lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Warsztaty DH1ed] Haeresis Delenda Est (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/18868-warsztaty-dh1ed-haeresis-delenda-est.html)

Stalowy 12-07-2020 17:13

Z nieodłącznym uśmiechem Fabio potrafił gormić heretyków, strzelać do nich i sprawiać by tańczyli jak kukiełki poruszane dłońmi pijanego marionetkarza. Nawet kiedy proch, brud i pot zaczęły pokrywać twarze akolitów Fabio się uśmiechał, chociaż jego grzywa blond włosów posklejała się w długie stronki.

Umrzeć dla Imperatora było największym zaszczytem!

Więc czemu nie przyjąć tego zaszczytu z uśmiechem na ustach?

Ciężki stubber, a potem rewolwer i kolejne zszabrowane spluwy przemawiały i kładły przeciwników których nieskończony potok wylewał się z trzewi świątyni. Psyker żałował że nie zdołał rozwinąć swojego potencjału do takiego stopnia by móc razić bezpośrednio wrogów mocami Osnowy. Ileż mniej roboty mieliby wtedy...

Lecz amunicja się skończyła, a walka przeszła w brutalne melee. Ostrza zgrzytały o metalowe płyty i bionikę. Pruły ciała i rozbijały czerepy. Akolici musieli się cofać coraz dalej i dalej by napór bezmyślnych zombie nie zalał ich swoją masą.

A kiedy nadzieja już była płonna i wszyscy zaczęli się witać z Imperatorem nadeszło wybawienie. Posiłki od Arbitratorów, którzy z właściwą sobie brutalnością wbili się do wnętrza splugawionego przybytku Omnisiaha i "zamietli towarzystwo" po czym ruszyli wgłąb korytarzy by wymieść herezję.

Dzięki niech będą Imperatorowi za stróżów Lex Imperialis!

***

Krótki urlop w Mieście Danin Fabio spędził odpoczywając i medytując. Ostatnie wydarzenia były ciężkie i potrzebował przywrócić trochę równowagi zszarganym nerwom ukrytym pod optymistyczną maską. Zakupy pozostawił pozostałym. Poprosił o trochę podstawowego sprzętu oraz amunicję. Pogrążony w rozmyślaniach o ostatnich wydarzeniach zastanawiał się czy na stałe pozostanie z tym zespołem czy znów zostanie rzucony gdzie indziej.

Cokolwiek go czekało z radością spełni czekające go obowiązki.

Kiedy towarzysze nie byli w pobliżu skupiał się na Osnowie i swoim wpływie na nią. Z satysfakcją odkrył że praktyka w boju sprawiła iż na "sucho" opanowywanie energii psychicznej staje się powoli łatwiejsze. Wiedział że dzięki takiemu rozbudowaniu swojego potencjału już niedługo zdoła opanować kolejne moce, znacząco zwiększając swoją użyteczność dla Złotego Tronu i Inkwizycji.

Z uśmiechem i optymizmem spoglądał w przyszłość, nie zważając na zło i mrok jaki ta skrywała.

giewues 12-07-2020 18:03

Flavio kroczył powoli przez środek kaplicy w stronę ołtarza. W dłoniach trzymał długą świecę na której namalowano złotą farbą mały znak imperialnego orła. W akompaniamencie swoich kroków mijał kolejne rzędy drewnianych ław, które teraz puste czekały na kolejne nabożeństwo aby zapełnić się wiernymi. Wróciło do niego moment wyjścia z Varnem do lokalnej knajpy. O mały włos a zakończyło by się strzelaniną w z tutejszym półświatkiem...stuk...stuk...Uśmiechną się pod nosem na to wspomnienie, które już uleciało wpuszczając na swoje miejsce kolejny obraz z niedawnej przeszłości...stuk..stuk... Stoi nad świeżo zakopaną mogiłą w zniszczonej agro wiosce w której leży ciało dziecka... dziecka które padło od strzału jednego z członków jego oddziału...stuk. Zatrzymał się przed ołtarzem z posrebrzaną Aquilą zawieszoną pomiędzy dwoma bursztynowymi witrażami. Poniżej na kamienny podeście dziesiątki świec rzucało blask. Ksiądz Sontanus podpalił trzymaną świecę i dołożył do pozostałych. Zmrużył oczy, cicho szepcąc:

-Imperatorze, który zasiadasz na złotym tronie Terry, dziękuje za światło które zsyłasz by mnie prowadziło, lecz mam wątpliwości. Czy jestem wystarczająco dobry aby podołać zadaniu które dla mnie wyznaczyłeś? Czy w swej nieograniczonej mądrości nie wytypowałeś lepszego kandydata? Nie naszą rolą jest podważać twoją wolę ale posłusznie podążać ścieżka która nam wyznaczasz.

Dlatego proszę Cię o łaskę wytrwałości bym mógł kroczyć w twoim kierunku, daj mi łaskę siły abym wrogów twoich się nie lękał.
.

Wracając z kościoła do kwater mieszkalnych które obecnie zajmowali z pozostałymi członkami oddziału, wstąpił do sklepu gdzie zaopatrzył się w 2 butelki tutejszego wina.

Reset1212 13-07-2020 09:22

Strzały ucichły. Znajdował się gdzieś w głębi kompleksu przy asyście dwóch Arbitratorów. W sumie to on bardziej asystował im niżeli oni jemu. Eliminacja kolejnych płochych celów nie stanowiła większego problemu. Zlikwidowali główne zagrożenie dużo wcześniej, teraz czyścili niedobitki. Wszechobecna śmierć spowszedniała dość szybko. Strzelali do serwitorów, nie ludzi. Zwykłego nieistotnego heretyckiego ścierwa. Nie miało znaczenia kim byli w poprzednim życiu, ich ciała trawiła Herezja którą należało wyplenić.
***
Milczenie narastało, akolita siedzący na kamieniu z wierną bronią na kolanach spoglądał z górskiej półki na rozciągający się w dole połacie dzikiego terenu.
- Więc chcesz mi powiedzieć że nie wiesz gdzie iść tak?
- To nie tak że nie wiem, zawsze możemy wrócić tą samą drogą Panie.

Carius podniósł wzrok i popatrzył z niedowierzaniem na zwiadowcę PDF.
-Czyli twój dowódca który stwierdził, jak to było- zmienił barwę głosu na bardziej basowy- To nasz najlepszy tropiciel, mistrz jakich mało, będziesz Panie zachwycony!- kontynuował swoim ironicznym tonem ponownie spoglądając w dal- Chcesz mi powiedzieć że dowódca się mylił?
-Nie Panie, ale sam widzisz że nie ma dalszej drogi.-
Cariusa męczyło „Panowanie” od kiedy Marion odkryła karty byli traktowani przez tych ludzi jak wyznacznik wszelkich wzorców i przedłużenie woli imperatora. Tym ostatnim faktycznie byli, tym pierwszym nie bardzo. Ploxa po prostu męczyło nazywaniem go Panem.
-A więc chcesz powiedzieć że zawiodłeś święte Ordo i przeciwstawiasz się woli samego Imperatora?
-Nie Panie ja nie chciałem, ja tylko…-
przerwał widząc uniesioną dłoń i nietęgą minę współrozmówcy. Parę nieskończonych sekund później, Plox się uśmiechnął.
-Przecież jaja sobie robię. Te serwoscierwa które śledzimy od dobrych paru godzin musiały by pójść albo w górę po pionowej ścianie, albo skoczyć w przepaść, śmiano zakładam że zrobiły to drugie. Co nie zmienia faktu że teraz musisz znaleźć drogę w dół. Jak upewnimy się że zdechły to wrócimy się napić. Dobra młody czas ruszać.
***
Siedział w jednych z małych knajpek miasta Danin. Był pod sporym zaskoczeniem gdy w tej zapadłej dziurze udało mu się znaleźć potrzebne mu przedmioty. Teraz wszystko leżało bezpieczne w kryjówce. Teraz siedział i pił z przypadkowymi tubylcami.
-A wiec mówisz Hennry- zaczął współbiesiadnik- że kiedyś upolowałeś trzy metrowego Krowodzika tak?!
-A no mówię ci cztery metry on miał a może więcej!
-Łżesz! Krowodziki nie dorastają do takich rozmiarów, największy okaz jaki widziałem miał dwa metry
.- Carius który podał się za Henrego faktycznie łgał, nie widział na oczy krowodzika, ale towarzystwo myśliwych mu odpowiadało, także łgał jak z nut wciskając podpitym towarzyszą bajeczkę o krowodziku.
-Może to był standardowy Krowodzik, tylko ten nasz Henry się przestraszył tak potulnego stworzonka- wybełkotał w rozbawieniu trzeci rozmówca.
-Nie panowie ja wam mówię to był pięciometrowy krowodzik! Ja i wierna Betsi-tak przedstawił swoją domniemaną strzelbę na Krowodziki- także ja i moja wierna Betsi wybraliśmy się do południowych puszcz i przez trzy dni i trzy noce tropiliśmy tego Krowodzika. A mówię wam ślady tego sześciometrowego krowodzika były przeogromne.
-Przez trzy dni i trzy noce sam w puszczy. No chyboś panie Henry się z głupim na rozumy pozamieniał! Przeto wszelkie tałatajstwo taką mizerotę jak ty by zżarło w tym lesie!
-Nic mnie nie zżarło bo miałem Betsi, dajcie że opowiadać. Także tak cztery dni i pięć nocy już za bestią chodziłem i wtem ona na mnie wyskakuje i w szarże na mnie daje! Z wiernej Betsi raz zdążył żem wypalić i jako że strzelcem jestem wyborowym to oka żem stwora pozbawił. Ale stwora to nie zatrzymało i wpadł na mnie obalając na ziemię i próbując na pół paszczęką swą rozgryźć. Wierną Betsi atak zatrzymałem jednak ona tyle szczęścia nie miała-
ostatnie zdanie Plox powiedział z nieukrywanym smutkiem, aby zwiększyć wiarygodność opowieści.
-Jakże to tak! Dzikokrowa broń na pół przegryzła?! Przeto to przeogromna strata dla myśliwego wierną broń utracić!
-A no bydle broń zniszczyło. Jednak dzięki Betsi udało się mi spod zwierza czmychnąć i w ręku jedynie nóż trzymając w drugie oko bestii wsadzić, tak że padła trupem!
-A jakieś trofeum żeś zgarnął z tej wyprawy!
-A no, jednak po drodze musiałem porzucić przed bestiami uciekając całe 7 dni i 7 nocy!

Cała rozmowa była zakrapiana tak dużą ilością alkoholu że cała opowieść przybrała formę epickiej sagi, o której oczywiście nikt kolejnego dnia nie pamiętał, zresztą jak o tajemniczym Henrym.

BigPoppa 13-07-2020 11:57

Koszmary powróciły, ze zdwojoną siłą.
Znowu był na tej zniszczonej wojną i opuszczonej przez Imperatora planecie, na Tranch. W tych samych ruinach, tam gdzie jego kompania okopała się i przyjęła na siebie atak.

Tym razem nie było mgły.
Bertan wystrzelił do pierwszej sylwetki, która pojawiła się w jego polu widzenia. Posłał ją na ziemię, unieruchamiając na dobre. Zdziwił się, bo celował o wiele lepiej, a przecież nie tak dawno miał szkolenie i był kiepsko wyszkolonym poborowym..

"- Jor, wstawaj. - złapał kolegę. Ten szybko pojął jego intencje. Podnieśli się do góry.
Wycelowali w mgłę, oczekując na wroga. Nad ich głowami powietrze przecięły kule, a zaraz potem pojedyncze laserowe krechy. Ktoś krótko wrzasnął i padł z przestrzeloną piersią. Zaczęli strzelać w kierunku, skąd padał ogień."


Schował się za prowizoryczną osłoną. Spojrzał na jednego z nich, chyba był to Flavio. Krzyczał do niego, aby ten wstał gdy upadł, ale Flavio trzymał się na nogach. Potrząsnął głową, wychylił się i wypuścił trzy krechy w serii.
Trzy kolejne trupy na chwałę Złotego Tronu.


"- Mikenheim, leć do dowództwa, niech meldują co tu się dzieje. Zapierdalaj w podskokach!"

Zacisnął zęby mocniej i wystrzelił ponownie. Nie tym razem kapralu, jeśli ma zginąć to raz z wami. Tutaj, z Jorem.
- Z cały szacunkiem, panie kapralu - przekrzyczał kanonadę Akolitów, mówić do nieżyjącego i nieistniejącego tutaj podoficera. - ale niech się pan pierdoli. Zostaje tutaj, wolę zginąć tutaj, niż przeżyć i być dręczonym przez koszmary.
Strzelał więc dalej, cofając się i zmieniając pozycję. Strzelał dopóki baterię w jego lasgunie się nie wyczerpały. Dopóki nie rzucił ostatnim granatem, który rozerwał się wśród przeciwników...

"Jor przypadł do ściany. Klepnął Bertana w ramię. Hiver odbezpieczył granat zaczepny, wyrywając zawleczkę. Policzył do trzech, odgiął palec by uwolnić łyżkę i wrzucił do środka granat. Nim minęło jedno mrugnięcie, zakotłowało się, a mała puszka wybuchła zabijając znaczną część buntowników.
Przypadki do drzwi, stanęli w nich i zaczęli strzelać do wszystkiego, co się jeszcze ruszało. Walili trzystrzałowymi seriami, aż do wyczerpania baterii. Dopóki smród palonego mięsa nie zagłuszył trzasku lasgunów oraz ich furii.

Obok przebiegli kolejni z plutonu Bertana, by oczyścić następny pokój. Wrzucili dwa granaty, robiąc jeszcze większy bajzel. Potężny mężczyzna zwany Guźcem, rozmiarami przewyższający Jora, wpadł pomiędzy nich i posłał krótkie pozdrowienia z trzymanego w ręku heavy stubbera. Splunął na ziemię. Za nim splunęli Ci dwa, potem Jor i na końcu Bertan. Ruszyli dalej. Musieli oczyścić to gniazdo herezji na kolejnym przejętym kopcu. Tranch czekało wyzwolenie."


Gdy ostatnia bateria wyczerpała się, Bertan przerzucił przez plecy broń i wydobył laspistol jako broń ostatniej szansy. Wystrzelił dwie wiązki, posyłając w niebyt kolejne ścierwa, gdy któryś z jego nowych braci podrzucił mu broń. Nie pamiętał co to było, wiedział, że zasila ją zwykła amunicja. Przeładował i zaczął dalej strzelać.
Cofali się w tył, odgryzając się. Nawet nie mógł zliczyć ile razy coś szarpnęło nim w tył, ale ostatecznie ustawał na nogach. W przerwach na przeładowanie, sprawdzał siebie i ze zdziwieniem zauważył, że oberwał. Liczba ran rosła wraz z walką, choć znaczną część rozpraszał pancerz. Ciężka i nieporęczna skorupa ratowała życie, zwłaszcza przed odłamkami które sypały się dość gęsto. Gdy inni kulili się przed wybuchem, Bertan tylko przyklękał lub lekko się zasłaniał, a jakieś odłamki wbijały się w jego pancerz.


Doczekał się końca, gdy Marion zarządziła atak na broń białą. Wyszarpnął swój nóż i ruszył za resztą, wrzeszcząc imiona wszystkich jego przyjaciół z plutonu. Wyrecytował całą kompanię, za każdym ciosem akcentując personalia każdego z jego towarzyszy broni. Gdy skończył się Tranch, zaczął skandować imiona psów wojny, z którymi służył. Poległych dziesiątkami, setkami, na różnych planetach, w służbie Fortuny. Za nich też walczył.
I gdy mrok przeciwników pochłaniał go, a on ostatkami sił odgryzał się, usłyszał warkot silnika zmieszany z hukiem broni pokładowej. Kawaleria przybyła w ostatniej minucie, wymiatając zło. Gdy fala zaczęła pękać i przerzedzać się, ruszyli do ostatniego szturmu na broń białą. Marion prowadziła ich ku zwycięstwie.
Wraz z ostatnim zabitym tech-ścierwem, w jaki swoje ostrze wbił Bertan, młody Gwardzista wyszarpał nóż z chrzęstem, rozrywając połowę klatki piersiowej i prując żebra nieszczęśnika. Truchło padło bez słowa przed Mikenheimem, w ostatecznym trybucie dla lepszego wojownika.
Bertan również upadł, ale na kolana. Z wycieńczenia i ran. Nóż upadł na posadzkę, a mężczyzna zapłakał głośno.
- Chłopaki, idę do was.. - zajęczał, adresując słowa do towarzyszy broni z Gwardii. Obciążone ciało, obleczone w pancerz i broń, gruchnęło z ogromnym hukiem o podłogę. Leżał na plecach, wpatrując się w sufit. Rozpiął na chwilę hełm i patrzył. Potrzebował chwili odpoczynku.
I tym razem nie dane mu było odpocząć. Marion zaordynowała dalszą walkę.
Podniósł się. Pozbierał baterię które miały ładunki, jednocześnie wyrzucając z pasa te, które były puste. Przeładował broń i ruszył za Akolitami.

**

Większość urlopu, o ile tak można to nazwać, przespał. Spał jak kamień, regenerując siły. Nie ruszał się specjalnie z kryjówki w mieście, zawsze pozostając na straży.
Jedyna zmiana jaką zatwierdził, to wymienienie swojego ciężkiego pancerza na light flak cloak. Wolał mieć więcej mobilności, jak za dawnych gwardyjskich lat. Gdy nie spał, czyścił i sprawdzał swój sprzęt z niemal fanatycznym zapałem, mówiąc jeszcze mniej niż przed akcją w świątyni.


Azrael1022 13-07-2020 17:03

-Tak, wiem, że ma już swoje lata, ale to naprawdę doskonała maszyna. Zawsze używaliśmy jej do wykrywania skaz arcydroga i jak dotąd nie sprawiała problemu. Myślicie, że jak dowiedzieliśmy się o tym, co tu się dzieje? – Varn z absolutną pewnością siebie i niezmąconym spokojem prezentował żołnierzom z PDF jakieś bajerancko wyglądające urządzenie, które znalazł w fabryce. –To jak? Bierzecie? Mnie już nie potrzebne, bo mamy nowszy typ. – spojrzał na potencjalnych kupców kontemplujących transakcję.
-No ale za 50? Może za 40?? – zapytał jeden z nich.
-A co tam. Niech stracę ku chwale Imperatora. Jedyne czego chcę, to to, żeby urządzenie przysłużyło się ludzkości.
-Na pewno tak będzie. No chłopaki
– rzucił do pozostałych – czas na ściepę. Co tam macie w kieszeniach?
Koniec końców były skazaniec dostał 39 TG. Nie tak znowu źle, jak za kawałek złomu.

-Czyli, podsumowując – wpłacacie po 10 TG, namawiacie 4 znajomych, aby tez wpłacili tyle samo na fundusz. I wtedy zarabiacie 40 TG, z czego 30 na czysto. Znajomi wciągną swoich znajomych i też dostaną tyle samo. W funduszu każdy zarabia równą stawkę, żadnych przekrętów – Varn jeszcze raz przejechał wskaźnikiem po tablicy obrazującej piramidę finansową, w którą chciał wciągnąć żołnierzy, którzy właśnie zrobili sobie przerwę od przeszukiwania fortecy trybów. –A to w ogóle legalne jest? – zapytał jeden nieco bardziej rozgarnięty. –Oczywiście, chyba nie sądzisz, że akolita officium tropiący herezję mógłby proponować nieczysty biznes? – to mówiąc pokazał symbol przedstawiający literę I. –-gdyby była tu moja przełożona, to by wam wytłumaczyła, jakim fundusz jest doskonałym sposobem zarabiania pieniędzy – jednak Marchand tu nie było, miała rozmowę z kimś ważnym i kończyła dopiero za pół godziny. Akurat tyle czasu miał Varn, zanim znowu wejdzie mu na głowę i zacznie patrzeć na ręce. W sumie w fundusz zainwestowali 37 TG. Mogło być lepiej. Ale gdy Varn wracał do pozostałych, natknął się na biuro. Nie na pomieszczenie z maszynami, tylko właśnie na niepozorny pokój z pergaminami i dyskami. Podczas przeszukiwania miał szczęście trafić na kopertę zawierającą 55 TG. To był jednak dobry dzień.

Były skazaniec przeznaczył pieniądze na nowy sprzęt, kilka magazynków do autoguna i pistoletu a także na skrzynkę wódki, sporo tłustej, mięsnej zagrychy, zapitkę i małe radio, aby mieć z czego puszczać muzę. Potem poszedł zaprosić Marion na imprezę. Ta tylko westchnęła i popukała się w głowę.
-Zapomnij, Varn. Za nic w świecie nie przyjdę na twoją imprezę. Nie ma mowy – oświadczyła stanowczo i wyszła na miasto.

Impreza trwała w najlepsze, alk lał się strumieniami, kiedy imprezowiczów odwiedziła sama Marion.
-Wiedziałem, że się nie oprzesz i przyjdziesz! – ryknął Varn, przekrzykując hałaśliwą muzykę.
-Kurwa, Varn… Przecież to mój pokój!!!

Micas 13-07-2020 18:22

Zakończenie sesji.
 
Marion była – co dość zrozumiałe, szczególnie u wychowanej w sierocińcu i zakonie baby – wściekła na Varna. Tym bardziej, że dochodziły do niej słuchy o machlojach jakich się dopuścił wobec żołnierzy PDF. Wygoniła towarzystwo z pokoju i impreza się, tym samym, trochę popsuła. Ale była jeszcze dla niej jakaś nadzieja – użyła przy tym wiązanki rynsztokowych przekleństw. Jeszcze będą z niej ludzie.

Wreszcie urlop się zakończył, przyszedł czas dalszego działania. Wprawdzie urlop ten mógł być przyjemny i spokojny (lub ekscytujący dla niektórych), i nie chcieli jego końca, to wciąż mieli zadania do wypełnienia w tym systemie gwiezdnym. Na początku nowego tygodnia zapakowali się więc do furgona i ruszyli do Agro-Stacji 720-SX aby zbadać plotki o rzekomym powrocie „Mosiężnego Byka”. Podróż była co najmniej równie długa, acz na dwa razy większą odległość i przynajmniej o klasę wygodniejsza aniżeli Synfordem.

„Wioska” okazała się być duża, ale rzadko zabudowana. Rozwleczona na kilka kilometrów wzdłuż i wszerz, w większości zawierała wielkie hale w których trzymano dziesiątki tysięcy osobników trzody – terrańskich świń i krów, popularnych groxów, drobiu i pochodnych. Agrostację okalały prerie porośnięte gęstą trawą, wyregulowane sztucznymi nasypami i lasami oraz rozparcelowane na wielkie pastwiska płotami i siatkami. Upraw było tutaj niewiele i były głównie przeznaczone na konsumpcję mieszkańców. Paszę sprowadzano z innych rejonów planety, w zamian dostarczając żywiec, mięso, skórę i inne produkty odzwierzęce.

Odpowiednie miejsce do wyklucia się durnej wiejskiej legendy o jakimś „byku z mosiądzu”. Tyle, że tym razem było w niej ziarno prawdy. Co też było dość typowe. Wydawało się chwilami, że gdzie się pojawiała Inkwizycja, to wszystkie plotki, legendy, bajki i podejrzenia okazywały się całkiem realne i były sprawką jakichś sekciarzy, pierdów z Osnowy czy (z rzadka) zakusów xenos. I tak było i tym razem. Jakże przewidywalne... wręcz rutynowe.

Wieś nie mogła sobie poradzić z problemem ginących pasterzy, strażników, spacerowiczów i innych ludzi wychodzących nocą na pola. Rankiem znajdowano ich zmasakrowane szczątki. Rany sugerowały stratowanie i wzięcie na rogi – typowe dla ataku rozszalałego byka; z tym, że byk ten musiał być naprawdę potężny i wściekły. Ciężar śladów przekraczał normę wagową, szczątki były bardzo brutalnie (wręcz specjalnie) masakrowane nawet po śmierci, znajdowano ślady użycia broni – strzelb, rewolwerów i pochodnych. Znajdowano łuski i gilzy, czasem całkiem sporo (szczególnie jak raz wyszła grupa podchmielonych farmerów chcąca raz na zawsze pozbyć się zagrożenia), śrut, pogięte pociski półpłaszczowe i dumdum różnych kalibrów. Ani śladu zranienia napastnika.

Marion i Fabio mieli swoje podejrzenia odnośnie sprawcy, jednak chcieli najpierw sprawdzić teren pod kątem psionicznym. To był klucz do rozwikłania sprawy. Ponadnaturalne zdolności Boticelliego pozwoliły wyśledzić jakąś jamę wygrzebaną w jednym ze wzgórz na zadupiu. W środku ślady bytowania kilku osób... i stare, zmasakrowane szczątki tych osób. Oraz paskudny „smród spaczenia” (jak to określał Boticelli) i, co najgorsze a najwięcej informujące, ślady po... rytuale. A dokładnie rytuale przywołania demona. Domorośli demonologowie musieli coś spieprzyć, przywołany purtk okazał się niezbyt pomocny – chyba, że ktoś chciał popełnić samobójstwo. Niestety dokładna natura rytuału była nieznana, ślady zostały zatarte przez czas i zniszczenia, oraz bytowanie „byka”, który musiał to miejsce traktować jako swoje leże. Marchand miała już pewność: przywołanym demonem był Juggernaught, kreatura z żelaza, brązu i mosiądzu, niczym jakiś robot, skrywająca w sobie „pseudo-duszę” wściekłego zwierza, ogarniętego żądzą mordu i zniszczenia, pozbawionego strachu i litości – jak zresztą wszystkie demony spod egidy Pana Krwi i Czaszek, jednej z Mrocznych Potęg Chaosu.

Zastawili na metalowego demona zasadzkę. Kiedy ten wrócił nad ranem po kolejnym akcie mordu na polach (czy też raczej, jak dowiedzieli się później, ataku na skraj wioski i wymordowaniu całej rodziny w ich własnym domu), nadział się wprost na jeden z niedawno zakupionych przez drużynę ładunków wybuchowych. Eksplozja była silna, ale nie zniszczyła diabelstwa. Ani nie odstraszyła. Zaraz wyczaiła prowodyrów (co nie było trudne, gdyż otworzyli doń ogień) i ruszyła. Nim jej materialna powłoka została zniszczona (co było trudne, cholernik był twardy), a przeklęty duch odesłany z powrotem do Immaterium, zabiła Firolio Metzenbauma i o mały włos nie zrobiła tego samego z drużynowym trybem.

Po nocnej akcji zostali we wiosce jeszcze kilka dni. Niestety nie odnaleźli poszlak wskazujących na to kim byli warp-dabblers co przywołali purtka – oprócz tego, że nie byli mieszkańcami tej wsi i nikt nic o nich nie widział. Na szczęście za to nie pozostawili po sobie zapisków czy wskazówek. Akolici się co do tego upewnili. Pogrzebali zatem Metzenbauma i w rytualny sposób puścili z dymem diabelską jamę i metalowe truchło. Nakazali jeszcze tutejszym przedstawicielom Eklezjarchii stosowne modły i konsekrację, po czym powrócili do Miasta Danin, gdzie spędzili kilka dni.

Ostatnia misja drużyny w Systemie Tsade była zarazem jej pierwotną – udać się na Tsade I i zbadać sprawę zniszczenia kolonii. Zapakowali się na patrolowiec floty systemowej, oficjalnie go komenderując w imieniu Inkwizycji, po czym odbyli kilkudniową podróż na miejsce. Pokierowani przez tryba-próżniaka, czującego się w warunkach Pustki jak ryba w wodzie, odwiedzili ruiny kolonii. Były doszczętnie zbombardowane i splądrowane, a podziemne schrony już zbadane przez śledczych z systemu... a przynajmniej tak myślano. Udało się zebrać szczątkowe dane ze zniszczonych cogitatorów centrum kontroli lotów. Na podstawie tych danych ekstrapolowano rodzaj, siłę i wektor przybycia napastników. Byli to kosmiczni orkowie. Wyjątkowo „skradni” i „niebezpośredni”, ale być może spowodowane to było ich relatywną słabością – raptem jeden okręt, zszabrowana lekka fregata z ograniczoną ilością promów i załogi. Mimo to, sprawnie podeszła kolonię, zbombardowała ją a następnie splądrowała. Orkoidy do schronów się nie dobrały – albo ich nie wykryli, albo nie mieli środków do ich sforsowania. Ktokolwiek jednak przetrwał atak z orbity na zewnątrz, nie przetrwał uderzenia promów i ich pasażerów.

Zaalarmowana flota systemowa rozpoczęła poszukiwania sprawców ataku. Odnaleziono ich po dwóch tygodniach poszukiwań, na skraju rzadkiego zewnętrznego pasa asteroidów i obłoku Oorta. Wywiązała się dwugodzinna batalia w której kilka systemowców odniosło uszkodzenia i straty w ludziach, ale wróg wyszedł z tego gorzej: zszabrowany orkowy okręt został przerobiony na wrak. Padł rozkaz aby unicestwić go, co też się stało – okręt był zbyt przeniknięty tzw. Orky Tek aby go przywrócić do służby, a orkoidy słynęły z tego, że potrafiły przetrwać w każdych warunkach i odbudowywać swą populację.

Niestety, w trakcie odpierania rajdów promów wypchanych orkami na pokład hangarowy ich patrolowca, poległ Merekkerth Perkele. Także i jemu jego towarzysze odprawili pogrzeb, posyłając trumnę z jego ciałem w zimne objęcia Próżni. Tak, jak zasłużonym Próżniakom.

Przetrzebiona, ale zwycięska drużyna Akolitów przeszła trzykrotnie swój chrzest bojowy i rozwiązała problemy trapiące System Tsade. Wkrótce powróciła na Fenksworld, gdzie stanęły przed nią nowe, mnogie i równie poważne zadania wśród zabudowań tamtejszych miast-uli.

Ale to już była inna historia...



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Czpve_uNiLM[/MEDIA]





+++ Koniec +++


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:12.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172