lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Cz.1 – Legenda o płaczącej gołębicy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/10792-wfrp-2ed-cz-1-a-legenda-o-placzacej-golebicy.html)

JanPolak 22-12-2011 00:09

Podróż upływała Knutowi na błogim lenistwie. Był on młodym, ciemnowłosym chłopakiem o krzepkiej posturze kogoś nawykłego do pracy. Z jego pokrytej nierównym zarostem twarzy biła uczciwa, chłopska prostota. Kto ze współpasażerów miał okazję zamienić z Knutem kilka słów, dowiedzieć się mógł, że młody pochodzi ze Stirlandu i że niedawno wyszedł z wojska. O tym ostatnim poświadczały znajdujące się w posiadaniu chłopaka berdysz, ciężki tasak i porządnej roboty kapalin.

Błogo rozleniwiony chłopak maczał wystawione za burtę nogi w chłodnym nurcie Reiku. Reik! Pierwszy raz widział tę wielką rzekę, a w jej dalekich brzegach i lśniącej odbitym słońcem toni znajdował coś hipnotyzującego. Wpatrzony w połyskujące fale, z nieobecnym wyrazem twarzy, dumał o przyszłości. Wyruszał wszak właśnie w daleką podróż i ciekaw był, gdzie go ona poniesie. Jakież to karty rozda mu los? Co za przygody staną się jego udziałem? Cóż będzie miał do opowiedzenia, gdy powróci do rodzinnej wioski? Świat przed nim był wielki, ale Knut był młody i gotów czerpać z niego pełnymi garściami.

Z przemyśleń wyrwała go awantura na brzegu. Stanął szybko i z bronią w pogotowiu popędził do burty, obserwować starcie. Nie potrafił ocenić, o co toczy się walka, ani kim są poszczególne strony. Czy należało się wtrącać? Knut wpierw poczuł w sobie chamską duszę i wiedząc, że na pokładzie są szlachcice, jakoś tak krępował się podjąć pierwszą decyzję. Wreszcie jednak pomarańczowowłosy krasnolud przerwał impas, ruszając do walki. Kilku innych podróżników również przyłączyło się do akcji.

- Dobra nasza, panie krasnolud! – krzyknął Knut nakładając na głowę ojcowski kapalin – Bijem ich! Uuhuu!!!

I z tym swoim „Uuhuu!!!” zeskoczył bosymi nogami w płyciznę i zaszarżował. Berdysz zatańczył w mocarnych dłoniach, gdy chłopak atakował grafitowego zajętego topieniem jakiegoś człowieka.

AJT 22-12-2011 09:44

- No co wy, w pytę, ludzie?! To nie spektakl! – krzyknął jeden z flisaków dobywając swojego miecza. Wyraźnie był on zirytowany postawą jego pasażerów, którzy jedynie spoglądali na to co się dzieje na brzegu, jakby to była wyreżyserowana sztuka, odgrywana specjalnie na ich przybycie.

Do walki, ale tego akurat można było się spodziewać, rwał się Khazad. Zdecydowanie skarcił Luciana, który zaproponował mu wstrzymanie się od niej i pozostawienie napadniętych osobników na pewną śmierć. – Flisak zabijaj do brzegu! Panowie! broń w dłoń!- krzyknął w kierunku reszty popierając krzyczącego przed momentem członka załogi. Łódź zgodnie z tym co zarządził Mordrin, zbliżała się już do kamieńca. Złowieszcze okrzyki krasnoluda, były ignorowane na brzegu, tamci z takim samym zapałem byli skupieni na swoim zadaniu jak wcześniej. Ich ataki przybrały nawet na animuszu, jakby chcieli zakończyć swój napad przed nieuniknionym dotarciem nieproszonych gości. Choć jednak pewien pozytywny skutek odniosły, podnosząc na duchu broniącemu się na brzegu ‘bratu’. Pot spływał z jego twarzy stróżkami, mimo to walczył. Teraz myśl, że krasnoludzka odsiecz się zbliża przywracała mu siły.

Ostrzał rozpoczął Detlef, pech chciał że kończąc przymiarkę do strzału łódź musiała wznieść się na fali. Spowodowało to, że strzała którą wypuścił minęła cel o dobre parę metrów zatrzymując się dopiero w konarze jednego z leśnych drzew.

Z łodzi pierwszy wyskoczył uzbrojony flisak, ale tylko dlatego, że jakby nie patrzyć Mordrin był nie co od niego mniejszy i obawiał się w tym momencie głębokości na jakiej się znajdują. Z impetem rzucił się on na osobnika, który podtapiał szlachcica, przewracając się z nim na ziemię. Pozwoliło to mężczyźnie znowu zaczerpnąć odrobiny oddechu, jednak był już tak wyczerpany, że po momencie padł na kamienie.

Krasnolud poczekał tylko, aż głębokość będzie odpowiednia, obrał już swój cel i z gromkim okrzykiem wyskoczył z łajby. Ruszył na podtopioną łódź w sukurs drugiemu khazadowi. Ten choć ranny, dzielnie wymachiwał toporem dzierżonym w jednej ręce, na przemian parując ciosy trzymanym w drugiej ręce puklerzem. Zabójca trolli zaszarżował próbując najwyraźniej przepołowić jednego z napastników. Niestety cios był minimalnie chybiony. Kątem oka tylko zaobserwował, jak drugi napastnik zadał celny cios krasnoludowi, któremu przybył w pomocy. Ostrzę przeszło mu przez skórę, jak przez masło. Stworzyło ono nową, siarczyście krwawiącą ranę blisko wbitego już wcześniej w nogę bełta. Agresor jednak stracił przy tym manewrze nieco uwagi, co poskutkowało iż w odwecie topór przeszył jego ramię.

Parę sekund po Mordrinie z łajby wyskoczył Knut. Głośne -Uuhuu- rozległo się po polu bitwy, chłopak wyskakując ostatni miał chwilę by ocenić sytuacje. W tym momencie postąpił jak zacny taktyk, a nie ktoś z plebsu. Wsparł flisaka, który właśnie tarzał się po kamieniach z grafitowcem. Zaszarżował i zamachnął się bardyszem, niczym kat swym toporem nad głową skazanego nieszczęśnika. Cios doszedł celu. Tyle, że nie do końca tak jak Szłomnik chciał. Struga krwi wypłynęła nie z odpadającej głowy, tylko z ramienia szczęśliwca, który zdołał się odturlać.

chaoelros 22-12-2011 12:39

Mordrin nie zniechęcił się po nieudanej chybionej szarży. Poczuł lekki dreszcz adrenaliny choć było to nic w porównaniu z walką oko w oko z trollem. Mimo wszystko wolał nie lekce ważyć przeciwnika. Jeszcze...
Ten zaś zadał mu cios, na co Mordrin wykonał delikatny unik. Profesja krasnoludzkiego zabójcy trolli uczyła polegania na unikach i parowaniu ciosów... ale głównie na unikach, bo ciężko jest parować ciosy większego trolla. Mordrin przeszedł do kontry, lecz ten szybki cios został sparowany. Widać było że przeciwnik nie jest byle chłystkiem. Nadszedł więc czas sprawdzić jego umiejętności. Krasnolud wrzasnął niskim tonem, krótko i dźwięcznie, po czym przeszedł do ataku. Postanowił wykorzystać swoją przewagę jako niższego i cięższego. Rozpoczął ciosy od wirowania mieczem i zadawaniem cięć z nad głowy. Chciał aby jego przeciwnik jako ostatnią lekcję zapamiętał to że jak się spotyka krasnoluda na swojej drodze to trzeba uważać na nogi... żeby ich nie stracić.

JanPolak 22-12-2011 12:40

Nowy przeciwnik nacierał na Knuta. Chłopak stanął w wyuczonej postawie, by przyjąć szarżę. Wykorzystując przewagę długości i ciężaru broni, silnym zamachem po prostu wytrącił oręż przeciwnika, wybijając mu przy tym bark. Ponowił i zamachowym cięciem zmasakrował jego nogę.

- Poddaj się, psiakrwio! Albo ci łeb utnę! – krzyknął ze srogą miną dla lepszego efektu robiąc ruch bronią, jakby faktycznie chciał uciąć łeb.

Jeśli tamten się podda, Knut weźmie pierwszego w życiu jeńca. Na razie jednak zostawił rannego, rozbrojonego przeciwnika i ponownie ruszył wspomóc walczącego flisaka. Rąbał szeroko znad barku, a świst stalowego ostrza brzmiał jak muzyka wojny.

Grave Witch 22-12-2011 14:47

Walka trwała dalej w najlepsze, przy udziale zarówno stron wcześniej nią zainteresowanych jak i nowych członków, którzy usiedzieć spokojnie na łodzi nie mogli. Po krasnoludzie można się było tego spodziewać. Wszak to ród skory do walki i idących z nią profitów w postaci chwalebnych ran i opowieści, a także życiach na sumieniu. Niecelny strzał Detlefa powitała z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Brawo, panie kawalerze, tak trzymaj. Natomiast postawa jego ochroniarza nieco ją zdziwiła. Widać było gołym okiem, że aż rwie się do walki. Nie wyglądał na takiego, który specjalizuje się w powstrzymywaniu swoich zapędów. Ba! Wedle jej oceny z błogim zadowoleniem się im oddawał. Czyżby pomyliła się co do niego, czy też Detlef miał aż taki dar przekonywania by utrzymać to zwierzę przy sobie niczym pudelka na złotym łańcuszku. Gdyby była na miejscu szlachcica z przyjemnością puściłaby drogocenną smycz po to tylko by później wzmocnić ją stalowymi okowami splamionego honoru.
Przestała zwracać uwagę na pasażerów i zwróciła ją w stronę pola bitwy. Krasnolud już dopadł swego przeciwnika, podobnie chłopak z gminu. Podobnie jak z początku, również teraz nie zamierzała mieszać się do tej rozgrywki. Na nic by się tam zdała. Nie była wojowniczką, prędzej kochanką, panią domu lub ozdobą salonów w dawnych czasach. Nie znaczyło to jednak, że nie mogła lub nie chciała nic zrobić. Okazja, która się nadarza powinna zostać wykorzystana. Tak przynajmniej mawiał czasami wujaszek gdy była jeszcze młoda i razem wędrowali po targu w trakcie jego częstych wizyt.
Odwróciła się w stronę młodziana, nieco podobnego do Detlefa, jednak wyraźnie z innego wywaru stworzonego.
- Czy zechcesz panie wspomóc niewiastę? - zapytała łagodnym głosem z odpowiednią dozą prośby w nim zawartej.

***

Melissanrda ruszyła za swym “bohaterem” ubawiona niemal do łez. Nie sądziła by groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Może ewentualnie jemu. Wszak mając do wyboru wątłą niewiastę a młodzika rozpalonego chęcią czynów chwalebnych, bez wątpienia wybiorą jej towarzysza. Miała nadzieję, że jego “odwaga” wytrwa chociaż tak długo by mogła się przygotować do walki i zabezpieczyć zdrowie i życie szlachcica. W końcu każdemu jest wiadomym, że życie członka wysokiego rodu więcej jest warte niż byle chłystka zapatrzonego w kobiece wdzięki i pozbawionego daru rozumowania.
Zwinnie zeskoczyła z wody wzdrygnąwszy się przy kontakcie z wodą, która do najcieplejszych nie należała. Miała nadzieję, że jej poświęcenie okaże się owocne w późniejszym rozrachunku. Trzymając w dłoni szpadę i zerkając raz po raz w stronę blondyna, ostrożnie przekradła się do leżącego mężczyzny. Nie wyglądał najlepiej. Nie chodziło tu jedynie o sam fakt bycia niemal utopionym. Twarz nieznajomego zdradzała chorobę, która targała jego organizmem. Łuszcząca się skóra, ślady po wrzodach i pęcherzach, które wciąż nie były zagojone. Wisior przedstawiający gołębicę pozwalał przypuszczać, że podobnie jak ona zmierza do klasztoru mając nadzieję na odzyskanie zdrowia. Kto atakuje chorego i słabego człowieka zmierzającego do świętego miejsca? Potrafiła zrozumieć chęć rabunku, zemsty, zwykłe zamiłowanie do odbierania życia. Ludzie, któży zaatakowali tego szlachcica z pewnością należeli do jakiejś organizacji lub służyli pod jednym panem. Może korzystając z choroby szlachcica chcieli usunąć go z drogi? Jakikolwiek był powód i pobudki, które nimi kierowały, nie był to czas by roztrząsać ów problem. Walka w każdej chwili mogła się obrócić na niekorzyść wojowników z łodzi, a to zdecydowanie nie było po jej myśli. Jej pomocnik postanowił na własnej skórze popróbować życia bohatera. Słodki chłopak, już było jej żal biedaka. Zapowiadał się na takiego milutkiego psiaka i kto wie, może byłby przydatny w późniejszych jej planach. Pozostawało mieć nadzieję, że jakoś przeżyje i nie zostanie zbytnio oszpecony. Wolała by jej pachołkowie mieli odpowiednią aparycję.
Nie wypuszczając broni, mimo iż tak byłoby zarówno wygodniej jak i praktyczniej, uniosła jedną rękę nieznajomego i wsunęła pod nią dłoń z rapierem, a następnie podobnie uczyniła z drugą. W ten sposób mogła w miarę łatwo odciągnąć nieszczęśnika od miejsca walki, a i w razie potrzeby dość szybko wyswobodzić się od jego ciężaru. Na badanie jego stanu przyjdzie czas gdy nie będą się znajdować w bezpośrednim niebezpieczeństwie. Nie chciała by jej uratowany oberwał przez przypadek od rozochoconych wojaków. Wszak takie sytuacje mają miejsce i zdarzają się nawet najlepszym, do których wedle jej mniemania, żaden z walczących nie należał.

valtharys 22-12-2011 14:57

- Czy zechcesz panie wspomóc niewiastę? - zapytała łagodnym głosem z odpowiednią dozą prośby w nim zawartej.

Mężczyzna spojrzał kobietę, chyba szlachciankę która odezwała się niespodziewanie a ten wyprostował się, poprawil blond włosy i rzekł:

- A jak człowiek tak niskiej rangi i o tak nie wielkim znaczeniu może takiej kobiecie służyć ? - głos jego był lekko zmieszany

Uśmiechnęła się, mimo iż nie mógł tego dostrzec. Niedoświadczony młodzik, jakie to słodkie...

- Opieką, siłą swych mięśni lub po prostu dobrym towarzystwem - podpowiedziała z lekkim rozbawieniem. - W tym jednak przypadku byłabym wdzięczna gdybyś panie pomógł mi dostać się do owego nieszczęśnika, którym przestali interesować się napastnicy. Nie jest to raczej niebezpieczne, a nie wypada damie udawać się tam samej. Wydajesz się być człowiekiem dobrych manier i nieposzlakowanej opini jaka uczonemu przystaje. Czy mogę na ciebie liczyć?

Zebedeusz uśmiechnął się, choć jego zakłopotanie powiększało się z każdym powiadanym przez kobietę słowem i rzekł:

- Ale jak, co gdzie.. jaki nieszczęśnik ? - widać było że zagubił się w tym wszystkim tym bardziej gdy jego wzrok utkwił na czerwonej koszuli opinającej ciało i uwydatniająca przy okazji dość miły dla oka biust
Na pierwszy rzut oka widać iż mężczyzna nie przywykł do rozmów z kobietami. Takie sprawiał wrażenie

- Nad rzeką - wyjaśniła po czym wskazała dłonią odpowiedni kierunek - całkiem blisko. Nie wypada zostawić go samemu sobie, a nie wydaje mi się by któryś z naszych dzielnych mężów zapragnął porzucić chęć walki i zająć się podtopionym mężczyzną. Pomyśl panie jak taki czyn godny bohatera wywyższy twoją osobę ponad prostych wojaków. Ileż to historii o twym dobrym sercu powstanie. Z całą też pewnością nagroda cię nie minie. - Zachęcała słodkim głosem.

Uczony spojrzał na nią z jeszcze bardziej rozdziawioną buzią, podrapał się po głowie i zaczął:

- No pomóc...tak trzeba pomóc - walnął się w pierś naprężając mięśnie, jakieś miał trzeba było przyznać - Może Ty Pani zaczekasz a ja sam się tam udam, nie trzeba byś Pani, brudziła swoje zacne szaty

Widać było że znów ją sobie obejrzał od dołu do góry, znów zatrzymując się na uwydatnionych cycuszkach, błysnęło mu w oczach lecz już po chwili znów patrzył jej prosto w oczy.

- Tak, sądzę że lepiej będzie jak Ty tu Pani zostaniesz dla swojego bezpieczeństwa - postanowił, choć niezbyt przekonywająco


- Gdzież bym śmiała opuścić swego bohatera w trakcie tak heroicznego czynu? - kobieta odrzekła z jawnym oburzeniem. - Wszak później gdy będą o ciebie panie pytali będę mogła dać świadectwo twym czynom. Nie boję się zamoczyć swych szat. Jestem również pewna, że przy takim mężu nic złego mnie nie spotka. Toż to widać gołym okiem żeś nie byle kto, a człek mocny w mowie i dziele. To przywilej dla słabej niewiasty mieć takiego obrońcę. Pójdźmy więc, niech biedak nie czeka i nie boi się już więcej.

- Tak Pani, ruszajmy zanim ten biedak wyzionie ducha - rzekł Zebedeusz

Ruszył jako pierwszy by w każdej chwili móc wspomagać Damę swoim ramieniem i odwagą, której zaprawdę nie miał za wiele. Jednak jak to mawiał profesor jego “Zebedeuszu cycki kiedyś Cię zgubią”
Zebedeusz zszedł spokojnie ze statku, bowiem do wielkich akrobatów nie należał. Oczywiście przed opuszczeniem statku zabrał ze sobą miecz, który trzymał oburącz. Szedł powoli, obserwując teren. Jego twarz wyrażała przerażenie, że dał się wciągnąć po raz kolejny przez kobietę w tarapaty. Zimna woda, sprawiała że nieważne jak piękna była Dama, i jakie atrakcje chciała mu zapewnić, to właśnie to zimno powróciło mu bystry wzrok. Spojrzenie uważne, spokojne i opanowane. Uśmiech delikatny pojawił się na jego twarzy, choć nie był to uśmiech pełen ciepła a opanowania. Widząc iż kobieta skierowała swe kroki ku rannemu,wzrok Zebedeusza powędrował ku walczącym. Ten szybko ogarnął sytuację i zobaczył flisaka tarzającego się z jednym z napastników. Pomknął mu, by przy okazji zyskać w oczach Damy, na pomoc pierw szukając czy aby napastnik nie wypuścił broni. Jeśli tak, zabiera ją gdyby jednak okazało się że utrata broni przez napastnika to tylko pobożne życzenie, ten próbuje go zranić w rękę w której dzierży broń. To powinno pomóc flisakowi wystarczająco.
Archibald oczywiście nie zamierza stawać w szranki czy kontury z napastnikami jawnie, bowiem walka nie jest jego domeną toteż wszystko co robi jest przemyślane po dwakroć.

Przez chwilę jego myśli powędrowały ku szlachciance. Kiedyś znał takie jak ona, i choć musiał przyznać że miał słabość do nich to jednak.. właśnie. Był ciekaw jak mu kobieta wynagrodzi tą pomoc. W końcu ciekawość to pierwszy stopień..

Nie do kończył myśli a wrócił do rzeczywistości. Do obserwowania otoczenia. Nie znał się na walce, lecz umiał przewidywać. Był inteligentny i nie zamierzał dać się zabić. Najwyżej zostanie mu plan B, szybki odwrót taktyczny na statek.

Pinn 22-12-2011 16:23

Lucian Eldricht ruszył do walki. Trzymał mocno trzon swojego młota. Był gotowy do walki. Z plaskiem wskoczył do zimnej wody, po czym zaszarżował prąc przed siebie. Krasnolud szybko w dał się w walkę, jednak chybił, zasługiwał jednak na szacunek ze względu na szybkie uniki. Skierował się w stronę topielca. Wskoczył w wir walki, wykonując obrót znad głowy. Celował z jednego z szarych. Miał zamiar wyśrodkować swój styl walki, między elestycznością a siłą ciosu. Nie byli silnie opancerzeni, więc jeden celny cios powinien zrzucić przeciwnika z nóg.

~Yghh, tak... tak...

Aeshadiv 22-12-2011 17:11

Lyrne gapił się z wielkim zdziwieniem na dwójkę która właśnie schodziła do wody aby iść wspomóc poszkodowanych. Patrzył się patrzył i już myślał nad wymówką w razie jakby ktoś go zapytał czemu nie pomógł.
~Może w razie czego powiem, że leczyć umiem i czekałem aż ktoś ranny i trzeba będzie opatrzyć. No a jakbym oberwał to bym się nie przydał.
Nieee... bo jak mi tego krasnala przytachają to go przecież nie opatrzę.
- niezręcznie było tak po prostu stać i gapić się. Szlachcianka poszła, ten laluś też.
~W sumie jak to mój ojciec mówił - "Rób to co słuszne, a nie to co inni by chcieli" - i to była bardzo dobra myśl przewodnia dla takiej sytuacji. Jego gapienie się było usprawiedliwione.
Uśmiechnął się podparł ręką głowę popatrzył na niebo, aż w końcu przypomniał sobie, że tam dalej walczą na śmierć i życie.
Widział kto większego fajtłapę w imperium?!

Kerm 22-12-2011 17:30

Na chudy zadek Morra, zaklął w duchu Detlef, gdy strzała o parę metrów minęła cel - człowieka w szarym stroju. Nie było to winą strzelającego, w każdym razie nie do końca. Raczej nie mógł przewidzieć, że akurat w tym momencie jakaś fala zechce się pobawić z barką. Ale stało się...
Głuchy nie był, a biorąc udział w walce raczej nie mógł zatkać uszy... Sięgając po kolejną strzałę usłyszał rozmowę między Melissandrą, a podróżnym o imieniu Zebedeusz. Może nie do końca całą rozmowę... Mimo tego trudno było nie zorientować się, że Melissandra zarzuca swe sieci na młodziana... Miał tylko nadzieję, że nie skończy się to dla wspomnianego tak, jak to zwykle bywało.
Wyrzucił z myśli Tileankę i jej rozmówcę. Wzywając Myrmidię na pomoc przymierzył się do kolejnego strzału.
Tym razem poszło o wiele lepiej. Upierzony pocisk wbił się w ciało człowieka atakującego poranionego krasnoluda. Widać było, że ten prezent był nie w smak trafionemu, który cofnął się o krok i omal nie wypuścił broni z ręki.
Detlef odłożył łuk i sięgając po rapier wyskoczył na brzeg. Pora było wykończyć tych, co jeszcze stawiali opór. I sprawdzić, czy można coś zrobić dla zaatakowanych.

AJT 23-12-2011 10:24

Rozpierducha rozpoczęła się na dobre. Tu krasnal został znowu draśnięty w ramię. Sam ripostując, przez swoje wyczerpanie taki zrobił zamach, że upuścił broń która uleciała mu dobre parę metrów. Lecący topór ledwo co minął Luciana włączającego się akurat do tej coraz większej bitwy. Tam zmasakrowanemu przez Knuta oponentowi nie w myśl było się poddawać. Zdołał on jednak jedynie podnieść z podłoża broń i spróbować desperacko się zrewanżować. Nie mogąc utrzymać równowagi, swym mieczem przeszył tylko powietrze. Odprowadzając swą broń wzrokiem zdał sobie sprawę, że śmierć go niebawem przywita. I przywitała go niezwykle szybko, czego zwiastunem był dźwięk gruchotanego kręgosłupa. W objęcia Morra wysłał go Lucian i jego Gromiec. W przeciwieństwie do Szłomnika nie myślał on o zatrzymaniu rannego jako zakładnika, bardziej pasował mu on jako ofiara dla czczonego przed siebie boga.

Mordrin najwidoczniej trafił na, o dziwo, równego sobie przeciwnika. Wymieniali sobie ciosy, parując je naprzemiennie dobre parę chwil. W końcu po jednym takim parowaniu, jako miał w myśli dał nauczkę człowiekowi. Tylko, lepiej by było dla niego, by prawdę życiową o traceniu nóg przy walce z krasnoludem poznał wcześniej. Teraz zobaczył to co musiał zobaczyć na swoim przykładzie. Obserwował, jak ostrze broni zabójcy trolli przechodzi mu przez nogę, przecinając ścięgna w kolanie. Upadł wrzeszcząc w niebogłosy. Nikt tu khazadowi wrzeszczeć pod nogami nie będzie - Morrrdaaa!!!- to były ostatnie słowa jakie grafitowy usłyszał przed śmiercią. Ostatnim obrazem był dwuręczny miecz nadchodzący z góry, wbijający się w tułowie. Chyba musiał się zaklinować gdzieś, gdyż chwile potrwało nim Krasnolud zdołał go wyjąć z martwego ciała.

Flisak także poważnie oberwał w nogę, miecz przeszył mu ją przecinając włókna mięśniowe. To było za wiele, jak na człeka nie przyzwyczajonego do aż tak krwawych starć. Wyjąc z bólu próbował się podnieść, jednak nie był w stanie już stanąć na tej nodze. W przyszłości nie prędko zawita na potańcówce, o ile w ogóle dane mu będzie opuścić to krwawe miejsce. Całe szczęście był ty Knut, po obaleniu jednego draba, wykonując z okrzykiem półobrót przeorał plecy drugiemu przymierzającemu się do ubicia flisaka. Na dodatek ni stąd ni z owąd zjawił się tu jeszcze Zebedeusz. Knut prawie że ukrócił go w nagrodę o głowę, za żadne skarby nie spodziewając się, że żak nagle wymyśli sobie podłączenie się do pojedynku. Z tym, że Archibald nie tylko miał się zamiar włączyć, jak się okazało on miał zamiar go zakończyć. Nikt do tej pory nie wie, czy to Urlyk sprawił, czy może cycuszki wciąż kłębiące mu się w umyśle. Ale miecz prowadzony jego ręką przeszedł, jak przez roztopione masło, przez ramię przeciwnika. Zatrzymał się dopiero w jego klatce piersiowej. Lienz jedynie spoglądał jak ciało bezwładnie opadło, a z piersi niczym rzeka poczęła wypływać krew, w momencie tworząc wielką kałużę krwi.

Krasnolud, któremu parę chwil temu topór uleciał, niemalże trafiając Luciana, ruszył po swoją broń. Samym puklerzem przecie nie ubije wroga. Przedzierając się przez walczących odnalazł go, zebrał z ziemi i stanął przy ledwo żywym szlachcicu w pozycji obronnej. Choć ogromnie wyczerpany wytarł tylko pot wymieszany z krwią spływający mu stróżkami z czoła i wrzasnął - Tutaj psie syny! Przed jego oczyma śmignął jedynie Detlef. W jego oczach dostrzec można było zew krwi, w jednej dłoni rapier, a w drugiej lewak. Z pewnością za niedługo zasmakują one krwi. Ruszył w miejsce w którym przed momentem bronił się krasnolud zastępując go w walce. Szlachcic był pierwszej świeżości, czego nie można było powiedzieć o oponencie. Krwawiące ramię, strzała wychodząca z brzucha i nadciągający Detlef zwiastowały jego niechybny koniec. Miał świadomość, że jego towarzysze już padli. Tracąc już nadzieję, zmówił krótką modlitwę. Zakończył ją rapier von Halbacha. Ostatni z grafitowych płaszczy padł na kolana, splunął krew która zebrał się w ustach i ledwo słyszalnie wycharczał – Głupcy…..Nie wiecie z kim zadarliście. Po tych słowach bezwładnie padł uderzając głową o kamienie.

***

W międzyczasie odciągnięty przez Melissandrę i Zebedeusza szlachcic ponownie zaczynał odzyskiwać przytomność. W momencie przy nim zjawił się krasnolud. Choć mocno ranny zdecydowanym ruchem odsunął szlachciankę i stanął przed próbującym się podnieść człowiekiem. Zakrwawione ramię, wściekły wzrok i wciąż wystający z nogi bełt mogły zniechęcić wszystkich przed tym by dostać się bliżej. Teraz dopiero wszyscy na spokojnie go ujrzeli. Wyglądem przypominał Mordrina. Podobna fryzura, podobny wzrost i postura, ciało zdobione tatuażami.


W swym ręku mocno ściskał podniesiony przed momentem topór. Na drugą rękę nałożony miał puklerz. Tors zakrywała mu zakrwawiona skórzana kurta.

- Spokojnie Badall, przecież oni właśnie ocalili nam życie – Szlachcic cichym głosem polecił khazadowi odpuścić już. Ten w odpowiedzi, zupełnie bez grymasu bólu wyciągnął z uda bełt i cisnął go o ziemię, opuszczając już swoją gardę.
- Witajcie moi wybawcy, zawdzięczam Wam swe życie. Pozwólcie, że się przedstawię. Zwę się Maximillian von Geschwur. Natomiast ten tu dzielny wojak to Badall, mój ochroniarz – nieznajomy choć mocno wciąż zestresowany, co dało zauważyć się po głosie, starał się zachować dobre maniery. Grupie okazał się będący w średnim wieku szlachcic, niewielkiej postury. Jak już wcześniej zauważyli ubranie przykrywające jego ciało było dobrej jakości. Jego ciało natomiast nosiło pamiątkę po ciężkiej chorobie. Łuszcząca skóra, niezagojone rany po wrzodach i pęcherzach będące prawdopodobnie na całym ciele, sprawiały że jego facjata była obrzydliwa. Część z obecnych tu, znająca się co nieco na leczeniu, od razu poznała że są to pozostałości po strasznej chorobie, zgniliźnie Nurgla. Jedyne co mogło powstrzymać tą chorobę to łaska bogini Shallyi. Jak widać chorobę udało się powstrzymać, jednak kapłanki za pewne nie miały tyle sił, by odwrócić jej efekty. Zdaliście sobie sprawę, że z pewnością jest to powód dla którego szlachcic tu jest. Pewność tą umocnił fakt iż na jego szyi zawieszony był żelazny wisiorek z białą gołębicą.

- Zmuszeni byliśmy rozpalić tu ognisko, gdyż naszą łódkę uszkodziła dryfująca kłoda. Chcieliśmy przeczekać do rana i ruszyć w stronę klasztoru. Gdy sobie spokojnie rozmawialiśmy te, wybaczcie mój wulgarny język, skurkowańce zaatakowały nas. Wpierw próbowali nas ustrzelić, to Badall osłaniając mnie doprowadził mnie do łodzi. Drugi mój ochroniarz – tu wskazał na krasnoluda bez głowy – dzielnie mnie bronił, ale nie podołał – tu na moment wstrzymał swą opowieść wzdychając – Ubił dwóch, ale w końcu go przeszli i rzucili się na nas.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:22.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172