lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Tabula Rasa (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/7558-tabula-rasa.html)

Mizuichi 24-06-2009 04:15

Warkham siedział spokojnie przeglądając gazetę. Sam sobie się dziwił cóż sprowadziło go do takiego miejsca jak to. Miasto Airtower, aż roiło się w nim od ludzi których tak usilnie starał unikać. Jednak w duchu musiał przyznać że coraz bardziej ciągnie go do osad gdzie może usłyszeć, ludzki głos. Odłożył gazetę, po czym spojrzał w niebo. Nie było ono tak czyste jak w innych miejscach gdzie bywał, jednak nie przeszkadzało mu to szczególnie, wręcz przeciwnie, nieco intrygowało. Wziął głęboki wdech, powietrze również czymś się różniło, jednak i to nie spędzało mu snu z powiek. Warkham, zdecydowanie miał ochotę przespać się w porządnym łóżku, ostatnio przyszło mu kosztować rozkoszy snu w miękkiej pościeli w miasteczku gdzie spotkał Elizabeth. Pojedyncza łza spłynęła po jego policzku. Wciąż nie mógł sobie wybaczyć tego co się stało, tego że nie był w stanie jej ocalić. Westchną głęboko po czym wstał ze swego siedziska. Czegoś mu brakowało, zdecydowanie o czymś zapomniał. Zastanawiał się nad tym przez chwilę, po czym staną jak wryty.
- Bogowie Blue - wyjęknął
Dopiero teraz zdał sobie sprawę że już od dłuższego czasu nie słyszał szczekania swojego psa. Rozejżał się nerwowo dookoła, jednak po jego jedynej towarzyszce nie było śladu. Zaczął szybko przemierzać uliczki miasta w poszukiwaniu. Podchodził do ludzi powtarzając wciąż tą samą kwestię
- Przepraszam nie widział Pan/Pani czarnego psa, o niebieskich oczach
Najczęściej przechodnie albo go ignorowali, albo odpowiadali:
- Nie
Zdesperowany zaczął głośno nawoływać. Wciąż powtarzał głośno imię swego zwierzaka, licząc że ten usłyszy gdzieś nawoływanie pana i przyjdzie do niego. Jednak nic podobnego nie miało miejsca. Jedynie ludzie wpatrywali się na niego dziwnym wzrokiem. Większość z nich zapewne myślała że Warkham postradał zmysły. W pewnym sensie była to prawa. Wciąż szukał i wypytywał. Podszedł w końcu do jakiejś kobiety z dzieckiem.
- Przepraszam czy nie widziała pani czarnego psa o niebieskich oczach - powiedział zduszonym głosem. Sam już nie wiedział ile razy zadał już dzisiaj to pytanie.
Kobieta rzuciła mu spojrzenie pełne pogardy.
- Nie - odpowiedziała i ruszyła dalej.
Zrezygnowany Warkham ruszył w przeciwnym kierunku, wtem usłyszał głos córki owej nieprzyjaznej damy do której podszedł chwilę temu.
- Mamusiu ale przecież tam był piesek - wskazywała palcem jakieś miejsce.
Włóczykij odwrócił się w kierunku dziecka, Jednak nie podszedł do niego, wiedział już gnie ma szukać. Rzucił się w niemalże szaleńczy bieg, wciąż wykrzykując głośno imię swojego psiaka:
- Blue
Nagle go zobaczył. Wreszcie. Pies podbiegł do niego, wesoło merdając ogonem.
- Gdzieś ty była - powiedział cicho kucając.
Jego ręka spoczęła na łbie zwierzaka. Zaczął je głaskać. Nigdy w życiu nie czuł jeszcze takiej ulgi. Blue stała się dla niego wszystkim. Sam do końca nie wiedział czemu.
- Chodź, poszukamy jakiegoś miejsca gdzie można by coś zjeść - powiedział już znacznie spokojniejszym głosem.
Suczka, trzymała się blisko Warkhama, jej najwyraźniej to rozstanie też nie przypadło do gustu. Po pewnym czasie udało im się znaleźć gospodę, a raczej udało się to zrobić Blue. Wywęszyła zapach jakiejś pieczeni. Razem weszli do środka. Wędrowiec zamówił porcję pieczonego mięsa z chlebem. dla swego pupila natomiast kupił miskę surowej wołowiny. Wiedział że psiak przepada za takim specjałem, chodź sam jakąś nie mógł się do niego przekonać. Usiadł przy jednym z wolnych stolików i rozpoczął swoją małą ucztę. Co jakiś czas zerkał pod stół czy aby na pewno Blue tam jest.

Seorse 27-06-2009 17:10

Inkwizycja. Znowu oni, ostatnio nawet tu w Wasserdampfie jest ich coraz więcej.
-Nic mi nie jest. – Odpowiedział dziewczynce, ale myślami był już dalej. Uciekał przed zakonnikami. Nie to bez sensu jest sam, ma tylko rewolwer… Tuk. Pomóż! Oddał drugiej części jego osobowości władzę nad ciałem. Wszystko się zmieniło. Widział to, czego wcześniej nie zauważał, wiedział, co ma zrobić, jak się wymknąć. Nareszcie, tak długo czekałem! I zanim inkwizytorzy podeszli do niego, wstał i pobiegł przed siebie. Gdy mijał rikszę, która wcześniej go ochlapała, wpadł na pewien pomysł. Doskoczył do zdziwionego kierowcy, złapał go i wyrzucił na mokrą ulicę. Na wargach zatańczył mu kpiący uśmiech. Usiadł za sterami pojazdu i przyspieszył. Buchnęły kłęby białej pary.
- Zmiana trasy. – Powiedział do wciąż zdezorientowanego pasażera. Po minucie jazdy dotarł do swojego mieszkania.
- Proszę pana. Nie mam w zwyczaju zabijać bez powodu, lecz muszę zachować pewne środki bezpieczeństwa, więc pójdzie pan ze mną. Skaczemy na trzy. Jeśli spróbuje pan uciec to zyskam powód by strzelić do pana, a pudłuje rzadko. Raz… Dwa… Trzy…
Skoczył i w tym momencie George powrotem zyskał władzę nad swoim ciałem. Niezgrabnie wylądował na ziemi. Riksza pojechała dalej, zapewne rozbije się na najbliższym zakręcie. Tuk, trzeba będzie się stąd wynieść i to jak najszybciej… Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu pasażer rikszy.

Gob1in 27-06-2009 22:14

Metaliczny zgrzyt ryglowanych drzwi wywołał kolejny nieprzyjemny dreszcz, który przemaszerował mu po plecach.

Zamknięte drzwi i ochroniarz rozmiarów średniej szafy sugerowały, że zleceniodawca podchodzi do tematu całkiem poważnie. Mogły skomplikować również sytuację, jeśli Mnich okaże się osobą nie znającą słowa "nie".

Podczas krótkiego monologu zakapturzonego mężczyzny Olivier wpatrywał się w kanciatą butelkę z grubego szkła, po której z wolna spływały krople wody kończąc swoją drogę na skórzanym blacie biurka.
Whiskey była wyborna, musiał przyznać. Smakował gorzki płyn w kolorze czarnej herbaty, rozcierając najpierw jego odrobinę językiem na podniebieniu. Niepowtarzalny, ulotny aromat dębowych beczek z drzew rosnących w Lagos, świadczył o pochodzeniu butelki a dobór trunku oznaczał, że rozmówca miał wyszukany gust. Jednak pozyskiwaczowi nie dawały spokoju niepokojące oczy, które zdawały się czytać zeń jak z otwartej księgi. Nie mógł się skupić, dlatego wolał milczeć. Zresztą Mnich nie oczekiwał potakiwania.

Sącząc bursztynowy, opalizujący w lekko kołyszącym się płomieniu lampy napój, zastanawiał się intensywnie:
"Co zrobi, jeśli się nie zgodzę?" - niepokoiła go obecność wielkiego lokaja.
Ten, jakby wyczuł zainteresowanie Dilhama, gdyż poruszył się nieznacznie, dalej nie wykonując innych ruchów. Prawdopodobnie ktoś inny na jego miejscu nawet by tego nie zauważył, jednak fach, jakim parał się Olivier, sprzyjał wyrabianiu pewnych umiejętności, jak spostrzegawczość, czy nieznaczne poszerzenie percepcji oka tak, by łatwiej dostrzegać ruchy na granicy pola widzenia.

Rozmyślania Oliviera przerwał brzęk sakiewki, która pchnięta przez Mnicha spadła mu na kolana.
"Ciężka..." - zauważył.
"Dwieście anu - poważna kwota..." - nawet nie zamierzał sprawdzać, czy w środku rzeczywiście jest właśnie tyle. Połyskujące spod kaptura oczy mężczyzny siedzącego naprzeciwko zniechęcały do jakiegokolwiek ruchu. Zresztą, nie wiedział nawet czemu, ale był pewien, że tamten nie kłamie.

"Majątek za pojedyncze zlecenie. Sprawa śmierdzi na milę. Daj sobie spokój, człowieku..." - rozum próbował przemówić Olivierowi do rozsądku, jednak ciężar mieszka przeważył szalę na stronę szaleństwa.
"Przecież tym właśnie się zajmuję..." - próba usprawiedliwienia się wypadła nadzwyczaj żałośnie i nieprzekonywująco. Wiedział, że będzie tego żałował. Wiedział i mimo to...

Skinął głową, by nieznajomy kontynuował.

Vavalit 01-07-2009 12:01

Vasilij jechał spokojnie dziwną rikszą. Odwiedził już kilka różnych światów, ale takich pojazdów to nie widział. Rozmyślał nad dalszymi losami, głosy w głowie stawały się silniejszą, a wiec podstawą powinna być dłuższa medytacja. Gdy tak układał plan dnia usłyszał jakieś krzyki młodej damy. Nagle ktoś podbiegł do rikszy i wyrzucił kierowcę.
- Tylko nie to - wymamrotał.

Złapał się mocno siedzenia i błagał jakąś wyższą istotę o pomoc. Po jakieś minucie nowy kierowca powiedział:
- Proszę pana. Nie mam w zwyczaju zabijać bez powodu, lecz muszę zachować pewne środki bezpieczeństwa, więc pójdzie pan ze mną. Skaczemy na trzy. Jeśli spróbuje pan uciec to zyskam powód by strzelić do pana, a pudłuje rzadko. Raz… Dwa… Trzy…

Nie było czasu na myślenie co robić dalej. Jedynym sensownym wyjściem był skok. Tak też zrobił, jednak nie zdążył stanąć na nogi. Upadł na ziemię, narobił sobie trochę siniaków i zamoczył habit w pobliskiej kałuży.
- Cholera - przeklął pod nosem.

Otrzepał się, złapał za głowę i popatrzył na nowego kolegę.
- Czego kurwa chcesz? - zdenerwowany zapytał - Pieniędzy nie mam, w bagażu który zostawiłem w rikszy też nic ciekawego nie było.

Seorse 02-07-2009 17:05

Pff... George odetchnął z ulgą widząc, że pasażer wyskoczył. Pewnie nie strzeliłby gdyby uciekł. Nagle nowy ,,kolega'' George'a zaczął mówić, wręcz krzyczeć.
- Czego kurwa chcesz? Pieniędzy nie mam, w bagażu, który zostawiłem w rikszy też nic ciekawego nie było. - W jego głosie wyraźnie słychać było wyrzut.
- Chcę tylko bezpieczeństwa, wypuszczając cię naraziłbym się na wielkie ryzyko. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że jestem troszkę inny niż wszyscy, więc inkwizycja- George splunął - próbuje spalić mnie na stosie, uważając za pomiot szatana niezdolny do relacji z innymi ludźmi. Gdybym puścił cię wolno, zapewne złapano by cię i wyciągnięto z ciebie siłą, kto porwał rikszę. A gdyby wiedzieli, że jestem tutaj,- przejechał palcem po gardle-, Ale nie bój się, niedługo wyjadę z miasta i wtedy będziesz wolny. A teraz wejdźmy do środka, niedługo inkwizytorzy przyjdą i tutaj. – Gestem zaprosił nieznajomego do środka. Weszli do niedużego pomieszczenia o białych ścianach. Wszędzie wisiały plany dziwnych konstrukcji, wehikułów, przekroje maszyn, schematy silników. Naprzeciwko drzwi stała ciemnobrązowa sofa. A w rogu biurko i krzesło. Z sufitu zwieszał się zdobiony żyrandol.
- Czuj się jak u siebie w domu. Tylko nie próbuj uciekać, zdążyłem wyposażyć ten dom w kilka moich wynalazków.- George usiadł przy biurku i zaczął snuć plan ucieczki z miasta. Tuk, niestety nie jest nam dane osiąść gdzieś na dłużej. Ech…

Vavalit 07-07-2009 18:08

Vasilij ze strachem słuchał wypowiedzi oprycha który go porwał. Czuł pot spływający po policzkach. Nie mógł nic powiedzieć. Bał się. Rzeczy które mówił nieznajomy też nie były zbytnio optymistyczne. To miał być zwykła podróż, nawet nie myślał o tym że coś może pójść źle. Był na nowym świecie niespełna kilka godzin. Miał trzy wyjścia, trzy logiczniejsze wyjścia. Mógł odbyć podróż swoim zegarkiem. Ale wiązało się z tym niestety duże ryzyko. Głosy już teraz były denerwujące, a kolejny skok mógł to tylko pogorszyć. Innym wyjściem było uwierzenie nowemu przyjacielowi i poczekanie. Cóż wybór dość niepewny, ale zawsze można uratować się zegarkiem. Ostatnim najbardziej wybujałym pomysłem była ucieczka. Jednak z pozoru łatwa rzecz Vasilijowi mogła sprawić duże problemy. Natychmiast wyeliminował ostatni pomysł. Mógł oszczędzić sobie kłopotów skacząc od razu, ale wolał zaryzykować. Choć raz. Dobrze wiedział ze jeśli skoczy będzie tylko jeszcze bardziej zakłopotany.

- Chcę tylko bezpieczeństwa, wypuszczając cię naraziłbym się na wielkie ryzyko. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że jestem troszkę inny niż wszyscy, więc inkwizycja - nieznajomy splunął - próbuje spalić mnie na stosie, uważając za pomiot szatana niezdolny do relacji z innymi ludźmi. Gdybym puścił cię wolno, zapewne złapano by cię i wyciągnięto z ciebie siłą, kto porwał rikszę. A gdyby wiedzieli, że jestem tutaj, - przejechał palcem po gardle-, Ale nie bój się, niedługo wyjadę z miasta i wtedy będziesz wolny. A teraz wejdźmy do środka, niedługo inkwizytorzy przyjdą i tutaj.

Jeszce na koniec ostrzegł Vasilija że ucieczka mogłaby się źle skończyć. Blef? Puszkow nie chciał tego sprawdzić. Szalony Porywacz usiadł za biurkiem.

- Jacy inkwizytorzy, co się tutaj dzieje? - mruknął pod nosem. Znalazł jakieś stare krzesło i usiadł. Wyciągnął swój zegarek i patrzył na niego. Czekał to jedyne co mu było dane.

MrYasiuPL 17-07-2009 01:48

Skrzypek stracił na chlaniu kupę czasu. Mimo to, jego nastrój niewiele się poprawił. W każdym razie zajmując się szukaniem pracy, nie miał czasu na myślenie o czymś innym. Pierwsza robota jaką znalazł nie zachęciła go. Nie nadawał się na pomywacza, nawet gdyby było by to jego marzenie. Ostatni talerz jaki mył jakiś czas temu złamał na pół prawie ucinając sobie nim palec. Nie wykluczone, że każdemu zdarzały się podobne rzeczy. W końcu nikt nigdy nie robił mieczy ze szkła. Już sam ten fakt świadczył o delikatności tego materiału. Chociaż gdyby ktoś inny zajrzał we wspomnienia sapera, to zobaczyłby jak niewielkie są powiązania szklanek i porcelanowych czajników, z metalowym talerzem zdewastowanym przez Skrzypka.

Przyszła pora rozpatrzyć kolejne źródło dochodów. Wykidajło! Wielkie, umięśnione ciało byłego żołnierza nadawało się świetnie, choćby do odstraszania potencjalnych klientów oberży. A w razie czego, mężczyzna bez trudu powaliłby każdego innego mięśniaka, muśnięciem palca. Saper uspokoił swoją wyobraźnię i spojrzał na ramiona, na próżno szukając owych muskułów. Westchnął zrezygnowany, w końcu po tylu latach służby powinno to wyglądać inaczej. Powinien był spróbować przenieść się do ciężkiej piechoty. Pomysł ten szybko uleciał z jego biednej, wciąż obolałej głowy. Kiedy zaczęła się rzeź jego armii, to właśnie "ciężcy" zostali posiekani na kawałki pierwsi. Dobrze, że nosili te wielgachne tarcze, które były bezużyteczne w starciu z pierwszym lepszym pistoletem.

Skrzypek nie poddawał się jednak tak łatwo, skierował się w kierunku następnego baru. Nie znał dobrze tego miasta, ale z liczby karczm i zajazdów które tutaj zbudowano, łatwo można było się domyśleć gdzie ci upierdliwi mieszkańcy tracą większość dnia. Wycieczka nie poszła na marne. Dwie nowe fuchy czekały tylko na kogoś takiego jak on. I to w jednym miejscu. Prawie w jednym, bo miejsca te leżały na dwóch różnych ulicach o podobnych nazwach. Kelner. Saper zdziwił się, że coś takiego w ogóle mu zaproponowano. A może i tego nie zrobili? W końcu wszyscy mogli patrzeć na ogłoszenie wywieszone na drzwiach. Tym bardziej, że kartka zasłaniała je prawie w całości. Nad inną ofertą jaką znalazł w prawie tym samym miejscu, zaczął się zastanawiać. Niekoniecznie dlatego, że była ciekawa, wręcz przeciwnie. Chociaż czemu nie miałby zostać Drug Queenem... Queenom... czymś tam...?

Jakiś mężczyzna z wymyślnym znakiem na tunice nawoływał pomocy, jakiej potrzebowała jego gildia od mechanika. Skrzypek zawsze mógłby mówić swoim pracodawcom, że coś czego nie naprawił było w zbyt krytycznym stanie, ale obraz samego siebie wylatującego z niewielką pomocą czyjejś nogi, tak miło zaniepokojonego czy rzekomy majster trafi na zewnątrz, odrzuciła byłego żołnierza na drugą stronę placu. Wprost pod pałac gdzie szukano nowych gwardzistów. Spokojna, z pewnością nieźle dochodowa praca. Za spokojna.

Saper miał dosyć. Nie było tu nic dla niego. Po kolei odrzucił felczera i lokaja. Z powodu pieniędzy których brakowało by mu przy pierwszym zawodzie, a których nie miałby zaciągnąć się na statek. Mimo tego, iż Skrzypka fascynowały sterowce to nie chciałby lecieć czymś takim. Umiał dłubać w mięchu, ale przecież to nie było to samo co dłubanie w jego żywym odpowiedniku, z pewnością z innego gatunku niż jego martwy kuzyn. Jakiekolwiek pokrewieństwo wiązało kotleta i pacjenta oczekującego wyleczenia.

Weteran doznał nagle olśnienia. Straż miejska zawsze potrzebowała rekrutów. To było prawie jak armia, tylko wielokrotnie bardziej niewyszkolona i nieporadna. Nie zapowiadało się na to, żeby miasto miało zostać zaatakowane. Tym lepiej, przecież wewnątrz murów na pewno była masa innych, chociaż mniej problematycznych kłopotów. Saper uśmiechnął się i poszedł w stronę najbliższej placówki stróżów prawa.

Potwór 22-07-2009 20:38

Julian Burns

No cóż... Widok przemoczonego inkwizytora który przy pomocy dwóch dryblasów starał się z całych sił wyjść z wysokiej beczki z deszczówką na pewno nie przysporzył kościołowi chwały. Julian zerknął dyskretnie na drogę i z zadowoleniem dostrzegł w oddali plecy dziewki umykającej boso w stronę lasu.

-Ty, Ja żem widział coś ty zrobił.- Warknął jakiś drągal gdy tylko przekroczył furtę prowadzącą do miasta. Facet był wielki jak góra, a twarz "zdobiły" mu dziesiątki blizn. -I ja żem sobie myślę że powinniśme se pogadać cuby inni nie wiedzieli co ja żem widzioł. Co nie? - Nieznajomy złapał muzyka za ramię w potężnym uścisku który mógłby kruszyć kamienie. -I mnie się zdaje co ty masz ciężką kiesę, a ja widzisz nie mam cię...
- Albercie? Czemu męczysz tego młodego dżentelmena
- Za plecami bandziora pojawił się elegancko ubrany mężczyzna, nieznajomy podparł się laską i wpatrywał się Jonathana.
- Ja żem widział co un...
- Na Boga! Albercie, nie obchodzi mnie co ty znowu widziałeś. Natychmiast go puść i wracaj do wozu.

- Najmocniej przepraszam za zachowanie mojego przyjaciela. Jest nieco nieokrzesany ale ma dobre serce i tak naprawdę to z niego jest duże dziecko.


Julian może i znał Alberta zaledwie przez jakieś pół minuty ale już wiedział że można powiedzieć o niem wiele, ale na pewno nie że jest dużym dzieckiem i ma dobre serce.

-A teraz jeśli Pan pozwoli postawię panu coś do jedzenia, znam w pobliżu niezłą knajpkę

Nie czekając nawet na odpowiedź Juliana nieznajomy złapał go za ramię i pociągnął za sobą główną ulicą miasta.




Olivier Dilham

-Bardzo dobrze, w zagajniku u stóp wzgórza, gdzieś od strony wschodniej, powinno znajdować się wejście do starej kopalni. Na jednym z dolnych poziomów znajduje się wejście do magazynu który mnie interesuje, tam też wedle moich badań powinien użyć Pan tego.- Nieznajomy wręczył Olivierowi niewielki, metalowy dysk pokryty misternymi rzeźbieniami.

-Jeśli wierzyć sprzedawcy jest to klucz konieczny do otwarcia skarbca. Stamtąd weźmie Pan zegar, oraz cokolwiek na co będzie miał Pan ochotę.

Mnich wstał i zaczął spokojnym krokiem chodzić tam i z powrotem po pomieszczeniu.

-Poza tym stawiam Panu tylko jeden, za to bardzo ważny, warunek. Musi Pan, po prostu musi, dostarczyć mi zegar nim miną trzy tygodnie - To jest do trzeciego lipca. Do tego terminu artefakt przyniesie Pan do posesji na Inżynierów 15 w Wasserdampfie. Czy ma Pan jeszcze jakieś pytania?

Wzrok nieznajomego dawał wyraźnie znać że był to tylko zwrot grzecznościowy, i nawet gdyby pozyskiwacz chciał się o coś spytać to on nie mógłby, lub nie miałby ochoty odpowiedzieć.

-Świetnie, do zobaczenia jak najszybciej

Zgrzytnęły otwierane rygle i obaj mężczyźni wyszli z pomieszczenia, Olivier jeszcze przez chwilę zamyślony siedział wewnątrz z konsternacją wpatrując się w pełną szklanicę której nieznajomy nawet nie tknął po nalaniu trunku.

Werkham

Gruby karczmarz o serdelkowatych paluchach leniwie kręcił korbą która wprawiała w ruch ruszt na którym powoli piekło się mięso, co chwila czynność tą przerywał aby nalać sobie do kufla podłego piwska o konsystencji zupy albo porządnie ochrzanić bez powodu którąś z dziewek karczemnych.

-Jak łazisz ty ospała locho! Patrz pod nogi zamiast mizdrzyć mi się tu do klientów bo wino rozlejesz i jak myślisz - kto będzie za to płacić?

Dziewczyna niewzruszona dalej przymilała się do jednego z bywalców - widać przywykła do takiego zachowania szefa.

-To porządny lokal, a nie twój prywatny bordel lafiryndo ty.- Widząc że jego krzyki nie przynoszą żadnego efektu gospodarz z wściekłości poczerwieniał na oblanej mordzie jak burak i darł się jeszcze głośniej.

Po kilku dość hałaśliwych minutach do stołu Werkhama podeszła młoda służąca, praktycznie jeszcze dziecko, blond pieguska patrząca z przestrachem na obcego. Bez słowa zostawiła na stole zamówione potrawy i czmychnęła szybko na zaplecze. Dopiero po chwili podróżnik uświadomił sobie że rozpuszczone włosy (których kilka swoją drogą znajdowało się na jego talerzu) dość nieudolnie zasłaniały fioletowego siniaka na jednym z policzków dziewczyny.

Blue czując potrawę usiadła przy krześle Werkhama wesoło merdając ogonem, zyskała tym sobie nieprzychylne spojrzenie jakiegoś drągala grającego w kącie w kości razem z grupką towarzyszy i cichy komentarz który spowodował ryk śmiechu wśród współgraczy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=btWrnnrRxtM[/media]

Skrzypek

Kamienny budynek straży wyglądał co najmniej topornie w otoczeniu ceglanych manufaktur i budynków gildii mechaników które co chwila wypluwały w niego kłęby dymu. Wąskie, zakratowane okienka, spróchniałe dyby przed wejściem, przewrócony metalowy pręgierz, nakręcana kukła do ćwiczeń, mająca symulować parowanie tarczą - taak, to na pewno musiała być siedziba straży. Zanim Skrzypek zdążył wejść do środka otworzyły się ciężkie, nabijane metalowymi ćwiekami odrzwia i ze środka wyszła para strażników w brzęczących kolczugach wyciągając ze środka jakiegoś zapijaczonego łachudrę którego pozostawili w brudzie i ulciy i zadowoleni z siebie wrócili z powrotem do środka gadając o dupie maryni.

Wnętrze strażnicy było w zasadzie jednym dużym pomieszczeniem, które w dawnych czasach służyło zapewne za karczmę czy wspólną izbę gospody i naprędce zostało przystosowane do potrzeby straży błyskawicznie się rozwijającego Wasserdampfu jakieś 150 lat temu, na początku "Wieku Pary" jak lubili nazywać okres od momentu wynalezienia maszyny parowej mechanicy. Teraz na wchodzącego do środka Skrzypka wlepiało ślepia kilkanaście osób które oderwały się od pracy gdy tylko usłyszały potworne skrzypnięcie drzwi. Po chwili wszyscy stracili zainteresowanie i wrócili do przerwanej pracy, szkolenia rekrutów, nudnej pracy papierkowej, przesłuchiwania więźniów, lub po prostu odpoczynku po całym dniu patrolowania ulic.

Nad jednym z biurek z sufitu na dwóch kawałkach łańcucha zwisała tabliczka ze starannie wyrytym napisem "biuro rekrutacyjne". "Biuro" dość nieskromna nazwa jeśli brać pod uwagę że określa ona jedno miejsce pracy doszczętnie zawalone dokumentami i pordzewiałymi kawałkami żelastwa służącymi za przyciski do papieru - właśnie tam były saper skierował swe kroki.

-Tak?- Bywają tacy ludzie o których można powiedzieć że się "ładnie" starzeją, mężczyzna który siedział za biurkiem zdecydowanie do nich nie należał, niemalże bezzębny uśmiech, skóra opięta tak mocno że strażnik wyglądał prawie jak ożywiony przez jakiś zapomniany wieki temu mroczny rytuał, palce pokrzywione przez artretyzm i pożółkłe od nikotyny -Czymże mogę Jaśnie khe, khe, khe-tu począł wydawać dziwnie dźwięki mogące być zarówno kaszlem jaki i śmiechem z czegoś co uznał za dowcip-Panu pomóc?

Jonathan Edwards

Czerwona posoka, kawałki mózgu i potrzaskane fragmenty czaszki kapłana obryzgała podium i większą część przerażonej widowni, druga kula utkwiła w ramieniu jednego z popleczników księdza który teraz zwijał się z bólu na ziemi. Umykając w boczną uliczkę wystrzelił jeszcze osiem razy, z okrzyków mógł wywnioskować że przynajmniej dwie trafiły w kogoś. W kogo? Ochroniarza czy przypadkowego przechodnia? Trudno ocenić. Słysząc strzały gdzieś za nim rzucił się na ziemię, krew. Czy dostał? Nie, na szczęście kula uderzyła w budynek obok, a on po prostu oberwał jednym z odłamków roztrzaskanej cegły. Niewiele myśląc poderwał się na nogi i rzucił sprintem na prawo do zaułka.

W chwilę później rozległo się głuche dudnienie dzwonu w pobliskiej kapliczce, nie minęła minuta a w każdej kaplicy, podium, kościelnej dzwonnicy,czy klasztorze ktoś rzucił się biegiem i zaczął miarowo bić w dzwon. Rytmiczne dudnienie zagłuszyło zwyczajne odgłosy miasta, a ci przechodnie co tylko mogli natychmiast schronili się w budynkach - zabito przedstawiciela kościoła, wprawdzie na razie udało mu się uciec ale inkwizycyjne psy na pewno nie spoczną póki go nie znajdą i nie zaciągną do swych katakumb.

Klucząc zaułkami Jonathanowi udało się odnaleźć drabinę prowadzącą na dach jednej z kamienic. Teraz leżał zdyszany ukryty na wyrzucającym w niebo kłęby pary kominem jakiejś manufaktury i trzęsącymi się rękoma próbował naładować oba rewolwery. Zamarł w bezruchy gdy w dole rozległy się okrzyki pogoni.

-Pewnie pobiegł w Aleję Zbawcy! Gońcie go! Gońcie go!- Z ulgą stwierdził że głosy oddalają się coraz bardziej, uniósł się na kolana i rozejrzał po dachu. Wtedy kogoś "obdarzonego" pokaźnym łysym łbem który wspinał się po drabinie.

Col Frost 26-07-2009 18:16

Jonathanowi zdawało sie, że biegł w kierunku alejki, po otwartym terenie, dobre kilkanaście minut. W rzeczywistości trwało to kilkanaście sekund. Oddał przy okazji kilka kolejnych strzałów. Nie liczył ich. Miał wystarczająco dużo amunicji, by nie musieć jej oszczędzać. A im gęściej zasypie te kundle kulami, tym mniej luf będzie w niego mierzyć.

Gdy wbiegał między dwa, sporych rozmiarów, domy usłyszał za sobą strzały. Odruchowo padł na ziemię. Kule poszły rykoszetem po ścianach budynków. Zerwał się na nogi i ruszył dalej. Zakręt w lewo, w prawo, w lewo, znów w lewo, teraz środek, w prawo, w lewo. Musiał ich zgubić. Nie wydostanie się przecież z miasta strzelając do wszystkiego co się rusza.

Wreszcie jest. Zdawałoby się zbawienie. Może boska opatrzność? Drabina prowadząca na dach jakiejś kamieniczki. Tam go nie znajdą. Rozejrzał się w obie strony i nie zauważając nikogo zaczął się wspinać.

Trochę mu zajęło zanim znalazł się na samej górze. Tam upadł na wznak i leżąc, głęboko oddychał. Zrobił to. Udało mu się. Kolejny pomiot poszedł do piachu. Ale jeszcze tylu ich jest na świecie. Nie ma za wiele czasu na odpoczynek. Musi jak najszybciej ruszać dalej. Tak, po zmroku opuści Airtower.

Gdy już trochę odpoczął, otworzył bębenki rewolwerów i zaczął je przeładowywać. Okazało się, że zostały mu w nich tylko dwa naboje. Właśnie wciskał w otwór ostatnią kulę, gdy usłyszał z dołu okrzyki:

- Pewnie pobiegł w Aleję Zbawcy! Gońcie go! Gońcie go!

Pościg oddalał się od niego. Wywiódł ich zupełnie w pole. I to jeszcze tak łatwo. Zdawałoby się, że rzeczywiście ktoś czuwa nad nim, albo przynajmniej ma niewiarygodne szczęście. Cicho się zaśmiał. Był to zimny i pusty śmiech. Niektórzy stwierdzili by nawet, że śmiech szaleńca.

Radość przerwał mu dźwięk człowieka wspinającego się po drabinie. Zapomniał wciągnąć jej na dach! Jak mógł być tak głupi?! Odbezpieczył broń i wyjrzał nad krawędź. Zobaczył wielki łysy łeb, z którego ciężko było wywnioskować cokolwiek. Wycelował w człowieka, który za chwilę odkryje jego kryjówkę i powiedział jak najciszej mógł, żeby jego słowa dotarły do tego człowieka:

- Stój. Kim jesteś i czego tu szukasz?

Gob1in 27-07-2009 23:10


Olivier zamyślony spoglądał na lekko podniszczoną mapę południowej części kontynentu, którą Mnich pozostawił na blacie stołu.
Celem kartografa była najwyraźniej Zatoka Mew i miasta położone wzdłuż jej linii brzegowej, między innymi Thanais, Durham i na samym jej końcu Wasserdampf, dlatego leżący na wybrzeżu Morza Szarego Dargor był tylko częściowo widoczny. Jednakże dystans dzielący pozyskiwacza od jego celu i kolejnych dwustu anu wcale przez to nie wydawał się mniejszy. Wręcz przeciwnie.
"To będzie jakiś tydzień koleją do Wasserdampfu, dwa dni na miejscu na zorganizowanie mety i transportu do kopalni. Kolejny tydzień wyprawa po pryz i powrót..." - szacował. "Mam nie więcej, niż dwa, maksymalnie trzy dni na przygotowania. Robi się wąsko z czasem..." - podsumował krótką analizę.
- O cholera, Luiza ma w przyszłym tygodniu urodziny! Znowu powie, że się wykręcam... - przystojna twarz pozyskiwacza zachmurzyła się, kiedy myślał nad rozwiązaniem tej pozornie beznadziejnej sytuacji. Rezygnacja ze zlecenia nie wchodziła w grę, a więc...
- Henry! Na pewno będzie miał coś gustownego! - z nadzieją na w miarę pokojowe wyjście wstał od stołu i zabierając ze sobą dziwny dysk oraz mapę zwiniętą w rulon wyszedł z pomieszczenia.
W drodze do domu przyjemnie ciążyła mu sakiewka z małą fortuną w złotych monetach.


* * *

Następnego dnia wstał wcześniej, niż zwykle. Najczęściej wylegiwał się w łózku do oporu, nierzadko nawet do południa, jednak tym razem zmusił się by wstać o świcie. W pokonaniu dusznego, nierozświetlonego jeszcze przez promienie słońca, półmroku oraz smogu przemysłowego miasta pomogła filiżanka mocnej kawy oraz świeżo wypieczone, jeszcze gorące bułeczki z konfiturą i miodem przygotowane przez Madame Herthę.

"Muszę pamiętać, żeby zapłacić czynsz za następny miesiąc z góry..." - myślał. "I dorzucić sowity napiwek..." - dodał, pałaszując z nieudawanym apetytem kolejną bułeczkę. Tak, teraz mógł sobie na to pozwolić. Był bogaty, nawet jeśli wziąć pod uwagę tylko otrzymaną zaliczkę.

Skończył śniadanie, podziękował gospodyni i zajął toaletą, na którą składały się dokładne mycie, golenie i perfumowanie, jak na dżentelmena przystało. Później wdział czyste ubranie, zabrał z wieszaka cylinder i laskę z chromowaną gałką, po czym skierował się do drzwi.

* * *

Na początek odwiedził Bank Finneas & Synowie, którego filie funkcjonowały chyba we wszystkich miastach i miasteczkach na kontynencie. Początkowo oschły, wyprostowany i chudy niczym tyczka urzędnik zmienił nastawienie, kiedy zobaczył zawartość sakiewki, jaką Olivier dostał od Mnicha. Na wypełnienie wszelkich dokumentów niezbędnych przy zakładaniu konta poczekał już w luksusowo wyposażonym gabinecie, pijąc brandy i paląc niezłe cygaro.
"Chyba mógłbym się przyzwyczaić..." - myślał leniwie.

Za zaliczkę w wysokości dwustu anu dostał czterysta siedemdziesiąt osiem złotych, szesnaście srebrników i osiem miedziaków, w najbiedniejszych rejonach miasta zwanych brzękiem. Czterysta złożył jako depozyt, z możliwością wypłaty w dowolnym oddziale banku, po uprzednim zawiadomieniu w przypadku wyższych kwot. Bank za takie luksusy pobierał pięć procent wypłacanej kwoty, jednak podróżowanie z taką ilością gotówki byłoby kompletną głupotą i proszeniem się o kłopoty.

Następnie, mając w sumie jakieś dziewięćdziesiąt parę złotych w kieszeni skierował swe kroki do Thomasa. Jego warsztat z artykułami metalowymi znajdował się w dzielnicy przemysłowej Dargoru, dokąd Olivier dojechał dorożką. Płacąc za kurs, czuł na sobie ciekawskie spojrzenia rzemieślników i ich czeladników - wydawać by się mogło, że to jakiś możny pan zawitał, by kupić kilka ekstrawaganckich przedmiotów do swojej posiadłości. Zaraz też obstąpiły go bose i niemiłosiernie umorusane dzieciaki, głośno domagając się jałmużny. Na szczęście przygotowany na to Dilham rzuciwszy na ulicę garść miedziaków pozbył się niechcianego towarzystwa.
"Zbyt wiele zamieszania. Kompletnie mi odbiło..." - strofował siebie w myślach. Wszedł do środka.


Thomas był dobrym znajomym Oliviera, jeszcze z czasów szkolnych. Póżniej ich drogi się rozeszły - Dilham wolał pracę w terenie, a Storck, będąc pasjonatem kowalstwa i rusznikarstwa, otworzył swój mały warsztat. Thomas był prawie cudotwórcą, jeżeli chodzi o wszelkie mechanizmy, broń palną, białą i inne technikalia, z czego Olivier skwapliwie korzystał. Ze względu na wieloletnią przyjaźń, Thomas nie zdzierał z przyjaciela zbytnio przy wykonywaniu zleceń.

- Witam, panie Dilham. Niech pan spocznie - rusznikarz jak zwykle zaczął oficjalnie. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że ledwie się znają. - Czego się pan napije? - w oczach przyjaciela, mimo oficjalnego tonu, błyskały wesołe iskierki.
- Dziękuję, szanowny panie Storck, ale z żalem muszę odmówić. Dzisiaj sprowadzają mnie wyłącznie interesy.
Po chwili milczenia obaj wybuchnęli śmiechem.

- Co tam masz nowego Thomasie? - zapytał Olivier. - Wyjeżdzam na parę tygodni i potrzebuję trochę sprzętu - wyjaśnił, widząc nieme pytanie w oczach przyjaciela.
- Skoro tak, to chodź na zaplecze - mówiąc to Thomas przekręcił klucz w drzwiach wejściowych i odwrócił zawieszkę nad klamką tak, że od ulicy widniał napis "Zamknięte".


- Tak jak obiecałem, mam dla ciebie trzy dyski Lafayette'a - powiedział do Oliviera, a ten cicho gwizdnął z uznaniem. - Właściwie udało mi się ściągnąć cztery sztuki, ale pozwoliłem sobie jeden obejrzeć dokładniej i, mówiąc wprost, skopiować. Niedługo będę mógł zrobić ich więcej, jak tylko przywiozą zapasowe części. - dodał rusznikarz, ostrożnie wyciągając trzy miedziane, przypominające dyski przedmioty z drewnianej skrzyni wypełnionej słomą. - W środku jest mniej więcej jedna laska dynamitu, więc ostrożnie... - mówiąc to, rzucił jeden z nich w stronę Dilhama, któremu udało się go złapać, jednak zamknął oczy, oczekując na niechybny wybuch.
- Spokojnie, jeśli nie odbezpieczysz, to samo nie wybuchnie... raczej... - Thomas wyszczerzył zęby.
- Mam jeszcze dla ciebie coś na specjalne okazje. Sam zobacz.



- Zakładasz na przedramię, mieści cztery bełty, które dla efektu możesz podrasować jakimś dragiem. Po wystrzeleniu wszystkich pompujesz tą dźwignią, aż ta wskazówka będzie na tym polu i ładujesz kolejne - Thomas pokazywał po kolei co i jak. - Proste, ciche i całkiem skuteczne. Poćwicz najpierw celowanie, zanim wyjedziesz - poradził.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172