lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Najemnicy II] El Presidente (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14644-najemnicy-ii-el-presidente.html)

Sekal 29-12-2014 17:02

Lokalne warzywa i owoce, czy nawet placki były naprawdę smaczne, w przeciwieństwie do wszystkiego co importowane - niskiej jakości, zwykle starych produktów. Nie wydawało się, aby Ralasco cierpiało głód, z drugiej strony ludzie nie żyli tu również w jakimś szczególnym dobrobycie. Dolinka dobrze chroniła przed niepożądanymi spojrzeniami, upał nie był taki nieznośny, wyjąwszy trochę owadów i bardzo wysoką wilgotność. Wieczór zbliżał się w tych warunkach powoli, za to przyjemnie. Odizolowani od ludzkich osad nie mieli pojęcia co tam się dzieje, pozostali najemnicy póki co również nie dawali znaku życia i przez jakiś czas pozostawało jedynie czekać, o ile Juan nie zamierzał pozostać przy swoim planie jawnego poruszania się po okolicy. Strach musiał go trochę oblecieć. Albo paranoja Manueli. Bez sprawdzenia nie mogli powiedzieć kto miał rację.

Ze swojej pozycji mieli dobry widok na najwyższy szczyt na Ralasco oraz dwie wieże komunikacyjne - czubek tej przy Undzie i całą niemal w głębi lądu. Na tej ostatnie właśnie w pewnym momencie pojawił się człowiek, zawzięcie wspinający się w górę. Wyglądało na to, że nie przeszkadzają mu uszkodzenia i nie korzystał nawet z zabezpieczenia, dźwigając na plecach mocno wyładowany czymś plecak.


Sunday Geographic. Ron nie widział tego pisma nigdy na oczy, jego aparycja również nie kojarzyła się ze związanymi z ekologią i środowiskiem przedstawicielami gatunku ludzkiego. Młoda JP, pociągająca za spust bez mrugnięcia okiem z łatwością jednak udowadniała, że nie ma co kierować się stereotypami. Początkującemu najemnikowi to zlecenie pokazywało w wielu sytuacjach, że samo celne strzelanie to za mało. Trzeba być znacznie bardziej uniwersalnym, odnaleźć się kto wie w jak dziwnych i skomplikowanych sytuacjach. Jak choćby ta tutaj. Szedł ku wypatrzonemu wcześniej przez Alkera barowi, sam i prawie nie uzbrojony. Szczególnie brak znajomości hiszpańskiego wydawał się tu niczym ślepa amunicja pakowana w hordy nadciągających wrogów. "Beret" pewnie poradziłby sobie, Szkot przy browcu dogadywał się nawet z głuchoniemym. Marlo to zupełnie inna historia. Ale przecież nie będzie się trzymał dziewczęcych spódniczek, nie?

Lavia nie różniła od wielu innych wsi wszelkich krajów i kontynentów. Rozrzucone po okolicy jednorodzinne, parterowe lub piętrowe domy, wszędzie pola, świeże powietrze typowe dla rolniczej okolicy. Większość budynków stawiano na palach, ale nie był to czas deszczowy, to na utwardzanych dróżkach nie było większego błota, kilka mniejszych kałuż na krzyż. Im dalej wchodził, tym zabudowa stawała się bardziej gęsta, a domy stawiano już płot w płot, wzdłuż drogi. Żadnych neonów albo nawet tabliczek informacyjnych, oprócz jednej głoszącej "Tienda", znajdującej się na sklepiku. Wystawiono przed niego kilka stołów, tak jakby pełnił jednocześnie funkcję baru. Ludzie wchodzili i wychodzili i wydawało się, że zauważono obcego dopiero wtedy, gdy zbliżył się do kilku starszych mężczyzn siedzących na zewnątrz. Obrzucili go uważnymi spojrzeniami, a rozmowy ucichły. Jeden z nich szturchnął kompana i coś mu cicho powiedział. Kilku siedzących przy tym samym stoliku roześmiało się.
- Chico de ciudad? Se perdió?


JP obejrzała stojącego pickupa z uwagą, zaglądając również do środka i do silnika. Kluczyków co prawda nie było, lecz drzwi pozostały otwarte. Szacowała, że pojazd ma ponad pięćdziesiąt lat i oryginalnie pochodził z Rosji. Teraz pordzewiały w wielu miejscach, naprawiany niezliczoną ilość razy, prawie dokonał swojego żywota na poboczu polnej drogi. W jednym kole nie było opony, był to jednak mniejszy problem. Bez kluczyków nie mogła sprawdzić wszystkiego, chociaż stary spalinowy silnik na pewno pozwoliłby odpalić samochód "na krótko", gdyby bardzo chciała. Bak zawierał ciągle śladowe przynajmniej ilości benzyny, poważnych uszkodzeń mechanicznych na tych oględzinach nie stwierdziła.

- A zostawcie tego starego wraka, to nie zajęcie dla szanujących się panien! - kobiecy głos dobiegł je od strony najbliższego z budynków. Mówiono, że baby z takich wsi miały niebywałą percepcję i to mogło się sprawdzać. Zza płotu wyszła na uliczkę niska, korpulentna kobieta w sile wieku. Posiwiałe włosy związała z tyłu, zielona bluzka rzucała się w oczy, ale to wielokolorowe niczym u jakiejś niezwykłej papugi spódnice przyciągały uwagę. Hiszpański, którego używała, momentami był trudny do zrozumienia nawet dla Pauli. - Stoi tu od kilku miesięcy, jak zdechł to nie wstaje. Stary coś grzebał, ale on tylko zepsuć potrafi. Bezużyteczni mężczyźni.
Stanęła przed nimi, uważnie się przyglądając obu dziewczynom.
- Obce wy jakie. Z miasta? Mało tu obcych. Same chodzić nie powinne. Chodźcie lepiej do mnie, obiad zara jak stary wróci. Chude jesteście, starczy i dla was.

Pinn 29-12-2014 20:24

Wioska nie robiła piorunującego wrażenia. Nie była wielkim przepełnionym masą ludzką miastem w którym każda sekunda obfitowała w wrażenie ciągłej, płynnej zmiany. Tu życie toczyło się swoim wolnym rytmem i Marlo prawie udało się zapomnieć o groźnych żołnierzach sprawujących pieczę nad wyspą. Dziewczyny poszły w swoją stronę, chyba zrujnowanego pojazdu zostawiając go bez znajomości hiszpańskiego. Miał nadzieję jakoś zamówić sobie zimne popłuczyny i wykombinować leniwie co zrobić dalej w sprawie ich zadania.

Szedł zdecydowanie, ale nie zbyt pewnie siebie by nie wzbudzać niechęci. Mimo to starzy bywalcy uważnie go zlustrowali i rzucili żartując do siebie i z Rona jakiś komentarz. Chyba nazwali go ,,chłopcem z miasta''. Na nikogo innego nie wyglądał. Podszedł do ladu i powiedział:

-Uno cerveza- tyle umiał dzięki wielo językowym puszką piwa. Gorzej z jego wymową, ale tutejsi też mówili w naprawdę unikalnym akcencie. Postanowił posiedzieć chwilkę i zobaczyć jak zareagują miejscowi. Nie chciał robić z siebie napalonego, pośpiesznego mieszczucha za którego i tak go mieli. Poczeka na odpowiednią okazję i wtedy zacznie wypytywać.

Bounty 30-12-2014 14:24

- To Pedro. - Juan wyłączył zoom w holokularach, odwracając się ku Manueli. - Nie widzę z tej odległości, ale dam głowę, że to on. Na brodę Fidela, kazałem mu się przyczaić. Szalony sukinkot, ale to towarzysz. Ocalił mi życie. A jeśli ten jego wynalazek zadziała, będziemy mogli obejść nasłuch holofonii a może nawet podsłuchiwać rządowych. Chyba rozumiesz co to dla nas znaczy. - Kolumbijczyk zerknął jeszcze na wieżę, po czym z rozwianym włosem rzucił się pakować rzeczy na motorower. - Muszę mu pomóc!

Autumm 30-12-2014 18:35

- Jasna sprawa, comendante! - Manuela przyłożyła palce do czoła w geście żartobliwego salutu - Twój kumpel jest moim kumplem. Ale nie ma co się pchać tak na widoku. Zostaw mi gnata i cięższe bagaże - wskazała na futerał na gitarę - Zaczaję się gdzieś z boku i będę was osłaniać. Jak się zjawią los soldados, to spróbuję ich zatrzymać... i was ostrzec. Tylko wysadź mnie gdzieś po drodze, a nie pod samą wieżą...

Lady 31-12-2014 11:19

Nie znająca się kompletnie na samochodach Paula nie poświęcała swojej uwagi poczynaniom JP, zamiast tego przyglądając się pięknej okolicy. Wioska była zwyczajna, dziewczynę jednak fascynowało jak na takiej odludnej wyspie, nie tak wielkiej znowu, mogło się tak rozwinąć życie. Emigranci z Hawajów byli jedną z opcji przychodzących do głowy, teoria ta miała niestety słabe strony. Tutejsi przypominali bardziej Hiszpanów niż lud z pobliskich wysp. Z ciekawości miała nadzieję zgłębić historię Ralasco.

Tak bardzo poświęcała się kontemplacji, że drgnęła na głos kobiety, obracając się w stronę szerokiej, toczącej się ku nim, kolorowej istoty. Nie ulegało wątpliwości, że wpasowywała się w stereotyp latynoamerykańskiej społeczności. Greczynka uśmiechnęła się do niej życzliwie, przy okazji tłumacząc koleżance wypowiadane w trudnym do zrozumienia dialekcie słowa.

- Chętnie skorzystamy z pani gościny - reakcja kobiety bardzo ją ucieszyła. Krycie się po kątach mogło okazać się niepotrzebne. Tak jak ukrywanie imion. - Jestem Paula, to moja przyjaciółka JP. Nie zna za dobrze języka - uśmiechnęła się przepraszająco w stronę blondynki. - Nie jesteśmy stąd. Przyjechałyśmy opisać przyrodę na Ralasco. Dla czasopisma. JP zna się na samochodach, może mogłaby porozmawiać z pani mężem... umie go na pewno naprawić, w zamian za wypożyczenie na kilka dni. Nie mamy żadnego transportu, a chciałyśmy zwiedzić całą wyspę!

Greczynka mówiła szybko i z entuzjazmem godnym najprawdziwszej, zaangażowanej reporterki. Niewiele musiała udawać, w ten sposób zawsze tłumaczyli się razem z ojcem ze swojego pobytu w przeróżnych miejscach. Zazwyczaj działało, gdy upewniło się tubylców, że nie ma to nic wspólnego z polityką, korporacjami i zakłócaniem ich życia.

Eleanor 31-12-2014 12:35

JP nie była zachwycona efektem oględzin. To co zobaczyła nie napawało wielką nadzieją, jednak po zniknięciu z horyzontu Alkera humor wyraźnie jej się poprawił, a pojawienie się nastawionego gościnnie mieszkańca Relasco jeszcze lepiej wpłynęło na jej samopoczucie:
- Nie byłabym taka pewna co do tej naprawy Paula. - Odezwała się JP po angielsku do koleżanki, a potem uśmiechnęła się szeroko do kobiety.
- Gracias por la... invitación. - Powiedziała wolno z koszmarnym akcentem. Najwyraźniej zastanawiając się nad wypowiadanymi słowami. - Si existe la... posibilidad de... resucitar este... chatarra Voy a... tratar. Pero necesito las... llaves.
Podeszła do niej wyraźnie pełna entuzjazmu:
- Esta isla es... residentes tan hermoso y tan bonitas.



*Dziękuję za zaproszenie
**Jeśli jest szansa na wskrzeszenie tego złomu spróbuję. Potrzebuję jednak kluczy
***Ta wyspa jest taka piękna a mieszkańcy tacy mili


Bounty 31-12-2014 15:25

- Dobrze kombinujesz, camarada - skinął głową Juan. - Ale unikaj strzelania, puść mi tylko wiadomość na holo z cyferką oznaczającą liczbę żołnierzy. Zostawię ci też motorower, na wzgórze i tak nim nie wjadę.

Chwycił pojazd za kierownicę, by przeprowadzić go przez wertepy oddzielające ich od ścieżki.
- Żaden ze mnie comendante - uśmiechnął się kącikiem ust do Manueli. - Dowodziłem już ludźmi, ale tylko dlatego, że mam gadane i ludzie widzą we mnie mojego ojca. Tym dla nich jestem, nazwiskiem - westchnął, być może z goryczą, lub tylko z wysiłku pchania obładowanego jednośladu pod górkę. - Naprawdę nazywam się Anzana.

Manuela znała to nazwisko. Wszyscy w Ameryce Łacińskiej je znali. Było to bowiem nazwisko legendarnego przywódcy Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, najstarszej i najpotężniejszej komunistycznej partyzantki na kontynencie. Claudio "Il Padre" Anzana stał na czele FARC przez przeszło dekadę nim zginął z rąk zdrajców w 2036 roku. Jako pierwszy dostosował agrarną partyzantkę do wymogów nowoczesnej cybernetycznej wojny. Piętnaście lat temu pod jego dowództwem FARC zajęła nawet przejściowo Florencję i zagroziła Neivie, tworząc zalążek komunistycznego państwa. To były czasy świetności i nadziei dla ubogich. Po śmierci "Il Padre" FARC podupadła i przeistoczyła się w pospolity kokainowy kartel, działający pod wzniosłymi hasłami.

O jego synu słyszeli już tylko ci, którzy interesowali ostatnimi rewolucjami w bananowych republikach lub działalnością VI Międzynarodówki. Juan Anzana niczym rasowy mąciwoda pojawiał się w prawie wszystkich miejscach ogarniętych rewolucyjnym fermentem. Organizował międzynarodową pomoc, często też występował w mediach, robiąc za rzecznika prasowego ruchów rewolucyjnych, choć nigdy nie pokazując twarzy. Mimo tych zabiegów ciągnęła się za nim szemrana sława zawodowego rewolucjonisty. Był ścigany listami gończymi w trzech państwach i persona non grata w paru innych.

Juan nie mógł wiedzieć czy Manuela słyszała coś o nim, ale nie dodał nic więcej. Położył palec na ustach nasłuchując i rozglądając się, nim wyprowadził pojazd na ścieżkę.

Autumm 02-01-2015 18:50

Faktycznie, nazwisko "Anzana" dzwoniło w głowie dziewczyny dość przyjemną melodią, ale bynajmniej nie zmieniło jej stosunku do Juana. "No gods, no masters" głosiło stare anarchistyczne hasło i choć Il Padre miał wybitne zasługi na polu rewolucji, nie oznaczało to automatycznie, że jego syn - jeśli Juan rzeczywiście nim był - będzie korzystał ze splendoru nazwiska. Zresztą, sam przewodnik i tak w oczach Manueli miał wystarczające wysokie notowania.

Przejęła od mężczyzny pojazd i ustawiła się z boku drogi, tak by mieć w miarę dobry widok na okolicę, ale nie siedzieć zbyt blisko wieży. Nie mając nic lepszego do roboty niż czekanie, wyjęła z futerału gitarę i zaczęła bawić się strunami, sprawdzając, jaki dźwięk wydaje każda z nich, nie zaniedbując jednak uważnej obserwacji. W sumie zawsze fascynowali grający na instrumentach ludzie i trochę zazdrościła innym tego talentu; może w wolnej chwili Juan dałby jej trochę lekcji...?

Sekal 03-01-2015 13:48

Kotlina, w której spożywali późne śniadanie mogła pochwalić się wszelkimi odcieniami głębokiej zieleni i brązów otaczającej ich zewsząd roślinności. Dobry widok na wieże nawet z najniższego jej punktu nie oznaczał jednakże, że miejsca te są bardzo blisko, a okolica przechodząca szybko w szeroki wąwóz nie ułatwiała jazdy na czymkolwiek. W wielu miejscach przypominało to bardziej przedzieranie się przez dżunglę, niż przyjemną przejażdżkę. Człowiek na szczycie stalowej konstrukcji to pojawiał się, to znikał im z oczu. Dotarł na szczyt i przez dłuższy czas montował tam coś, chociaż nawet zbliżenie nie pozwalało dostrzec co właściwie robi. Juan mógł się domyślać, że montuje to samo, co wcześniej miał podczepić Anzana.

Dotarli do wzgórza, kiedy Pedro - bo Juan już wiedział na pewno, że to on - schodził właśnie na dół, równie zwinnie jak wcześniej wspinał się w górę. Lub szaleńczo, zależy jak na takie harce patrzeć. Manuela pozostając niżej miała w miarę niezły widok na odległą drogę od Panii i jeszcze lepszą na połowicznie zalesioną polną dróżkę prowadzącą bezpośrednio pod wieżę.

Jako, że Kolumbijczyk nieszczególnie się ukrywał przed jego wzrokiem, tubylec dostrzegł go praktycznie od razu, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Hola compañero! Co za spotkanie! - objął go serdecznie, klepiąc po plecach z nadmiarem entuzjazmu. - Ścigali mnie długo, do domu wolałem nie wracać. Szkoda tracić czas. Moje urządzenie działa! - pokazał niewiele Juanowi mówiącą małą, raczej zabytkowy już tablet z tradycyjnym dotykowym wyświetlaczem lcd, podpięty pod coś co nosił w plecaku. - Słyszałem po drodze, że naszych przywódców zgarnęli, ale odbił ich jakiś nieznajomy. Najpierw myślałem, że ty szalejesz od rana - roześmiał się. - Domyślam się, gdzie się kryją, ale zabiją mnie jak cię tam zaprowadzę - śmiech stał się jeszcze głośniejszy.

Słyszała go nawet czuwająca w sporym oddaleniu ciemnoskóra kobieta, co i raz bacząca na drogę. Pozycja się opłaciła, bowiem w pewnym momencie dostrzegła jak od strony Panii zbliża się ten sam samochód, który widzieli wcześniej. Wiózł kilku rządowych, w tym jasnowłosego. Musieli zauważyć szaleństwo znajomego Juana, bowiem skręcili w boczną drogę, jadąc w stronę wieży.


Ron czuł, że praktycznie wszystkie spojrzenia w pewnym momencie spoczęły na nim. Nie dość tego, pozostały w tym punkcie przez dłuższy czas, gdy sprzedawca, niezbyt młody, siwy i pomarszczony jak suszona śliwka mężczyzna podał mu butelkę jakiegoś lokalnego trunku. Nie był to bar, a sklep, więc nawet nie otworzył. Czy można było winić kogoś z nich za podejrzliwość? Marlo był inny. Bardzo inny. Nie pasował.
- Cincuenta…
Głos sprzedawcy dobiegł go, kierującego się już do stolika. Zanim zdołał zrozumieć o co chodzi, od innego stolika wstał inny mężczyzna i położył na ladzie jakiś banknot. W miejscach takich jak to ciągle używano klasycznej waluty, a ta nieszczególnie była w posiadaniu Rona.

Ten co zapłacił bez słowa przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciwko najemnika, poprawiając swoje okulary. Odezwał się po hiszpańsku i widząc brak zrozumienia, przeszedł na łamany angielski.
- Wisisz mi za piwo. I za radę: jak nie chcesz… - zabrakło mu słowa - ...problemów, nie rzucaj się w oczy. Ty nie rządowy, oni nie chodzą sami. Obcy. To rozejdzie się. Czego tu szukasz? Szybko, bo baba mi natłucze, że na obiad spóźniony.


Kobieta machnęła ręką na wypowiadane przez nie słowa i poprowadziła w stronę swojego domu, wybudowanego na palach jak większość tych, które widziały ze wzgórza. Przy budzie krążył pies, wyraźnie zainteresowany dwójką obcych zapachów, o ścianę oparto dwa skutery, a z komina unosił się zapach jedzenia.
- JP? - zagadnęła albo zastanawiała się na głos - Dziwne imię. Hamerykańskie.
Przyjrzała się pannie Caldwell, zrobiła to jednakże z uśmiechem, wprowadzając je już do domu. W przedsionku nakazała zdjąć buty, a sama weszła do czegoś, co w nowoczesnym mieszkaniu nazwane zostałoby salonem z kuchnią i jadalnią w jednym. Duża izba ze stołem na środku i aneksem kuchennym, w którym główną rolę pełnił klasyczny piec, od którego w środku było bardzo ciepło mimo otwartych okien. Oprócz niej znajdowała się tam dwójka znacznie młodszych ludzi.

- Jestem Boaz - podszedł i wyciągnął rękę najpierw do JP, uśmiechając się. - To moja siostra, Leticia - wskazał na dziewczynę kręcącą się w aneksie kuchennym. Oboje wyglądali i ubrani byli inaczej, bardziej nowocześnie.
- One obce, Boaz. Hamerykańskie jakie - wtrąciła starsza kobieta, a młoda uśmiechnęła się także w ich stronę. Faktycznie wydawali się bardzo przyjaźni. - Moje dzieciaki. Na obiad ze stolicy przyjechali. A starego ciągle nie ma! - warknęła, trzaskając pokrywkami.
Mężczyzna poprowadził je do stołu.
- Zostawcie rzeczy i usiądźcie - odezwał się w całkiem dobrym angielskim. - Rzadko pojawia się ktoś spoza wyspy, zwłaszcza w Lavii. Straszne przeprawy z tymi dokumentami, prawda?
Leticia zdjęła fartuch z całkiem ładnej sukienki i zbliżyła się, obejmując każdą z dziewczyn i całując w policzek jak gdyby znały się od zawsze.
- To strasznie fajnie poznać kogoś z daleka! - ona już mówiła po hiszpańsku, za to znacznie wyraźniej i bardziej zrozumiale od swojej matki.


Manuela spostrzegawczość: 1 sukces



Lady 04-01-2015 12:26

Paula zdążyła rzucić szybkie spojrzenie koleżance, odprowadzanej już do stołu przez Boaza. To imię! Nagle poczuła, że nie wie co zrobić. Z rozmysłem zdjęła swoje buty o ciężkiej podeszwie, rozsznurowując każdy z nich. Nowoczesny materiał tego nie wymagał, użyła tego jako wymówki, na ochłonięcie. Mnóstwo myśli zalało na raz jej głowę. Przede wszystkim nie chciała wspominać o Jamalu przy wszystkich i łączyć go z ich historyjką w tym domu. Kto wie ile wiedział i jak zareaguje. Odłożyła plecak i buty i dołączyła do stołu, witana przez Leticię. Greczynka odprężyła się, oddając uścisk dziewczyny i uśmiechając się do niej równie promiennie jak robiła to ona.

Boaza zostawiła JP, skoro mówił po angielsku i zainteresował się piękną blondynką, to wiedziała, że Amerykanka sobie już z tym poradzi. Sama większość uwagi skierowała w stronę kobiet, z grzeczności mówiąc po hiszpańsk i kiedy trzeba, tłumacząc na potrzeby koleżanki.
- Nie różnimy się od osób z bliska tak bardzo, jakby mogło się wydawać - roześmiała się na entuzjazm Leticii. - Ja pochodzę z Grecji, to jest kraj zupełnie po przeciwnej stronie kuli ziemskiej. Uwielbiam podróżować! - mówienie prawdy wychodziło Pauli najlepiej. - Dlatego przyjechałam i tutaj. Poznać cudownych ludzi i zobaczyć piękną przyrodę. Macie tu unikalny ekoklimat i bardzo bym chciała wspiąć się też na tę górę w centrum Ralasco. Musiała być kiedyś wulkanem...
Zorientowała się, że zaczęła trajkotać i zamilkła na moment, czując rumieniec wypełzający na policzki.
- Szkoda, że nie mamy nikogo, kto pokazałby nam każdy zakątek tego pięknego miejsca. Ralasco nieczęsto gości turystów, prawda?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:52.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172