miał się porzygać i chciał dotrzeć na czas do łazienki. Zbiegł po schodach na dół, aż dotarł do korytarza. Rozejrzał się, było pusto; rzucił się biegiem do swojego pokoju, obijając się o ścianę, jakby był pijany. Wpadł do środka, zatrzasnął za sobą drzwi i obrzucił całą sypialnię niespokojnym spojrzeniem, szukając czegoś. Upadł na kolana i zajrzał pod łóżko. Niczego tam nie było, ale on wciąż miał wrażenie, jakby w którymś kącie pokoju ktoś mógł na niego czyhać. Sprawdził to jeszcze dwa razy, po czym uklęknął na łóżku i oparł się na rękach, spuszczając głowę. Oddychał głęboko, jakby w powietrzu brakło tlenu.

Nie mógł już tego wszystkiego wytrzymać, nie mógł już utrzymywać dłużej pozorów... Wiedział, że nie da rady dalej kontynuować, nie da rady wyjść z tego pokoju, gdy miał świadomość, że kolejna porażka w następnym śnie treningowym może oznaczać dla niego kulkę w czole, nawet jeśli to nie będzie jego wina, nawet jeśli nie zrobi niczego złego. Czemu w ogóle się w to wpakował?! TO był największy błąd, jaki kiedykolwiek popełnił. Czemu? Czemu się zgodził ― nie mógł tego teraz zrozumieć. Czy myślał, że to będzie zabawa? Że to będzie przygoda, jak w filmie? Przecież on teraz może zginąć w każdym momencie, a jeszcze nawet nie zaczęli niczego robić na poważnie... jeszcze nawet nie zbliżyli się do prawdziwego Putina!

Sytuacja była beznadziejna. Point-Man obiecał mu pistolet; gdyby go miał, to mógłby się teraz zastrzelić. Najprostsze wyjście ― i nie byłoby więcej tej niepewności i strachu. Tylko że Smith zginął zanim zdążył zrealizować swoją obietnicę. Co za paskudna ironia.

Zresztą John nie chciał umierać. Chciał tylko wrócić do domu. Nawet nie musiałby niczego pamiętać, po prostu dobrze byłoby obudzić się w swoim własnym łóżku i wrócić do swojego smutnego, nudnego, żałosnego, bezpiecznego życia. Jak to dobrze byłoby, jakby to wszystko to był tylko sen...

Cryer podniósł głowę i spojrzał na wciąż uruchomiony komputer. Tak, miał pomysły, jak wyrwać się z tej rozpaczliwej sytuacji, ale problem był taki, że one wszystkie były równie groźne i wiązały się z jeszcze większymi wyzwaniami niż po prostu robienie, co mu się mówi.

Zaskomlał cicho, czując się, jakby się miał rozpłakać, ale tego nie zrobił. Zwinął się w kłębek w nogach łóżka, a potem zmusił się, by wrócić do pracy.

arm1tage 25-04-2013 12:59

- Odezwiemy się.

Trzaśnięcie drzwi wozu wyrwało chwiejącego się niepewnie na chodniku człowieka z półzamroczenia. Trzymając się za ciężką głowę przyglądał się bezrozumnie odjeżdżającemu samochodowi. Wiatr kołysał lekko palmami posadzonymi wzdłuż szosy, niedaleko szumiał ocean. Człowiek z trudem dochodził do siebie, w jego głowie wszystkie elementy układanki były rozrzucone jak po zabawie nadpobudliwego dziecka. Zapewne sporo czasu miało minąć, zanim powstanie z nich jakiś obraz. Mętny wzrok odprowadzał znikający za zakrętem wóz. Ocean szumiał. Usta poruszały się bezgłośnie.






THE EXTRACTOR


- Przyjechała? - Malcolm jedną ręką trzymał przy uchu telefon, drugą operował owiniętą skórą fajerką samochodu.

Dopiero teraz Whitman tak naprawdę dochodził do siebie. Zapomniał już ile wysiłku może kosztować przenoszenie bezwładnego ciała dorosłego człowieka w jedną osobę. Pot na jego skroniach jeszcze do końca nie obeschł. Przynajmniej nikt z grupy nie wyszedł za nim z poddasza, Malcolm dziękował opatrzności w myślach, oszczędziło to tłumaczeń i domysłów. I głupich komentarzy na temat formy fizycznej Malcolma, który nieomal zszedł ze zmachania przy wykonywanym zadaniu...

- W porządku, w porządku. - odpowiedział do aparatu, przecierając przedramieniem pot z czoła, raz jeszcze.

Wóz przemknął kolejną przecznicę. Whitman obleciał wzrokiem tyłki dwóch mknących po chodniku wspaniałych dziewcząt na wrotkach. Potem zasłonił się ciałem od lewej strony, gdzie dostrzegł glinę na motorze włączającego się do ruchu, za gadanie przez komórkę w trakcie jazdy można było mieć pewne kłopoty. Ekstraktor nie potrzebował więcej kłopotów.

- Malcolm, skarbie! - głos w aparacie zmienił się, z nerwowej paplaniny Rodrigo na rozentuzjazmowany szczebiot jedynej w swoim rodzaju Brazylijki.






THE CHEMIST, THE EXTRACTOR


Antonia, machając łydkami z pulpitu zastawionego papierami, z królewską łaskawością aaprobowała wszystkie akcje Rodriga. Choć przy tych najbardziej wyczynowych musiała bardzo walczyć ze sobą, by nie wybuchnąć śmiechem na całą dyżurkę. Na szczęście skończył szybko, bo po pierwsze jakiś przycisk od urządzeń ochrony wpijał się nieco w królewską rzyć Antonii, a po drugie sapanie portorykańczyka przerwał dźwięk telefonu.

Było już po wszystkim, więc Rodrigo dopadł do aparatu, przystawił go do oczu i wytrzeszczył gały na wiedźmę.

- Malcolm!
Uśmiechnęła się promiennie.
- Co robić?! - portorykaniec wpadł w lekką panikę, jego wzrok biegał między Ramos a szczurem - Odbierać? Jasne że tak! A ty? Będziesz chciała z nim teraz gadać?
- Odbieraj. - zadecydowała szybko, zsuwając się z pulpitu. - Złóż raport szefowi, co tam masz do raportowania.

Nie było tego wiele. Rodrigo poddenerwowanym jeszcze głosem zdawał relację, pomijając wydarzenia ostatnich minut. W zasadzie nic, tylko koperta na pana nazwisko z podpisem nadawcy: “Tom”.

Antonia słuchała nonszalancko oparta o ścianę z plakatem roznegliżowanej panienki przy czerwonym motocyklu. Rodrigo spojrzał na nią i jakby sobie przypomniał.

- No i przyjechała ta duża niunia. Antonia, tak. Tak, jest tutaj.
Białe zwierzę poruszało wąsikami.
- Sama. - Rodrigo zdecydował nie wliczać Melby do liczących się postaci - A co u was? Wszystko w porządku? W porządku? Ona mówiła, że możecie być teraz w tarapatach!

Ramos nie miała zamiaru dłużej czekać. Wystawiła królewskim gestem dłoń i rozcapierzyła upierścieniowane palce. Rodrigo chętnie i skwapliwie skorzystał z okazji i rzucił niemal telefonem jak gorącym kartoflem.

- Malcolm, skarbie! - Antonia tchnęła Ekstraktorowi czule w słuchawkę. - Zjechałam pół świata. Mam nową, świeżą opaleniznę. Miałam masę przygód i poznałam masę fascynujących, niebezpiecznych mężczyzn. Żaden nie był jednak nawet w połowie tak fascynujący i niebezpieczny jak ty! Dlatego szybciutko wróciłam. Nie masz pojęcia, jak... za tobą tęskniłam!

Krótkie zawieszenie głosu chyba było planowane. Chyba zamiast "tobą" mogły się tam pojawić "twoje pieniądze".

- I zaraz ci wszystko opowiem, jak tylko obecny tu Rodrigo dzielnie niczym Cerber przestanie mi bronić drogi do powrotu w twoją bezpośrednią okolicę. Zaszczycając mnie lub obrażając kompletnym, bardzo profesjonalnym brakiem zaufania...

traveller 28-04-2013 21:15

Sukin, który dopiero powrócił po swoim nieoczekiwanym wypadzie, przysłuchiwał się im milcząco. Ale przy tym nie próżnował. Wygaszał ekrany na których monitorowane była aktywność życiowa śpiących, ostrożnie rozłączał kable.

- Co tam robił Putin? - spytała Amy lodowatym tonem, wpatrując się w Architekta.

- O to samo miałam spytać - odezwała się Miranda - przecież to teoretycznie niemożliwe?

- Niemożliwe...? Will go sobie wymyślił, wiec mógł być. Tylko dlaczego? - Amy wpatrywała się w mężczyznę zimnym wzrokiem.

- To... Nie był Putin z tego co mi wiadomo. Przynajmniej w założeniu miał to być aktor łudząco do niego podobny. Sam dowiedziałem się o tym dość niedawno, zresztą widziałem go tylko przez chwilę i to z daleka, więc ciężko mi powiedzieć czy...

Anglik zamyślił się na moment przygryzając wargę.

- Amy, ty i Cryer spędziliście z nim trochę czasu, więc może powiesz nam coś więcej o The Marku. I nie, nie jestem wstanie zmieniać fizycznego wyglądu projekcji nieważne jakbym się starał. Właśnie dlatego Fałszerze są tak użyteczni podczas snu.

- Co podejrzewasz Will? - spytała Miranda - Jakiś inny Fałszerz wdarł nam się do snu???

Profesor wzruszył tylko ramionami.

-Po prostu jak na zwykłego aktora, ten ktoś miał dość duże pojęcie o taktyce wojskowej, dowodzeniu ludźmi i postępowaniu w ekstremalnej sytuacji w której się znalazł. Tego nie przewidywał plan i pewnie to jeden z czynników, które zaważyły o jego niepowodzeniu. Może Ekstraktor rzuciłby nam na to trochę światło bo szczerze mówiąc nie wiem co myśleć... - potrząsnął tylko głową w geście pełnym zrezygnowania.

- Od początku już coś nie gra z tymi naszymi snami - mruknęła Miranda - i jakoś zawsze najpierw obrywa Amy.

Will spojrzał pytająco w kierunku fałszerki nie trudząc się nawet ukrywać troski.

-Amy? Zauważyłaś w tym śnie coś odstającego od normy? Coś co przypominałoby ci sen w więzieniu?

- Odstającego od normy? Tak Putina. Nie wiem kto to był i co tam robił ale... to było chore. Straszne. Nie wiem czy to przez szok, ale on wydawał się być tak wiarygodny - głos jej zadrżał - od początku cały obóz był do nas wrogo nastawiony, potem jeszcze ten atak, nie mieliśmy szans. A jeśli chodzi o podobieństwa do poprzedniego snu... oba były tak samo spieprzone. I nie wiem czyja to wina. Za szybko umieram - powiedziała tonem, w którym złość mieszała się ze strachem.

Will pokiwał wolno głową rozważając to co usłyszał. Spojrzał wymownie w stronę Mirandy.

-Nie widziałaś tam czasem żadnej kobiety? Projekcji kobiety - poprawił się.

- Nie nie widziałam - odpowiedziała wolno jakby się nad czymś zastanawiając. - Will, Miranda... o co chodzi?

-Nie jestem do końca pewien. Ustaliłem jednak z Mirandą, że podczas snu w więzieniu przewodnictwo nad buntem sprawowała jedna osoba. Osoba o wyglądzie mojej... - profesor zamarł na moment.

-Mojej byłej żony.

Westchnął i uciekł spojrzeniem w bok kręcąc nieznacznie głową.

-Sądzę, że jej personifikacja może “żyć” gdzieś we wnętrzu mojej głowy. W dodatku najwidoczniej żywi do ciebie jakoś niechęć Amy...

- Świetnie - syknęła z rezygnacją. - Potrzebujesz psychologa? Żony znajomych... To jakiś koszmar.

-Rzeczywiście koszmar. Amy.. - skinął lekko głową.

-Wolałbym porozmawiać o tym na osobności jeśli już muszę. Poza tym trzeba powiadomić o tym Malcolma. Nie wiemy z czym mamy tu do czynienia, ale lepiej uniknąć przedwczesnej paniki - Anglik starał się mówić dyplomatycznym tonem racjonalisty.

- Dobrze - powiedziała uśmiechając się łagodnie.

Will uznał, że póki co sprawę należy odłożyć na później i postanowił pociągnąć inny wątek.

-Doktorze, jak szybko może pan pomóc mi w projektowaniu kolejnego snu? We dwójkę powinno pójść szybciej. Mirando myślę, że trzeba usiąść wspólnie i opracować lepszy plan niż ostatnio. Liczę tu na twoją pomoc - mężczyzna w ciele młodego chłopaka uśmiechnął się przyjaźnie chociaż był to uśmiech lekko przygaszony ostatnimi wydarzeniami. Nagle zmarszczył czoło dostrzegając coś dziwnego.

-Doktorze Sukin? Wszystko w porządku?

- Tak...Tak. - Sukin skupił uwagę na pytającym - O co pan pytał? Aha, sen...Oczywiście, jestem do dyspozycji od zaraz...Przecież takie było też polecenie szefa...Nie mam pojęcia tylko jaki to miałby być sen, obawiam się że pod tym względem wiem tyle co wszyscy. Szef powiedział zresztą, że niedługo wróci i będziemy mogli go wypytać co miał na myśli. W każdym razie...Jestem do usług, chętnie nauczę się czegoś od Pana, profesorze. Może...Może tym razem zdecyduje się Pan zabrać mnie do...do wewnątrz? Moglibyśmy...pomodelować trochę... scenografię, zanim wpuścimy tam ekipę.

Will przyglądał mu się uważnie. Miał przeczucie, że coś nie zgadzało się w zachowaniu Sukina, ale skoro ten upierał się, że wszystko gra... Wzruszył tylko lekko ramionami bardziej do siebie i skinął głową na znak, że się zgadza.

-Dobry pomysł. Myślę, że nauczyć można się czegoś od siebie wzajemnie. W międzyczasie pomyślę nad pewnymi aspektami snu, które mogą nam się przydać. Jeśli to wszystko to będę u siebie.

- Proszę tylko dać znać, i zjawię się niechybnie. - zapewnił doktor.

Architekt pożegnał się krótko ze zgromadzonymi i wyszedł z pokoju na poddaszu. Potrzebował chwili przerwy. Śmierć wzmaga apetyt.

arm1tage 30-04-2013 11:02

- Malcolm...- usta Amy Fox były zaciśnięte w kreskę - ...chyba żartujesz.
- Nie.
- Nie wiedziałam, że takie rzeczy są możliwe.
- Są.
- Naprawdę?
- Nie ma rzeczy niemożliwych.








THE TEAM



Zeszli z zatęchłego poddasza pozostawiając za sobą puste, wytarte fotele. Na zewnątrz, za oknami magazynów świat biegł swoim torem, właściwie zdążył ledwie westchnąć. Dzień był nieco pochmurny, powietrze ciężkie, dalekiej jeszcze burzy nie było słychać ale czuło się ją dobrze jako zapowiedź załamania pogody.

Po krótkim odpoczynku wszyscy ruszyli do swoich zadań. Miranda i Amy póki co miały czekać na Whitmana, poświęciły więc nieco czasu na rozmowę w pokoju jednej z nich. Potem Miranda poszła do hali, a tam rozpoczęła swój codzienny trening fizyczny, miejsca było tu dosyć. Amy pozostała u siebie, zastanawiając się nad wnioskami z wcześniejszej dyskusji z Willem.

Ktoś inny też wpadł na pomysł by trenować w dużej magazynowej hali. Był to Ruler. Lawson przyglądała się jego technikom walki, a potem zaproponowała sparring. Solo uśmiechnął się pod nosem zaskoczony, ale gdy Miranda potwierdziła swoją propozycję zgodził się, w duchu nakazując sobie uwagę by nic przypadkiem nie zrobić dobrej znajomej szefa.

Po pierwszych minutach treningowej walki Chris przestał poruszać się na jedną czwartą gwizdka. A po treningu zyskał całkiem nowe zdanie o umiejętnościach Mirandy. Musiał przyznać to przed sobą, spotkał w życiu niewielu mężczyzn którzy mogliby stawić czoło tej niepozornej przecież dziewczynie. I żadnej kobiety.
- Nieźle, jak na babę. - wysapał Ruler mimo to, gdy było po wszystkim. Żeby sobie nie myślała.

Widzowie, którzy zdążyli się zebrać pod ścianą hali przywołani odgłosami walki niosącymi się echem po magazynach, wybuchnęli śmiechem, otrząsając się wreszcie z pewnego szoku w jaki wprawił ich pokaz. Nigdy jeszcze nie widzieli czegoś takiego. Nawet Szósty musiał to przyznać.

Will zaszył się z doktorem Sukinem w jednym z pomieszczeń, odnajdując wspólny język przy omawianiu różnych architektonicznych zagwozdek i teorii na temat zakończonego snu treningowego. Potem przyszła pora na burzę mózgów. Malcom powiedział przecież “scenografię i cel ustalcie we dwóch”. Chcieli mieć już cokolwiek do zaproponowania, kiedy szef wróci.

John Cryer zniknął w swoim lokum i nikt go nie oglądał - zapewne zgodnie z poleceniem szefa biedził się nad zabezpieczeniami laptopa Smitha, przecież na nowym miejscu najpierw trzeba było znów rozstawić całą informatyczną aparaturę i znów zaprząc maszynę Blackwooda do pracy.

Thomas, jak uprzednio, udostępnił młodemu swój superkomputer i ruszył do przydzielonego mu zadania razem z innymi wyznaczonymi członkami Teamu. Razem z Koroniewem i Solo, mieli mieć baczenie na okolicę i obmyśleć ewentualną drogę ewakuacji z magazynu. Zaczęli więc od wspólnej przechadzki po terenie i okolicach. Solidny, zwyczajny magazyn. Jego grube ściany mogły wytrzymać nawet i ostrzał, ale gorzej było z zabezpieczeniami. Stare okna nie gwarantowały właściwie tego, że nikt nie dostanie się po cichu do środka - a głośno już na pewno nie miałby problemu. Główne drzwi dawało się sforsować przy użyciu średnio zaawansowanych środków, inne nawet łatwiej. Teren był ogrodzony tylko zwykłą siatką, na ze skrzypiącą bramę otwieraną kluczem. Nie było kamer ani dyżurki. Lampy dawały oświetlenie tylko od ulicy, więc po zmroku z dwóch stron niezauważone podejście pod siatkę było łatwizną.

Ulica, doświadczona przez koła samochodów dostawczych graniczyła z posesją z jednej strony. Od innych teren sąsiadował z podobnymi terenami zastawionymi magazynami, niektóre ogrodzone siatką a inne betonowymi murami. Okolica była typowo biznesowa, firmy i ich magazyny, parkingi ciężarówek które hałasowały z daleka swoimi silnikami, i częściowo przemysłowa: warsztaty i dalej małe fabryki, z których dobiegało monotonne tłuczenia metalu o metal, syków prasy hydraulicznej...

Po powrocie wymienili spostrzeżenia. Blackwood był najbardziej doświadczony jeśli chodzi o bezpieczeństwo posesji - ich magazyn wymagał naprawdę dużo pieniędzy i pracy by zapewnić solidne security, monitoring i doświetlenie tyłów wydawały się pierwszą koniecznością. Co do ewakuacji...Był szybki transport po szerokiej drodze graniczącej z posesją, zanotować trzeba było jednak że w ciągu dnia dojazdy bywały zatłoczone ciężarówkami. Szósty, Thomas i Ruler wrócili na poddasze i znaleźli stamtad wyście na dach wysokiego budynku. Mimo że papa nie była w najlepszym stanie, dach nie stwarzał raczej zagrożenia - grupa paru osób mogła się po nim przemieszczać. A skoro tak, to możliwa była stamtąd ewakucja ze wsparciem z powietrza - śmigłowiec nie wylądowałby tam co prawda, ale byłby w stanie zawisnąć wystarczająco nisko by wciągnąć ewakuowane osoby na pokład. Na dole teren posesji był też wystarczająco duży i utwardzony, by posadzić helikopter na ziemi.

Dyskutowali dalej. Ewakuacja piesza była stosunkowo łatwa, tutaj dziurawość terenu była atutem. Wybiec można było praktycznie w każdą stronę i będąc w formie, przez płoty i mury, z terenu na teren przedostać się do którejś z dalszych, ruchliwych ulic miasta. Blackwood zanotował na sporządzonej mapce na których posesjach widzieli pilnujące psy. Najważniejszym miejscem było położone w okolicy zejście do stacji metra. Po ewakuacji można było stąd szybko przemieścić się do dowolnej części miasta, w dodatku w tłumie pasażerów.

Nie skończyli dyskusji, bo wrócił wreszcie Malcolm. Wieść ta szybko obiegła cały magazyn.






THE EXTRACTOR



Siedzący w pomieszczeniu sam ze sobą Whitman przez chwilę patrzył na płytkę DVD, którą właśnie otrzymał, a potem upewnił się że drzwi są zamknięte i odpalił nośnik na swoim laptopie. Był tam tylko jeden plik, zaszyfrowany. Ekstraktor sprawdził swój telefon i powrócił do jednej z ostatnich wiadomości, która zawierała klucz. Po wprowadzeniu 30 znakowego kodu plik otworzył się. System rozpoznał plik video. Malcolm, gdy tylko zobaczył początek filmu odsunął się na krześle i w milczeniu uważnie śledził każdą sekundę.

Jakiś pokój i siedzący naprzeciw kamery Jack Anderson. Mówiący do obiektywu. Tak, to wiadomość przeznaczona właśnie do Malcolma. Wiadomość z tamtej strony, Malcolm wzdrygnął się widząc, jak przemawia do niego twarz którą dopiero co oglądał na przesłanym zdjęciu w zupełnie innym ujęciu, na zdjęciu przesłanym przez tę samą osobę która nadała mu teraz ten plik video. Słowa spokojnego, chłodnego jak lód Andersona ścinały krew w żyłach. Tylko w jego spojrzeniu buzował gniew.

- ...nie doceniłem pana. Najwidoczniej w naszym kraju ma pan kontakty, które blokują ręce przyjaciołom moim i mojego zabitego przez pana przyjaciela. Ale nie sądzę, żeby takie koneksje sięgały aż na drugą stronę oceanu. A tam Smith pozostawił za sobą wielu, dla których znaczył tyle co i dla mnie. Tych, którzy wymierzą sprawiedliwość.

Anderson poprawił się na krześle. Gdzieś za oknem, w pomieszczeniu gdzie nagrywano film, rozległa się odległa policyjna syrena.

- ...więc skoro tak lubi pan gry, panie Whitman, to mam dla pana odpowiedni poziom wyzwania. Dał mi pan szansę, odpłacam się tym samym. Dam panu nawet więcej czasu, niż dał pan Anthony’emu. Proszę teraz posłuchać uważnie. Gdy otrzyma pan ten film, wiadomości o tym co pan zrobił będą już rozesłane do rosyjskich przyjaciół Smitha. Dawnych znajomków ze Specnazu, i obecnie sprawujących wysokie stanowiska w wojsku i służbach specjalnych. Tak, Anthony wyrobił mi odpowiednie znajomości już dawno. Ufał tylko mnie. Był dla mnie jak ojciec. A dla tamtych jak brat. Ci ludzie nigdy nie wybaczają. Od dziś, panie Whitman, może pan oczekiwać gości. Pan i wszyscy inni, bo przekazałem na drugą stronę oceanu wszystko, co o was wiem. Tym z Was, których szanowałem, dałem szansę ucieczki odpowiednio wcześniej. Nie wiem, ile czasu macie, ale na pewno nie macie go wiele.

Anderson po raz pierwszy uśmiechnął się lekko.

- Wspomniałem jednak o szansie i grze. Ci ludzie są jak gończe psy, nie można z nimi negocjować. Jest tylko jedna osoba na świecie, której rozkazu posłuchają. Ta sama osoba, do której próbujecie się zbliżyć. Tak, jest nią nasz Figurant. Tylko że teraz to nie pan decyduje, ile ma pan czasu. To ja właśnie zmieniłem reguły gry. Teraz polega ona na tym, żebyście osiągnęli swój cel, ale sprawili by po przebudzeniu Figurant zatrzymał tych ludzi, a może to zrobić jednym telefonem. Musicie osiągnąć ten cel, zanim tamci was odnajdą. To wasza jedyna szansa. To niemożliwe, powie pan? Przecież pan jest od rzeczy niemożliwych. Mam nadzieję, że to odpowiednie dla pana manii wielkości wyzwanie.

Jack zamilkł, patrzył tylko prosto w oczy widzowi.

- Wasz czas właśnie się skurczył. - powiedział na koniec, zanim na ekranie pojawił się szum . - Jednak i tak masz go więcej, Whitman, niż miał Anthony: pomiędzy chwilą w której wydałeś wyrok a momentem, gdy twój pies nacisnął na spust. Żegnaj, Ekstraktorze. To moja prywatna zemsta, ja sam wyjeżdżam, ale wiem że po was wkrótce nie pozostanie nawet ślad. Taka jest, przeprowadzona moimi rękami, ostatnia akcja pułkownika Nikołaja Orłowa.

Irmfryd 19-05-2013 12:05

- I zaraz ci wszystko opowiem, jak tylko obecny tu Rodrigo dzielnie niczym Cerber przestanie mi bronić drogi do powrotu w twoją bezpośrednią okolicę. Zaszczycając mnie lub obrażając kompletnym, bardzo profesjonalnym brakiem zaufania...

Malcolm przez chwilę zastanawiał się czy się cieszyć z głosu Antoni w słuchawce czy wręcz przeciwnie. To, że wróci było pewne ... w tej bądź innej formie. Czyli to czy byłby wkurwiony teraz czy zadowolony później przestawało mieć znaczenie. Minęła kolejna chwila gdy Malcolm wpisał koordynaty GPS do nawigacji.

- Kurwa to działa ... powiedział bardziej do siebie niż do słuchawki. - zadowolenie, które wymalowało się na jego twarzy przeniosło się także na ton wypowiedzi - Antonia, sweetie, dawno Cię nie słyszalem. Opalenizna powiadasz, niebezpieczni mężczyźni ... czyli wszystko w normie.

- Było cudownie! - wykrzyknęła Antonia na wydechu, z taką radością, jakby opisywała wyjazd na wymarzone wakacje, a nie dezercję w trybie pilnym z organizacji przestępczej. - Gdzie jesteś? - przeszła od razu do sedna. - Nie mogę się doczekać, aż ci wszystko opowiem!

- Kochana jesteś - najwyraźniej sposób gry Chemiczki Malcolmowi odpowiadał - właśnie jadę samochodem i podziwiam widoki. Wiesz niebawem przyjadę do studia, powtórz ode mnie Rodrigo, żeby się Tobą zajął. A swoją drogą super, że spędziłaś świetne wakacje, należało Ci się to.

- Ależ, powiem drogiemu Rodrigo, że powiedziałeś mi, abym się nim zajęła - oznajmiła Antonia z tą śmiertelną powagą, jaka jej się czasami zdarzała, gdy wewnętrznie dostawała skrętu kiszek ze śmiechu. - To kiedy będziesz, skarbie?

- Jak to kiedy? Zanim policzysz do trzech - dobry humor nie opuszczał Whitmana.

- Trzy! - wykrzyknęła Antonia, wybuchnęła perlistym śmiechem i rozłączyła się.

Nie były to trzy sekundy, nie były to trzy minuty, nie było to nawet trzydzieści minut kiedy czerwone ferrari Malcolma wjechało w Mulholland Drive a potem w uliczkę dojazdową do studia. Ktoś obserwujący podjeżdżający samochód mógłby pomyśleć, że albo kierowca chce nim rozpieprzyć bramę albo ma duże zaufanie do hamulców. Wyszło na to drugie, bo samochód gładko wyhamował pozostawiając kilka cali zapasu pomiędzy zderzakiem a bramą. Zamiast trąbić Whitman energicznie naciskał pedał gazu. Gdy brama odsunęła się Malcolm wjechał na teren studia. Opuścił szybę po czym krzyknął w kierunku dyżurki.

- Rodrigo co z tą kopertą?

Po krótkim czasie Rodrigo wybiegł z dyżurki, niemal nie zabijając się na schodkach. Zatrzymał się za oknem wozu i bez słowa podał kopertę Malcolmowi. Ten wziął ją do ręki. Szybkie oględziny okazały dwie rzeczy - napis "TOM" na kopercie w miejscu nadawcy oraz...Fakt, że koperta była nieudolnie zaklejona po tym jak ktoś niepowołany już ją otworzył...

Malcolm pokiwał z uśmiechem głową. Potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągając portfel. 100 $ zaszeleściło w dłoni Whitmana.

- Spisałeś się Rodrigo – powiedział Extractor wyciągając dłoń z banknotem.

Gdy grube paluchy latynosa próbowały pochwycić banknot Malcolm cofnął rękę. Rodrigo spojrzał na szefa. Ten tylko uśmiechnął się, machając banknotem. Tym razem zdziwiona gęba Rodrigo pojawiła się w otwartym oknie. Extraktor tylko na to czekał. Szybkim ruchem złapał głowę delikwenta przyciskając ją do ranta drzwi. Drugą ręką wcisnął przycisk unoszący szybę do góry.

Bez żadnego słowa przycisnął pedał gazu … tym razem lekko. Wóz potoczył się po placu. Extractor zupełnie ignorował krzyki latynosa. Malcolm robił trzecie kółko, z każdym nabierając większej prędkości … w końcu zapytał:

- Dlaczego otworzyłeś kopertę?

- Ona mi kazała!

No tak, przecież to takie prosto. Dopiero wróciła i już rozrabia. Zastanawiając się co z tym faktem zrobić Malcolm robi kolejne kółka. W końcu krzyk Rodrigo i walenie otwartą dłonią o blachę samochodu wyrwało go z zamyślenia.

- Posłuchaj uważnie. Wygrałeś los na loterii a robisz wszystko, żeby to spieprzyć. Myślisz, że będę tolerował otwieranie kopert adresowanych do mnie? Chuj mnie obchodzi co ONA ci nagadała. Nie po to siedzisz na dyżurce aby szczerzyć zęby do byle laski, która zakręci tyłkiem. Weź się wreszcie do roboty, za którą ci płace … - najwyraźniej Whitman chciał coś jeszcze powiedzieć, ale tylko zrezygnowany pokręcił głową. Złapał ręką nochal latynosa, mocno przekręcił, po czym wcisnął przycisk odsuwający szybę.

Podjeżdżając pod dyżurkę Malcolm we wstecznym lusterku widział podnoszącego się z betonu latynosa.

- Wsiadasz czy wolisz pogadać przez szybę!? – zapytał głośno Extractor.

Brazylijka zsunęła na czubek nosa okulary przeciwsłoneczne.

- I przepuścić przejażdżkę TAKĄ bryką? No chyba zapomniałeś, co mnie podnieca, skarbie. Ale zaraz ci wszystko przypomnę - Antonia otworzyła drzwi, nachyliła się zdecydowanie za nisko, dzięki czemu piersi prawie wyskoczyły jej zza dekoltu. Z rozmachem wrzuciła na tył... tylko jedną torbę, co było bardzo niezwykłe i dziwne.

- Pa paaaaa, Rodrigo!

Prócz tego jednego bagażu miała tylko torebkę na ramię oraz klatkę, w której w trocinach buzowały jakieś podejrzane i gniewne ruchy. Antonia nie dość że podejrzanie biedna i oszczędna w okolicach bagażu, to jeszcze ubrana była zdecydowanie zbyt mało wyzywająco jak na swój dotychczasowy styl. Ale gdy rozparła się w fotelu obok Malcolma, okazało się, że poza tym to nic się nie zmieniło.

Antonia zrzuciła buty. Długie nogi wystrzeliły w górę, duże, ciemne stopy o karminowych paznokciach oparły się o przednią szybę. Brazylijka przeciągnęła sobie pas pomiędzy piersiami i z lubością pogładziła skórę fotela, wbiła paznokcie w siedzisko i przygryzła usta, wciągając zapach samochodu w nozdrza z wyraźnie erotyczną przyjemnością.

Klatkę postawiła na podłodze przed swoim siedzeniem. Z trocin niczym Afrodyta z morskiej piany wyłonił się nagle biały łeb, opatrzony czerwonymi oczami i różowymi uszami.

- Poznaj Joshuę - przedstawiła szczura wiedźma. - Malcomie, to mój chowaniec. Joshuo, to mój szef. Tak naprawdę to każdy z was jest tylko kandydatem na swoje stanowisko, i, uwierzcie mi, chłopaki - na wasze miejsca pod bramą czeka stu innych... ale postanowiłam dać! wam! szansę! - wyskandowała radośnie Antonia i nachyliła się gwałtownie do Malcoma, z zamiarem obcałowywania i obmacywania. Tym, że prowadził, nie przejmowała się wcale. Nigdy nie przejmowała się takimi prozaicznymi szczegółami.

- Jakoś za bramą nikogo nie widać, przynajmniej ludzi, bo szczurów kręci się co nie miara. Jeden nawet został na placu ... – cierpko odparł Whitman zerkając na nachylającą się nad nim Brazylijkę. – Widzę, że wypoczęłaś. Wyśmienicie. O opalonych mężczyznach już słyszałem. Co poza tym? Opowiadaj.

Wiedźma nachyliła się jeszcze szczodrzej, jej upierścieniona ręka spoczęła na kierownicy i przytrzymała mocno, gigantyczna kopuła dredów przysłoniła Malcolmowi widok, a pociągnięte błyszczykiem usta spoczęły delikatnie i miękko pod kącikiem warg Ekstraktora, zostawiając tam niczym pieczątkę urzędową tłustawy ślad. Potem rozległ się klakson, Antonia odsunęła się, zapadła się w swój fotel i przemówiła głosem troskliwej cioteczki.

- Ty mi opowiedz - westchnęła z głębin piersi. - Miałam bardzo, bardzo złe sny i przeczucia, Malcolm. Naprawdę złe. I dlatego wróciłam.

Sny, przeczucia, powrót … gówno prawda – pomyślał Malcolm uśmiechając się do Brazylijki. Wróciłaś bo musiałaś, nie miałaś innego wyjścia. Albo przyjechałabyś sama, albo przyprowadziłbym cię tu za kudły. Malcolm z powrotem przeniósł wzrok na drogę, zerknął na stojący na drugim pasie radiowóz z napisem LAPD na drzwiach i włączonych niebiesko czerwonych kogutach na dachu. Jeden policjant obmacywał rozłożonego na masce Murzyna, drugi mundurowy z bronią w ręku ubezpieczał.

- Tutaj tak pięknie nie było. Mieliśmy nalot antyterrorystów, bomby nie znaleźli, ale twoje chemikalia plus laboratorium nasunęły im inne przypuszczenia. Produkcja albo narkotyków, albo bomby biologicznej. Tak czy siak było przesrane.

- E. Za maszyny, piguły i prochy, jakby ktoś zaczął grzebać, to poleciałabym ja - oznajmiła Antonia bez humoru. - Ty najwyżej za nieświadomy współudział. No przecież bym cię kryła - obiecała cierpko, jakby wcale nie miała na to ochoty. - Więc weź mi tu nie pierdol. Co z Willem? - zrobiła się nagle poważna. - Ach. Ktoś mi przyczepił ogon. Dwa ogony, właściwie. Ty albo Smithie, w ostatnim podrygu zdychającego śledzia. Albo i Mark, nasz Mark. Kilka rzeczy w moich snach bardzo mi się nie podobało, więc jego też podejrzewam. W każdym bądź razie, jeden ogon miał dużego pecha, a drugi trochę mniejszego...

- Poleciałabyś jakbyś była … więc mi tu nie pierdol … a tak zwinęli wszystkich obecnych. Ja zgłosiłem się sam, z papugą … najlepszym, ale i tak miał za krótkie ręce. Ogon, pech? – Malcolm zrobił zdziwioną minę - Jak na razie to Will miał pecha … że Cię poznał. Wciąż się ślini i gania własny ogon. Jak kuracja odniesie skutek, to może i zacznie aportować. Kto Ci doniósł o Smithcie? Amy?

Asenat 24-05-2013 11:00

- Ty moją inteligencję chcesz obrazić, a obrażasz swoją - wycedziła kwaśnym tonem. - Will nie przebywa obecnie we własnym ciele. Zmienił lokum. Noooo nieee móóóów, że się nie pokapowałeś? Oczywiście, że nie, nie ty. Tylko się tak podpuszczamy i obwąchujemy, co? A o nieświętej pamięci Smithiem wiedziałam w chwili, w której był zszedł. Nie wiedziałam jak, nie wiedziałam czy i kto mu w tym pomógł, ale że Tony opuścił ten padół łez wiedziałam. Pamiętasz, kim jestem, Malcolm? Nie zapominaj nigdy. Skończymy się obniuchiwać jak dwa sierściuchy i przejdziemy do konkretów? - zaproponowała oschle i rzeczowo.

- Nie przyjmuję niczego czego nie da się wytłumaczyć. Powiedzmy, że tego nie zauważam. Młody dostał kredyt zaufania. Raz go nadwyrężył drugim razem spisał się w śnie. Jeśli będzie się zajmował tym do czego został wynajęty a nie knuł na boku będę tolerował jego, jak i jego nowe lokum. Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz jak zszedł Smith? Jakoś Ci nie wierzę – Malcolm uśmiechnął się pod nosem.

Antonia wzruszyła tylko ramionami i uśmiechnęła się rozbrajająco.

- Twój brak wiary nijak się ma do tego, co zaistniało. Wiesz co? Zabawne. Przypominam sobie, to samo mówiłam Smithowi...

Na wspomnienie o dawnym Point-Manie Extraktor mocno wcisnął pedał gazu. Głowa Brazylijki przywarła do zagłówka.

– Chcesz konkretów ok. Zawaliłaś sprawę i spierdoliłaś z miasta. Zresztą nie tylko Ty zawaliłaś. Pod moją nieobecność nie potrafiliście poradzić sobie sami ze sobą. Wasze głupie pomysły plus wewnętrzne animozje doprowadziły do tego co zastałem. Było minęło. Na razie sytuacja jest opanowana. Nie wiem na jak długo. Dlatego czym szybciej zrobimy to co mamy zrobić tym lepiej dla wszystkich. Wróciłaś. Oznacza to dla mnie, że chcesz pracować dalej. Jeśli się mylę to mnie popraw.

- Ależ Malcolm! - Antonia położyła sobie dłoń o czerwonych szponach na piersi. - Ty się nie mylisz. Ty zawsze masz rację!

- Skoro to już ustaliliśmy to możesz zabierać się do pracy. Lab stoi nietknięty w studio. Nietknięty znaczy w pudłach. Nie masz skrzydłowego, więc do pomocy przy rozpakowywaniu i dźwiganiu weź Rodrigo. Nad recepturami już popracowałaś, teraz czas sprawdzić to w praktyce. Myślę, że okazja niedługo się przydarzy. Głodna jesteś? – zapytał Malcolm zerkając na mijaną knajpkę.

Brazylijce chyba otrzymanie Rodriga do roli Igora nieszczególnie przypadło do gustu, chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie machnęła ręką.

- Jestem pierońsko głodna. Ale to jeszcze nic. To zupełnie nic w porównaniu z tym, jak głodni są moi ludzie, na mojej faveli. Huragan zdmuchnął im wszystko, co mieli. Potrzebuję pieniędzy, Malcolm. I potrzebuję ich już teraz, nie za pół roku. Bo ludzie tam głodują, chorują i umierają już teraz, nie za pół roku. Zrób mi przelew. Inaczej będę musiała znowu odejść. Lekarz bez leków to i tak dla nich więcej niż nic.

- Otrzymałaś zaliczkę, tak jak każdy . Teraz chcesz, żeby Cię traktować inaczej od innych. Po tym jak nas zostawiłaś, wracasz i chcesz być na uprzywilejowanej pozycji. Wracasz i stawiasz warunki. Chcesz całość, bo inaczej odejdziesz. Wiesz, myślę inaczej. – Malcolm spojrzał na Antonię – Myślę, że jak dostaniesz całość to właśnie wtedy znikniesz. Pół roku mówisz … obawiam się, że aż tyle czasu nie mamy. To dla Ciebie bardzo dobra wiadomość Antonio. Do Putina musimy dobrać się szybciej. Wtedy też szybciej dostaniesz … dostaniecie – poprawił się Malcolm – pieniądze.

- Ależ, ja wcale nie chcę całości - sprostowała Antonia kwaśno i rzeczowo. - Chcę połowy. Żeby kupić leki i żeby spłacić mafię, bo mi skurwiele nie puszczają beczkowozów na favelę! I nie licytuj tu mi się z czasem. Jak mało by go nie było, ludzie w krótszym czasie umierają z pragnienia. Na czerwonkę tylko trochę dłużej.

- Wiesz każdy ma swoje problemy i wydatki. Jedni mają marzenia inni obowiązki. Wszystko kosztuje. Chcesz połowy. A co, jeśli za chwilę po tym jak dostaniesz przelew ponownie znikniesz? Tak jak ostatnio - dodał po chwili Extractor.

- Nigdzie nie pojadę - oznajmiła wiedźma poważnie. - Bo ty masz Chrisa, a ja go nie mam tymczasowo. Ale nigdzie już bez niego nie zniknę. Ciągle go masz, prawda, Mal?

- Chris jako zabezpieczenie … ? - Malcolm szeroko otworzył oczy - Bo nigdzie bez niego nie znikniesz? - oczy Extractora mało nie wyskoczyły z orbit - Ok. biorę to za żart. Co masz jeszcze?

- Nie żartuję, misiu - warknęła, i poczerwieniała aż po cebulki włosów.

- Czyli nie masz nic. - Skwitował Extractor. - Pomyślmy co mogłoby to być. - Przez moment zapadła cisza, kiedy Malcolm szukał miejsca do zaparkowania. - Mam pomysł. Wchodzisz w ciemno czy chcesz usłyszeć czego zażądam w zamian?

- Co się stało Chrisowi? - rozjuszyła się zamiast odpowiedzi Antonia. - Chcesz kawałki swoich jaj z całej północnej półkuli zbierać? Masz go czy nie masz?

- Co? - potrząsnął głową Whitman. - Ruhlerowi nic nie jest, skąd ten pomysł? Poza tym mało mnie interesuje takie zabezpieczenie. Jasne?

- I bądź tu prawdomównym - poskarżyła się Antonia. - Nic, co tam masz innego, uprzedzam cię - nie będzie nawet w połowie tak dobre jak Chris. I nawet w połowie jak wart miliony zielonych sprzęt. Który ci zostawiłam ot tak - pstryknęła palcami - bo ci ufam. Możesz mnie tym labem zniszczyć zawodowo i towarzysko. Ale ja się tego nie bałam, bo ci ufam. A ty mi teraz jeszcze zabezpieczeń żądasz? Weksli mojej lojalności?! Kurwa od Smitha się czymś zaraziłeś?!

Parkując samochód Malcolm ostro zahamował. Gdyby nie pasy Antonia zapewne uderzyłaby głową w szybę. Whitman zerknął pomiędzy nogi Brazylijki. Jeszcze tego brakowałoby żeby ten biały gryzoń spierdolił z klatki w jego wozie. Na szczęście szczur był na miejscu.

- Warty z grubą przesadą miliony sprzęt laboratoryjny jest dla mnie jak zabawka dla gapiącego się na nią przez szybę dziecka. Nie interesuje mnie laboratorium jak i twoja reputacja! Myślisz kurwa, że będę fruwał za Tobą po świecie i mówił, ale ja mam Twoje laboratorium! Potrzebuje najlepszego szajsu do krainy snu. A co mam? Laboratorium w pudłach, Chemiczkę, która strzela focha i wyjeżdża a ja nadal kupuje somnacin od dilera! Co dalej?! Chemiczka wraca, chce kasy a jako zabezpieczenie mówi, że już nigdy nie wyjedzie bo się zabujała w Ruhlerze. Kurwa, nawet jakby mi przeszczepili mózg Willa … tego co się liże po jajach … bym się na to nie zgodził. Chcesz kasy? Masz potrzeby? Ok. Dostaniesz. Ale kurwa najpierw coś zrób! Dostałem od Ciebie receptury. Ugotuj wg nich to co trzeba a team sprawdzi czy jest tak dobre jak mówiłaś. Pozostaje kwestia zabezpieczenia. Potrzebuje czegoś bez czego nie wyjedziesz z miasta. Właśnie stoimy przed bankiem. Za chwilę pójdę tam zabrać ze skrytki jedną rzecz. Zamiast tego chce tam zostawił fant od Ciebie. Coś bez czego nie wyjedziesz, a jeśli, to na pewno po to wrócisz. Myślę, że jest coś takiego – Malcolm nie spuszczał z oczu Brazylijki – jako zabezpieczenie chcę Twoją maskę.

- Jesteś padalcem, żmiją i brudną świnią! - wydarła się Antonia. - Jesteś ostatnim skurwielem! - Z obelg po angielsku przeszła na własny język, ale sądząc z tonu, ich ciężar gatunkowy wcale nie zmalał. - Takie zabezpieczenie? To jakbyś upieprzył Rulerowi ręce i wsadził do komory kriogenicznej, jakbyś wykroił Willowi oczy... oddam ci, jak będziesz grzeczny! Maska nie jest czymś poza mną. To część mnie! To kurwa narzędzie mojej pracy!

Extractor z obojętnością słuchał obelg Antonii.

- Do gotowania i pracy na poziomie zero nie jest Ci potrzebna. A w snach … sama wiesz. Jaka decyzja?

- Gówno wiesz... Żebyś nie pożałował. Ale nie mam wyboru? - burknęła Antonia. - Niech będzie. Ale zrobimy to po mojemu. To za to, że stawiasz lojalność wymuszoną nad taką, która płynie z własnej woli. A szmal mi przelewasz zaraz po tym, jak receptury magicznie zmianą stan skupienia i słowo stanie się ciałem.

- Rozstawienie laboratorium potrwa kilka dni. Gotowanie kilka godzin. A co z tą wodą dla biedaków? Wytrzymają tak długo? Jeśli nie zauważyłaś to stoimy pod bankiem. Przelew może wyjść zaraz po tym jak maska znajdzie się w sejfie bankowym. Potem zawiozę Cię z powrotem do studia i weźmiesz się do pracy. Deal?

- Nic nie widzę bo mi krew oczy zalewa! - wrzasnęła wiedźma. - Jak mnie oszukasz, to cię zdalnie wykastruję! - otworzyła swoją torebkę i wywaliła sobie zawartość na kolana, by z kosmetyków wyłuskać notatnik i długopis. - Najpierw przelew na pierwszy numer konta. Trzy tysiące wystarczą. Konto należy do Ramony Alvarez. Reszta na drugi numer konta. Jest moje. A teraz bierz kartkę i pisz - podsunęła mu notatnik i długopis. - Ja, Malcolm, jestem skurwielem i szmatą, ale jestem przy zdrowych zmysłach. Z własnej woli, przez nikogo nieprzymuszony... no! piszesz?

- Nie jest to konieczne. Chodź ze mną jeśli nie wierzysz. - Whitman otworzył drzwi samochodu. Druga ręką sięgnął po kluczyki.

Antonia siedziała jak wmurowana.

- Jak mówię, że jest, to jest. Nie piszemy dokumentu dla banku, Mal. Nie piszemy papieru z którym pójdę do sądu.

- W świecie, którym żyje inne papiery się nie liczą … idziesz czy nie?

- Witaj w moim świecie! Idę, jak tylko napiszesz. Chociaż nie muszę. Nie cierpię banków.

- Nie mam zamiaru zapisać się do Twojego świata, nie lubisz? Ja je uwielbiam. Tam są pieniądze.

- Wierzę w rzeczy, które mam. Ten papier jest mi potrzebny, Mal.

- Rozumiem. W takim razie jedziemy do mojego prawnika. On będzie wiedział jak to sporządzić.

Antonia wybuchnęła śmiechem. Śmiała się coraz głośniej i głośniej, i coraz bardziej serdecznie.

- Wiesz, za co cię lubię? Z nikim się tak dobrze nie bawiłam jak z tobą. To będzie strata czasu, ale zabawa przednia. Dobrze, jedźmy! Nie mogę się doczekać miny prawnika.

- A ja myślałem, że mnie nie lubisz. - odparł Malcolm zamykając drzwi auta.

- Żartujesz - poklepała Exa po ręce i uśmiechnęła się wcale nie po wiedźmiemu, jakoś tak miło i ciepło. - Wieź mnie swą bryką do swego prawnika - uzupełniła tonem dramatycznym.

Całą drogę Antonia wychodziła z siebie i stawała obok... bynajmniej nie by wykazać Malcolmowi swoją wartość i lojalność. Zachowywała się tak, jakby chciała, aby wszyscy w całym mieście wiedzieli, że to właśnie ona, nikt inny, jedzie tu sobie, sunie gładko po rozgrzanym asfalcie tą wypasioną bryką. Kiedy na światłach się zatrzymali i Antonia przez otwarte okno zaczęła flirtować z kierowcą samochodu obok zagrożenie, że zaraz otworzy z drzwi, wyskoczy i zacznie rozdawać swoje wizytówki wyglądało na całkiem realne.

U prawnika Antonia wyłożyła swoją wolę nadzwyczaj klarownie. Zażyczyła sobie mianowicie dokumentu, sporządzonego odręcznie przez Malcolma, w którym Malcolm poświadcza, że z własnej woli będzie przechowywał przedmiot, oddany mu przez Antonię pod opiekę.

- Przedmiotem jest etniczna maska. Czas przechowywania - nieokreślony, ograniczony wolą obu stron - wyłuszczała prawnikowi. - Mam w dupie, jakim nazwiskiem Malcom się podpisze. Może być i nazwisko prezydenta JU-ES-EJ. Życzę sobie natomiast, aby Malcolm opatrzył papier paćką swojej krwi z palca.

- Nie po to płacę kasę żeby sam bazgrać - postawił się Mal. - Od tego jest ta długonoga piękność siedząca za drzwiami. Podpiszę papier, który następnie zostanie złożony w kancelarii prawnej. Obie strony dostaną stosowne dokumenty, ze taki papier jest, został podpisany i znajduje sie w kancelarii. Krew to jakieś brednie.

- Odręcznie, znaczy, odręcznie. Krew jest konieczna, znaczy, że jest konieczna.

Prawnik w spokoju patrzył na dziejące się szopki. Oznajmił, że on osobiście to na dokumencie potrzebuje odręcznego podpisu czytelnego obu stron. Resztę może sporządzić sam w pięć minut. Co znajdzie się tam OPRÓCZ tych podpisów, to już go nie obchodzi i nie przeszkodzi w ważności tworzonego dokumentu - niezależnie od tego jakie płyny ustrojowe to będą. Dodał że daje klientom tyle czasu ile potrzebują na dyskusję o płynach.

- W końcu to Pan płaci za mój czas. Jak już się dogadacie, ja będę obmacywał sekretarkę w pokoju obok. Dokument będzie już czekał do podpisu. ”

I wyszedł.

Antonia była zachwycona postępowaniem prawnika i każdym jego słowem. Uważała to chyba za jakieś ekstraordynaryjne show.

- Dobraaaa - zawołała w końcu wesoło, gdy już otrząsnęła się z podziwu. - Nie musisz pisać całości ręcznie. Starczy podpis. Paćka krwi pod spodem i możemy jechać do banku. Jak się uwiniesz, zdążysz jeszcze mnie nakarmić, żebym siły miała przed ciężką pracą!

- Chciałaś zabezpieczenia pisemnego. Przywiozłem Cię do prawnika. Jak widzisz traktuje sprawy poważnie. Będzie pismo, w którym Ty przekazujesz mi maskę do zdeponowania w skrytce bankowej. Ja oddaje Ci ją po wszystkim. W zamian za to dostajesz pewną kwotę będącą połową wynagrodzenia. Wszystko podpisane przez obie strony przy obecności prawnika. I tyle. Filmy z dzieciństwa o więzach krwi pomiędzy białym i czerwonym przeszły do lamusa. Mam po dziurki w nosie Twoich głupich zagrywek. Pamiętaj, że to Ty chcesz pieniędzy … ja chcę zabezpieczenia, że zaraz po tym jak pieniądze pojawią się na Twoim rachunku nie wyfruniesz jak ostatnio. Mam wołać prawnika, czy chcesz jeszcze coś powiedzieć?

.

- Mal - oznajmiła Antonia poważnie - to naprawdę ty? Widziałeś, co robiłam. Wiesz, kim jestem. Wiesz, co zrobiłam Willowi. I nadal nie wierzysz? Pozwól, że cię oświecę, po raz kolejny. Jesteśmy u prawnika, bo ty chciałeś iść do prawnika. To się zgodziłam, a co mi tam! Mi by wystarczyło oświadczenie nabazgrane na kolanie na kartce wyrwanej z notatnika. Ja chcę szmalu. W imię szmalu jestem gotowa iść na pewne ustępstwa. Ty chcesz mnie przy pracy, urobionej po pachy jak mrówka robotnica? Chcesz zabezpieczenia? To zrób, o co grzecznie proszę, jak ja zrobiłam to, o co ty grzecznie prosiłeś. To się nazywa, wiesz, trudna sztuka kompromisu. Rzecz konieczna jak się jest kierownikiem, choćby i działu obuwia w supermarkcie. Albo nie rób... - w jej głosie zadźwięczało coś nieprzyjemnego - a ja wtedy zamiast pracować, zacznę się zastanawiać, o co ci chodzi. Wiesz, że należę do tych ludzi, którzy dla dobra społeczeństwa i całego świata nie powinni się nad niczym zbyt głęboko zastanawiać? Bo jak ja coś wymyślę... - wybuchnęła swobodnym śmiechem, znów nonszalancka i beztroska jak dziecko.

- Nie Antonio … myślałem, że wiem kim jesteś. Rzeczywistość okazała się inna. Zniknęłaś, chodź obiecałem Ci rozwiązanie sprawy Smitha. Zostawiłaś nas a ja jak na razie nie widzę usprawiedliwienia Twojej nieobecności. Wróciłaś i chcesz szmalu. To Ty czegoś chcesz ode mnie, nie odwrotnie. Rozumiem, że maska jest dla Ciebie ważna. Dlatego ją wybrałem, żebyś znowu nie wystawiła nas do wiatru. Chcesz papier, że ją Ci oddam. Ok. Załatwiam to jak biali ludzie i przywożę do papugi. Spisanie dokumentu u prawnika wszystkich by satysfakcjonowało. Wszystkich ale nie Ciebie. Wymyślasz podpisy pieczętowane krwią. Antonia … nie bawi mnie to … tak samo jak wiele innych rzeczy, których nie akceptuję. Możesz się zastanawiać o co mi chodzi … ułatwię Ci to … mnie już o nic nie chodzi. Jak to mówią … nie ma sytuacji bez wyjścia.

- To ja też ci wyjaśnie. Mi papier, że mi maskę oddasz, niepotrzebny. Mówisz, że oddasz, to ci wierzę, bo ci chcę wierzyć. Nie oddasz, zawiedziesz moje zaufanie. Potrzebny mi papier z twoją paćką krwi, bo sposób na to, bym mogła być kim jestem we śnie, nie mając maski przy sobie. Inaczej nie zabangla. Chcesz rezygnować z moich umiejętności? Tak serio? Naprawdę chcesz? A jak się zrobi gorąco, to co wtedy?

- Przed TYM snem maskę ci oddam. Nie wierzę w jej działanie. Ale jeśli to twój totem albo coś w tym rodzaju to musisz to mieć przy sobie przed akcją.

- Muszę móc korzystać z maski cały czas. Papier z twoją krwią mi to umożliwi - wyjaśniła wolno i poważnie. - Na akcję chcę mieć maskę. Przed akcję chcę mieć cokolwiek, co zabezpieczy nas przed powtórką z pieprzonego Rio. Bo mam przesłanki, że będzie powtórka. Może nawet z tym samym Celem co wtedy!

- Wracając do teraźniejszości … a jak nas znowu opuścisz jak będzie gorąco? Co wtedy?

Zjawiskowe nogi Antonii spłynęły ze stołu, na który nonszalancko zarzuciła stopy na początku spotkania.

- Malcolm - spojrzała w oczy Ekstraktora, w jej własnych oprócz determinacji coś się zaszkliło na uczernionych krawędziach powiek. - Ja was nie mogę zostawić.

- Wiem, wiem, już to słyszałem … - Malcolm machnął ręką jakby oganiał się przed natrętnym insektem. – Ok. Idę zawołać Pana „czas to pieniądz”. Niech zacznie pisać. Tylko bez żadnych głupawych zwrotów. Proste pismo. Ja w tym czasie wykonam parę telefonów.

- Jestem skłonna zrezygnować z fragmentu, w którym przyznajesz się, że jesteś skurwielem, jeśli tylko przystawisz pod tym swój okrwawiony paluszek - oznajmiła Antonia przykładając rękę do serca.

- Nie mam ochoty na żarty. Mówiłem, bez głupawych zwrotów … - znudzonym głosem odpowiedział Malcolm. - Tekst ma być normalny, napisany zwykłym prawniczym językiem.

- Z fikuśnych zwrotów na rzecz twojego paluszka też jestem skłonna zrezygnować - zadeklarowała Antonia. - Idziesz dzwonić, czy chcesz, żebym jeszcze zawisła spojrzeniem na twoich ustach? Nic innego już ci teraz nie zrobię.

- Nie musisz nigdzie wisieć. Idę po prawnika niech pisze pismo. Ja w tym czasie podzwonię.

Skryba pisał, Malcolm w tym czasie zabijał czas dzwonieniem. Najpierw wykonał telefon do Laury, potem do córki. Obydwóm zaproponował wyjazd na wakacje. Z tą różnicą, że pierwszej powiedział, że do niej dojedzie, a drugiej, że mają lecieć z matką we dwie i w żadnym wypadku nie mają zabierać ze sobą dentysty. Córka szczebiotała zachwycona, a Laura krótko skwitowała „żeby tylko nie było jak ostatnio”. Nikt go nie wołał z kancelarii, więc pozostały czas Extractor przeznaczył na bajerowanie długonogiej asystentki prawnika. Bez świntuszenia, grzecznie, z podaniem dłoni przy przedstawianiu i na zakończenie rozmowy. Gdyby nie miał innych spraw na głowie pewnie Malcolm umówiłby się z nią na wieczór. Coś tam wspomniała o chłopaku, ale na pytanie czy chce się przejechać ferrari spłonęła rumieńcem. W końcu telefon na biurku asystentki zadzwonił a niewiasta oznajmiła Malcolmowi, że jest proszony do gabinetu.

Prawnik odczytał tekst. Malcolm skinął głową, że wszystko ok. Potem podpisał się imieniem i nazwiskiem co prawda nie prezydenta JU ES SEJ, ale własnym pseudonimem, którego często używał w kontaktach handlowych. Na koniec pod nazwiskiem odbił, wcześniej nakłutego szpilką od krawata kciuka lewej dłoni. Whitman kręcił przyciśniętym palcem, aż na papierze pozostało całkiem zgrabne kółko. Może linii papilarnych z racji obracania palucha nie dałoby się odczytać, ale zgodnie z umową ślad krwi był.

- To co? Teraz do banku? – zapytał spoglądając na Chemiczkę.

Antonia obejrzała papier z dużą uwagą. Następnie złotym i niewątpliwie drogim piórem prawnika z namaszczeniem złożyła obok swój podpis. Uwadze Exa nie umknęło, że zanim Brazylijka skoczyła ku niemu z rozłożonymi ramionami i ustami złożonymi do całowania, złote pióro cudownie gdzieś zniknęło.
- Tak, najdroższy! Jestem cała twoja! Jedźmy szybciutko, nie mogę się już doczekać, aż rozpakuję moje zabawki! Ale lunch to mi postawisz, co? Może być na wynos do labu, szkoda czasu! Malcolm! Tak się cieszę! Zobaczysz, będziemy się znowu świetnie bawili razem, ty i ja!

Irmfryd 24-05-2013 22:33

Godzina była jeszcze młoda a na Extractora czekało wiele obowiązków. Pierwszy to wizyta w banku. Jedna rzecz miała zastąpić inną w bankowej skrytce. Malcolm trzymał w jednej ręce maskę Antonii w drugiej książkę Guido von Lista. Chwilę się zastanawiał w końcu obie rzeczy znalazły się w skrzyneczce, tuż obok spoczywającego w niej glocka kaliber 9mm, pokaźnej sumy gotówki oraz jakichś papierzysk.
Opuściwszy skarbiec banku Malcolm zostawił odpowiednie dyspozycje w okienku wraz z dwoma numerami rachunków otrzymanymi od Antonii. Potwierdzenie złożenia przelewu przekazał Brazylijce.
Gdy tylko ruszyli z przed banku Antonia zaczęła się upominać się o obiecany lunch. W drodze do studia Extractor mijał kolejne restauracje, w końcu zajechał pod McDonalda.
- Może mało wykwintnie, ale za to szybko – rzucił wysiadając z samochodu.

O dziwo Rodrigo nie pozwolił Malcolmowi nawet zatrąbić. Brama odsunęła się wpuszczając ich do środka. Whitman zrobił szybkie kółko po placu. Na chwilę zatrzymał się wysadzając na placu Antonię razem z bagażem i klatką ze szczurem.
- Informuj mnie o efektach, Rodrigo ma mój numer … - rzucił przez opuszczoną szybę. Nim Antonia odpowiedziała Whitman pędził już ulicą.

***

Samochód. Był problemem. W obecnej sytuacji za bardzo rzucał się w oczy a dodatkowo był mało praktyczny jeśli trzeba byłoby się przedzierać. O ewentualnych zadrapaniach Malcolm nawet nie chciał myśleć. Z żalem w sercu Whitmana ferrari zaparkowało w wynajętym garażu. Przykryte miękką tkaniną miało czekać do końca akcji, albo do czasu aż sprawy się wyjaśnią.
Extractor potrzebował mocnego wozu, radzącego sobie w każdym terenie, bez problemu potrafiącego staranować przeszkodę. Wybór padł na Hammera. Dodatkowo kończąca się wojna na Bliskim Wschodzie dostarczała całą masę kombatantów. Nie tylko tych z urwanymi członkami ale także różnej maści użytecznego żelastwa z pancernymi szybami i blachami jak w sejfie. Cena zaskoczyła Exctractora … pozytywnie zaskoczyła. Albo popyt jest mały, albo samochód kiepski pomyślał Whitman zostawiając świeżo nabyty wóz w warsztacie. Extractor uśmiechnął się widząc moc 100$ banknotu. Mechanik obiecał wszystko sprawdzić i ewentualnie powymieniać. Wóz miał być gotowy na wieczór.


***

- Nie, Europa odpada. Szukam czegoś bardziej egzotycznego.
- Jak bardzo egzotycznego? – zapytał młody pracownik biura podróży. Plakietka przypięta do koszuli informowała, że jest asystentem … - cokolwiek by to znaczyło - pomyślał Malcolm.
- Bardzo egzotycznego – odparł.
- Może Bora-Bora … wspaniały urlop o każdej porze roku jak piszą w …
- A gdzie to jest?
Chłopak wyciągnął przewodnik, chwilę kartkował po czym wskazał palcem punkt na mapie.
- To te wyspy na Pacyfiku.
Malcolm pokiwał głową. Przekręcił przewodnik w swoją stronę. Chwilę przyglądał się mapie.
- A co Pan myśli o Indonezji?
- Kraina tysiąca wysp, świetny wybór. Polecałbym Bali należące do Małych Wysp Sundajskich. Wyspa słynąca z interesujących lokalnych zabytków oraz niezwykłej kultury i sztuki tamtejszych mieszkańców. Bali jest otoczona przez piękne i majestatyczne rafy koralowe, białe piaszczyste …
- Świetnie, niech pan rezerwuje 2 miejsca.
- Pełny turnus rozumiem?
- Dwa turnusy … w obu miejscach.

***

Pozostała jeszcze do odebrania przesyłka i zakupy. To pierwsze po obejrzeniu spowodowało, że to drugie stało się o wiele większe niż planował. Market budowlany dostarczył Whitmanowi wszystkiego czego potrzebował … żelazne przęsła ogrodzeniowe, pręty stalowe, stalowe liny, spawarka, młoty, przecinaki, szlifierki, komplety tarcz, wierteł, kołków, gwoździ. Całości zakupów dopełniła bela tkaniny. To wszystko miało służyć zabezpieczeniu magazynu. Okien, bramy wjazdowej, drzwi, schodów prowadzących na górę. Market zobowiązał się dostarczyć zakupy następnego dnia.

Zbliżał się wieczór, kiedy Whitman powrócił do magazynu.


Dzień pełen wrażeń dawał się we znaki. Extractor był zmęczony ale wiedział, że nim wyjedzie … do domu … do Laury … do hotelu czekały go jeszcze rozmowy z członkami teamu.
Obowiązki, obowiązki, obowiązki - myślał Malcolm zmierzając do boxu zajmowanego przez Amy. Spojrzał na opadniętą klamkę. Wprawiona w ruch ręką wykonała obrót o 180 stopni po czym spoczęła w tym samym miejscu. Pchnął lekko drzwi palcem wskazującym. Uchyliły się wydając skrzypienie rodem z horroru.
- Amy jesteś tu? – zapytał stojąc w progu.

- Wchodź - powiedziała zamykając laptopa. - Trzeba coś zrobić w Willem - zaczęła, gdy Malcolm stał jeszcze przy drzwiach.

- Młodym czy starym? - pytanie wydawało się Whitmanowi jak najbardziej na miejscu, bo zarówno jeden jak i drugi potrzebował pomocy.

- Starym Willem w młodym ciele. Nieważne. - Siadaj... gdzieś - powiedziała rozglądają się po pomieszczeniu, które szumnie nazywało się jej sypialnią. - Jego żona rozwala nam sny. Postaram się tym zająć, choć nie wiem czy nie będzie potrzebował psychologa. Nie przyjaciela psychologa.

- Myślałem, że nad tym zapanował. - Malcolm przysiadł na skraju pryczy - Nie zauważyłem, obecności jego żony w ostatnim śnie. Tam w ogóle nie było kobiet.

- Widocznie nie do końca. Sam tak twierdzi, więc trzeba się tym zająć. Kolejna sprawa - spojrzała na niego badawczo. - Putin. Jak?
- Skoro tak twierdzi, to nie widzę przeciwskazań. Jeśli jest … niestabilny, to trzeba ten stan jak najszybciej wyeliminować. Putin to moja sprawka. Miało to być dla was nowe doświadczenie. Coś jak próba przed właściwym spotkaniem. Co niektórym mogłyby po prostu puścić nerwy. Uznałem, że lepiej się z tym oswoić.
- Nie pytam kto to był Malcolm, tylko jak?

- Jak to jak? Normalnie … - odparł zdziwiony Whitman. - Zresztą Putinem, tym ze snu się nie przejmuj, mamy poważniejsze sprawy na głowie, którymi się zajmiesz. - Extractor zaczął skubać bródkę - Jedna łatwa, druga trudna. Pierwsza to dziewczyna Marka, to gimnastyczka, czy sportsmenka z Berlina. - Malcolm wyciągnął telefon i mmsem przesłać zdjęcie kobiety na telefon Amy. - Musisz się nią zająć. Ustalić od niej jak najwięcej informacji o naszym celu. Nadal przebywa w Berlinie. Tom do niej dotarł. Najprawdopodobniej nawiązał kontakt. Podczas ostatniej rozmowy, mówił, że do sprawy będzie potrzebował psychologa. Potem Tom zniknął a sprawa nie jest rozwiązana. W sumie nie wiem czy zniknął. Nie mam do niego kontaktu, nie stawił się na umówiony sen. Zostawił tylko list. - Malcolm sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągając białą kartkę - Tu jest numer skrytki pocztowej albo bankowej oraz parucyfrowy kod, pewnie do niej. Miasto Berlin. Tam powinno być więcej informacji od Toma. Zanim nawiążesz kontakt z kobietą sprawdź co jest w skrytce. - Malcolm podał kartkę Fałszerce.

- Jak to normalnie Malcolm? On był zbyt wiarygodny na... projekcję? - naciskała.

- Zbyt wiarygodny mówisz. To bardzo dobrze. Oznacza to, że znakomicie się spisał. - najwyraźniej Extractor nie widział w tym niczego nadzwyczajnego.
- Co do ważniejszych spraw, kobieta Marka była w planach. Co jeszcze?
- Druga sprawa jest o wiele trudniejsza. Z Berlina pojedziesz do Madrytu. Spotkasz się tam z … ale o tym potem. - Malcolm z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się Fałszerce - Amy co wiesz o psynomach?

- Psynomy? Myślisz o tym co jest jeszcze głębiej niż świadomość? I kieruje naszym życiem... podobno. Jeśli tak to mówiąc szczerze, niewiele. Ale intrygujesz mnie - spojrzała na niego zaciekawiona - Nie odpowiedziałeś mi jeszcze na pytanie o Marka - powiedziała - inny Fałszerz?

- Nie to nie był żaden Fałszerz. Zresztą myślisz, że Fałszerz tak świetnie by go odgrywał? Wątpliwe. Wracając do Madrytu i psynomu. Potraktujmy ludzki umysł w sposób matematyczny jako zbiór różnych równań matematycznych. Jedne z nich definiują nasze cierpienia, inne nasze zainteresowania, kolejne nasze upodobania. Psynom jest specyficznym równaniem. Jego wyjątkowość polega na tym, że definiuje nasze pragnienia. Co ważne każdy z nas posiada taki psynom. Czy są głębiej niż świadomość? Psynom nie kryje się w świadomości, ale ją w sobie zawiera. Psynom wyjaśnia, że to, czym jesteśmy, co myślimy i co robimy, zależy wyłącznie od naszych pragnień, które wyrażamy w każdym ułamku sekundy: gestem, ruchem oczu, głosem. Jeśli wierzyć tej teorii psynom kieruje naszym życiem, skłania nas do określonych decyzji. Twoje zadanie będzie z tym związane. Podoba Ci się?

- Brzmi jak wyzwanie, nie zadanie - uśmiechnęła się przelotnie. - I tak, myślę, że świetny Fałszerz odegrałby każdego. Czy był aż tak dobry nie wiem - wzruszyła ramionami - byłam zbyt zdziwiona i przestraszona. Mów mi kim - zawahała się na chwilę - czym był? - mówiła tonem dziecka, które za wszelką cenę chce dowiedzieć się jaka niespodzianka na nie czeka.

- Nie było żadnego Fałszerza, nie było żadnego Putina. - Nie bez irytacji w głosie odpowiedział Malcolm. - To był aktor mający odegrać komendanta obozu. Aktor łudząco podobny do Putina. Tyle, tylko tyle albo aż tyle. Czy ta odpowiedź Cię satysfakcjonuje? Czy możemy już przejść do spraw istotnych?

- Widzę, że mamy różne zdanie na temat spraw istotnych - warknęła. - Proszę mów - urwała - szefie - dodała sarkastycznie.

- Ok. Przejdźmy do zadania … - kontynuował Malcolm. – Określony przedmiot … czarne obcisłe spodnie, czy butelka z winem … gest albo czyjś głos wywołują u człowieka w różnym stopniu poczucie przyjemności. Jest to przyjemność tak trudna do zidentyfikowania, że samemu niemożliwym jest ją zaobserwować. Praca nad psynomami przy użyciu najnowszych maszyn obliczeniowych pozwoliła rozpracować i sklasyfikować przyjemności w foldery. Każdy folder to niczym innym kod genetyczny pożądania danej osoby … mnie, Ciebie, Putina. Dlaczego to jest matematyczny kod? Gdyż każdy psynom jest opisany cyframi. Potem okazało się, że każdy z tych kodów można pogrupować według wspólnych cech. Każdą z tych grup nazwano filią. Zidentyfikowano ich pięćdziesiąt osiem. Oznacza to, że osoby zakwalifikowane do tej samej filii reagują w identyczny sposób na podnietę … przestępują z nogi na nogę, przełykają ślinę, mówią te same słowa itd. Co najważniejsze … nie mogą zrobić niczego innego. Kolejna ważna rzecz … jeśli podnieta jest wystarczająco mocna, zostajesz nią zawładnięta. Robisz to co ci każe … torturujesz, gwałcisz, zabijasz, ale także wykonujesz telefon, otwierasz skrytkę, piszesz list … zrobisz wszystko by osiągnąć przyjemność. I tu zaczyna się Twoja rola – Malcolm zrobił pauzę – okazuje się, że podniety można odegrać, udawać, grać jak w teatrze, z całym zapleczem rekwizytów, kostiumów, wykorzystując mowę, gesty, światłą, ton głosu. Nazywa się to „maską”. Nieważne czy jesteś ślepy, głuchoniemy, mądry czy głupi … jeżeli maska zostanie dobrze wykonana odbierzesz ją w taki a nie inny sposób, odczujesz przyjemność, zostaniesz zawładnięta. Pod Madrytem znajduje się szkoła, w której uczą stosować maski na wszystkie filie. Szkoła hiszpańska specjalizuje się w odgrywaniu scen z dzieł Szekspira. Mają w tym wiele sukcesów. Dzięki osobom, aktorom … oni określają ich brzydkim mianem … schwytano wielu groźnych przestępców. Wyobraź sobie Amy, że osoby te dają się schwytać różnego rodzaju dewiantom tylko po to by ich potem usidlić jednym gestem. Uczą się wiele lat zanim osiągną umiejętności zakładania „masek” na poszczególne filie. Ty będziesz miała prościej, nie musisz znać ich wszystkich. Ciebie nauczą tylko kilku na określoną filię. Co to za filia? Wszystko jest w teczce którą Ci przekazałem. Ta z rysem psychologicznym Putina. Uważam, że masz walory, umiejętności i pasje, które można przy tym wykorzystać. – Whitman nie spuszczał wzroku z Amy.

Vivianne 26-05-2013 00:08

Z każdym słowem Malcolma oczy Fałszerki robiły się coraz większe. To co jej proponował było chore, ale z drugiej strony... było właśnie tym czego szuka całe życie. Nowe, ekscytujące, dostępne jedynie dla wybrańców. - Malcolm - odezwała się po długim momencie ciszy zakłócanym jedynie ich oddechami - to jest niesamowite? chore? - znów zabrakło jej słów.
- Malcolm...- usta Amy Fox były zaciśnięte w kreskę - ...chyba żartujesz.

- Nie.

- Nie wiedziałam, że takie rzeczy są możliwe.

- Są.

- Naprawdę?

- Nie ma rzeczy niemożliwych. Wiem tylko, że Hiszpanie mają w tym efekty. Czy to jest możliwe? Sama mi powiedz. Psychologia to Twoja dziedzina.

- Psychologia Malcolm, ale nie coś tak bardzo niekonwencjonalnego. Szczerze nie mam pojęcia. Psynomy się mi tak obce jak tobie - mówiła wolno jakby się nad czymś zastanawiała - choć jeśli Incepcja jest możliwa to dlaczego nie to.

- No właśnie. Ciekawe gdybyśmy powiedzieli tym mózgom od psynomów o Incepcji czy nie byliby tego samego zdania. Uważam, ze skoro mają efekty to trzeba się tym zająć. Na szczęście nie musisz skupiać się na wszystkich filiach. Potrzebna jest nam tylko ta jedna. Odpowiedź jaka to, znajduje się w teczce.
Extractor obserwował Amy. Widział jak na jej twarzy goszczą kolejno zaciekawienie, zdumienie, niedowierzanie, podniecenie. Cisza przedłużała się. Malcolm dał Fałszerce jeszcze kilka kilka minut na przemyślenia. W końcu odezwał się ponownie:

- Do Berlina możesz lecieć najbliższym samolotem. Będziesz tam zdana na siebie … może i lepiej – dodał Whitman po chwili zastanowienia. – Kontakt w Madrycie podam Ci za kilka dni. Chcesz o coś zapytać?

- Do Berlina polecę zaraz po tym jak zajmę się Willem. Potrzebuję namiarów n tą kobietę i określenie czego dokładnie ode mnie wymagasz. Co do drugiej sprawy - urwała na moment - jaką z filii mam się zająć? I tak, wiem, że mam to w papierach.

- Willem? Mówiłaś, że potrzebuje innego psychologa, nie Ciebie. Znajdę kogoś … tylko hmmm potrzebny jest ktoś zaufany, inaczej wyśle go do czubków. Co do kobiety, myślę, że namiary na nią są w skrytce bankowej, której numer masz na kartce. Czego od niej chcemy … Putin ją skrzywdził, ledwo przeżyła. Potrzebujemy informacji co go do tego skłoniło … Amy jak na razie chodzimy po omacku, każda informacja może się przydać. Najlepiej wszystko dyskretnie nagrywaj. Madryt … w teczce masz tylko rys psychologiczny Marka, rodzaj filii ustalicie na jego podstawie już na miejscu.

- Ok wszystko jasne. A Willa nie chcę leczyć, ale muszę z nim, hmm wstępnie porozmawiać.

- Jasne. Rozmawiajcie ile chcecie. Amy a może Ty masz jakiegoś kolegę po fachu, który zająłby się Willem?

- Może i bym miała, ale Malcolm, nie sądzisz, że powinien to być ktoś kto w minimalnym choćby stopniu siedzi w tym co my? To nie powinien być ktoś z łapanki. Will nie może na terapii udawać, a wyobraź sobie jak leżący na kozetce młody chłopak mówi, że jego była, zmarła żona włamuje się w snach do jego podświadomości by wykończyć jego przyjaciółkę z którą dzieli sen. Po pierwszym zdaniu wsadziliby go w kaftan.

- Masz racje … w przeciwnym razie trafi do czubków.

Amy złapała się za głowę przymykając oczy. - Kiedy kolejny sen? - spytała po chwili.

- Siedem do dziesięciu dni. Zależy od tego jak szybko Will z Sukinem opracują sen. Chciałbym żebyś też w nim uczestniczyła - dodał po chwili.

- Też bym chciała - spojrzała na niego badawczo - coś jeszcze?

- Czemu mi się dziwnie przyglądasz? - zapytał wprost Whitman.

- Dlaczego uważasz, że dziwnie? - spytała? - Zmieniłeś się Malcolm. Albo wcześniej Cię nie znałam. Albo... jest naprawdę niedobrze. Co z tym chłopakiem, Andersonem?

- Stwierdzam fakt … - odparł zamyślony Malcolm. - Po Andersonie udało się pozacierać ślady w Stanach. Zresztą z tego co wiem, nikt z nim nie chciał gadać. Niestety młody zwrócił się do dawnych “przyjaciół” Smitha w Rosji … poprzysiągł nam zemstę. Nie jestem pewien czy informacja dotarła za ocean. Dlatego powinniśmy być ostrożni póki co.

- Cholera - syknęła - podpytaj Koroniewa na ile te groźby mogę być prawdziwe, on może coś wiedzieć. I coś jeszcze... nie sądzisz, że powinieneś kogoś ze mną wysłać? Nie żebym potrzebowała obstawy, ale krótki odpoczynek od... tego - rozejrzała się sugestywnie - każdemu dobrze zrobi. Tylko błagam nie Cryer, bo chyba bym go zabiła. Albo sam by się w coś wpakował. Ciebie się przynajmniej boi, więc nie zrobi nic głupiego.

- Groźby były prawdziwe. Z drugiej strony skoro nikt nie chciał mu pomóc tutaj, daje podstawy sądzić, że w Rosji może być podobnie. Tym bardziej, że Smith nie żyje. Po co pomagać trupowi, dla zasady? Bez sensu. Rosjanie są chciwi … a kto miałby za to zapłacić? Co do Twojego wyjazdu … Cryer ma do rozpracowania laptop Smitha. W sumie nie mam nikogo wolnego kto mógłby z Tobą jechać, więc raczej będziesz zdana na siebie.

- Jak uważasz - powiedziała obojętnie. - Co do gróźb, Rosjanie może są chciwi, ale pewnie też honorowi, zwłaszcza starzy wojskowi pokroju Smitha. Więc jeśli kiedyś coś mu obiecali... sam wiesz.

- Rosjanie i honor … - zamyślił się Whitman - nie wiem. Pamiętam, że Smith miał problemy próbując odświeżyć swoje kontakty w sprawie Putina. Nie wiem co który któremu był winien ale szło to opornie i do niczego nie doprowadziło. W obecnej sytuacji to plus dla nas … oczywiście o ile wiadomość Andersona dotarła za ocean.

Nie jest dobrze...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172