lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Epsilon 7: Ludzie z gwiazd [+18] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/13188-epsilon-7-ludzie-z-gwiazd-18-a.html)

Pinn 29-08-2013 15:26

Tak właśnie sądziłem. Młody to magiczny geniusz rozbierający językiem i wzrokiem , choć pewnie nie panny na uniwerku. Hehe. Zdążyłem wypalić szluga, tyle mu to zajęło a rozjarałem jak jeszcze byłem przecież w środku. Fajnie wycwaniłem się na robocie odwalając szopkę z za wczesnymi torturami. Taka pętla panowie i panie. On zrobił wszystko i chyba najbardziej go , kurwa za to lubiłem. Podrapałem się po nieumytej wieczorem głosie pełnej lekko przerzedzonych włosów i chęcham.

-Hę? No nieźle proszę pana. Jeśli powiesz nam co zobaczyłeś na jego mimice to się ucieszę a potem rozsadzę głowę moim pistoletem Gaussa- zażartowałem nieco.

Volkodav 31-08-2013 02:12

Alexander przejął inicjatywę jako organizator tej wyprawy. Rozmowa ze strażnikami nie mogła należeć do łatwych bo niestety nie byli przychylni gościom.
- Chyba nas nie zrozumiałeś, więc powtórzę po moim kompanie. Jesteśmy reprezentatami czterech wolnych miast. Mamy do pogadania z twoim królem i posiadamy ważne informacje przeznaczone tylko dla niego. Domyśl się dlaczego nie byliśmy zapowiedziani. Cain nie musi wam o wszystkim mówić i jego sprawa dlaczego. No chyba, że negujesz jego postanowienia, to się facet zdziwi... Rusz dupę i zapowiedz następujące osoby: Alexander Crow, Mike Ross, Josh Loman, Ezekiel Dracke. Mam ci to zapisać?
-Sram na osadników! Wypad bo Was wystrzelamy! - na murach pojawiło się kilku ekstra strażników. Wszyscy dość wrogo spoglądali na zebranych pod bramą, a zaznaczyć warto, że Crow i jego kompanie byli jedynymi osobami stojącymi w tym miejscu - Długo powtarzać!?
Sytuacja nie wyglądała na zbyt różową. Dzikusi byli ewidentnie zdenerwowani, a delegaci osad postawieni przed widmem totalnej porażki. Całe szczęście Opatrzność nad nimi czuwała...
Brama otworzyła się i przez wąską szczelinę wyłoniła się postać szczupłego, szpakowatego chłopaka. Jak wszyscy w piechocie Almanów nosił on długi, skórzany płaszcz, kapelusz podobny do typowego dla Osadników i zieloną przepaskę na ramieniu będącą znakiem rozpoznawczym Almanów.
Chłopak szybko podszedł do Alexandra i jego kompanów. Jednocześnie od pojawienia się za bramą dawał im wyraźnie znać by nie czynili gwałtownych ruchów.
-All Simons? - Pastor zasłonił dłonią oczy - To Ty chłopcze?
-Tak Wielebny to ja - odparł
-Co Ty tu robisz?
-Wzięli mnie do piechoty... musiałem... - chłopak spuścił wzrok - Dla Was to tyle szczęścia, że Was nikt nie zastrzelił... jeszcze. Słuchajcie. Słyszałem jak krzyczeliście, że reprezentujecie Wolne Osady? To prawda? Ktoś w końcu poszedł po rozum do głowy i zaczął nas zbierać do kupy? Daj Boże! - ledwo powstrzymał podekscytowanie - Nie wiem jak mogę pomóc... ale tak jak mogę tak pomogę... nawet tutaj mogę jakoś się przydać... Dzisiaj Cain spotyka się z dowództwem AW w rejonie. Jednego z Was mogę wprowadzić na to spotkanie. Ale... musi być przekonywujący. Cain jest surowy i nienawidzi niesubordynacji. Jeśli Wasza przemowa go przekona to może ujdzie nam to płazem, ale jeśli nie obaj zapłacimy głową... Dodam tylko, że u Almanów dekapitacji dokonują jaszczury Gotha... Kto z Was ma odwagę?
Chłopak wydawał się mówić śmiertelnie poważnie. Z jego twarzy nie dało się wyczytać ani drgnienia zawahania, nawet mrugnięcia okiem.
-Ja mogę... - pierwszy wyrwał się Ross - W końcu co mi tam. Dzieci odchowane - uśmiechnął się krzywo - No chyba że ktoś inny chce się tam wbić. Ja nie oponuję! - jego twarz znowu ubarwił gorzki uśmiech.

Rico podszedł jeszcze raz do trudnego zadania. Tym razem jednak postanowił rozwiązać problem inaczej... przynajmniej spróbować to zrobić.
Mechanizm dalej wyglądał enigmatycznie chociaż z każdą minutą Dart rozpoznawał znane schematy. Neurozłącza były w końcu tak na prawdę po prostu syntetyczną tkanką zwierzęcą wyhodowaną specjalnie po to by stać się uniwersalnym, bezstratnym przewodnikiem mającym wyjątkowe właściwości. Te złącza nie mogły różnić się aż tak bardzo od innych, znanych mechanikowi. Fakt, że wyprodukowano je prawie 100 lat temu na Ziemi nie zmieniał kontekstu aż tak by Dart nie był w stanie połapać się w ich budowie.
Rico jeszcze raz złapał rdzeń. Cofnął czynność, którą wykonał przed chwilą i znowu pochylił się nad złączami. Klamry spinające wyglądały prawie identycznie jak te, które widywał w GDA77. Był w nich jednak coś innego, jakiś detal, którego nie mógł z początku sprecyzować.
-Szybko... - drugi z Amorytów dalej wydawał się poddenerwowany
-Nie poganiaj go... to... chyba trudniejsze niż się wydaje
Gdyby oni wiedzieli...
Rico w końcu podważył jedno ze złączy. Wcisnął wypustkę i całość poluzowała jakby tylko czekała na ten moment. Jak zwykle najciemniej jest pod latarnią...
Mechanik szybko wymontował zasilanie swojego egzoszkieletu i zamienił je z rdzeniem. Wszystko działało chociaż system kontroli wyświetlił mu komunikat o nieznanym producencie zasilania. Nic dziwnego.
-Zostaw rdzeń. Wyjdź z egzoszkieletu i odsuń się od niego - drugi z Amorytów stał z wyciągniętym pistoletem wycelowanym wprost w głowę Darta - Drugi raz nie będę powtarzał!
-Tryskar co Ty robisz? - Erta spoglądał to na swego współplemieńca to na Rico - O co chodzi? Jak starszyzna się dowie...
-To starszyzna nam kazała. Wszyscy ludzie z GDA77 muszą zginąć. Pogrzebią ich piaski pustyni. Taki był rozkaz.
-Ale Almanowie... Król Cain... Oni... Oni nie odpuszczą... Wojna z nimi nie ma sensu!
-Teraz mamy silniejszych sojuszników Erta! Zamknij się i pomóż mi z nim. Na razie go nie zabijemy bo jest jeszcze potrzebny. Weźmiemy go ze sobą do Otam Gor.
-Do Otam?
-Zamknij się i wyciągaj broń!
Rico miał duży problem. Tryskar stał kilka metrów od niego. Blaster który trzymał w ręce mógł z łatwością rozerwać klatkę piersiową mechanika na strzępy, a na tym pustkowiu nikt mu nie pomoże z taką raną. Czas powoli uciekał.

AW miała nie lada przejścia z Topazem, ale Sam i Narigo też nie mogli narzekać na brak atrakcji. Pojmany facet nie zmiękł przed wizją tortur i nie wydawał się też zbyt skory do współpracy podczas przesłuchania prowadzonego przez młodego żołnierza. Mówiąc szczerze nie wydawało się aby wyjawił jakiekolwiek cenne informacje, ale... zawsze jest jakieś ale...
Narigo nie należał do ludzi, których łatwo oszukać. Jego wrodzone talenty, nabyte umiejętności i wiedza ze studiów w połączeniu z implantem w oku dawały swego rodzaju "serum prawdy". Co najlepsze tego serum nie trzeba była podawać przesłuchiwanym aby działało.
Kiedy psycholog wyszedł z pokoju było dla niego jasnym, że Topaz nie jest agentem Lucid ani żadnej innej korporacji. Dało się to wyczytać z jego twarzy, mowy ciała, tonu głosu. Nic nie wskazywało na ukrywanie jakiejś tożsamości lub wyrafinowane kłamstwa. Nawet gdyby jeniec miał specjalne wszczepy w mózgu, które eliminowałyby większość typowych oznak kłamstwa nie były by one w stanie wyeliminować wszelkich objawów. Tutaj Narigo miał pewność. Pojmany nie miał nic wspólnego ze Skorpionem.
-To w takim razie co teraz? - Borgheim chyba nie był zadowolony - Facet na pewno jest z Lucid bo ma ich sprzęt, ale w ewidencji ludności go nie ma... to jest podejrzane...
-Pewnie jest wolnym strzelcem. Mówiłam to Ci trzy dni temu - w korytarzu pojawiła się kobieta - Witam. Anna Baum.
Złotowłosa oficer przywitała się z Sam'em i Narigo. Do Borgheim'a miała bardziej oficjalny stosunek choć nie widać było by ten jej salutował.
-To pewnie jeden z tych najemników, o których czasami potykamy się na pustyni. To byli komandosi, oficerowie służb Lucid lub zwykłe rzezimieszki z korpo, które za pieniądze jadą na pustynię załatwiać brudną robotę. Myślę, że tutaj na prawdę nie chodziło o nic więcej jak o zamach na tę szumowinę Sego Coll'a. Fakt, że nie ma go w spisie może świadczyć o przeszłości w jednostkach specjalnych lub tego typu służbach. Ewentualnie, co nie jest nieprawdopodobne, nasi hakerzy nie mają po prostu wglądu do wszystkiego i nie trzeba tu węszyć teorii spiskowych dziejów.
-Może... może nie... Sego jednak to mimo wszystko sojusznik, jeniec porwał się na jego życie - Borgheim skrzywił usta w niezadowoleniu
-Nic nam nie obiecał, my mu też nic nie obiecywaliśmy. Za jeńca dostał złoto i tylko dlatego go przywiózł. Zresztą nie chcę by AW kojarzono z tym rozbójnikiem i rzeźnikiem.
-Walczy z Lucid jak my
-On rabuje przygraniczne budynki. Ciężko to nazwać czym innym. Chociaż przyznam, że jego ludźmi bym nie pogardziła. Świetni zwiadowcy i dywersanci - uśmiechnęła się - Panowie - zwróciła się do Sam'a i Narigo - Rozumiem, że Wasze śledztwo potwierdza moje przypuszczenia? Facet nie jest super szpiegiem mającym na celu zniszczenie nas wszystkich? - Ostatnie słowa ociekały ironią i wyraźnie skierowane były do Borgheim'a - Jeśli nie to co macie zamiar dalej robić? Za pół godziny jest spotkanie z Cain'em. Ja i kilku innych Dowódców Seniorów z regionu będziemy w nim uczestniczyć. Cain chce zobaczyć też Was i jeńca, ale jeszcze nie potwierdziłam obecności Panów. Jak będzie?

Manni 31-08-2013 11:04

Koleś jest dobrze wyszkolony. Bardzo dobrze. Na pewno nie jest pierwszym lepszym zabijaką który łazi po pustyni. Szczerze mówiąc nie rozumiem dlaczego Cain chcę zobaczyć tego Topaza. Zazwyczaj w takich sytuacjach zamachowcy dostają kulkę. Ale cóż, może temu biedakowi się upiecze. Szkoda by było marnować dobrze wyszkolonego człowieka. Choć tak naprawde na pewno nie działa przeciw nam. Pytanie jest inne. Czy nie zaszkodzi nam przez przypadek. Jedno było pewne po tym wywiadzie. Nie wiedział nic o skorponie. Póki co to mi wystarczyło, żeby puścić go wolno swoją drogą i rozejść się w swoje strony. Na scenie pojawiła się za to kolejna postać: Anna. Nie lubie tego imienia. W akademi dostałem kosza od jednej Anny. Ale to chyba nie czas i miejsce, aby rozpamiętywać takie rzeczy. Do mojej głowy przebił się głos rozmywając na chwilę przemyślenia.
- Rozumiem, że Wasze śledztwo potwierdza moje przypuszczenia? Facet nie jest super szpiegiem mającym na celu zniszczenie nas wszystkich? - Ostatnie słowa ociekały ironią i wyraźnie skierowane były do Borgheim'a.
Uśmiechnełem się zaciągając się dymem. Rozmowa między tymi dwoje jest całkiem zabawna. Zajrzałem do notatnika w którym opisane miałem reakcje na dane słowa czy wymianę zdań.
- Jestem pewien jednego. Nie jest on związany z rzadną z korporacji. Nawet z Wolnymi. Przynajmniej nie bezpośrednio. Szczerze wątpię abyśmy znaleźli go na jakimkolwiek spisie ludności. Nie pracuje też na pewno dla Lucid.
Zrobiłem małą pauzę zaciągając się dymem i wypuszczając go powoli.
- Z tego co mówił wnioskuję, że wykonuje misje jako wolny szczelec. Nie ma nic do nas ani innych korporacji. To najemnk. Ale jest za t bardzo dobrze wyszkolony. Rzekłbym nawet, że ma lepsze szkolenie niż każdy z nas tu obecnych. Na pewno był szkolony przez jakiś wywiad. Takich umiejętności nie nabywa się szkoląc się w domu. Nie mniej, nie kłamał, mówiąc, że jego misja nie koliduje z nami, ani nie jesteśmy jego częścią. Dodatkowo nie wie nic o naszej misji.
Włściwie nie wiedziałem ile nasz łącznik wie o naszej misji. Zamknąłem notatnik.
- Co do Caina, chętnie się z nim spotkam. Zaczyna być sławny. W tych czasach.
Spojrzałem na Sama. Właściwie w tym świetle wyglądał gorzej niż w momencie jak się poznaliśmy. Raczej unikał bym go nocą na pustej ulicy, nie mniej zaczynał lubić tego "detektywa" który czasem bardziej przypomina strażnika z teksasu w ponczo. Przy odrobinie czasu, spróbuje coś z niego wyciągnąć, dobrze wiedzieć z kim się pracuje. Przełączyłem implant na tryb normalny, po tym jak się zdążył ochłodzić.
- Prawda Sam? Masz ochote na randkę z Cain'em??

Pinn 31-08-2013 11:09

Fajna laseczka muszę przyznać. Taka wysportowana , bojowa dziewuszka. Tak jak sądziłem słusznie ten Topaz to zwykły wolny strzelec, może nie taki zwykły , bo całkiem niezłe z niego ziółko. Jak by mi ktoś chciał przysmażyć stopy to bym go , kurwa zajebał , ale on zachował zimną krew i tylko patrzał swoimi gałkami z chłodu. Zresztą wiedziałem , że młody odwali dobrą robotę. Chyba też miał bioniczne oczęta , ale z innym softem i ogólnie różnym rodzajem , bo nie tyle pewnie pomagało mu to strzelać i celować jak mi , tylko obserwować wskaźniki psychologiczne. Co oznaczało , że ma mnie dosłownie na oku, wszystkich nas. Nie miła sprawa , ale musiałem pracować w tym pierdolniku, zdarza się panowie i panie. Szczególnie panie, bo ta blondynka całkiem fajna, fajna mówię wam.

Rozprostowuje stare kości a także przeżarte używkami flaki , patrząc po wszystkich. Czuje spluwę w kaburze, robi mi się z tego powodu dobrze bo to twój najlepszy przyjaciel jak mawiał stary O`Hara Sam w Kowbojach Z Prerii Marsa, mój kurwa imiennik , też dobry agent. Nagle coś daje mi kopa, to jest tabletka stymulująca. Z tego co wiem to CTMA (jak mówią młodzi ''Co Tam Mała'') , stąd całkiem bezpieczna substancja , coś jak kawa bez skutków ubocznych w postaci nerwów i ulubiony posiłek pracujących w nadgodzinach korpów. Zmysły mi się wyostrzają (bioniczne oczy reagują na pobudzone nerwy dodatkową ostrością , bo to taki symbiotyczny model hi-tech) i wreszcie zapominam o nieprzespanej nocy. Mam nadzieję, że pod koniec tego dnia spotkam się w łożu z snami , choć pewnie w tym Kings Hill śpią na sianie.

-Nie widzę problemu byśmy udali się na spotkanie- mówię pewnie , delikatnie uśmiechając się do Anny Baum, potem słyszę Narigo- Jasne w końcu jesteśmy na wypadzie towarzyskim.

Caleb 31-08-2013 16:44

Crow zgrzytnął tym, co pozostało mu z uzębienia. Uznał, że nie można przeholować. Jedna rzecz to konsekwencja w działaniu, inna, zwyczajna głupota. Byli tu obcy. Nikt by się nie przejął czterema trupami ,,skądś tam". Już odwracał się, aby odejść, gdy wtem drzwi się uchyliły. Ukazał się w nich jakiś młodziak. Wyszło, że to znajomy pastora. Alexander nie przerywał żadnemu z nich. Zdawało się, że w ogóle nie zareagował na wieści. Gdy skończono szybkie spotkanie z chłopakiem, czwórka podeszła kawałek wgłąb miasta. Ross przysiadł na zniszczonym murku, wypluł przez ramię ciemny fragment tabaki, jaką żuł już od godziny.
- Ja mogę... W końcu co mi tam. Dzieci odchowane. No chyba że ktoś inny chce się tam wbić. Ja nie oponuję!
Alexander przewrócił oczami. Mike był dobrym człowiekiem i dość odważnym, ale nie nadawał się na oratora. W sytuacjach kryzysowych tracił głowę, działał chaotycznie.
- Nie - wtrącił się Alexander - To był mój pomysł i moim obowiązkiem jest tam pójść. Wam w tym czasie radziłbym rozejrzeć się po mieście, wiecie, nadstawić uszu i popytać o plotki.

Mistrz 02-09-2013 22:14

Rico nie pozwoli się złapać. Co jak co ale współpraca jakoś nie wróżyła mu długiego życia. Jego jedyną kartą przetargową był rdzeń. Niestety był już zabezpieczony już - groźba rzuceniem ich o ziemię jest już niemożliwa.
Dart zaczął powoli odpinać klamry. Nie podobało mu się to co wymyślił, ale musiał zaryzykować. Skupił myśli na swoim nożu i pistolecie. Kiedy odpiął wszystkie klamre było największe ryzyko. Musiał tak wyskoczyć z pancerza by mieć go między sobą a dzikusem. Miał tyle przewagi, że pancerz zawierał rdzeń - był zbyt ważny, by do niego strzelać. Przeskakując chwycił jedną ręką za nóż, drugą za pistolet. Rzucił nożem w stronę przeciwnika, nie po to by go zranić - nie umiał tak dobrze rzucać nożami. Ale dzikus tego nie wiedział raczej, miało to go na chwilę powstrzymać przed reakcją. Drugą rękę Rico wystawił za pancerz i zaczął strzelać na oślep w kierunku przeciwnika. On nie miał raczej czym się zasłonić.
Nie była to może bohaterska czy profesjonalna taktyka, jednak Rico nie interesowały profesjonalne zagrania. Chciał po prostu przeżyć. Miał nadzieję, że Erta nie pomoże w tym czasie jego przeciwnikowi. I jeszcze większą nadzieję miał na to, że ten cholerny dzikus ma chociaż tyle oleju w głowie by nie strzelać do jego pancerza. Rdzeń, który mógł zasilić całego mecha nawet jeśli ma sto lat na karku, Dart ostatnie czego by chciał to go uszkodzić. Nie był jednak w stanie wymyślić lepszego planu - nie był on urodzonym żołnierzem i gotowy był zaryzykować sprawę z całym tym rdzeniem byle tylko mieć szansę na przeżycie.

Volkodav 04-09-2013 00:30

Narigo i Sam mielu już pewność co do pojmanego. Anna Baum również popierała ich ustalenia. Borgheim nie wydawał się zbytnio przychylnym temu stanowisku, ale ewidentnie to wojskowa blondyna podejmowała tu ostateczne decyzje.
-Świetnie Panowie. Za mną proszę. Borgheim niech Twoja jednostka doprowadzi jeńca na spotkanie, pod strażą oczywiście.
-Wywiad nie... - nie zdążył skończyć
-Na terenie działania Seniora podlega - skończyła krótko i surowo
-Dobrze - mężczyzna warknął
Anna zaprowadziła Sam'a i Narigo do samej siedziby sławnego Cain'a. Przeszli przez jedną z głównych bram fortecy na wzgórzu i tam zanużyli się w świecie Almanów.
Większość obsady tej twierdzy stanowili redzenni Almanowie, zaprawieni w bojach wojownicy, którzy sztuki walki i przeżycia na surowej pustyni uczyli się od plemion Ogasów całe pokolenia temu. Widok ludzi ujeżdżających jaszczury Gotha był egzotyczny i intrygujący. Pierwszej rzeczy jakiej uczy się w korporacjach o przeżyciu na pustyni to aby za wszelką cenę unikać kontaktu z fauną ten planety. Szczególną ostrożność trzeba zachować włąśnie do drapieżnych Gotha, które siały niegdyś spustoszenie wśród nierozważnych osadników. Tutaj wyglądało to inaczej. Ludzie zupełnie poddali sobie te pierwotne stworzenia, które pod ręką Almanów wyglądały jak łagodne i spokojne baranki... no może gdyby nie kły wielkości ludzkiej głowy...
Pod opieką Anny, Sam i Narigo spokojnie przeszli cały dziedziniec gdzie pełno było jeźdźców Almanów. Dalej zaprowadzono ich do samego centrum twierdzy, komnat królewskich gdzie rezydował Abraham Cain, król Almanów, protektor Amorytów, Techrytów, Wolnych Osad Dortmund, Skyre, Switch Town i Bresir City, władca niezrzeszonych na ziemiach Suchych Gór, dziedzic tronu Surgiów, przywódca Lora-rel i wódz plemienia Derwich. Długi miał tytuł jak na jednego człowieka, ale z drugiej strony tytuł wyraźnie pokazwyał, że król wiedział jak używać armii.
Narigo i Sam weszli do dużego pomieszczenia, które chyba była salą tronową (czy czymś w tym guście). Ustawiono ich przy półogrągłym stole gdzie siedziało już czterech mężczyzn. Anna przedstawiła ich jako resztę Dowódców Seniorów AW. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze około tuzina Almanów, rosłych chłopów, uzbrojonych po zęby i kilku żołnierzy AW, którzy najwidoczniej byli eskortą Seniorów. Wkrótce w sali pojawił się też Borgheim razem z pojmanym Topazem. Strażnicy nie obchodzili się z nim specjalnie delikatnie, ale nie widać było żeby komuś to specjalnie przeszkadzało. Dwóch dryblasów stanęło z jeńcem na samym środku sali, na wprost tronu, na którym zasiąść miał sam Abraham Cain...

Dla Alexandra czas zaczął się dłużyć niemiłosiernie. Chłopak prowadził go przez dziedziniec gdzie Crow widział wojowników w liczbach, które mogły by zmieść z powierzchni ziemi jego osadę i osady jego towarzyszy. Uzbrojeni i niebezpieczni Almanowie to nawet nie wszystko. Cain miał pod sobą innych dzikich i z tygodnia na tydzień było ich co raz więcej. Ba! Nawet osadników sobie podporządkował, czego wyrazistym dowodem była obecność tego chłopaka, który prowadził go do komnat króla.
-Słuchaj - rzekł półszeptem - Musisz się bardzo, bardzo postarać. Nie ma innego wyjścia. Jeśli go nie zainteresujesz to nas każe zabić jak psy. A nasze ciała wyrzucą na pustynię bez chrześcijańskiego pogrzebu.
All widocznie chciał zmotywować szeryfa do skutecznej przemowy. Stres zaczynał działać. Crow czuł to w swoim ciele. Nie był przecież strachliwy, nie o to zresztą chodziło. Po prostu czuł, że coś się dzieje. Czuł jakiś dreszcz, niepokój, lekkie drganie dłoni... Ten cały syf towarzyszący sytuacjom gdzie człowiek stawia swoje życie na linii.
Korytarzami dla służby przeszli do komnaty królewskiej gdzie odbywało się jakieś zebranie. All ustawił ich w cieniu kolumny na samym końcu sali. Nikt ich tam nie widział, nikt nie słyszał jak weszli... Teraz Alexander był świadkiem rozmowy między ludźmi tam zgromadzonymi.

Petrae, Alexander, Sam, Narigio (wszyscy w sali królewskiej)
Nagle jedne z drzwi na końcu komnaty otworzyły się. Najpierw weszli przez nie dwaj mężczyźni, postawni, dobrze zbudowani wojownicy. Za nimi wszedł zaś król... Abraham Cain, człowiek o posągowej posturze, nic nie mówiącej twarzy i surowym usposobieniu.
Wszyscy siedzący wstali i ukłonili się. Wojownicy przyklękli na jedno kolano, żołnierze AW oddali pokłon. Król dostojnie podszedł do swego tronu i zasiadł na nim zarzuciwszy na oparcie długi, szkarłatny płaszcz owijający jego ciało.
-Król Abraham Cian wysłucha teraz Waszych próśb i komunikatów - rzekł beznamiętnie jeden z wojów - Najpierw Seniorzy AW.
-Witam szanowny królu Abrahamie! - Anna wypowiedziała te słowa z jakąś niekrytą radością - Jak obiecałam zebrałam tutaj Seniorów Dowódców Armii Wyzwolenia z rejonów sąsiadujących z twymi ziemiami. Są też z nami ludzie z korporacji, o których słyszałeś i z którymi chciałeś się spotkać.
Król kiwnął głową i nawet nie skomentował tych słów. Zapadła krótka cisza, którą przerwała Anna wskazując dłonią jednego z Seniorów. Mężczyzna wstał i zwrócił się do władcy:
-Królu Abrahamie jesteśmy radzi, że król podjął nas w tak krótkim czasie - najstarszy z Seniorów pokłonił się jeszcze raz - Jestem major Jack Kolsky, Senior Dowódca AW w rejonie na południe od Twoich ziem. Zebraliśmy się tutaj by porozmawiać o możliwości zjednoczenia dzikich z tych terenów pod Twoim sztandarem i poprowadzeniem ich w bój przeciw korporacjom.
-Wiem mówicie o tym od kilku miesięcy. Nadal jednak nikt nie dał mi obiecanej broni i technologii. Tylko gadacie o tym jak dużo byśmy wszyscy zyskali, ale dzielić się zasobami nie chcecie. Za to bardzo jesteście skorzy do tego żeby wysyłać moich ludzi do walki z mechami.
-Królu nie da się ukryć, że Twoi wojowie na Gotha sieją istne spustoszenie wśród szeregów wroga. Korporacje nie spodziewały się tak śmiałych, frontalnych ataków. Almanowie, którzy na jaszczurach potrafią wjechać na mecha i zostawić w jego wrażliwych miejscach ładunki wybuchowe to istna broń-cud... - Anna włączyłą się w rozmowę - Stąd nasz szacunek do wartości bojowej twej armii - Widać, że kobieta grała na ambicjach króla - Poza tym broń i technologia to nie jest prosta rzecz do transferu. Sami mamy duże braki w uzbrojeniu dlatego bardziej liczyliśmy...
-Dobrze dobrze... Już to słyszałem od Borgheim'a - wskazał palcem oficera stojącego obok jeńca
-Zresztą nie da się ukryć - kontynuowała - że jest tutaj pewien problem. Nie zrozum mnie źle, ale to z Kings Hill uprowadzono pojazd, o którym Ci opowiadałam
-Wiem! - wrzasnął - Nie musisz mi o tym przypominać kobieto! Ten kto kradnie od moich gości kradnie ode mnie! I jak znajdę winnego to wypatroszę jak robala piaskowego! - jego krzyk odbijał się echem po sali - No właśnie... Gdzie Ci ludzie z korporacji? - uspokoił się trochę
-Tutaj - Anna wskazała Sam'a i Narigo - Sam Waltz i Narigo Forswearer. To oni mają przeprowadzić śledztwo.
-I co Panowie oficerowie? Czy kim tam jesteście? To podobno nie ten - skinął głową w stronę Topaza - Kto w takim razie?

Rico nie był typem wojownika, który rzucał się na przeciwników, dopiero później myślał, czy to ma sens. Dart był mechanikiem (i to dobrym) i dlatego wolał całą sytuację rozegrać sprytem, a nie brutalną siłą.
Najpierw zaczął odpinać klamry od egzoszkieletu. To od razu poruszyło Amorytem. Chłopak zaczął potrząsać blasterem i krzyczał, żeby Rico został na miejscu. Erta też zaczął krzyczeć, ale na swojego pobratymca.
-Uważaj gdzie tym celujesz! Jeszcze spowodujesz wyciek matole! - chłopak najadł się strachu nie na żarty
Ten czas wykorzystał Dart. Szybko wyskoczył z egzoszkieletu tak że trzymający go na muszce dzikus nawet nie zdążył zareagować. Później rzucił w niego nożem co jak słusznie przypuszczał kupiło mu kolejne sekundy. Amoryta uchylił się przed nadlatującym ostrzem, ale wtedy mechanik był już za osłoną swego szkieletu. Wychylając się lekko wypalił kilka razy prawie na oślep jednak kule dosięgły celu. Szybko usłyszał jak blaster uderza o podłogę. Agresor padł trupem zalany kałużą własnej krwi.
-Dlaczego go zabiłeś!? - dla Erty to wszystko było już chyba za dużo

Pinn 04-09-2013 12:07

Sala tronowa pełna dzikusów. Ciekawili mnie muszę przyznać, takie wyćwiczone wojennie pierwotniaki z duchem bojowym godnym starożytnych tytanów. Cały czas patrzyłem na tyłek prowadzącej nas Anny , który układał się ściśle pod naprężonym materiałem , ale musiałem przyznać wielką siłę bijącą od króla Caina, kiedy ten wszedł. Mimo całej prymitywności dzikich , jak mówiłem biła od nich nieposkromiona siła. Zabili by mnie gołymi rękami , co pewnie chcieli zrobić z niesfornym Topazem. Zachciało mi się zapalić , ale ni jak wypadało to przy królu. Nasza panienka podlizywała się Cainowi mówiąc gorączkowym głosem, a ten słuchał posępnie , z rozważną miną odpowiedzialnej osoby. Przedstawiła nas grubej rybce na tronie a ten zakpił z naszej kompetencji. Chciałem odstrzelić chujowi łeb , jak lubię robić z natury , ale opanowałem się. Cholerne wieśniaki.

-Sam Waltz. Prywatny detektyw, tak to ujmę. Sądzę, że czeka nas głębsze śledztwo- rzekłem enigmatycznie.

Boże szluga. Przynajmniej facet też chciał znaleść winnych , była to dla niego sprawa honorowa. Musiałem pamiętać , by nie kraść owoców ze straganów nie mówiąc już o hotelowych mydełkach. Nie no , kurwa oni nie mają tutaj mydła. Prawie wybuchłem śmiechem. Uspokoiłem się zaraz , czując nudę bijącą od wielkiego majestatu. Przyjąłem już zasadę , że to Narigo jest od gadania więc lekko , znacząco spojrzałem na jego elegancką buźkę.

Caleb 04-09-2013 13:42

Chłopak ciągle podkreślał, że Cain to człowiek bardzo niecierpliwy i skory do ustanawiania kar. Nie dziwiło to szeryfa. Jak sam podsumował jeszcze w Gersville, facet musiał być bez mała surowy, jeśli miał utrzymać w ryzach tak dużą społeczność. Nie mógł ukrywać przed sobą zaniepokojenia. Pomimo spartańskich warunków liczba Almanów oraz rozmach ich sił zbrojnych robił wrażenie. Nawet bez AW znaczyli coś więcej niż plama na mapie. All wreszcie pokierował Alexandra do dużej sali. Jako że stanęli na jej końcu, nikt nawet nie zaprzątał sobie głowy dodatkowymi dwoma postaciami.
Pojawił się i sam Cain. Nie odbiegał aparycją od tego, co można było o nim usłyszeć. Był to człowiek o pewnych siebie, dystyngowanych ruchach. Otaczali go Seniorzy Dowódców AW, którzy również sprawiali wrażenie przyzywczajonych do wydawania rozkazów. Wszystko wskazywało jednak na to, że chowali teraz dumę do kieszeni i chcieli być podmiotem inkorporacji z Almanami. Później poruszono temat pojazdu, jaki został przechwycony w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Przez większość czasu przemawiała kobieta, ale na chwilę wystąpił również niejaki Sam. Miał nieprzyjemną twarz. Wiele Crow'owi mówiło, że w swojej pracy detektywa kieruje się tak przemocą jak i zręcznym słowem. Pochodził z korporacji, co uderzyło w czułą strunę szeryfa. Zatem mógł go widzieć już wcześniej, albo vice versa. A jeśli... nieważne. Po prostu czekał. Damien Gers, mentor Alexandra, zawsze mu powtarzał, że cierpliwość jest towarzyszką mądrości. Zatem dał wygadać się reszcie. Dopiero wtedy zdecydowanym ruchem odsunął kilku z najbliższych słuchaczy. Idąc bezpardonowo na środek sali, mruknął jedynie do skrzydaltego towarzysza:
- Jeśli wyskoczysz teraz z marnym dowcipem, wyrwę ci dziób. Obiecuję.
Cain spojrzał zaskoczony na Alexandra. Jego reakcja nie była dyktowania jedynie nagłym wtargnięciem na scenę dyskusji. Sam Crow wyglądał co najmniej osobliwie. Przypominał westernowe kreacje Johna Wayne'a połączone z niewypowiedzianą tragedią. Alexander był czarnoskórym, wysokim człowiekiem. Nosił poncho oraz wytarte od jazdy konnej, płócienne spodnie. Na głowie spoczywał kapelusz z szerokim rondem. Całą twarz prócz uposażonych w implanty oczu, zakrywała mu maska. Otaczała ją sieć nit i rurek. Jeśli dobrze się przyjerzeć, można było zauważyć jak przelewają w środku jakieś płyny. Na ramieniu mężczyzny siedział bez ruchu czarny kruk.
Alexander podszedł vis a vis do Caina. Zdjął kapelusz i skłonił przed tamtym głowę, odsłaniając makabrycznie oszpeconą, łysą czaszkę. Nie czynił tego z czystej kurtuacji. Do pewnego stopnia Abraham mu imponował swoją pewnością siebie w rządach.
- Skoro wyczerpano inne tematy, chciałbym zabrać głos. Nazywam się Alexander Crow. Dziś wypowiadam się w imieniu mojego miasta, czyli Gersville, ale i społeczności Nowego Bostonu, Gottav oraz Dune Town. Zapytasz może panie Cain, dlaczego zatem nie pojawili się ze mną pozostali możnowładcy. Interesy naszej czwórki zostały omówione wspólnie i są zbieżne. Ze względu na to, jak cenny jest twój czas, postanowiliśmy zawrzeć je w mojej osobie - tu spojrzał na przywódcę Almanów, obserwując na ile pochlebstwo było skuteczne. Potem podjął znów: - Czasy są ciężkie i nikt nie musi tego tłumaczyć. Wschód jest przecież jasnym celem dla korporacji. W dodatku mamy tą sytuację w Organ Khan, gdzie Amoryci dobierają się do enigmatycznego mecha. Z tego, co mi wiadomo, nie można im ufać - teraz natomiast szeryf chciał udowodnić, że nie urwał się znikąd i wie co w trawie piszczy - Widząc i szanując twoją siłę, jako wolne osady, chcemy wyciągnąć do ciebie rękę. Będziemy lojalni wobec Almanów, utrzymując jednak status wolnych, gdyż właśnie wolność jest filarem naszej tożsamości. Co to konkretnie znaczy? Po pierwszę współpracę w handlu. Posiadamy wiele drewna w moich magazynach i ropy z odwiertów Nowego Bostonu. Ponadto na cztery osady możemy w sumie oddelegować na twoje potrzeby pięć tysięcy zbrojnych ludzi. Nie są tak wyszkoleni jak twoi, daje ci jednak słowo, że to honorowy i zdolny lud, który obronił swoich włości przed niejedną bandą - to znów mówił z niechęcią, ale był realistą i liczył się z tego typu kosztami - Chciałbym także abyśmy i my nie pozostali sami w razie napaści na któreś z miast. Wciąż jednak na naszych ziemiach panować będzie wewnętrzne prawo. Wyżsi rangą osobnicy jak ja, pozostali szeryfowie oraz ich przyboczni, zatrzymają swobodę w podejmowaniu politycznych decyzji. Wciąż jednak te wybory będą się mieścić we wspomnianej lojalności wobec Almanów. Liczę zatem na naszą współpracę.
Alexander nie zdawał sobie sprawy ile słów mówił na jednym tchu. Dopiero teraz wyrównał oddech i czekał na ripostę. Czuł, że nie poszło mu źle. W perorze zawarł wiele wątków. Skonkretyzował proponowany sojusz, ale i podkreślił obycie w ostatnich wydarzeniach. Wyraził dobrą wolę, przy czym pokazał, że potrafi postawić na swoim. Był pewny siebie, próbował tłumić wszelkie załamania tonu, wywołane odczuwalną presją. Przemawiał sposobem zarezerwowanym dla pertraktacji jak równy z równym, chociaż nie mógł wiedzieć czy Abraham by tak określił wspólne relacje. Albowiem ciężko było czegokolwiek się po nim spodziewać.

Matemaru 07-09-2013 20:32

Topaz stał zakuty w kajdany między dwoma strażnikami. Z postawy Petrae biła niezmordowana buta. Jak na razie nie udało się dzikim i tym dwóm go złamać. Stał prosto i nie unikał niczyjego wzroku. Choć jego poobijana twarz, nie prezentowała się zbyt okazale. Popatrzył po sali. Widział pełno dzikich i ich przywódcę. Gdy on wszedł dało się odczuć respect jakim go otaczali przyboczni. Nawet najemnik poczuł szacunek do tego mężczyzny.
Czekał na swoją kolej. Wiedział, że teraz Cain podejmie decyzję co się z nim stanie, dlatego też postanowił jedynie czekać. Mimo tego gdy został wskazany. Popatrzył prosto w oczy króla.
Nie bał się, patrzył z szacunkiem lecz nie strachem. W końcu odwaga jest jedną z nielicznych cech jakie dzicy szanują, to ona stawia jednych ponad drugimi. Ich oczy spotkały się może na ułamek sekundy jednak najemnik miał nadzieję, że ta chwila mogła zadecydować o życiu bądź śmierci.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:43.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172