lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [CP, 18+] Lucifer's Den (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/15783-cp-18-lucifers-den.html)

abishai 15-02-2016 19:44

- Taki mam plan.- Billy uśmiechnął się do Cathy.- Zamierzam go znaleźć i uratować. I nie martw się. Nie sądzę by Will był w jakimś niebezpieczeństwie. Nie zabili nikogo w klinice, więc chyba nie planują skrzywdzić Willa.
Cathy widząc Idola wyciągnęła zdrowe ramię do najemnika. Gest był dość oczywisty. Szykował się gorączkowy tulas. Co zresztą Billy ostrożnie zrobił, obejmując dziewczynę delikatnie, jakby była porcelanową figurką.
- Martwiłam się o ciebie - wyszeptała wtulona w mężczyznę. - Jeszcze ta pluskwa i klinika Willa… Dobrze, że jesteś cały, wiesz?
- Nie tak łatwo mnie zabić. Powinnaś o tym już wiedzieć.-
mruknął Idol całując ją w czoło.
- No wiem - obruszyła się mała - Ale i tak się martwię - dodała buńczucznie uspokajając się w uścisku Billy’ego. I słysząc jego zapewnienia.
Odetchnęła głębiej i opadła na oparcie fotela.

“Dee” jak nazywała ją Cathy podała Idolowi kubek z herbatą, a małej jakiś napar. Na ten widok Cathy zmarszczyła nosek.

- Pij, pij nie marudź. - Cathy nawet nie pisnęła słówkiem na nakazujący ton hakerki.
Gdy buzia Cathy zniknęła w kubku, Dee mrugnęła do Billy’ego po czym natychmiast na powrót zrobiła surową minkę. Cathy właśnie z westchnieniem odstawiała kubeczek od ust nabierając oddechu.
- To od czego zaczynamy? Cortez? -spytała.
- Cortez…- rzekł w odpowiedzi Billy,po czym przesłał info Clemensowi.

Cytat:

Za godzinę… przetrzymaj ją tyle.

Nie miał zbyt wiele czasu obecnie na marnowanie go.

- Ok… - Dakota założyła ramiona na piersi - … więc tak koleś ostatnie dwa lata dość często podróżuje. Mój kontakt potwierdził, że owszem są to podróże na zlecenia WeGuard ale w każdej podróży można zauważyć pewne… objazdy. Zazwyczaj trwają one jeden, dwa dni, podczas których Cortez pojawiał się w dziwnych miejscach. O, na przykład trzy miesiące temu, był w Wenezueli, Caracas z przydziałem. Szczegółów nie znam tak w ogóle, utajnione, musiałaby bić czarny lód, na tę chwilę nie sądzę, że potrzeba. - Dakota wypruwała z siebie informacje. - Potem wrócił do Ameryki, był w Detroit, znów z przydziałem. I teraz w tym miesiącu też jest z przydziałem tym razem w nNJ. Tyle tylko, że między dniówkami i Wenezueli i Detroit i tu pojawia się w dzielnicach biedoty. Nic z tego nie rozumiem. Po cholerę super spec WeGuard ładuje się do nCatserajów? Robi za osiołka czy podbiera zlecenia? Tego nie wiem, szukam dojścia w Wenezueli, które mogłoby coś dać, nooo… w sensie informacji. To samo w Detroit. - zatchnęła się i przerwała na chwilę swoją słowną rejteradę.
- Hmmm… sprząta po innych. Naprawia błędy zrobione przez inne osiołki. Odzyskuje zagubiony towar.- stwierdził po namyśle Billy.- Tą dziewczyną, którą zgarnął wraz z Willem interesowało się wiele osób. Lady J., Yakuza… diabli wiedzą kto jeszcze, ale pewnie parę bogatych korporacji.
- Ale… sprząta w dzielnicy biedoty? -
Dee miała powątpiewającą minkę.
- Fakt.. myślisz, że pojawi się wiec w dzielnicy biedoty wkrótce? Mogłabyś go zlokalizować przez system kamer kontroli ruchu drogowego?- zamyślił się Idol. Możliwe że Dakota miała rację i działaniach Corteza były bardziej osobiste.
- Ok, mogę spróbować. Ty w między czasie możesz obejrzeć nagrania z kamerek.

- Chodź pokażę Ci -
stwierdziła Cathy i pokierowała wózek do swojej pracowni.
- Zgoda…- odparł Idol podążając za nimi. Miał wrażenie, że Cortez jest duchem którego ścigają w labiryncie. Nieuchwytnym widmem.
Cathy puściła krótkie nagranie z kilku kamer jednocześnie.
Faktycznie było tak jak Will opowiadał, gdy jeszcze był w kontakcie z Billym.

Do kliniki wszedł Cortez z dwoma innymi mężczyznami. Nie przejmowali się specjalnie system kamer czy nagrań. Wyglądało to tak, jakby czuli się ponadto, ponad reguły i zasady. Billy to rozumiał. Sam niedawno był ponad wszystkie prawa. Sam był prawem.
W końcu istniejący system kar i zakazów miał spętać tych, którzy istnieli poza urzędniczymi molochami korporacji. Ci którzy byli jej członkami, jej własności… Ci ludzie nie podlegali prawom państw i miast, chronieni bowiem byli legionem dobrze opłacanych prawników, którzy potrafili nawet udowodnić że śnieg jest czarny… choćby za pomocą łapówek.
A wykonujący polecenie szefów Cortez był w swoim mniemaniu poza prawem, wszak tylko wykonywał rozkazy i wszelkie roszczenia nie powinny być zgłaszane do niego, a do firmy która go wynajęła.

Mężczyźni weszli do kliniki. Cortez porozmawiał chwilę z recepcjonistką, która wezwała Willa. Gdy tylko drzwi do części, w której pracował Will się otworzyły dwójka wspierającą Corteza ruszyła w głąb. Jeden z mężczyzn “zajął” się Willem, który protestował. Drugi zaczął sprawdzać gabinet i ruszył ku pokojowi intensywnej terapii.
Cortez stał mając na oku recepcjonistkę i wejście do gabinetu. Mężczyzna, który przejął Willa nie dotykał go, pogroził jedynie bronią. Will ruszył ku swojemu panelowi. Idol mógł się domyślać, że to wtedy wywołał połączenie z nim.
Mężczyzna, który otworzył drzwi do intensywnej terapii spojrzał przez chwilę na postać Vondy. Will rzucił się ku niemu, ale mierzący w niego mężczyzna tylko pogroził mu palcem?

Will był spięty i bardzo, bardzo wściekły.

Mężczyzna podszedł do Vondy i niemalże czułym gestem pogładził ją po głowie, odsuwając kosmyki włosów z twarzy. Will ponownie zaczął protestować.
Pilnujący go facet uderzył błyskawicznie - znany Billy’emu płynny ruch. Will osunął się, facet go złapał by nie padł bezwładnie na podłogę.
Koleś przy nieprzytomnej kobiecie zaczął powoli odpinać elektrody, wsuwając po jej kark prawą dłoń. Po chwili sygnały na urządzeniach wypłaszczyły się, gdy wszystkie nalepki zostały zdjęte.
Recepcjonistka w między czasie próbowała ruszyć ku wyjściu. Cortez jednak zobaczył jej ruch. Kobieta zamarła, gdy Diego ruszył w jej kierunku. Próbowała się odsunąć od niego i akcie desperacji kopnęła fotel w jego kierunku chcąc się zasłonić meblem i wcisnęła jak najgłębiej pod biurko. Cortez nie przejmując się wysiłkami kobiety sięgnął dłonią pod biurko. Wierzgania kobiety ustały, gdy zamarła. Cortez i pozostali wyszli: jeden niósł Vondę piastując ją jak dziecko, drugi przewiesił sobie Willa przez ramię.

-Profesjonalne… dobrze, że nie bawi ich rozlew krwi.- mruknął pod nosem Billy i przewinął obraz wstecz. Zatrzymał przy widoku z bronią, po czym kazał przewinąć i powiększyć wielokrotnie. Możliwe że to kodowana broń, a co za tym idzie, podłączona do sieci. A więc można było ją namierzyć… chyba.
Broń była standardową bronią BlackOps - Heckler&Koch USP12mm. Nie dostrzegł sprzęgnięcia. Raczej nie chcieli zostawiać po sobie śladów, nawet tych hipotetycznych. Jakkolwiek paranoicznie to brzmiało.
Cóż… warto było spróbować. Nawet jeżeli nic to nie dało. Billy przewinął nagranie… i spowolnił je, by dostrzec jakieś ciekawe i może przydatne szczegóły. Mała szansa była na to, ale też Idol nie miał czasu na analizę filmu klatka po klatce… ani też wiedzy, by elektronicznie przeanalizować nagranie.
Jedyne co rzuciło się w oczy to dziwne zachowanie mężczyzny zgarniającego kurierkę.

Czułe i niemalże delikatne.

To również było pocieszające. Jakaś osobista relacja? Pozwalało to być… bardziej spokojnym o jej los. Z pewnością była bezpieczna, tak jak lekarz który się nią opiekował.
Idol wstał do nagrania i ruszył do Dakoty, by sprawdzić co się jej udało wyszukać, a potem… chyba trzeba było pojechać po recepcjonistkę.

- Już? - Dee podniosła głowę - To dość bezczelny typek wiesz? Nawet niespecjalnie się kryje czy coś. - fuknęła lekko. - Szczególnie w okolicach kliniki Willa był wyluzowany.
Wyświetliła mapkę ulic i wskazała trasę:
- Tutaj jechał - przesunęła palcem po trasie jaką przemierzył Cortez ze swym niewielkim oddziałem - bez żadnych spin, ani pośpiechu. Ale tutaj - wskazała jakąś przełączkę - pojawia się problem. Bo dwa takie same pojazdy wyjechały spod tego mostu, z takimi samymi blachami. Nie mam jak sprawdzić kto jest gdzie.
- Aaaaale, mam coś innego. Hotel, w którym prawdopodobnie się zatrzymał. Może… może go można też ściągnąć do tego motelu? -
główkowała Dakota. - Co myślisz? Znasz go w końcu osobiście, nie?
- Osobiście? Nie. Nauczyciel ma być wieżą z kości słoniowej. Nieskazitelnym monumentem, któremu należy próbować dorównać. Fraternizowanie się z uczniami było zabronione.-
zamyślił się Billy.- Dasz radę podejrzeć ich listę gości? Tego hotelu?
Dakota i Cathy słuchały wywodu Idola spoglądając to na siebie to na niego.
- Nieskazitelnym monumentem? To jak się uczyliście? - spytała zaskoczona Cathy.
Dee w między czasie grzebała po bazie hotelu.
- Nie ma nikogo pod nazwiskiem Cortez. Ale w terminie jego przybycia do miasta jest …. 3 mężczyzn rejestrujących się w hotelu.

- Hmm… trzech? Trochę prostacki błąd by to był -
rzuciła spojrzenie Idolowi.
- Szkolił nas w sztuce walki, to było trochę bardziej hurtowe i oparte na przygotowanych schematach. Cortez był surowym nauczycielem i oschłym.- wyjaśnił Billy pocierając podbródek.- Możliwe że hotel to zmyłka. Ale i tak nie mamy wyboru… Trzeba go będzie sprawdzić.
- Aha… -
stwierdziły hurtowo dziewczyny.
- Dziwne trochę - mruknęła Kicia.
- Ten hotel to kiedy byś chciał sprawdzać, co, Billy?
Dakota wysłała dane hotelu oraz trzy nazwiska podejrzanych gości.
- Jutro… jak się uporam z zadaniem Tonga, będę mógł wynająć jakieś wsparcie. Szarżowanie samotnie na Corteza to szaleństwo.- odparł z kwaśnym uśmiechem Billy.
- Dobra… wiesz co… - Dakota skrobała się po nosie - może ja poszukam jeszcze czegoś więcej o tej kurierce. Bo mnie ten kolo jakoś dziwnie męczy.
- Nie przesadzajcie z… wysiłkiem. Nadmierny wysiłek szkodzi efektywności.-
mruknął cicho Idol i pogłaskał po głowie zarówno Dakotę, jak i Cathy.- Dobra… jadę do Clemensa coś załatwić i parę innych spraw później… dam znać jakby coś odkrył.
- Odprowadzę Cię -
wymruczała cicho Dee.
- Czekamy! - pisnęła Cathy z uśmiechem.

Dakota zdreptała na dół po schodach.

- Wiesz… jak już się tu uspokoi - odwróciła się do Billy’ego - to mam do pogadania z tobą o takiej jednej no… sprawce…
- Brzmi poważnie.-
mruknął Billy obejmując w pasie dziewczynę i tuląc do siebie.- Wiesz… jeśli potrzebujesz się wypłakać i wyżalić, to będę później udawał że nic takiego się nie zdarzyło.
Wtuliła się ufnie, kładąc dłonie płasko na piersi Idola:
- Nieee… płakać? Czemu? Nie nie - wyglądała na zaaferowaną.
- A coś się stało?- mruknął głaszcząc Dakotę po włosach delikatnie.
- Noooo tak jakby - uniosła głowę z błyszczącymi oczami - dokonałam przełomu w takim jednym czymś i chciałam protestować. Ale to nie pali się. Po prostu… noo… nie mogę się doczekać - uśmiechnęła się.
- Acha… już się martwiłem.- znów pogłaskał ją po włosach dodając z uśmiechem.- Tooo może będzie okazja sprawdzić dziś w nocy przy okazji skoku na bazę z nagraniami hotelu.
Dakota nie była pewna:
- To jeszcze nietestowany prototyp. I nie wiem czy to nie za koronkowa robota na wyciąganie nagrań - wtuliła się mocniej i objęła szyję Idola ramionami.
- Ok... wezmę jednak, tak na wszelki wypadek.- mruknął Idol nie mogąc się oprzeć pokusie objęcia dłońmi pośladków dziewczyny i masowaniu ich.
- No, dobrze - Dee jakoś szybko uległa. Masaż najwyraźniej miał magiczne działanie. - To pokażę Ci później. - wspięła się na palce nadstawiając buzię do pocałunku.
Pocałunek miał być czuły, ale gdzieś tak w połowie… przemienił się w dzikie i namiętne zetknięcie warg dwojga kochanków. Po nim, Billy odsunął się od dziewczyny i mruknął.- Muszę jechać… skontaktuję się wkrótce.

Dakota przesunęła opuszkami palców po swoich ustach jakby smakując pocałunek i pokiwała głową bez słowa.
Odprowadziła najemnika na dół wtulona i dopiero przy karawanie się odsunęła od mężczyzny. Wypuściła Idola i zamknęła za nim hangar.

abishai 15-02-2016 20:03

Billy po przybyciu czekał w milczeniu, aż dziewczyna będzie gotowa do podróży, a Henceworth ewentualnie dokończy wszelkie medyczne sprawy.
- Hej… jestem Billy Idol, co zresztą pewnie wiesz.- rzekł na powitanie uśmiechając się delikatnie.
Kobieta spoglądała uważnie na Idola i po chwili mrużenia oczu pokiwała głową:
- Taaak, pamiętam Cię. Jesteś pacjentem Willa. - zacisnęła nieco wargi - Doktor Henceworth mówił, że mnie tu przywiozłeś. Co z Willem?
- Szukamy go… Liczyłem, że może twoje słowa w czymś tu pomogą.-
odparł spokojnie Idol.
- Co potrzebujesz? - spytała, i usiadła prostując się na leżance. Zamotała wysuwające się z fryzury kosmyki za ucho i zamarła w oczekiwaniu na pytania.
- Zacznijmy od twego imienia. A potem adresu… pozwolisz że odwiozę cię do domu?- zaproponował Billy.- Porozmawiamy w drodze. Na dziś już chyba dość stresu, więc nie róbmy z tego policyjnego przesłuchania.
- Karoline -
przedstawiła się z niejaką ulgą i przytrzymując się leżanki zeskoczyła na podłogę. Wyciągnęła dłoń do Idola - A adres to 49 Cooper street.
Była niziutka. Na bosaka ledwo sięgała Idolowi czubkiem głowy pod pachę. Musiała zadzierać głowę, by spojrzeć mu w twarz.
- Billy.- rzekł mężczyzna witając się z nią bardzo delikatnym uściskiem dłoni. I zwrócił się do Hencewortha.- Miała na sobie buty? Czy może zapomniałem je wziąć?
- Miała, miała…
- Hej, nie rozmawiajcie o mnie jakby mnie tu nie było.
- rzuciła upartym tonem Karoline.
- Oh pardons, moja miła - mruknął Clemense w głupawym uśmiechem. - Oto buty.
Podał obuwie kobiecie, która wsunęła w nie szybko stopy.
Henceworth przyglądał się temu z cygarem w dłoni.
- Wybacz… i pozwól za mną.- po tych słowach Idol ruszył przodem kierując się do wyjścia.- Długo już pracujesz u Willa?
- Nie, nie wszystko w porządku. Po prostu -
ruszyła za najemnikiem - jestem trochę wrażliwa na tym punkcie. Ludzie mają tendencję … z powodu mojego wzrostu… - starała się wyjaśnić w miarę przystępnie. - Tak. - zasępiła się na chwilkę - Jakieś 4 lata.
- Niski wzrost ma też swoje zalety, a tobie dodaje uroku.-
odparł uprzejmie Billy, po czym spytał.- Jak zazwyczaj szukacie krewnych waszych pacjentów, jak ich identyfikujecie… jaka standardowa procedura?
- Zazwyczaj prosimy o wypełnianie informacji na temat osoby do powiadomienia w razie nagłej potrzeby. To pierwszy krok. Drugi, jeśli pacjent jest nieprzytomny i bez żadnej dokumentacji potwierdzającej tożsamość sprawdzamy numery np. wszczepów, sprawdźmy czy mają jakieś ubytki dentystyczne i jeśli tak nr plomb, implantów itd. Jeżeli i to nie jest możliwe, wysyłamy informację na policję. Oficjalnie. Nieoficjalnie, sprawdzamy jeszcze na sieci. - wyjaśniała spokojnie. - Jeżeli nikt się nie zgłasza po pacjenta, a stan pacjenta nie ulega poprawie, szukamy miejsca w placówkach, które mają miejsca i możliwość przetrzymywania pacjentów. U nas raczej taka opcja nie wchodzi w grę.
- I za kogo podały się osoby przybywające po Vondę?
- zapytał po chwili, zdając sobie sprawę, że po zgłoszeniu każdy kto szukał aktywnie kurierki w sieci mógł ją namierzyć u Willa.

- Za nikogo. Trzej mężczyźni przyszli, z czego tylko jeden ze mną mówił. Taki z bródką. Powiedział, że ma umówione spotkanie z Willem. Nic nie było w kalendarzu, ale on naciskał.Pomyślałam, że może Zelda, druga recepcjonistka, nie wpisała. Poprosiłam Willa. -
- I co wtedy…- zaczął Billy, ale przerwał. Wyszli bowiem ze szpitala Clemensa i Karoline stanęła oko w oko z karawanem.- Tym pojedziemy. Tylko tak ponuro wygląda.
- Hmmm -
kobietę nieco zatchnęło. Po wydarzeniach dzisiejszego dnia szczególnie. - Mam nadzieję, że to nie jest zły omen. - popatrzyła na Idola, w oczach skrzyła się ironia, ale grymas ust był oszczędny.
- Prowadzi się przyjemnie.- stwierdził Billy idąc w kierunku wozu.- Masz ochotę coś zjeść? Możemy kupić po drodze coś w barze dla zmotoryzowanych.
- To … dość nietypowy zawód. Jakoś nie wyglądasz na “karawaniarza” -
dreptała obok, kierując się do miejsca pasażera - Możemy. - zgodziła się ze spokojnym uśmiechem. - Myślisz, że Will jest w niebezpieczeństwie? - sięgnęła by otworzyć drzwiczki.
- A na kogo wyglądam?
- zapytał zaciekawiony Idol siadając za kierownicą wozu.- Myślę że zabrali Willa, by dopilnował rekonwalescencji Vondy.
- Na wojownika.
- stwierdziła Karoline czekając na zapięcie pasów. - Takiego, który bierze się z życiem za bary. A nie chowa za kierownicą karawanu.
Zamyśliła się nad teorią Idola.
- To możliwe. Czyli póki Vonda nie wydobrzeje, powinien być bezpieczny. Pytanie co potem.
- Nikogo nie pozabijali w klinice. Możliwe że Willowi też nic nie zrobią, a poza tym...-
wzruszył ramionami ze śmiechem.- Takie chucherko jak ja… wojownikiem?

I ruszył karawanem na ulice.

- Chucherko? - spytała jakoś nie rozumiejąc żartu. Karoline przez chwilę się zamyśliła - Z tego co pamiętam to masz 182 cm wzrostu oraz 71 kg wagi. To nie są wymiary chucherek.
-Nie wiem czy warto ryzykować na tej podstawie. Może powinnam zgłosić kwestię na policję? -
spojrzała na Idola z wahaniem. Widać było, że policja to dla niej ostateczność.
- Nie wiem czy by to coś pomogło. Nie dbali specjalnie o to czy ktoś ich rozpozna… pewnie mają ochronny parasol jakiejś korporacji.- stwierdził po namyśle Billy i dodał z uśmiechem.- Jestem chłopcem do wynajęcia… tak ogólnie. Obecnie, prowadzę karawan. A ty… - spojrzał na dziewczynę.- … tobie dam zniżkę na wynajęcie, jakbyś potrzebowała z czymś pomocy. Kranu nie naprawię, ale meble mogę poprzesuwać.
- Chłopcem do wynajęcia? -
zaśmiała się lekko - Będę pamiętać. Choć meble na razie poustawiane należycie - dodała z lekkim przekąsem. Nawinęła wysupłane z upięcia pasmo włosów na palec i założyła za ucho. - Jadłeś już w tym barze?
- Zdradzę ci tajemnicę… to nie jest moja bryka.
- wyjaśnił cicho Idol jakby zdradzał jakiś sekret. I przy okazji ciepłym oddechem ogrzewał jej ucho, bo przecież sekrety się do uszka szepcze.- I nie miałem okazji korzystać z driveIN, ale ponoć tu żarcie mają zjadliwe. Jakoś przełkniemy proste przekąski.
Idol z pewnością przełknąłby cokolwiek. Głodny był coraz bardziej.
Zaś Karoline z początku nachyliła się, by usłyszeć sekret a potem odsunęła.
- Widziałam to zagranie już - uśmiechnęła się lekko z zadowoleniem jakby rozgryzła Idola.
- No cóż…- zaśmiał się Idol kierując samochód w kierunku okienka z zamówieniami.- Nie powiem, żebym był zdziwiony. Jesteś atrakcyjną kobietą, toteż z pewnością… byłaś wiele razy podrywana. Postaram się być grzeczny, ale niczego nie obiecuję.
- Ale… -
zaczęła ale przerwała dając Idolowi czas na złożenie zamówienia po czym kontynuowała - … to oznacza, że zakładasz, że jestem singielką. - zawiesiła głos.
- Wybacz.. nie zauważyłem czy masz obrączkę.- stwierdził Billy i wzruszając ramionami dodał.- Poza tym… mężatki też są podrywane, więc z pewnością ty miałaś okazje zbywać takich natrętnych podrywaczy.
Zatrzymali się przy okienku.- Sojaburger plus cola-delicht deluxe.
Po czym uśmiechnął się dodając.- A ty na co masz ochotę? Ja stawiam.
-Sojaburger brzmi nieźle, ale z tonikiem zamiast coli. -
odpowiedziała nie komentując wypowiedzi Idola.

Po zamówieniu jedzenia Billy podjechał do drugiego okienka i odebrał towar, zapłacił zbliżeniowo chipem i ruszyli dalej już jedząc. Między jednym przeżutym kęsem a drugim Idol spytał.- To ta trójka wpada do kliniki, spotyka się z Willem i co się dzieje dalej?
- Pytał o kobietę, że chce ją zabrać. Will się oburzył, że kim on jest i na jakiej podstawie chce odbierać pacjentkę, która jest nieprzytomna. Dwójka ruszyła do gabinetu, jeden poszedł na IT, drugi pilnował by Will mu nie przeszkadzał. Ten z bródką nic nie mówił, czekał w przejściu tylko. Robił dziwne wrażenie. Niebezpieczny.
- Dlaczego sądzisz że był niebezpieczny?-
zapytał Idol prowadząc samochód w kierunku domu Karoline.
- Takie robił wrażenie. To nie jest osoba, której mówi się nie. Albo która jest nawykła by słyszeć nie. Był groźny, taki… hm… przygotowany, prężący się. - popijała napój łyk za łykiem - Nie wiem jak to opisać.
-Rozumiem… było coś charakterystycznego w tej całej trójce… ubranie, buty… cokolwiek?-
spytał Billy.
- Nie wiem jak się komunikowali. Ale działali bardzo sprawnie. Jakby byli… połączeni, zsynchronizowani. To ma jakiś sens? - spytała niepewnie.
- Tak. I to ten najmniej przyjemny.- stwierdził Idol.- Że byli dobrze wyszkoleni, albo połączeni umysłami bezprzewodowo. Ale to drugie rzadko działa poprawnie, więc zostaje porządne wyszkolenie ala WeGuard.
Karoline lekko zbladła.
- To … jeśli to WeGuard… to Will nie będzie bezpieczny. Zabiją go. - zdenerwowała się natychmiast i wyprostowała w fotelu.
- Jeśli to oni… ale to tylko może być ten sam poziom wyszkolenia.- rzekł Idol uspokajającym tonem głosu.- Nie ma się co denerwować na zapas. Poza tym… znajdę Willa całego i zdrowego.
- Brzmisz na bardzo pewnego siebie.
- mruknęła taksując Idola wzrokiem - Dlaczego?
- Taki ze mnie karawaniarz…-
odparł z bezczelnym uśmiechem Idol i wzruszając ramionami dodał.- ...i chłopiec do wynajęcia. A poza tym… dlaczego miałbym brzmieć inaczej? Nie podjąłbym się tej sprawy, gdybym nie wierzył w sukces mych działań.

Karoline potoczyła spojrzeniem po Idolu.
- A gdybyś nie wierzył w sukces to nie próbowałbyś go szukać? - zapytała z ciekawością.
- Z pewnością. Nie tracę czasu na działania, które są z góry skazane na porażkę. Utrata…- uniósł dłoń protezy, by Karoline jej się przyjrzała.- ...ręki zadziwiająco szybko porządkuje priorytety w życiu. Nie mam czasu w moim żywocie, by marnować go na sprawy które na pewno zakończą się porażką.
- Bardzo kliniczne podejście. W każdym aspekcie tak działasz? Nie krytykuję,
- zastrzegła się - po prostu musi być to trudne, dzielić wszystko na czarne i białe.
- Bez przesady z tym dzieleniem. Wolę po prostu być optymistą.-
stwierdził z uśmiechem Idol i zamyślił się.- Wracając zaś do wydarzeń z kliniki, co się wydarzyło… później. Tak po prostu zabrali ją?
- Tak. Jeden z nich ją zabrał i wyniósł. Ale wcześniej ten, który pilnował Willa, coś zrobił, ogłuszył go. Will bardzo się starał powstrzymać napastników, wiesz? -
głos jej lekko zadrżał. - Gdy zaczął krzyczeć i protestować. Drugi zabrał go, musiał mieć jakieś wszczepy bo dźwignął ciało bez problemów. A ja… - pochyliła lekko głowę.
- Jesteś tylko drobną kobietą bez militarnego wyszkolenia… nie musisz się wstydzić, że się przestraszyłaś. Na twoim miejscu też bym się spietrał.- rzekł ciepłym tonem głosu Billy starając się ją pocieszyć.
- Powinnam była inaczej zareagować. Wiesz, głupio mi strasznie. Ale nie spotykamy się co dzień z takimi … atakami.
- Nie masz powodu czuć się głupio.-
wzruszył ramionami Billy.- Postąpiłaś tak jak ci podpowiadał instynkt. W takich sytuacjach powinno się go słuchać i…-
spojrzał w kierunku pasażerki.-... nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia. Nie daliby ci wezwać policji, a nawet gdyby ci się udało, to i tak oddaliliby się zanim by się mundurowi zjawili.
Karoline kiwała głową słuchając tłumaczenia Idola.
- Teraz, czuję się jak te głupie blondynki w horrorach, co uciekają na sam szczyt budynku do łazienki bez okien. Takie sytuacje rewidują własne wyobrażenia o sobie. Ciężko stawić prawdzie czoła. Ale… dziękuję - uśmiechnęła się smętnie.
- Jesteś recepcjonistką… a nie zadrutowanym solosem z miotaczem ognia w miejscu dłoni.- przypomniał jej Billy.- Nie musisz wykazywać się odwagą przed zimnokrwistymi najemnikami z bronią przy pasie… więc co się stało dalej?
- Potem ten z bródką poprosił bym mu podała dłoń. Odmówiłam i chciałam się schować. Weszłam pod biurko, ale widziałam jak się zbliża. Złapał mnie, a potem obudziłam się doktora Hencewortha. -
wzruszyła ramionami - Nie zabili mnie, nie byłam im potrzebna. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że nie bali się zostawić świadków.-
- Prawie dojeżdżamy… odprowadzić cię do drzwi? Tak na wszelki wypadek.- Billy też nie potrafił odpowiedzieć na tą kwestię. Chyba dobrze jednak… niepotrzebny rozlew krwi mierził, gdy patrzyło się na świat z jego dna, zamiast z jego szczytów.
- Jeśli możesz zaczekać aż wejdę, to wystarczy. - uśmiechnęła się, ale widać, że była jakaś przybita, zmęczona. Wydarzenia dnia jednak odcisnęły swoje piętno.
- Zaczekam.- taki miał zresztą zamiar. Zaczekać z dwie trzy minuty pod jej drzwiami na wypadek, gdyby życie miało dla Karoline kolejną paskudną niespodziankę.

Zaparkował pod niewielką kamieniczką, którą wskazała dziewczyna. Nie wysiadła od razu. Przez chwilę siedziała w ciszy i wpatrywała się przed siebie. Po chwili odwróciła się do Idola:
- Jeśli jakoś mogę pomóc jeszcze… obojętne jak w odnalezieniu Willa, nie krępuj się do mnie dzwonić. Możesz mnie wywołać pod tym numerem - podała mu dane - Naprawdę chciałabym jakoś… się zrehabilitować.
Sięgnęła, by otworzyć drzwiczki:
- Dziękuję za podwiezienie i za kolację. - uśmiechnęła się raz jeszcze i ruszyła do budynku.
- Nie ma sprawy. -Billy zarejestrował numer otwierając drzwi po drugiej stronie, by odprowadzić ją do drzwi jej domu.- Dam znać jakbyś mogła pomóc w czymś. A i dam ci swój, tak na wszelki wypadek.
- Dobrze, dziękuję.
- kiwnęła głową zatrzymując się w pół kroku by nie musiał jej gonić. - Dasz mi znać jak będziesz wiedział coś więcej, proszę
- Dam znać. Nie martw się. Zresztą sam Will da znać jak wróci do pracy.- stwierdził z uśmiechem Idol.
Karoline uśmiechnęła się:
- Czuję się spokojniejsza, jak tam mówisz. - wcisnęła kod do bramy.
- To dobrze… Przyda ci się spokojny wieczór i noc.- stwierdził Billy czekając, aż kobieta wejdzie do mieszkania.
- Zdecydowanie. Kąpiel i spać. Mam nadzieję, że gdy się obudzę to Will już będzie z powrotem. Wiem, wiem. - uniosła dłoń zanim Billy miał czas zaprotestować - Pobożne życzenia. Ale może pobożne życzenia i Twój optymizm coś dadzą?
- Może… miłych snów więc życzę. Bo kąpiel… z pewnością będzie miła.- stwierdził żartobliwym tonem Idol taksując dziewczynę wzrokiem.
- Dziękuję i wzajemnie, spokojnej nocy - lekko się zaczerwieniła i otworzyła drzwi do mieszkania. Zrobiła krok do przodu. Zawahała się na ułamek sekundy.
- Coś się stało?- mruknął Billy odruchowo sięgając pod płaszcz, po broń.
- Nie, nie. Nic. Wszystko w porządku. Dobranoc. - powoli zamykała drzwi. Zamknęła je z cichym kliknięciem za sobą.
-Dobranoc.- Billy oparł się plecami o drzwi patrząc na swój karawan. 1… 2… 3…

Dał sobie z trzy minuty czekania. O wiele za długo w sumie. Jeśli nie usłyszy krzyków, ani żadnych podejrzanych dźwięków, Idol planował odejść uznając że nikt wrogi nie czai się w jej domu.
Po kilku sekundach drzwi się otworzyły ponownie. Karoline wystawiła głowę i się rozejrzała. Podeszła do Idola:
- A… możesz masz ochotę wejść na kawę? - spytała podnosząc głowę.
- Z chęcią.- rzekł wyraźnie speszony przyłapaniem Billy, opuszczając nisko głowę.- Dzięki.
- To zapraszam. -
poprowadziła mężczyznę ponownie do mieszkania. Weszła i przytrzymała chwilę drzwi by zamknąć je gdy był już w środku. - Wejdź rozgość się. - zaprosiła go gestem do niewielkiego mieszkania.

abishai 15-02-2016 20:16

Billy zrobił parę kroków ale zanim zdążył wejść dalej pod jego nogi wybiegł niewielki kot. Zaczął się łasić.
- Cześć, Molly. - zamruczała Karoline. - To Billy. Przepraszam, zaraz ja zabiorę. - sięgnęła by schwytać zwierzaka.
Mieszkanko było tak naprawdę jednopokojową klitką z salonem połączonym z kuchnią. Ale i tak w porównaniu do obecnej posiadłości Idola wyglądało bajkowo.
- Kawy czy coś innego? - dopytywała się Karoline z kociakiem w ramionach.
- Kawy… choć ty się nie krępuj. Na twoim miejscu napiłbym się czegoś mocniejszego.- mruknął Billy nachylając się ku zwierzakowi i uśmiechając.- Ładniutki. Dziki… czy zaprojektowany na zamówienie?
- Już nastawiam -
odstawiła kociaka na podłogę i przedreptała do części kuchennej, już ponownie na bosaka. - Dziki. Przypałętała się jeszcze jak malutka była. Musiała jakoś się komuś urwać. -Karoline pogłaskała zwierzaczka i wsypała nieco karmy do miseczki.
- Jaką kawę lubisz? Z mlekiem sojowym? Czy czarną?
Wyciągnęła niewielki ekspresik przepływowy i ustawiła do rozgrzania.
- Mocną… bardzo mocną.- stwierdził Idol, któremu sen nie był obecnie na rękę.
- Dobrze.
W pomieszczeniu rozniósł się wkrótce zapach kawy, którą Karoline zaserwowała w filiżance z prawdziwej porcelany.
- Proszę. - podała cukier i mleko sojowe. - Mam tylko ciasteczka ryżowe, jeśli masz ochotę.
- Z chęcią. To bardzo ładne mieszkanie.-
ocenił Idol rozglądając się i spróbował napoju.- I świetna kawa.
- Mieszkanie mam jeszcze po mojej mamie. Sama nie wierzę w to, że udało się je utrzymać. -
nalała sobie wody i usiadła na kanapie - A ty gdzie mieszkasz, jeśli mogę spytać?
- Wynajmuję klitkę w Clockwork Rosebud, na specjalnych zasadach. Trochę mała i trochę głośna, ale własna.-
rzekł w odpowiedzi Idol.- Więc… dobrze że jesteśmy u ciebie, niż u mnie. Niestety gotowanie to też nie jest moja specjalność.
- Jesteś głodny?
- zrobiła ruch jakby chciała wstać. - Mam trochę makaronu, mogę coś przygotować.
- Nie…-
powstrzymał ją kładąc dłoń na jej udzie. I szybko odsuwając ją, by jej nie obrazić.- Ciasteczka wystarczą. Może następnym ra…
Zaśmiał się cicho.- Mam wrażenie, że za bardzo jesteś spięta. Nie przyjmujesz pewnie zbyt wielu gości? To zrozumiałe, czasy są niebezpieczne.
- Nie, to prawda. Wyszło szydło z worka
- lekko się zdziwiła ale nie odsunęła - głównie pracuję. Najczęściej jestem u Willa albo w drugiej klinice. Ciężko znaleźć czas na prywatne życie. A jak to u ciebie? Godzisz jakoś bycie chłopcem do wynajęcia z życiem towarzyskim?
- Łapię okazję gdy się nadarzy, to trochę stąd ten cały flirt w karawanie.-
uśmiechnął się Idol i wzruszył ramionami. - A bycie chłopcem do wynajęcia sprzyja nawiązywaniu znajomości w zaskakujących miejscach.
- Chyba nie masz problemu z tym nawiązywaniem -
zaśmiała się po raz pierwszy tego wieczoru.
- To prawda…- uśmiechnął się Idol i spytał.- To jak trafiłaś w objęcia Willa i jego kliniki? Wiesz chyba że to nie jest standardowa Trauma Team.
- Zelda mnie wciągnęła. To druga recepcjonistka. Obie uczyłyśmy się razem w szkole pielęgniarek. Po szkole utrzymywałyśmy kontakt, a gdy Will zaczął potrzebować pomocy, poleciła mnie. I tak już zostało.
- tłumaczyła spokojnie popijając wodę. Przypomniała sobie też po niewczasie - Aaa ciasteczka. - pacnęła się w czoło - Już, już.

Zakręciła się i po chwili Idol otrzymał talerzyk z niewielkimi ciasteczkami do kawy.
- Jeszcze kawy?
- Dzięki.. z chęcią.-
odparł z uśmiechem Idol.- I… podoba ci się ta praca u Willa?
Dolała parującej kawy do filiżanki.
- Tak, nigdy nie jest nudno. Dużo się uczę. A Will jest cierpliwym nauczycielem, pomimo opinią jaką ma. - uśmiechnęła się lekko. - A ty czym zajmowałeś się przed karawanem?
- Siły specjalne…-
stwierdził krótko Idol.- Moja w nich kariera była krótka i wybuchowa.
Wskazała lekko na ramię:
- I to ta pamiątka?
- W sumie tak… żebyś widziała jak skończyła strona przeciwna.-
spróbował zażartować, ale minę miał kiepską. Uśmiechnął się mizernie.-Lepiej niestety. W końcu wygrali.

Tym razem to ona sięgnęła i pogładziła go udzie na wysokości kolana. Dotyk lekki, na zasadzie pocieszenia.
- A jakie wyniki dała terapia? Pomogła?
- Nie martw się… pomogła. Ręka sprawna. Głowa… też.
- uśmiechnął się Idol zerkając na kobietę zadziornie.- Wszystko inne też sprawne. Nie lubię się użalać nad sobą i nad błędami przeszłości. Ty też nie powinnaś… to ślepy zaułek.
- Noooo nie chodziło mi o użalanie. Ale wiesz… przepracowanie przeszłości i wyciągnięcie lekcji.
- brzmiała bardzo medycznie i poważnie.
- Hmm… cóż… nauczyłem się dość dużo, a przede wszystkim, zdjąłem obrożę z szyi.- odparł enigmatycznie Idol i uśmiechnął się rozglądając dookoła i mówiąc żartobliwym tonem.- A więc jednak niezamężna… mam szansę?
- Obrożę? -
zmarszczyła brwi - Pracowałeś dla corpsów? - odruchowo zapytała. - Nie… niezamężna… Myślę, że wiesz, że masz szanse u większości kobiet. Prawda?
- Naprawdę jestem taki przystojny?-
dodał z przesadnie fałszywą skromnością Idol, dodatkowo machając powiekami jak damulka. Po czym rzekł.- Jak większość sił specjalnych… dla corpsów. Bardzo długo… słyszałaś plotki o dzieciach korporacji?
- To chyba nie tylko plotki. -
kiwnęła głową uśmiechnięta obserwując wygłupy Idola, zawiesiła głos zachęcając mężczyznę do kontynuowania.
- To prawda. To nie plotki.- potwierdził Billy klepiąc dłonią kanapę.- Usiądź wygodnie, jeśli chcesz tego wszystkiego słuchać.

Podwinęła nogi pod siebie i oparła się bokiem o kanapę, podparła głowę na ręce.
- Opowiadaj… - rzuciła zachęcającym tonem, z lekkim uśmiechem.
- Urodziłem się…- zaczął Billy opowiadając wszystko powoli i bez upiększania. O idealnych rodzicach, o idyllicznym… wtedy według niego dzieciństwie, o dziwnych naukach pobieranych w klasie… o wymuszanej przez nauczycieli bezlitosnej rywalizacji. I.. co jakiś czas Idol delikatnie przysuwał się bliżej Karoline.

Karoline słuchała uważnie i nie przerywała. Od czasu do czasu zaznaczała, że uważa kiwnięciem głową lub cichym przytaknięciem.
Gdy przerwał spytała:
- I w ogóle nie tęsknisz za rodzicami?
- Bardziej… się boję. -
wzruszył ramionami Idol na moment poważniejąc.- Boję się spotkać ich i… przekonać, że to co wiem jest prawdą. Że nie jestem ich dzieckiem, a produktem który przygotowali. Wiesz… idealni rodzice w tamtej mentalności są spokojni i opanowani. I tacy byli moi, cierpliwi i stanowczy, łagodni ale… teraz wydają mi się oschli.
- A może też tak być, że Cię kochali. Mimo, że nie byłeś ich. Dopuszczasz taką opcję? -
spytała cicho.
- To miło mieć taką wizję… przyznaję. Dopuszczam.- mruknął będąc bardzo bardzo blisko jej twarzy.- I może nawet trochę tęsknię, ale nie mam zbyt wielu czasu na wspominki.
Uśmiechnął się łobuzersko.- A ty masz bardzo piękne oczy, wiesz?
Westchnęła cichutko.




Pokręciła głową. Leciutko pogładziła Idola po bardzo, bardzo, bardzo blisko znajdującym się policzku.
- Zawsze tak robisz? - starała się być twarda i profesjonalna ale gdzieś na dnie oczu błysnął ten szczególny blask, znany Billy’emu doskonale.
- To silniejsze ode mnie… Zresztą…- mruknął przybliżając twarz ku obliczu Karoline.-... przecież nie kłamię. Masz śliczne oczy.
- Chodzi mi o to… -
zaczęła ale nie dokończyła, gdy ich usta się złączyły. Jakoś tak. Automatycznie wskoczyły na odgórnie ustalone miejsca, jak elementy układanki. Karoline leciutko poruszyła wargami drażniąc usta Idola i jeszcze ciszej sapnęła.
Idol rozkoszował się wspólnym pocałunkiem delikatnie smakując nowe doznanie. Delikatnie głaszcząc po głowie dziewczynę. Nie spieszył się z tym pocałunkiem, acz w końcu ich usta się oderwały, a on mruknął.- Co mówiłaś?
- Nie pamiętam -
zaśmiała się cicho i potarła policzkiem o policzek Billy’ego. Po kociemu. - Zrobiłeś to specjalnie - odsunęła się i lekko pokiwała palcem z udawanie oskarżycielską miną.
- Masz rację… ale warto było…- ujął podbródek Karoline i znów pocałował jej usta delikatnie i czule, acz z nutką namiętności, potem pocałował jej szyję delikatnie pieszcząc jej skórę.
Położyła dłoń na jego policzku, gładząc go leniwie i delikatnie oddawała pocałunki. A potem odgięła głowę do tyłu z lekko uchylonymi ustami delektując się finezyjnymi pieszczotami ust mężczyzny. Zsunęła dłoń na kark Idola drażniąc krótkie włoski i skórę.
Idol nie spieszył się z tym, rozkoszował się sytuacją i ustami wodził po jej szyi zataczając czubkiem języka kółeczka na jej skórze. Jego dłoń grzecznie gładziła jej udo… niespiesznie i powoli. Pozwalał jej wybrać tempo pieszczot i rozwoju sytuacji. W końcu powinna się zrelaksować dziś.
Przysunęła się, wtulając się lekko w ciało mężczyzny. Złożyła głowę na jego ramieniu z lekkim westchnieniem. Wciągnęła zapach trącając nosem ucho i pocałowała jego płatek.
Po czym odsunęła się.
- Jesteś w tym dobry. - mruknęła z lekko przymkniętymi powiekami.
- Cieszy mnie to…- mruknął Billy nieco bardziej zaborczo tuląc dziewczynę do siebie i delikatnie masując jej pośladek dłonią.- Nie bierz tego zbyt dosłownie, ale masz smakowite ciało.- i na dowód tego musnął językiem jej szyję, od podstawy karku wędrując wyżej aż do płatka ucha.

Dłonie Karoline ujęły twarz Idola w delikatne łódeczki. Odchyliła się nieco na oparcie kanapy i pociągnęła go za sobą, układając się nieco wygodniej. Sięgnęła ust mężczyzny, i po chwili drażniącego muskania, poczuł delikatne muśnięcie jej języka, sondującego powolutku jego usta.
- Mmm - mruknęła i odsunęła się na parę milimetrów - smakujesz jak kawa… - uśmiechnęła się.
- To dziwne… bo ty smakujesz bardziej słodko.- mruknął w odpowiedzi Idol przyglądając się dziewczynie i głaszcząc ją czule po włosach.
Uśmiechnęła się i ponownie przyciągnęła Idola do siebie. Pocałunki zaczęły nabierać na intensywności, gdy Karoline nabrała odwagi i gdy żar jaki rozpalał w niej Idol zaczął żarzyć się coraz jaśniej.
Idol całując ją namiętnie i rozkoszując się tymi pieszczotami jej języka splecionego z własnym, odważył się nieco dalej posunąć sytuację. Wodząc dłońmi po brzuchu dotarł do piersi Karoline delikatnie i pieszczotliwie je masując. Niczym jubiler oglądający rzadki klejnot, który trzymał w dłoniach.
Karoline powolutku zaczęła rozpinać koszulę Idola. Guzik za guzikiem by w końcu wysupłać jej poły zza paska spodni. Wsunęła miękkie dłonie pod materiał koszuli i przesunęła po bokach, lekkim jak piórko dotykiem drażniąc skórę na żebrach. Przesunęła dłonie dalej, ciaśniej przytulając się do Billy’ego i zsuwając opuszki palców od łopatek do linii bioder wzdłuż linii kręgosłupa. I w górę. Tym razem drażniąc skórę lekkimi drapnięciami paznokci. Drażniła Idola na przemian delikatnym dotykiem i odrobiną “pazurka”. Nie odrywała się od ust mężczyzny, rozkoszując się powolnymi, głębokimi pocałunkami.
Billy delikatnie zabrał się za podwijanie bluzki Karoline i muskanie opuszkami palców jej nagiego brzucha. Nie przestawał przy tym namiętnie całować ust Karoline, jakby był spragniony jej pocałunków.
Po szaleńczych wyczynach z Kirą, drżących i niedoświadczonych pieszczotach Dakoty, Karoline wydawała się być najbardziej wysublimowaną kochanką. Przynajmniej do tej pory. Nie przyspieszała tempa spraw, rozkoszowała się dotykiem i pocałunkami. Mimo przyspieszonego oddechu, mimo odczuwalnego napięcia między nimi, które wyraźnie odczuwali oboje. Gdy Billy sięgnął ku piersiom kobiety, Karoline przerwała pocałunek i odsunęła głowę by wpatrzona w oczy Idola obserwować jego poczynania i reakcję na jej ciało. Dłonie przesunęły się w dół pleców mężczyzny, a ciekawskie palce wsunęły się pod pasek spodni i lekko wbiły w ciało, zaciskając się.
Idol z nabożną niemal czcią odsłonił obie półkule piersi Karoline. Po czym nachylił się i zacząć wodzić ustami po nich… niespiesznie i ostrożnie, delikatnie muskając skórę ustami i językiem.
Wygięła się z najcichszym z westchnień, a ciało pokryła lekka “gęsia skórka”. Szczyty powolutku stwardniały zmieniając się w ciasne, ciemno- różowe pączki przypominające nierozwinięte pąki kwiatów. Kobieta wciągnęła powietrze i wplotła jedną dłoń we włosy Idola, leciutko dając mu znak, że jest gotowa na nieco silniejsze doznania. Oddychała szybciej, drżąc w oczekiwaniu. Składała pocałunki na głowie pochylonego nad nią Billy’ego.
Toteż Idol powoli zabrał się za uwalnianie Karoline od spodni, nie przerywając pieszczot piersi i delikatnie smyrając czubkiem języka po ich stwardniałych szczytach. Niczym saper powoli zsuwał spodnie z dziewczyny by odsłonić najbardziej intymne sekrety jej ciała.

- Poczekaj… - szepnęła mu do ucha unosząc się nieco. Uniosła się delikatnym gestem odsuwając gorące ciało Idola od siebie.
Wstała z kanapy i przyciemniła światło na nieco bardziej romantyczne. Zapaliła świecę - a w zasadzie niewielki jej ogarek i w powietrzu zapachniało jakimś ziołowym zapachem.
Odwróciła się do Idola i powoli zsunęła z siebie koszulkę. Powolnym ruchem osunęła ramiączka stanika i ten też odrzuciła po chwili. Uśmiechnęła się ni to nieśmiało, ni to kokieteryjnie i zaczęła zsuwać z siebie spodnie. Została w samych majteczkach. Rozpuściła włosy i podeszła do Billy’ego stając między jego nogami. Sięgnęła po dłonie Idola i poprowadziła je na swoje biodra. Podświetlona od tyłu przez ulotny płomyk świecy, otulający jej ciało ciepłym blaskiem.
Billy, zsunął nieco majteczki z jej bioder by capnąć je zębami… po czym tak trzymając zsuwał je w dół powoli. Jednocześnie zaś jego dłonie pochwyciły za jej pupę masując ją. Gdy już odkrył jej intymny skarb pocałunkami i pieszczotami znaczył jej łono, wielbiąc ją niczym jakąś królową.
Złożyła ponownie dłonie na głowie Idola, pieszcząc płatki uszu i skórę głowy. Drżała w jego ramionach. Gdy poczuła pocałunki znaczące jej kobiecość jęknęła cichutko i wciągnęła powietrze. Pozwalała Idolowi bawić się jej ciałem tam jak chciał, stojąc przed nim z jednej strony dumnie wyprostowana, z drugiej drżąca. Całkowicie w niewoli jego pieszczot.
A Billy skorzystał z tego zaproszenia i po kilku chwilach muskania jej prztyczka rozkoszy, zszedł niżej i językiem sforsował drzwi jej windy, by sięgając w niej wyżej i głębiej powoli rozpalać przyjemność, aż do rozkosznie agonalnego finału. Dla pewności delikatnie, acz stanowczo zacisnął dłonie na pośladkach dziewczyny, by nie wierzgała za bardzo w tej pozycji… gdy kolejne impulsy rozkoszy przepływać zaczną przez jej ciało.
Nie była w stanie powstrzymać jęku, oznajmiając Billy’emu, że jego poczynania przyniosły oczekiwany skutek. Jej ciało drżało i spinało się pod wprawnymi pieszczotami kochanka.
Oddychając ciężko po przeżytej rozkoszy otworzyła kurczowo zaciśnięte powieki i spojrzała w dół.

Lekko popchnęła Idola by oparł się o kanapę. Bez słów. Jej spojrzenie było pełne obietnic i pokusy. Pochyliła się nad mężczyzną i pocałowała go smakując go ponownie i spijając z jego warg własną rozkosz. Piersi kusząco zakołysały się blisko, bliziutko, ocierając się szczytami o pierś mężczyzny. Sięgnęła dłońmi by usunąć barierę ubrania, jakie ich oddzielało. Poczekała aż Idol uniesie lekko biodra by mogła go rozebrać i usłużnie zabrała wierzchni strój i bieliznę.
Odwróciła się by omieść ciało Billy’ego gorącym spojrzeniem, które zawisło nieco dłużej na jego umięśnionym torsie i gotowym i uzbrojonym shotgunie. Z uśmiechem westalki, szykującej się do tajemnego rytuału powoli uklękła na kanapie i wspięła się na kolana Idola. Pochyliła się do pocałunku by jeszcze bardziej podgrzać, podkręcić napięcie iskrzące między ich ciałami.
Teraz to Idol był jej poddanym, teraz to on pozwalał jej na badanie i zapoznawanie się z jego ciałem, w dowolny sposób jaki… wydawał się jej intrygujący i przyjemny.
Był cierpliwy, a ona umiejętnie podgrzewała się w nim.
Zaczęła wielbić jego ciało. Muśnięciami ust, ukąszeniami, pieszczotą dłoni rozpalając w nim pragnienia i żądzę by gdy spodziewał się, że pieszczoty sięgną jego męskości, zmienić kapryśnie zdanie i powrócić do jego szyi, płatków uszu. Doprowadzała go do szaleństwa odmawiając dotyku, pieszczoty w tym jednym miejscu, które z premedytacja omijała. Była niemalże okrutna w tej odmowie i muśnięciach dłoni. Czułych, lekkich zmieszanych z bardziej drapieżnymi ukąszeniami i znaczeniem jego skóry lekkimi ugryzieniami.

W końcu uniosła się klęcząc nad nim i z trudem łapiąc oddech. Ujęła go dłonią wywołując jęk ulgi i opadła na spragnioną dotyku męskość. Przez chwilkę zastygła w bezruchu z jękiem na ustach. Spojrzała na Billy’ego i trzymając się mocno jego ramion, zaczęła dziko ujeżdzać. Mocno, głęboko, szybko. Unosiła się i opadała w szalonym rytmie a spazmatyczne drżenie i skurcze jej ciała to uwalniały to łapały Idola w swą pułapkę.
Bily przyglądał się w zachwycie tej niczym nie ujarzmionej i dzikiej Karoline, jego dłonie pochwyciły ja delikatnie w pasie, ale nie zrobił nic poza tym… czując rozkosz jaką mu dawała pozwalał ruchom jej bioder zabrać się obojgu tam gdzie ich prowadziła. Karoline była zbyt piękna w tej chwili, by zakłócać rytm jej ruchów.
Wpatrywała się głodnym wzrokiem w jego twarz. Od czasu do czasu odchylała głowę do tyłu gdy doznania przechwytywały kontrolę nad jej ciałem. Ruchy jej ciała stawały się coraz mocniejsze, coraz dziksze i mniej kontrolowane gdy pierwsze spazmy rozkoszy budowały się raptownie w jej ciele. W jego ciele. Czuła to głęboko w sobie i nie przestawała wysiłków choć ich ciała zraszał pot a oddechy były krótkie i urywane. Pocałowała go mocno gdy sięgnęła szczytu, drżała spazmatycznie tak blisko, nie ustając w wysiłkach póki nie poczuła, że i on dołączył do niej. Przeprowadziła go gwałtownie na szczyt i nie pozwoliła złapać oddechu przez dłuższą chwilę kontynuując taniec swych bioder i kurczowe, spazmatyczne drżenie swego ciała zaciśniętego na jego męskości.
Billy delikatnie pochwycił za jej kark i przyciągnął jej usta do swoich całując zachłannie i drapieżnie, palce zdrowej dłoni pieściły pierś ujeżdżającej go dzikiej jak burza kochanki.
Drapieżnie i zachłannie… był równie spocony jak ona i równie rozpalony zarazem.
Bardzo powoli zwalniała tempo, jeszcze wolniej wracając do rzeczywistości. Opadła na Idola zmęczona i zdyszana. Nie mogła oderwać się jednak od jego ust, wciąż całując je zachłannie, skubiąc opuchnięte wargi zębami.

- Mmmm - mruknęła rozleniwiona i zaspokojona. Gładziła zdyszanego Billy’ego miękkimi dłońmi.

- To teraz… mam cię wykąpać?-
wymruczał Billy wodząc dłońmi po jej plecach i pupie.
- A może chcesz też skorzystać? - skubnęła płatek jego ucha.
- Skoro jestem już golutki?- mruknął Idol tuląc mocniej do siebie Karoline.- Ale uprzedzam, że nie wiem czy zdołam utrzymać rączki przy sobie.
Karoline trąciła ucho jak kot, nosem, i wyszeptała zadziornie:
- A ja Cię proszę byś trzymał je przy sobie? - zarzuciła przy tym ramiona na szyję Billy’ego.
-Skoro tak mówisz.- mruknął Billy chwytając obiema dłońmi za pupę Karoline i tak trzymając ją wstał. Była malutka i drobniutka więc nie było z tym problemu.- Gdzie teraz ?
- Prosto -
mruknęła zajęta skubaniem jego szyi i ponownym rozpalaniem jego zmysłów.

Łazieneczka była maluśka ale królował w niej wielki prysznic deszczowy, kabina którego była przeszklona. Pachniało tu kobieco, jakimiś specyfikami, które w umyśle Idola pachniały Karoline.
Billy skorzystał z sytuacji, że oboje nadal byli ze sobą połączeni, co odczuwał ocierając się jej rozkosznej jamce co kilka kroków… coraz bardziej pobudzony. Wszedł z Karoline pod prysznic, oparł ją plecami o ściankę i trzymając za pupę, powoli zaczął poruszać biodrami… jednocześnie pocałował wpierw jej usta i mruknął. -Jak się go włącza?
Karoline po omacku sięgnęła dłonią i wcisnęła czujnik. Z prysznica poleciała ciepła woda dostosowana do temperatury ich ciał. Karoline mocniej zacisnęła nogi na biodrach Billy’ego.
- Tak - mruknęła z pełnym podniecenia uśmiechem. Krople wody osiadły na jej rzęsach i spływały szybko po twarzy szyi, piersiach. Zlizała kilka pierwszych banieczek wody z twarzy Idola.
- Jesteś taka zmysłowa… -wymruczał Billy rozkoszując się sytuacją i kochanką. Powoli zwiększał tempo ruchów bioder i ich siłę. Powoli pieścił jej szyję muśnięciami języka, a usta pocałunkami.
Stracił poczucie czasu. Oboje stracili… Ciepła woda odbijała się od ich nagich ciał splecionych w miłosnym uścisku, a przez szum wody przebijały się tylko ich jęki i zdyszane oddechy, gdy kolejna fala przyjemności zalała obydwoje. Drżąc z przyjemności, Billy czuł, że nogi niemalże się pod nim uginają. Przyjemność kolejna w tak krótkim czasie była intensywna. Niewielka recepcjonistka wisiała na nim przez chwilę rozkoszując się jego obecnością w niej i obok niej.
- Jesteś leciutka jak piórko i bardzo rozkoszna, ale muszę cię już wytrzeć i grzecznie położyć do łóżeczka.- cmoknął czule ucho Karoline.
- Karawan czeka? - spytała osuwając się wzdłuż ciała Billy’ego i ścierając kciukiem krople wody z jego brwi. Uśmiechnęła się z zadowoleniem kotki. Wyłączyła wodę i sięgnęła po ręcznik starając się nie odsuwać zbyt daleko od mężczyzny.
- Niestety… robota…-westchnął smutno Billy i cmoknął czubek nosa Karoline.- Poza tym… potrzebujesz relaksu, a nie kolejnego wysiłku.
Poddała się suszeniu i sama wytarła Idola.
- Billy… Wiesz, że mówiłam poważnie gdy mówiłam o chęci pomocy. To nie była próba ściągnięcia cię tu. Jeśli tylko mogę, to chcę. - zawinęła się ręcznikiem prowadząc nagiego kochanka ku drzwiom łazieneczki.
- Wiem wiem… jeśli będziesz mogła pomóc, to się do ciebie zwrócę.- mruknął Idol obejmując nagle dziewczynę w pasie.- Możesz być tego pewna.
Wtuliła się z cichym śmiechem w Idola i położyła swoje dłonie na obejmujących ją ramionach mężczyzny.
- Dobrze, trzymam za słowo, Ty uwodzicielu. - mruknęła unosząc odwróconą ku Billy’emu twarz.

Kot przemknął koło ich nóg i otarł się miękko, gdy Karoline sięgnęła ust kochanka.

- Bądź ostrożny. Chciałabym spotkać cię w jednym, rozkosznym kawałku. - wypowiedziała życzenie wprost w usta Billy’ego.
- Będę… skoro… tak słodka nagroda mnie czeka.- cmoknął delikatnie usta Karoline w odpowiedzi.
Sięgnęła ku ścianie i przełączyła przycisk w ścianie. Sofa cofnęła się w głąb ściany a w jej miejsce opadło wysuwane łóżko. Spore jak na wielkość mieszkanka. Z kusząco grubym materacem i kolorową pościelą zachęcającą do zanurzenia się w nią. Karoline odsunęła się jeden kroczek, dwa, trzy ...rozsupłując ręcznik i porzucając go na podłodze. Opadła powoli na łóżko z lekkim uśmiechem, który sprawił, że Idol zaczął gwałtownie kalkulować czy już wyjść czy może jednak jeszcze chwilę zostać. Było przytulnie i miło.
- Kusicielka… - mruknął Billy podchodząc stanowczo do łóżka klękając przy dziewczynie i nachylając się do jej oblicza, by całować namiętnie jej usta. Protezą pieszczotliwie przesunął po piersiach, potem brzuchu, by dotrzeć do podbrzusza dziewczyny i sięgnąć między jej uda. Przygotować ją namiętnej napaści na jej kobiecość.
-Uczę się od… - nie zdążyła dokończyć gdy poczuła sztywne, twarde palce sztucznej ręki pieszczące ją tak intymnie. Odwzajemniała pocałunki a Billy czuł na nowo budzącą się w niej dziką i nieujarzmioną namiętność. Przyciągnęła go bliżej siebie, wyginając ciało w rozkoszny łuk i prężąc piersi głodne dotyku i pieszczot. Włosy, wciąż wilgotne, rozsypały się na poduszce, obramowując jej rozjaśnioną pożądaniem twarz.
Usta mężczyzny zsunęły się niżej, na krągłe piersi drobniutkiej dziewczyny, całując je i kąsając. Kolanem ostrożnie acz stanowczo zaczął rozsuwać jej nogi na boki. Wiedziała po co.. chciał zastąpić pieszczące ją palce, czymś bardziej stanowczym w sytuacji. Billy nie miał zbyt wiele czasu by rozkoszować się grą wstępną. Nie w tej chwili. Postawił więc na dziki i namiętny, lecz dość prosty w podstawach akt miłosny.
Karoline posłusznie otworzyła się na kochanka, unosząc zgięte w kolanach nogi. Oparła stopy na materacu i wypchnęła zapraszająco biodra ku górze. Jej dłoń po omacku sięgnęła ku podbrzuszu Idola. Karoline przebiegła rozbieganymi palcami po biodrze i podbrzuszu próbując uchwycić i uwięzić oręż kochanka. Wiedziała gdzie szukać i z satysfakcją zacisnęła paluszki na drążku sterowniczym Idola. Czuła pod opuszkami palców jego gotowość do podboju… przyjemnie było czuć się pożądaną. Zresztą… nie tylko pod palcami to czuła, mężczyzna zajmował odpowiednią pozycję między jej nogami, by po ją posiąść. A jego usta wielbiły jej poruszany gwałtownym oddechem, dumnie prężący się biust.
Pociągnęła go na siebie, wbiła dłonie w pośladki kochanka. Nie zamknęła oczu, spoglądając Billy’emu w oczy, hipnotyzując i zachęcając do oglądania własnej przyjemności odzwierciedlonej w oczach.
Oczekując aż ją posiądzie, zagryzła lekko wargę i uniosła wysoko biodra, ułatwiając kochankowi w ten sposób zadanie. Drobne ciało drżało z niecierpliwości i napięcia.
Nie musiała długo czekać. Oczy Idola były rozpalone pożądaniem i niecierpliwe. Palce mężczyzny uchwyciły uniesione pośladki dziewczyny i Karolina poczuła pierwszy sztych, gwałtowny i dziki… przeszywający jej zmysły niczym dzida rozkoszy...od podbrzusza, przez plecy do samej głowy. Kolejne ruchy bioder, gwałtowne namiętne i pospieszne, wprawiały ich ciała w drżenie... i samo łóżko też.

Kochali się zapalczywie, szaleńczo, wpatrzeni w siebie i nakręcający się wzajemnie odzwierciedleniem swej rozkoszy w twarzy partnera. Szybciej, szybciej, mocniej. Nie było miejsca na wysublimowane pieszczoty. Z resztą ani Billy ani Karoline nie byli już w stanie myśleć o subtelności.
Ekstaza rozbłysła przed oczami Idola i przejęła jego zmysły na krótką chwilę. Gdzieś z dala dobiegł go jęk Karoline potwierdzający, że i ona dobiegła do mety. Różową mgłę i chwilowe otępienie przerwał sygnał przychodzącej wiadomości. W tym momencie, gdy Billy opadał na Karolinę, drżąc z wysiłku i rozładowanego gwałtownie napięcia. Jej drobne ciało ugięło się pod nim zatapiając w gruby materac.
Idol ostrożnie zsunął się z kochanki, cmokając ją czule w policzek i uruchomił odczyt wiadomości zaczynając się ubierać.

Poczuł, że w odpowiedzi na pocałunek pogładziła go po policzku. Nie widział już tego zajęty odczytywaniem ukrytych informacji.

Wiadomość była od Mr. Tonga:

Cytat:

‘Odbiór cargo dzisiaj o 22:15. Parking przy Siamese Avenue, 1587’
Cytat:

‘Prześlijcie dane i wizerunek odbiorcy’
- Billy chciał się upewnić, że nie odda ładunku nieodpowiedniej osobie. I zerknął na leżącą nadal Karoline z czułą się i.. z nutką pożądania. Była bowiem zmysłowa w swej rozleniwionej niedawanymi przeżyciami nagości.- W razie czego… zawsze możesz do mnie zadzwonić, zwłaszcza gdy pojawią się jakieś problemy.
W ciągu kilku sekund dostał odpowiedź.

Cytat:

‘Sonia Black, 175 cm, 52kg.
Do wiadomości był załączony holoobraz


Karoline przetoczyła się na brzuch i podłożyła ramiona pod policzek, obserwowała spokojnie Idola. Kot wskoczył na łóżko ostrożnie obwąchując ich niedawne pole podbojów miłosnych.
- Mhm… wiesz, gdzie mnie znaleźć - wymruczała leniwie, odgarniając włosy za ucho.
- Znów w kusisz.- nachylił się już ubrany i cmoknął czule… kusząco wyeksponowany pośladek Karoline. Po czym udał się do wyjścia.
Uśmiechnęła się cichutko mrucząc… całkiem jak kot.

Drzwi za Idol zatrzasnęły się i wychodząc z bramy usłyszał jeszcze dźwięk uzbrajanych zamków. Pozostawił za sobą kolejną zdobycz. Przed nim zaś stało kolejne działanie tego dnia.

abishai 15-02-2016 20:33

Clockwork Rosebud był… porażką. Nie liczył że uda mu się pofiglować z Kirą na zapleczu, choć taka możliwość pewnie istniała. A dziewczyna mogła wszak go sprowokować do tego swoim zachowaniem. Co jak co, ale kusić to potrafiła.
Niemniej z pewnością byłby to przyjemnie spędzony czas. Byłby, gdyby nie jakiś rudy brzytworęki zazdrośnik.
Billy nie uważał że ma prawo do wyłączności na Kirę. Przy własnym hedonistycznym podejściu do spraw seksu i swobodzie miał jak najmniej praw, by zgłaszać pretensje do innych, że podrywają barmankę. Ale do cholery… są granice. A ten typ je przekroczył.
Wyskoczył niczym Filip z konopii i rzucał się do niego bez powodu. Przecież ledwie sobie Billy z Kirą pożartowali!

Cały nastrój poszedł w kanał, Kira była zła… Idol w agresywnym nastroju. Jak tak dalej rozwinęłaby się sytuacji, ktoś w klubie potrzebowałby drugiej sztucznej kończyny. Na szczęście kumpel rudego czubka miał trochę rozsądku, acz… Idolowi ta sytuacja się nie podobała. Nie miał nic przeciwko amantom, próbującym zdobyć śliczną barmankę z którą spędzał miłe chwile… niemniej ten brzytworęki miał według Billy’ego zbyt nierówno pod sufitem. Mógł ją skrzywdzić, a Billy tego nie chciał.
Dał kredyt zaufania kumplowi tego niechcianego amanta, ale tylko ze względu na Kirę właśnie. W innym przypadku musiałby wejść do klubu i sprawa zakończyłaby się jatką.
Więc odpuścił sobie ClockworkRosebud i zajął się swoimi sprawami.


- Jesteś tam koteczku?- zapytał w cybersieci Billy podczas powolnej jazdy karawanem w kierunku parkingu, na którym czekała na niego panna Black.
Koteczek nie odpowiadał jednak. Za to na łączu pojawiła się Dakota.
- Hej Billy. Cathy śpi. Chciałam, żeby odpoczęła przez wieczorem. Co tam? Coś ci pomóc?
- Wygląda na to, że oddam wóz wcześniej i pod hotel będę musiał się udać na piechotę. To nie problem jeśli chodzi o nany? Zdołasz nimi operować zdalnie przez sieć?-
zapytał Idol.
- Żaden. Możesz też odebrać wózek od nas. Podjechać pod motel i go tam zostawić. I tak na chwilę obecną jest trefny przecież.
- Nie było żadnych nowych odwiedzin na szczęście?-
zaśmiał się cicho Idol i dodał.- Co u ciebie księżniczko?
- Nie, póki co cisza i spokój. U mnie? Pracowałam nieco nad rozwiązaniem dla Cathy. Wiesz takim egzoszkieletem, żeby mogła się sama poruszać. Akurat dorwałam potrzebne komponenty. I… może się uda dać jej w prezencie przed maratonem. -
ucieszyła się Dakota. - Tylko nic jej jeszcze nie mów- zastrzegła się. - Jeszcze przy nim dłubię. A co u ciebie? Zmęczony pewnie co? - zatroskała się młoda.
- Możliwe że będę musiał się zdrzemnąć po wszystkim.- mruknął Billy odruchowo sięgając po podarek od Kiry.- Ale poza tym… jeszcze się trzymam w kupie. Takie akcje to była część rutyny… kiedyś. Nie martw się, jestem twardy.
- Pamiętam… -
mruknęła cichusieńko chichocząc. - A teraz gdzie? - pokryła wcześniejszy “niegrzeczny” komentarz “profesjonalnym” pytaniem.
- Parking przy Siamese Avenue, 1587… tam ma się spotkać z kontaktem od Tonga i otrzymać potwierdzenie zapłaty.- rzekł w odpowiedzi Idol.
- Aha… wiadomo, czemu zmienili termin? - dociekała Dee.
- W zasadzie to nie… Mogę ci przesłać dane sygnału nadawczego, a ty sprawdź czy to rzeczywiście Tong.- Billy też zaczął coś podejrzewać.
- Daj, czekam. - stwierdziła krótko Dakota.
- Ok… - Billy przesłał Dakocie linki i dane przesyłowe informacji które otrzymał i czekał na wynik.
- Billy… - odezwała się Dakota po chwili - … wiadomość została wysłana z klub “21”, wygląda to też na kanał Tonga. Jeszcze sprawdzam to Sonię. Daj mi chwilkę.

Przez chwilę w eterze trwała cisza.
- Billy… - Dee miała niepewny głos - … ta laska... i Sonia Black to … dwie różne osoby. - słychać było, że wciąż szuka, że wciąż pracuje.
- Z pewnością jej imię jest fałszywe.- mruknął w odpowiedzi Billy i spróbował się znów skontaktować z panem Tongiem.
Tym razem zdecydował się skorzystać z połączenia głosowego ze swoim szefem. Połączenie zostało odebrane po trzech sygnałach.

Na ekranie gogli pojawiała się ponownie gejsza, która odprawiła znany już Billy’emu ceremoniał.
- Jak mogę pomóc Idol-san?
- Proszę połączyć mnie z panem Tongiem. To ważne.-
rzekł Billy z szacunkiem.
- Niestety pan Tong jest w tej chwili na spotkaniu. Czy zechce pan zostawić wiadomość?
- Nie… ale może pani jest w stanie pomóc. Czy pan Tong wysyłał mi dziś jakieś dodatkowe informacje później?
-zapytał Idol.
- Nie posiadam wglądu do prywatnych akt pana Tonga, Idol-san.
- To nie była prywatna wiadomość tylko biznesowa… wysłana z konta pana Tonga, tyle że zaistniało podejrzenie, że bez jego wiedzy.-
mruknął ponuro Idol.
To był ułamek sekundy. Moment krótszy niż mrugnięcie. Dla osoby nie wychowanej od niemowlęctwa w kulturze Azji, nie miałoby to żadnego znaczenia. Więcej, nie zostałoby zauważone. To lekkie zawahanie, chwilowe wstrzymanie ruchu i oddechu.
- To niemożliwe. Pan Tong jest jedyną osobą, która ma dostęp do jego kanału, Idol-san.
- Skoro pani tak twierdzi to nie będę oponował. Nie odpowiadam za błędy klienta… ale jeśli rzeczywiście zostałem źle poinformowany, to ktoś za to odpowie.-
z wyraźną sugestią że to jej głowa potoczy się po dywaniku. Choć oczywiście honorowe samobójstwa kobiet tak nie wyglądały.
- Su desu ne! (Tak jest) - gejsza pochyliła się nisko i pozostała w ukłonie.
Billy jednak zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak. Kobieta była przestraszona.
Dakota miała rację, coś tu śmierdziało coraz bardziej. Idol odetchnął głęboko i spytał uprzejmie.-Honkidesu ka (Jesteś pewna)?
Gejsza pogłębiła ukłon leciutko kręcąc głową, pokrywając ten gest pobrzękiwaniem ozdób wpiętych we włosy.
- Hai!
- No skoro tak pani twierdzi.-
Idol się poddał nagrywając przy tym całą rozmowę. Nie mógł wszak działać wbrew oficjalnej woli pana Tonga, nawet jeśli podejrzewał że to nie jest wola pana Tonga. Nie miał wszak żadnych powodów na swe podejrzenia. Żadnych poza własnym nosem i sprytem Dakoty. Rozłączył się rozmyślając nad tym co czynić dalej. Pozostawało mu się zjawić z karawanem na miejscu, choć bardzo bardzo nie chciał tego robić. Niestety podejrzenia to za mało. Wszak mógł się mylić.


Wskazany parking był miejscem jak najbardziej publicznym, docelowo przeznaczonym dla pomniejszych pracowników megacorps i średnich firemek “niezależnych”. O tej porze jednak nie był on przeładowany i Billy nie musiał czekać w zbyt długiej kolejce do wjazdu.
Idol jednak zaparkował w bocznej uliczce i polecił Dakocie pilnować ładunku. Włączył wszystkie blokady pojazdu i ruszył samotnie niepewny co zastanie na miejscu, kogo.
- Dasz radę podłączyć się do kamer parkingu i… sprawdzić czy nie ma tam jakichś podejrzanych typków?- zapytał Idol Dakotę.
- Daj mi chwilkę. Kto to ma być, Billy? Jakieś podejrzenia o co chodzi? - Dakota dopytywała cichutko. - Aż tak chcą to cargo?
- Triady… lub ktoś inny…-
wzruszył ramionami Idol idąc na parking.- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Nie mieszałem się w to co pilnowałem, bo to nieprofesjonalne… ale może to był błąd.
- Sprawdzam, Billy. -
wymruczała niewyraźnie Dee - Ok, jesteś na poziomie 0. Tutaj nie widać nic podejrzanego. - dziewczyna mamrotała grzebiąc ewidentnie dalej - Same auta, zero pieszych oprócz ciebie. Na poziomie 1 jest parę osób, wszyscy idą do samochodów… nikogo, kto by przypominał tę dziewczynę z opisu… Poziom 2… - głos zawisł przez chwilę - ...są dwie osoby, mężczyźni. Nie wyglądają na … to jacyś korpsi… Billy nie widzę nic …. czekaj chwilę… kto… Ktoś jest przy karawanie!
- Szlag!- syknął gniewnie Idol i pognał w kierunku wozu najszybciej jak potrafił.- Jak długo wytrzymają zabezpieczenia? Zdołasz zdalnie wyłączyć silnik całkowicie?
- Powinno utrzymać jakieś 13 minut. Zostawiłeś ważki w środku? Tak już wbijam do systemu auta! -
Dakota raportowała na bieżąco.
Billy zaś biegł w kierunku pojazdu rozmyślając gorączkowo nad planem działania.
- Tak... ważki są w środku.- rzekł w odpowiedzi Billy sięgając po pistolety. Niewiele mógł w tej chwili zrobić, a nie chciał przeszkadzać dziewczynie w działaniu kolejnymi pytaniami.

Gnał przed siebie chcąc dopaść do karawanu nim napastnicy, kimkolwiek byli, zdołają go przejąć. Rozglądał się wokół szukając zagrożenia i starając się ocenić sytuację. Faktycznie koło karawanu ktoś się kręcił. Idol przyspieszył i…. poczuł jak ziemia usuwa się mu spod nóg.
W zwolnionym tempie widział zbliżającą się powierzchnię ulicy, ostatnie co zapamiętał to szorstka nawierzchnia… zapadł w ciemność.
“- Szlag… wolałbym umierać za lepszą sprawę.-”była ostatnią myślą Billego zanim upadł na ziemię.

corax 16-02-2016 10:50

Billy Idol


- Xǐng lái zang gǒu!* – policzek zapiekł od siarczystego uderzenia; odrzuciło mu bezwładnie głowę w tył.
Ciążyła mu...
Głooooooowaaaaaa... ciążyła...
Przed oczami widział ciemność.
Nie...
To... zamknięte powieki.
Skoncentrował się i najwyższym wysiłkiem woli spróbował otworzyć oczy.



Kroki?


- Wǒ shuō xǐng lái!**– kolejny policzek rozległ się echem w jego głowie. Wiedział, że powinien jakoś zareagować ale czuł się jakby pływał w kisielu. Myśli były niezborne, kobiecy głos dochodził przez grubą watę.
- Zuò yīxiē shìqing, wǒ kěyǐ bù zhèyang de.***
- Wǒ kěyǐ gèng gěi tā, dan wǒ wúfǎ yùcè jiéguǒ.****
- Wǒ bùzaihū, zuò dao zhè yīdiǎn.
*****
Wymiana zdań spowolniona i jakby rozmywana przez jego ociężały umysł.
Poruszył się. Niewiele. Coś go trzymało w miejscu.
Żołądek ścisnął się w ciasny węzeł. Ciało spięło się kurczowo. Szarpnęło nim do wymiotów, ale zamiast kwaśnej treści poczuł palącą suchość w ustach.
- Děng děng, wǒ juédé tā hualáile! ******
- Ah! W końcu
– stwierdził radośnie kobiecy głos. Billy’m szarpnął kolejny cios. Poczuł na siłę unoszone powieki i ujrzał zamgloną twarz kobiety wypełniającą całe pole widzenia.
Pachniała słodko.
- Zmęczony? – spytała sarkastycznie z udawanym wyrazem zmartwienia na twarzy. - Nie martw się. Zaraz Ci pomożemy.

Ktoś gwałtownie odgiął go do tyłu, stracił poczucie stabilności, głowa poleciała w tył.
Ręcę chwytające mocno głowę.
Coś plastikowego wciskanego głęboko w usta.
Woda...
Pierwszy chlust przyniósł ukojenie wyschniętemu na wiór przełykowi.
Kolejne nadchodziły jednak zbyt szybko by nadążał przełykać.
Zaczął się dusić, szarpać... czyjeś dłonie trzymały go twardo...
Panika...
Oczy wychodzące z orbit...
Nie wiedział ile to trwało, ale wkrótce zaczął znowu odpływać, dławiąc się napływającą cieczą...
"Pomoc" skończyła się tak szybko jak się zaczęła.
Krzesło? opadło z konwulsyjnie dławiącym się i odkaszlującym Idolem.
Woda wypływała ustami... nosem... spazmatycznie łapał powietrze... w końcu miał też czym zwrócić...

- Już lepiej? - kobieta ujęła go pod podbródek by spojrzeć mu w oczy. - Porozmawiamy?




*Obudź się, psie
** Powiedziałam, obudź się!
*** Zrób coś, nie mogę tak pracować.
**** Mogę podać mu więcej, ale nie gwarantuję rezultatów
***** Nie obchodzi mnie to, zrób to.
****** Czekaj, chyba się ocknął.

Leoncoeur 20-02-2016 19:38



“McBride’s Home” był przytulnym pubem niedaleko Astoria Park, przy wylocie z Brooklynu w kierunku lepszych dzielnic: Manhattanu i dawnego Bronxu. Mieścił się spory kawałek od posterunku Hao, ale nie tak znowu daleko by przejeżdżać pół miasta. Konspira i wygoda, obie oczekiwały coś dla siebie rozdziawiając głodne japy. McBride’s przełknęły z zadowoleniem. Dawniej pub nazywał się Rocky McBride’s, póki właściciel nie rozwiódł się z żoną, zostawiając jej mieszkanie, a sobie knajpę i nie zaczął mieszkać na zapleczu. W końcu kupił nowe lokum, przestał pomieszkiwać w pubie ale nowa nazwa już przylgnęła.

Heen usiadł za jednym ze stolików zamawiając Guinnessa i rozmyślał wyczekując przyjazdu policjanta, który wcisnął się do pubu po około 20 minutach. Chłopaczek rozglądnął się i spostrzegłszy Luca, podszedł do stolika.
- Zanim w ogóle zaczniemy: jestem tu prywatnie. Nie służbowo - zastrzegł się Hao siadając naprzeciwko solosa. - Nie słyszał pan tego ode mnie, cokolwiek tu padnie powiedziane.
- Ale od kogo miałbym coś słyszeć? - zdziwił się Heen. - Siedzę przy piwie i tylko rozmyślam, skończę rozmyślać, dopiję, pojadę.
Hao skinął głową.
- Słucham… zaczął pan mówić…
- O tym, że kilka osób jest mi winnych parę przysług - wtrącił Heen ostrożnie. - A ja… ja zrobię wszystko by dopaść tego, kto zrobił to mojej żonie. Gdybyśmy połączyli siły…
- Ale… jak pan to sobie wyobraża… nie mogę pana narażać… cywila? - spytał Hao podejrzliwie.
- Mogę panu mówić po imieniu? - spytał. - Luc. - Wyciągnął rękę przez stół.
- Hao - dłoń chłopaczka była delikatna w uścisku, niemalże wątła i taka jakaś… jak lalki.
- Hao, po pierwsze to ja mam syna pod opieką, nie w głowie mi narażanie się bardziej niżbym mógł udźwignąć. - Upił łyk “blackwater”. - Po drugie, robiłem jako zabezpieczenie na AV-kach w Trauma Team w Wellington, w Nowej Zelandii. Tam czasem podjazd do pacjenta… no tutaj to przy niektórych dzielnicach Well. to jest przedszkole. - Uśmiechnął się jakby na wspomnienie czegoś.
Lecz zaraz wrócił do właściwego tematu rozmowy.
- Pięć tygodni robicie ile możecie, jak mówiłeś posuwacie się do przodu średnio. Do tej pory sukinsyn miał tego farta, że nie napadł na dziewczynę, o którą upomniałby się ktoś z ulicy. - Spojrzał uważniej na policjanta. - Uruchomię swoje długi jakie mam u niektórych osób, by skurwiela zaczęli szukać. Dla mnie to i lepiej, odetnę się od szemranych typów wykorzystując wiszące zobowiązania. I będzie większa szansa, że psychol się znajdzie.
- Luc, do tej pory ta sprawa nie miała żadnego priorytetu. Wszystkie dziewczyny to prostytutki, albo stripteaserki. Teraz priorytet ma napad terrorystyczny. - Hao wzruszył ramionami czyniąc gest dłońmi jak szalkami wagi. - Jak zaczniesz się tym interesować prywatnie, to mogą się dobrać do ciebie. Tylko ostrzegam.
- Dziękuję za ostrzeżenie. - Solo skinął głową. - Ale stałbyś z boku? W mojej sytuacji? Chciałbym tylko wszelkie materiały z tych pięciu tygodni jakie macie. Przekażę je komuś i będę miał nadzieję. Dopadniecie go i wpieprzycie w breakedance lub gorzej - będę szczęśliwy. Ktoś z ulicy go dopadnie - będę szczęśliwy. A typa nie będzie, czy w pierwszym czy drugim wariancie. Nie będzie zmaltretowanych dziewczyn.
- Zdajesz sobie sprawę, że ryzykuję stanowisko, jeśli udostępnię ci materiały sprawy?
- Tak. Ale ja te dane przekaże nie jako raporty policyjne, wtedy niczym nie ryzykujesz. Sam ryzykuję, wszak tu i teraz możesz mnie zgarnąć za samą propozycję jaką przedstawiam. - Luc pochylił się lekko. - Nie chcę dokumentacji z nNYPD, chcę info, jakie przekażę dalej.
Hao przez chwilę coś kalkulował w myślach. Machnął potem na barmana, wskazując na szklankę stojącą przez Heenem.
Odczekał aż dostanie swoją porcję czarnego nektaru, siorbnął łyka i zapalił.


- Słyszałeś kiedyś o Jacku Ripperze? - Mi Hao spytał dopiero po naprawdę długiej chwili milczenia. Wypuścił ustami siwy dym zerkając na rozmówcę.
- Nie.
- To taki morderca z XIX wiecznej Anglii. Nigdy nie ujęty, nigdy nie skazany a zabijający prostytutki - wyjaśniał policjant. - Zabijający z niezwykłą precyzją i niezwykłym okrucieństwem. Mam wrażenie, że mamy do czynienia ze współczesną jego wersją.
- nJack nRipper - mruknął Luc. - Ja nie byłem na studiach Hao, bez chipów to u mnie z historią słabo. Tyle się tylko orientuję, że chyba technika poszła do przodu przez dwieście lat. Urywki info i poszlak, strzępy śladów, mogą dać więcej niż wtedy. Tamten nie ujęty, tego można dorwać.
- Tamten miał tylko pięć ofiar. Ten miałby 6. Więc to nie jest dokładny naśladowca. Ale sądząc po brutalności napadów, nie lubi kobiet. Szczególnie atrakcyjnych i ciemnowłosych. Może problemy z matką? Może z żoną? Cięcia nie są przypadkowe, chociaż tak to może wyglądać jak widzisz ich ilość. W pierwszej kolejności idą płytkie sznyty. Mające przestraszyć ofiarę, przyspieszyć puls. Potem głębsze, również po aortach. Na koniec ofiary były… patroszone.
- Nie rozumiem jednego. Czemu w takim razie nie wypatroszył Kiry - ledwo przeszło mu to przez gardło. Zapalił zaciągając się mocno - i skoro zabrał jej wszystko to czemu nie wziął obrączki? - Luc wyjął ją z kieszeni na stół. - Srebro, ręcznie grawerowane. Kurwa… a nawet kolczyki powyrywał. Nie ogarniam tego Hao.
- Nie wiem… Możliwe, że to kolejny morderca, chcący zdobyć rozgłoś na fali poprzedniego. A może Kira faktycznie miała szczęście w nieszczęściu. Albo miała przeżyć. Komuś podpadła i było to ostrzeżenie?
Jak bumerang.
Paranoja odsunięta na bok widokiem Aliego i tym co mówiła Nao.
Bumerang wrócił.
- Wyślesz mi te dane Hao? - spytał Luc patrząc policjantowi w oczy. - Ja wiem, że to tania zemsta, ale zrobię wszystko by skurwiela doprowadzili do końca kariery.
- Zgoda - mruknął policjant - ale pod warunkiem, że trzymasz mnie poinformowanego co i jak. I nie dzień po. Na bieżąco.
- Zgoda. - Luc nie uważał by coś dodać. Po raz drugi wyciągnął rękę do policjanta. - Postaram się to zrobić tak, żebyś ty dostał na niego namiar. Ale nie mogę tego obiecać, nie chcę wchodzić za głęboko… wiesz z kim i co. Mam syna.
Hao skinął głową i uścisnął dłoń reportera:
- Nie rób nic głupiego. - Dopił Guinnessa i zgasił fajka, po czym ruszył do wyjścia.
- Hej! - zawołał za nim. - Kiedy?
- Dzisiaj. - Hao odmruknął odwracając się by Luc widział go i popychając drzwi tyłem. - Jak coś, dzwoń.
Pokiwał głową i upił łyk piwa. Uaktywnił link DT i cybertelefon.


Cytat:

@dr Willson
Od: LVDHeeN
Temat: Transfer
Jeszcze raz przepraszam za…. moje zachowanie. Mam nadzieję, że Pani rozumie. Niech Pani oceni, kiedy Kira będzie w stanie zmienić szpital. Jak mówiłem - cenię sobie Pani opiekę i waszą placówkę, ale choćby odbudowa tkanek.... Wątpię by polisa mojego…, jej dobroczyńcy to pokryła. Nawiasem mówiąc, wciąż chciałbym się z nim spotkać. Wysyłam info do mojej kliniki aby przygotowali transfer, czekam na ‘zielone światło’. Wysyłam kontakt do dr Kingsone z kliniki Highway Cloud, gdzie moja żona ma być przeniesiona. proszę o informowanie mnie na bieżąco.

Cytat:

@dr Kingstone
Od: LVDHeeN
Temat: Transfer
Przygotowuje transfer mojej żony do państwa kliniki, czekam na opinię jej lekarza prowadzącego kiedy będzie to możliwe. Stan jest ciężki, do tego konieczna bedzie w moim mniemaniu (ale jak pan wie nie znam się na tym) nanotechnika medyczna w zakresie odbudowy tkanek, usuwania blizn. i tak dalej. Wysyłam kontakt do dr Willson ze szpitala Presbiterian, gdzie moja żona przebywa. Proszę o informowanie mnie na bierząco.

Zalogował sie na stan swojego konta i jęknął. Miał nadzieje, że Moira urodzi szybko, bez wynajęcia apartamentu mogło się nie obejść. Sprzągł się z wozem i skierował się do Halo.




Przystanął pod domem runnera i wyciągnął sześciopak piwa z tylnego siedzenia. Po chwili wciskał już przycisk videofonu. Halo tylko rzucił okiem i bez słowa wpuścił Heena do środka.
- Właź - przywitał go zdawkowo w otwartych drzwiach.
Luc wszedł do salonu i postawił piwo na niskim stoliku, wyjął dwa. Jedno rzucił bratu Mazzy, drugie otworzył.
- Co jest? - spytał nawet nie siadając.
- No to ja chyba powinienem pytać - skontestowało ptasie radio łapiąc piwo.
- Nie Hal, pyta ten na którego się przez telefon wkurwiano, ten wkurwiający się odpowiada wyjaśniając “O co mu chodzi”. Tak to chyba zwykle działa.
Halo miał przez chwilę zdziwioną minę próbując rozkminić zawiły wywód reportera.
Łyknął piwa.
- No to nadal ja powinienem pytać co ci odpierdala, ze chcesz się rzucać za kratki.
- Gdzie kratki? - spytał podchodząc do przyjaciela. - Osłaniasz mnie z sieci. Ja tylko pociągam za spusty. Co za różnica czy booster z Jersey, czy korpo z Wellington, to tobie coś odczepiło. Ale ja przy tobie to jak wiejski głupek - biorąc pod uwagę wybitny intelekt runnera nie brzmiało to jak żart. - Więc o co c’mmon Hal?
- O to, że to korpo a nie byle łapiduch z pipidowa. A ciebie skojarzyć trudno nie będzie. Pierwszy podejrzany. I według wszelkich statystyk, zazwyczaj napastnikiem jest były mąż. - Halo wzruszył ramionami.
- Starczy dobre alibi. - Luc pociągnął Halo na kanapę. - Mam tydzień zanim mój ojciec nie spróbuje go zabić. Urzędnik z Wellingtońskiego ratusza. Po pięćdziesiątce. Z brzuszkiem prawie jak Mo. Pytania?
- Ta. Co. To. Zmieni? W Twoim życiu? Twojego syna? Ja czaje, ze chcesz zemsty. Ale zabić gnoja to proste rozwiązanie. Dla niego. Dla nikogo innego.
- Halo. Od pół roku wyrzynam gangersów po przedmieściach dla kasy. Nakręcając ich. Dziś widziałem się z synem, który przede mną uciekał. Po póltora roku pierwszy raz miałem go na wyciągnięcie dłoni. A on spierdalał. Bo Dan go lał. Czego ty kurwa ode mnie oczekujesz? I serio z tym ojcem mówię. On już wie co się działo. Nie załatwię skurwiela, to Matt pójdzie do Wellingtońskiej siedziby DT z gnatem. I stracę jeszcze ojca. Hm?

Halo nic nie mówił przez chwilę wpatrując się twardo w Luca. Potem jakby oklapł.
- Luz, twój burdel do ogarnięcia, działaj jak uważasz. - Pociągnął długi łyk piwa.
- Działam. Ale po to mam przyjaciół by mnie ogarniali nie? I pokazywali gdzie jadę poza bandą już na totalu - Luc wstał i położył dłoń na ramieniu Halo. - Ten koncept z transferem egzekucji Dana… idiotyzm, okey, dzięki za otrzeźwienie. Ale tylko transfer, ok? Bo reszta zostaje.
- Dobra - sapnął runner. - Co potrzebujesz w pierwszej kolejności? Mazz wspominała coś o jakimś lekarzu?
- Dziś będę miał dane ze śledztwa policyjnego na temat tego pojeba co rżnie dziewczyny na ulicach. Jak dostane, wysyłam Ci. - Luc ponownie usiadł i wziął łyk piwa. - To na razie priorytet. Ja chce dostać gnoja, a kasa z tego będzie niezła. Druga sprawa, to tu w nNY jest jakiś psycholog co leczy blokady u dzieciaków, jak jakiś za często obrywał. Sam bym znalazł w parę dni, Ty po sieci pewnie w kwadrans. Wiec byłbym po prostu wdzięczny. Co do Dana i Wellington - sam ogarnę. Matrix na razie bym puścił w odstawkę, na później. - Luc zaciągnął się fajkiem. - Mów co o tym myślisz.
- Pojeb - może być gruba sprawa. Szczególnie, że główne media roztrząsają. Jeśli faktycznie jakiś nowy materiał, to może być niezła kasa. No przy okazji. Wiesz o co mi chodzi. - Machnął ręką przestając się tłumaczyć. - Lekarz nie problem, poszukam. A Matrix i tam miał być kwestią do ogar dla Edka. Więc to jemu powiedz. Może chce zmontować inną ekipę w między czasie?
- Pogadam z nim. No to tyle, sorry stary, coś poczułem przez tel, że jesteś wkurwiony. - Rozłożył ręce. - Aha, zastanawiam się nad jakimś luźnym lotem na przedmieścia. Ja od dwóch dni mam takiego mindfucka, że muszę odreagować, a może choć 5 minut kto wykupi zawsze kasa.
- Ale kiedy to chcesz robić? - spytał Halo. - I co z Alim?
- Ali jeszcze przez co najmniej dwa dni ma ogar. Kumpela mojego brata. Myślałem o akcji dziś w nocy.
- Ah… no spoko. Standardowa pora?
- Mhm, zawiadom swojego kierowcę.
- Jasne.

Gdy Heen wyszedł od Halo wybrał numer Ediego, jednak Nożycoręki nie odbierał połączenia.
Luc zaklął i puścił się robić zakupy.
Lista Naomi wyglądała w jego ocenie niewyszukanie, wręcz biednie ale nie przesadzał z upgrade zakupu sugerowanych zapasów. Kupił po prostu trochę więcej niż trzeba, a spoza listy wielką butelkę Hot Night Malibu dla kobiety i kilka paczek żelków jakie lubił Ali. Miał niby być dopiero wieczorem, ale…
Wyświetlił na samochodziechmury jakie często przewijały się nad Wellington i jakie lubili oglądać w trójkę. Puścił muzykę. Skierował się ku Woodbridge.









Po zajechaniu na miejsce wysiadł z wozu i wziął pojemniki z zakupami. Powoli podszedł do panelu, wcisnął numer w videofonie i czekał. Naomi sprawdziła kto dzwoni i bez słowa wpuściła Luca widząc jego twarz na ekranie.
Gdy solos doszedł na piętro stała już w drzwiach. W jej nogę wtulał się mały.
Z kciukiem w ustach.
Luc przykucnął ostrożnie stawiając sprawunki. Zdjął okulary i przez chwile patrzył na chłopca.
- Mogę wejść? - spytał. Choć nie kierował tego do kobiety.
Aleister przez chwilę spoglądał w górę i w końcu kiwnął głową.
Podreptał powoli, kilka kroków za Heenem. Wciąż trzymając się blisko Naomi.
- Hej Al, zobacz co to tam Tata nakupował dobra? Ja zamknę drzwi - rzuciła niedbale kobieta i pozwoliła by malec został przez chwilę sam bez jej towarzystwa.
Luc ostrożnie wypakowywał zakupy aż lekko uniósł brwi jakby zauważając coś w pojemniku.
- Co my tu mamy - udał zdziwienie wyciągając paczkę żelków. Rozpakował przyglądając się temu co jest w środku znaleziska. Wyciągnął żelokruczka i odgryzł mu głowę delektując się słodyczą, po czym połknął całość. W dalszej kolejności trafił na żelomisia. Ali podczas wypakowywania wyciągał szyjkę, zaglądając ciekawie ale trzymając się poza zasięgiem rąk Luca. Przyglądał się uważnie ojcu, gdy ten wcinał słodycze.
Heen spojrzał na chłopca.
- Zjesz ze mną żelki? - spytał konfidencjonalnie wyciągając powoli rękę z opakowaniem do synka. Ten postąpił nawet dwa czy trzy kroczki. Ale nie podszedł zbyt blisko, nie na tyle by być w zasięgu reki ojca. Luc całkiem już odpuścił wyciąganie sprawunków i położył paczkę żelków na podłodze sam siadając na kafelkach.
- Zróbmy tak “Big Al”, jeden żelek mój, jeden twój. Uczciwe? - powiedział odsuwając się na tyle by być w miarę daleko od chłopca ale jednocześnie móc sięgać do paczki.
Smyk spojrzał na tatę i usiadł. Podobnie jak on, po turecku. Pokiwał łebkiem. Ruszył ostrożnie w kierunku paczki. Zatrzymał się. Spojrzał na ojca, czy ten się nie ruszył. Wsunął łapkę i wyjął dwa żelki. Odsunął się i usiadł gryząc pierwszego.
Heen uśmiechnął się i pokręcił głową nad spryciarzem. Wszak on sam wziął dwa. Mały też pojechał w ‘parkę żelatyny’. Ostrożnie i bardzo powoli pochylił się sięgając do opakowania. Uśmiechał się przy tym do malca. Postanowił żelkową grę skomplikować. Wyciągnął trzy. Kruczka, Hipopotama i Lwa. Zabrał je z łobuzerskim uśmiechem. I zaczął pałaszować wracając do poprzedniej postawy. Malec w tym czasie obserwował ojca uważnie. Żuł powoli i cmokał cicho smakując zawartość żelków w żelkach. Wsunął łapkę do paczki i capnął cztery żelki. Odsunął się na odległość.
Luc uśmiechnął się szeroko po czym znów powoli pochylił i wyciągnął jednego, po czym wrócił do dawnej pozycji. Z jednej strony obserwował z ciekawością co zrobi maluch z drugiej…
- Chcesz bym przyjechał jeszcze przed snem? - spytał.
Ali przeżuwał słodycze zawzięcie skrzypiąc o nie zębami. Nic nie powiedział. Ale też nie odwracał wzroku od Luca. To mogło być obiecujące. Chyba.
Solos znów się powoli pochylił wyciągając żelkohipopotama.
- Ali, nie będę przyjeżdżał jeżeli tego nie chcesz - zrobił smutną minę. - Ja chcę.
Sygnał przychodzącej wiadomości przerwał na chwilę ten kontakt ale Luc nie odbierał, wpatrywał sie w malca. Heen junior sięgnął po kolejne smakołyki, tym razem dwa. Naomi przeszła w między czasie do innego pokoju. Mały w dalszym ciągu nic nie odpowiadał.



Gdyby ktoś Lucowi mówił dwa lata temu, że będzie oswajał syna żelkami jak bitego psa wyciąganą do pogłaskania dłonią, to by się nawet nie zdenerwował. Wyśmiałby.
Wyciągnął z pojemnika pozostałe dwie paczki żelków kładąc je na podłodze.
- To dla ciebie synku - powiedział. - Zróbmy tak, jak chcesz bym przyjeżdżał to jak wpadnę wieczorem lub rano, zostawisz mi coś, z każdej paczki. A jak nie chcesz, to zjesz wszystkie, dobrze?
Ponowny kontakt wzrokowy. Poważny i bez uśmiechu. Jak zupełnie inne dziecko niż to, które pamiętał. Malec spojrzał na paki słodyczy i na ojca. Nie wziął też więcej żelków z obecnej paczki. Przez chwilę Lucowi przelatywało przed oczami to co zrobi Danowi. To co chce mu zrobić. Opanował się jednak szybko.
Wiedział, że jak teraz wstanie to małego przestraszy.
- Jemy dalej? - spytał przekrzywiając lekko głowę. - Tylko kiwnij jak nie chcesz mówić Al.
Ali przez kilka uderzeń serca tylko patrzył.
Luc miał wrażenie, że serce mu stanęło.
Mały kiwnął głową powoli i sięgnął łapką po kolejnego kolorowego żelkozwierza.
Luc podjął grę, żelek za żelka, dwa za trzy za cztery za jeden i tak dalej. Robił to tak, by ostatni słodycz w opakowaniu był po stronie Ala. Gdy pochłonął swój ostatni łup, a w opakowaniu został tylko jeden pomarańczowy żelkolew, zerknął na dwa inne, pełne opakowania słodyczy… Patrzył z napięciem co zrobi mały.
Al sprawdził paczkę.
Popatrzył do środka dumając.
Potem na ojca. I znowu na paczkę.
Odłożył ją ostrożnie kucając.
Podniósł się i wyszedł z kuchni, ruszając do pokoju z materacem.

Solos nie szedł za nim, zostawił też w pół rozpakowane pojemniki z zakupami.
Wstał i poszedł do pokoju gdzie zniknęła Naomi.
- Jak nie masz nic naprzeciw to wieczorem bym jeszcze wpadł. - powiedział. - Z listy wszystko. Czegoś będziesz jeszcze potrzebowała?
- Wpadaj. Nie ma problemu. Nie, wszystko mam. Chciałeś podobno te rzeczy Kiry?
- Są jak mniemam w jej, w ich pokoju. Nie chcę teraz go płoszyć, poszedł tam. Wieczorem ogarnę. - Zrobił ruch jakby chciał się zbierać. - Aha. Jakby zostawił jakieś pojedyncze żelki w opakowaniach, to mu nie wyżresz, nie? - zmusił się do humoru.
- Postaram się opanować - odburknęła Naomi ale czuć było żart w tym fuknięciu.
- Trzymaj się - powiedział wychodząc.

Podchodząc do samochodu odebrał wiadomość jaka doszła do niego gdy czynił absurdy ze słodyczami.


Cytat:

@LVDHeeN
Od: dr. Kingstone
Temat: Kosztorys leczenia
Proces leczenia ciężkich obrażeń - szacunkowo 14 dni
Proces można skrócić do 10 dni przy użyciu nanotechnologii oraz leków przyspieszających leczenie.
Podany koszt uwzględnia co następuje:
1500 kredytów x 10 dni leczenia = 15000 kredytow
Leki speedhealing 1650 kredytow x 5 dni = 8250 kredytów
Pobyt w klinice 10 dni x 500 kredytów = 5000 kredytów
Opieka psychologa wstępnie 10 dni x 400 kredytów = 4000 kredytów
Mniejsze zabiegi chirurgiczne 500 - 1500 kredytów w zależności od potrzeby i wielkości zabiegu
Transport z placówki do kliniki: 400 kredytów
Szacunkowy koszt: 33 650 kredytów
Zniżka przysługująca: 7%
Proszę o informację, czy wstępny kosztorys jest zaakceptowany i potwierdzenie terminu transportu.

Patrzył na cyferki.
Po prostu patrzył.
Znów zalogował się na konto i pokiwał głową. Zaczynało być źle, może góra lodowa, na której płynął dawała jeszcze komfort, ale na jego oczach lód topniał pod palącym słońcem wydatków. Kosztorys leczenia Kiry był tu niczym wpłynięcie w okolice równika. Z szaleńcem z miotaczem ognia ‘na pokładzie’.


Cytat:

@Dr Kingstone
Od: LVDHeeN
Temat: Re: Kosztorys leczenia.
Tak, proszę wszcząć proces leczenia żony w państwa klinice. Prosiłbym o przewiezienie jej z Presbiterian Hospital najszybciej jak się da, gdy tylko bedzie to możliwe.

Wybrał numer Eda, lecz ryży gnojek wciąż nie odbierał.
Spróbował więc do Mazz.
- Cześć, Heen. Jak sprawy? - Ruda odebrała mówiąc głośniej przez ryczącą w tle muzykę.
- Geez, rudzielcu, ścisz to bo ledwie cię słyszę.
- Już, już. - Słychać było plaskające kroki i muzyka się wyłączyła. - No?! - ponagliła Luca.
- Będziesz w domu koło ósmej? Sprzęt wezmę bo dziś jadę na transmisję. Nie wydolę, muszę się wyżyć - mówiąc to sprzęgł się z wozem i ruszył przed siebie. - Przy okazji jak wpadnę po graty będzie można pogadać na spokojnie.
- Powinnam być - potwierdziła Ruda zapalając fajka. - Mam coś przygotować? Piwo na przykład?
- Przed akcją? - roześmiał się. - No najwyżej jedno. Mazz gadałaś dziś może z Edim? Nie odbiera.
- Dzwoniłam raz, ale też nie odbierał. No nie wiem, ostatnio miało być jedno, skończyło się na trzech? - zaśmiała się.
- No w sumie, to może krzynkę od razu, łatwiej będę wymijał kule. Buzia Mała, wpadnę przed ósmą.
- Jasne, papa! - Rozłączyła się z chichotem.

Tyle miejsc do odwiedzenia, tak mało czasu.
W końcu zdecydował się najpierw złapać tego ryżego durnia. Jak nie przez telefon to trzeba było pofatygować się osobiście.




Rudzielec (ten męski) mieszkał niedaleko od Luca. Zaledwie dwie przecznice. Videofon długo nie odpowiadał, gdy Heen przestępując z nogi na nogę coraz bardziej się martwił o kumpla.
W końcu po piątym, czy szóstym sygnale odezwał się bez wizji:
- Kimkolwiek jesteś, lepiej, żebyś miał dobry powód na ten alarm. Inaczej urwę ci jaja - powiedział z radosną obietnicą we wkurzonym głosie.
- Zmieniłeś orientację? - zaciekawił się Heen. - Teraz kręcą cię jajeczka?
- Coś pilnego? - spytał Edek.
- No raczej. Inaczej do jaśnie pana bym nie gibał gdy ten nie raczy odbierać telefonów.
- Emmmm…. no ok… właź - zrezygnowanemu głosowi towarzyszył dźwięk otwieranej bramy.

Luc wszedł do mieszkania Eddiego powstrzymany przez wysokiego punka tuż przy wejściu.
Miał na sobie same spodnie, byle jak zasunięte.
- Nom? - wskazał kuchnię zamiast zwyczajowego pokoju.
- Mam trochę fuckup, nie damy rady na razie zająć się M. Tonujemy. Powoli zbierać będziemy informacje, ty nie rób nic głupiego - Luc mówił cicho starając łowić się jakieś odgłosy z pokoju swoim cyberrozszerzeniem słuchu. - Skontaktuj się z Halo. Przedwczoraj i wczoraj w Clocku nie wyszło jak pogadać, dopytać o pewne sprawy. U mnie gadaliśmy ledwo przez chwilę. Dasz mu więcej info zawsze coś się może wykrystalizować.
- Dobra. Skontaktuję się - Edi był jakiś rozkojarzony. Zaś z głębi mieszkania słychać było jakieś dźwięki. Ktoś ewidentnie był w mieszkaniu.
- Co udało ci się tą barmaneczkę jednak wyrwać? - rzucił solos zbierając się do wyjścia.
Edi spojrzał wściekle na kumpla.
- Co Cię to…
Drzwi do pokoju się otworzyły i stanęła w nich Kira. W niewielkiej ilości stroju bo zaledwie bieliźnie. Podeszła do Edka i wtuliła się w niego. Wpatrzyła się bezpośrednio w Luca.
- Możesz pytać otwarcie. Skoro już i tak robisz za jego nianię. - Uśmiechnęła się szeroko i pogłaskała nagą klatę Eddiego, który przygarnął ją zaborczo do swojego boku. Chowała mu się pod pachą, mimo, że nie była niska.
- Kiruś, on spada. Zaraz wracam - zamruczał punk.
- Ktoś musi - mrugnął do dziewczyny nawiązując do niani. - Sam to by… - zmienił temat: - Tak spada, a ty Ed się nie śpiesz z tym Halo w takim razie. Hehe. Ale to dobrze cię tu widzieć Kira i z innego powodu - zwrócił się do dziewczyny stając tyłem do drzwi. Wskazując tym, że nie ma zamiaru zostawać im na głowie dłużej niż trzeba.
- Bo do Clockwork miałem jechać do ciebie, teraz nie muszę.
- Do mnie?
- Do niej?
Padło równocześnie, zdziwione z ust obydwojga. No, z ust Edka z delikatnymi nutkami groźby.
- Tak, do ciebie, do niej - uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał. - Krótka piłka. Rzeźnik. Porżnięte na ulicach dziewczyny. W nocy zmasakrował moją żonę. Kirę... Leonę - poprawił się. - Ustaliłem co ma policja. Zjeb atakuje tylko piękne, białe, młode, samotne, ciemnowłose dziewczyny pracujące w klubach. A jak coś ci się stanie, to Billy pomyśli, że to Ed i albo zabije mnie, albo ja jego. Pytania?

Oboje przez chwilę stali gapiąc się na Luca jak na ufo.
Edek się spiął i sczerwieniał.
Kira dla odmiany lekko zbladła:
- Jak z Twoją żoną? - spytała.
A Luc widząc minę Nożycorękiego wiedział, że właśnie nastawił tykającą bombę.
- Są szanse - odpowiedział zdawkowo. - Będziesz na siebie uważała?
- Będzie! - warknął Ed.
Kira wyjątkowo nie marudziła.
- Tak, jasne. Coś ci potrzeba? Pomóc? - spojrzała w górę na rudego i posłała mu sójkę w bok.
- No jak tylko coś to mów - zreflektował się przyjaciel.
- Wódki, ale to jutro, dziś mam robotę. Muszę coś zarobić, same koszty leczenia pod 40 tysięcy - mruknął. - Serio mówię, uważaj na siebie. A ty Ed zajrzyj do Halo jak znajdziesz chwilę. Bez pośpiechu rzecz jasna - dodał wysoko oceniając figurę dziewczyny.
Edzio zauważył taksujący wzrok Luca i ruszył by go subtelnie wypchać za drzwi.
- Zajrzę, zajrzę. A jak potrzebujesz coś pomóc z robotą to daj znać. - Zasłaniał “Kirusię” świecącą swymi krągłościami bez pruderii. Szczupła, gibka, fajnie umięśniona, z niewielkim biustem…. Luc odhaczał wszystkie punkty, zanim Edek wypełnił jego pole widzenia. - To dzięki, że wpadłeś. - Spojrzał znacząco.
- To nie zostaniemy razem na jakiś film holo? Po pizze można zadzwonić… - Heen nie mógł sobie odmówić. - Strzałka Kira, do zobaczenia Ed.
Wyszedł z mieszkania kierując się do wozu.
- Czeeść - doleciało go z kuchni zanim drzwi trzasnęły z niejakim hukiem. Usłyszał jeszcze pisk dziewczyny i głośny śmiech.

Zanim wsiadł do samochodu oberwał kolejną wiadomością odebraną przez złącze.


Cytat:

@LVDHeeN
Od: LeeUu8989
Temat: Nowojorski Rzeźnik
Podobieństwa do Jacka Rippera, sławnego mordercy z XIX wiecznej Anglii.

J.R. ofiary śmiertelne 5, nigdy nie ujęty, nigdy nie skazany, zniknął
  • Ofiary: Prosytutki
    MO: Niezwykła medyczna precyzja i niezwykłe okrucieństwo.
N.R. ofiary śmiertelne 5 , Kira przeżyła ofiara nr 6 (dlaczego? Przesłuchać jak to tylko będzie możliwe).
  • Ofiary: Szczególnie atrakcyjne i ciemnowłose prostytutki/stripteaserki (tylko wygląd czy coś jeszcze je łączy?).
    MO: niedokładny naśladowca. Brutalne, precyzyjne ofiary. W pierwszej kolejności idą płytkie cięcia. Mające przestraszyć ofiarę, przyspieszyć puls. Potem idą cięcia głębsze, aorty. Na koniec ofiary były… patroszone. Może problemy z matką? Może z żoną? Cięcia nie są przypadkowe, chociaż tak to może wyglądać przy powierzchownej ilości ran.
    LAST MINUTE: wszystkie 5 ofiar było we wczesnych stadiach ciąży. Płodów nie znaleziono.
Prywatna ocena profilu:
  • Osobowość psychopatyczna, wysoka inteligencja, bodźcem jest zabijanie w miejscu publicznym lub łatwo dostępnym. Wszystkie ofiary były znalezione na miejscu zabójstwa. Ciała nie były przenoszone. Prawdopodobny syndrom bi-polar (zabija matki za karę? Zatrzymuje dzieci?)
Proponowany podział ról:
  • Sprawdzenie powiązań między kobietami - LeeUu
    Rozmowa z Kirą, sprawdzenie jej powiązań - Luc

Było to zdecydowanie mniej niż miał nadzieję uzyskać, w miejsce odpowiedzi pojawiało się coraz więcej pytań. Luc sprzęgł się z wozem pocierając policzek w zastanowieniu. Naszła go nagle ochota by mordować. Spokojnie, byle do nocy.
Jadąc do szpitala wysłał wiadomość.

Cytat:

@BrdRadio
Od: LVDHeeN
Temat: FWD: Nowojorski Rzeźnik
Hal, ślę to co zdobyłem z danych z policyjnego śledztwa. Ed może do ciebie wpaść pogadać o M.
Wątpię by szybko
Załącznik: LeeUu8989, “Nowojorski rzeźnik” message.

Leoncoeur 20-02-2016 19:50



- Czy zastałem dr Willson? - Luc spytał recepcjonistki w Presbiterian Hospital, gdy stanął przed nię po przyjechaniu do lecznicy prosto od Ediego.
- Tak, chwileczkę. Nazwisko? - Spojrzała wyczekująco nawiązując połączenie.
- Van den Heen.
- Pani doktor - powiedziała, gdy połączenie zostało przyjęte - Pan Van den Heen do pani.
- Proszę go wpuścić.

Recepcjonistka rozłączyła się i pokierowała Luca do gabinetu lekarskiego, która otworzyła drzwi zanim zdążył do nich dotrzeć.
- Witam ponownie Pani Willson, odebrała Pani moją wiadomość?
- Tak, jesteśmy w kontakcie z lekarzem nadzorującym z kliniki. Transport ustaliliśmy na jutro wieczór. Dzisiejszą dobę lepiej by Kira spędziła jeszcze tutaj. Lekarze kliniczni są już wdrożeni w przypadek i mają zdalny dostęp do danych. Miałam pana informować, gdy wszystkie procedury zostaną zakończone. Czyli jakoś pod koniec mojego dyżuru. - Lekarka przyglądała się Lucowi - A jak pan się czuje?
- Kiepsko, ale poradzę sobie - odpowiedział wchodząc gdy lekarka wpuściła Luca do gabinetu i wskazała fotel. - To zła informacja, miałem nadzieję, że nanomedycyna i speedhealing będą zastosowane już tej nocy… ewentualnie od rana. Ale zdaję się w tej sytuacji na Pani opinię. Czy stan poprawił się od ranka choć trochę? - Spojrzał na nią siadając.
- Wody? Kawy? - spytała. - Tak, jest niewielka poprawa. Transport jest ustalony na wieczór ale nic nie przeszkadza podać pierwsze dawki speedhealingu jutro rano czy nawet jeszcze dzisiaj wieczór. Choć bezpieczniej byłoby jednak zaczekać do rana według mnie.
- Tedy niech będzie rano. - Skinął głową, uczynił przy tym przeczący ruch zerkając na stolik z wodą i dystrybutorem kawy. - Pani Wilson, jak Pani sądzi, kiedy ona (mniej więcej rzecz jasna) może odzyskać przytomność? Można to jakoś przewidzieć wnioskując z jej stanu?
- Pyta pan o czasookres po rozpoczęciu leczenia w klinice, tak?
- Ogólnie, od teraz, od rozpoczęcia leczenia w Highway, ja się na tym nie znam.
- Całkowity okres leczenia jest szacowany przez ekipę z kliniki na 10 dni, ale mówimy o fizycznej stronie. Myślę, że przytomność powinna odzyskać po 2-3 dniach. Proszę się jednak przygotować, że to nie będzie taki stan jak “zwykle” - kobieta zrobiła cudzysłów palcami - to będzie raczej kwestia przebudzania się, stanu świadomego, a potem odpoczynku. Ona będzie go potrzebowała. Czemu pan pyta? Przepraszam, źle sformułowałam pytanie. Czy są jakieś powody, że jej przebudzenie powinno odbyć się szybciej?
- Tak - Luc pochylił się lekko wskazując okno. - Gdzieś tam, krąży wariat jaki morduje bezbronne dziewczęta. Zabił pięć, Kirze udało się przeżyć cudem. Wiem co ja czułem, nie chcę by spotkało to kogokolwiek innego. Nawet dwa, trzy słowa Kiry mogą pomóc policji złapać skurw… Przepraszam. Złapać mordercę.
- W takim razie podanie speedhealingu możemy przyspieszyć. Zacząć dzisiaj. Podam pierwszą dawkę, a koszta rozliczę z kliniką. Pan już będzie mieć tylko rozliczenie z nimi, żeby pana odciążyć papierkologią. Dobrze?
- Nie chcę ryzykować jej zdrowiem, mówiła Pani, że zaleca raczej od jutra… - Spojrzał na nią zdziwiony. - Nie śpieszy mi się aby miała wcześniej się przebudzić, jeżeli miało by to jej zagrażać.
Teraz to lekarka popatrzyła na niego z lekkim zdumieniem.
- Panie Van den Heen. Zdaje sobie pan sprawę, że speedhealing można podawać raz dziennie? Zatem nie przewiduję wcześniejszego przebudzenia przy rozpoczęciu leczenia od jutra. Dzisiaj podanie leczenia niesie ze sobą ryzyko szoku. Jeżeli pana źle zrozumiałam, to przepraszam.
- Zacznijmy z tym zatem od jutra. Pani Willson, a czy… jak robiliście badania krwi, wszelkie podstawowe diagnozy. Czy Kira jest w ciąży? - spytał lekko spięty.
- Była - kiwnęła głową lekarka, nie dodając nic więcej ale podnosząc się by podać mu szklankę wody. - Badania hormonalne na to wskazywały ale …. - nie dokończyła.
- Straciła dziecko wskutek ataku? - Odchylił się na fotelu. Przyjął napój i upił solidny łyk
- To był pierwszy trymestr, wczesna ciąża. Wskutek ataku poroniła. - obserwowała go uważnie gotowa ruszyć na pomoc.
- A...a płód?
- Nie było, myślę, że został na miejscu zbrodni. Proszę zrozumieć w tym stadium takie ciąże często są “odrzucane”, nic nienormalnego. Przy takim ataku i krwawieniu ciało samoistnie odrzuciło ciążę próbując się bronić.
- Rozumiem… - Siedział jeszcze przez chwilę i milczał. Myślał intensywnie. W końcu ciężko wstał. - Ja… muszę to sobie poukładać, Pani wybaczy. - Ruszył do drzwi, ale odwrócił się jeszcze.
- A ten “samarytanin”? Jak rozumiem odmówił spotkania? - Heen spytał patrząc na lekarkę.
- Dostałam powiadomienie o wakacjach. Powinien odpowiedzieć za 2 dni wedle tego powiadomienia.
- Dziękuję Pani - rzucił wychodząc.

Już w drodze do samochodu wybrał numer Hao.
- Detektyw Mi Hao, słucham? - twarz chłopczyka pojawiła się w wersji “oficjalnej”.
- Kira BYŁA w ciąży. Poronienie na miejscu zbrodni.
- Hmmm… może to jakiś trop. Wiadomo w jakiej przychodni się leczyła? Albo miała leczyć? - Chłoptaś zamachał dłonią w wizualizacji. - Może to jest jakiś wspólny mianownik.
- Nie znam się na tym kiedy, o jakiej porze, miasto w których miejscach śle służby oczyszczające. Ale jak tam jeszcze nie posprzątano (mówimy wszak o zdarzeniu sprzed kilkunastu godzin) to bardzo wczesny płód tam jest… Co jak morduje sprawca ciąż? DNA?
- To też jest opcja. Służby miejskie zazwyczaj nad ranem. Ale policja powinna też ogarnąć miejsce zbrodni. MMM poczekaj oddzwonię. - rozłączył się.

Luc odebrał kolejną wiadomość. Cały dzień tylko jeździł z miejsca w miejsce, gadał przez telefon, odbierał maile. Czuł się jak na karuzeli, nie miał czasu nawet czegoś zjeść. Teraz poszedł zatem do Maksykańskiej knajpki obok szpitala, bo szczególnie po uzyskaniu info o ciąży Kiry, zaczęło go już po prostu ssać.
Siedząc nad czymś co wyglądało jak przetykana kukurydzą i fasolą breja w jakimś półsyntetycznym placku odebrał kolejną wiadomość.


Cytat:

@LVDHeeN
Od: BrdRadio
Temat: Lecznica dla A.
Znalazłem jedno centrum dla dzieciaków, w zasadzie fundację. “Sunny Hill”
CEO fundacji: Furgus O’Connell, MD, dyplomowany psychiatra pediatryczny.
Fundacja zajmuje się głównie badaniami, diagnozą, leczeniem i prewencją schorzeń psychiatrycznych u dzieci i młodzieży.
W to wchodzi wszystko od terapii po badania genetyczne, środowiskowe itd z użyciem najnowszych technologii.
Fundacja działa zupełnie niezależnie, finansowana jest ze środków prywatnych właścicieli.

Dane kontaktowe: kanał kontaktu plus adres 12023 Ferry Str.

*O 20:00 u Mazz* kalkulował. *Zajrzeć jeszcze na Woodbridge...*
Miał jeszcze trochę czasu.
Nie dojadł, tylko lekko zaspokoił głód.
Rany w brzuch nie korespondowały dobrze z obfitymi posiłkami.




Po dojechaniu na 12023 Ferry, spojrzał na budynek wyglądający jak minibiurowiec korpo. Pokręcił głową.
Rozmach.
Wkroczył do środka dopytując się o możliwość spotkania lub wstępnego umówienia się z doktorem Fergusem O’Connellem.



Recepcjonista był bardzo uprzejmy i zaczął wypytywać o powód spotkania.
- Chciałbym zorientować się nad możliwością zapisania syna na terapię - wytłumaczył Heen. - A wcześniej zaznajomić się co nieco w temacie metod.
- W takim razie nie musimy czekać na termin u dr O’Connella. Możemy znaleźć innego specjalistę i termin powinien być wcześniej. - recepcjonista spojrzał na Heena - Czy to panu odpowiada?
Luc spojrzał na niego.
- Taaaak, zasadniczo tak. Nie sądzę by CEO zajmował się każdym przypadkiem. Z kim mogę o tym porozmawiać?
Recepcjonista zajrzał do systemu:
- Jutro o godzinie 10 mamy wolny termin. Pasuje taka godzina?
*Jak sam nie będę już wtedy leżał w Highway…* - pomyślał.
- Oczywiście. Moje nazwisko: Luc van den Heen. - powiedział.
- Imię dziecka? Wiek? Objawy? - Seria standardowych pytań.
- Aleister, 5 lat i 7 miesięcy, strach przed mężczyznami wskutek bicia.

Recepcjonista rzucił nagłe spojrzenie na Luca:
- Przemoc w rodzinie? - spytał lekkim tonem, ale spiął się nieco. - Czy matka dziecka będzie również na spotkaniu jutro?
- Nie, jest w szpitalu.
- Rozumiem. Więc będzie tylko pan i syn… - recepcjonista dopytywał notując coś na padzie.
- Nie. Będę tylko ja. - Luc starał się być grzeczny. - Nie widziałem się z nim półtora roku, nawet na mnie reaguje lekkim strachem po tym co mu zrobiono. Zanim będę mógł go przyprowadzić minie parę dni. Dziś rano dopiero dowiedziałem się o wszystkim. - Spojrzał na recepcjonistę. - Jutro chcę porozmawiać o technikach terapii.
Recepcjonista jakby się nieco wyluzował.
- Oczywiście. Zatem zapraszamy jutro panie Heen. Nazwisko lekarza to Marcus Kent.
- Dziękuję. - Solos odwrócił się na pięcie wychodząc z kliniki. Widział emocje jakie rysują się na twarzy mężczyzny, wiedział co sobie pomyślał. Ba, wiedział nawet, że biedny typ reagował prawidłowo.
Heen nie chciał jednak rozpoczynać terapii Aliego od obicia ryja recepcjonisty w klinice gdzie miała się ona odbywać. Wsiadając do wozu uznał, że było by to definitywnie niegrzeczne.




Zajeżdżając pod blok Naomi przeszło mu na myśl, że skoro jest tu już trzeci raz tego dnia, to może jutro powinien przyjechać z materacem. Ot wprowadzka, mniej by musiał jeździć. Uśmiechnął się w duchu wyobrażając sobie reakcję twardej kobiety na taką sugestię.
Po raz kolejny tego dnia zbliżył się do videofonu. Myślał o tym by kupić coś Aliemu, ale jakakolwiek zabawka… gdyby źle wybrał... mogłoby być marnie. Kupiłby samochodzik, a jak Dan prał go po głowie samochodzikiem? Zresztą nie chciał odbudowywać relacji i walczyć ze strachem przekupując dzieciaka.
Wziął jedynie dwa batoniki.
Wcisnął przycisk.

Szybkie spojrzenie w ekran i bzyczenie otwieranej bramy. Naomi szybko się uczyła i nie lubiła tracić czasu.
- Cześć - powitała Luca zakładając właśnie kurtkę. - Posiedzisz z małym chwilę? Muszę coś załatwić.
- Jasne, długo cię nie będzie? - spytał lekko zdziwiony. Zostawianie go sam na sam…
- Nie, skoczę na dół do sąsiadki. Będę za 5 - 10 minut z powrotem. Jest spokojny teraz.
Naomi weszła do pokoju chłopca i zawołała:
- Al, tata przyszedł. Zostaniesz z nim na chwilkę, dobrze? Ja zaraz wracam.
Al siedział na materacu i oglądał jakąś książeczkę. Spojrzał to na Naomi to na Luca. Nic nie odpowiadając wrócił do książeczki.
Luc wyciągnął dwa batoniki, jeden podając Nao.
- Po jednym dla was. - uśmiechnął się.
- Dzięki - wzięła i schowała do kieszeni. - Zaraz będę.
I zmyła się.

Heen nie wchodził do pokoju małego, tylko usiadł w drzwiach patrząc na niego ciekawie.
- Coś fajnego oglądasz? - spytał po kilku chwilach.
Al jak zwykle nic nie odpowiedział. Dopiero po dłuższej chwili pokazał tacie książeczkę. “Znoszoną” kopię książeczki, którą Luc kupił mu sam z nim wyjechał.
- Pokażesz mi obrazki?
Al przekręcił się samymi nogami odkopując powoli od materaca i obracając twarzą do Luca.
Przeglądał stronę najpierw sam, a potem odwracał do taty książeczkę, by znowu przeglądać ją najpierw samemu i po chwili znów zwrócić ją wnętrzem do Heena.
Solos uśmiechnął się, pokazał batonika kładąc go ostrożnie jak najdalej od siebie w stronę Aleistera.
- To dla ciebie, smacznego.
Ali popatrzył ale nie ruszył. Siedział dalej i oglądał książeczkę aż się skończyła. Potem podsunął książeczkę koło batonika i spojrzał na Luca poważnie. Mężczyzna pożałował, że nie kupił chipów z wiedzą pedagogiczną.
Bardzo powoli wychylił się i sięgnął do książeczki, zawahał się z ręką nad nią.
- Mogę? - spytał.
Ali patrzył tylko.
Luc ostrożnie podniósł książeczkę i znów oparł się o framugę. Zaczął kartkować ją zerkając na obrazki.
Ali nadal wpatrywał się w niego uporczywie.
- Zjadłbym jakieś żelki, zostały Ci jakieś? - Heen był spięty. Zanim jednak mały zareagował, zaczął czytać teksty pod obrazkami, po każdym pokazując małemu obrazek, mimo iż ten widział je już setki jak nie tysiące razy.
- Kia ora, Kia pai. - wskazał narysowaną Maoryskę. - Tahi. Rua. Toru. Wha. - Wskazywał po kolei wszystkie cztery owieczki wychylające się na drugiej stronie zza rantu książeczki.
Ali ułożył się na materacu, zwijając w kulkę i wtulając w termokoc. Patrzył na ojca i na obrazki.
W środku czytania wróciła Naomi, zaglądnęła i z pytającą miną podniosła kciuk do góry, jakby pytała czy wszystko ok. Luc odpowiedział tym samym gestem i pokazał Aliemu to co właśnie czytał. - Tobie też poczytać? - mruknął przewracając stronę.
- Nie dam radę sama. - Uśmiechnęła się lekko kącikiem ust i poszła do kuchni. Zaczęła się krzątać najwyraźniej szykując jakiś posiłek. - Zostajesz na kolacji? - zawołała.
- Chętnie. - Zgodził się. I zajął się dalszym czytaniem.
- “With recipes that are sure tu rise, we fill up our pukus with cakes’n’pipes.”
Gdy dobrnął do końca odłożył książeczkę i spojrzał na małego. - Idziemy pomóc Naomi?
Ali zebrał się i usiadł na skraju materaca.
- Luc, potrzebuje pomocy ze słoikiem - zawołała kobieta.
- Okey idę - odpowiedział - No chodź, pomożemy jej z tym słoikiem - mruknął wstając i udając się do kuchni.

W kuchni okazało się, że słoik był jedynie wymówką, by wyciągnąć Luca z pokoiku. Po chwili dołączył do nich Ali.
Naomi podała małemu plastikowy nożyk kromki chleba i masło sojowe.
- Ali posmaruj chleb.
- Luc, przygotuj wodę. Piwo w lodówce.
Sama zaś obsmażała bekon i kroiła warzywa.
Ali dzielnie starał się smarować kromy, z totalnym skupieniem nakładając cienkie warstwy masła.
Nałożył po kromce na każdy talerzyk i usiadł grzecznie na krzesełku.
Heen odpalił piwo pomagając w przygotowaniach wedle instrukcji kobiety od czasu do czasu zerkając na syna.
- Jednak zeżarłaś mu te żelki, co? - rzucił oddając jej otwarty słoik.
- Nie… przecież paczki są tam. - Wskazała głową rząd szuflad. W jednej z otwartych paczek wałęsał się hipcio i lew.
Odetchnął z ulgą. Mały uwielbiał żelki, pewnie musiało go to dużo kosztować.
Albo po prostu się nimi przeżarł. 2,5 opakowania na raz?
Heen wolał nie wnikać.
- Jutro jadę zobaczyć co to za terapia… Powiedz mi Nao, kiedy dokładnie Kira z Alim przyjechali do nNY. Co do dnia.
- Trzy tygodnie temu? Nie czekaj… - podłączyła się do swojego organizatora - Nope… 12 dni temu. Nie wiem czemu wydawało mi się, że wcześniej.
- I przez prawie dwa tygodnie nie była na tych darmowych terapiach dla małego?
- Nie… szukała roboty najpierw. Z resztą znalazła ją dopiero po kilku dniach. Była totalnie bez kasy. Z tego co mówiła to ktoś tam miał jej jeszcze coś pożyczyć. Ale potem przestała o tym mówić jak znalazła tę pracę na nocki.
- Mówiła, że była w… - urwał zwracając tym uwagę kobiety. Korzystając, że Ali nie patrzył, zrobił gest zaokrąglonego brzucha.
Naomi zrobiła wielkie oczy.
- Nie? - Pokręciła głową przecząco. - A tobie mówiła?
- Lekarze mi mówili. Diagnoza po badaniach. - Zamyślił się. - Nao… myślę trochę chaotycznie… a to bardzo ważne. Chcę dopaść tego co… wiesz. Każda, najdrobniejsza info by mi dużo dała. - Spojrzał kobiecie w oczy. - Coś dziwnego zauważyłaś, w tym co się działo, w jej zachowaniu. Spotykała się z kimś. Cokolwiek.
- Często jej nie było. Częściej niż była. Nawet już miałam z nią gadać, bo trochę przeginała z opieką nad małym.
Kobieta zastanowiła się kończąc posiłek.
- Nie wiem, może sprawdź jej rzeczy?
- Sprawdzę, po kolacji, nie chcę grzebać przy nim. - Zrobił aluzję do tego, że chciałby zostać w pokoju Kiry sam przez jakiś czas.
- Jasne, wykąpię go. Starczy?
- Mhm… - rzucił zamyślony patrząc na Ala i pomagając w końcowych przygotowaniach.

Po kolacji Naomi zabrała małego do łazienki by dokonać standardowego procesu mycia.
A Luc miał szansę pomyszkować po rzeczach składających się na majątek żony.
Którego nie było wiele.
Jedna walizka, w której znalazł trochę książeczek, zabawek małego. Trochę ubrań, smętnie dyndających na 3 czy 4 wieszakach, jedna para butów i jedna para bucików Ala. Trochę ubrań synka. Misiek. Upchnięty w kącik szafy odwrócony pyszczkiem do jej tylnej ściany.
Przegrzebał ten szalenie bogaty dobytek sięgając też po misia. Starał się przypomnieć sobie czy Al miał go w Wellington zanim Luc wyjechał na Filipiny.
Gdy grzebał po walizce, coś z lekkim szurnięciem przesunęło się w niej.
Misiek…
Misiek…
Nie, nie kojarzył go jednak.
Zajął się zatem na razie walizką szukając źródła dźwięku jaki wydało coś przesuwającego się w środku. Starał się to namierzyć, wydostać. Coś telepotało się w tylnej ściance. Dość płaskiego. Raz zauważywszy, mógł wyczuć to pod podszewka, gdy przycisnął mocniej palce. Niewielki płaski przedmiot. Zbadał dokładnie obrzeża ścianki od wewnątrz i od zewnątrz szukając miejsca gdzie mógłby wsunąć rękę za podszewkę aby wydostać przedmiot jaki wzbudził jego zainteresowanie. Obmacywał brzegi walizki przez chwilę i w końcu trafił przypadkowo na coś co wyglądało na ułamany kawałek brzegu. Gdy wcisnął go próbując “sztukować” usłyszał ciche KLIK i z tyłu walizki wyjechała niewielka szufladka. A na niej niewielki przenośny dysk.

Schował go starając się nie uszkodzić powierzchni, po czym wrócił do misia. Zastanawiało go czemu leżał w samym kącie najwidoczniej nie używany. Oznaczało to, że Aleister się nim nie bawił, a wobec szczupłego dobytku Kiry przedmiot jakiego nie darzył sentymentem ich syn? Po co? Wątpił by była to pamiątka dla niej po kimś. Danego chyba pamiętać nie chciała, możliwe, że wręcz własnie przed nim uciekała z en’zi. Ukryty dysk w walizce i nieużywany miś. Luc ścisnął go lekko orientując się czy i w nim nie ma jakiejś niespodzianki.
Misiek jak misiek. Przyjemny w dotyku, pluszowy misiek. Luc obracał zabawkę i obracał aż w końcu coś mu się przypomniało. Kilka razy używali różnego rodzaju zabawek jako baby camera, gdy zostawiali nową babysitterkę z Alim. Kira chciała mieć pewność, że dziewczyna wypełnia rolę opiekunki jak należy. Sprawdził czy w tym pluszaku nie ma właśnie takiej kamerki z zapisem video. Czuł, że dysk z walizki może być własnie tym, ale gdyby w misiu był drugi zapis, a on by nie sprawdził, czułby się jak skończony idiota. Rozpiął pupcię misia, wsunął dłoń i pogmerał palcami w środku. Dysku nie było ale była wmontowana niewielka kamerka.



*Wbudowana jakąś własną pamięć? Microczip?* - zastanowił się wymontowując urządzenie z Misia. Po chwili zastanowienia wziął go ze sobą chowając pod kurtkę. Wszystko wskazywało na to, że nie jest to zabawka Aliegi i smyk nie zauważy jej braku. Ogarnął jeszcze raz rzeczy Kiry układając je na powrót tak jak je zastał.
Przynajmniej się starał.
Wyszedł z pokoju kierując się do łazienki. Zapukał lekko.
Naomi otworzyła. Właśnie wycierała stojącego przed nią Aliego, który zaróżowiony spojrzał na ojca.
- I jak?
- No dużo to ona ze sobą nie miała… - skrzywił się. - Wpadnę jutro, ok Al? Zjedz już te żelki w końcu nicponiu. Dziękuję - uśmiechnął się.
Reakcja Ala była takiej jak się spodziewał, kolejne poważne spojrzenie spod nastroszonych mokrych włosków. Luc pomachał obojgu i skierował się do drzwi.




Woodbridge było niedaleko Jersey, właściwie mieszkanie Luca było prawie po drodze do lokum Mazz do której miał zajrzeć około ósmej. Jak błyskawica wparował do swej klitki odpalając sprzęt. Na pierwszy ogień wziął mikrodysk, włączył odtwarzanie siadając na łóżku.
Zdziwił się nieco, że nie było żadnego kodu ani hasła. Potem uznał jednak, że było to zrobione raczej specjalnie. Nie każdy rodzic był netrunnerem geniuszem.
Przez pierwsze 20 minut nagrań nic specjalnego się nie działo. Normalne codzienne scenki z domu Dana i Kiry. Zaczął przewijać dalej.
W pewnym momencie zastopował nagranie i nie odrywał wzroku od monitora.
Dan walił Aliego po twarzy za rozlaną szklankę mleka.
Opanował się, kliknął dalej.
Znowu chwila przewijania…
Dan ponownie wymierzający chłopcu razy, tym razem kilka. Ali nie spodziewał się niczego, ale Dan potknął się o jakąś zabawkę. Zabawkę Aliego. Za to przecież musiała być kara. Podszedł od tyłu gdy malec budował konstrukcję z klocków. Pierwszego ciosu mały nie mógł przewidzieć, bardziej odczuł chyba szok niż ból. Potem już tylko ból, Dan jak zwykle prał po twarzy.
Takich scenek było kilka, każda była eskalacją poprzedniej aż w końcu Luc zobaczył…
Dan bijący Aleistera mocno, brutalnie, po twarzy czasem otwarta dłonią, czasem z pięści. Nagle do pomieszczenia wpada Kira i rzuca się na mężczyznę od tyłu. Korpo w pierwszej chwili zaskoczony strząsa z siebie dziewczynę, gdy ta próbuje wstać Dan daje jej na odlew w twarz z radością zmieniając obiekt bicia.
Kira opada oszołomiona próbując wstać na czworaki.
Ali przerażony ucieka z pola widzenia kamerki, w jakiś kąt pomieszczenia.
Dan rzucający się na nią gdy próbowała wstać. Przyciśnięcie jej do podłogi, zerwanie majtek, uderzenie pięścią gdy odwróciła się próbując jeszcze walczyć. Brutalne wejście w nią, od tyłu. Najzwyklejszy w świecie (choć wnioskując z jego wyrazu twarzy czyniony tak bardzo na luzie) gwałt.
Tylko okraszony dawką brutalnego bicia.

Luc siedział jeszcze jakiś czas w bezruchu gdy monitor wygasł epatując jedynie czernią. Powoli wyjął pusty chip i drżącą ręką wsunął go w gniazdo jednostki. Zgrywał obrazy z microdysku jednocześnie na chip i na pamięć wewnętrzną sprzętu… po czym pogrzebał w kabelkach i przez chwilę przymierzał je do microcam z misia. W końcu dopasował jeden i sprawdził czy kamerka ma pamięć wewnętrzną. Jednocześnie sprawdzał czy gdzieś w misiu nie ma podajnika na mikrodyski, może przegapił i takowy był, z drugim krążkiem.
Na misiowej kamerce znalazł tylko jedną scenkę.
Kira wycedzająca Danowi w plecy z bejsbola gdy ten ponownie atakuje Aliego.
Dan pada na podłogę. Kira zbiera małego, z rozciętej wargi chłopca sączy się krew. Zbliżenie do kamerki.
Urwanie obrazu.
Luc schował misia za kurtkę i chwilę siedział tak oparty o ścianę.
Wstał ciężko…
Potoczył się do wozu.
Bo ‘pójściem’ nazwać tego się nie dało.




Podjechawszy pod dom Mazz wklepał kod do wejścia i wjechał na górę. Oparł się czołem o drzwi i wcisnął na panelu przycisk zawiadamiający, że ktoś czeka pod drzwiami. Mazz otworzyła je gwałtownie
- Osz kurwa…. co jest? - zaklęła widząc stan Luca. Wciągnęła go do środka.
Wszedł.
- Pamiętasz jak przez tel Ci mówiłem o stanie Ala, że go bito?
- No...? - Podała mu odpalonego fajka.
Zaciągnął się, ze zdziwieniem skonstatował, że dziś tak niewiele palił. Intensywność rzeczy jakie robił… Zaciągnął się mocno zbliżając się do panelu w rogu. Wsunął microdysk do podajnika. I odpalił go. Sztywną ręką od czasu do czasu przewijał. Wiedział gdzie, wiedział kiedy są ‘treściwe’ momenty. Oprócz tego siedząc na fotelu nawet się nie poruszył.
Mazz oglądała też bez ruchu. W pewnym momencie zacisnęła jedynie dłoń na ramieniu Heena.

Zapadła cisza.
Przedłużająca się.

- Ja bym mu łeb rozjebała tym bejsbolem - wyszeptała ochrypniętym nagle głosem.
- Jak powiedziałem Halo, że jadę zabić tego skurwysyna, to mnie lekko ojebał. Konsekwencje. To korpo nie ganger - Luc mówił głuchym głosem. - Fakt, że to było zanim jeszcze dorwałem ten zapis.
Mazz poszła po wódkę. Nalała do szklanek i podała jedną z nich Lucowi.
Napił się, potrzebował tego. Ale odstawiając szklankę odwrócił ją do góry nogami.
- Jaki jest wyrok za gwałt z pobiciem i pobicie dziecka? - zastanowiła się Mazz. - Wiesz pytam, bo w kiciu nie lubią takich co na dzieciach się wyżywają…
Heen odwrócił lekko głowę i skoncentrował spojrzenie na Rudej. W pierwszej chwili jakby nie rozumiał o co jej chodzi… Lecz jego spojrzenie stwardniało jak sopel lodu, gdy zrozumiał co sugeruje.
- Słucham? - zapytał teraz on zachrypniętym i nie swoim głosem. Jakby nie wierząc w to co dziewczyna mówi.
- No chodzi mi o to, że szybka kulka to za dobre wyjście dla tego sukinkota. - Zaciągnęła się fajką - Kminię jak można mu obrzydzić życie na długo. Wykastrować i nakarmić własnymi jajami? Myślisz, że to pomoże? W kiciu miałby zapewnioną długą i czułą opiekę tylko nie wiem JAK długą - kalkulowała na zimno.
- Nie. Będzie. Szybkiej. Kulki. Mazz - wycedził. - Ani szybko. Ani kulka. Mazz. Dlatego nie jadę tam teraz. Skurwysyn będzie zdychał tydzień, dwa, miesiąc. Sprzedam nerki by załatwić mu komore kriogeniczną. - Zapędził się w szalonej furii myśli na oceany absurdu.

- Mazz, mam prośbę do ciebie. Jesteś kobietą, ciebie się nie przestraszy - mówił. - Jakby coś mi się stało przed wyjazdem do Wellington, lub tam przy ogarnianiu tego skurwysyna coś nie poszło tak… no poszło źle… Weźmiesz Aliego do moich rodziców w en’zi?
- No chyba cię pogięło, że pojedziesz sam i bez obstawy! - rzuciła wściekle.
Popatrzył na nią jakby nie zrozumiał.
- Jadę z tobą.
Nie chciał się kłócić, choć wiedział, że i tak pojedzie sam. Nie było teraz sensu o tym teraz mówić.
Wstał i skierował się ku kanapie, na której się położył zwijając się w kłębek.
- Obudzisz mnie godzinę przed północą? - spytał nie odwracając głowy. - Muszę dziś się wyżyć, bo zwariuję, chcę chwile wypocząć…
- Obudzę. - Wyłączyła światło. - Nie chcesz iść do łóżka jak człowiek?
Pokręcił głową. Nie minęło dużo zanim przysnął.



Leoncoeur 20-02-2016 20:01



Mazz obudziła go godzinę przed północą tak jak poprosił. Najpierw poszedł pod prysznic spuszczając na siebie strumienie lodowatej wody aby do reszty sę otrzeźwić z lekkiego, krótkiego snu. Wyciągnął z szafy swoje rzeczy i zaczął przygotowywać sprzęt.
Na pierwszy rzut poszła broń. Sprawnie rozmontował do części pierwszych obie “Seburki” zarówno J9 jak i C-X. Złożywszy je wyjął kabelki sprzęgu i podłączył je do złącz na nadgarstkach oraz wejść z boku kolb obu pistoletów maszynowych. Starsza z sióstr, większa “Seburka”, przy próbie na sucho, bez magazynku, jak zwykle opierała się przed trybem ognia ciągłego. Lucowi przeszło na myśl, że w końcu wypadało by poszukać odpowiedniego rusznikarza, aby popracował nad ‘dziewczynką’ znosząc jej opory przed pójściem na całość. W “Mniejszej, młodszej Seburce” dokładnie sprawdził zintegrowany tłumik, którego żywotność była raptem na sto kul. Wolał upewnić się, że będzie pruł na cicho gdy będzie chciał pruć na cicho. Wystarczyło raz zapomnieć i problemy gotowe. CityHuntera sprawdził jedynie pobieżnie. Niesamowicie skomplikowana konstrukcja nRewolweru nie dawała możliwości grzebania w nim zbyt mocno. Wystarczyło mu sprawdzenie czy z chłopcem wszystko okey, nie zabierał się do niego tak dokładnie jak do dziewczynek.



Potem dokładnie sprawdził amunicję wysuszając z niej magazynki i ładując je na nowo, ostrożnie i uważnie. Poza bezłuskowymi zapodawaczami radości. Tu nie było sensu ani możliwości bawić się w ten sposób. Ruda nie zagajała, nie mówiła nic, jadła tajskie żarcie jakie wcześniej zamówiła i obserwowała Heena. Oboje byli solo mającymi za sobą filipińskie strefy śmierci, a nie raz widzieli wirtuozów jacy padali z przestrzelonym ryjem, bo broń się zacięła w najgorszym momencie. Sprawdzanie jej przed akcją było swoistym rytuałem, spowiedzią. Ruda patrząc na rozłożone i składane pistolety maszynowe czuła jakby solos się przed nią obnażał, i bawił się sam ze sobą na jej oczach. Na twarz wypełzły jej rumieńce podniecenia.

Gdy Luc sprawdził dokładnie broń, magazynki i smartlinki przyszedł czas na resztę sprzętu. Holoopaska na głowę przytrzymująca wzmacniacz sygnału cyberkamery z lekkim wizgiem zareagowała na sprzęg w gniazdo na skroni. Kamera w cyberoku dawała milę zasięgu, Halo nie zawsze mógł być tak blisko. Wszak Luc mógł puszczać sygnał przez wewnętrzny cybertelefon… ale to jego zabezpieczenia stawiało wtedy w kategorii żartu. Trzeba było by kierować łączność przez mirrory, co opóźniało transmisję i wymuszało ogar tego przez dystrybutora sygnału. A ciężko o to w czasie dzikiej strzelaniny.
Nakładka na dolną część twarzy sprofilowana była na doczepiany pyszczek rekina z rzędem syntetycznych zębów. Był to hit u największych zjebów jeżeli idzie o stałą cyborgizacje. Tylko najwęksi cyberwariaci decydowali się na taką modyfikację, jaka dawała im przy okazji pewność, że co ugryzą, to nie wstanie. Ale wielu pozerów stosowało własnie takie sztuczne nakładki na dolną część ryja by wskazywać jacy są twardzi. Lucowi zwisało czy i kto uważa czy jest twardy czy nie. Wewnątrz miał wytłumiacz dźwięku, dzięki któremu jego głos w czasie akcji brzmiał jakby był nagrywany w półprofesjonalnym studio nagrań średniej klasy rockerów. Za dobieg do transferu odgłosów z zewnątrz odpowiadał oddzielny mikrofon. Wszystko dawało pełnie efektu lektora, czystym głosem, bez przebić, komentującego faerie dźwięku lecącego na kanale drugim. Oba sprzęgał Halo przed puszczeniem tego dalej w net. Motyw zmiany tonu i barwy głosu przez wbudowany syntezator był tu tyleż cennym, co kluczowym dodatkiem.
Sprawdził całość, wszystko działało bez zarzutu.

Luc sięgnął ku niewielkiej i gustownej walizeczce, po czym otworzył ją i przeleciał wzrokiem po syntetycznych modelach twarzy. Było ich kilkanaście, używał ich systemem chaotycznej rotacji aby nie było klucza do opracowania systemu w jakich się pojawiał. Wprawdzie mógłby za każdym razem używać innych… ale przecież w tym wszystkim chodziło o pewien styl. Niewielki komputerek w kilka sekund dokonał stosownych obliczeń na podstawie kilkunastu zmiennych.
Które z masek były widziane w odbiciach luster, szyb samochodów, w poprzednich akcjach (tego się nie dało uniknąć). I kiedy. Które z masek były w użyciu, gdy akcję zarejestrowali świadkowie albo kamery. I kiedy. Jaki wzór rysów twarzy jest na topie aktualnego dnia, co komputerek obliczał na podstawie analizy info Data Term. Aktorzy, sportowcy, celebryci… każdy miał swój czas. Jeżeli miał aktualnie to dobór maski z podobnymi rysami przez konsolę był eliminowany z miejsca. Komputerek przemielił jeszcze dziesięć różnych zmiennych wskazując “twarz” jaka tego dnia nie miała szans rzucać się w oczy. Choć najwięksi fani nBloga, lub transmisji w lokalnych stacjach w trakcie akcji lub po… i tak zdadzą sobie sprawę, że to nie pierwszy raz gdy widzieli tę twarz. To jak zorientowanie się po pijaku w czasie seksu, że “już tu kiedyś byłem” ale już za późno by coś zmienić.

Pasy, kabury i cała reszta mniej ważnych bzdurek też zostały sprawdzone.
Pro forma.
Rytuał.
Jak haka przed przypierdoleniem komuś w ryj. Gdy jest na to czas i gdy są na to możliwości.
Chciałby odtańczyć hakę przed Danielem zanim by zaczął…
- Wpadnę po wszystkim - rzucił do Mazz.
Ona tylko kiwnęła głową z uśmiechem.

Stanął przed nią i zaczął się rozbierać. Praktycznie nagi zaczął nacierać się żelem jaki wykluczał pozostawienie po sobie naskórka czy potu. Jego wersją na akcje bojowe. Mazz patrzyła na to i przesunęła językiem po ustach. Gdyby robił to w łazience, poczułaby się może urażona, że nie daje jej tej małej satysfakcji? Albo i nawet sporej satysfakcji. Gdyby poprosił aby mu w tym pomogła… pewnie nigdzie by już tej nocy nie pojechał. Zwlekła się z fotela dopiero wtedy gdy założył spodnie i wskazał na plecy. Tam gdzie sam nie mógł sięgnąć. Przy okazji nakładania tam warstwy żelu na plecy solosa skubnęła go w ucho i zaraz zaczęła pluć z obrzydzeniem i cichym klęciem. Żel był okropny w smaku. Szczególnie dla psów, jakie po samym chwyceniu zębami czy powąchaniu, skomląc uciekały od obrzydliwości. Na ludzi działało niewiele lepiej.

Luc zaczął zakładać wszystko od rękawiczek z dokładnie odwzorowanymi na poduszkach palców odciskami Alice’a Coopera, którego tak uwielbiała Moira, choć był to przecież tak stary, prawie przedpotopowy Rock. Facet często figurował w starych bazach danych, które były podpięte pod aktualną sieć policyjną. Komputery dostawały pierdolca mieląc dane ze zbieranych czasem śladów gdy policja zabezpieczała teren po “nReportażu” w którym chodziło tylko o krew. Do innych reportów Luc zwykle zakładał drugą parę. Gdy gliny ogarniały miejsce gdzie Luc tym razem w nReport odstawiał hardporno dla jakiejś stacji ze średniej klasy celebrytką, komputery piszczały, że jej kochanką była Madonna. Równie stary motyw, równie bez sensu. Tym razem Madonna została w pokrowcu, to był czas Coopera.

W pełnym rynsztunku z zarzuconą na siebie ciężką kevlarową kurtką, Luc raz jeszcze machnął Mazz.
Zbiegł po schodach zamiast windą, by rozruszać mięśnie.
Zanim ruszył wyciągnął spod siedzenia mininesseser z fałszywymi id car i rozkleił na miejscach gdzie zwykle znajdowały się oryginały oznaczeń, przykrywając je. Przeprogramował też wyświetlacz karoserii na pełną czerń z blokadą zmian wyświetlania funkcji kameo. Na wszelki wypadek

Połączył się z Netrunnerem sprawdzić czy jest gotowy.
- Halo?
- Co…? Uh, spierdalaj! - Netrunner brzmiał na spiętego. Jak zawsze.
Krążył w okolicy swoją AV, w której tylnej części znajdował się SPRZĘT. Jego sprzęt. Luc nigdy do końca nie ogarnął do czego służy choćby dziesiąta część elektroniki jaką Ptasie Radio miał w swoim wozie.
Swoim…
Na samym początku ich współpracy Halo zarządził 50% zarobku na “fundusz rozwojowy”. Z początku chodziło o upgrade elektroniki, co było naturalne. Potem poszło o AV. Luc dał się przekonać na argumenty, że Halo musi być mobilny, by utrzymywać łączność z kamerą w cyberoku solosa. A co może być bardziej mobilne od AV? W efekcie przez dłuższy czas jechali dalej na “funduszu”, Luc gryzł biedę w dupę, a ona się odgryzała. Aż AV kupili. Halo używał jej jak swojej, Luc widywał ją od czasu do czasu. Zresztą tak samo było z domem Runnera. “Potrzebujemy zaplecza, nie mogę z tym wszystkim mieszkać w bloku…”.. Fundusz trwał przez kolejne dwa miesiące niesamowicie intensywnych i ryzykownych transferów. W efekcie Halo mieszkał w domku na jaki pozwolić mogło sobie mniej niż 25% wyższych korpo. A Luc w klitce. Dymany na wszystkie strony przez nadzwyczaj inteligentnego runnera nie miał mu tego za złe, rozumiał. Ale raz gdy Halo przesadził i zapragnął kolejnych przekierowań funduszy z akcji na ściany z plazmy robiącej za ogromny dzielony w razie potrzeby na 20 innych monitor pokrywający wszystkie powierzchnie salonu… Luc dał mu w ryj. Halo przestał szaleć. Heen za to gdy widział iż coś jest potrzebne… nie żałował. A AV potrzebna była. Netrunner zaczynał właśnie obłędny taniec ze swoim sprzętem, gdy jego bliski kumpel Ned siedział za pulpitem kierowniczym. Siedział bo był w tym dobry. I lojalny.
- Jedziemy w rejon "Hawksów" - powiedział Heen.
- Yup, świętują dziś - odparł Halo.
- Właśnie dlatego.




Na obrzeżach terenów między Clifton i Paterson Heen zaparkował wóz i wysiadł z niego zapalając papierosa. Razem z Halo mieli w zanadrzu około dwudziestu miejsc potencjalnych i siedem pewnych. Jednocześnie ogarniając wciąż nowe i zbierając info o ruchach nomadów, oraz pseudostarciach boosterów wraz z przesuwaniem się ich stref. Na zaś. Solos ze swojej strony robił za zwiad normal, Halo szukał info w sferze ‘cyber’. Wszystko i tak rozbijało się o to by mieć kogo odstrzelić, gdyby jakaś stacja nagle odnotowała spadek oglądalności i chciała podnieść słupki emitując nieudawaną rzeź. Kontaktowali się wtedy oferując mocny pieniądz za transferów ciągu piętnastu minut. Bez dopracowanej i uaktualnianej bazy miejsc solo-reporter z netrunnerem mogliby zwijać interes.



Niewielki gang nomadów rozlokował się na jednej z przecznic. Niski budynek sklepu przed którym szaleli wybijając szyby nie odznaczał się od innej zabudowy. W kilku miejscach w żelaznych beczkach płonął ogień dodając więcej światła do smętnego ‘blasku’ dwóch jeszcze działających latarni. Heen skierował się do sklepu mijając lekko zainteresowanych nim nomadów Wpatrywali się w niego z ciekawością, wszak człowiek przy zdrowych zmysłach by nie podszedł zamiast tego ominął tę przecznice szerokim łukiem. Luc wszedł do wnętrza shopu kierując się ku lodówkom z piwem. Młody, przystojny facet robiący za sprzedawcę drżał lekko gdy jeden z gangerów tłumaczył mu coś wkładając mu rękę pod koszulkę.

Cytat:

Myślisz sobie, że wejdziesz do sklepu po piwo tak po prostu - Luc mówił miękkim tonem do mikrofonu sprzężonego z syntezatorem. - Myślisz sobie, że to wieczór jak wieczór… a coś duchu mówi ci, że jednak nie. Jakbyś poderwał w Bangkoku super sztukę ale jednocześnie widział jego grdykę.
Solos schwycił sześciopak nKleigera i powoli ruszył ku kasie, gdzie bezczelnie obmacywany chłopak dawał mu znaki.
By nie podchodził.

Cytat:

Heros! - rzekł Luc - spójrzcie na ten strach - zbliżenie twarzy sprzedawcy. - Panikę, Rezygnację. Na to czające się już we wszystkich zakamarkach mózgu: “Będę tu dziś dymany. Mocno. Ale ty człowieczku weź to piwo i nie podchodź do kasy. Starczy bym miał to ja. Za nas dwóch”.
Luc zatrzymał się i znów dał zbliżenie.

Cytat:

Heros.
Na nVideoblogu Heena zatytułowanym “Night at Work” zaczęła rosnąć skokowo liczba odbiorców sygnału. Halo już wcześniej puścił jingla zajawki (swoisty "alarm" dla fanów) zanim przełożył obraz z cyberkam solosa na puszczanie go na żywo w sieci. To znaczy odbiorcom wydawało się, że na żywo, bo transmisja była opóźniona by Netrunner mógł dodać coś od siebie obróbką obrazu dodająca kilka autorskich fajerwerków. Na kanale trzecim audio puścił zmysłową cichą muzykę pełną odgłosów budujących napięcie. Na razie ustawiając ją na trzecim priorytecie głośności jako jedynie tło. Zawsze priorytet miał kanał 1 fonii na którym leciał komentarz nReportera, dwójką aktualnie były odgłosy panujące wokół. Do czasu gdy huk wystrzałów mógł zamiast dodać klimatu obrazowi po prostu rozpraszać widza. Wtedy Halo płynnie zamieniał priorytety kanałów 2 i 3, muzyka brała górę nad odgłosami wokół solosa. Komputer pracował bezustannie obliczając najlepsze parametry sprzęgania wszystkich trzech linii fonii na każdą pojedynczą sekundę.

Nie byli na zleceniu, więc wszystko szło na nVideobloga, takie akcje dawały Lucowi renomę i fanów, a jak byli fani to stacje tym chętniej dawały sygnał wskazujący chęć odkupienia transferu gdy akcja Heena zaczęła być na tyle ciekawa aby puścić to na kanale otwartym danej TV. Wtedy obraz na Videoblogu zamarał ze wskazaniem gdzie user ma się przełączyć na ciąg dalszy. Na razie jednak nie zanosiło się na to. Tylko fani coraz mocniej szturmowali stronkę. Nie było tu sztywnego programu czy zapowiedzi nowej transmisji. Tysiące ludzi informowało się nawzajem w wewnętrznych ringach lub choćby najzwyczajniej w świecie przez szybki telefon “NaW, leci”.
Również obserwatorzy w różnych stacjach przełączali na tryb fullscrn gdy martwy obraz wiszący w tle, nagle ożywał. To ich ocena decydowała czy wydawca ramówki zacznie błyskawiczne bitowe negocjacje z Netrunnerem siedzącym w swej AV. Patrzyli uważnie korespondując zapis video online ze słupkami aktualnej publiczności. Oceniali czy lecący materiał kupić, czy nie, czy słupki podskoczą, czy przełoży się to na długofalową oglądalność stacji, czy koszta będą mniejsze niż zyski?

Heen nie ogarniał tego z dość prostego powodu. Gdy to się działo on musiał skupiać się… hm, na innych rzeczach.
Jeden z nomadów, ten stojący z drugiej strony wycelował w Luca swoje Minami. Uśmiechnął się wrednie rozpoznając w ‘pysku rekina’ jedynie pseudokozacką nakładkę, a nie cyborgizację solo-szaleńców. Największa radość to dogłębnie upokorzyć kogoś kto pozuje na twardziela. O ile się lubi upokarzać innych. Nomada uwielbiał. Heen zrobił zbliżenie na wycelowaną w niego lufę. Do oporu, jakby chciał się w nią transmitowanym obrazem wcisnąć.
Po drugiej stronie transmitowanego obrazu pewnie setki jak nie tysiące ludzi sięgnęło do złącz podłączając je do przekaźników i sprzęgów. Nowy tryb odbioru obrazów wprost do mózgu oferował im wrażenia jak z VR, choć nie oni tu kierowali takim pseudoavatarem.

Cytat:

Patrzysz i czujesz. - Heen mówił cichym, spokojnym głosem w którym jednak drzemała głęboko ukryta drapieżność. - Och jak bardzo czujesz tą śmierć jaka się czai, jaka chce byś się lekko zbliżył by mogła cię ucałować. By wzbudzić w tobie paniczny strach. Dziki strach. Zwierzęcy. Byś padł na kolana i błagał, żebrał, skomlał.
Zbliżenie na twarz gangersa. Lekki chybot obrazu gdy Luc opadł na kolana. Mocniejsze zbliżenie twarzy nomady.

Cytat:

Ona jedynie tego chce, to śmierć. Nie potrafi inaczej. A ten skurwiel tego pragnie, och jak mocno pragnie. By upodlić. By zgnieść. Euforia za tym co za chwilę zrobi już rozlewa się po jego ciele. Jak nie człowiek, jak… zwykły karaluch odmierzający czułkami euforię radości ze znalezienia okruszka chleba.
Wciąż zbliżenie twarzy Nomada, czującego się jak…

Cytat:

… Pieprzony pan sytuacji… czy myśleliście o sobie kiedykolwiek w ten sposób? Do zwierzęcia, nie do człowieka…? Wiem nicponie. A on tak własnie teraz czuje. Wie co robi. Wie co zrobi. Człowiekowi.
Obleśny i zły uśmiech wypełnił cały obraz.

Cytat:

Każesz pełznąć, każesz się upadlać. Bo masz w ręku Minami 10, a twój kumpel udowadnia swą męskość.
Lekkie przesunięcie obrazu na kasę. Chłopak jaki miał niewątpliwego pecha mieć dziś, tutaj nocny dyżur, oparty o ladę był gwałcony przez drugiego z nomadów jaki znudził się macaniem go i kilka chwil temu rozpoczął zabawę. Nie bronił się, nie jęczał, chciał tylko aby to się skończyło jak najszybciej. Nie chciał ich bardziej prowokować. Wiedział, że to czego doznaje teraz to nic co mogą z nim zrobić gdyby rozochocił swego gwałciciela choćby szczątkiem oporu.

Cytat:

O ile udowadnianiem męskości można nazwać wsadzanie innemu mężczyźnie.
- Przygotowuję muzykę, odpalam ja gdy wykryję aktywację dopalacza - rzucił halo znad swojej konsoli.
Luc na kolanach wciąż przybliżał się do typa celującego do niego z Minami. uniósł sześciopak piwa jaki znalazł się w obrębie obrazu transferowanego z cyberoka.
- Stawiam skrzynkę że… - na odpalonym na cały czas akcji cybertelefonie odezwał się Halo.
Ganger machnął Minami “zachęcając” do bliższego podejścia. Jego druga ręka rozpięła rozporek. Gdy to zrobił dał znak aby Luc zdjął swoją pozerską maskę pyska rekina.

Cytat:

Twój kumpel gwałci, zaraz ty zgwałcisz czyjeś usta, masz gnata, jesteś panem i władcą tego mikroskopijnego delikatnego świata. Powiedz mi… co wtedy robisz? Co czujesz?
Luc na kolanach zbliżył się do swoistego “place zero” gdzie miała rozpocząć się zabawa. Nomad wygrzebał swój nabrzmiały interes ze spodni kiwając nim na lewo i prawo. W ciele solo-reportera rozbrzmiał lekki wizg, pomruk, drżenie? To Sandevistan ładował się do odpalenia.
Te chłopaki z pewnością woleli by dziewczyny, ale w tym sąsiedztwie, o tej porze dziewczyny się nie kręciły. Miały wszak mózgi. Brali co było. Co się trafiło. By zaznać przyjemności?? Też. Ale głównie by upodlić.
Gwałcony chłopak za ladą jęczał z bólu.
Kutas drugiego nomady wypełnił cały obraz z kamery Lucifera.
Halo odpalił muzykę.



Cytat:

Powiem ci. Umierasz…
Sandevistan odpalił jak zwykle przenosząc Lucifera do innego świata. Świata gdzie czas dał sobie na wstrzymanie i pojechał na wakacje. Członek nomady w jednej chwili został odstrzelony serią z Arasaka Seburo C-X jaka pojawiła się w rękach solo błyskawicznie. Nie było żadnych komend, wyświetleń w mózgu raportów dotyczących stanu amunicji w magazynku. Luc czuł to przez sprzęg całym sobą, tak jakby pluł śliną i po każdym splunięciu czuł suchość w ustach. Ale w tysiąc razy większej prędkości. Czuł każdy pocisk opuszczający magazynek. Każdą kule wychodząca z lufy. Czuł jakby patrzył z pozycji otworu z którego wylatywały kawałki ołowiu, jakby wiedział gdzie trafią zanim jeszcze wylecą.
A wokół latały strzępy mięsa.

Cytat:

Nie wiadomo co się dzieje.
Szok
Och… będziesz się jeszcze bronił… ale jak?

Luc zrobił szybki nalot kamery na oczy okaleczanego człowieka. Zaskoczenie, ból, zupełne niezrozumienie sytuacji.
Przeskok był błyskawiczny, tylko chwilowy, same wybałuszone oczy na fullscrn przez krótką chwilę… Jaką Halo cynicznie wydłużył o całą sekundę.
Zanim kolejna zmiana obrazu nie pokazała serii kul z C-X wręcz odstrzeliwującą dłoń trzymającą Minami zanim nomada zdążył przyłożyć lufę do głowy Heena i pociągnąć za spust.
- Kurwa, no ja pierdolę. - Halo był podekscytowany spływającym obrazem - Jeszcze… Czekaj! Mamy transfer!
Luca nie interesowało to co mówił Halo. Gdzieś w jednym studio jakiejś stacji padła szybka decyzja, Netrunner dostał impuls świadczący o chęci odkupienia sygnału. Negocjacje trwały zaledwie sekundę, brat Mazz przekierował transmisję na KNTV wyłączając dostęp do obrazu na “Night at Work”. Zamiast krwawej mgły i strzępów skóry pojawiło się logo stacji.
Tysiące ludzi przełączyło się automatycznie, część zorientowała się, że nie ma wykupionego dostępu… lecz zlecenie przelewu trwać mogło zaledwie kilka sekund, kolejnych kilka zaksięgowanie kredytów i odesłanie hasła dostępowego na kanał. A stacja i tak puszczała materiał od momentu wejścia solo-reportera do sklepu kreując realne opóźnienie między transmisją a akcją do poziomu 84 sekund. Halo na bieżąco upgrade'ował niektóre sceny. Widzowie wykorzystywali wymuszoną retransmisję zapisu jaki śledzili na nVideoblogu różnie. Niektórzy dzwonili po znajomych jacy jeszcze poinformowani nie zostali. Niektórzy szli do lodówki po piwo. Nie ma to jak oglądać czyjąś śmierć z nBudem w ręku. Tylko korpożuczki spały, oni obejrzą retransmisje jutro. W pracy. Udając że robią raporty.

Niezależnie od opóźnienia w KNTV, w sklepie akcja trwała w najlepsze in real time. Nomad z odstrzelonymi penisem i ręką zaczął wyć. Halo przy pomocy komputera skalibrował najlepsze połączenie linii 2 i 3 by sprzęg bolesnego wrzasku jak najlepiej zespolił się z muzyką Moiry. Której uśmiechnięta twarz wraz z imieniem i nazwą utworu jaśniała w rogu ekranu. Dave i Mo mogli być pewny, że Netrunner uśmiechnie się do nich o procenty od kredytów jakie spłynęły im dziś w nocy za dostęp do bazy utworów online udostępnianych za niewielką opłatą od każdego kawałka. Chciwy sukinsyn...
Nomada wciąż wrzeszczał stojąc w szoku od odstrzałów części ciała.

Cytat:

Nie wie co się dzieje, po prostu nie wie, desperacko chce się obudzić.
Luc powstał przykładając oba PMy do głowy okaleczonego gangera stojącego na nogach tylko i wyłącznie z szoku. Cyberkamera w ego KiroshiMonoVision Cybereye skupiło się na twarzy jaka za moment miała zniknąć.

Cytat:

Ale to nie sen…
Oba gnaty wypruły amunicję, a w zasięgu kamery znalazła się czerwona mgła i latające wokół okruchy czaszki. Szara breja mózgu chlapnęła na stojak z chipsami. Heen przeskakując wzrokiem spowolnił spojrzenie na sekundę ogarniając ten widok. Halo dokładał coś od siebie jak zawsze. 84 sekundy…? Czuł się jak bóg, który może wszystko.
Luc przeniósł ogień na typa gwałcącego sprzedawcę, jaki sięgnął po broń i uniósł ją nawet paradoksalnie (może z szoku) nie przestając poruszać biodrami. Z “Małej Seburki” plunęły pestki. Cichutko jedynie z lekkim świstem. I dużym stadem ołowianych dzieci. Ona nie miała takich ograniczeń jak “starsza siostra” i pruła ogniem ciągłym. Nomad nie miał szans przewrócić się do tyłu, bo zapierał się nogami za szafkę za sobą by jak najbrutalniej wchodzić w chłopaka. Majtał się na wszystkie strony gdy w jego piersi, brzuchu i twarzy z okolicy jednego metra solo-reporter wyładował cały magazynek kul 10 milimetrów. Opadł w końcu na biednego sprzedawcę jaki zaczął dziko wrzeszczeć mając trupa na sobie. I w sobie.

Cytat:

Chłopak krzyczy, trup wypełnia jego tyłek… ale on nie wie, że najgorsze przed nim. Bo jak przyjaciele tych dwóch zrobią z mojego mózgu fresk mogący konkurować tylko z dziełami Michała Anioła? To co będzie?
Na zewnątrz pozostałych czterech nomadów wyciągnęło broń i zamieniło sklep w kopalnię ołowiu. Kule latały wszędzie. Nomadzi zauważyli, że obaj ich kumple nie żyją, toteż nie ograniczali się w tworzeniu strefy ołowianej śmierci ze sklepiku jaki miał pecha tej nocy.

Luc przypadł do podłogi cofając się za długi regał ustawiony prostopadle do lady sprzedawcy a króciutką ze ścianek do drzwi. Zmienił magazynki.

Cytat:

Jak się skończy strzelanina, to wezmą go i… nie będzie miło. Będzie bardzo brutalnie. Z zemsty, ze zezwierzęcenia.
- Dobra Heen, mamy wszystko, jedziesz jak zwykle - mówił rozradowany Halo.
Na te słowa głowa Luca odruchowo obracała się wszędzie tam, gdzie chłopaki z zewnątrz pruli w czystym odruchu. Nie da się omijać kul karabinowych, to mrzonka. Ale można je śledzić. Patrzeć na to wszystko co w furii zniszczenia robią ze ścianami, z produktami ustawionymi na półkach. Luc swoją kamerą ogarniał to wszystko wciśnięty za regał za jakim odruchowo się schował.



- Zaje! Teraz się wycofaj do wyjścia od zaplecza i kończymy, jak któregoś po drodze jeszcze trafisz to będzie lepiej niż godnie. Kurewsko epicko. Ale nie ryzykuj, mamy git materiał.
Luc skulony za regałem szukał czegoś po kieszeni. W końcu znalazł. W głębi ciała rozbrzmiał lekki pomruk.

Cytat:

A ty chcesz tylko zabijać, wymordować te wszystkie zwierzęta. Choćbyś miał sam skończyć jak prefabrykant hamburgera.
(...)
Musisz tylko znaleźć odpowiednią motywację…

- Luc...?
Chip wyjęty w kieszeni wylądował w gnieździe.
Obrazy.
Bity Aleister.
Gwałcona Kira.
Pogłaskał po głowie misia wciśniętego za pas podtrzymujący kaburę i jakby ciekawie wyglądającego spod kevlarowej kurtki.
Ogień zelżał, wymieniali magazynki. Sandevistan znów odpalił...

- AAAAAAAAAAA…!!!!!!
Heen wrzeszcząc wyskoczył zza osłony i strzelał w biegu z obu PMów na raz, nie kryjąc się, wybiegając wprost na czterech typów właśnie zmieniających magazynki lub powoli unoszących broń do rundy nr 2.
- O kurwa… - szepnął Halo patrząc w zapis obrazu. Prawie przegapił kolejne impulsy od stacji ‘mocniejszych’ niż KNTV.

Netrunner miał tylko nadzieje, że gdzieś obok nie kręci się inna część bandy Hawksów.
Luc prując z PMów, wrzeszcząc i mordując... też miał nadzieję.
Że wręcz przeciwnie...



abishai 22-02-2016 20:44

… Weapon 1 activation mode… searching...
… Weapon 2 activation mode… searching...

Głowa bolała, ciało mdliło. Ale Idol nie zamierzał się poddawać chwilowej słabości. Z pewnością odcięli go od sieci. Tego się spodziewał. Ale broń która była połączona z jego elektroniką i zarejestrowana pod jego kod genetyczny łączyła się bezprzewodowo. Mógł ją namierzyć, jeśli była w pobliżu.
Na widok ładnej buźki, Idol się uśmiechnął lekko i zawadiacko.
- Któż mógłby odmówić tak intrygującej propozycji?- na krzyki pozostałych nie reagował udając że ich nie rozumie, choć język chiński dla kogoś urodzonego i wychowanego na Tajwanie był językiem rodzimym. Niemniej Idol pozwalał by europejska fizjonomia jaką mu nadali jego projektanci, myliła przeciwników.
Wymierzyła mu kolejny policzek.
Kolejny raz poleciał do tyłu i próba wody zaczęła się ponownie.
Dusił się pod ilością chlustającej wokół wody, plastikowa rura w usta nie pozwalała na nabranie oddechu.
Na to wszystko dobiegał go jej głos. Obchodzący go jakby wokół, lekko sarkastyczny:
- Jeszcze masz energię… dobrze… - stwierdziła z satysfakcją, gdy Idol wił się i szarpał by uwolnić się i złapać choćby odrobinę powietrza.
Wypuszczony na moment z pułapki oddychając rozejrzał się miejscu w którym się znalazł by zorientować się gdzie jest. I w jak licznym towarzystwie.

… Weapon 1 activation mode… searching...
… Weapon 2 activation mode… searching...

Uśmiechnął się zawadiacko… w myślach przynajmniej. Bo uśmiech na twarzy łapczywie łapiącej powietrze wyglądał raczej blado.
- No… mam... jeszcze… Ale macie czas… okazję… w końcu przestanę mieć.- dodał ironicznie.
Przysunęła sobie krzesło na przeciwko niego.
Usiadła okrakiem wspierając się przedramionami o oparcie.
- Billy, Billy, Billy… - cmoknęła - zapomniałeś jak naprawdę się nazywasz? - spytała cicho.
- Imiona to nalepki. Jedną przyklejam drugą odlepiam.- wzruszył ramionami Idol.- Nie przywiązuję się do nich.
Spojrzał wprost w oczy kobiety.- Więc… jestem obiektem twojego zainteresowania? Ja właśnie? Pochlebia mi to… przyznaję, że wpaść w oko takiej piękności to przyjemność sama w sobie. Szkoda tylko, że miejsce takie nieciekawe, a towarzystwo zbyt liczne.
“Sonia” uśmiechnęła się kącikiem ust:
- To chyba ten wpływ życia na ulicy… bezdomne psy zazwyczaj dużo szczekają. - bo wiedziała, że nawet słowami szarżuje.
Znajdowali się w bezosobowym apartamencie. Jeszcze nie wykończonym. Gdzieś wysoko w drapaczu chmur. Oprócz Sonii było jeszcze 3 mężczyzn w garniturach. A przynajmniej tylu widział kątem oka Billy..
Trzy garniturki...z wyższej półki. Mało wszczepów, ale wszystkie eleganckie i lepszej jakości pewnie. Idol uśmiechnął się kwaśno i mruknął.- Ale przynajmniej żyję jeszcze. Pozostali nie mieli tyle szczęścia. Poza tym… czuję się obrażony... ja szczekam?

… Weapon 1 activation mode… searching...
… Weapon 2 activation mode… searching…

Uśmiechnął się zawadiacko.- Co najwyżej się łaszę.
- I merdasz ogonkiem… tak. W oczekiwaniu na przysmak. Ale piesek się zgubił troszeczkę. -
pogładziła Idola czułym gestem po twarzy. - I jest już stęskniony za domkiem i swoim jedynym właścicielem… prawda? - szarpnęła gwałtownie, podciągając twarz Billy’ego do góry. Ostre paznokcie...wpiły się w skórę podbródka nacinając ją.
- Zgubił? Raczej uciekł spod strzykawki rakarza…-mruknął ponuro Idol mrużąc oczy.- O ile dobrze pamiętam, kochana firma-matka dla której przelewaliśmy krew wyrzuciła nas na śmietnik, więc… skąd ten nagły przypływ nostalgii u zarządu?
- Nagły? -
podciągnęła twarz Idola jeszcze kilka centymetrów, nie odrywając wpitych w skórę paznokci.- Myślałeś, że … - spojrzała niedowierzająco na mężczyznę - ...ty naprawdę sądziłeś, że spuszczono cię ze łańcucha, Aaaaaaa - zaczęła - zorku?
- Powiedziałbym, że wykopano… za drzwi. Pół godziny po tej parszywej akcji, wszystkie karty unieważnione, tożsamość wykasowana, łącze komunikacyjne nie istniało… jest Adam Black i… puff… nie ma Adama.-
odparł sarkastycznie Idol.
- Ojej i Azorek teraz będzie skomlał i piszczał? - odsunęła dłoń, a miejsca, w których przed chwilą były jej paznokcie zapiekły ostro jak przecięcie papierem albo czymś równie ostrym. Poczuł ciepłą ciesz płynącą po szyi.
- Tłumacz sobie swoją porażkę jak chcesz. - wzruszyła ramionami przyglądając się swej lekko zakrwawionej dłoni. - W każdym bądź razie. Zostajesz reaktywowany.
- Masz ciekawy sposób werbunku kwiatuszku, nie uważasz że wspólna kolacja mogła by być bardziej… skuteczna?-
zapytał ironicznie Billy. - I co wam po jednym okaleczonym Adamie? Przecież mieliście jeszcze kilka składów SPARTAN.
Zrobiła lekki gest dłonią i Billy… Adam… Spartanin… poleciał w tyłu by znowu zażyć wodnej kąpieli. Tym razem dołożyli bonus: cios w splot słoneczny, który dodatkowo zblokował mięśnie, sprawił, że najemnik zatchnął się jeszcze zanim pierwsza porcji zaczęła spływać w dół jego gardła i przykurczonego przełyku.
-Pogo...rr.. pog… Pogorszenie stanu mmego zdrowia… rrraczej...nie przyda... przyda... przydatności mi przyda.- uśmiechnął się z trudem podczas kolejnej chwili przerwy między torturami.
- To mnie nie interesuje. Interesuje mnie coś innego. - znowu gest dłonią i Idol znowu poleciał do tyłu spinając się w oczekiwaniu kolejnej porcji radosnej twórczości katów. Tym razem jednak tylko zawisł w powietrzu.
Gdy go opuszczona Sonia podsunęła mu pod usta szklaneczkę z sake. Podsunęła pod nos by mógł powąchać.
- Otwórz pyszczek, Azorku.
- Hej… nie na pierwsz..ej randc..-
mruknął z trudem Idol próbując rozpoznać… zapach.

… Weapon 1 activation mode… searching...
… Weapon 2 activation mode… searching…
...no results, sygnal jammed...
...no results, sygnal jammed...

Szlag… a sprzętu nadal nie mógł zlokalizować.
Uniosła jego głowę i wlała sake w usta. Podobnie jak przed chwilą garnitury wlewały mu do żołądka wodę.

Włączyła niewielki holoprojektor wielkości krążka ułożonego na dłoni.
Ukazał się niewielki wizerunek jakiegoś budynku. Billy zupełnie go nie kojarzył. Zrobiła zbliżenie i dopiero wtedy zobaczył logo CNS.
- Kilka dni temu, pewna grupa dokonała napadu terrorystycznego na tę placówką medyczną. Oprócz szkód doprowadzili również do precedensu. Wykradając pewne dane. Chcemy byś spenetrował organizację, odzyskał dane i wskazał miejsce ich siedziby oraz przywódców.- założyła nogę na nogę, spoglądając na Idola.
- Ja?- westchnął ironicznie Idol zerkając na kobietę.- Pozbawiony zasobów, pozbawiony całego oddziału, pozbawiony ręki… miałbym sobie poradzić tam, gdzie nie może cała potężna korporacja? Pochlebia mi wasze zaufanie, ale… wiesz kotku, nie jestem cudotwórcą.- wzruszył ramionami wskazując za siebie.- Gdybym był … to ci kolesie byli martwi… a ty… golutka prężyła się na tamtym łóżku.-
Black zignorowała przemówienie:
- Znajdziesz sposób. W przeciwnym wypadku niejaka Cathy… cóż… nie będzie miała świetlistej przyszłości przed sobą.-
Idol zacisnął gniewnie zęby spoglądając wprost w oczy kobiety.- Ach… szantaż, ładniutko. To jednak niewiele zmienia. Potrzebuję zasobów, potrzebuję informacji, potrzebuję wsparcia przy tej akcji… Nie jestem szpiegiem, powinnaś to wiedzieć, skoro znasz przebieg szkolenia. Masz moje zainteresowanie cukiereczku, ale nadal niewiele mam możliwości jeśli chodzi o działanie.-
- Będziesz musiał się wykazać, Azorku. Byśmy wiedzieli, że szczerze pragniesz powrócić na łono firmy. -
westchnęła znudzona - Zasoby dostaniesz niewielki przydział, wsparcia nie. Inaczej istnieje ryzyko, że przejrzą twa grę. Będziesz mieć jeden kontakt, w tej chwili instalowany w organizacji. Będziesz też mieć kontakt na zewnątrz. Oraz mnie. Będę monitorować twe postępy. Broń… z tego co widzę powinno wystarczyć z nadwyżką na twoje potrzeby. Terroryści mają spore poparcie wśród klasy biedoty - niemal wypluła to słowo z obrzydzeniem - więc nie możesz opływać w luksusy. Dostarczysz w zębach wymagane dane, pomyślimy o luksusach. A może i o bonusie dla Cathy? - uśmiechnęła się zimno.
- Pomyślcie o bonusie dla Cathy i… możesz wyprowadzić swoich bulterierków.- skinął głową Billy.- I mnie rozwiązać. Chyba, że kręci cię bezbronny facet na twej łasce.
Sonia odwróciła się do by spytać jednego z garniaków:
- Shénme shì zhua-ngta-i? (Jaki status?)
- Xia-nza-i wǔzhuāng (Uzbrojony).

Kiwnęła głową.
Garniak podał jej broń pneumatyczną:


Sonia wstała i podeszła do Idola. Przyłożyła mu pistolet do karku i nacisnęła spust.
Leciutkie ukłucie i nieprzyjemne uczucie rozpychania między kręgami. Po chwili odsunęła guna i uczucie powoli się rozeszło.
- Masz 4 dni na znalezienie sposobu na dostanie się w kręgi organizacji. - wyszeptała mu do ucha, niemalże muskając je wargami. - Zacznij od dzielnicy szczurów. Zbierz informacje, ile osób i kto dla nich pracuje. Zyskaj ich zaufanie i znajdź dojście. Zgłoś się pod te dane, gdy będziesz coś miał. Osoba pod tym adresem przekaże Ci dane do dalszego kontaktu. Jeśli będziesz coś potrzebować, też przekaż na ten adres.-
Przesunęła palcami po miejscu “wstrzelenia”:
- A to mała asekuracja z naszej strony. Dla twego bezpieczeństwa oczywiście.
- Pytania?
- Dla waszego bezpieczeństwa bardziej… a pytań jest sporo. Po pierwsze… jaka to niby organizacja tak was nastraszyła, skoro zwróciliście uwagę na porzucone odpady?-
mruknął Idol przyglądając się kobiecie z ukosa.
- Nazywają siebie Matrix - prychnęła Sonia - podobno był jakiś film o tym tytule. Nie znam szczegółów skąd taki pomysł na nazwanie się. A odpady...cóż… działają i mają duże wsparcie brudastwa więc szukaliśmy kogoś kto się wpasuje. Padło na Ciebie. - uśmiechnęła się ironicznie.
- Wiesz.. zawsze mogłaś mnie odwiedzić w mieszkaniu. Mimo wszystko można mnie wynająć bez… tego całego cyrku.- wzruszył ramionami Idol i skupił się na zadaniu.- A czym się tym zajmują ci z Matrix? Neokomuniści? Anarchia? Cyberpunki?
- Ale tak było zabawniej i płacimy odpowiednią cenę… nic. -
uśmiechnęła się Sonia. W oczach zalśniły lekkie iskierki - Cyberterroryzm, powstrzymywanie postępu, chaos, infiltracja korporacyjna, szpiegostwo przemysłowe. Wiele rzeczy ich interesuje i wielu ludziom zaczyna to przeszkadzać.
- Doprawdy ? Ganianie za mną, ten budynek, drażnienie yakuzy za wąsy. Zastrzyki… rzeczywiście nic.-
odparł kwaśno Idol.
Sonia nie skomentowała. Billy zdał sobie sprawę, że ganianie, zastrzyki, sondy to były naprawdę niewielkie nakłady. Kobieta pochyliła się i przesunęła dłonią po wiążących go kajdankach i klamrach. Rozkodowała je i Idol w końcu mógł poruszyć rękoma. Więzy przy kostkach, Sonia przecięła długimi, wysuwającymi się spod paznokci ostrzami. Z niejakim zainteresowaniem obserwowała jego reakcję w chwili gdy przykucnęła obok.
Idol leniwie poruszył dłońmi uwolnionymi z więzów, przyjrzał się ustawieniu mężczyzn i samej kobiety. Była blisko była ciekawa co zrobi, a on… nagle zaatakował, by pochwycić jej dłonie z pazurkami i przyciągnąć do siebie. By zdobyć przewagę w tej sytuacji… taka mała kropelka miodu na jego urażoną dumę.

Rzucił się, złapał jej dłonie i mocno przyciągnął Sonię do siebie. Słodki zapach znowu podrażnił mu nozdrza. Zadowolenie z tego faktu byłoby pełne, gdy nie to, że ona w ogóle się nie opierała. Spoglądała za to na Idola z uśmieszkiem satysfakcji. Jakby Billy był poddawany jakiemuś testowi.
Przyciągnął dziewczynę do siebie mocno przyciskając jej ciało.
- A więc.. sytuacja się deczko zmieniła. Teraz… ja mam ciebie w garści. Skoro się zgodziłem na pracę… ja staję się niezbędnym ogniwem, czyż nie?- mruknął z ironicznym uśmieszkiem spoglądając w jej twarz.
- Dobrze, że można liczyć na twą ambicję. - trwała w uścisku całkiem … zrelaksowana.
- Mam wrażenie, że moglibyśmy negocjować to wszystko w bardziej miłej atmosferze… - uśmiechnął ironicznie mężczyzna, starając się panować nad swym ciałem i instynktami. Z pożałowania godnym skutkiem. Nauczony hedonizmu, a może z wczepionym nim w we własne DNA mógł, i przyciśnięta do niego Sonia coraz bardziej to odczuwała.
- Co teraz?- zapytał. Planem jego wszak było pokazanie dziewczynie, że sytuacja jest bardziej po jego stronie. A jej potulna reakcja… trochę mu pomieszała plany.Nie wiedział zresztą co dalej. Niewątpliwie firma matka jakoś zadbała o jego lojalność. Bomby w pniu mózgu nigdy wszak nie wychodzą z mody.
- Noooooo… wszak to Ty jesteś na górze… - zakpiła - … Ty mi powiedz. - osunęła się na kolana wciąż przytrzymywana w mocnym uścisku Idola. Gdyby chciała jej ostre pazurki już zatopiłyby się w jego ciele. Uniosła jedną brew z cynizmem patrząc w twarz Billy’ego.
Mogła być modelem APHRODITE. Te były bowiem różnorodne anatomicznie, bo klienci wszak mieli różne gusta. APHRODITE były pozbawione hamulców moralnych i z wbudowaną w kod DNA nimfomanią. Idealne kochanki, zawsze chętne i… bezpruderyjne.
Ponoć dobrze się sprzedawały.
- Tak przy nich?- spojrzał na goryli w garniturach… ocierając się prowokacyjnie kroczem o twarz Sonii.
- Ty mi powiedz - mruknęła - wszak masz mnie w garści. - ewidentnie kpiła w żywe oczy.
- Za dużo im płacą… by mieli pokaz na żywo. Odpraw ich… bo przecież się mnie nie boisz.- mruknął przyglądając się im.
- Xa-nza-i gěi wǒmen! (zostawcie nas) - powiedziała twardo Sonia i ochroniarze jeden w drugiego opuścili pomieszczenie. Mimo, że nie było słychać otwieranych czy zamykanych drzwi. Możliwe, że odeszli jedynie za róg pomieszczenia, dając im “prywatność”.

abishai 22-02-2016 20:52

- Skoro już jesteś na kolanach… to…- puścił jej dłonie spoglądając w dół na kobietę.- To domyślasz się co… możesz zrobić. Teraz zajmij się mną.-
Idol nie był też zbyt pruderyjny, w końcu… kiedyś żył jak król, pozbawiony jakichkolwiek hamulców.
Błyskawicznym ruchem rozpięła spodnie Idola i mocno, bezpardonowo schwyciła jego męskość. Nie spuszczała spojrzenia, które nie miało wiele z potulnością. Zaczęła poruszać dłonią, mocno zaciśniętą na budzącej się broni Idola. Łokciami niemalże brutalnie rozsunęła szeroko jego uda i przytuliła się bliżej do krocza Billy’ego. Druga dłoń zaczęła eksplorować jego brzuch pod ubraniem, na oślep muskając skórę. Pikanterii mógł dodawać fakt, że jeden jej gest mógł oznaczać pazurki wbite głęboko we wnętrzności najemnika.
Idol uśmiechał się władczo zerkając na klęczącą przed nim kobietę o dzikim spojrzeniu pełnym drapieżności. Jego oddech przyspieszał, a drżenie ciała stawało się silniejsze…ta pieszczota jej palców była intensywna i szybko stawiała jego spluwę w pełnej gotowości do użycia.
Sonia nakierowała dłoń i jego oręż w zagłębienie swego dekoltu. Za każdym jej ruchem w górę i dół, Billy ocierał się również o jej pełne piersi, które przy okazji falowały apetycznie. Black lekko przechyliła głowę na bok przyglądając się napiętemu i podnieconemu mężczyźnie, który próbował udowadniać jej swą przewagę dosłownie kilka sekund temu.
- I kto… ma… kogo … w garści? - wystawiła czubek języczka i leciuteńko musnęła nim męskość Idola.
- Tyy?- jęknął czując jej pieszczotę i zerkając z góry na Sonię i jej dwie krągłości. Oddychając szybko zdołał jakoś wydusić.- Alllee… ja dużą konntro..lę… to zależy … od tego co czu...jesz… sama… mię...dzy.. udami.-
Miała go w garści… to prawda. W rozkosznej garści. Drżąc pod jej pieszczotą, musiał pogratulować firmie-matce… wiedzieli kogo po niego wysłać.
Nie odpowiedziała kontynuując pieszczenie Idola. Teraz już obiema dłońmi, do których dołączyła również jej pełne, ślicznie wykrojone usta i ciepły, miękki język otulający i drażniący czubek jego oręża. Tylko na tyle by drażnić i pobudzać jeszcze bardziej. Tylko na tyle, by zmusić go poruszania biodrami by uzyskać to czego pragnął. By wzięła go całego w usta, by poczuć ciepłą miękkość na całej swej długości. W oczach widział kpiącą satysfakcję, gdy wciąż obserwowała jego instynktowną reakcję na swój dotyk.
Idol nie miał wyboru. Musiał ulec. Rozkosz jaką obiecywały te delikatne w dotyku usteczka była zbyt duża, by móc się nie poddać jej prowokacji. Pochwycił dłońmi jej głowę i zaczął poruszać udami w szturmach mających zdobyć ten bastion przyjemności.
Poddała się jak poprzednio i Billy jęknął gdy w końcu uzyskał to do czego go prowokowała.
Niemal się zakrztusiła gdy pchnął mocniej ale w tej chwili nie zważał na to, pragnąc spełnienia. Jej usta pracowały wytrwale wygrywając coraz to nowe nuty rozkoszy na jego broni. Aż do wybuchowego końca … prawie… bo dziewczyna wyczuła zbliżający się kres wytrzymałości i odsunęła gwałtownie. Zostawiając Idola dyszącego i drżącego.

- Ty mała… złośnico…- mruknął drżący mężczyzna delikatnie chwytając ją za włosy i ciągnąc je w górę. Niezbyt silnie... tylko tyle by pojęła polecenie iż ma wstać, za to stanowczo.
Uśmieszek wykwitł na jej twarzy. Nie protestowała, podniosła się posłusznie. Kombinacja, która zaczynała doprowadzać Idola do szaleństwa.
- I co teraz? - zacytowała samego najemnika.
- Mogę rozerwać te ciuszki na tobie, a możesz je sama zdjąć.- mruknął Idol całując zachłannie je usta i przesuwając protezą po jej ubraniu w dół, do skarbu ukrytego między jej udami.
Drgnęła czując jego dotyk pomiędzy udami.
- Och to jednak dajesz mi wybór? - wyszeptała ironicznie z wargami na jego wargach i ocierając się całym ciałem o rozpalone ciało Idola.
- Póki jeszcze jestem w stanie…- wydyszał Billy odsuwając się od niej i dając jej klapsa w pośladek.
- A co jeśli powiem NIE? - oczy błysnęły lekką złośliwością. Dłoń zaś wsunęła między ich wtulona ciała i znowu zamknęła na nim. Tym razem delikatnie i ledwo wyczuwalnie.
- Sama tego… chciałaś.- chwycił zdrową dłonią za jej włosy i delikatnie szarpnął znów zmuszając do wygięcia głowy do tyłu. Jego usta zachłannie pieściły jej szyję. A palce protezy pochwyciły za dekolt króciutkiej sukienki szarpnęły z dużą siłą. Materiał opierał się trochę… a potem pękał w szwach z głośnym trzaskiem odsłaniając to co okrywał.


Gładka leciutko smagła skóra
Ciało o ładnej muskulaturze
Pełne piersi z kuszącym dołeczkiem między nimi
Biała bielizna
Pończochy samonośne
Wąska talia
Krągłe biodra
Idol rejestrował poszczególne elementy widoku pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
Ciało wygięte w lekki łuk, opatulone w resztki tkanin eleganckiej sukienki
Szczegóły jednak wciąż ukryte pod bielizną
Popchnęła go mocno na oparcie fotela i usiadła na nim okrakiem. Tak, jak wcześniej na krześle.
Schwyciła go za szyję, zaciskając mocno dłoń i lekko podduszając mężczyznę.
Przybliżyła twarz do twarzy Idola i ponownie zdecydowanym gestem poprowadziła jego męskość między swe uda. Opadła powoli na niego, a Idol poczuł ciepło, żar i miękkość otaczającą go szczelnie.
Sonia ugryzła łapczywie dolną wargę Billy’ego.
Dłonie mężczyzny chwyciły za krągłe piersi drapieżnej aż sadyzmu kochanki. Zacisnął mocno i gwałtownie dłonie nie dbając o delikatność. Miętosząc je biust, zerwał i fragment bielizny.. który je okrywał. Majtki… były następne… pękły z trzaskiem. Teraz nic nie przeszkadzało opadającym w dół i unoszącym się biodrom kochanki, ani doznaniom jakie przynosiło zdobywanie ciała Sonii. Trochę go ćmiło od wcześniejszego podduszania, ale… miał coraz większą pewność, że to właśnie rozpaliło zmysły kobiety. Była więc kochanką z niebezpiecznymi pragnieniami.

Ujeżdżała go dziko. Bez pardonu zapewniając sobie rozkosz z każdym poruszeniem bioder. Fotel lekko poruszał się od gwałtowności jej ruchów. Całowała Idola równie gwałtownie, pazernie jak jej kobiecość pochłaniała jego broń. Góra, dół, unoszenie, opadanie i co chwila lekki przebłysk bólu, gdy kąsała go wcale nie lekko. Przytrzymała się mocno karku Idola wyginając ciało, opierając druga dłoń na jego udzie za sobą. Dążyła do zaspokojenia, egoistycznie wykorzystując Billy’ego jako narzędzie do osiągnięcia celu. Mocno, szybko, boleśnie.
Billy mógłby na to narzekać… gdyby nie fakt, że kilka minut wcześniej doprowadziła go do wrzenia. Pośpiech był więc wskazany. Mechaniczną ręką trzymając za pośladek kochanki, nadawał ich ruchom ów gwałtowny rytm, pieszcząc jej piersi dłonią równie namiętnie i drapieżnie… bez żadnych czułości. Kąsał nawet zębami ów biust, gdy nadarzała się okazja… równie egoistyczny w tych dążeniach co ona.
Rozkosz przyszła nagle, eksplodowała pod zamkniętymi powiekami. Sonia ogłosiła ją głośnym krzykiem i przez chwilę wciąż poruszała się na kochanku, powoli, powoli zwalniając prędkość.
Otworzyła oczy i spojrzała na Idola, jakby oczekując kolejnych “rozkazów”. Kpiący uśmieszek nie schodził z jej ust. A pełne piersi wciąż ocierały się twardymi szczytami o jego ciało.
- Na czworaka…- wydyszał spoglądając jej wprost w oczy Idol. To wyzwanie sprawiło, że chciał, że pragnął ją okiełznać, zdominować… sprowadzić do tej roli kochanki, która na niego czekała. Mogło to być użyteczne później. Ale w tej chwili, po prostu jego męska duma się tego domagała.
- Zmuś mnie - rzuciła mu kolejne wyzwanie i zacisnęła mocniej ramiona na jego karku.
Znowu szarpnął ją za włosy odciągając od siebie… zepchnął na ziemię i rozejrzał się. Rozerwane fikuśne majteczki… Billy chwycił je z wyraźnym zamiarem uczynienia z nich sznura do związania Sonii.
Tym razem podjęła walkę, nie zamierzała poddać się łatwo. Odepchnęła go mocno i zaczęła podnosić się z podłogi.
Idol wpierw oswobodził się od spodni spoglądając na tą dziką nagą amazonkę. Zaatakował, trzymając jej bieliznę w swojej dłoni. Pozorowany atak na szyję, miał być zmyłką. Zamierzał chwycić dziewczynę za nadgarstek, przyciągnąć do siebie.. chwycić za drugą dłoń i obie skrępować za jej plecami… jej własną bielizną na nadgarstkach. Tak by nie mogła się uwolnić pazurkami.
Podnosząc ją musiał wygiąć się nieco do tyłu gdy głowa Sonii prawie wypłaciła mi uderzenie w szczękę. Syknęła wściekła, że nie trafiła i mocno ugryzła go w bark szamocząc się w jego ramionach a przy okazji dolewając oliwy do ognia. Ocierała się nagim ciałem o Idola. Napięła ramiona próbując wyszarpnąć dłonie z uścisku mężczyzny.
Tu jednak proteza niczym kleszcze.. zablokowała te możliwości. Na takim krótkim dystansie, siła mężczyzny dała w mu przewagę nad jej zwinnością. A ocierające się krągłości pośladków robiły… swoje. Jednak Idol skupiał się na owijaniu nadgarstków dziewczyny jej własną bielizną i wiązaniu ich razem… by była całkowicie na jego łasce.
- Teraz… zrobię z tobą wszystko... na co mam ochotę.- mruknął jej triumfalnym tonem do ucha.
- Zobaczymy - przydeptała stopę Idola swoją, obutą w szpilkę. Zabolało. Sonia zrobiła szybki krok do przodu by się odwrócić i wymierzyć kopniaka w krocze Idola.
Nie cofnął się, za to jego dłoń osłoniła wrażliwy obszar przed jej atakiem, po czym podbiła stopę celującą wyżej i wyżej by zmusić ją do utraty równowagi. Przewróciła się lądując na plecy.
Idol nie powiedział tego na głos, ale gorącokrwista Sonia zaimponowała mu. Była lepsza niż się spodziewał.
Tym razem kucnął i wykorzystując oszołomie po upadku, pozbawił ją owej groźnej broni… szpilek które nosiła. Po czym obrócił ją na brzuchu, wsuwają się brutalnie między jej nogi by uniemożliwić jej kopanie.
Syknęła jak wściekła kotka. Próbowała zebrać się podciągając zgięte w kolanach nogi ale to sprawiło, że jej tyłeczek wygiął się kusząco, gdy ona sama wspierała się na związanych rękach. Napięła mięśnie by odsunąć się od Idola.

Sytuacja była zbyt kusząca, by z niej nie skorzystać. Zwykle… z innymi kobietami byłby bardziej delikatny i ostrożny i subtelny. Ale Sonia… go podtapiała. A to… likwidowało wszelkie skrupuły. Idol pochwycił za jej wypięte pośladki i delikatnie… acz stanowczo zdobył jej wrota perwersyjnych rozkoszy. Nie zastanawiał się czy był tu pierwszy… acz nie potrafił być na tyle brutalny, by nie przejmować się jej doznaniami. Trzymał więc jej pupę mocno i stanowczo… gdy ją zdobywał.
Sonia jęknęła czując jego szturm. Odwróciła się nieco bardziej i spojrzała na niego wściekle. Kolejne uderzenie jego bioder i zagryzła wargę, wyginając się niemal zwierzęco i poddając się jego chwilowej dominacji. Drżała, napięte mięśnie wskazywały na chwilowy ból. Kolejne uderzenie i krzyknęła głośno. Dyszała ciężko przyjmując w siebie Idola. I wkrótce jej krzyk zmienił się w jęk przyjemności. Sama zaczęła napierać biodrami mocniej na kochanka z każdym ruchem jęcząc i mrucząc.
Delikatny klaps w pośladek od czasu do czasu zdrową dłonią i stanowczy chwyt jej bioder. Billy każdym pchnięciem i całą swą stanowczą obecnością dawał znak swej dominacji na kochanką. No i czerpał z tego przyjemność, wszak te wysportowane gibkie ciało… było wszak pokusą, która buzowała rozkoszą wzbierającą falą w dolnych partiach ciała i oznajmianą poprzez przyspieszenie tempa i zanik delikatności. Był drapieżnym i nieustępliwym zdobywcą… tak jak w sumie sama chciała.
Czuł też żar bijący od jej kobiecości, przy każdym ruchu zbliżający i oddalający się. Sonia próbowała się unieść na rękach ale to nie była wygodna pozycja. Zamiast tego oparła się na łokciach i schowała głowę między ramionami. Przez to pośladki powędrowały w górę i napięły się jeszcze bardziej. Postękiwała cichutko zdana na łaskę Billy’ego. Chwilowo poddała się jego i swojej żądzy. Rezultat, której obwieściła wkrótce przeciągłym, uroczym jękiem. Także i Idol długo nie mógł wytrzymać napierając gwałtownie i brutalnie na kochankę, drżąc wraz z nią i dochodząc na szczyt, by oddać jej to co niemal wydusiła z jego ciała.
Także jęknął i potem dał klapsa w pośladek Sonii.- Na dziś chyba… wystarczy… Chciałbym, żebyś nabrała apetyt na kolejny raz.
- Jesteś pewien, że będzie kolejny raz? -
spytała, ale w głos jej lekko drżał, nie zdołała opanować go po przeżytej rozkoszy.
- Potrafię być przekonujący…- delikatnie muskał dłonią Sonię pomiędzy udami, nie dając chwili spokoju jej ciału.
Zadrżała zaciskając mocno zęby. Napięła się cała, znowu próbując się odsunąć.
I w ten sposób kusiła Billy’ego do droczenia się z nią, sięgnął więc palcami i na razie pieszczotliwie błądził nimi po jej łonie i krążył wrażliwym punkciki rozkoszy mówiąc z ironiczną satysfakcją.- Mówiłaś coś?
Sapnęła głośniej ale nie odpowiedziała. Osunęła się z kolan by się położyć na brzuchu i spróbowała zacisnąć uda i odsunąć od jego palców. Drżała.
Idol nie pozwolił jej jednak zrobić tego… stanowczo zanurzył palce zdobywając jej rozpalony doznaniami zakątek i sugestywnie nimi poruszając, mocno i dość brutalnie. Tak jak chyba lubiła. Mimo subtelnej urody modelki, Sonia zdecydowania gustowała w bardziej zwierzęcym podejściu do łóżkowych przyjemności.
Krzyknęła… z przyjemności. Nie potrafiła zaprotestować, gdy dłoń Idola przynosiła jej kolejne rozkoszne doznania. Zagryzła dolną wargę i ciężko oddychając wiła się całym ciałem pod jego rozpalonym wzrokiem.
Sam Idol nie potrafił zdecydować czy jest widok bardziej podniecający, czy bardziej zabawny. Była to rozkoszna i przyjemna zmiana ról, z bardzo pięknymi widokami. Jego dłoń poruszała się szybciej i gwałtowniej między jej udami. Jego palce muskały wnętrze dziewczyny nie dając jej chwili wypoczynku w drodze na szczyt… rozkoszy. Billy uśmiechał się, ale też i widoki te w nim budził chęć na więcej… bał się jednak ulegać tej pokusie. Musiał wyjść z tej konfrontacji charakterów zwycięsko.
Kolejna ekstaza przyszła szybko. Pobudzone ciało kobiety mogło znieść ograniczoną ilość podniet. Sonia napięła się jak struna i znowu krzyknęła by opaść zdyszana. Jej ciało wciąż pulsowało na palcach Idola, gdy dziewczyna powoli wracała do rzeczywistości. Ostatni spazm wywołał drżenie… lekkie jak echo.
Zapadła cisza przerywana jedynie uspokajającymi się oddechami Sonii.
Idol tymczasem zabrał się za ubieranie z satysfakcją obserwując nagie ciało wysłanniczki jego rodzimej firmy… z dłońmi związanymi jej własną bielizną. Była w tym jakaś satysfakcja, jak i urok. Bo co jak co… ale ciała to im wychodziły.
- Właściwie to gdzie teraz jesteśmy? I gdzie jest mój karawan? I… która jest właściwie pora dnia?- pytał obojętnym tonem zapinając pas.
Sonia usiadła szybko, po czym wstała bez pomocy rąk.
Stanęła przed nim bez wstydu patrząc mu w twarz.
- Karawan? Karawanem zajęto się już.
- Xianzai jǐ dianle? (która godzina?)
- rzuciła w powietrze.
- 22:14 - odpowiedział głos z dala.
- Jesteśmy na Staten Island. W apartamentowcu “Saber”. - Sonia udzieliła odpowiedzi.
- Gěi wǒ de xīn yīfú! (Przynieście mi nowe ubranie) - rzuciła w powietrze. Nadal stała przed Idolem z uśmiechem na twarzy.
- To znaczy... co zrobiliście? Jak będę mógł się zająć waszą misją, jeśli mafiosi yakuzy będą mi wisieć na karku? - westchnął przeciągle Billy wodząc wzrokiem mimowolnie po nagim i idealnym w każdy calu ciele Sonii.
- Zlecenie zostało zrealizowane. - obojętnym tonem stwierdziła dziewczyna i… rozerwała krępującą ją resztkę bielizny.
- To dobrze… a co z moim ekwipunkiem, bo zakładam że informacje kontaktowe wgraliście mi, gdy byłem nieprzytomny.- uśmiechnął się Idol starając się nie myśleć nad tym jak tu jeszcze docisnąć tą kobietę do łóżka następnym razem.
Sonia poklepała Idola protekcjonalnie po … pośladku.
- Masz wszystko co potrzeba - mruknęła - ekwipunek dostaniesz z powrotem przy wyjściu.
- Nie myśl sobie, że to nasze ostatnie spotkanie… więc mam nadzieję, że masz jeszcze parę sukienek do rozdarcia. -
odparł z ironicznym uśmiechem Idol obrzucając ją spojrzeniem, którym zwykle “rozbierał kobiety”, ale akurat Sonia niewiele miała na sobie. Tylko pończochy ocalały. Billy ruszył do wyjścia wsuwając dłonie w kieszenie. Znów miał jakieś cholerstwo wszczepione, ale nie martwił się tym. Przeżył większość życia z takim wyrokiem śmierci na karku i nauczył się wyciskać soki z każdej przeżytej godziny.


Po wyjściu z apartamentu zobaczył drzwi windy.
Podjechała bez specjalnego wywoływania.
67 piętro…
Zjeżdżał bezszelestnie w przeszklonej windzie, ukazującej widok na zewnątrz, ale nie przepuszczającej natrętnych spojrzeń z zewnątrz. Cały kompleks apartamentowca wołał “PIENIĄDZE”. Nic nowego dla Idola. Lecz po skosztowaniu wolności, czy było to coś co wciąż przemawiało do niego?
Niespecjalnie… już nie. Jedzenie na górze było smaczniej, prostytutki były jak modelki z wybiegu i idealne w proporcjach, alkohol lepiej uderzał do głowy… prochy… to jakoś nie smakowało Idolowi. Niemniej żarcie może i na dole było gorsze, ale tak samo pożywne. Kira nie miała idealnego ciała… proteza i drobne piersi, ale kasowała entuzjazmem i energią wszystkie dziwki dostępne dla szych. Oparł się plecami o zimną szybę zamyślony.
Kira to było coś niesamowitego, tak jak Dakota czy Karoline… czy nawet Sonia. O wiele przyjemniejsze okazało się dla Idola przeżywanie tych doznań z takimi jak one. Opłacane prostytutki… były jak cola bez cukru. Słodkie ale puste. Billy zaczął odkrywać, że w łóżku od idealnych proporcji ważniejszy jest cukier. A Kira miała go w nadmiarze.
Jadąc w dół po swój sprzęt Idol próbował łapać zasięg cybersieci przez swój wszczep.
Tak rozmyślając zjechał na parter. Zasięg pojawił się już od pierwszego piętra i natychmiast też pojawiło mi się kilkanaście powiadomień o przychodzących wiadomościach.
“Uszereguj według nadawców.”
Idol nie był zdziwiony, wszak zaginął na dość długo. Cathy z Dakotą pewnie się martwiły, pan Tong raczył pewnie potwierdzić zapłatę… skośnooki sukinsyn musiał go sprzedać Sonii, dwa ptaszki za jednym kamieniem. Może jeszcze Kira?
Kilkanaście wiadomości było od Cathy, potwierdzenie zapłaty na nazwisko Sonia Black. Kira zostawiła jedną wiadomość. Jedna była od nieznanego nadawcy. Trochę spamu też się pojawiło.
Usunięcie spamu zajęło chwilkę, najpierw wiadomość od Kiry, Cathy na końcu… bo musiał się z dziewczynami rozmówić i ich trochę uspokoić.

“Hej,
Odezwij się jak skończysz pracę. ;* Kira”


Potem przeskoczył do nieznanego nadawcy, ciekaw co to za wiadomość.

“Spotkanie piątek, 22:00, Venom.”

Cudnie… westchnął Idol i skontaktował się się z Cathy.
- Kociczko jesteś tam?- zapytał.
-BILLLLLLLLLLLLLLLYYYYYYYYYYYY!!!!!!! - radość, ulga, zachłyśnięcie się niemalże słyszalne nawet w przetworzonym głosie. - GDZIE TY JESTEŚ? CO SIĘ Z TOBĄ DZIAŁO?!
- Została mi złożona propozycja nie do odrzucenia, ale jestem cały i zdrowy.-
odparł Idol z uśmiechem. -Już wam mówiłem. Nie tak łatwo mnie ubić. Nic mi nie jest.-... prawie, ale o tym nie wspomniał.
- Kiedy przyjeżdżasz? - padło natychmiast pytanie.
- Wkrótce, wkrótce… chyba się nie stęskniłyście, co?- odparł czule.- Jestem cały… nie martwcie się.
- No zamartwiałyśmy się. Jak cię ten snajper ciachnął...myślałyśmy…. no wiesz…
- Żyję, żyję.. wpadnę z rana… a wy postarajcie się przespać, bo pewnie szukałyście mnie bez wytchnienia, prawda?
- zapytał Idol cicho.
- No… - potwierdziła Cathy -... dobrze, to czekamy na Ciebie jutro zaraz z rana. Przekażę info dalej. - dodała z ulgą i pomachała łapką na pożegnanie.
A nad samym Billym wisiały pytania niczym miecz Damoklesa: co dalej… i komu mógł zaufać.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:06.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172