lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Warsztaty RT] Per Aspera ad Astra (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/18590-warsztaty-rt-per-aspera-ad-astra.html)

Lynx Lynx 11-12-2019 18:47

Stara bida, ale już nie taka bida

Misją zakończona pełnym sukcesem i profit zacny i parę przydatnych kontaktów pozyskanych. Na standardy Tytusa to chwycili Imperatora za nogi. Fart w huj, że udało się znaleźć i to tak tanim kosztem ten wrak. W dodatku dostali w ramach bonusy statek i to taki, który nie da się ukryć pod pasował w gusta Garlikowi, ale staruszka Błyska tak się nie zostawi, wiec zostanie dla nowego robienie za mięso armatnie floty Coraxów.

Dzielny Sternik juz myślał gdzie to przewali swoją wypłątę, gdy tu nagle wezwanie robota jest. Alarm ważne wieści.


Nikt nie spodziewa się Imperialnej Inkwizycji. (wspólny doc)

Odkrywcy raźnym krokiem zdążali przez korytarze doków, zbliżając się do pirsu, którego bakburtowa strona zajęta była przez Błysk Cienia. Byli zaaferowani powagą sytuacji. Astropaci zrekonstruowali wiadomość… i podobno była śmiertelnie ważna.

Nawet nie wiedzieli jak śmiertelnie.

Czuli się bezpiecznie tutaj, w Port Wander, otoczeni mirem Lex Imperialis egzekwowanym przez Arbitratorów, Imperial Navy i niepisaną umowę między gośćmi. Szli raźno. Byli przekonani, że ich wrogowie byli jeszcze daleko poza Port Wander czy Rubycon II w ogóle.

Byli w błędzie.

Przechodzili przez jeden z korytarzy kończący się już jedną z przestrzeni magazynowych tuż obok pirsu, kiedy niektórzy się spostrzegli, że coś jest nie tak. Niedbale pomalowane i ustawione dykty tam, gdzie normalnie były wnęki - taki urok korytarzy tego sektora. Z przodu natomiast jakieś dźwięki. Szumy. Buczenie. Jakby odpalona maszyneria (inna niż “normalnie”), narzędzia (przecinaki, palniki)... albo broń.

Adeptka już chciała strzelać, ale dostała subwokalizowany przekaz w swym vox-implancie. Absolutnie bezgłośny dla kogokolwiek innego. Wydźwięk był jednoznaczny - opierdol. Odpuściła więc. Nie wolno było łamać planu.

Pierwszym aktem planu była silna smuga płonącego promethium, która runęła w dół korytarza, zaskakując Odkrywców. Ci, którzy zwęszyli zasadzkę ledwo mieli czas krzyknąć i się uchylić. Nie wszystkim się to udało. Alecto, Lucius, Ramirez i Tytus przyjęli na siebie silny ognisty cios. Grapplehawk ze skrzekiem zerwał się z ramienia Winter, unikając płomieni pod sufitem korytarza, serwoczaszka Ramireza spadła na podłogę zmieciona podmuchem, Maurice jakoś zdołał się uchylić, dziedziczka, seneszal, astropatka i spowiednik podobnie.

W tym samym momencie opadły dwie z dykt. Dwie długie lufy splunęły ogniem, bijąc w swój cel - najważniejszy i w zasadzie jedyny ważny. Winter Corax, dziedziczka rodu. Chmura zapalonego w locie śrutu Inferno prysnęła po jej solidnym pancerzu bez większej szkody, zostawiając za sobą tylko setkę płonących iskier. Złowrogi trzask ręcznego repetowania typu “pompka” i kopcąca gilza były tutaj jakimś gniewnym akcentem. Natomiast silny, kopcący wystrzał z lasguna z pewnością przebiłby pancerz i srodze ugodził... gdyby nie był w porę uniknięty szybkim ruchem.

Skurwiel się nie patyczkował, użył “grzejnika” - normalnej baterii skonfigurowanej w taki sposób, że wypluwała cały ładunek w jednym wystrzale. Mocne, ale większość potencjału była marnotrawiona, a sama bateria nadawała się potem na śmietnik. I teraz właśnie wypadała, nadpalona, nadtopiona i dymiąca, padając na podłogę wyrzucona przez awaryjny mechanizm broni.

W tym samym czasie był Ahallion, idący z przodu, o najszybszym czasie reakcji - jeszcze w ułamkach sekund nim opadły pozostałe dykty i reszta zasadzkowiczów zdołała się wychylić. Cane dobył przytwierdzonego do pleców miotacz ognia. Sekundę zajęło mu odpalenie płomienia i pokrycie całego korytarza ogniem. Nie planował przestać dopóki nie usłyszy dźwięków błagających o łaskę. Ale nawet wtedy miał zamiar upewnić się, że były to ostatnie słowa jakie napastnicy kiedykolwiek wydali. Stożkiem płomieni objął trzech napastników czających się z przodu - dwóch tech-kapłanów i gwardzistę. Ten ostatni nie uniknął płomieni, obrywając silnym podmuchem… ale jakimś cudem uniknął podpalenia.

Ułamek sekundy potem silna “struga” grawitonów przemknęła między ciałami w korytarzu i “zdetonowała” się gdzieś na zapleczu. Odkrywcy podskórnie czuli, że mieli wielkie szczęście w nieszczęściu - ale czy się utrzyma?

Ponieważ Maurice wiedział, że szczęście sprzyja odważnym, a ukryci za ściankami chuderlacy byli mało groźni. Dlatego ruszył naprzód porywając za swój batog. Mono-plecionka rozwinęła się i Scintilliański Fizylier strzelił wrogiego wojaka wyglądającego na imperialnego gwardzistę.

- Twoja matka opierdala kiełbachy w volgickim regimencie! - warknął starą wojskową zaczepkę, rozpoznając że jego cel pochodzi ze 122 z Nova Castilla “Castillian Finest”.

Cios był potężny, prawie obrócił w miejscu uzbrojonego w miotacz ognia wojaka i zerwał z jego piersi część opancerzenia. Tamten wściekły wyrzucił miotacz ognia i postawił gardę, chcąc załatwić sprawę brutalną penetracją przestrzeni osobistej..
- Już nie żyjesz, stulejarski perułkarzu! - odwarknął tamten bez problemu odgadując z jakiego regimentu wywodzi się Maurice.

Christo krzyknął coś, wyglądał jakby opadła mu maska i chłodne myślenie wyleciało do kosza. Porwał za pistolet klasy melta. Straszliwą broń. Dopingowany krótkim rozkazem Lady Corax, wystrzelił w tech-klechę posługującego się grawitonami. Nawet nie celował, strzelił przez skrzynię. Tak z pudła, jak i z człowieka nie było co zbierać. Pod powiekami ocalałych na długo miał pozostać obraz człowieka gruntownie spalanego na popiół w trakcie niecałych sekund. Tytus stał, zaniemówiwszy i nie do końca ogarniając jeszcze sytuację, podobnie jak Alecto i Ramirez, zaskoczeni nagłą brutalnością tego ataku.

“Zabij! Zabij ich wszystkich” wrzeszczało w głowie Winter. I Lady-kapitan posłuchała tego instynktu. Wyszarpnęła swoje ręczne działko i wycelowała w tę swołocz, która śmiała miotać ogniem w stronę jej i jej najbliższej załogi. Strzał podszyty wściekłością był celny. Najemnik oberwał w lewą nogę, jego pancerz zmiotło a on sam stracił równowagę. Winter wiedziała, że musi go jedynie dobić. Jej Vindex zgodnie z rozkazem rzucił się na ranionego z furią równą jej własnej. Szpony jastrzębia przecięły pancerz na ciele napastnika i wbiły głęboko. Wbudowany moduł instynktownego zacisku pazurów na ofierze, miotnięcie skrzydłami i z ciała mężczyzny trysnęła fontanna flaków. Jastrząb odfrunął z ochłapem w szponach chlapiąc krwią wokół i szykując się do kolejnego ataku.

Pozostałe dykty opadały z trzaskiem. Kolejne sinophiańskie zawalidrogi, wyciągnięte z jakiegoś rynsztoka przez von Sorillów lub ich “przyjaciół”, strzelali w swój główny cel - Winter Corax. Pistolety splunęły kulami, które bez efektu brzęczały i krzesały iskrami po pancerzu Corax. Bolało jakby ją pięściami po mięśniach walili, ale amunicja dumdum nie była w stanie przebić osobistego opancerzenia. Bellitta ukarała jednego z nich, rwąc za laspistolet i odstrzeliwując jednego strumieniem fotonów prosto w brzuch. Typ upuścił swój gnat, złapał się za dymiącą dziurę i z jękiem zwalił na kraty podłogi, martwy.

A potem mogło być tylko gorzej.

Zasadzka została w pełni zamknięta - z tyłu nadeszli “spóźnialscy” - kolejny Sinophiańczyk, ale także oficer łącznikowy Imperial Navy, towarzysząca im uzbrojona serwoczaszka… i jakaś kobieta. “Jakaś”... cholerna Siostra Bitwy z Adepta Sororitas, przyodziana w pełny ciężki wojenny pancerz wspomagany, dzierżąca bolter w opancerzonych dłoniach. Oficer marynarki odbezpieczył i rzucił przygotowany odłamkowy. Huk eksplozji i grzechot odłamków przetoczył się po korytarzu. Cudem Odkrywcy nie zostali ranieni (a, o ironio, jeden z Sinophiańczyków śmiertelnie) - ale nieodżałowana serwoczaszka Ramireza była strzaskana, zniszczona.
Skoncentrowany ogień z obydwu stron wizgał, bzyczał i huczał echem. Lucius McKay, Void-Master, Ogniomistrz na Błysku Cieni, starał się zwijać, unikać. Jakimś cudem mu się to udawało… ale po drodze pojedyncze pociski raniły go dotkliwie. Plazmowe od drugiego tech-klechy, przeciwpancerne kule z pistoletu adeptki, wreszcie laserowe promienie od serwoczaszki i bolty “siostrzyczki”. W międzyczasie gwardzista rzucił się na “perułkowatego stulejarza” z pięściami, łapiąc go za fraki i razem z nim zwalając się na podłogę.

A nagłaśniacz pancerza “siostruni” grzmiał jej zniekształconym, władczym głosem. Głosem, którego przekaz sprawił, że żołądki Odkrywców ścisnęły się w małe kulki, a serca podeszły pod gardła.

- Rzucić broń! W imieniu Świętej Inkwizycji!

Ułamki sekund później trzask laspistoletu. Krzyk. Lucius padł na podłogę - jego cała prawica od barku po dłoń spopielona. Już miał się nie poruszyć nigdy więcej. Przeklęty serwoczerep zawtórował swej “pani” syntetyzowanym, nieludzkim głosem:

- Święte Oficjum Ordo Hereticus nakazuje obiektowi: Ród Corax; natychmiastową kapitulację.

- W imię Cesarza Ludzkości. Oczyścić zbrukanych. - płomień misjonarza kontynuował swoją drogę przez pole walki. Nie przejął się tym, że kilku niewiernych uniknęło pierwszego podmuchu. Tym razem upewnił się, że przytrzymał spust wystarczająco długo by poczuć swąd palonego mięsa. A siostra bitewna.
- Wstrzymaj ogień siostro i porozmawiajmy! - brodacz chciał się roześmiać na własne słowa. Zdawało mu się że to był świetny żart. Dobyty miecz czekał by znów zawyć.

Prawie trzy dekady żelaznego chowu, ćwiczeń w posłuszeństwie i dyscyplinie.
Powtarzane do upadłego słowa o honorze i dumie rodowej. Winter oceniła błyskawicznie szanse: albo walka do upadłego i ucieczka z Portu Wander wraz z łatką renegatów, honor rodziny zmiażdżony na drobne kawałki lub poddanie się zgodnie z przekonaniami i kodeksem wlewanym w jej żyły od małego.

- Wstrzymać ogień. - wydała rozkaz swoim ludziom. - Poddajemy się.

Słysząc rozkaz Maurice przestał się szarpać, puszczając wrogiego gwardzistę. Ten strzelił go jeszcze dwa razy po masce za obelgę, ale Maurice nie zrobił nic.
Jego całe życie i plany nie obejmowały obszaru z wielkim “I” na środku. Nigdy nie podejrzewał że będzie miał do czynienia z Inkwizycją, a tym bardziej że będzie przez nią ścigany. Dlaczego? Po co? Przecież nie zrobił nic za co by Ordo mogło go ścigać.
Dlatego zadziałał instynktownie słysząc polecenie dowódcy.

Zresztą. Wiedział że nawet ze swoim hellgunem niewiele zdziała przeciwko takiemu bydlackiemu pancerzowi. Tu mógł zadziałać tylko Barca… lub natychmiastowa ucieczka gdzie pieprz rośnie.

Jedyne co Tytus zrobił w walce to przyklepanie płomieni, które się na nim tliły. Nic więc dziwnego, że jak tylko usłyszał rozkaz od Pani Kapitan to podniósł ręce w geście poddańczym.
-Ekhemkh- odkaszlnął
- Nie strzelać! Poddaje się!
Za mało mu płacili, aby uniósł się honorem i nie był też głupi... no dobra może i był, ale jak nawet Pani Kapitan nie chciała walczyć to lepiej skończyć to zanim szkody będą większe. Poza tym Garlik nie lubił walczyć będąc poza cockpitem.

Christo wyślizgnął się przed Winter, wyprostował wsadzając rozgrzany pistolet w kydeksową kaburę. Przyglądając się uchodzącym za agentów Inkwizycji przeciwnikom podniósł lewą dłoń do ucha, postukał kilkakrotnie w bok hełmu jakby w zamiarze odetkania zapchanego paprochem ucha.
Wiedział, że na Błysku ktoś monitorujący eter natychmiast wyłapie rytm sygnału alarmowego.

Winter wykorzystała działania Christo wciskając swoje działo za jego pas. Liczyła, że nagły plan nie zaskoczy seneszala a ten nie zdradzi się z niczym. Jednocześnie wysyłała wiadomość na Błysk Cieni z nagłym rozkazem o przysłanie posiłków z podaną lokacją i ostrzeżeniem o rzuconych grawitonach. W końcu odsunęła się nieco od Barci i uniosła ręce do góry w geście kapitulacji.

Na to tylko czekały skurwiele sprowadzone z Sinophii (czy tam Peryferiów), nie należące wcale do żadnej Inkwizycji. Zaczęli ładować z tych swoich pukawek ile manufactorum dało. Kule wizgały i brzęczały po metalach. Christo, zasłoniwszy sobą Winter, przyjął na siebie jedyny celny pocisk. Zabolało… ale niewiele więcej.

- Wstrzymać ogień, do diabła! - grzmiała w międzyczasie siostra bitewna, ale widząc, że to nie działa, krzyknęła jeszcze - Komórka! Plan B!

Zdradziecki atak na Lady-Kapitan, która nakazywała kapitulację swoim ludziom rozsierdził ją. Szczeknęła komendę swemu zwierzęcemu kompanionowi. Zabij tego, który ośmielił się strzelać w nią. Jastrząb ponownie poszybował wysoko pod sufit i spikował na przeciwnika z piekielnie precyzyjną szarżą. Metalowe szpony przebiły się przez pancerz zaskoczonego najemnika. Krew prysnęła a Vindex nadal nie puszczał ofiary. Przerwana tętnica i rozorane niemal oderwane ramię sprawiły, że żołdak padł na ziemię by oddać ducha z wyrazem niezrozumienia na twarzy. Vindex znów wbił się w powietrze.

Bellitta czuła się ogłuszona. Wokół działo sie zbyt wiele.. zbyt wiele rzeczy naraz. Poddawali się? Kolejny świadczył o tym, że raczej nie. Wolała jednak nie walczyć z inkwizycją, więc oddała strzał w kierunku tych samych napastników, co poprzednio.

Alecto wyczuła bardziej niż pojęła, że największe zagrożenie w tej chwili szło od zdradzieckich typów z Peryferów. Odsunęła prześwit w hełmie… i otworzyła trzecie oko. Dość rzec, że efekty patrzenia weń były dla tych zamachowców o tyle przerażające, co śmiertelne. Kiedy się zamknęło, jeden był oszołomiony i ledwo żyw, dwaj pozostali dymili z wypalonych oczodołów i ust rozwartych do niemego krzyku.

Drugi z tech-kapłanów, oblany płonącym promethium, smażył się za życia, wydając z siebie straszne krzyki… z początku pełne bólu, ale w jego na wpół cybernetycznym umyśle coś musiało się “przestawić” - bo powstał jak zombie albo diabeł z piekieł, ciągle płonąc, a ściskając w dłoniach trzaskający wyładowaniami, metalowy kostur. W jego wciąż ludzkich oczach tliła się żądza mordu. Wszystkich, bez znaczenia.

Widząc to, gwardzista wykrzyknął jakąś frazę kodową. Nic. Cyborg skierował mordercze spojrzenie na niego. Widząc to, żołnierz coś wymruczał. Maurice, wciąż leżący pod nim skojarzył fakty - Akolici (jeśli rzeczywiście należeli do Inkwizycji) mieli implanty vox pozwalające na subwokalizowane, niesłyszalne dla innych komunikowanie się.

Siostra implantu takowego nie miała, ale przełączyła hełm na wytłumianie. Już kierowała bolter… na płonącego cybernetyka. Chyba nie pierwszy raz im się to zdarzało i najwyraźniej tym razem coś poszło nie tak. Chcieli więc… usunąć komplikację.

Ramirez był zaskoczony pierwszym atakiem. MIU łączyło się ze wszystkimi Duchami Maszyn w okolicy. A techkapłan się wsłuchiwał w ich binarne wymiany informacji. I wtedy usłyszał wrzask Leona. Jego serwoczaszka zapłakała, a wskazania wewnątrz pancerza szalały. Nagły wzrost temperatury i wskazania na wizjerze były dla niego czymś nowym. Nie testował jeszcze nowego pancerza w warunkach bitewnych. Wszystko wskazywało na to, że będzie mieć okazję. Miał wrażenie, że zmitrężył ogromną ilość czasu na uruchomienie czegokolwiek. Cóż, taki najwidoczniej był koszt posiadania tak bardzo zaawansowanego technologicznie urządzenia. Przez czujniki dźwięku dochodziły do niego wezwania Inkwizycji i kapitulacja Lady Kapitan.

Ramirez zamknięty w pancerzu zdawał się odcięty od otoczenia. Granaty. Miotacze ognia. Wszystko blisko, a jednak za ścianą pancerza. Człowiek nie był w stanie ogarnąć takiej sytuacji. Na szczęście Ramirez miał w sobie niewiele z człowieka. Implant Logiczny już pracował. Kalkulował ruchy na polu walki. Kalkulował śmierci trzech żołnierzy powalonych mocą psioniczna nawigatorki. Widział wszystko, a Implant Logiczny zaczynał kalkulacje wskazując przewidywane tory lotu pocisku i zmiany położenia kolejnych przeciwników.

Płonący kształt, który wyrwał się spod wszelkiej kontroli był zagrożeniem dla wszystkich. Ramirezowi nie pozostawało nic jak tylko zareagować. Wyeliminować zagrożenie.

Dłoń we wspomaganej rękawicy powędrowała niemal mimowolnie do zamontowanego na plecach lasguna. Przerzucił go błyskawicznie przyjmując pozycję bojową. To była ta część jego doświadczeń o których nie wspomniał ani Lady Kapitan, ani staremu Gunnarowi Coraxowi. Broń ustawiona w trybie półautomatycznym odpaliła niemal natychmiast.

Celował nisko, żeby przeciwnika unieruchomić. Precyzyjnie trafiając w jego nogę na wysokości golenia. Trafienie stopiło ją razem z pancerzem. Drugą trafił w kolano. Dokądkolwiek wybierał się cel, miał tam nigdy nie dobiec. Rozpędzone ciało traciło równowagę, a padając korpus trafiła kolejna wiązka z lasguna.

Implant Logiczny natychmiast przewidział konsekwencje ostatniego trafienia, a oczy Ramireza rozszerzały się widząc kalkulację i natychmiast następujące wydarzenia. Ciężko określić, czy przegrzanie amunicji napastnika nastąpiło po trafieniu z lasera, czy na skutek oblepienia paliwem z miotacza. W każdym razie jego magazynek wybuchł, rozrywając korpus i resztę ciała na części. Wybuch ranił najbliższe osoby. Dowódcę tamtej grupy, adeptkę, a także leżącego w pobliżu Maurice de Coraxa. Walka była skończona. Ramirez wyciągnął w bok lewą ręką lasguna, trzymając go między kciukiem a śródręczem. Ukazując palec wskazujący z dala od spustu. Ręce powędrowały do góry w geście poddania.

Jakkolwiek śmierć jej towarzyszy rozbudziła w niej żądzę pomsty, to jednak rozkazy siostry były jasne, a oszalały tryb stanowił zagrożenie. Najwyraźniej Eksplorator Coraxów również to pojął. Więc przeniosła ogień na towarzyszącego jej krnąbrnego Sinophiańczyka i go efektownie (oraz efektywnie) wyeliminowała. Zaraz potem jej serwoczaszka zakończyła sprawę z ostatnim, ciężko rannym i oszołomionym typem od von Sorillów.
Oficer łącznikowy Imperial Navy patrzył na to wszystko z szeroko rozwartą szczęką.
Adeptka, utraciwszy przytomność, wcale nie przestała płonąć. Wreszcie, zaczęło coś u niech pękać, wybuchać. Amunicja i inne sprzęty. Przynajmniej skonała bez cierpień, w odmętach nieświadomości.

Siostra odchrząknęła i znów warknęła przez głośnik:

- Dość tego! Rzucić broń!

Tak też zrobili. Lady-Kapitan i jej entourage poddali się Inkwizycji.

Micas 11-12-2019 19:55

To był koniec. Nikt nie spodziewał się Imperialnej Inkwizycji!

Wprawdzie Sinophiańczycy i inna swołocz otwarcie posługująca się symboliką znienawidzonych von Sorillów właśnie gryzła metalowe kraty podłogi, a część Akolitów Inkwizycji dotrzymywała im towarzystwa, kiedy Lucius McKay też był martwy, a Coraxowie byli na pograniczu kompletnej anihilacji?

Nie chodziło tylko o śmierć w walce, egzekucję czy nawet tortury, a o odarcie z dziedzictwa i wyklęcie nazwiska rodu po wsze czasy. Wypalenie imion i historii rodu na wszystkie pokolenia wstecz. Prawda miała trafić tylko do archiwów Inkwizycji, trzymana pod kluczem dla śledczych. Reszta... całe Imperium miało zapomnąć o nich. Jakby nigdy nie istnieli.

Dlaczego? Skąd Ordo Hereticus u boku tych szczurów?

Zdali broń, oszołomieni i przybici. Siostra Bitewna, niejaka Amelia z zakonu Ebonitowego Kielicha, wylegitymowana tak pod kątem swej macierzy jak i z autorytetu jej mistrza, Inkwizytora Ordinariusa Ordo Hereticus, niejakiego Ivana Kirge'a, pozwoliła na opatrzenie rannych (czym skutecznie zajął się Ramirez ze swoim mechadendrytem medicae) - ale już na zabranie ciała poległego nie.

Lada moment przybyły silne patrole Bezpieczeństwa Marynarki. Siostra i oficer łącznikowy odpowiednio nimi pokierowali, rozbrajając Odkrywców, odbierając im także inne narzędzia oraz środki przekazu vox. Ekipa została następnie skuta kajdankami. Mieli na sobie tylko swój ubiór i pancerze. Bezpieczniacy chcieli zedrzeć te drugie, ale siostrzyczka ich powstrzymała. Wyraźnie jej się spieszyło. Mieli trafić do aresztu w Bastionie - i to też nie. Siostra, korzystając z autorytetu Inkwizycji, kazała ludziom z Naval Security ogarnąć burdel i czekać na przybycie Adeptus Arbites, a sama kazała łącznikowi zabrać ją do niedalekiego hangaru promów. Bez dyskusji, bez pytań.

Imperial Navy musiało się ukorzyć przed żądaniami Wielkiej I, więc tak też się stało. Czym prędzej ruszyli przez korytarze. Łącznik i serwoczaszka z przodu, prowadząc korowód skutych, zamknięty przez kobietę w bardzo ciężkim wspomaganym pancerzu.

Czyli nawet nie szli do aresztu IN albo pierdla Arbitratorów, a do jakiegoś black site Inkwizycji... może nawet na Czarny Statek albo jakiś inny, niezarejestrowany. Do kazamatów, by tam przepaść na zawsze.

Tak się nie stało... a przynajmniej nie pod okiem tej kobiety z Adepta Sororitas.

Przechodzili przez jeden z większych korytarzy... w zasadzie niewielką halę przeładunkową, z grubsza pustą. Wręcz podejrzanie pustą. Pogrążoną w półmroku. Jedynie główna ścieżka prowadząca nieco po prawej od środka sali była oświetlona silnymi snopami żółtego, LEDowego światła padającymi z góry. Jedyne inne oświetlenie to te z korytarzy prowadzących do tej sali oraz pozycyjne podłogowe, obramujące ścieżki i miejsca postoju kontenerów oraz maszyn.

Jak tylko tu weszli to już wiedzieli, że coś jest nie tak.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yejRT-r2bbE[/MEDIA]

Kobieta kazała wstrzymać pochód. Coś jej śmierdziało. Za ciemno, za cicho. Próbowała się skontaktować przez vox... i zaraz porwała za i odbezpieczyła broń. Zagłuszanie.

Dość ciche kliknięcie. Zwielokrotniony dźwięk, jakby pękających petard. Trzy granaty typu foton-flesz z prysnęły z ukrytej auto-wyrzutni. Pociski błyskawicznie przemknęły krótki dystans i błysnęły w powietrzu między ludźmi. Potężne, magnezowe flesze całkowicie ich oślepiły, aż wrzeszczeli i zataczali się.

A zaraz potem strzały. Jeden laser. Charakterystyczny dźwięk... ktoś dostał, zwalił się na podłogę jak kloc. Siostra coś krzyczy. Drugi strzał. Karabin melta, aż ciarki przeszły. Basowe "zzzzzummm" gdzieś z tyłu, krzyk bólu od Sororita. Zaraz potem kolejny, głośniejszy trzask lasera.

I potężna detonacja bijąca wszędzie gorącym podmuchem. Wszystkich Odkrywców z impetem porwała i rzuciła o podłogę.

Sekundę potem serwoczaszka, strzela. I drugi strzał, z góry. Musiała dostać, słychać było trzask i sypanie się kości oraz metalu po posadzce.

Kolejne huki, połączone z sykiem jakby gaśnic. Granaty gazowe... albo dymne. Pospieszne kroki u góry i z tyłu. A potem nic. Cisza. Tylko ich stękania, teksty w stylu "nic nie widzę" i inne odgłosy pochodzące od drużyny. Wreszcie, wzrok im powrócił. Powiedli nim po okolicy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=MudRvzka7hw[/MEDIA]

Ślady sadzy, popiołu, wciąż tlących się resztek oraz rozerwanych kawałków pancerza tam, gdzie stała siostra. Z przodu oficer IN leżący z przestrzeloną na wylot skronią, wypaloną laserem. Precyzyjny Long-las. Obok roztrzaskana serwoczaszka.

Przy ciele oficera IN młot wojenny, nieco szpeju - pewnie jakiś komunikator... i klucze do ich kajdan.

Kto ich zgasił? Jedyne ślady to trzy "wystrzelane" łupiny po granatach Photon Flash, pusty Auto-Launcher gdzieś w cieniu na boku i spalony "grzejnik", Hot-shot Charge do Long-Lasa.

I co teraz?

Kolejny chichot przewrotnego losu. Ci, co ich pojmali, byli właśnie martwi. Nie wiedzieli kto ich ubił... i czemu tylko ich. Byli w pustym magazynie...

I mieli wybór.

Czekać na Inkwizycję, bezpiekę albo Arbites - czy rozkuć się i czmychać na statek?



Mechanika

Tura 1

Z Auto-Launchera lecą 3 granaty Photon Flash, które praktycznie od razu oślepiają wszystkich na paręnaście sekund, “wszyscy” mają fabularnie sknocone testy na Surprise. Zaraz potem adiutant IN obrywa w łeb ze snajpery:
Long-las, Overcharge Pack, rzut 20/90 (50 BS +10 Short Range +20 Long Aim +30 Surprise -20 Called Shot), +2 kości obrażeń z Accurate, 3k10+4 Energy Damage, Penetracja 1: 6, 3 i 9 = 18; - 3 Toughness Bonus = 15. Obrażenia w żywotność przebite o 10, więc Minion 2 pada od razu, bez pierwszej Rany (traktowany jakby oberwał dwie na raz i zginął).

Podobne wystrzały lecą w siostrę.
Meltagun: 45/110 (50 +10 Hulking Size +30 Surprise +20 Long Aim), Pen 13, 2k10+8 Energy Dmg; 24 - redukcja 3 TB = 21 obrażeń, jest na -1 w Body: zżera Half Action w jej następnej turze.
Long-las z Hot-shot Charge: 17/90 (te same mody co u tego snajpera wyżej), Pen 4: 26-3 TB-8 Armour Points=15 w Body, jest na -16; śmierć + wybuch amunicji + specjal: precyzyjne trafienie w słaby punkt źródła zasilania tego wadliwego wzorca ciężkiego pancerza wspomaganego = silna eksplozja, nic z niej nie zostało.
Podmuch detonacji nie rani ekipy Odkrywców (a raczej: redukcja znosi obrażenia), ale wszyscy jej członkowie zostają Powaleni [status Prone].

Tura 2

Odkrywcy nie są już Surprised, ale są wciąż Blinded i Restrained (kajdanki na rękach).

Servo-Skull strzela do jednego z napastników: 80/35 (baza 15 BS +10 Red-Dot Laser Sight +10 Aim), pudło.

Jeden ze snajperów przeładowuje (Full Action, zwykła bateria, pusty/bezużyteczny “grzejnik” ląduje na podłodze), drugi strzela w serwoczerep: 21/40 (50 BS +10 Aim +10 Short Range -30 Puny Size), Pen 1, dmg 1k10+4 E: 10, -3 redukcji = 7, jest na -4: zniszczona, gdyż była obarczona zasadą Sudden Death (ginie kiedy osiągnie 0 lub mniej Wounds).

Zaraz potem, nim Odkrywcy odzyskają wzrok (już nie mówiąc o oswobodzeniu się), napastnicy rzucają “pod siebie” granaty typu Blind (dym + dipole EM/IR) i się ulatniają. Koniec starcia.

Cane 11-12-2019 21:32




Lubił ich oranżerię. Zastanawiał się czemu wcześniej tu nie zaglądał. Jego komnata nadal była jego miejscem odpoczynku i koncentracji ale brodatemu mężczyźnie, ubranemu w szarawe szaty Ecclesiarchy, zdawało się, że zaczyna dostrzegać inne drogi prowadzące do tego samego celu. Znajomość z panią kapitan, musiał przyznać sam przed sobą, była co najmniej intrygująca. Czy spodziewał się po niej szarży i udział we frontalnym ataku? Może. Nawet Marcus milczał. Był syty, to fakt. Ale był tez spokojniejszy. Ufny, w to co niosła im przyszłość. Tam gdzie prowadziła ich Winter Corax. Jeśli tylko Imperator pozwoli.

Wizyta w porcie zdawała się mieć ku końcowi. Misjonarz praktycznie cały ten okres spędzał na okrecie. Nawigatorka czy tego chciała czy nie, była zmuszona dzielić sie swymi włościami z nowym lokatorem. Ahalion upodoał sobie specjalnie jedno miejsce przy jednym z większych drzew. Nie wiedział czy trawa była sztuczna, czy Gunter faktycznie wykosztował się na prawdziwą roślinę. Tutaj mógł się wyciszyć. Choć Aspe na pewno i tutaj go znajdzie. Zawsze wiedziała gdzie był. Zawsze zanjdywała go by podzielić się najważniejszymi wydażeniami na statku. Wszytkim tym co mogło przydać się komuś na jego pozycji. Jeśli kiedyś w końcu zdecydował by się podjąć nadane mu obowiązki. Słuchał więc wieśći o sukcesach Winter. O nowym okręcie, który penwie będzie musiał pobłogosławić. O rychłym spotkaniu z wrogami rodu i niebezpieczeństwami z jakimi to się mogo wiązać. Rosła duma misjonarza. Rosła też świadomość potrzeby jego obecności na Błysku, czy raczej kogoś takiego jak on. Jeśli wszystko bedzie nadal szło po myśli kapitan, ktoś taki jak Ahalion Cane Iss, nie będzie potrzebny.


Walka była nieunikniona. Ale walki się spodziewali. Każde z nich było gotowe. Może Cane miał szczęście stojąc z przodu. Starał się osłonić Winter. Starał się walczyć. Nawet przybycie Inkwizycji nie zmąciło jego koncentracji a słowa siostry sprawiły, że się uśmiechał. Brodacz usłuchał słów swej kapitan. Był spokojny choć próba zakucia go w kajdany skończyła się poważną szamotaniną. Trzech czy czterech strażników musiał go przytrzymać by osiągnąć ten cel. I nagle ogarnął go spokój. Całkowity. Wdech i wydech. Gniew opuszczał go momentalnie. Dalsza chęć walki. Ogień przygasł. Czekał.

Misjonarz był jednym z pierwszych, którzy zdołali się podnieść. Był też pierwszym, który podniósł z ziemi jeszcze ciepłe od pokrywającej ich krwi klucze do ich wolności. Odgoś metalu uderzającego o ziemie i możliwość rozmasowania nadgarstów, brodacz przywitał uśmiechem. Nie mieli broni oprócz tej pozostawionej przez ich strażników. Ich wybawiciel uciekł. W powietrzu nadal unosił się zapach prochu. Ahalion spojrzał na Christo Barce. Po chwili przeniósł wzrok na Ramireza. Napotkał spojrzenia obu mężczyczn i powoli skinął głową.
- Niech i tak będzie. - Kapłan wyszeptał cicho do siebie. Rzucił klucze seneszalowi i spojrzał na Winter Corax. Uśmiechnął się ciepło. Tyle jej zawdzięczał. Wdech. Ogień, który się ledwo tlił rozjażył się jaśniejszym płomieniem. Postanowił. Nawet jeśli miała by mu nigdy tego nie wybaczyć. Podszedł do niej.
- Nie pozwolimy by coś ci się stało Winter Corax. - nstępne kajdany opadły na ziemię. - Jesteśmy twoją świtą i przysięgliśmy ci lojalność. Aż do śmierci. Nie oddamy cię inkwizycji. Nie pozwolimy by ostatni z Coraxów przepadł. Wybacz Winter. Barca, posiłki! Ramirez, broń! Ruszamy. - szaleństwo misjonarza objawiało sie na wiele sposobów. Bezczelność. Szał w który potrafił wpaść w wlace. Jego więź z mieczem czy choćby ogólny stosunek do wiernych czy samego Imperatora. Szlachcianka na pewno nie spodziewała się tego, że kapłan po prostu złapie ją w pół i zarzuci sobie na plecy. Jego żelazy uścisk nie puszczał.
- Możecie zostać albo iść z nami na Błysk. Wybierajcie. - Misjonarz nie czekał na odpowiedz. Ruszył w strone swego domu.



Mi Raaz 11-12-2019 22:06

Rozbroili ich i zakuli w kajdany. Jak zwierzęta. Ramirez miał zaciśniętą szczękę. Czuł jak poci się wewnątrz pancerza. Zegar na ręce nieuchronnie odliczał czas do przewidywanego wyczerpania baterii.

A potem nastała jasność i ciemność. Cisza i huk. Ale pancerz Ramireza stał. Jakby znowu spóźnił się z reakcją.

A potem krótkie spojrzenia wymienione między starą gwardią. Nie mogli zobaczyć uśmiechu na twarzy techkapłana przez szczelny hełm, ale skinął im głową.

Szybko przejął klucze do kajdan i rozkuł się. Rzucił je dalej Barce. Cóż, formalnie byli trupami. Nawet jeśli umkną inkwizycji, to dziedziczka Coraxów mogła ich skazać na śmierć. Ale nie mogli tego zaprzepaścić. Nie po tym wszystkim. Śmierć kolejnego Coraxa zabrałaby Ramirezowi Błysk Cienia. Nie mógł do tego dopuścić.

W magnetyczny uchwyt swojego pancerza wpiął Młot po oficerze Imperial Navy, a Barce rzucił jego vox komunikator.

Stalowy 12-12-2019 06:43

Klucze wędrowały od osoby do osoby.

Maurice rozkuł się i podał je dalej. W głowie szamotała mu się myśl: "Dlaczego?".

To jedno pytanie musiało uzyskać odpowiedź jeżeli nie teraz to jak najszybciej. Wiedział, że w tej sytuacji pozostanie na miejscu będzie oznaczać pewną śmierć. Wcześniej mogliby pewnie jeszcze się wybronić, zachować honor poddając się...
Nie. Do Maurice'a dotarło, że von Sorillowie współpracowali z Inkwizycją. To współdziałanie musiało wynikać z czegoś. Maurice'a przeszedł dreszcz bo zdał sobie sprawę jakie straszliwe scenariusze stwarza to dla niego i Winter. Jednak przydupasi Sorillów nie byli Inkwizycji posłuszni, to też miało swoje implikacje, ale wątpił by przełożeni Siostry Bitwy dowiedzieli się o ich wybryku.

Zgarnął pozostawiony bezpański auto-launcher i sprawdził czy są w nim jeszcze jakieś granaty. Jeżeli nawet nie ma to lepiej taką bronią przywalić komuś w pysk niż z pięści.

- Cofnijmy się po nasze rzeczy. Bez broni nie przebijemy się przez stację. Porządkowcy Marynarki nie są żadnymi wybitnymi wojownikami. - rzekł pewnie ruszając za Kapłanem, Ramirezem i Barcą.

Lynx Lynx 12-12-2019 21:53

Czas pokazał, że Imperialna Inkwizycja potrafi nie tylko niespodziewanie się pojawić, ale też zniknąć i to w iście wybuchowym stylu. Chwila szoku sprawiła, że decyzje o uciecze podjęto już przez innych, a Garlikowi zostało tylko dołączyć do tej " Wielkiej Ucieczki", uwolnić się z kajdan i poprosić o coś co robi ratata, siuuuum, czy bam-bam.

Życie zbiega jakoś go nie martwiło, a nawet zainteresowało. W końcu poza prawem można naprawdę nieźle zarobić, a pierwszy milion trzeba ukraść. Inkwizycja?, a Inkwizycja to niech ich złapie, jeśli potrafią.

Luźne przemyślenia o Lucusie McKayu podczas, gdy ekipę prowadzą ludzie inkwizycji.

Choć w bliższej znajomości, czy przyjaźni nie było to był obustronny szacunek osób, którzy znają się na swojej robocie i umieją współpracować, by osiągnąć cel. Przynajmniej tak było w opinii Tytusa. Co tu dużo gadać porządny chłop, mało pił, a jak się samemu zachlało to poprowadził maszynkę bez większych problemów. Będzie Go Garlikowi brakować.[*]

Amduat 13-12-2019 04:44

Oto życie: zaufaj komuś, a zostaniesz zdradzony. Nie zaufaj, a sam siebie zdradzisz. Jak większość moralnych paradoksów, i ten stawiał człowieka w pozycji nie do obrony… zresztą jak niby mieli obronić się przed Inkwizycją?

Tą samą, która działała w majestacie i świetle prawa… cóż za ironia, gdy zestawiło się ją z nędznymi pomiotami bez krzty honoru. Kontrast bił po oczach, wprawiał w konsternację, zakłopotanie.

Wściekłość…


Pierwotną, gorącą i nie do opanowania, trzymająca ból rozsadzający czaszkę na wodzy. Tylko dzięki wściekłości głowa Alecto z domu Xan’Tai nie pękła, przepołowiona na pół migreną od której miała ochotę opróżnić żołądek na własne buty. Cierpienie dwoiło obraz przed parą oczu Nawigator, zaś furia nadawała mu czerwonej poświaty, wyostrzając kontury oraz pogłębiając cienie. Trzeciego oka nie miała najmniejszego zamiaru otwierać, nie teraz, nie tutaj. Nie przez najbliższe… cóż, liczyła że zanim znów będzie musiała spojrzeć na świat z tej bardziej morderczej perspektywy.

Szurając nogami na spotkanie raczej dość ponurego przeznaczenia, Alecto nie umiała pozbyć się wspomnienia złowrogiego wiru, który pojawił się we wróżbie dla Maurice’a… pocieszeniem był jeszcze Kolos. Miała cichą nadzieję, że…

… i nim zdołała sklecić logiczną myśl, najbliższy świat wybuchł, zmieniły się proporcje sił i w objęcia pojmanych wpadły kompletnie nowa perspektywa.

Mogli zostać, mogli odejść… stać się wyrzutkami… fantastycznie, później będą się martwić! Teraz należało zagęścić ruchy i oddalić na odległość umożliwiającą pozdrowienie inkwizytorskich psów środkowym palcem.

Na pomysł powrotu na Błysk zareagowała jękiem ulgi. Tak… to był dobry pomysł, wyśmienity. Trójoka nie marzyła o niczym innym niż puchar pełen wina z lekami.
Najlepiej od razu wiadro wina i wszelkie prochy jakie tylko znajdą się w Sanktuarium.
W jej domu…

- Wracajmy do domu
- chrypnęła, podążając chwiejnie za znajomymi twarzami, a raczej tyłami znanych głów. Pozostało utrzymać je na karkach przez najbliższe godziny. Tyle i aż tyle musiało na razie wystarczyć. Nie było co zarzucać się na raz zbyt wielką ilością problemów, jeśli nie chciało się w nich utopić do końca.

Aiko 13-12-2019 07:52

Odgłosy walki ogłuszyły Bellitę. Ten hałas, przeciskające się między sobą ciała. Dotyk.. Dotyk, którego tak nie lubiła. Chaos tak inny od kosmicznego. Brutalny, okrutny. Z trudem nadążała za rozwojem sytuacji, starając się osłaniać swoich ostrzałem.

Nie zauważyła kiedy nastąpiła kapitulacja. Ktoś w pewnym momencie po prostu pchnął ją na ścianę i odebrał broń. Westchnęła i na chwilę przymknęła oczy czując brutalną siłę przeciwnika. To był koniec. Zerknęła na swego oprawcę ślepymi oczami wywołując na jego twarzy grymas obrzydzenia. Tak… to byli zwykli ludzie… nie jej załoga. Odwróciła głowę dając się skuć. Przynajmniej zrobiło się ciszej.

Czuła jak dudnienie w jej uszach ustaje, jak oddech zaczyna się uspokajać. Tylko.. Dco teraz? Zapewne zginie… Takich jak ona nie starano się uwolnić z za krat… ba.. Raczej starano się jak najszybciej pozbyć. Przymknęła oczy dając się skuć z innymi i ruszyła za swoją załogą, prowadzona w nieznanym im kierunku.

A potem nastał ból. Jej ciałem rzuciło o ścianę, sprawiając, że przez plecy i lewe ramię przeszedł potworny ból. Opadła na podłogę nic nie słysząc.. Nic nie widząc. Jej głowa chciała ekspolodować i Belle sama nie była pewna co sprawiło, że tak się nie stało. Wzrok wracał jako pierwszy. Powoli. Skradając się niczym przestępca i pokazując jej zaskakujący widok. Znów… łut szczęścia, a może raczej okrutna ironia losu, sprawiła że byli wolni.

Dała rozpiąć swoje kajdany i rozmasowała nadgarstki. Nie słyszała jeszcze rozmów ale starała się czytać z ruchów warg. Niezbyt to szło, ale chyba wyłapała ideę… uciekają. Nie wiadomo dokąd… bezbronni. Cóż. Nadal była to lepsza opcja niż to co mogło ją czekać w więzieniu, poza tym… jeszcze nie nacieszyła się kosmosem i jego odgłosami. Przytaknęła i ruszyła za Ramirezem.

Ketharian 13-12-2019 13:26

Port Wander

Seneszal widział w tej chwili jedynie jedno rozsądne rozwiązanie: natychmiastowy odwrót na Błysk i skok w Paszczę, zanim przełożeni zabitych w drugiej zasadzce agentów Inkwizycji zorientują się w poczynaniach swoich niedoszłych ofiar. Położona poza granicami Imperium Ekspansja Koronusa stanowiła względnie bezpieczne terytorium, z którego ród Corax mógł podjąć dzialania odwetowe bez narażania się na natychmiastową eksterminację w majestacie imperialnego prawa.

Kontrolując przez radio lokalizację oddziału ratunkowego, Christo podążał w ślad za niosącym Winter misjonarzem próbując przemówić szlachciance do rozumu.



Będę rzucał 1k100 na Charm w próbie uspokojenia Winter. Poziom trudności testu pozostawiam Mistrzowi Gry.

EDIT: nie dała się przekonać (ale kropla drąży skałę)

corax 13-12-2019 14:11



Inkwizycja...

Zakuta w kajdany Winter miała wrażenie, że nigdy w życiu nikt nie zdoła jej bardziej upokorzyć. Wbijane jej od małego lekcje wprawiły ją jednak w spokój wynikły z całkowitego przekonania, że zaszła jakaś pomyłka. Pomyłka, którą będzie w stanie wyjaśnić. Prawo było przecież po jej stronie z racji urodzenia, warrantu, pozostałego statusu rodu.

Idąc za siostrą bitewną rozważała jeszcze opcję, którą automatycznie odrzuciła. Pięćdziesiąt tysięcy dusz. Czy byłaby w stanie skazać ich na niegodne życie renegadów, wygnańców i wiecznych uciekinierów?
Nie spoglądała na nikogo. Bała się zobaczyć w twarzach entourage’u ślady czegoś co mogłoby jednak potwierdzać przewinienia ojca, o których nie miała pojęcia.

Gdy wpadli w kolejną zasadzkę wszystko wywinęło kozła w powietrzu i umęczona natłokiem wątpiwości i pytań Corax padła ogłuszona na ziemię.

Ktoś chciał zniszczyć ród gierkami i szaradami. Winter była przekonana, że napastnicy oczekiwali,że ucieknie z pola, czynem tym dowodząc własnych win. Zabicia Inkwizytorki i jej pomocników. Złamania wszystkich najświętszych zasad Imperium.
Przekonanie o konieczności podążąnia wytyczoną drogą prawa i honoru było słuszne. Zaczęła rozpatrywać nowy plan: pozostania samej na miejscu, odesłania niewinnych i niezamieszanych w te rozgrywki ludzi daleko od PW.

Zbierała się jakoś niemrawo i powoli z ziemi, gdy poczuła mocne ramiona Ahaliona i przez chwilę oblała ją fala wdzięczności. Gdy jednak dudnienie w uszczach pozwoliło zrozumieć co mówi, Winter skamieniała.
Jej serce skamieniało na grudę lodu a fala upokorzenia wprost ją zatkała gdy Ahalion ruszył z nią przerzuconą niczym worek ziemniaków przez ramię.

Kompletnie oszołomiona widziała oddalające się miejce gdzie honor rodu Coraxów został zmieszany z błotem i krwią. Miejsce skazania kilkudziesięcy ludzi na los wyrzutków.

Idący tuż obok Barca próbujący zagadywać Lady Kapitan zobaczył lodowatą obojętność w jej spojrzeniu - w tej jednej chwili wszelkie relacje Winter Corax z jej entourage uległy całkowitej zmianie.

Jedyną reakcją jakiej się doczekali od brunetki było wyniosłe i lodowate żądanie postawienia jej na ziemi, gdy dotarli do miejsca pierwszej walki. Podczas gdy świta Winter niczym stado padlinożerców rzuciłą się broń i pozostały sprzęt, Winter przywołała grapple hawka i podniosła swą broń. Następnie w otoczeniu swoich arsmenów tak by nikt ze świty nie uzyskał do niej dostępu i przeprowadziła rozmowę z ich dowódcą. Następnie wydała rozkaz powrotu na Błysk Cieni i natychmiastowy odlot.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172