lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Star Wars; Storytelling] Knights of the Old Republic 3: The New Academy part II (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/15900-star-wars-storytelling-knights-of-the-old-republic-3-the-new-academy-part-ii.html)

Zaalaos 22-08-2016 20:14

Niebo nad Dxun było niezwykle piękne. Stalowo-błękitne sklepienie poprzecinane było szarymi chmurami, czego niestety zazwyczaj nie było widać przez gęste poszycie odcinające dostęp światła. Dlaczego teraz je widział? Ach, mandalorianie wycieli spory fragment dżungli pod swoją bazę. Tylko dlaczego leżał?

Nagle poderwał się na nogi, był w środku pojedynku i nie było czasu na kontemplację natury. Lewą dłonią wyszarpał z pochwy swoje drugie wibroostrze, to sprezentowane mu przez Laurienn. Adrenalina i modyfikacje genetyczne tymczasowo przytłumiały ból prawego, zwichniętego nadgarstka, ale wolał go nie nadwyrężać. Natychmiast doskoczył do oponenta, musiał wykorzystać okazję, póki mech się nie podniósł. Bez swojego lepszego wibroostrza nie przebije się przez gruby pancerz, ale nie musiał tego robić. Starczyło uszkodzić jakiś delikatniejszy element, najlepiej coś co ograniczy mobilność, albo wyłączy którąś śmiercionośną zabawkę. Tym razem w miarę możliwości bez przyspieszonego kursu latania.
Sol skracał dystans w rytm galopującego serca, szybko odciął jeden z podajników amunicji, kamery, teraz potencjalnie odsłonięte, wyglądały kusząco, ale nawet bez jednej z nich mandalorianin będzie miał go w polu widzenia i co gorsza centralnie przed sobą. Kilkanaście pocisków upadło na ziemię, dwa pasy amunicji zwisały smętnie po lewej stronie mecha, a osłona rozbita na kilkanaście większych i mniejszych fragmentów wystrzeliła we wszystkich kierunkach. Arkanian pozwolił sobie na lekki uśmiech, jego szanse z gównianych zmieniły się na beznadziejne, czyli wszystko było w normie.
Pilot mecha w panice wystrzelił rakiety przeciwlotnicze, na tak małym dystansie nie zdążyły się jednak uzbroić. Martwy kawał stali kilka razy przekoziołkował, po czym zarył się w ziemi kilka metrów poza kręgiem. W tym czasie Sol dostał się na plecy oponenta. W końcu moloch podniósł się, i zaczął nagrzewać gatlinga. Najemnik szybko przeturlał się w prawo, w kierunku miniguna i wepchnął swoje wibroostrze pod kątem między lufy i w głąb broni, licząc na to że ta się zwyczajnie zatnie.
Poniekąd odniósł sukces. Wibroostrze gładko weszło między lufy broni, ale nie przewidział jednego. Że wymęczoa, blisko dwuletnia broń nie wytrzyma naprężeń jakim zostanie poddana. Wibroostrze pękło z metalicznym jękiem, a kawałki metalu poleciały we wszystkich kierunkach. Jeden z nich przeorał mu twarz, od brody po ucho, drugi natomiast wbił się w jego gogle. Mała symfonia bólu wykwitła w umyśle arkanianina, z rytmem wybijanym przez krew zalewającą twarz. Odruchowo odrzucił głowę w tył, ale tym samym stracił z pola widzenia lewą rękę mecha, a ta na podobieńtwo młota uderzyła w prawy bark arkanianina. Zintegrowane ostrze wyszarpało kawałki mięśni i ścięgien, a kości pękły z donośnym trzaskiem i tylko czysta siła woli utrzymała najemnika na nogach. Miał około dwóch minut zanim straci przytomność z powodu utraty krwi. Chyba że mech przerwał jakąś większą tętnicę, na przykład ramienną. Wtedy miał trzydzieści sekund.
Z niemałym trudem wyrwał z kabury mandaloriański blaster i z przyłożenia wystrzelił kilkukrotnie w kamery mecha, licząc że jest na tyle blisko by tarcze energetyczne nie przechwyciły jego boltów.
Mech zamachał chaotycznie dłońmi, nagła utrata jednej z kamer musiała otumanić pilota. Na szczęście dla Sola oba ciosy przeszły daleko nad jego głową. Zrobił dwa szybkie kroki i znowu był na plecach mecha. Uruchomił pole maskujące i trzymając dystans ruszył po wibroostrze od Zero.
Mandalorianin rozglądał się za Solem, ale ten sprytnie nadążał za jego ruchami, ciągle pozostając poza zasięgiem wzroku. Wreszcie miał broń w sprawnej ręce i odsłonięte plecy przeciwnika.
Wojownik skupił się w pełni na swoim przeciwniku. Niczym duch podążał za plecami machiny bojowej. Jego wzrok padł na wzmocniony kręgosłup, trzymający całość w pozycji pionowej. Analizował strukturę, wszystkie załamania i krzywizny. Przypomniała mu się jego przygoda na Ilum. Jak najbardziej, kręgosłup mecha musiał być solidnie opancerzony, ale przy tym giętki. A jeśli taki był to w momencie schylania się musiały powstawać szczeliny. Wyczekał na właściwy moment i z całą swoją siłą, zwielokrotnianą przez repulsorowe rękawice wbił ostrze w kręgosłup przeciwnika, ale w jednej ręce nie miał dostatecznej siły by się przebić. Za to trafił mecha w momencie, w którym ten zrobił krok - zupełnie przypadkiem zachwiał równowagą przeciwnika i ten ponownie się przewrócił, tym razem na lewy bok.
Sol upuścił wibroostrze i ponownie siegnął po blaster. Miał teraz perfekcyjną okazję by wyłączyć z akcji drugą kamerę mecha i nie miał zamiaru jej przepuścić. Wybił się z miejsca i wylądował na boku machiny. Kolejny skok i był na jej froncie. Oddał dwa strzały, pierwszy spudłował, drugi natomiast trafił bezpośrednio w kamerę, bez wątpienia ją uszkadzając. Odskoczył w bok i dalej na plecy oponenta, i ponownie uruchomił swoje pole maskujące, po drodze podnosząc swoje wibroostrze. Oddał przeciwnikowi na moment inicjatywę, arkanianin musiał ustalić jakie inne sposoby obserwacji otoczenia posiada mech.
Mech obrócił się powoli, pisząc przy tym alarmująco. Jego przednia płyta odskoczyła w górę, wreszcie odsłaniając nieco krwi i kości. Mandalorianin za sterami nosił lekki pancerz w kolorze… Szarym? Żółtym? Arkanianin potrząsnął głową. Świat powoli tracił barwy, a to oznaczało że zostało mu dosłownie parenaście sekund nim straci przytomność. Upewnił się że jego pole maskujące jest uruchomione i ostrożnie ruszył w kierunku pilota. Na ostatnich metrach rzucił się do biegu, po czym wybił w powietrze z wibroostrzem wycelowanym w gardło oponenta.
To był ostatni cios jaki miał tego dnia zadać.

Ravage 27-08-2016 21:40

Ulżyło jej, gdy tylko otworzyła oczy. Jeszcze czuła ten ból, jeszcze oczy były przeczulone i nie widziała wyraźnie, ale z każdą minutą jej się poprawiało. Wychyliła się ostrożnie i oddała parę strzałów.
-Zespół, tak jak powiedziałam – odwrót.-Jej głos miał ton, z którym nie należało dyskutować. - Wiedzą już o nas. Pewnie wezwali posiłki. Zaraz nam się tu zwalą posiłki i nas zmiotą. Życie mi miłe i wasze również. Torujemy sobie czystą drogę i w nogi.-
Kay była ambitna. Wypowiadała te słowa z niejakim trudem. Ale równocześnie zdrowego rozsądku jej nie brakowało. Zależało jej, by zakończyć misję w pełnym składzie. Nie lubiła tracić ludzi. Nie lubiła ofiar w swoich. Czuła się odpowiedzialna nie tylko za udaną misję i za sukces, ale również za osoby, które w tym zadaniu uczestniczyły.
Wypełnili plan. Mieli zostać niezauważeni. To się nie udało. Nie było sensu kontynuować. Trzeba było się zmywać. I to szybko.

Ramp 28-08-2016 22:14

Kontrolne badania szły zgodnie z planem. Nie chciani przez Hutta zawodnicy zostali odesłani z kwitkiem. Tylko jeden stawiał opór. Aaron miał go spławić i tak też postanowił uczynić, na wszelki możliwy sposób.
Wyzywał doktora, a Martell ze spokojem odpowiedzial:
-Prosze Pana, ja tu jestem tylko lekarzem, badam każdego zawodnika pod kątem dopingu, to że wykazało u Pana zażycie niedozwolonych środków wspomagających,, to już nic na to nie poradzę. Może brał to pań na przykład rok temu, a ten lek może się dłużej utrzymywać. - nie denerwował się, Gael czekał na sygnał aby uspokoić frajera, ale Aaron dał do zrozumienia że wszystko ma pod kontrolą.
Tymczasem zawodnik tylko jeszcze bardziej się rozsierdził niezbyt konkretnym wytłumaczeniem Martella.
- Co ty pierdolisz?! - uderzył w stół pięścią. - Nie wiem skąd i kto cię tutaj wytrzasnął, ale mam w dupie twoje zdanie! Zaraz cie stąd wyniosą nogami do przodu kretynie! - zrobił krok do tyłu i sięgnął za pas po blaster.
Martell rzucił się zaraz za nim i zdzielil go prawym sierpowym w twarz.
S'Chlor wyszarpnął zza pasa blaster i przestraszony nagłą reakcją Martella wystrzelił. Bolt trafił go w biodro, wypalając dziurę w fartuchu i jego ciele, a on samą siłą rozpędu wpadł jeszcze na bitha i obaj się przewrócili.
Thalkins nacisnął jeszcze raz spust i bolt wypalił powierzchowną ranę na udzie lekarza. Aaron zdołał ostatkiem sił odsunąć rękę, w której jego przeciwnik trzymał blaster. W tym momencie dopadł do nich Goel, który przyłożył Bithowi lufę do czoła i jednym strzałem pozbawił go głowy.
Martwe ciało Thalkinsa leżało teraz bezwładnie pod Aaronem. Skurwiel dość mocno uszkodził ciało lekarza.
-W drugiej szufladzie Zielonej szafki sasrodki przeciw bólowe, tam są tylko jedne więc nie pomylisz się. Tylko szybko, będzie mieli tu lada chwila towarzystwo, trzeba się jakoś ogarnąć, i naszykuj mój egzoszkielet. Wspomagacze ruchu się przydadza - położył się obok martwego ciała pozbawionego głowy. Znieczulenie było mu teraz potrzebne, cholernie, bez tego mógłby zejść na jakiś czas. A przestrzelone udo uniemozwilic by mogło normalne poruszanie się. Dlatego miał przy sobie egzoszkielet, który dawał mu siłę, aby między innymi, moc chodzić.
Z tym da sobie jakoś rady. Najgorzej że nie wiedzial jak wytłumaczyć co się tu stalo. Coś tam w glowie siedziało, ale musiał doprecyzować.
Pan S’Chlor podczas podstawowych badań kontrolnych dostał napadu wscieklosci. Nie wiem kto do tego dopuścil, ale wniósł ze sobą blaster na badania, który na moje nieszczęście użył przeciw mnie i mocno uszkodził moje ciało.. Dobrze, że miałem w ochronie tego bohatera stojącego obok mnie, który unieszkodliwil napastnika kończąc jego zywot. Ja w tym momencie nie jest w stanie odpowiedzieć na kolejne pytania, gdyż ciezko mi jest wymówić kolejne słowa, czując tak ogromny ból po strzale z blastera.”
Takie słowa chciał przekazać istotom które będą do tego upoważnione. Wypowiadał te słowa z wielkim trudem. Wypalona rana w biodrze nie pozwalała na wiele, ciężko było mu ustać na nogach, gdyby nie egzoszkielet, musiał by być podtrzymywany przez drugą osobę. Pochwalił w przemówieniu Gaela, żeby zwrócić na niego większą uwagę jako na bohatera, a żeby nie wpadli na pomysł aby weszyc dalej w tych badaniach.

Icarius 29-08-2016 14:52

Gdy brał od niej miecz, ich dłonie na chwilę się spotkały. Poczuł to napięcie, zobaczył wzrok dziewczyny i pozwolił sobie na coś więcej. Kobiety wszystkich nacji miały słabość do Rohena. Jednak i on sam łatwo ulegał ich wdziękom. Pani porucznik wiedziała o jego sytuacji i wiedziała z czym się to wiąże. Miał przynajmniej taką nadzieję. Nie rozmyślał nad tym zbyt długo, był wycieńczony psychicznie i fizycznie nie mniej niż ona. Pocałował ją jednak długo i namiętnie.

-Jeszcze raz dziękuje. Za wszystko... odpoczywaj.- powiedział przypinając miecz i odchodząc. Zostawiając ją sam na sam z sytuacją i myślami.

Skierował swoje kroki do babci. Ona zapewne wprowadzi go w szczegóły małżeńskiej umowy. Wiano panny młodej, nowe zobowiązania pomiędzy połączonymi rodami, wiele implikacji. Tam też zapewne skieruje się dziadek gdy wróci. Na wieści od niego oczekiwał w dużym napięciu.

Mag 30-08-2016 18:55

Wpatrywała się w szybę z zaciekawieniem oglądając jak śmigacz podchodzi do lądowania na jednym ze stanowisk należących do Akademii. Jedi uśmiechnęła się ucieszona, że jej ukochany nareszcie wrócił. W ostatnim czasie tylko mijali się zamieniając raptem kilka słów przed snem. Dziś miała nadzieję, że uda jej się w końcu namówić go by zrobił sobie dzień wolnego. By spędzili go tylko we dwoje.
Od jakiegoś czasu miała wrażenie, że coś zatrzymuje Micala w Senacie. Wydarzyło się to tak nagle, że nawet nie miała okazji z nim porozmawiać. Zupełnie jakby uznał, że po tej wizji jaką miała przed jego spotkaniem z Zero, Mical chciał siłą zepchnąć na nią odpowiedzialność za organizację w Akademii. Laurienn nie czuła się akurat z tego powodu źle, bo robota "papierkowa" też jej odpowiadała. Ale ona go chciała odciążyć na tyle by miał dla niej czas. A nie po to, żeby znikał z Akademii na całe dnie i przepadał w Senacie!
"Mógłby choć raz postarać się i wrócić wcześniej" Naburmuszyła się parząc jak Mical wychodzi z pojazdu.

I wtedy zamarła widząc jak za nim podążyła kobieta w połyskującej sukni, która opinała ją tak bardzo, że... Laurienn wstrzymała oddech.
Dziwne skojarzenie przyszło jej do głowy.
"Czyżby Wielka Mistrzyni wróciła z podróży?" podobieństwo nieznajomej do Meetry Surrik było uderzające. No gdyby nie ta kiecka. Mistrzyni nie wyglądała na osobę, która by w coś takiego się ubierała. No i... Laurienn intensywnie przyglądała się parze na lądowisku.
Nie, to nie była Mistrzyni. Ona była zdecydowanie wyższa i poruszała się w inny sposób. Laurie skrzyżowała ramiona przed sobą. Na jej twarzy zaczęło malować się zdenerwowanie. Ta obca kobieta była wpatrzona w Micala w sposób sprawiający, że Hayes aż zagotowała się w sobie.

I ręce jej opadły, usta rozchyliły, a dech zaparł widząc jak tamta rzuciła się Micalowi na szyję, a on... nawet nie oponował.
Hayes zacisnęła pięści z całych sił, gdy złość zaczęła przejmować nad nią kontrolę...

Nagle, w całym pokoju, Moc stała się jakby namacalna. Gęstniała z każdą kolejną sekundą, gdy tamta ... obejmowała jej ukochanego!
Drobne przedmioty stojące w pokoju najpierw zarząsły się, a po chwili zaczęły unosić w powietrze.

Mina Laurienn stężała. Teraz z pokerową twarzą kogoś planującego zemstę, taką z której zamierza się wyciągnąć każdą kroplę satysfakcji, wpatrywała się lodowatym spojrzeniem na tą parkę. Ręce zaczęły jej się trząść. Nigdy wcześniej nie czuła takiego gniewu jak teraz. Była tak samo wściekła jak w dniu gdy uratowała swoją siostrę przed krzywdą jaka miała się wtedy wydarzyć Emily...
"Jak on mógł?!" uderzyła pięścią o szybę.

Kilka co bardziej delikatnych bibelotów, spośród unoszących się, pękło.

Hayes miała ochotę rozszarpać go razem z tą… Nagle, w jednej chwili wszystko wydało jej się jasne. A one głupia na siłę wypierała to przeczucie, które starało się ją ostrzec. Ono przecież nigdy się nie myliło! Jak mogła się sama tak oszukiwać?!
Bo bardzo chciała NIEwierzyć temu przeczuciu, chciała sobie wmówić, że to tylko przewrażliwienie wywołane stanem w jakim się znajdowała.

Hayes aż zaczęła się trząść ze złości. Dwie gorące strużki łez pociekły jej po policzkach, skapując drobnymi kropelkami z jej brody na podłogę między jej stopami. I wtedy dopadła ją rozpacz...
Bo co by nie zrobiła, jak bardzo by się teraz nie wściekła to i tak nie zmieni tego co się stało. A ona głupia myślała że była tą jedyną. Nagły łomot wywołany przez wiele przedmiotów spadających na raz rozproszył ją. Omiotła spojrzeniem pomieszczenie po którym rozrzucone były przedmioty w różnym stadium zniszczenia. Zupełnie jakby ktoś w złości je strącił z miejsc, w których wcześniej stały. Ale Laurienn nie obchodził bałagan ani trochę. Miała złamane serce i cały świat jej się załamał.

Usiadła na brzegu łóżka i skryła twarz w dłoniach. Cichy szloch targał jej drobną sylwetką, a dłonie były mokre od łez. Nagle wszystkie te dobre wspomnienia wydały jej się niczym innym jak podszytą kłastwem iluzją tego o czym tak bardzo marzyła. Została zdradzona nie w Kraycie tylko w miejscu, które było dla niej ostoją.
Hayes intensywnie myślała co dalej. On na pewno będzie się wszystkiego wypierał, wmawiał jej, że sobie coś ubzdurała.
“Będą nagrania z lądowiska” zaraz znalazła odpowiedź. Rozwiązywanie problemów, nawet tych najbardziej osobistych, zawsze pozwalało jej się wziąć w garść.
“Nie, nie odpuszczę mu tego” jej oblicze nabrało zaciętego wyrazu. “Od razu mu to wygarnę i... “
I co?
Wstała i zaczęła chodzić w tą i spowrotem.
“I wyniosę się, nigdy więcej moja noga nie postanie w Akademii!” odparła sobie w myślach z zacięciem.
Gdzie?
“Dam sobie radę i bez pomocy Akademii! Nigdy więcej mnie nie zobaczy, ani tym bardziej dziecka!” Przetarła oczy rękawami szlafroka. Skrzyżowała ręce przed sobą.
“Przez te lata byłam mu wierna, nawet w Kraycie wyrobiłam sobie opinię która odstraszała wszystkich, a jak jakiś się i tak przystawiał do niej to później zbierał zęby z podłogi... “ czuła się tak bardzo głupia jak nigdy w życiu. A on co? W pełni wykorzystywał jej uziemienie w Akademi. A kto je zażądził? ON! Żeby nie mogła sprawdzić co tak naprawdę zajmuje mu czas w Senacie.

Mical musiał być już w polowie drogi do części gmachu, w którym były kwatery prywatne.
Laurienn miotała się między tym by zaatakować go od wejścia, a czekaniem by sam się ze wszystkiego wyspowiadał. Ale czy powinna mu się pozwolić tłumaczyć? Nie była pewna.
Z pewnością on będzie próbował jej wmówić, że to jakaś przykrywka. Że umawia się na kolacje w towarzystwie ślicznotek, w drogich restauracjach tylko dla zbicia z tropu szpiegów na usługach przeciwników Akademii…

Hayes zamarła w bezruchu. Zamrugała oczami jakby nagle spłynęło na nią natchnienie.
Kurczowo pochwyciła tą myśl.
W tym momencie drzwi do kwatery rozsunęły się z sykiem przez co pogrążona w przemyśleniach Laurie wzdrygnęła się i uniosła spojrzenie na przybysza.
Zacisnęła usta wpatrując się w niego bez słowa. Mical wyglądał na bardzo zaskoczonego, że jeszcze nie spała. Czuć było od niego alkohol na metry…
Zacisnęła dłonie w pięści, gdy wspomniało jej się ile to razy, dla uzyskania szacunku Sladka, piła prawie że na umór. Poczuła się niepewna w swoich pretensjach jakie miała względem Micala.

- Mical, kim jest ta kobieta, z którą się obściskiwałeś na lądowisku?! - jęknęła z żałością w głosie. Nie tak miała brzmieć. Miało o wyglądać zupełnie inaczej. Miała mu oschle i z ironią wytknąć późny powrót a w dalszej rozmowie, tak ją poprowadzić, by sam się wydał. Czemu od razu wypaliła to durne pytanie?!

- Co? - zmarszczył czoło. Wyglądał nie tyle na pijanego co na bardzo zmęczonego. Jego wzrok przesunął się z niej, na otoczenie. Dopiero teraz zauważył bałagan jaki panował po niekontrolowanym ujściu Mocy, którego ona była autorem. - Co tu się… Ach… - jakby nagle go olśniło. Uśmiechnął się i spojrzał na nią z troską. - Mój kochany głupolku… Niepotrzebnie się zestresowałaś - podszedł i usiadł obok niej.

Spojrzała na niego chcąc przeciwstawić się mu, nie pozwolić jej zbyć. Lecz jego uśmiech całkowicie ją obezwładnił. Odwróciła od niego wzrok i znów skryła twarz w dłoniach. Pokręciła głową.
- Ja już sama nie wiem co mam myśleć… - załkała Hayes kuląc się.

- A co myślisz moja kochana Laurienn, hm? - podparł brodę ręką. - Co możesz wywnioskować po tym co dzisiaj widziałaś, jednocześnie wiedząc czym się zajmuję oraz patrząc na to przez pryzmat swojej wiedzy o sposobach działania wywiadu? Popatrz na mnie - sięgnął pod jej brodę i delikatnie uniósł jej twarz by mogli spojrzeć sobie w oczy.

Popatrzyła mu w oczy. Spokój jaki widziała w jego spojrzeniu sprawił, że poczuła się głupio z tym wszystkim. Ale gniew jeszcze nie przygasł w niej całkowicie.
- Prawie się nie widujemy - spuściła wzrok. - Wychodzisz rankiem, wracasz najczęściej gdy już śpię... A gdy w końcu na ciebie się doczekałam to widzę jak obściskuje cię jakaś brązowowłosa lafirynda - mruknęła z pretensją w głosie.

Parsknął śmiechem, choć szybko się zmitygował.
- To rzeczywiście nie była najlepsza ku temu okazja… - na jego twarzy pojawił się cień pokory. - I choć naprawdę nie chciałem cię zarzucać tym całym bagnem to wygląda na to, że będę musiał. Dla twojego spokoju ducha - pocałował ją w czoło.
- Nie śmiej się ze mnie… - jęknęła. Przytuliła się do niego. - Ja... Ja się już nawet martwię, że przez moją zmianę wyglądu już mnie nie chcesz…

Zaśmiał się donośnie na co Laurienn skuliła się.
- Wiesz, nawet nie wiem jak to skomentować... - objął ją ramieniem.
Mruknęła coś niewyraźnie z niezadowoleniem, ale wtuliła się w niego mocniej. Westchnęła.
- Czego ona od ciebie chciała? - ciężko było jej ukryć zazdrość w głosie.
Pogłaskał ją po głowie.
- Albo pani senator jest nieszczęśliwie zakochana, albo któryś z wywiadów ją podrzucił, by się mi przysłowiowo dobrała do tyłka. Jak widać nasza Akademia jest szczelna, jeśli chodzi o przecieki informacji, bo wiedząc o tobie, ta sytuacja nie miałaby miejsca.
- Senator - prychnęła jadowicie Laurienn. - Niech tylko przekroczy mury Akademii... - dodała gniewnie, w tonie groźby.
- I co wtedy zrobisz? Na jej oczach się do mnie przytulisz głaszcząc się po brzuchu? - widać zmęczenie całym dniem powoli mu w jej towarzystwie mijało bo miał dobry humor. Albo po prostu alkohol zaczynał robić swoje.
W gniewie Jedi nie wyczuła żartobliwego tonu w głosie mężczyzny.
- Znam sposoby by sprawić, że pożałuje każdego spojrzenia skierowanego na ciebie - odparła lodowato. - O czym rozmawialiście? - drążyła dalej temat, a złość tylko w niej rosła.
Westchnął.
- O wzięciu udziału w balu dobroczynnym odnośnie rekonstrukcji Taris. Zależy jej bardzo, bym tam się pojawił… - dodał ostrożnie.
- I to jej obiecałeś, że tak ci się w ramiona rzuciła? Być jej osobą do towarzystwa?! - prychnęła z oburzeniem. Odsunęła się od niego. - Po prostu wspaniale - sarknęła, a Moc wkoło niej znów zaczęła pulsować i wprawiać w ruch drobne przedmioty. Oczywistym dla Jedi było, że Wielki Mistrz nawet nie pomyślał, żeby do towarzystwa wziąć swoją prawdziwą parę. "Bo przecież sam nakazał mi zakaz opuszczania Akademii"
- I co w związku z tym? - odparł. - Doskonale zdajesz sobie sprawę, jak wygląda moja praca. Jak wygląda sytuacja Akademii - uściślił. - Jeśli ona jest agentką choćby Krayta, to muszę to jeszcze chwilę odegrać. Jeśli to przypadkowa osoba, to wkrótce się o tym przekonam i zakończę to w odpowiedni sposób. Nie ufasz mi Laurienn?
Kobieta była zaskoczona, że akurat teraz powoływał się na zaufanie.
- Sama już nie wiem co mam myśleć Mical. Nie ma cie, nie dzielisz się ze mną tym co robisz. Jak mam w takich warunkach mieć podstawy do zaufania? - jęknęła z pretensją w głosie. Wstała z łóżka i ruszyła do wyjścia.
- Stój Rycerzu! - wydał rozkaz swoim tonem Wielkiego Mistrza.
Hayes na chwilę się zatrzymała, ale zaraz zacięcie pojawiło się na jej twarzy i nie stała dłużej w miejscu. Podeszła do drzwi i wdusiła panel by otworzyły się.
- To jest niesubordynacja! - wstał. - Będę musiał wymierzyć ci karę… - dodał już zupełnie sugestywnie. Machnął ręką i drzwi zamknęły się jej przed nosem. Doskoczył do niej i przycisnął ją do ściany…

***

- Za mało czasu spędzasz w Akademii - mruknęła Laurienn przytulona do Micala. Niezadowolenie w jej głosie było trochę wymuszone, bo akurat w tym momencie była wciąż pod wpływem euforii. Oboje leżeli razem, w swoich objęciach, czując jak przyjemna błogość przechodzi w senność. - Od czasu kiedy powiedziałam ci o mojej wizji to czuję się jakbyś zrzucił sprawy Akademii na mnie i… I przestał się interesować tym co tu się dzieje.

Jednak Mical nie podjął dyskusji. Jedyne co usłyszała z jego strony to cichy, miarowy oddech pogrążonego we śnie mężczyzny. I ten stan nie zmienił się to nawet gdy szturchnęła go w bok. Musiał być bardzo zmęczony.
“Albo nie chce ze mną rozmawiać” pomyślała ze smutkiem Laurienn.
Bardzo jej te tajemnice nie odpowiadały. O ironio, będąc w Kraycie Sladek meldował jej praktycznego o wszystkim swoich planach, a w pewnym momencie nawet słuchał jej rad.
A tu?
Czuła się jakby nie miał do niej zaufania, a nawet po dzisiejszym wydarzeniu wydawało jej się dodatkowo, że wstydzi się bycia z nią skoro wciąż poza Akademią uchodził za kawalera do wzięcia.
Teraz z tymi myślami, czuła się podle. Nigdy nie spodziewała się, że zostanie tak potraktowana przez niego. Wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nie liczy się z jej zdaniem, a jej zachowanie uznał za fanaberię, której nie ma prawa mieć.
Hayes ostrożnie odsunęła się od Micala i usiadła rozglądając się po pokoju. Panował w nim bałagan, który tylko przypominał jej to co było powodem jej gniewu. Powoli wstała z łóżka sięgając po leżąca na wezgłowiu łóżka koszulkę nocną. Ubrała ją i owinęła się swoim płaszczem. Cicho wymknęła się z sypialni na korytarz.

[media]http://img10.deviantart.net/7c81/i/2013/263/6/e/jedi_temple_tor__by_crias-d6n59kc.png[/media]

O tej porze w Akademii wszyscy spali w najlepsze i jedyne na kogo mogła natrafić to małe droidy sprzątające.
Przygnębienie przegoniło w niej senność. Z początku bezgłośnie niczym duch szła przed siebie bez celu. Dopiero, gdy minęła kolejne skrzyżowanie korytarzy to w końcu zdecydowała się zająć jeden z wielu pokoi gościnnych znajdujących się w tym skrzydle.

Weszła do środka i zablokowała za sobą drzwi. Podeszła do łóżka i tak jak stała położyła się na nim.
Otulona swoim płaszczem zasnęła

SWAT 02-09-2016 16:33

Motta z pewnością był na wyścigach, więc Slevin nawet się nie zająknął jakoby chciał rozmawiać akurat z nim, ale przecież "rodzinka" była większa, a ze znaczniejszą jej częścią pracował między innymi z Io Basout będący kimś w rodzaju kuriera Huttów, latającym pomiędzy poszczególnymi miastami na Tatooine. Bardzo zaufany człowiek, koniec końców nie wszystko można przekazać komunikatorami, a Io znał tyle sekretów organizacji, że był jednym z głównym jej filarów. Niestety nie liczył na spotkanie z nim, albowiem Anchorhead to była dziura i rzadko w niej bywał.

Kolejną znaną i coś znaczącą osobą był Khorde Renning i już Slevin chciał o niego zapytać, bowiem Khorde był zastępcą Motty kiedy ten wybywał z bazy, lecz przypomniał sobie o jeszcze wtedy nic nieznaczącym popychadłem którym był Rhel deCrion. Rhel siedem lat temu był nikim, ale już wtedy Slevin wiedział że chłopak przez swoją bezwględność i spryt zajdzie wysoko. Nie zdziwiłby się gdyby Khorde kopnął w kalendarz z nieznanych nikomu powodów, a na jego miejsce wcisnął się właśnie Rhel.

Całkiem znanym pionkiem w Huttowej grze był również Jiinan Kahn, jeden z poruczników, człowiek nie bojący się pobrudzić sobie rąk czyjąś krwią. Kawał skurwiela, lecz od Rhela odróżniał go mniejszy współczynnik sprytu, więc jeśli nie trafił na silniejszego od siebie powinien nadal żyć.

Maath Anan, z tym Slevin miał nieszczęście spotykać się najczęściej i szczerze go nienawidził. Był odpowiedzialny w organizacji za kontaktowanie się z najemnikami i jeżeli misja była dość pobieżna jak np. jakaś ochrona lub odnalezienie kogoś kogo potrzebował Motta, kiedy nie trzeba było go fatygować osobiście, wtedy z chętnymi zarobić rozmawiał właśie Maath i on wypłacał pensję raltywną do wyników zadania. Zawsze odszarpywał dla siebie co nieco z pensji innych najemników i również ze Slevinem próbował tak zrobić, przez co nieźle się pokłócili. Naszczęście za Slevinem wstawił się Alister Rourke, kwatermistrz Huttów. Bardzo równy facet, zauważył profesjonalne podejście do sprawy jakim traktował zlecenie Slevin. Prawdopodobnie przez niego Slevin opuścił siedzibę Huttów w Anchorhead żywy i z pełną wypłatą.

Byli też mniej ważnie, np. szeregowi żołnierze Graeme Cridmeen i Montross Ghart. Chłopacy wraz ze Slevinem osłaniali transport używek, kiedy Slevin dopiero raczkował w swoim zawodzie. Panowie sporo mu wytłumaczyli i nauczyli, gdyby nie pewne wydarzenia być może nawet by wstąpił do Huttów jako jeden z ludzi Motty, ale na szczęście został wolnym strzelcem.

Na innej misjie współpracował z Yu-Sien Yamamurą, facet oraz Slevin musieli odebrać coś pewnemu Jedi, który spotkania nie przeżył. Yu-Sien również sporo nauczył Slevina, a potem nawet kilka razy spotkali się "po pracy" w pubie na jakimś trunku by poprostu pogadać.

No i został jeszcze Adan Baric, człowiek przez którego Slevin musiał uciekać z Tatooine, człowiek który wrobił Slevina w skopanie zadania i wystawił zanim list gończy. Jak to często bywa, był Huttowiskiem pośrednikiem między cywilami, a najemnikami. Łatwił handlarzom prawdziwych zabijaków, dla których liczyły się tylko kredyty. I tak oto Maath podesłał dane Slevina Adanowi, a ten zatrudnił go do pewnej robótki. Kiedy robota została wykonana, a handlarz chciał zapłacić premię, Adan przygarnął całą wypłatę dla siebie. Po tym kiedy Slevin wszczął strzelaninę w jednym z barów z ludźmi Adana, musiała salwować się ucieczką z rodzinnej planety.

- Jeste Rhel? - zpytał Parker.

Kolejny 02-09-2016 20:43

Opadł z powrotem na plecy, próbując opanować oddech. Lewa dłoń, już opatrzona, bolała jak diabli. Rozejrzał się, szukając pomocy. Droid medyczny dalej tam był.
- Ręka piecze... - wydusił.
Żałował, że wizja urwała się w takim momencie. Może mógłby coś wtedy z niej wyciągnąć. Ale i tak miałby wtedy tylko swoje domysły. Nie wiedział, czy widział przeszłość, teraźniejszość czy przyszłość. Czuł, że to Moc zesłała ten obraz, ale to był zaledwie skrawek większej układanki. Czy to miało oznaczać, że gdzieś daleko są inne cywilizacje, inni użytkownicy Mocy? Wiedział, że mógł to być pewnego rodzaju znak, ale nie wiedział, jak go rozumieć.
Droid szybko podszedł bliżej z strzykawką.
- Proszę leżeć. Zaraz podam środek przeciwbólowy i nasenny. Proszę się odprężyć - schylił się, by wbić igłę w wenflon.
- Chwila... Jak długo spałem?
- Minęło trzydzieści siedem godzin - odparł zamierając w bezruchu.
- Podaj tylko przeciwbólowe. Mam rzeczy do zrobienia.
- Tak jest - nie protestował, widać miał wgrane bardziej liberalne oprogramowanie.
Rycerz odczekał, aż droid zrobi swoje i leki zaczną działać. Musiał przyznać sam przed sobą, że nie był zbyt pocieszony. Wiedział, że za szybko się po takim wysiłku nie obudzi, ale trzydzieści siedem godzin to naprawdę była kupa czasu. Miał nadzieję, że z Vato wszystko było w porządku i komandor nie zrobiła niczego głupiego.
- W jakim stanie jest ręka? Jest szansa, że odzyskam sprawność?
- Przewidywany jest powrót do 91 procent sprawności - odparł.
Ucieszyło go to. Spodziewał się większych problemów, choć w walce nawet te dziewięć procent mogło pewnie robić różnicę. Ale była to lewa dłoń i mógł mieć nadzieję, że po zakończonym leczeniu nie będzie czuł żadnej różnicy w stosunku do stanu sprzed oparzenia.
- Dobrze to słyszeć. Jak długo zajmie leczenie?
- Przewidywany okres rekonwalescencji wynosi osiem tygodni.
- Rozumiem.
Poczekał, aż środek zacznie działać i podniósł się z trudem. Czuł, że mógłby jeszcze przespać cały dzień. Przyczłapał do łazienki i zrzucił z siebie wszystkie ciuchy na jedna kupę. Wszedł pod prysznic, a zimna woda spływała po jego głowie i całym ciele. Westchnął. Tego właśnie potrzebował, żeby się dobudzić i oczyścić z potu i brudu. Opatrzoną rękę trzymał poza kabiną, a do mycia używał tylko prawej, więc zanim wrócił do pokoju, teraz już w lepszej dyspozycji minęło niemal pół godziny. Ubrał nowe, świeże ciuchy i wyszedł z pomieszczenia, kierując się do kwatery komandor Tuchani.
Po drodze w korytarzu minął dwóch polityków uczestniczących w negocjacjach, nerwowo palących papierosy. Skinęli mu nieznacznie głowami, kiedy ich mijał, ale w ich oczach czaiła się złość i pogarda. Odwzajemnił gest, ku swojemu zaskoczeniu dostrzegając potężną niechęć mężczyzn do niego. Nie wiedział, jak zareagować, więc po prostu poszedł dalej. Zasępił się. Na niektóre rzeczy nie miał wpływu i miał wrażenie, jakby sprawy wymykały się spod kontroli. A może już dawno się wymknęły? Potrzebował pełnego zapoznania z sytuacją.

Turin Turambar 04-09-2016 23:52

Dxun, obóz mandalorian
Cokolwiek arkanianin zamierzał zrobić, jego ciało powiedziało dość. Nie było żadnego biegu. Nie było żadnego skoku. Poszurał nogami po piasku, który nagle wydawał się sięgać mu conajmniej do kolan. Napiął mięśnie by podnieść wibroostrze, ale przeszył go spazm bólu. Adrenalina przestała wystarczać i rozorany bark dał znać o sobie jakby go tam uderzył.
Tymczasem pilotujący mecha oficer pokazał, że nie jest nowicjuszem. Walcząc z niewidzialnym przeciwnikiem wyciągnął uzbrojone w długi nóż ramię i zataczał nim szerokie koła. Trafił wreszcie w ledwie stojącego Sola, który nawet nie zdołał się zasłonić. Szerokie cięcie trafił w jego zwisające bezwładnie prawe ramię na wysokości bicepsa, na poły rozcinając, na poły miażdżąc skórę, mięśnie, ścięgna i kości.
Siła uderzenia szarpnęła całym Zhar-kanem przewracając go. Nie zarejestrował upadku ani swoich kolejnych obrażeń. Odpływał. Jak przez mgłę widział stojącego nad nim mandalorianina. Przez umysł przepłynęło mu ostatnia myśl. Że nie da mu satysfakcji z tego zwycięstwa. Nie mandalorianinowi. Zabrali mu już dostatecznie dużo.
Pozostał ostatni wysiłek w jego życiu. W tych warunkach wydawało się to prawie nie możliwe. Ale musiał to zrobić. Skupił się i praktycznie samą siłą woli zmusił mięśnie lewej dłoni do wysiłku i pokazał przeciwnikowi środkowy palec.
Potem zapadła ciemność.

Coruscant, Akademia Jedi, kwatery prywatne
Obudziło go niesamowite pragnienie i nie mniejszy ból głowy. Przeciągnął się na łóżku nie napotykając przy tym żadnych przeszkód. W myślach obiecał sobie, że już nigdy nie wleje w siebie tyle alkoholu, bo niestety, ale czasy kiedy picie takich ilości napojów wysokoprocentowych kończyło się bez kaca na drugi dzień minęły bezpowrotnie. Nie był już tym młodzikiem co za czasów należenia do floty. Dzięki było Mocy za zdolność regeneracji, którą już miał w planach wykorzystać gdy będzie w drodze do Senatu. Oczywiście jak tylko zwlecze się z łóżka. Wiedział, że musi być cicho, żeby nie budzić Laurienn.
Powoli otworzył oczy. Myślenie przychodziło mu trudno więc gdy przekręcił się na bok by objąć jeszcze przed wstaniem swoją ukochaną mocno się zdziwił. Dopiero teraz zauważył, że był sam w łóżku. Wpatrzył się tępo zaspanym spojrzeniem na poduszkę obok siebie. Na razie jedyne co skojarzył to to, że coś jest nie na miejscu.
Uniósł się na ramieniu i rozejrzał po pokoju spodziewając, że może Jedi jest w łazience, bo czasem miewała poranne mdłości. Zmarszczył brwi w jeszcze większym zaskoczeniu dostrzegając nieporządek, który dotknął cały pokój. Wszystkie drobne przedmioty leżały rozrzucone po podłodze, będąc w różnym stanie zniszczenia. Mical zamrugał zadziwiony tym widokiem i znów powiódł spojrzeniem najpierw w kierunku drzwi łazienki, później na puste miejsc na łóżku. Zaczął intensywnie myśleć co też wydarzyło się nocą. Pierwsze co sobie przypomniał to to jak zaciągnął Laurie do łóżka, choć ona chciała wyjść po coś z pokoju. Tylko po co? Myślał o tym intensywnie zastanawiając się czy nieporządek ma z tym coś wspólnego. I wtem go olśniło.
Otworzył usta, a dłonią pacnął w swoją twarz. Wszystkie jego błędy, zaniedbania, uczucia i przemyślenia streściło jedno krótkie zdanie:
- Ja pierdole.

Seswenna, Sorto, dzielnica kosmoportu
- Przyjęłam.
- Zrozumiano.
Nikt nie zamierzał dyskutować. To było pole bitwy, oni byli żołnierzami, a Quest ich przełożoną. Photsu obserwowała uważnie dwójkę pozostałych przeciwników, a Kaylara i Angus krótkimi skokami wycofywali się, nieustanie prowadząc dla siebie zasłonę ogniową. Tamci nie zamierzali wychylać się nawet na moment i po niecałej minucie dwójka komandosów wpadła w korytarz, gdzie wreszcie mieli osłonę nad głowami i ściany wokół.
Muriel zameldowała, że się zbiera i zmierza do punktu zbiórki.
To nie był jeszcze koniec. Mieli półtora kilometra do przebycia by dotrzeć do śmigacza co powinno im zająć około ośmiu minut i następnie cztery minuty podróży do ich lekkiego frachtowca by zabrać tyłki z Seswenny.
Pytaniem pozostawała kwestia ewentualnego pościgu. Nie wiedzieli ile informacji zdołało przejść przez ten krótki czas, kiedy Photsu pozwoliła na przepływ danych. Jeśli mieli ich zdjęcia, to wystarczyło pozbyć się ekwipunku i powinni być czyści. W końcu podczas akcji nie zdejmowali hełmów. Z drugiej strony znacznie ograniczali swoje możliwości przy ewentualnej konfrontacji. Decyzja ponownie zaciążyła na Kaylarze.

Tatooine, Anchorhead, budynek przy torze wyścigowym, tymczasowy gabinet dr Martella
Nikt nie zamierzał podważać słów Martella, który zresztą mówił prawdę. Co więcej, jego słowa wywołały olbrzymie oburzenie wymierzone w zdyskwalifikowanych do tej pory zawodników i ich promotorów. Kilku co bardziej impulsywnych świadków jego wypowiedzi sięgnęło nawet po blastery.
Na szczęście Motta szybko opanował sytuację i przemawiał teraz z dużą pasją. W kilku zdaniach poruszył temat tego jak plugawiony jest duch sportowej rywalizacji i do jakich czynów są skłonni niektórzy by kryć swoje oszustwa.
- Na szczęście są ludzie nieprzekupni i tacy, którzy ich wspierają! - tutaj położył swoje wielkie łapska na barkach Goela. Hutt zauważył, że Aaron wolał pozostać w cieniu i pomógł mu w tym rozegraniu.
Chwilę później Zozin tonął w objęciach VIPów obstawiających wyścigi. Każdy chciał z nim się napić i pogadać, a tymczasem medyk miał chwilę, by się zająć samym sobą. Nie było dobrze. Potrzebował kąpieli w zbiorniku kolto. Na stymulatorach mógł pociągnąć maksymalnie dobę. Szczęście w nieszczęściu, że rana z blastera była stosunkowo czysta, bo ten po prostu wypalił tkanki.
- Niezła robota - pochłonięty zabezpieczaniem rany nie zauważył, że został w gabinecie sam z Mottą. Hutt zamknął za nimi drzwi i klasnął w dłonie.
- Nie wiem w jaki sposób sprowokowałeś tego bitha, ale to była genialna robota. Ustawiłeś mi wyścigi na najbliższy rok! Ha! Nie pożałuję ci niczego! - gangster był naprawdę zadowolony i swą wielką paszczę miał rozciągniętą w paskudnym uśmiechu. - Jak już doprowadzisz się do porządku, to zapraszam do mojej loży. Sługa cię poprowadzi.
Po tych słowach wyszedł z gabinetu. Nim jednak zdążył zamknąć drzwi, zza jego pleców do środka prześlizgnęła się Mira.
- Co z tobą? - zapytała gdy już zostali sami. - Mogłeś być bardziej ostrożny, a to zaproszenie do loży Motty może narobić nam obsuwy. Postaraj się z tego w miarę szybko wyłgać.

Mirial, dom rodziny Morlan
- Ślub odbędzie się za pół roku w dniu przesilenia letniego. Zapewni wam to dobre pożycie i mnóstwo potomstwa -gdy już przestała się zamartwiać nad jego stanem i na jej prośbę zjadł spóźniony obiad wraz z czterema dokładkami, z których ilością nie można było negocjować, dopiero wtedy babcia rozpoczęła karmienie go informacjami, które były dla niego istotne. - Będziesz miał czas się wyszumieć i ewentualnie rozdać nasienie gdzie jeszcze uznasz za stosowne. Po ślubie już na to okazji mieć nie będziesz - była bardzo pragmatyczna i jednyne na co patrzyła, to dobro swojego jedynego wnuka. - Jeśli chodzi o wiano, to panna O’Tolle wniesie do rodziny niedużo, jeśli chodzi o kwestie materialne. Raptem jedno mieszkanie w stolicy, jacht międzygwiezdny oraz pięćdziesiąt tysięcy w gotówce. Najważniejsze z tego wszystkiego jest jednak zagwarantowane dla ciebie miejsce w Radzie Senatu. Ustąpią jedno ze swoich miejsc, kiedy tylko wreszcie skończysz te zabawy w Jedi i wrócisz tu, gdzie twoje miejsce - zmarszczyła brwi. W tym jednym zgadzała się z dziadkiem. Nie byli zachwyceni tym, że jego rodzice pozwolili oddać go do Akademii. - Resztą szczegółów w sumie możesz się nie przejmować na razie. Deser? - uśmiechnęła się i nie czekając na jego odpowiedź skinęła na służącą, by ta pognała do kuchnii po porcję lodów, która pewnie wystarczyłaby do wykarmienia całego garnizonu.
Kiedy drzwi do salonu się ponownie otwarły, nie stanęła w nich slużąca, tylko jego dziadek. Nogi miał ubłocone po same kolana, lica czerwone od ciągłe przebywania na mrozie i zapewne alkoholu, którym się posilał dla rozgrzania.
- Mamy skurwysyna - krzyknął. - Zaraz będziemy go przypalać. Chodź Rohen, pora cię nauczyć kilku sprawdzonych sposobów! - na tą propozycję babcia się lekko skrzywila, ale nic nie odpowiedziała. Zapewne liczyła, że to w jakiś sposób przekona wnuka do pozostania jak najdłużej wśród nich.

Tatooine, Anchorhead, okolice południowej bramy
Źrenice oddźwiernego jeszcze bardziej się zwęziły, słysząc to pytanie.
- Może i jest… a kto pyta? - dociekał.
Parker nie zdążył odpowiedzieć, gdy drzwi otworzyły się szerzej. Obok strażnika pojawił się aqualish z podrasy ualaq. Chodź w międzyczasie stracił jedną z żuwaczek, to nadal cechowały go charakterystyczne tatuaże na łysej czaszce. Cyrus od razu rozpoznał Maatha Anana.
- A zapraszamy, z chęcią porozmawiamy z kimś, kto ma interes do deCriona - odsunął się robiąc mu miejsce. Oddźwierny weaquay też się odsunął, ale zacisnął mocniej dłoń, na trzymanej w prawej ręce pałce ogłuszającej. Maatha natomiast wydawał sie nie być uzbrojonym.

Mygetto, Jygat, kwatery prywatne
Drzwi do pokoju Leily Tuchani były uchylone. Kiedy tam wszedł, zastał panią komandor pakującą swoje rzeczy.
- Och, witaj mistrzu - powiedziała cicho. Była bardzo zrezygnowana, co nie świadczyło dobrze. - W sumie to chyba już po wszystkim. Zgodnie z poleceniem przesłuchaliśmy tego osobnika, który zwie się Vato. Opowiedział nam o warunkach w jakich życ musi jego rasa i przekazaliśmy to zapytanie Muunom - usiadła na łóżku pochylając głowę. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowali, to miało się ochotę ją przytulić i jakoś pocieszyć. - I o dziwo od razu nam odpowiedzieli. Potwierdzili wszystkie opowieści, jednak dodali do nich kilka szczegółów. Między innymi to, że kiedy przybyli na tą planetę, to mygettianie byli na skraju wymarcia. Ich rasa nie nadążała za zmianami klimatycznymi. W zamian za ochronę przyjęli ich do pracy. Warunki, które dostali były lepsze niż perspektywa wyginięcia gatunku. Nawet spisano umowę wedle prawa Republiki. Znajdują się tam podpisy zarówno przedstawicieli Muunów jak i Rady Starszych. Vato coś jeszcze mówił, że Wybraniec z Legend poprowadzi ich do walki i wszystko się zmieni, ale to już Muunowie potraktowali jako składanie gróźb i musieliśmy zakończyć rozmowy…- westchnęła. - W sumie to zbieramy się do powrotu na Coruscant. Mam nadzieję, że degradacja, która mnie czeka nie oznacza skierowania do zabawiania dzieci Huttów…

Coruscant, Akademia Jedi, kwatery prywatne
Źle spała. Najpierw nie mogła zasnąć, a później budziła się po kilkunastu minutach. Dodatkowo tuż przed świtem zebrało się jej na torsje. Była wykończona. Wychodząc z małej łazienki przy pokoju, w którym się zamknęła ledwo kontaktowała. Dlatego dopiero po chwili uświadomiła sobie, że w pomieszczeniu jest także Mical.
Też nie wygladał najlepiej. Ciągle odbijał się na nim poprzedni wieczór i wypity alkohol. Jego spojrzenie jednak było znacznie przytomniejsze niż kilka godzin temu. Pomimo swojego zmęczenia Laurienn dostrzegła w nich skruchę i cień winy.
- Usiądź bo się zaraz przewrócisz - powiedział i choć miała wielką ochotę na jakiś bunt, to w tej sprawie się nie sprzeciwiała i spoczęła na łóżku.
On podsunął sobie jedną z medytacyjnych puff i usadowił się naprzeciw niej.
- Chcę cię przeprosić za to, że nie powiedziałem ci o wszystkim co się dzieje w Senacie - zaczął. - Uznałem, że niepotrzebnie będzie zarzucać cię tym wszystkim, ale pomyliłem się - mówił cicho. - Chciałem zapewnić ci tutaj jak najbardziej przyjazne warunki do przebycia ciąży i wychowania dziecka. Jednak to oznacza zamykanie cię w klatce, czego żadne z nas nie chce. Nie o to chodzi. Dlatego… - wziął głębszy wdech - chciałbym, byśmy razem, od nowa ustalili sposób i zakres twojej ochrony. Jednocześnie trzeba będzie dać światu znać o nowych zasadach wśród Jedi i ogłosić, że możemy zawierać związki. Myślę, że dobrą okazją do tego będzie nasz wspólny udział w tym balu dobroczynnym na rzecz Taris. Co o tym sądzisz?

Dxun, obóz Mandalorian
- Żesz kurwa. Kurwa pierdolona w dupę jego mać!
- Hehehe…
- Skurwysyn jebany! Skurwiały oszust, żeby go kurwa banda Gamorrean wydymała, żeby mu bantha na ryj się zesrała!
- Dobra dobra, nie przeciągaj już tyle tylko płać. Chcę gotówkę na stół.
- Nie wierzę w to. Musiałeś się z tym jebańcem jakoś umówić. Na pewno zrobił to specjalnie!
- Gadaj sobie co chcesz. Znowu przeżył i znowu przegrałeś zakład. Kasa!
- Kurwa nie mam!
- Jeśli nie kasa, to bierzesz moje warty przez najbliższe pół roku.
- Chyba cię pojebało.
- W takim razie stówa na stół.
- Przecież kurwa nie mam!
- Hehehe, wiem, dlatego weźmiesz moje wszystkie warty… Och, już się zaczynam zastanawiać co zrobię z tym wolnym czasem…
Zhar-kan przez chwilę miał uczucie deja-vu. Ponownie, te same głosy, słyszane jakby zza ściany. Twarde łóżko pod plecami. Choć musiał być na potężnych prochach. Znów odpłynął.
Kiedy się ocknął, dwójki hazardzistów nie było w pobliżu. Otworzył oczy, ale tym razem światło go nie poraziło. Widocznie zapamiętali, że woli przebywać w ciemnościach. Arkanianin nie był jednak w pokoju sam. Ktoś siedział obok. Trudno było mu rozpoznać kto. Próbował się podnieść, ale jedynie stęknął z bólu. Zauważył natomiast istotną rzecz. Nie czuł prawej ręki. Ostrożnie przekręcił głowę i zauważył jedynie kikut kończący się kilka centymetrów od barku.
- Choć to niezbyt może najlepszy czas, ale muszę zadać to pytanie - usłyszał przefiltrowany przez systemu hełmu głos. Obcy musiał siedzieć w pełnym opancerzeniu. No tak, mandalorianie. - Czy jako zwycięzca pojedynku zajmiesz miejsce pokonanego w klanie Rect?

Zaalaos 06-09-2016 18:53

Mężczyzna poruszył się nieznacznie, tylko tyle był wstanie zrobić, choć równocześnie przez jego umysł przebiegło tysiąc myśli. Każda z nich próbująca wydostać się na wierzch i przytłumić inne. Był zbyt naćpany środkami przeciwbólowymi by podjąć jakiekolwiek sensowne działanie.
- Z kim… rozmawiam? - spytał ciężko obcego, choć podejrzewał że jest to Mandalore - I jakim cudem wciąż żyję?
Rozmówca milczał mając skierowany w jego stronę hełm. Sol był jednak na tyle przytomny, że zrozumiał swoją sytuację. Nadal był intruzem. I nadal to nie on był tutaj od zadawania pytań.
Sol pozwolił by cisza się przeciągnęła. Brak ręki skutecznie go rozpraszał. Najgorsze było to że zaczynała boleć. Oczywiście nie fizycznie, tylko psychicznie, jego układ nocyceptywny radził sobie z brakiem impulsacji przez zwyczajne oszukiwanie umysłu że taka impulsacja istnieje. W końcu się odezwał.
- Tak długo jak nie będzie się to wiązało z wielko... skalowym atakiem na Republikę mogę zająć jego miejsce.
Mandalorianin odchylił się lekko.
- Na razie nic na to nie wskazuje, żeby coś takiego miało się stać. Wprost przeciwnie... Jednak ostatecznie to nie zależy ode mnie - wzruszył ramionami.
- Podałbym ci rękę, ale mogę mieć z tym pewną trudność. - odparł najemnik żartem i powarkując podciągnął się ku górze łóżka o dobry centymetr, co było niemałym sukcesem. - Jak przeżyłem?
- Moi medycy też się temu dziwią - rozłożył ręce.
- Mam zwyczaj wylizywania się z ciężkich ran. Niedalej jak... trzy miesiące temu zostałem solidnie podziurawiony przez ogień z blasterów.- odparł krótko - Jak "wygrałem" pojedynek? Mech miał zwarcie? Wytoczył się poza ring? Ostatnia rzecz którą pamiętam... - Sol zamyślił się. - To jak leżałem w błocie, tuż po tym jak straciłem rekę.
- Było już wtedy praktycznie po walce. Sierżantowi Batista pozostało poczekać aż się wykrwawisz, ale twój gest go sprowokował. Wyciągnął wibronóż i wyskoczył z mecha, najwidoczniej chciał w jakiś sposób cie upokorzyć. Pewnie odcięcie jąder, czy coś w tym stylu, teraz już bez znaczenia. Zeskoczył z mecha, ale nie utrzymał równowagi i przewrócił się... Prosto na wibroostrze, które nadstawiłeś. Szpic przebił wizjer. Resztę możesz sobie dopowiedzieć.
Echo uśmiechu przebiegło przez twarz arkanianina, by przerodzić się w chichot który momentalnie przeszedł w kaszel. Klon skrzywił się, gdyż wywołało to kolejną falę bólu która przebiegła przez jego ciało.
- Mandalorze... Twój przydomek? - spytał gdy opanował nieco ból. - I czym tak właściwie zajmował się sierżant Batista?
- Był inżynierem polowym - odparł. - To już nieistotne. Jego rzeczy należą teraz do ciebie. Jednak zanim będziesz mógł z nich skorzystać, zanim damy ci wolna rękę, musisz powiedzieć mi prawdę o sobie arkanianinie. Poszukiwanie kogoś wśród naszych szeregów to ryzyko niewspółmiernie duże w stosunku do potencjalnej zapłaty. Dlatego wiem, że miałeś w tym inny cel. Dostałem ciekawą informację z jednego źródła i choć nie ufam żadnemu na sto procent to ono bardzo pasuje do twojej obecności tutaj.
- Typowa odpowiedź mająca na celu złapanie amatora. Twoje źródło najprawdopodobniej nie powiedziało ci niczego ciekawego. Duża ilość środków przeciwbólowych ma zapewne na celu zwiększenie mojej podatności na sugestię. - odparł najemnik cicho i wbił wzrok w hełm mandosa - Ale powiem prawdę. Bo mam dosyć grania na tylu frontach. Mam dosyć cierpienia za cudze sprawy. - dodał i poruszył kikutem ramienia. Ból wypełnił umysł arkanianina i minęło parę sekund nim ponownie się odezwał. - Zapłacono mi za infiltrację Czerwonego Krayta. Czerwony Krayt zlecił mi natomiast wybadanie waszych instalacji, bez żadnych szczegółów więc sami nic jeszcze nie wiedzą. I faktycznie istnieje kobieta której tutaj szukam. Sasha at Sulem, blondynka w wieku dwudziestu paru lat. Usatysfakcjonowany, czy mam przed sobą wizytę u waszego “mistrza tortur”?
- Jeśli przyjmiesz kiedyś zaproszenie na jedną z jego imprez, to pewnie tak. Ale osobiście odradzam, ściąga alkohol z niesprawdzonych źródeł. Dziękuję za szczerość. Dodam tylko, że Krayt cię przejrzał. Wysłali cię tu licząc, że wpadniesz, a wina spadnie na Akademię Jedi. Dobrze, że przeżyłeś ten pojedynek. Uniknęliśmy poważnego błędu.
Mandalore wstał i odszedł bez słowa. Na jego miejscu pojawił się jeden z medyków. Ten, który już dwukrotnie przegrał zakład o życie Sola.
- No gagatku - wycedził przez zęby. - Pora się zdrzemnąć... - sięgnął ku aparaturze, do której Zhar-kan był podłączony.
- Znowu się założyłeś że zginę? - spytał hazardzistę retorycznie, uważnie obserwując przy tym jego ręce. - Mogę zwyczajnie pokryć twoje starty. Sto w tę czy tamtą to dla mnie żaden wydatek.
Ów odwrócił się w kierunku leżącego i patrzył przez chwilę, zapewne zaskoczony, choć nie można było tego odczytać przez hełm.
- Heh - zaśmiał się. - Przyjmę każdą kasę, ale o dupe się nie bój. Gram uczciwie - dokończył swoją czynność i po chwili Sol zaczęła dopadać senność.
- W moim fachu lepiej nikomu... Nie ufać. - odpowiedział najemnik z trudem powstrzymując oko przed zamknięciem się. Oko? Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego że nie widzi w trójwymiarze, a to oznaczało że albo drugie jest opatrzone, albo je stracił.
- Wolałbym spać... Normalnie. dodał jeszcze i przestał walczyć z ogarniającym go ciepłem.

Spał głęboko i spokojnie, jak to zazwyczaj bywa po silnej farmakologii. Gdy się obudził nikogo nie było w pomieszczeniu, zauważył za to kilka zmian. Kroplówka do której był podłączony ewidentnie uległa w międzyczasie wymianie, myślał też nieco trzeźwiej. Bezpośrednio przy łóżku stał wózek inwalidzki. Najemnik zaśmiał się lekko. Nigdy wcześniej nie miał okazji na takim jeździć. Uniósł łóżko tak że pół leżał, po czym ostrożenie zsunął z siebie koc którym był przykryty. Ocenił swoje ciało, wyglądał jak jeden wielki siniak i gdzieniegdzie zaczął zmieniać barwę z purpurowej na żółtą. Jego wzrok pobiegł ku nogom. Musiał przyznać że Emily wykonała kawał dobrej roboty z jego protezą. Mimo tylu przygód i lat użytkowania wciąż działała i niemal nie wymagała konserwacji.
Ostrożnie zsunął się z łóżka na wózek. Nie była to prosta operacja, ale po chwili siedział w miarę wygodnie w swoim pojeździe. Oparł dłoń na kontrolkach, szczęśliwie wózek zaopatrzony był w napęd. Powolutku ruszył ku drzwiom. Te szczęsliwie miały panel kontrolujący nisko, tak że nie musiał się podnosić by otworzyć drzwi.
Korytarz przywitał go dobrze utrzymanymi durastalowymi ścianami i szeroką przestrzenią dostosowaną do ruchu łóżek. Nie tracąc czasu skierował się na zewnątrz. Nie miał niczego naglącego do roboty, postanowił więc nieco pozwiedzać okolicę, a przynajmniej te miejsca do których mandalorianie go wpuszczą. Szukał Sashy, był zdeterminowy by przekazać jej słowa rodziny. Nawet jeśli mijało się to z celem. Poszukiwał też hangaru z którego wytoczył się wcześniej sierżant Batista. Najemnik chciał obejrzeć swój najnowszy nabytek.

A potem? Cóż pozostawało mu czekać na transport do Coruscant. Był spalony i Mical wyraźnie o tym wiedział. Miał tylko nadzieję że w umowie o pracę miał dobre ubezpieczenie, potrzebował gotówki na kolejną protezę i naprawę mecha. W sumie może też na więcej implantów? Musiał przyznać że ten który wszczepił sobie ostatnio sprawdzał się wyśmienicie. Może coś poprawiającego refleks?

Mag 09-09-2016 20:03

Była wykończona tą nocą. Jasne, że pewnie w tym momencie we wszechświecie był ktoś kto miał się dużo gorzej od niej, ale Hayes była daleka od ubolewania nad żywotem każdej jednej istoty żyjącej na tym świecie. Jej w tej chwili było bardzo źle.
Miała naburmuszoną minę gdy Mical mówił do niej, ale nieco się rozpogodziła gdy zakończył on swój monolog. Wyciągnęła do niego rękę i dłoń położyła na jego ramieniu.
- Cieszę się, że to mówisz - odezwała się w końcu. - Niewiedza jest dla mnie nie do zniesienia. Czuję się bezpieczniej wiedząc - westchnęła. - Republika, Krayt, mandalorianie, Jedi, Sith czy cokolwiek innego co mamy w galaktyce nie znaczy dla mnie nic. Mical, ty jesteś całym moim światem i jak pomyślałam, że mogłabym jakkolwiek ciebie stracić, czy to przez twoją śmierć czy za sprawą jakiejś kobiety… - mówiąc to Laurienn zaczęł mocno zaciskać palce na jego ręku jakby chciała się upewnić, że zatrzyma go przy sobie.
- Zawsze będę przy tobie - zapewnił ją gorliwie i pochylił się ku niej, by ją przytulić.
Hayes popchnęła go tak by upadł na łóżko. Wtedy dopiero przytuliła się do niego, ale już całą sobą, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Zróbmy sobie dziś wolne - zaproponowała.
Nabrał powietrza na tą propozycję. Przez chwilę się zastanawiał, patrząc uważnie na kobietę.
- Cóż… Republika wytrzymała tyle tysięcy lat, to ten jeden dzień bez mojego wsparcia też dadzą radę. Pozostaje mi wysłać tylko kilka wiadomości, by uprzedzić o mojej niedyspozycji dzisiaj - mrugnął do niej. - Tak przy okazji, to dasz się zabrać na przejażdżkę?
Już chciała mu zrobić wykład na temat tego co myśli o piciu takich ilości alkoholu co musiał zapewne wlać w siebie Mical, ale odpuściła mu. Nie chciała wyjść na hipokrytkę.
- Republice to już i tak nie wiele pomoże - westchnęła Laurienn na swoje konkluzje po ostatnich jej zajęciach z padawanami. - Tobie pozwolę się zabrać wszędzie - uśmiechnęła się lekko. - Na długo? - dodała z zaciekawieniem i zarazem nadzieją w głosie.
Zmarszczył brwi na podejście Hayes do trwałości Republiki, ale nie skomentował tego, gdyż wiedział, że dalsza część rozmowy ma w tej chwili znacznie większe znaczenie.
- Na dzisiejszy wieczór. Niestety aż tak długiego urlopu nie mogę wziąć - pokiwał głową. - Mogłoby się to źle skończyć dla Akademii.
Laurie naburmuszyła się na jego słowa, lecz powstrzymała się od komentarza.
- Jakoś od tygodni słabo widać twoje zaangażowanie w działanie Akademii - nie, jednak przez zmęczenie i ogólnie zły nastrój nie była w stanie się powstrzymać.
Wyprostował się i założył ręce na piersi.
- Działanie Akademii nie zależy tylko od tego, że robimy wykłady. Jak wrócimy z dzisiejszej eskapady, to dam ci wgląd w nasze finanse i od czego, tudzież kogo są zależne. Inaczej spojrzysz na moje “nic nie robienie”... - mruknął.
- Nareszcie! - odparła jakby w końcu zaczął mówić z sensem. - Czyżby pani senator chciała zafundować Akademii przebudowę? - spojrzała na niego wyzywająco.
Przewrócił oczami.
- Nic z tych rzeczy… Może skończymy ten temat na dzisiaj, co? - uśmiechnął się przymilnie. - Odświeżysz się, ja załatwię formalności i przekażę padawanom wspaniałą wiadomość o całodziennym treningu z Brianną, hm?
Chwilę patrzyła zastanawiając się czy już zasłużył na to by przestała mu wypominać wydarzenia z tej nocy. Westchnęła z niezadowoleniem.
- Niech będzie - odparła i ułożyła się wygodnie na łóżku.

***

- Ale… - Hayes przyglądała się Micalowi który prowadził ją pod rękę korytarzem gmachu Akademii. Laurienn wyszykowała się do wyjścia zadziwiająco sprawnie, a gdy na chwilę wrócili do dormitorium, które dzielili i po prędkim przebraniu się ruszyli dalej. Kobieta nawet nie chciała niczego jeść, więc od razu skierowali się ku lądowiskom Akademii.
- Jak to do SPA? - Hayes była nieprzekonana do tego pomysłu, ale nie protestowała. Przynajmniej na razie. - Nie chcę się pokazywać w tym stanie nago… - mówiąc to spojrzała po sobie.
- Nie przejmuj się, to położony na uboczu ośrodek, pozwala zachować gościom anonimowość - odparł z przekonaniem.
Laurie podniosła wzrok na Micala. Patrzyła na niego z pewną dozą podejrzliwości.
- I wiesz to z własnego doświadczenia? - zapytała poważnym tonem, lecz zaraz uśmiechnęła się wyzywająco.
On odpowiedział również uśmiechem, tylko w jego przypadku był on niezwykle tajemniczy.
- Dodam jeszcze tyle, że skorzystać z niego można tylko za specjalnym zaproszeniem.
Po tych słowach jej podejrzliwość była już ewidentnie na serio. Hayes zrmurzyła oczy w gniewnym geście.
- Zaczynam mieć wraźenie, że drażnienie mnie sprawia ci satysfakcję - fuknęła, ale nie puściła jego ramienia.
Roześmiał się donośnie.
- Po prostu nie sądziłem nigdy, że będziesz o mnie zazdrosna. Do tego SPA byłem już zapraszany kilkukrotnie, po prostu postanowiłem wreszcie z tego skorzystać - wzruszył ramionami.
- Więc teraz widzę, że korzystasz na całego z mojej zazdrości - chciała wyglądać na burzoną, ale mimowolnie uśmiechnęła się do niego. - Eh, chyba po prostu kiedyś nie miałam czasu być zazdrosna. Odwykłam od spokojnego życia i szału już dostaję od tego nicnierobienia.
- Nic dziwnego. Prawie dwa lata musiałaś nieustannie mieć pełną koncentrację i nerwy na wodzy. Teraz okres spokoju daje ci się we znaki. Coś podobnego przeżywają weterani wojenni - odparł zupełnie poważnie.
Pokiwała głową.
- I hormony - dodała jeszcze jeden punkt sprawiający, że nie zachowywała się jak zazwyczaj. - To już będzie niedługo - naszła ją nagła wesołość, aż uśmiechnęła się promiennie i mocniej objęła ramię Micala.
Mężczyzna był nieco zdezorientowany nagłą zmianą humoru Laurienn. Dopiero po chwili zrozumiał, że nie ma co drążyć, tylko skorzystać z tej okazji.
- Tak, oczywiście! Też się nie mogę już tego doczekać - po tych słowach pocałował ją w czoło.
W znacznie lepszych już nastrojach para Jedi dotarła na lądowisko. Czekał tam na nich śmigacz, którym mieli udać się w zachwalane tak przez Micala miejsce. Zasiedli więc w pojeździe i ruszyli w drogę.

***


- Ładne tu - stwierdziła Hayes rozglądając się po pokoju. Oboje byli już w szlafrokach a masażyści lada chwila mieli się pojawić. - Ostatni raz takie przyjemności zażywalam na Manaam - wspomniała niezwykle kosztowny wypad do tamtejszego ośrodka odnowy biologicznej, ale był na koszt Krayta więc w tamtych czasach pozwalała sobie na taką rozrzutność. Westchnęła. Spojrzała na Micala i otworzyła usta by zapytać czy coś wie nowego o trzech misjach, które rozdzieliła między najemników i droida. Jednak nie był to temat który można było poruszyć w takim miejscu. Szczerze mówiąc to żaden z tematów, które przychodziły jej na myśl nie były właściwe by tu omawiać. Nawet sprawa finansów Akademii była nieodpowiednia. Milczała więc i powoli ruszyła w głąb pomieszczenia.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172