lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Gasnące Słońca] Odkupienie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/7057-gasnace-slonca-odkupienie.html)

NHunter 26-03-2009 01:03

Idąc przez miasto Sunne wciąż rozglądał się dyskretnie. Nie podobało mu się, że planeta należy do Decadosów. Bardzo mu się to nie podobało, ale nie mógł nic poradzić.
Wysłuchał rady Mesta i tylko skinął głową.

Znalazłszy się w karczmie chłopak rozejrzał się i jęknął cicho. Nie zamierzał jednak komentować na głos wyglądu oraz zapachu tego lokalu.
Po chwili przeniósł wzrok na Voroxa. Nie dało się nie zauważyć faktu, że Sunne nawet z odległosci parudziesięciu metrów wyróżniał się z tłumu. Tym bardziej cieszyło go towarzystwo Bru. Był on jeszcze bardziej nietypowym zjawiskiem niż szlachcic w jakiejs zatęchłej spelunie, więc nikt nawet nie zwrócił na Hawkwooda uwagi.
Mesto zamienił parę słów z barmanem, po czym cała trójka udała się do pokoju na zapleczu. Reszta już tam siedziała, co sprawiło, że chłopak miał dziwne wrażenie, jakby bardzo się spóźnił.

Wysłuchał streszczenia Andiomene i zastanowił się przez chwilę. Pozostawił bez komentarza uwagę apodyktycznej 'pani komandor'. Coraz bardziej młody Hawkwood przekonywał się, że najgodniejszym zaufania w całej tej drużynie jest Bru. Nabrał także szacunku i nieco zaufania do Mesta, który jednak okazał się porządnym człowiekiem. A przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Co do Andi, to ograniczył się do spojrzenia, które znaczyło mniej więcej "wcale nie jestes lepsza".
- Ja wolałbym nie mieć stycznosci z władzą tej planety, wybieram więc Walkirię.

QuartZ 26-03-2009 03:14

Vorox ewidentnie nie zwracał najmniejszej uwagi na lokal. Nie obchodził go i nie przyszedł tutaj na długo. Mimo to przyjrzał się uważnie obecnym na sali. Szukał znajomych twarzy, kogoś kogo znał by z wojska. Wielu z jego dawnych towarzyszy broni rozeszło się po tym, jak dowództwo zrezygnowało z nich i porzuciło. Większość jednak zginęła, zamarzła na śmierć a nawet, w przypadku mniej okrzesanych voroxów, została pożarta lub zabita próbując pożreć kogoś innego. Jego ten los ominął i na szczęście nie było też już zbyt wielu, którzy mogli by go rozpoznać na tym świecie. Zgodnie z jego oczekiwaniami żaden z nich nie siedział akurat w barze.

Przeklinał siebie w duchu - "Dlaczego do jasnej cholery, kiedy robi się gorąco znów szukam szpiegów, to chyba nigdy się nie skończy. Gdybym tak został na Ungavorox kiedy miałem wybór." - Rzeczywiście było to męczące, kiedy już długi czas po wojnie nadal pierwszą myślą było "kto wbije mi zaraz nóż w plecy". Co prawda drugą myślą podczas wojny było "i komu ten sam nóż wbiję w czaszkę w odwecie", ale na szczęście tych ostatnich myśli zdołał się jakoś pozbyć. Kilka miesięcy spokoju, jak się okazało, nie oduczyło go podstawowych odruchów.

By zabić stare demony rzucił do barmana.
- Daj mi tu butelkę miejscowej. Płacę z góry.
Po tych słowach wyciągnął z kieszonki w swojej uprzęży kilka pozostałych mu jeszcze monet i położył je na barze. Butelka którą dostał nie była pełna, nalano z niej kilka kieliszków, jednak przy cenach alkoholu robionego w mieście nie miało to nawet większego znaczenia. Tym bardziej, że taka ilość nie zadziała lepiej niż kilka małych kolejek na przeciętnego człowieka.

Pociągając prosto z gwinta i odstraszając wzrokiem każdego, kto mógłby mieć do tego zachowania jakiekolwiek "ale" ruszył ku towarzyszom na zaplecze. Przynajmniej to zachowanie pasowało do wymyślonej mu przykrywki, chociaż miał nadzieję, że nie będzie mu ona w ogóle potrzebna. Miał rację. Wszedł na zaplecze pewnym krokiem. Miał wyraźnie więcej sił, niż po feralnym spotkaniu z wirtualnym starcem. Uśmiechnął się lekko na widok dziewczyny wywijającej nogami z blatu stolika. "Przynajmniej ona ma dzisiaj dobry humor" - pomyślał sobie.

- Mam nadzieję, że Wy też złapaliście kilka godzin snu.
Nie czekał na odpowiedź. Wiedział, że odszukanie Walkirii kosztowało ich wiele więcej wysiłku, niż mieli w zapasie sił. Mimo to nie wydawali się specjalnie zmęczeni, więc z aprobatą dodał im w duchu kilka dobrych myśli do wcześniej wyrobionego zdania.
- Wolę iść z Wami po statek. Nie chcę się kręcić po więzieniu, tym bardziej iż mogli by mnie wziąć za zwiastun kłopotów i pewnie i tak musiałbym na resztę gdzieś zaczekać.
Pociągnął jeszcze kilka solidnych łyków z butelki i odstawił ją pustą na stoliku obok pilotki. Kiedy spotkał się z wyraźnie zniesmaczonym spojrzeniem szybko przypomniał sobie nauki, jakie otrzymał kiedyś od swojego przyjaciela mędrca i dodał ze szczerym uśmiechem.
- Pani wybaczy. - Teraz zwrócił się do wszystkich. - Nie przejmujcie się tym. Nie działa to na mnie w żaden wybitnie ludzki sposób, po prostu czasem muszę się napić. No to kiedy ruszamy?

Sekal 26-03-2009 13:19

Amx siedział wciąż w tej samej pozycji, nie zaszczycając wchodzących nawet krótkim spojrzeniem. W zasadzie to był całkowicie pochłonięty delikatnym lutowaniem czegoś, co wyglądało jak mała płytka główna jakiegoś urządzenia. Od czasu do czasu mruczał coś do siebie, chociaż tej czynności zaprzestał, gdy wszyscy się już zebrali a Andiomene odpowiedziała czego zdołali się dowiedzieć. Był jak chłopiec, który udaje, że nie umie mówić, aż do czasu, gdy nie wszystko jest idealnie. Na deklarację Hawkwooda, Valentine zagotowała się lekko.
-Po moim tru...
Amx uniósł dłoń tak gwałtownie, że pilotka aż zamilkła. Doskonale wiedział jakie są jej odczucia co do szlachciców, dlatego uznał, że przyda się trochę zimnej krwi. Jego zimnej krwi. Ze spokojem odłączył lutownicę i schował płytkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Potem zerknął na pozostałych.
-Spokojnie Andi. Pan Hawkwood na pewno da się przekonać, że jego pójście na negocjacje w sprawie kupienia statku to byłoby bardzo niefortunne posunięcie, prawda?

Uśmiechnął się lekko i zanim ktoś zdążył coś powiedzieć, znów uniósł dłoń.
-Już wyjaśniam. Ja i Andiomene naturalnie musimy iść do Walkirii, podejrzewam, że mamy wspólnie zdecydowanie większą część wiedzy o statkach niż pozostali. Bru pójdzie z nami, chociażby dla samego efektu, dzięki niemu możemy mieć ułatwione zadanie. Pozostali powinni skupić się na uwolnieniu Grigorija, lub Gregora, nie jesteśmy pewni jak dokładnie się nazywa. To pilot z koncesjami, siedzi w tutejszym więzieniu za obrazę stanu, czy czegoś. Posiadacie, jestem o tym przekonany, wystarczające koneksje i umiejętności, by wykupić tego człowieka i zdobyć trochę drobniejszych pieniędzy. Pan Hawkwood swoją aparycją podbija cenę i zmienia nastawienie jakichkolwiek handlarzy samym swoim wyglądem, a gdy już się przedstawi...

Zamilkł na chwilę. Dawno tyle nie mówił, poza tym musiał opanować dziwny grymas, który pojawił się na jego twarzy. Jego wyobraźnia już pokazywała mu minę komendanta więzienia po tym, gdy "Sunny" mu się przedstawi.
-Jeśli Pan Hawkwood nie chce iść do więzienia to może spróbuje wykorzystać swoje pochodzenia do nawiązania kontaktów z sędziami lub ich pośrednikami? To oni są w stanie wymienić te karteczki na twardą walutę, myślę, że mogłoby się to przydać.

Zastanowił się, czy powiedział wszystko. Może i był dość małomówny, ale był także konkretny, a tutaj potrzeba było konkretów. Jedyne, które posiadali, były te które zdobyli we dwójkę, a raczej które zdobyła Valentine. Pozostali nie wydawali się wiedzieć niczego konkretnego, Amx nie miał im za złe. Każdy orientuje się w swojej dziedzinie, miał tylko nadzieję, że jak dojdzie do walki, to ci tutaj będą się mogli w pełni przydać. Nagle przypomniał sobie jeszcze o czymś.

-Możemy wyruszać już teraz. Tylko jeszcze dwie sprawy. Proponuję znaleźć medyka, zresztą przez pewne okoliczności mieliśmy już kontakt z jednym z tutejszych znachorów. Oddać mu krew do zbadania, dzięki czemu dowiemy się czy faktycznie płynie w naszej krwi trucizna, czy jest jednakowa i może nawet co to za trucizna. Oczywiście przydałby się ktoś zaufany, więc jeśli kogoś znacie...
Nie musiał dopowiadać, co powinni zrobić z taką informacją.
-Druga sprawa to proste przypomnienie o włączeniu nagrywania w naszych nowych zabawkach, gdy już zaczniecie wykonywać zadanie. Jako, że czas potrzebny na to wszystko może się nieco wydłużyć, proponuję spotkać się tu dopiero jutro o siódmej rano. Przez noc spróbuję wykonać dla nas proste komunikatory, dzięki którym nie będziemy musieli z góry ustalać miejsca i czasu.
Wstał, z wymalowanym pytaniem na twarzy. Coś jeszcze?

Gantolandon 26-03-2009 23:53

Obskurne speluny zazwyczaj poprawiały mu humor. Danie komuś w mordę tak, żeby poleciał pod stół, było jego ulubioną rozrywką w takie dni, jak ten. Powodem mogło być właściwie wszystko. Rozmowy o polityce były najlepszą okazją - obijając ryj kmiotka, który wyraził się niewystarczająco pochlebnie o cesarzu, tak naprawdę wspierał Znane Światy (doskonale się przy tym bawiąc). Herezja była jeszcze lepsza, ale mało kto chciał rozmawiać o religii z nieznajomymi ostatnimi czasy. W ostateczności można było zastosować standardowe "potrąciłeś mnie, chamie!", ale to akurat wydawało się Duncanowi mało honorowe.

Teraz jednak nie bardzo mu wypadało robić burdelu, skoro przybył tu w interesach. Dlatego też ograniczał się do bezczelnego łypania wzrokiem na bywalców, licząc, że któremuś się to nie spodoba. Ku jego rozczarowaniu, nikt nie podjął wyzwania. Zwłaszcza łysol siedzący w rogu sali zignorował go szczególnie ostentacyjnie i przez krótki moment Duncan rozważał, czy nie dać sobie na dzisiaj spokoju z profesjonalnym podejściem. Zdecydował się jednak, jak na razie, nie robić złego wrażenia. Ostatecznie szlachcicowi nie wypada...

Wobec tego skupił się na rozmowie. Ku swojemu zadowoleniu, Przewoźniczka utarła nosa Hawkwoodowi. Cokolwiek można było powiedzieć o kupcach, mieli jaja.

- Dobra. Myślę, że dobrze będzie, jeśli pogadamy sobie z tym zarządcą. Co nie, kuzynie? - uśmiechnął się krzywo w stronę Hawkwooda - Chamstwo nie powinno robić problemów. Gorzej, jeśli się jakiś Decados trafi po drodze, ale i na nich jest sposób. Jakby co zresztą, to jesteś z Oka, czy jakiejś tam innej części cesarskiego ciała. Rycerz Poszukujący na przykład. A ten Grigorij, to będzie...

Duncan zastanowił się chwilę.

- ...podejrzany o symbiozę. Tego nawet nie będą chcieli sprawdzać. Jak się dowiedzą, że trzymają Symbionta, sami go nam wepchną w ręce. Sprawdzić nie sprawdzą, bo widział kto kiedy taką bestię? I problem z głowy. Nawet nie trzeba będzie gadać pięścią.

Na poparcie swoich słów, stuknął sękatym łapskiem o blat stołu. Dopiero w tym momencie nabrał nieco entuzjazmu do tej roboty. Gdyby nie ta trucizna i licznik czasu, to nawet nie byłoby takie złe...

Tadeus 27-03-2009 00:12

Gdy dyskusja dobiegła końca, opuściliście ciepłe wnętrze baru i ponownie ruszyliście w zaśnieżone uliczki Jakovgradu.

*******

Jakovgradzki port lotniczy okazał się wyjątkowo dobrze strzeżonym obiektem. Cały teren otoczony był wysokim ogrodzeniem, u szczytu którego przeciągnięto trzy pasma drutu kolczastego. W różnych odstępach czasu wzdłuż ogrodzenia przechodzili ciężko uzbrojeni żołnierze. Rozglądali się wyjątkowo czujnie po okolicy, meldując czasem coś do swoich rękawów. Na ich kompozytowych zbrojach lśniły srebrne emblematy, przedstawiające szykującą się do skoku żmiję. Odnaleźliście wzrokiem stróżówkę i zbliżyliście się do siedzącego w niej łysego, wąsatego mężczyzny.

- Proszę o kartę wstępu… Co? Tak. Wladek to ja. Mówicie, że Bert was przysyła? Znam Agathę, sprząta u nas w magazynie od paru tygodni – spojrzał w leżące przed nim papiery – Macie szczęście, za chwilę kończy pracę. Jednak jeśli chcecie na nią zaczekać, to radzę oddalić się od bramy. Ci strażnicy Decadosów są strasznie nerwowi. Nawet nie wiem skąd się nagle wzięli. Pojawili się dopiero parę godzin temu, przejmując cały port. Ponoć dlatego, że doszło do jakichś walk w okolicach miasta ale nie mogę się stąd ruszyć, więc nic więcej nie wiem.

Agatha wraca zawsze tamtędy
– wychylił się ze stróżówki i wskazał gestem wąską alejkę – Najlepiej będzie, jeśli zaczekacie na nią właśnie tam. Jak wygląda? Poznacie ją na pewno… rzuca się w oczy.

Po paru chwilach furtka przy bramie otworzyła się. Wyłoniła się z niej masywna, opatulona w futra postać. Zamieniła parę słów ze stróżem, skręciła w alejkę i podeszła do was. Okazała się krępą, starszą kobietą o pyzatej twarzy, odmrożonym, czerwonym nosie i dwóch grubych, zaplecionych do przodu warkoczach. Na głowie miała staromodną skurzaną czapę z centralnie osadzonym pomponem. Łypnęła na was wściekle wzrokiem.

- Bert was przysyła?! A co ten stary dziad znowu ode mnie chce? Nie mówcie tylko, że chodzi o te dwie butle sików, które nazywał piwem? Żeby na biedną kobietę nasyłać jakichś zbirów za parę szponów… co ja mu rodzinę wymordowałam, czy jak?!

- Ah? Statek – Spojrzała na was podejrzliwie. Jej wzrok padł na Bru. – A co t u licha ma być?! – cofnęła się o parę kroków - Mam nadzieję, ze jest oswojony! Na pewno nie gryzie? No ja nie wiem… Zięć mojej sąsiadki kiedyś przyprowadził takiego podobnego zwierza z lasu… wielkie kocisko, całe w pręgi. Wszyscy go polubili… nawet łapę podawał i z dzieckiem się bawił… I co? Pewnego dnia dzieciak zniknął, a kocura znaleźli nażartego, leżącego do góry brzuchem przed piecykiem. Też mówili, że ich jest oswojony… Jesteście pewni, że wasz nie je ludzi? Ja bym go na waszym miejscu zaprowadziła z powrotem do lasu… Że co? Mówi? Na Wszechstwórce, kto powymyślał takie dziwactwa…

- Co wy mi tu ciągle o jakimś statku…? Że niby wiecie? – Z wyraźna obawą rozejrzała się po alejce - Więc nie jesteście zbirami? - Zmierzyła was dokładnie wzrokiem - Faktycznie… wyglądacie jakbyście mieli pieniądze, no i Bert wam chyba ufa… Może i jest nędznym skąpcem ale chyba nie jest głupi i nie przysłałby mi tu Decadosów – Zdjęła czapę i nerwowo podrapała się po włosach. – Dobra… niech tam będzie, chodźcie za mną.




Albo miasto się nagle rozrosło albo prowadziła was w kółko… Minęła już godzina, a wy nadal dreptaliście jakimiś wąskimi, oblodzonymi uliczkami, które w dodatku wszystkie wyglądały prawie dokładnie tak samo. Marnie. Z nudów zaczęliście przyglądać się pobliskim budynkom.

Łaźnia… pralnia… magazyn… pralnia… stolarz… szewc… łaźnia… magazyn…

Leniwie sypiący się z nieba śnieg i otaczające was zimno, sprawiały, że robiliście się coraz bardziej senni. Po jakimś czasie opuściliście z Agathą miasto, kierując się w stronę otaczających go wzniesień. Minęła jeszcze godzina nim wreszcie dotarliście do celu. Na środku małej kotliny stał stary, do połowy zakryty śniegiem magazyn. Agatha schyliła się i zaczęła energicznie odgarniać biały puch, odsłaniając tym sposobem mały, osmolony generator. Zdjęła z drzwi masywną kłódkę i weszła do środka. Po chwili wróciła do was, trzymając w ręku rdzewiejący, żelazny kanister. Uśmiechnęła się triumfalnie i zaczęła nalewać czarną zawartość do generatora. W powietrzu rozniósł się znany wam już obrzydliwy zapach miejscowego paliwa.

- Coście się tacy zieloni zrobili? Toż to tylko troszkę oleju… Zachowujecie się prawie jak mój nieboszczyk-mąż. Też ciągle gadał, że mu śmierdzi, a tylko ja nie czuję, bo głupia baba ze wsi jestem... On zawsze był taki wrażliwy...

- Niestety w końcu zamknęli bidulka za korumpację i dwa miesiące później wyzionął ducha… Co? Korupcję? A co ja niby powiedziałam…? Dobra… nie czas na wymądrzanie się…

- Ja wam powiadam, że mego chłopa w tym więzieniu, to zabiło to okropne żarcie, które tam dają. Syna szwaczki też zamknęli i już po tygodniu zrobiły mu się wszędzie te całe niestrawności. Próbowałam mężowi obiady przynosić ale mnie ciągle wyganiali. W końcu nawet jeden strażnik chciał mnie pałką potraktować, gumową taką… To się w głowie nie mieści, żeby mnie, starą kobietę… pałką… Już się chciałam zamierzyć, by gamoniowi kopa strzelić… ale mnie odciągnęli. Dopiero na sam koniec pozwolili mi się zobaczyć z chłopem… niby przewidzenia małżeńskie, czy jakoś tak. Gadali, że możemy robić co chcemy ale mój bidulek już wtedy był tak skatowany, że nawet ręki nie mógł podnieść , a co dopiero czegoś innego… Zdążył mi tylko powiedzieć, cobym nie opowiadała wszędzie o statku, a tylko ludziom sprawdzonym… No i kazał nie sprzedać taniej niż za trzydzieści. Mądry z niego był chłop.

Zaparła się stopą o generator i parę razy mocno szarpnęła za wystającą z niego linę. Coś w środku zachlupotało i po chwili usłyszeliście jednostajny chrobot pracującego agregatu. Ruchem ręki zaprosiła was do pogrążonego w mroku magazynu. Gdy przestawiła przełącznik na ścianie, potężne panele lamp oślepiły was zaskakująco silnym światłem.




Na środku magazynu stał spory frachtowiec. Miał pewnie z 50 metrów długości i tylko trochę mniej szerokości. Wprawione oko Andiomene od razu wypatrzyło trzy pełne pokłady i ogromne śluzy na bokach kadłuba. Jak wiedziała tylko ona, służyły kiedyś łączeniu wielu statków w kompleksy mieszkalne. W ten sposób powstawały na planetach pionierskie osady. Było to jednak wiele wieków temu. Właśnie… wiele wieków… temu. Na te wiele wieków statek zdecydowanie wyglądał. Ciężko było znaleźć miejsce na jego kadłubie, na którym nie byłoby jakiegoś zarysowania, śladu po uderzeniu kosmicznej materii, czy czarnych osmoleń od broni energetycznej.

- Mąż gadał, że znalazł go porzuconego daleko na wschodzie. Pewnikiem któryś z tych mędrków przyleciał nim i go zostawił, by szukać Wszechstwórcy – parsknęła – Znalazłyby se te dziady jakąś babę, a nie łażą po pustkowiu i odmrażają swoje kościste zadki... Tylko wstyd nam przynoszą. Później ludzie się z nas śmieją, bo myślą, że tu same takie pomyleńce mieszkają…

Widząc jak patrzycie na powierzchnie kadłuba, dodała uspokajająco - Trochę mu schodzi kolor ale to nie szkodzi. Starczy pędzel i odmalujecie sobie raz dwa. Mam w domu nawet trochę farby do parapetu, mogę wam dać - Dumna ze swojej hojnej propozycji, ciągnęla dalej - Macie też z czego strzelać. Mąż mi mówił, że to jakieś działo batalistyczne. Nie wiem co to znaczy ale jest duże, więc pewnie zabijecie nim, co tam tylko chcecie. To dobre działo.

Po dokładniejszej inspekcji, okazało się, że mimo powierzchownych otarć i nadtopień, sam ceramstalowy kadłub jest nietknięty. Pilot tego statku musiał być wyjątkowym szczęściarzem.

Gdy kobieta pojęła, że nie ma już za bardzo o czym gadać, otworzyła panel przy przedniej rampie i wprawnym ruchem wstukała kod dostępu. Rampa z głośnym zgrzytem nieoliwionej maszynerii opadła na dół, ukazując wam ciemne wnętrze statku. Po chwili wysunęła się z kadłuba też pozioma platforma załadunkowa.

- No i co? Gadają że głupia jestem baba. Może i głupia i niepiśmienna ale używać tego ustrojstwa się nauczyłam. Oczywiście dla chłopa mego, bo mi ględził nad uchem całymi dniami, że to niby jakaś przyszłość nasza i jak mu się co stanie, muszę umieć pokazać... no to pokazuje…

Wprowadziła was po rampie na górę. Gdy weszliście do środka od razu uderzył was zapach stęchlizny, kurzu i starego maszynowego oleju. Agatha tymczasem użyła bocznego panelu, by włączyć oświetlenie. Rząd sufitowych lamp nieśmiało zamigotał i zgasł. Nie przejęła się tym zbytnio – tak to się tu czasem robi – stwierdziła, po czym wyciągnęła z pobliskiego zaczepu latarkę i wprowadziła was w głąb konstrukcji, oświetlając otoczenie wąskim snopem jasności.

Z rampy weszliście do średniej wielkości ładowni. Na środku pomieszczenia stał niewielki metalowy stolik, przy nim leżały dwa przewrócone krzesła i talia całkiem nieźle zachowanych plastikowych kart. Grube przewody hydrauliczne ciągnęły się po wszystkich ścianach i suficie, kończąc w masywnym mechanizmie podwozia. Gdzieniegdzie dostrzegaliście uchylone wejścia do ciemnych, wąskich kanałów serwisowych. Na tym pokładzie znaleźliście jeszcze dwie windy i platformę załadunkową, która obecnie zjechała do poziomu gruntu. Za nią znajdowało się pomieszczenie wyglądające na maszynownie. Zauważyliście w nim dziesiątki paneli, pokręteł, przewodów, wskaźników, przełączników i jedną nadgniłą, pluszową zabawkę, leżącą w rogu. Była tam tez wąska drabina, prowadząca na wyższy pokład.

- Jak widać, straszny tu bałagan. Mówiłam mu, że mogę posprzątać ale gadał, że niezdara jestem i jeszcze coś zniszczę. Że niby jak ktoś kupi, to sam se posprząta…

Poprowadziła was do windy i pojechaliście na drugi poziom. Trzeci nie działał. Spytaliście czemu – bo nie działa – odparła zniecierpliwiona i przewróciła oczami, jakby to był najoczywistszy fakt na świecie.

Po wyjściu z dość ciasnej i brudnej windy, zobaczyliście główną ładownię statku. Była znacznie większa od tej na pierwszym poziomie. Tutaj spokojnie mógł wyprostować się nawet Bru, a powierzchni starczyłoby na rozgrywanie wielu znanych wam sportów. Na środku ładowni znajdował się szyb platformy załadunkowej. Najwyraźniej można ją było podnieść z gruntu aż tutaj. Przy ścianach zalegały jakieś rury i stara, zardzewiała pompa. Może to jakiś sprzęt górniczy? Nie mieliście pewności. Z obu ścian ładowni wychodziły krótkie korytarze, kończące się śluzami widocznymi wcześniej z zewnątrz. Andiomene zauważyła, iż zostały przerobione na uniwersalne łączenia. Można było więc za ich pomocą dokować do stacji kosmicznych, lub innych statków w przestrzeni.

Skierowaliście się w stronę rufy statku. Gdy Agatha otworzyła przed wami masywne, antyradiacyjne drzwi, ujrzeliście główną salę reaktora. Wielka metaliczna sfera iskrzyła drobnymi impulsami. Wasze wejście musiało wybudzić ją ze stanu spoczynku. Wątpiliście bowiem, by reaktor był włączony cały czas. Za sferą Amx dostrzegł symbole Tech Urth. Świadczyły o obecności dalszych pomieszczeń obsługi silników, łączących się zapewne znaną wam już drabiną z maszynownią na dole. Woleliście jednak nie przepychać się teraz między leżącymi wszędzie przewodami.

Przeszliście ponownie przez ładownie, docierając do kwater załogi. Na pokładzie były dwa skromne pokoje z piętrowymi lóżkami i cztery pokoje z parą łóżek pojedynczych, stolikiem i metalowymi krzesłami. Wszędzie były też szafki. Niektóre nadal pełne jakichś starych szpargałów. Znaleźliście tez dwa pomieszczenia sanitarne. Umywalki, prysznice, toalety, lustra. Wszystko pokryte grubymi warstwami brudu.

- No, pytałam się go, czy nie mogłabym zmyć tu przynajmniej podłogi, a on na to, że boi się, że i tak coś zepsuję… Widzisz moja droga – zwróciła się do Andiomene - pół życia z chłopem, a on nawet nie wierzy w to, że umiem umyć kibel… Wystrzegaj się tego swojego blondaska – wskazała Amxa - Teraz może jest miły ale raz dasz mu zajrzeć pod kieckę i od razu przestanie cię szanować… łachudry jedne.. wszyscy tacy sami…

W końcu dotarliście do kabiny statku. Była zadziwiająco przestronna. Mieściły się w niej cztery duże, wygodne fotele z pełną regulacją położenia. Było też sporo miejsca dla ewentualnych stojących obserwatorów. Amx i Andiomene od razu zasiedli do paneli i uruchomili główny komputer. Usłyszeliście niskie buczenie, dochodzące gdzieś z rufy statku. To reaktor najwyraźniej rozpędzał się do pełnych obrotów. Buczenie przeszło w pisk, gdy znajdujące się poziom niżej akumulatory otrzymały olbrzymi zastrzyk nowowyprodukowanej energii. Wszystkie ekrany w kabinie zalane zostały wodospadem danych. Po chwili z głośnym trzaskiem włączyły się światła na całym drugim pokładzie. Usłyszeliście tez ruch budzących się wentylatorów układu podtrzymywania życia.

Uruchomił się program diagnostyczny. Gdy przeglądaliście dane systemu, waszą uwagę przykuły dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, iż najwyraźniej na statku brakowało większości znanych wam skryptów wspomagania lotu. Andiomene lubiła często latać na ustawieniach manualnych ale to była gruba przesada. Tutaj prawie wszystkie parametry trzeba było obliczyć i wprowadzić ręcznie. Na szczęście nie spała na teorii i pamiętała większość potrzebnych do tego wzorów. A zawsze myślała, że już nigdy jej to się nie przyda…

Drugim kuriozum był rodzaj zastosowanej pamięci. Większość układów bazowała na pamięci holograficznej drugiej generacji. Z tego co się orientowaliście, pamięci tych nie produkowało się już od ponad pięciuset lat. Miały wielką zaletę ale i poważną wadę. Zaletą była ogromna pojemność, wadą to, że na statku nie dało się z nich skasować pojedynczych informacji. By usunąć z nich konkretne dane, potrzebne były masywne edytory holograficzne. Kiedyś nie był to żaden problemem. Miał je każdy port kosmiczny. Lecz obecnie… Starczy powiedzieć, że w życiu nie widzieliście takiego na własne oczy. Pamięci drugiej generacji zazwyczaj miały blokadę, nie pozwalającą na dodanie większej ilości danych po osiągnięciu limitu pojemności. Tutaj jednak ktoś ją umyślnie usunął.


W momencie, w którym wgrywano nowe dane, a limit pojemności został przekroczony, kasowane były losowe fragmenty zapisanych wcześniej informacji. Miało to dobre i złe strony. Zaletą było to, że mieliście teraz do dyspozycji ogromną bazę, gromadzonych przez poprzednich właścicieli danych. Wadą, to że sporą część stanowiły porozrzucane, wybrakowane śmieci. Najwyraźniej przez ostatnie paręset lat każdy z pilotów na siłę dopychał swoje dane, częściowo uszkadzając informacje pozostawione przez poprzedników.

Na szczęście główne systemy wydawały się sprawne. Było parę braków i błędów w komendach ale Amx mógł je bez problemu obejść. Sprawdziliście jeszcze najważniejsze parametry statku. Reaktor działał stabilnie, system nie wykrył też nigdzie przebicia kadłuba, a silniki reagowały na testowe polecenia. Pytanie, co z trzecim pokładem? Jak to elokwentnie stwierdziła Agatha „nie działał”. Nie mieliście pojęcia czemu ale wszystkie komendy z nim związane nie dawały się uruchomić. W systemie brakowało też odpowiednich schematów i planów.

Gdy obejrzeliście już wszystko, co was interesowało, Agatha wyprowadziła was na zewnątrz.

- Przecie mówiłam, że to dobry statek – poklepała dumnie kadłub i kawałek odchodzącego lakieru został jej na ręce – Kto by się tam farbą przejmował - wytarła go zakłopotana o futro - pomalujecie sobie na ładniejszy kolor.

Agatha podeszła do stojącej w rogu szafy i wyciągnęła z niej gruby plik dokumentów - Mąż mówił, by dać to tym, co kupią. To ponoć jakieś papirzyska, które potrzebne są do statku – Podała wam, byście mogli je przejrzeć. Wyglądały na potwierdzenie rejestracji. Pole „Właściciel” było puste, zaś numer seryjny wypełniony był już maszynopisem. Był na nim stempel urzędu portu kosmicznego w Jakovgradzie.

- Gadał, że mu po znajomości załatwili niewypisane, cobyście se mogli wpisać co tam chcecie. Ponoć już wszystko jest wprowadzone do jakiejś tam ważnej maszyny myślącej… Myśląca maszyna… co za głupi pomysł…

Korzystając z faktu, że zajęci byliście papierami, przytargała parę plastikowych beczek i przysunęła je do stojącego w rogu stołu. Po chwili z szafy wydobyła jeszcze trzy butelki wódki. Wskazała wam miejsca i zaczęła odkręcać flaszki – O suchej gębie nie godzi się robić interesów – podsunęła w waszą stronę butelki i sama wzięła spory łyk – To jak? Bierzecie?

QuartZ 27-03-2009 09:09

Bru był strasznie zaniepokojony całym interesem. Nie przepadał za statkami kosmicznymi, bo wszystko tam buczało, szumiało i trzeszczało momentami doprowadzając go do obłędu. Wyczulony słuch voroxa nie dawał się tak po prostu wyłączyć. Oczywiście dało się do tego przyzwyczaić, bo pamiętał transport z Ungavorox, jednak nie trwało to bynajmniej jakieś marne 2 godziny, to by zniósł, ale o wiele więcej czasu.

Po raz pierwszy od spotkania ze starcem odważył się odezwać do młodego blondyna, który raczej nie grzeszył gadatliwością i pewnie większość myśli zachowywał dla siebie. Jednak w barze, a teraz tu na miejscu zdawał się osobą, która zna się na tych wszystkich brzęczących, szumiących i świszczących rzeczach z metalu i kabli. Musiał powiedzieć o swoich obawach.

- Ja bym jakoś otworzył ten trzeci pozom.
Powiedział na tyle cicho, by kobieta nie usłyszała bo, albo przynajmniej nie zrozumiała co mówi.
- Chcę sprawdzić to tam jest, bo jeszcze nam potem się otworzy i jakie symbioty się z tego wysypią, czy skrzynia z rzadką bestią, którą kto kiedy złapał, a teraz zapadła w sen zimowy. Wiesz, tutaj zima trwa cały czas.
Dyskretnie poklepał swój glankesh tak, aby rozmówca wiedział o co mu chodzi.
- Przecież nikt nie zostawia statków tak ot bez przyczyny. To wszystko chyba zbyt drogie jest i z tej planety na pewno można tym uciec.

Nie znał się na tym wszystkim, nie wiedział nawet z czego dokładnie zrobiony jest taki kadłub. Wiedział jednak, że jeśli coś rdzewieje, to na pewno kiedyś przerdzewieje do końca. Nie chciał sprawdzać na własnej skórze kiedy się to stanie, więc sposobem wyuczonym podczas pracy w magazynach jednego z miejskich zakładów chodził dookoła statku i pukał. Oczywiście nie znikał z oczy staruszce. Nie chciał popsuć interesu, gdyby pomyślała sobie że coś kombinuje. Ustawiał się wyraźnie tak, aby widziała iż sprawdza stan kadłuba, a dokładniej brunatnych plam.

Widząc wzrok towarzyszy poprawił się i do całej swojej dziwacznej czynności dołączył jeszcze serię mruknięć i pojedynczych słów, które mogły być słowami aprobaty lub zmartwienia stanem statku. Może staruszka zwątpi w dobry stan swojego frachtowca?

Jednak jego celem było zupełnie co innego. Wciąż będąc w zasięgu wzroku staruszki zbliżał się do miejsca, w którym dało się opuścić na ziemię platformę załadunkową. Zapukał mocno w kadłub tak, żeby dźwięk niosący się pionowym szybem załadunkowym świetnie było to słychać nawet na najwyższym, trzecim poziomie i czekał na to, co się stanie. Powtórzył wszystko kilka razy, gdyby jednak dwa pokłady dobrze tłumiły dźwięk, po czym sprawdził, czy jego jedyna broń jest zamocowana wystarczająco luźno. Pewnie i tak będzie walczył gołymi rękami, ale warto mieć coś na wszelki wypadek.

Wrócił do towarzyszy i uważnie obserwując statek, oraz nasłuchując w wybitnie mocnym skupieniu rzucił.
- Szyb jest w dobrym stanie, ten od windy, o dziwno nawet rdzy tam nie ma.
Powiedział to jednak bardziej dla uśpienia podejrzeń zdziwaczałej staruszki, ponieważ sam tak na prawdę nie miał o tym większego pojęcia,miał nadzieję że słowo szyb doda mu trochę wiarygodności, w końcu po bestiach nikt nie spodziewa się znajomości odpowiednich określeń. Z resztą znane Bru techniczne określenia i tak nie sięgały o wiele dalej niż "szyb" i kilka innych podstawowych elementów. Jego umiejętności techniczne ograniczały się do tego, że odróżniał metal od rdzy, przewód od sznurka i rurę od patyka.

Puścił oko do pilotki i pokazał jej dłonią za plecami Amxa trzy palce, by załapała po co całe przedstawienie.
Cały czas nasłuchiwał, miał bardzo złe przeczucia których nie potrafił uzasadnić.

deMaus 28-03-2009 17:01

Ruszając do wiezienia, przepuścił przed sobą, szlachciców i uśmiechnął się do tego, którego nie znał, a gdy byli na ulicy uderzył wprost.
- Przypomnij mi swoje imię? W trakcie ucieczki z tych tuneli, nie skupiałem się za bardzo na tym, starałem się ogarnąć inne rzeczy
. - Owinął się szczelniej płaszczem, zakrywając znak Wszechstwórcy i ruszył przed siebie. - Mam także dziwne wrażenie, że inicjatywę w naszej drużynie przejmują członkowie gildi, a tak być nie powinno. Przynajmniej nie do końca, bo kiedy lepiej się wszyscy poznamy może okazać się, że najlepiej się do tego nadają. Jednak jak na razie nie znamy swoich plusów, i nie by było dobrze gdyby ktoś przejął władzę, poprzez poddanie się reszty już na początku. - Zamilkł na chwilę oczekując na odpowiedz.

Po chwili jednak znowu się odezwał.
- Mówiłeś, że zamierzasz zasugerować zarządcy więzienia, iż owy Grigorej miałby być podejrzany o symbiozę, a nie obawiasz się, że zarządca może na tyle się przerazić że od razu go skremuje? Powiedziałeś też, że źle by było gdyby wmieszali się Decadosi, a ja uważam, że zarządca prawdopodobnie będzie jednym z Decadosów. Dlatego proponowałbym jednak na początek użyć argumentu pieniędzy, a dopiero jeśli to nie pomoże można odwoływać się do racji wyższych. Takich jak potrzeby kościoła, i podejrzeń o symbiotyzm. Myślę, że najlepiej było by gdybyśmy nie wchodzili wszyscy, jedni spróbują, go wykupić, a jeśli to nie pomoże to chętnie sam spróbuję, go zabrać pod pretekstem, podejrzenia o symbiotyzm. Co ty na to? - Mesto zwracał sie bezpośrednio do nowego szlachcica. Ignorował całkowice obecność młodego Hawkwooda. - Rozmieńmy te pieniądze, jak najszybciej, i ruszajmy do więzienia, potem dobrze było by znaleźć miejsce gdzie przekonamy Grigora do odwdzięczenia się za wyciągnięcie z więzienia. Dlatego też dobrze by było, aby nie mówić od razu o symbiotyzmie, bo jak mu to wpiszą do akt, to prawdopodobnie już nie znajdzie legalnej pracy. Panie Hawkwood - zwrócił się do młodzika - dobrze by było abyśmy znaleźli nocleg. Pamiętasz drogę do mojej byłej kwatery? Najlepiej, jeśli wróciłbyś tam i powiedział, portierowi, że brat Mesto prosi o jeszcze jeden dzień noclegu, najlepiej w pokoju z czterema łóżkami. Wiedział, że byłeś ze mną więc nie powinno być problemu, w razie czego pokaż mu broń, która ci pożyczyłem. Weź także moja torbę, nie chcę wnosić ukrytego karabinu, na teren więzienia. - Ruszyli dalej.

Gdy szli rozmienić pieniądze, Mesto przekazał kwit szlachcicowi mówiąc.
- Jeśli pozwolisz to odegram rolę twojego ochroniarza. - Owinął się szczelnie płaszczem i rozmawianie zostawił całkowicie drugiemu szlachcicowi. Kiedy (Jeśli) rozmienili pieniądze i kiedy zostali sami, bez Hawkwooda, Mesto na nowo rozpoczną swoją wypowiedz.

- Powiedz mi jakie są twoje stosunki z rodem Hawkwoodów? - Patrzył prosto w twarz rozmówcy, starając się go wybadać. Miał nadzieję, że wcześniejszym swoim zachowaniem jasno określił swoje stosunki. - bo powiem szczerze, o ile do tego młodego Hawkwooda nic niemam, to rodu jako całości unikam. Powody, hmm... mam, ale powiedziałem chyba dość, aby poznać odpowiedz. -

NHunter 28-03-2009 17:44

Gdy wyszli z brudnej speluny, od razu skierowali się do więzienia, lecz po chwili Mesto zaproponował Sunnemu, żeby udał się z powrotem do jego kwatery. Młody szlachcic nie miał nic przeciw temu po mysłowi, bo uważał, że jego obecnosć w więzieniu wcale nie ułatwi uwolnienia tego całego Gregorija, czy jak on się tam nazywał. Chłopak wziął od Mesta jego torbę i ruszył z powrotem do miejsca, w którym poznał się bliżej z dwojgiem swoich towarzyszy.

Idąc, Sunne zastanawiał się nad wszystkim, co się do tej pory wydarzyło. Mesto zdawał się również mieć dryg do wydawania poleceń, ale szczerze młody Hawkwood wolał wykonywać jego rozkazy, niż tej nadętej "pani komandor". Mesto w jakis dziwny, całkiem niewytłumaczalny sposób potrafił zyskać całkowite zaufanie szlachcica. Sunne doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jesli zdystansuje się do całej drużyny. Im bardziej, tym lepiej. Był szlachcicem i nie zamierzał zostawać niczyją cholerną marionetką.

Przerwał rozmyslania, gdy doszedł do znanego już sobie miejsca, w którym spędził parę ostatnich godzin. Wszedł do srodka i podszedł do portiera, usmiechając się lekko.
- Witam pana - powiedział, chcąc jakos zacząć rozmowę. - Pamięta mnie pan? Byłem tu niedawno razem z panem Mesto i jednym Voroxem. Przyszedłem, bo pan Mesto chciał, żebym poprosił pana o możliwosć wynajęcia pokoju na jeszcze jedną noc. Z czterema łóżkami, jesli to nie problem.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie chłopakowi. Na widok torby Mesta i Glankesha, który Sunne niezauważalnie odsłonił, mruknął cos i zaczął notować w papierach przed sobą.
- Pańskie nazwisko? - zapytał po chwili.
Przez moment, Sunne zastanawiał się, jak się przedstawić, ale na pewno nie zamierzał podawać pełnego imienia.
- Raver - powiedział w końcu. - Sunne Raver.
- Dobrze więc panie Raver - rzekł w końcu portier, podając mu klucz. - Brat Mesto jest u nas zawsze mile widziany, a pan wydaje się mówić prawdę, więc może pan isć do pokoju.

Młody Hawkwood podziękował i ruszył do pokoju. Postanowił poczekać tam na Mesta i resztę.

Sekal 28-03-2009 21:33

Amx poczekał jeszcze kilka chwil, ale najwyraźniej nikt nie miał nic sensownego do dodania. Zapiął więc szczelniej swój płaszcz i skierował się do wyjścia, przepuszczając przodem Andiomene. Po okresie aktywności pamiętał nawet o takich drobnostkach i zauważał fakt, że pilotka była odmiennej płci. Oczywiście przebłyski tej świadomości nie były jakoś bardzo częste, zwłaszcza ostatnio, gdy stracili statek.
Podczas drogi przez miasto, jak i później - przy rozmowie ze stróżem czy ową Walkirią - Amx praktycznie się nie odzywał, jakby to w barze wyczerpało zasób słów, który był w stanie wypowiedzieć na cały dzień. Wyglądał na zamyślonego lub skupionego na rozwiązywaniu jakiegoś bardzo poważnego, matematycznego problemu, zostawiając gadanie Andi. Przynajmniej do czasu, jak Walkiria (swoją drogą jej imię lub przydomek były mocno nietrafione) pokazała im statek. Wtedy jego mózg wszedł na wyraźnie wyższe obroty, a on sam od razu podszedł do tej masy ceramstali, oglądając najpierw z zewnątrz, potem z wewnątrz.

W przeciwieństwie do Bru, nie musiał udawać, że coś ogląda. Podchodził do wyraźnie konkretnych obiektów, zaglądając do środka lub próbując uruchomić poszczególne podzespoły statku. Po długich chwilach zwiedzania kiwnął do Andi i Bru głową, tak by Walkiria tego nie widziała i nie słyszała, podchodząc bliżej.
-Ja zacznę, nie ciągnijcie tematu trzeciego pokładu póki nie zakończymy negocjacji cenowych. Trzeba sprawdzić, czy kobieta nie próbuje zataić swojej prawdziwej wiedzy technicznej. Zamknięta część to problem na później, ten statek musimy kupić, niezależnie od wszystkiego, ale ona nie może się tego dowiedzieć.
Gdy uruchomili komputer, i zbadali resztę podzespołów ujawniły się kolejne braki, a Amx zaczął się zastanawiać. A gdy Walkiria pokazała im jeszcze papiery, wątpiwości Rota pogłębiły się. Mąż tej kobiety, lub ona sama, musieli mieć olbrzymie kontakty w tym mieście, na dodatek musiał im ktoś pomóc. Niemożliwe by jeden człowiek ot tak wsiadł do porzuconego statku i przyleciał tu do tego hangaru. No i skąd miał ukryty dok. Osadzenie za korupcję pasowało do tej historyjki, chociażby dlatego, że musiał przekupić tych w porcie, ale analityczny umysł inżyniera potrzebował znacznie mocniejszych dowodów. Na pytanie kobiety odchrząknął więc, podchodząc bliżej niej. Postanowił coś zaimprowizować, mocno jednak bazując na statku, który im pokazała.

-Nie bądźmy tacy szybcy, droga pani. Lakier jest oczywiście najmniejszym problemem, tak się jednak składa, że miałem już bardzo bliską styczność z frachtowcami tego typu, chociaż oczywiście nie z tak starymi modelami. Nie jesteśmy wielbicielami antyków, dlatego cena od razu spada, jak i nasze zainteresowanie. Biorąc pod uwagę niedostępny pokład trzeci, sprzedaje nam pani ledwie dwie trzecie tego statku. A biorąc uwagę na zagrożenie, dostępność do ekranów i systemów obronnych, systemu KERS i dyfuzorów zamontowanych na tamtym pokładzie i jak pokazały próby komputera głównego - popsutych lub całkowicie wyczerpanych, cena frachtowca spada o minimum połowę. Bez ekranów chociażby, latanie w przestrzeni kończy się na pierwszym większym meteorze, droga pani.

Przy całym przemówieniu bacznie obserwował kobietę, głównie jej oczy. Ciemne okulary zasłaniały mu oczy, ale gdyby nie to, można by dojrzeć lekko zwężającą się źrenicę, kierowaną jakimś rodzajem systemu elektryczno - mechanicznego. Amx bardzo, bardzo dokładnie przyglądał się kobiecie. Nie przerwał jednak na długo, szybko podejmując wątek, tak jakby nic się nie wydarzyło i wydarzyć nie miało.

-Nie ma również współczynników nawigacyjnych, system elektryczny szwankuje a akumulatory należy wymienić. Naprawy tego statku, tak by można było nim wylecieć w przestrzeń, potrwają długo i będą kosztowne, jak sądzę. Trzydzieści to rozsądna cena za cały ten statek. My kupujemy w zasadzie jedną trzecią, tyle ile jest sprawne. Reszta jest jak balast, niewiele warty nawet dla złomiarzy, bo pociąć ceramstal jest wyjątkowo trudno. No i te dokumenty, ten statek może i był wpisany, ale kilka lat temu. Jak jest teraz to nikt nie wie i będzie trzeba to sprawdzić, a to moja pani - są koszty. Dlatego moja cena to osiem za statek i dwa za papiery, wynajęcie na trochę tego hangaru i pani trud. To dobra cena, pozwalająca na długie, spokojne życie. Bo i po co się męczyć w pani wieku, gdy można mieć to z głowy? Następny kupiec zainteresowany tym uszkodzonym frachtowcem może się nie zdarzyć.

Uśmiechnął się do kobiety i odsunął nieco na bok, zostawiając dalsze negocjacje Andiomene. Bru się na tym nie znał, dlatego gestem też kazał mu się cofnąć i dopiero bardzo cicho zagadnął.
-Nie wyczułeś nic z trzeciego pokładu pewnie? Statek nie nadaje się na dalsze loty, nie wiadomo nawet czy doleci na więzienny księżyc, ale nie mamy wyjścia. Znasz się na ludziach, tropieniu? Przydałoby się wiedzieć jak często ktoś tu zagląda i czy to zawsze tylko ta kobieta i potencjalni kupcy. No i ona sama. Granie idiotki to prosty sposób. Rozejrzyj się po samym hangarze.
Wrócił do przysłuchiwania się negocjacjom.

Eleanor 29-03-2009 13:53

Andiomene, podobnie jak Amx chodziła po statku bez komentarzy pozwalając się wygadać gadatliwej kobiecinie, odpowiadając zdawkowo na jej pytania, niektóre zupełnie pomijając milczeniem i dokładnie rejestrując, to co można było zauważyć. Wszechobecny brud miał chociaż jedną zaletę: Pozwalał się zorientować, że Agatha nie miała najwyraźniej zbyt wielkiego popytu na swój towar. Popatrzyła na leżącą przy stole talię kart, tak jak i wszystko inne pokrytą pokładami kurzu, najwyraźniej poza jedną, która nosiła na sobie ślady palców, od wieków nikt ich nie dotykał.
Dopiero urządzenia nawigacyjne jakby pobudziły ją do życia. Z lekkim dreszczem usiadła ponownie za konsola i wcisnęła przyciski. Choć wszystko było tu dość archaiczne ogólna zasada konstrukcyjna przez setki lat najwyraźniej nie zmieniła się zbytnio. Z czułością pogładziła pulpit. To był jej świat. Tutaj czuła się naprawdę szczęśliwa i to właśnie kochała. Nawet wyraźne braki w oprogramowaniu nie były w stanie zepsuć jej dobrego humoru. Wiedziała, że jest na tyle dobrym pilotem, że potrafi sobie poradzić z nawigacją nawet bez dokładnych wytycznych.
Teraz tylko trzeba było przekonać kobietę, by zgodziła się na obniżenie pierwotnej ceny.

Negocjacje rozpoczął Amx, oczywiście z perfekcja podsumowując wszystkie wady statku i kończąc swój wywód ceną, która nawet ja sama nieco zaskoczyła. Doskonale wiedziała, ze ten frachtowiec wart jest o wiele więcej. No ale była to przecież tylko pierwsza propozycja. Skierowała się do stołu, do którego zaprosiła ich staruszka gdy zauważyła dziwne zachowanie voroxa. Wyglądało jakby nasłuchiwał i jednocześnie jakby starał się udawać, że tego nie robi. Chyba nie chciał zwrócić uwag i kobiety, ale jego aktorskie zdolności były dość ograniczone. Wyglądało jednak na to, że kobieta zupełnie nie zwraca na niego uwagi. Niby zupełnie bezcelowo przechadzając się po magazynie podszedł w końcu do drzwi wejściowych i tak zajął miejsce przy drzwiach, by nie zauważył go od razu, ktoś wchodzący do środka. Jakby odruchowo poklepał się po broni i zaczął wykonywać jakieś dziwaczne gesty. Najwyraźniej starając się dać do zrozumienia, ze na zewnątrz coś się dzieje.
Kobieta natomiast, co zaalarmowało Andiomene zachowywała się jakby zupełnie jej nie obchodziło co się dzieje. Wyglądało wręcz na to, ze doskonale zdaje sobie z tego sprawę i nawet oczekiwała podobnego rozwoju sytuacji..
Na wszelki wypadek Andiomene przysunęła się do niej, chwyciła jedną z butelkę i wskazując ręką na krzesło powiedziała:
- Może usiądziemy w takim razie i porozmawiamy spokojnie? - Jednocześnie rozważając, że skórzana czapka, która Agatha miała na głowie dość dobrze zamortyzuje siłę uderzenia, najlepiej więc będzie walnąć ją w skroń. Nie za mocno, ale na tyle by nie stanowiła ewentualnego zagrożenia na tyłach.
- Usiądźmy usiądźmy... ino i tak nie starczy miejsca dla wszystkich... - Powiedziała w odpowiedzi jakby z lekkim wahaniem i w tym momencie odwróciła się w stronę drzwi dostrzegając voroxa.
Wszystko potoczyła się błyskawicznie: Drzwi otwarły się z głośnym hukiem, a do środka wpadł tuman śniegu, z którego wyłoniło się pięciu uzbrojonych w karabiny mężczyzn i zsunęło kaptury z głów. Jednego Andiomene rozpoznała natychmiast – Bert. Coś na kształt rozczarowania i smutku przebiegło przez jej myśl, ale zachowując stoicki spokój czekała na dalszy rozwój sytuacji...

Za to Bru nie stał bezczynnie. Na powitanie gości wyrzucił z siebie głośny, ostrzegawczy pomruk i złożył na piersiach ramiona, jak rodzic chcący skarcić dziecko, które ewidentnie coś zbroiło. Zdaje się, że ich zaskoczył, mimo że nie dawali tego po sobie poznać. Pewnie już nie pierwszy raz urządzali takie przedstawienie przed chętnymi na statek.
- Mam nadzieję, że przyszedłeś wydać mi resztę za gorzałę, albo uzupełnić różnicę między tym co dostałem, a moją zapłatą - Powiedział.
Uśmiechnął się zawadiacko, jakby jedynie napicie się wódki i gadka z barmanem przychodziły mu do głowy. Szybko spoważniał i ciągnął dalej nie pozwalając sobie przerwać.
- Dobra, chodź tutaj, a Twoi chłopcy niech się lepiej uspokoją. Przyszliśmy tu w interesach i nie mam dzisiaj ochoty z nikim walczyć, ani rozwalać łbów.
Spojrzenie, jakie otrzymał w odpowiedzi było o wiele zimniejsze niż cała ta planeta. Chyba nie mieli najmniejszej ochoty w ogóle odzywać się do włochatego olbrzyma. Ruszyli z Bertem bez słowa w stronę pozostałych zostawiając jego mały oddział przy wejściu. Na miejscu intruz wreszcie odezwał się.
- No, no... chwali się wam, że nie próbowaliście mi zatłuc matki i ukraść statku...- Powiedział rozglądając się po magazymie - Cieszymy się też, że nie ciągną się za wami żadne ogony Modliszek... Ale ta proponowana cena to przestępstwo samo w sobie!
Widząc grymas pilotki wyszczerzył się swoim niepowtarzalnym końskim uśmiechem:
- Chcieliśmy wiedzieć z kim mamy do czynienia...
Andiomene uśmiechnęła się krzywo - Oczywiście trzydzieści patyków za ten złom to prawdziwa obraza...
Vorox warknął za nim z delikatną sugestią w dudnieniu swojego głosu. Najwyraźniej nadal oczekiwał wyjaśnień.
- Wybaczcie ten teatrzyk – Mężczyzna rozpiął płaszcz kompletnie ignorując bestię za sobą - Ale to nie byle jaki towar. Dwie poprzednie grupy próbowały zabrać go siłą. Obecnie leżą za magazynem – Odruchowo spojrzenie dziewczyny powędrowało w tamtym kierunku - Jeszcze poprzedni byli szpiclami. Na szczęście dowiedzieliśmy się zanim wrócili do zleceniodawców. Ciężko go sprzedać ale znamy jego wartość. Może to i stary złom, ale ludzie są gotowi za niego zabijać. No i pozwala opuścić to lodowisko...
Amx stanął w swobodnej pozie obok Walkirii, nie robiąc nic, ale skutecznie blokując jej drogę do reszty, Bruggbuhr przeniósł się w pole widzenia nowego negocjatora, a Andiomene usiadła na beczce i odłożyła na blat trzymaną w ręku flaszkę:
- Obawiam się Bert, że nie stać mnie nawet na pierwotną cenę... Chyba że masz jakieś inne propozycje?
- Oj moja droga. Za starzy jesteśmy na takie zabawy... A co byście mi niby mogli zaproponować, co przydałoby mi się bardziej od waszych pieniędzy?
- Zapytał barman.
- Handel nie jest mi obcy i można na tym dobrze zarobić....Co powiesz na spółkę?
Bert pokręcił głową:
- Chyba nie liczyliście na to, że jakikolwiek statek dostaniecie za parę tysięcy. Więc musicie mieć porządną kwotę...
-Wy chyba nie znacie pojęcia negocjacji, co?
- Amx pokręcił głowa z rezygnacją.
- A żadnego ze swoich raczej pod zastaw nie zostawicie... – Na te słowa przez twarz Andiomene po raz pierwszy od wtargnięcia mężczyzn przebiegł szczery uśmiech, bo pomyślała sobie, że zostawienie w zastaw Hawkwooda byłoby całkiem dobrym pomysłem - Wątpię też byście mieli jakiś znaczny dobytek na Malignatiusie - Bert cały czas kontynuował swoją śpiewkę.
- Ten statek nie poleci bez naprawdę dobrego pilota, a jego sprzedaż jest, jak przyznaliście, dość problematyczna... - Dziewczyna mocno podkreśliła ostatnie słowa.
- Powiem wam tak – Mężczyzna złączył dłonie w piramidę - Im dłużej go trzymamy tym bardziej gorący się staje, ale nie zmienia to faktu, że to jedyny statek jaki tu dostaniecie za mniej niż czterdzieści tysięcy.
Andi pokiwała głowa i odpowiedziała - Ja mogę zaproponować tylko część kwoty i ewentualny układ handlowy, albo spłatę w późniejszym terminie.
- Ten jest wart może ze dwadzieścia, przesadzasz Andi. Twoja niechęć do konfrontacji... Na czym opierasz swoje przekonanie, że w końcu coś za niego dostaniecie, Bert? Któraś grupa w końcu was wykończy. Chociażby my
– Amx był chyba już znudzony tą wymiana zdań -Ale oczywiście nikomu nie grożę, tak tylko mówię.
- Wart jest co najmniej czterdzieści, ale nie o wartości tu mówimy tylko o cenie
– Bert zawahał się mówiąc te słowa - Dobra. Dajcie mi się napić.
Podszedł do stołu i pociągnął sporego łyka z flaszki. W tym czasie reszta celujących do Andi i Amxa ludzi pozostała przy drzwiach bez ruchu. Andiomene ze spokojem czekała na koniec przemyśleń mężczyzny. Amx delikatnie odsłonił płaszcz, kładąc dłoń na shotgunie, chociaż nie prowokująco. Nie lubił negocjacji pod przymusem.
- Damy wam go za dwadziescia pięć – powiedział - Jeśli obiecacie, że szybko nim stąd odlecicie. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że odkąd udaliście się na tę rozmowę, w mieście zrobiło się bardziej niebezpiecznie. I te walki pod miastem...
Bert zmrużył oczy patrząc w bliżej nieokreślony punkt przed sobą:
- Mam wrażenie... że idą za wami kłopoty. Dlatego i dla was... i dla nas będzie najlepiej jeśli szybko to zakończymy!
- Dwadzieścia i bierzemy
- Andi uśmiechnęła się, a Amx wtrącił:
- Kłopoty idą, ale nie my nimi jesteśmy. My tylko chcemy uczciwej transakcji.
Bru nieznacznie się uśmiechnął słysząc te słowa. Najwyraźniej miał trochę inne zdanie, ba, był wręcz pewien że przez jakiś czas w tym zakątku znanych światów właśnie oni będą sprawiać, albo przyciągać najwięcej kłopotów. Rozmowa jednak toczyła się dalej, bez najmniejszego wtrącenia ze strony voroxa.
- A jak przeżyje obiecuje ci najlepsze piwo w imperium – Dziewczynie najwyraźniej wracał dobry humor, a na twarzy Berta pojawił się lekki uśmiech.
- Uwierz mi naprawdę wiem gdzie takie dostać po dobrej cenie – Dodała.
- Dostaniecie go za dwadzieścia trzy... i do tego postaramy się trzymać kłopoty z dala od was, do momentu, aż odlecicie – Barman po zastanowieniu powiedział coś co zaniepokoiło dziewczynę:
- Ponoć pytały o was już co najmniej dwie osoby.
W Amx-ie rozpaliła się chyba żyłka negocjacji bo dorzucił:
- Dwadzieścia dwa i pewność, że papiery są dobre. Albo za Dwadzieścia trzy i powiecie nam co jest na trzecim poziomie.
- Pewności nigdy nie ma
– Bert wzruszył ramionami - Matka nie kłamała. Ojciec załatwiał je lata temu. Chyba że wolicie czekać miesiąc na wyrobienie prawdziwych... I oczywiście wiążącą się z tym rejestrację – Znacząco popatrzył na pilotkę.
Andi zrobiła niewinna minę i odpowiedziała:
- Dobrze wiesz, że nie mamy tyle czasu...
- Co do trzeciego pokładu
– Bert wzruszył ramionami - Nie wiem i nie chce wiedzieć. No i Dobrze wiecie, że jest wart czterdzieści!
- Ze sprawnym trzecim pokładem, owszem
-Amx nieustępliwie krążył wokół tego tematu.
- Lata i bez niego – Stwierdził Bert dość beztrosko - A do latania wam pewnie głównie potrzebny.
- To my będziemy musieli się przekonać, co tam jest, prędzej czy później...
- Trzeci pokład był sprawą, która naprawdę niepokoiła Andi.
- Boicie się wielkiego, złego potwora? - Mężczyzna parsknął.
- To ja tutaj jestem wielkim, złym potworem - Wtrącił olbrzym, po czym dorzucił z szyderczym uśmiechem. - Nie lubię mieć konkurencji.
-Wyleciałeś kiedyś poza tą planetę, Bert?
-Amx nie podzielał rozbawienia rozmówców - Widzieliśmy już wiele rzeczy...
- No i sam dobrze wiesz, że prześladują mnie stare demony...
- Dziewczyna popatrzyła w oczy barmana.
- Twoje potwory, to twój problem, moja piękna – Był wyraźnie nieprzejednany - Nie mam zamiaru za nie płacić!
- A my nie mamy zamiaru płacić za coś nieużytecznego
– Amx targował się twardo dalej – Dwadzieścia dwa, tysiąc dla was to mała różnica, dla nas duża.
- Macie latający statek za trochę ponad połowę normalnej ceny i ochronę na pozostały czas na planecie: Dwadzieścia trzy
– Jego interlokutor był wyraźnie nieprzejednany i wyraźnie nie zamierzał zgodzić się na dalsze obniżenie ceny.
- Dobra – W końcu Rot też doszedł do takiego wniosku - Dwadzieścia trzy i dobre namiary na części i wszystko, co będzie nam jeszcze potrzebne.
- Jesteśmy na Malignatiusie
– Znacząco powiedział Bert
-Wiem – Amx zignorował kpinę w jego słowach - Większość podzespołów jest sprawna...
- Więc nie będzie problemów
– dopowiedział szybko barman.
- Potrzebne mi duperele. I medyk. Znacie pewnego i szybkiego? - Inżynier nie ustępował.
Bert pociągnął jeszcze jeden łyk - Znachor się znajdzie. Jeśli chodzi o duperele nic zagwarantować nie mogę. Szczególnie, że w mieście, jak już wspomniałem, robi się gorąco, a to znacznie ogranicza nasze możliwości.
- Na pewno będziesz w stanie załatwić dla mnie kilka flaszek miejscowej.
- Czteroręki ewidentnie nie odpuścił, ale powiedział to już o wiele bardziej przyjaznym tonem. - Pewnie to, co dostałeś w barze starczy jeszcze na kilka.
- Dobra. Wszakże wypada zapić dobry interes. Z wódką nie będzie problemu.
- Dzięki, tylko tym razem mogły by być pełne
- Bruggbuhr puścił do Berta oko, co wyglądało dość groteskowo przy jego niemal zwierzęcej aparycji. Cieszył tym bardziej, niż reszta zakupem statku.
Andi wtrąciła się do tej rozmowy:
- Dobrze wracajmy więc. Zabierzemy nasze rzeczy i resztę towarzystwa i wrócimy tutaj i wtedy damy Ci pieniądze.
- Niech i tak będzie
- Bert uśmiechnął się szeroko i szczerze, nakazując swoim ludziom by opuścili broń - Nie wiem czy poczujecie się lepiej, gdy wam to powiem ale matka nie kłamała... Cała ta szalona historia z ojcem i statkiem to prawda. Poza tym bidulka i tak nie potrafi kłamać - Położył czule dłoń na jej ramieniu - Zbyt mocno wierzy we Wszechstwórce. Poprosiłem ją tylko, by nie wspominała o mnie.
Andi pomyślała o tym, że mało co nie zdzieliła po głowie biednej kobiety...
-A swoją drogą, macie aż tak duże jaja, czy solidne tarcze energetyczne? - Amx był szczerze ciekawy.
Bert uniósł brew- Jeśli zechciałbyś wytłumaczyć co masz na myśli?
-Widzisz. My mieliśmy własny frachtowiec. W zasadzie we trójkę. Nowoczesny. I masę różnych zabawek. Tak tylko pytam, czy zaryzykowalibyście strzelaninę
- Uśmiechnął się Rot, kompletnie nieprzejęty.
- Nie wyglądaliście ludzi przywykłych do zabijania. Przynajmniej nie ludzi, którzy się bronią. Oczywiście mowa o waszej dwójce. Liczyłem na to, że vorox się was posłucha - Odpowiedział Bert
Amx się roześmiał - Nie oceniaj ludzi po pozorach.
Mężczyzna wzruszył ramionami - W pewnych sytuacjach nie ma się innego wyboru.
Blondwłosy inżynier pokiwał głową, a Andiomene mrugnęła do barmana:
- Ja też się cieszę, że doszliśmy do porozumienia bez walki. Naprawdę Cię polubiłam Bert.
- Wzajemnie, moja piękna pani
– Obrzucił statek nostalgicznym spojrzeniem - Obyście go dobrze wykorzystali. Zbyt długo się nim zajmowaliśmy. Wracajcie szybko i dajcie znać przyjaciołom, że w mieście może nie być bezpiecznie.
- Niech tylko ktoś nas odprowadzi
– Rzeczowo dodał Amx – Istnieje chyba prostsza droga od tej która tu przyszliśmy...
Bert uśmiechnął się i wyznaczył dwóch chłopaków by eskortowali bezpiecznie kupców. Po drodze zahaczyli o znachora, u którego mogli zostawić próbki krwi do ekspertyzy. Andiomene poprosiła, by wyniki przesłał do baru Berta.
Gdy dochodzili już do portu zwróciła się do voroxa:
- Rozumiem, że wiesz gdzie można znaleźć resztę. Odszukaj ich i sprowadź jak najszybciej do lokalu gdzie spotkaliśmy się poprzednio. Wyznaczone na jutro spotkanie jest stanowczo zbyt odległe. Mamy jeszcze trochę spraw do załatwienia, a powinniśmy zniknąć jak najszybciej.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:04.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172