lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Cz.2 - Skrzynia Konrada (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/10976-wfrp-2ed-cz-2-skrzynia-konrada.html)

AJT 14-02-2012 14:36

Detlef słysząc krzyki, postanowił jednak wstrzymać swego wierzchowca i ładując kuszę obrócił się w stronę, z której dobiegał głos. Stał nasłuchiwał i obserwował, jednak jeszcze jakiś czas nie był w stanie określić ich źródła. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach dostrzegł zarys sylwetki mężczyzny, którego atakowały cieniste bestie.

W tym momencie śmignął niedaleko niego wóz. Knut skierował go prosto na jednego z demonów, szarpnął mocno lejcami, bez długiego namysłu rozpoczynając szarżę. Mordrin od razu wystawił swą włócznie z zamiarem przebicia kolejnego. A Albert…Albert zaczął się modlić.

Knut powoził w całkowitej ciemnicy, widział jedynie zarysy. Ale jego wóz pędził i tak prosto na demoniczną bestię o wyglądzie wilka. Wjechał w nią całym pędem … tylko czemu nie było czuć uderzenia? – chwilę się zastanowił

Mordrin w trakcie szarży też upatrzył swój cel, jako jedyny widział w ciemności, więc i był w lepszej sytuacji niż pozostali. Tylko cały czas obserwując stwory, wydawało mu się, że demony jakby się rozpływały. Już widział swój cel, był pewien że trafi. Wróg nawet nie uciekał, ani nie unikał. Dla pewności khazad wykonał nawet dodatkowe pchnięcie. Ale nie poczuł charakterystycznego oporu na broni, która wchodzi w ciało. Wydało mu się jakby demon nagle stał się cieniem na pobliskiej palisadzie.

Knut wstrzymał wóz, by po momencie z niego wyskoczyć razem z resztą kompanów. Szłomnik miał zamiar dobić przeciwnika, którego miał nadzieję że przejechał, a później ruszyć na pozostałych w zwartej grupie. Gdy się odwrócił, zobaczył że zwłok nie ma, a wilcza bestia stoi, jak stała! Ruszyli z kolejną szarżą, lecz i tym razem nic z tego. To przeciwnik zniknął gdy Mordrin się do niego przymierzał. To topór Alberta, przeszedł jakby przez mgłę, zamiast przez mięso bestii.

Natomiast gdy demony ruszyły do kontrataku, bohaterowie mocno odczuli ich materialność. Pierwszy, wychudzony zaatakował Alberta, jego pazury bez problemu przedarły odzienie Lynre. Krew polała się z ramienia, to był dowód, że trzeba na nich rzeczywiście uważać. Drugi zaatakował Szłomnika, ten jednak zdołał zejść z linii pierwszego ciosu, a także drugiego który wyprowadzony był niemal natychmiast później. Trzeci wypuścił swój jęzor. Język, czy też właściwie kolec nagle się wydłużył i z wielką prędkością zmierzał w kierunku Alberta. Minimalnie chybił. Niezrażony niepowodzeniem stwór natychmiast zaatakował, tym razem już łapą, raniąc Mordrina w nogę.

Detlef do tej pory obserwował wszystko z pewnej odległości. Widząc całe zamieszanie i trudności z jakimi jego towarzysze zmagają się by zranić stwory, nie zdobył się na strzał w obawie trafienia któregoś z nich. Już miał podążyć im w sukurs, gdy zobaczył czterech biegnących co sił mężczyzn. Pędzili ze wsi, a każdy z nich trzymał pochodnię lub latarnie, rozświetlające im drogę. Najwidoczniej ich również zaalarmowały krzyki i odgłosy walki.

Kerm 15-02-2012 09:47

Trudno było się dziwić wrzaskom. Detlef pewnie nie inaczej by się zachował, gdyby zaatakowały go demony. Pytanie tylko brzmiało, co dalej... Czy, a jeśli tak - to w jaki sposób się wtrącić. Kusza była gotowa...
Nim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, minął go rozpędzony wóz, pakując się w sam środek gromadzenia. I tak najlepszy sposób, no - może najbezpieczniejszy, sposób przepadł. W panujących ciemnościach równie dobrze mógłby trafić demona, jak i któregoś z kompanów. A to by nie było zbyt miłe...
Powoli ruszył z miejsca, by z bliższego nieco dystansu uzyskać większe szanse. Nieco mniejszy dystans zaowocował również możliwością dostrzeżenia paru faktów, które wcześniej nie rzuciły się w oczy. Demony były jak z powietrza, wszelkie ciosy przechodziły przez nie, nie wyrządzając im krzywdy. Jaki był więc sens angażować się w taką zabawę, jeśli stal była nieskuteczna? I jakim prawem przybysze z otchłani potrafili zadawać rany, skoro sami byli jak z dymu czy cienia?

Detlef spojrzał na drogę, którą przed chwilą przybyli, wypatrując Melissandry i Zebedeusza. Podróżująca samotnie para mogła się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie. Może trzeba by ich ostrzec?
Jednak to, co się działo przy bramie, było ważniejsze. Klepnięcie po zadzie skłoniło niechętnego wierzchowca do zrobienia kolejnych dwóch kroków w stronę walczących.

Okrzyki dobiegające od strony zabudować świadczyły o tym, że nadciąga jakaś pomoc. Czy zatem warto było się narażać osobiście? Może ogień lepiej poskutkuje na demony, może je zniechęci? Z pewnością nie warto było informować nadbiegających o demonach. A nuż oni by się zniechęcili...
Starannie wycelował, a potem strzelił do demona, który stał tak, że na linii strzału nie znajdował się żaden z towarzyszy Detlefa.

Grave Witch 15-02-2012 14:46

Grave & Valth [+18]
 
Spoglądając za oddalającym się wozem, Melissandra nie mogła ukryć zadowolenia, które odmalowało się na jej twarzy. Była wśród nich tylko.. głównie za sprawą Zebedeusza. Nie chciała go opuszczać, a nie mogła mu zaufać na tyle by podzielić się swymi planami. Zdecydowanie jego wybór nie ułatwił jej życia. O ile bowiem łatwiej byłoby zginąć z jego ręki niż dalej toczyć tą grę zwaną życiem.
- Co o tym wszystkim sądzisz, mój drogi? - zapytała, gdy tylko upewniła się, że tamci jej nie usłyszą.

Zebedeusz szedł powoli koło Melissandry. Miał wiele w głowie, lecz na razie nie pozwalał by te “natrętne” myśli miały pierwszeństwo.
- Moja droga.. Wszystko zależy co spotkamy na miejscu.. Nie wiele wiem o kultach, lecz na mój gust kult Nurgla odpada. Kult boga Krwi.. też nie wygląda na jego robotę. Wszyscy zakładamy, że słowa Konrada o kulcie są prawdziwe. Być może nie powiedział nam całej prawdy. Być może Ci, którzy posługują się symbolem, o którym nam nasz pracodawca powiedział, nie koniecznie są kultystami a może nie w takim znaczeniu jak myślimy. Świat jest pełen tajemnic, wiele prawd kryje się w ceniach.. Oczywiście, ciekawi mnie to z naukowego punktu widzenia i chęci zgłębienia swoich doświadczeń, choć przy Tobie zgłębianie ich wydaje się być bardziej dogłębne i satysfakcjonujące - uśmiechnął się - A Twoje przemyślenia na ten temat, podzielisz się ze mną nimi ?

To było dość niebezpieczne pytanie. Zarówno dla niej jak i dla niego. Zastanowiła się chwilę nad tym jak powinna odpowiedzieć by nie poczuł się urażony jej brakiem zaufania, a jednocześnie nie dowiedział zbyt wiele.
- Moje wiedza o kultach jest znacznie mniejsza od twojej. W kręgach, z których pochodzę nie naucza się młodych dam o spaczeniach tego świata. Osobiście poznałam dwa... trzy właściwie i żaden z nich nie wydaje się być tym, z którym mamy mieć do czynienia. Oczywiście możemy założyć że nasz kupiec mówił prawdę. Równie dobrze mógł jednak kłamać sam będąc jego wyznawcom. Może skrzynia spoczywa w poświęconym miejscu... - wzruszyła lekko ramionami. - Jakby jednak nie było z chęcią bym do niej zajrzała i sprawdziła jego słowa. Najlepiej zanim dotrą do niej pozostali - zerknęła w jego stronę by sprawdzić jakie wrażenie wywarły na Zebedeuszu jej słowa.

- Hmm.. przed nimi - słowa zawisły na chwilę w powietrzu - Sądzę, że czas pokaże droga Mel albowiem.. - nie do kończył wypowiedzi - Tak. Czas pokaże. Na razie dotrzyjmy na miejsce cało i zdrowi. Sądzę, że pokój, ciepła strawa, wygodne łóżko i gorąca woda dobrze zrobi nam na takie rozważania. A z jakimiż to kultami miałaś styczność Mel ? - zapytał

To nie było najlepsze pytanie dla ich wspólnej przyszłości... Odpowiedź na nie stanowiła ryzyko, na które nie była pewna czy jest gotowa.
- Chociażby Nurgla, co raczej tajemnicą nie jest - odpowiedziała ostrożnie, zmuszając usta by ułożyły się w słodki uśmiech. - Czas... Czas niestety nie działa na naszą korzyść. Masz jednak rację, znacznie lepiej się myśli gdy ciało jest zadowolone... - powróciła do wcześniejszego tematu przesuwając wzrokiem po jego ciele. - Może powinniśmy przyspieszyć?...

- Czemu nie - odpowiedział żak - Wiesz choć teraz jesteśmy zupełnie sami ,więc jeśli zechciałabyś kontynuować odpowiedź o swoich doświadczeniach , to chętnie Cię wysłucham. Nie zmuszam Cię do nieczego, w końcu to Twoja przeszłość nie moja, moja droga..

Jakże kusząca propozycja... Faktycznie, byli sami, a to dawało spore pole do działania.
- Był jeszcze Slaanesh... - odpowiedziała porzucając próby skierowania jego uwagi na nieco przyjemniejszy temat.

Słowo to zaczęło dźwięczeć żakowi w uszach, wspomnienia.. mur.. Żak uśmiechnął się i rzekł:
- Pan Bólu i Rozkoszy.. kiedy Ci się zdarzyło go spotkać ? A trzeci to ? - ostatnie pytanie wyszło z trudem, lecz musiał je zadać. Po prostu musiał.

Na wyjawienie tego nie była jednak jeszcze gotowa. Zamiast więc wyjawić mu swoje powiązania z Khainem, skupiła się na pytaniu, które zadał wcześniej.
- Niecały rok temu, na ziemiach ojca mojego małżonka - wyjaśniła na tyle spokojnie, na ile mogła. Rany wciąż były świeże a nienawiść nie doczekała się ujścia. - Zaproszenie przyszło nagle i nie zostawiło możliwości odmowy. Obawiam się, że wyszłam z owego przyjęcia bez pożegnania się z gospodarzem i jego synem. Teraz nie mogę się doczekać by nadrobić ów brak dobrych manier...

Zebedeusz słuchał ale Mel mówiła bardzo chaotycznie..
- To znaczy? Bo strasznie to zagmatwałaś.. a ja prosty człowiek .. - uśmiechnął się

Zagmatwała? Jak dla niej każde słowo było całkiem proste i zrozumiałe widocznie jednak spoglądała tylko z własnej perspektywy.
- Przesadzasz Zebedeuszu, skoro jednak nalegasz... - przerwała na moment by wybrać odpowiednie słowa. - Moje pierwsze i jedyne jak do tej pory spotkanie z wyznawcami Slaanesha nastąpiło pewnej nocy, w trakcie której zostałam porwana z własnej komnaty i aż do rana stanowiłam dla nich przedmiot do zaspokajania zachcianek. Nad ranem udało mi się zbiec i odnaleźć schronienie. Od tamtej chwili czekam by im odpłacić. Każdemu z osobna, zostawiając na koniec mojego męża tak by mógł przyglądać się jak morduję jego ojca, wiedząc że będzie następny. Poświęcę na to całą noc, dokładnie tak jak oni to uczynili i nie pożałuję im niczego z tego czym mnie wtedy obdarowali. Ich życie i dusze należeć będą do nas... - odwróciła wzrok by zapanować nad wartkim strumieniem nienawiści i żądzy mordu, która odezwała się w niej z pełną mocą. Nagle fakt, że byli tu sami nie był tak dogodny...

Słowa Mel sprawiły, że Zebedeusz zamilkł. Przysłuchiwał się każdemu jej słowu, starając się nie zwracać uwagi na gniew w jej tonie.
- Wybacz - powiedział cicho - Nie wiedziałem. Jest mi... przykro.
Słowa ugrzęzły w gardle uczonemu, bowiem ten nie wiedział co powiedzieć. Widział nie wiele, choć wiedział dużo. Słyszał nie raz od swojego przyjeciela Theodora, który był kapłanem Sigmara, o tym plugowawym kulcie, lecz wiedzieć a spotkać kogoś, kto .. doświadczył okrucieństwa to dwie różne sprawe. Nie wiedząc co zrobić, po prostu szedł tuż koło Mel..
- A trzeci to … ? - musiał, coś w środku kazało mu wypowiedzieć te słowa...

- Na ile mogę ci zaufać, Zebedeuszu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, nadal unikając patrzenia w jego stronę.

- Mel.. - Zebedeusz spojrzał na nią z oczami, które wpatrywały się w nią jak w obrazek - A co Ci mówi twoje serce..? Jeśli nie chcesz, nie ufasz mi.. to nie mów. Nie będę cię zmuszał. Uszanuję Twoją decyzję.. - spuścił głowę w dół

Przystanęła, zmuszając go tym, by również się zatrzymał. Odczekała, aż podniesie głowę po czym obdarzyła go nieco współczującym spojrzeniem.
- Trzecim jest Khaine.. - zaczęła, po czym pozwoliła by całe tłumione przy nim i przy pozostałych, okrucieństwo wypłynęło na jej oblicze. - Mój Pan...

Zebedeusz wziął głęboki wdech i wydech.
- O kurwa - mruknął cicho - Mnie też chcesz poświęcić, na jego ołtarzu ?
Zapytał. Podniósł głowę i spojrzał na nią. Jego spojrzenie zawierało chyba wszystko: uczucie, czułość ale i zimną pewność siebie.

- Twoja dusza została mu obiecana - odpowiedziała szczerze. Skoro zabrnęli już tak daleko to nie widziała powodów do kłamstw. - Jeżeli mnie zdradzisz, jeżeli odwrócisz się odemnie, spełnię daną obietnicę. Sam wybrałeś, dałam ci szansę uniknięcia tego wszystkiego. Tak długo jednak, jak długo będę ci mogła ufać, jesteś bezpieczny.

`“Mel.. Mel.. Mel..” - Zebedeusz milczał co odpowiedzieć, nie chciał się z nią kłócić ani walczyć. Nie teraz przynajmniej.
- Pomogę Ci na tyle na ile uznam że mogę. Wybrałem Ciebie.. a nie ścieżkę krwi i mordu - rzekł już poważnie - Zabijać nie będę.

- Nie będę cię zmuszać - odpowiedziała z ulgą ale i wyraźnym żalem. Wizja ich dwojga nad ciałem ofiary byłą taka kusząca... - Sama wybrałam tą ścieżkę i sama nią podążę.
Zeb podszedł do Mel, objął ją i rzekł:
- Jedni lubią coś, inni nie. Ja lubię Ciebie. To mi wystarcza. Może dla Ciebie to za mało, zrozumiem..ale jestem zwyczajnym żakiem, i tylko siebie i swoją uwagę Ci mogę dać.. Rękę mam jedną więc jej Ci nie oddam - uśmiechnął się

Przylgnęła do niego zamykając szczelnie cały gniew, który uwolniła.
- To mi wystarczy - odpowiedziała, po czym dodała ciszej, głosem w którym pobrzmiewały błagalne nuty. - Nie zdradź mnie najdroższy. Zabij, jeżeli takie będzie twoje życzenie, jednak nie waż się zawieść zaufania które w tobie pokładam.

Złapał ją w pasie i uśmiechając się rzekł:
- Dobrze.. Moja Pani.. a teraz albo się pospieszymy do miasta i pokoju, albo tutaj pozbawię Cię ubrań

Mina Melissandry jasno świadczyła o tym, że nie miałaby nic przeciwko skorzystaniu z uroków otaczającej ich natury.
- Miasto i pokój brzmią interesująco, lecz jednocześnie nieznośnie odlegle... - stwierdziła przygryzając lekko dolną wargę i wymownie spoglądając na jego usta.

Zebedeusz spuścił dłonie na pośladki szlachcianki, i złapał ją mocno i zblizył usta do jej ucha:
- A nie boisz się że coś Cię ugryzie - ugryzł ją w ucho delikatnie

- Zależy gdzie - odpowiedziała, odchylając głowę tak by miał łatwiejszy dostęp zarówno do ucha jak i szyi.

Zebedeusz zaczął ją całować po szyi, uchu a jednocześnie rękąmi zaczął rozpinać jej koszulę, szukając jej piersi. Złapał ją potem za rekę i zaciągnął ją, na pobocze, gdzie mogli by oddać się piesczotom. Tym razem on pierwszy usiadł na ziemi i przyciągnął ją do siebie i mruknął jej do ucha..:
- No Pani.. jestem Twój... weź mnie..

Oprzeć się takiej pokusie? Nie była świętą.. Roześmiała się cicho padając na kolana tuż przy nim. Jej dłonie nie potrzebowały zachęty by rozpocząć swoją wędrówkę. Nie miała ochoty bawić się w subtelności. Niestety, musiała również pamiętać i o tym, że mieli wkrótce zawitać w miejscu publicznym. Zwinnymi palcami przeprowadziła udany atak na guziki jego koszuli, każde swoje zwycięstwo świętując muśnięciem warg na jego nagiej skórze. Wraz z drogą, którą pokonywała zmieniała również ustawienie swego ciała by w końcu wygodnie ułożyć je między jego nogami.
Rozprawiwszy się z koszulą niezbyt delikatnie wyjęła ją ze spodni i zsunęła do połowy, tak by łokcie miał unieruchomione w rękawach. Poświęciła chwilę by wygłodniałym wzrokiem zbadać odsłonięte fragmenty ciała Zebedeusza. Jej słodki, kochany chłopiec... Uśmiechnęła się leniwie po czym przejechała paznokciami po skórze, zostawiając na niej cztery, szybko nabiegające krwią, ślady.
Jej wzrok podążył za nimi by zatrzymać się w miejscu do którego dostępu bronił pas oraz materiał spodni. Gdyby znajdowali się w innej sytuacji, użyłaby sztyletu. Teraz jednakże ograniczyła się do własnych rąk, może nie tak niepokojących jak ostrze przyłożone do najczulszego fragmentu męskiego ciała, jednak bynajmniej nie pozostających bez odzewu z jego strony. Spieszyć się czy nie...? Niezdecydowana to zabierała się za pozbawienie go ochrony to znów skupiała na ostrożnych, okrężnych ruchach, po części badających, a po części wyraźnie nastawionych na rozbudzenie żądzy.
Wreszcie zwyciężył pośpiech wywołany przez narastająca ochotę na spróbowanie nieco innych sposobów zadowolenia jej najdroższego żaka. Pas został rozpięty, spodnie również aczkolwiek jakoś nie znalazła czasu by podjąć próbę zdjęcia ich z jego ciała. Bo i po co skoro dostała to co chciała...
Pozostało jedynie pochylić się i pokonać drogę, która jej usta już wcześniej zrobiły. Tym jednak razem nic nie broniło jej dostępu do jej końca. Zatrzymała się jedynie na chwilę by unieść głowę i rzucić mężczyźnie długie, pełne obietnic spojrzenie.
Zebedeusz, jak to facet, leżał i patrzył zasacynowany na Mel. Jej pocałunki, dotyk mimo iż sprawiał częściowo ból, to jednak odczuwał w nim podniecenie. Kręcił go sposób gry prowadzonej przez szlachciankę. Jej spojrzenie sprawiło iż, cały napięty do tej pory Zeb, przyciągnął ją do siebie mocno, chwytając ją brutalnie za włosy, i pocałował. Krótko lecz gwałownie. Puścił jej głowę. Uspokoił się, jakby zwierzęca, mroczna strona jego natury, zdawała się być jeszcze pod kontrolą. Oddychał coraz szybciej, oczy płonęły mu od pożądania, a jego dłonie wpijały się w ziemię. Inne części ciała dobitnie również pokazywały na co młody żak ma ochotę. On sam przegryzał usta i czekał z niecierplwością... na ruch kobiety.

Grave Witch 15-02-2012 14:47

Grave & Valth [+18]
 
Nie czekała dłużej, mimo iż dręczenie go sprawiłoby jej z pewnością wiele przyjemności. Jej wargi znalazły kolejne miejsce na jego ciele, którym mogły się zająć. Czy mogła im pożałować nowych doświadczeń w o wiele milszej atmosferze niż ostatnim razem gdy miały okazję świadczyć tego rodzaju usługi. Delikatnie, pomagając sobie dłonią, której ostrożne, jednak pewne ruchy ułatwiły jej dostęp do upatrzonej zdobyczy, złożyła pocałunek na samym czubku. Muśnięcie języka stanowiące jego kulminację, powiększyło swój zasięg badając z fascynacją każdy fragment nie osłaniany przez jej dłoń. Usta nie pozwoliły sobie by pozostać z tyłu, dołączając do zwiedzania, to zaciskając się to znów lekko rozluźniając by po chwili zsunąć na sam dół, pozwalając by usta zostały całkowicie wypełnione, a następnie powtórzyć ów ruch w drugą stronę.
Nieprzydatne dłonie rozpoczęły wędrówkę po brzuchu i torsie mężczyzny. Na przemian drapiąc i głaszcząc jego skórę, zostawiając na niej swoje ślady, a następnie drażniąc je by właściciel ciała dobitnie odczuł ich istnienie.
Świadomość zadawania mu bólu obudziła w niej uśpione żądze, tkwiące głęboko ukryte, tuż obok innych, zamkniętych klatek pełnych potworów. Przyspieszyła ruchy ust, jednocześnie zwiększając ich nacisk. Z pełną premedytacją połączoną z najwyższą delikatnością musnęła zębami najczulsze miejsce by natychmiast przesunąć po nim językiem łagodząc ból i zwiększając wrażenie, które wywołał. Pamiętała, jakże by mogła zapomnieć, jakie wrażenie tego rodzaju pieszczota mogła wywołać na mężczyźnie. Wtedy była gotowa zrobić wszystko by zostawili ją w spokoju i pozwolili umrzeć. Teraz była gotowa zagłębić się w owych wspomnieniach by obdarzyć przyjemnością jedynego człowieka którego dopuściła do tej części siebie, która je zawierała.
Z jej gardła wydarł się na wolność zduszony jęk. Przyjemność którą czerpała z aktu była niemal równa tej, którą obdarzała Zebedeusza. Co z nią było nie tak...? Serce biło w szalonym rytmie zmuszając płuca do zwiększenia wysiłku i przyspieszenia oddechu. Czując jak, zarówno jego, jak i jej własne ciało reaguje na pieszczotę ust, przeklęła w duchu spodnie, które miała na sobie. Nie przerywając pobudzania swego kochanka, zsunęła dłonie z jego piersi by skierować je w stronę własnego pasa i zapięć broniących dostępu do tej części jej ciała, która niemal boleśnie pulsowała w oczekiwaniu na ulgę w postaci rozkoszy, którą tylko on mógł jej ofiarować.

To co przeżywał Zebedeusz, ciężko było mu opisać. Extaza, w którą go wprowadziła Mel sprawiła że młody żak prawie odpłynął. Jego cichy krzyk można było usłyszeć. Po raz pierwszy przeżywał połączenie bólu i rozkoszy w pełni świadomie. Czuł jak każda jego cząstka pragnie poczuć Mel na sobie. Jego oddech stawał się coraz szybszy, cięższy. Widząc, jak Mel zaczyna zdejmować z siebie rzeczy Zebedeusz przerwał jej pieszczoty i “ruszył” jej z pomocą. Pragnienie, pożądanie, ogień. To wszystko rozpalało go, tu i teraz. Gdy Mel “mocowała” się z dołem, on zdejmował z niej górę, przy okazji całując jej szyję, usta co jakiś czas. W końcu Mel została pozbawiona ubrania.. Zebedeusz przyciągnął ją do siebie, pozwalając jej prowadzić cały akt miłosny od początku do końca.

Pozwoliła mu na to opadając tak by jej twarz znalazła się o cal od jego, a piersi dotknęły nagiej skóry męskiego torsu. Uśmiechnęła się tłumiąc nieco pożądanie spalające ją niczym ogień który trafił na butlę z oliwą. Uniosła dłoń by delikatnie, samymi opuszkami palców przejechać po jego policzku i zawędrować ku linii ust. Ich ciała dopasowały się do siebie jakby były do tego stworzone. Poruszyła lekko biodrami, lecz nie miała zamiaru zakończyć tych chwili przyjemności. Jeszcze nie teraz. Uniosła się lekko by spojrzeć na niego z góry. Przez cały czas na jej ustach gościł słodki, czuły uśmiech, jednak z oczu przebijała ledwo kontrolowana żądza mordu połączona z nutką szaleństwa która zagościła w niej wraz z pierwszym trupem, jaki pojawił się na jej koncie. Ponownie, leniwie się przy tym przeciągając, poruszyła biodrami opuszczając się nieco niżej tak by ruch ten sprawił mu nieco większą niż wcześniej przyjemność. Nie przerywając drażnienia się z jego pragnieniami, wychyliła lekko ciało by dłońmi sięgnąc w stronę plecaka, który leżał porzucony niedaleko ich “łoża”. Wiedziała dokładnie gdzie znajdował się element, którego jej w tej scenie brakowało. Właściwie jeden z kilku elementów, pozostałe musiała sobie jednak darować. Wszak nie planowała go zabić... Jeszcze nie... Jedwabny sznur zabarwiony był szkarłatem. Jej małą zachcianka i praktyczny wybieg. Owinęła go sobie wokół ręki zachwycając się żywym kolorem i jego dotykiem na rozpalonej skórze. Gdy przeniosła to spojrzenie na leżącego pod nią mężczyznę, jej usta ułożyły się w drapieżny uśmiech. Nie protestował gdy ponownie ich ciała niemal w pełni się ze sobą połączyły a zwinne dłonie zawiązały pierwszy supeł na jego nadgarstku. Grzeczny chłopiec...
Zadowolona z efektu swej pracy uniosła się wyżej by dotknąć ustami skóry tuż nad linią wyznaczoną przez sznur. Powoli przesuwała usta niżej, dążąc do jego szyi, a stamtąd ku mostkowi jednocześnie układając biodra tak by wystarczył jeden, długo wstrzymywany ruch by mogła dojść do kulminacyjnego momentu.
Powolne, równomierne ruchy jej bioder drażniły zarówno ją jak i jego. Opanowanie się w tej chwili przychodziło jej z trudem jednak jeszcze nie sięgła po ostrze co było, jak dla niej, ogromnym sukcesem. Pragnęła jednocześnie unieść się i chwyciwszy w dłoń sztylet zatopić go w jego ciele, aż po rękojeść. Z drugiej strony potrzeba połączenia była niemal tak samo mocna. Trzymała głowę nisko, zajmując usta smakowaniem jego skóry, zostawiając na niej liczne ślady własnych zębów, za każdym razem łagodzone muśnięciami języka. Walczyła by w końcu wygrać ową walkę i z cichym westchnieniem unieść się i wbić spojrzenie w jego oczy podczas gdy ich ciała wreszcie w pełni się zespoliły.
Kolejne długie chwile były symfonią złożoną z przyspieszonych oddechów, sporadycznych okrzyków i westchnień zmieszanych z żarem ciał i słonym smakiem skóry na języku, gdy pochylała się by obdarzyć kochanka pocałunkiem, korzystając z tych nielicznych momentów gdy zwalniała przedłużając ów akt do granic możliwości. Czekając na chwilę w której będzie mogła podążyć za nim i pozwolić by narastająca w niej rozkosz eksplodowała odcinając ją od wszystkiego i wprawiając w stan pełnego spełnienia.

Zebedeusz oddał całe pole do “popisu” Mel. Nie stawiał oporu gdy kochanka go związywała. Każdy jej ruch, pocałunek sprawiał, że wrzał i miał ochotę dojść. Czekał jednak na partnerkę, bo w końcu nie wypada by dojść przed nią. Smakował każdy jej ruch, każdy dotyk, pocałunek. Nie zwracał uwagi na Mel, co się z nią dzieje, po prostu czerpał z tego przyjemność. Jego oddech stawał się to co raz bardziej szybszy, ciało coraz bardziej napięte a jego głowa odchyliła się do tyłu. Gdy był blisko prawie krzyknął..
- Kurwa.. ja pierdolę...

Uśmiechnęła się przyspieszając i z premedytacją wbijając paznokcie i przeciągając nimi wzdłuż torsu mężczyzny zostawiając osiem krwawych śladów. Tyle jej wystarczyło jednocześnie burząc jej kontrolę i uwalniając wstrzymywany wybuch. Odchyliła się do tyłu i wydała z siebie pełen zadowolenia krzyk.

Paznokncie zagłębiły się w ciało żaka, powodując iż ból przeszył się z orgazmem co zwiększyło doznania młodziana. Krzyk kobiety uzupełnił całość tych odczuć. Sztywne i napięte mięśnie Zebedeusza powoli zaczynały relaksować się, odpreżać.
- Oj Mel.. - szukał słów ale nie wiedział co powiedzieć.. chyba po raz pierwszy
Chciał ruszyć rękami lecz dopiero teraz, dotarło do niego w pełni że ma je skrępowane. Uśmiechnął się, leżąc “posłusznie”.
- Wiesz powinniśmy częściej spacerować.. - w końcu znalazł słowa które chciał wypowiedzieć

Nie odpowiedziała, nie od razu, skupiając się na kontrolowaniu oddechu i wyciszaniu targających nią pragnień. Związany... Bezbronny... Fakty krzyczały w jej umyśle żądając wykorzystania. Wystarczyło wyciągnąć dłoń i sięgnąć po sztylet. Tak łatwo... Zimna stal wołała ją, przynaglając by poddała się i zrobiła z niej użytek. Była w stanie niemal usłyszeć szept przypominający jej o zobowiązaniu, którego spełnienie przyrzekła.
- Na Khaina... - wyszeptała, wyciągając dłoń w kierunku pasa, w którym tkwił sztylet.

Zebedeusz słysząc imię Boga, skrzywił się lekko. Ruch ręki. Zebedeusz krzyknął:
- Mel!!!!

Drgnęła słysząc jego krzyk. Potrząsnęła głową, po czym stanowczym, szybkim ruchem wyjęła sztylet.
- Wolisz pozostać w więzach? - zapytała gniewnie, próbując złością pokonać zauroczenie wizjami. - Ten obraz nie jest zbyt... bezpieczny - dodała.
- Wiesz gdyby nie to że noc może być zimna, chętnie bym skorzystał o ile będziesz mnie ogrzewać. - uśmiechnął się szeroko - Chociaż z drugiej strony, wolę wygodniejsze łóżko.. Przecinaj skarbie i zbierajmy się do miasta..
Zebedeusz miał różne przemyślenia ale wolał na razie nie zaprzątać sobie nimi głowy.
Zrobiła o co prosił, notując przy tym w myślach by nie zapomnieć kupić nowego sznura.
- Masz rację, pozostali zapewne już się grzeją przy kominku - odpowiedziała, zsuwając się z niego i zabierając do ubierania.

Zebedeusz wstał również, delikatnie odsuwając się od Mel. Zaczął się ubierać, co jakiś czas zerkając na nią. Wiedział, że wcześniej czy później dojdzie do tego że będzie musiał wybrać, na razie wybór wolał odwlec w czasie. Czuł że stąpa po cienkim lodzie, ale na razie.. chciał dalej w to brnąć.
- Być może.. ja osobiście zjadłbym coś...
Skinęła głową gdyż sama również nie pogardziłaby czymś ciepłym i smakowitym. Nie mówiąc już o tym że miasto mogło spełnić też nieco inne potrzeby, które w niej narastały.
- Mam nadzieję, że mają tam więcej niż jedną karczmę... - wyraziła swoje myśli na głos. - Mój Pan się niecierpliwi... - dodała poprawiając pas i czule przesuwając palcami po rękojeści sztyletu. - Chodźmy.
Zebedeusz spojrzał na Mel, przestraszonym wzrokiem. Chciał coś powiedzieć, chciał było to widać. Jakby się dusił, jakby chciał zrzucić z siebie ciężar. Pokiwał głową tylko i wzruszył ramionami.
- To Ty się zabawisz a ja się wyśpię.. - uśmiechnął się - ciekawe jakie rozrywki nasi towarzysze sobie zafundowali..
Zebedeusz poczekał aż Mel będzie w pełni gotowa i wtedy dopiero powoli ruszył.
Obraz krasnoluda któremu po brodzie ścieka piwo mieszając się z resztkami kolacji, które się w niej zachowały na inne czasy, wywołał u niej atak wesołości.
- Cóż... Jakiekolwiek by nie były raczej nie przebiją naszych, a noc wciąż młoda - ostatnie słowa wypowiedziała rozmarzonym głosem. Może tym razem nie byle hulaka, a .. Przecież w mieście takim jak Heisenburg musiały być dzielnice biedoty. Może powinna je odwiedzić... Mały domek na uboczu, słodka rodzinka zaskoczona w trakcie zasłużonego snu.... - Powiedz - nakazała nagle, chwytając go przy tym za ramię. - Żadnych tajemnic Zebedeuszu... Powiedz co chciałeś powiedzieć.

Zebedeusz spojrzał na nią, znów oczy patrzyły na nią czule lecz twarz miał jakby wyciosaną z kamienia.
- Nie wymawiaj przy mnie jego imienia.. proszę. Jeśli i ja mam Ci ufać.. to kontroluj bardziej swoje popędy.. nie które przy najmniej... A teraz chodźmy - znów pojawił się uśmiech, jakby wszystko było w porządku. Twarz znów była uśmiechnięta

W jej oczach błysnął gniew. Palce zacisnęły się mocniej na jego ramieniu. Kontrolować... Nie wymawiać imienia... Teraz gdy otworzyła się przed nim miała ponownie zamknąć tą część siebie niczym więźnia wrzuconego do najgłębszego z lochów.
Wzięła głębszy oddech i powoli, jakby sprawiło jej to dużą trudność, rozwarła uścisk.
- Dobrze - odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy i starannie modulując głos by nie było w nim słychać burzy, która została na nowo rozpętana. Ciekawa była czy był świadom tego, że właśnie skazał niewinnych ludzi na śmierć w bólu i utratę duszy.

chaoelros 15-02-2012 21:14

Łowca demonów! Czyżby taki los czekał Mordrina? Po drodze powinien zabić chociaż jednego olbrzyma, tak dla przyzwoitości. Mordrin nie chciał zakończyć swego żywota, ginąc z ręki demona. Troll czy olbrzym to by go zjadł najwyżej. Demony były niepewne, a te tutaj nie mogły się zdecydować czy istnieją naprawdę czy nie. Właśnie dlatego Mordrin nie chciał zostać zabójcą demonów. Trolle czy olbrzymy to stworzenia z krwi i kości. Wiedział jak z nimi walczyć, choć trolle potrafiły zaskoczyć. Tam jednak czuje się drugiego przeciwnika a demony są istotami, których natury Mordrin nie rozumiał.

Krasnolud wycofał się parę kroków po ciosie. Wystawił tarczę w lewą dłoń a halabardę chwycił w drugą. Demon zasiał w khazadzie obawę, że zaatakowany może znów się zdematerializować, dlatego Mordrin był zmuszony przyjąć pozycję obronną. To starcie musiał opierać na strategii szybkich kontrataków, albo zwyczajnie nadziać demona na głownie kiedy ten będzie parł na niego.

JanPolak 16-02-2012 13:30

Knut stanął obok khazada - ramię w ramię, tarcza w tarczę. Niematerialna natura demonicznych przeciwników wykraczała poza pojmowanie wojaka. Lecz - na chłopski rozum - jeśli ich ciosy były prawdziwe, to w chwili ataku kończyny musiały się materializować! Knut przyjął defensywną postawę za tarczą i czekał na atak demonów. W momencie ataku, uderzy z wyprzedzeniem. Fachowo szkolony szermierz nazwałby to przeciwtempem - Knut nazywał to laniem po łapach.

- Albert, chowaj się! Za ścianę tarcz!

Aeshadiv 16-02-2012 14:20

Albertowi nie było w smak odrzucać propozycji Knuta. Momentalnie wbiegł za swoim towarzyszy i jak to kiedyś walczyli Tileańscy wojownicy rąbał swoją siekierką zza osłony. Robił to ostrożnie. Nie chciał po raz kolejny oberwać. Nie dość, że cholera wie co to za świństwo one mają pod pazurami, na ogonach czy niektóre nawet na językach...

- Dzięki... a teraz do ataku! - powiedział biorąc ostrożny zamach.

AJT 17-02-2012 09:58

Mordrin, Knut i Albert przyjęli pozycję obroną, chowając się za ścianą tarcz. Stanęli po jednej stronie, demony po drugiej. To pozwoliło Detlefowi zająć bardzo dobrą pozycję do strzału. Atakujące jego kamratów stwory, nic nie robiły sobie z szlachcica. Miał on więc masę czasu, by nawet w tych trudnych, nocnych warunkach spokojnie przymierzyć. Na linii strzału miał praktycznie trzy zjawy. Bełt opuścił kuszę, szedł wprost idealnie w czerep pierwszego z nich. Idealny lot zakończył się dopiero … w pniu najbliższego drzewa. Kolejny raz pocisk przeszedł przez stwory, jakby zupełnie ich tam nie było.

Biegnący z pomocą mężczyźni byli co raz bliżej. Z każdą sekundą von Halbach, w świetle co raz dokładniej mógł ich rozróżnić. A szczególnie kapelusz jednego z nich, charakterystyczny dla … łowców czarownic. Ratunek był blisko…

Walka za ścianą tarcz, przyniosła jeden pozytywny skutek. Nawet demonom ciężko było przejść przez tak wykonaną obronę. Knut z Mordrinem raz po raz czuli ataki, świadczyć to mogło o materialności wrogów. Lecz kontrataki bohaterów na nic się nie zdawały i przeczyły chwilę wcześniej postawionej tezie. Defensywa była skuteczna, ale jak walczyć z czymś, czego zranić nie można? Jak przystąpić do ofensywy? A w końcu, jak to w ogóle przeżyć? Te myśli ich nie opuszczały.

W tym momencie usłyszeli biegnących mężczyzn, tych samych co widział Detlef. Droga wjazdowa zaczęła rozświetlać się co raz bardziej trzymanymi przez nich pochodniami i latarniami.
- Stać! Co tu się dzieje?! Przestać! – Krzyczał łowca zbliżając się do von Halbacha. - Karsten do tego na koniu! Reszta za mną! –

Gdy tylko minęli palisadę, a światło ich pochodni rozświetliło demony, w jednym momencie stwory zniknęły. Teraz nad rannym człekiem stali tylko Albert, Knut i Mordrin. Zaskoczeni nagłym obrotem sprawy opuścili gardę. Jednak ujrzawszy łowcę, mogli zacząć się obawiać, że kolejne kłopoty dopiero nadchodzą.

- Dietrich sprawdź co z nim- łowca skinął w kierunku leżącego mężczyzny –To Martin?! do krzyknął po momencie.

W końcu razem z jeszcze jednym pomocnikiem dotarł do bohaterów.
- Jam Ludwig Kreibich, Łowaca Czarownic, stanowiący wszelkie prawo w tej wiosce! W imieniu Imperatora i świętej Inkwizycji nakazuje wam opuścić swe oręże i udać się ze mną!
Same słowa, wśród zwykłych mieszkańców Imperium, mogły budzić ogromną grozę. A ten nastrój tylko potęgować mógł, potężny korbacz trzymany przez mężczyznę w ręce.

***

Zebedeusz z Melissandrą podążali już w kierunku wioski. Z dala widzieli światła i niemałe zamieszanie. Ale z całą pewnością nie byli w stanie określić co się dzieję. Zresztą w swych głowach mieli obecnie inne troski, czy też plany. Czy Mel zdoła zaspokoić swe rządze w wiosce, która na wstępie wydaje witać się już ich jakimś zamieszaniem? W wiosce, gdzie również może panować pewien kult? W wiosce gdzie swój żywot spędza jedynie około stu osób. Czy śmierć paru z nich nie zostanie niezauważona? A co na to jej nowy kochanek? Zebedeusz, cóż on naprawdę myślał o całej tej sytuacji. Czy miał zamiar igrać ze śmiercią jak i Stragazza? Czy wprost przeciwnie? Na razie szli jednak przed siebie zmierzając do Heisenburgu.

Kerm 17-02-2012 16:47

Strzał był nad wyraz celny. Bełt powinien się wbić głęboko w głowę demona. I wbił się, w zasadzie aż za dobrze.
Powodów do zadowolenia nie było. To nie było tak, że demony zamieniały się w dym gdy dostrzegały zagrożenie. One były jak z dymu, który nagle nabierał ciała i twardości w chwili gdy to on zadawał cios. Jak tu trafić takie bezcielesne “coś”?

Kolejny strzał był równie efektowny, mimo tego Detlef ponownie naładował kuszę. A nuż coś by się zmieniło?
No i zmieniło się. Można by to nazwać wpadnięciem z deszczu pod rynnę, bowiem na czele pomocy znalazł się łowca czarownic. A takim jak on niewiele trzeba było, by człowieka wysłać na stos.
- Detlef von Halbach - przedstawił się, patrząc na łowcę z góry. Jako że siedział na koniu, przyszło mu to z łatwością. Opuścił co prawda kuszę, ale jej nie rozładował. - Od kiedy w tej okolicy grasują demony? Trzy nas napadły.

AJT 17-02-2012 19:44

- Pytania to z pewnością nie pan tu będzie zadawał! – odkrzyknął dość gniewnie w kierunku Detlefa – Opuścić wszyscy broń powtarzam! A pan von złazić z konia, odłożyć kuszę i nie zadawać więcej pytań. O ile macie rozum w głowie i nie macie konszachtów z Chaosem, to udacie się teraz spokojnie ze mną i moimi ludźmi. – tym razem już dobitniej powtórzył wezwanie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172