lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 1 ed] Wsi spokojna, wsi wesoła (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/11104-wfrp-1-ed-wsi-spokojna-wsi-wesola.html)

kymil 12-07-2012 21:39

Wioska Kurtwallen, kwadrans później

- Na śmierć z nimi! Spalić! Bij, zabij!


Korowód wieśniaków powoli, lecz nieubłaganie zacieśniał się przed Ottonem, Gottem, Imrakiem i Magnarem. Opierali się o ściany stajni. Nerwowo zaciskali wilgotne od potu ręce na rękojeściach noży.
Chłopi postępując krok za krokiem wbijali w nich nienawistne spojrzenia. Niektórzy dzierżyli widły, tasaki. Gdzieś z tyłu zapalały się pochodnie. Psy wyły potępieńczo. Matki chowały nieliczne dzieci do chałup.

Wszyscy wiedzieli co się zaraz stanie...


Kwadrans wcześniej


Ponurzy strażnicy zeszli im z drogi, gdy kompani chcieli wejść po uwięzionych kamratów na stryszek. Sęk w tym, że ani Vooksa ani Iveina na górze nie uświadczyli.

- Do diaska, co jest? - sklął Magnar.

Okno na strychu było otwarte na oścież, przez które wdzierał się teraz nocny wiatr. Okno wychodziło wprost na sadyby Kurtwallen.

- Gdzie się schowali? Może poszli się odlać? - spytał retorycznie Gotte.

Ottonowi zjeżyły się włoski na karku. Co prawda jak pobieżnie ocenił głośno Druzd graty kamratów wydawały się nie naruszone, ale coś mu nie pasowało. Kapral zszedł na dół, żeby ich poszukać.

Wtedy po wiosce rozległ się kolejny wrzask. W pierwszej chwili wszyscy sądzili, że przybyli zieloni H'agarhy. To był jednak przeraźliwy wrzask człowieka, który powtórzył się raz i drugi.

***

W kierunku tłumu wieśniaków deliberujących co czynić dalej z orczymi banitami, szedł z zaciętym wyrazem twarzy cieśla. Na rękach niósł zakrwawione ciało swego syna, Mariusa. Z twarzy starca ciekły grube łzy. Chłopek był zaszlachtowany jak zwierzę, cały zakrwawiony.

- Ktoś poderżnął mu gardło, kurwa jego mać... - skwitował krótko Gotte, to o czym wszyscy wiedzieli.

- Mordercy! - zawył zrozpaczony ojciec. - Grozili mu śmiercią. Widzicie, a teraz... zamordowany. Chałupa całe jest unurzana we krwi! Bogowie domagają się pomsty.

Wzrok wieśniaków spoczął na Edgarze, którego oczy zwęziły się w wąskie szparki, niczym u żmii. Z ust starego i bladego teraz najemnika wydobył się charkot, jakby zmagał się sam ze sobą.

- Ja ich ttu sprowadziłem... A onii. Wybaczcie moi drodzy...

Dziadek Crystian był w przeciwieństwie do sołtysa diabelsko elokwentny.

- Wszyscy oni winni! Kubek w kubek, demony, plugawce! Do stajni z nimi, czarty, mordercy, gwałciciele. Spalić, uwędzić! - głos dziada zabrzmiał niczym wyrok łowcy czarownic.



Gdzieś w krzakach na granicy wioski

Ivein z Vooksem mokrzy, ale wyszorowani w zimnym jak dech Ulryka strumyku nieopodal zamarli ze zgrozy. Słyszeli wyraźnie nawoływania o pomstę na kompanach.

Aldsburczykowi wydawało się nawet, że przez gęste krzaki dojrzał nawet płomienie pochodni.

- Na młot Sigmara, co począć, co począć?


- Spierdalamy, Ivein. Teraz, zaraz. Nocą. Już po nich...
- namawiał Vooks. - Odnajdziemy paniczyka Archibalda w grodzie Wilka i jakoś to będzie. Przetrwamy. Dla nich. Jesteśmy przecie niewinni... Słyszałeś, żeby ktokolwiek lincz chłopstwa przetrwał, bo ja nie? Ich jest tam ze stu wsiołków, są zrozpaczeni. Mają powody...

Zrozpaczony najmita kiwnął mimowolnie głową. Byli zgubieni, jeśli zostaną. A tak...

Wtem coś usłyszał. Niedaleko. Głos niósł się na wodzie. Dwie osoby. Rozmawiały.

Ivein ku swemu zdumieniu dojrzał dwie skradające się ku wiosce postacie. Szły bez pochodni, stąpając pewnie po mokrej trawie wzdłuż strumyka. Chłopak i dziewczyna.

"Karmelia i ... ten wymoczek, który chciał nas okraść" - zdumiał się mężczyzna.

- Słyszysz? - spytał mały gnojek. Głos mu się łamał, jakby płakał. - Marius naprawdę nie żyje...

- Bydlęta. Sukinsyny... - odparła drżącym głosem Karmelia. - Ale przynajmniej dopięliśmy swego.

- Yhhm. Zabiją ich?

- Pewnie, że tak - warknął Rudzielec. - Zaraz pójdą do piachu. A wtedy...

- Wtedy, cacko znowu nasze, kochana siostro - przytaknął chłopak. - Choć cena była nadzwyczaj wysoka, nie tak to planowałaś...

- Nie tak...

Campo Viejo 13-07-2012 05:53

Otto krew uderzyła do głowy kiedy na jego oczach sytuacja obróciła się przeciwko nim. Przeciwko niemu. Motłoch głupi jest i ślepy i mocny w kupie. Jeszcze przed chwilą Normalverbtraucher zdawał się pitolić dawnemu kompanowi coby poszedł po rozum gdziekolwiek baran go zgubił. Teraz jednak aż zakipiało ze złości pod czupryną kaprala i ciskając wściekłe spojrzenia zagotowanemu motłochowi raczył oddać się porywającej go fali bojowego rauszu. Sprawnie obrócił się w stronę parszywego starca jednocześnie chwytając rzemień tarczy co przesunęła się z pleców na ramie a w prawej ręce juz błyszczał miecz. Słońce odbiło sie w stali, która dawno nie spłynęła krwią i rządna teraz była swego przeznaczenia. Ot durne pały!

Nie prosił Ulryka o pomoc, bo tylko tchórze za bogami się chowają. Zdany teraz był na siebie samego i swych towarzyszy. Wiedział, ze miłym bogu będzie jeśli nie zostawi nic w sercu. Cienia strachu, wątpliwości czy podstępu. Żyć albo umierać. A do drogą do przeznaczenia był teraz tłum żadnych krwi kmiotów. Znał Otto dobrze psychikę tłumu. Na wsi sie urodził i wychował. Może to i były chłopy jak dęby, ale żadne z nich wojaki. Silni w kupie i pod wpływem trzymającego ich za mordy wsiowego mędrka. Stare ścierwo musiało zdechnąć pierwsze. Im więcej krwi, odrąbanych kończyn i rozprutych flaków, tym większy lęk sie wzbudzi w króliczych sercach wieśniaków. Wyrąbie sobie Otto drogę do życia albo śmierci na łonie Ulryka. Tak czy inaczej z mieczem w garści. Ich dawny kompan musiał zginąć drugi. Tylko on mógł zorganizować chłopów do walki.Tak. Zetnie Otto dziada. Tłumek zafaluje. Wytnie sobie drogę do lasu. Uciekać nie będzie. Po prostu przegrupuje się na lepszą pozycję. Na polance szans nie mieli ani większych, ani mniejszych.

W ułamki sekund plan zrodzony z furii podsycanej przebłyskami tego co miało się okazać albo mądrością, albo głupotą, kapral niczym wilk z obnażonymi kłami zwinnie zaatakował pierwszy odbierając dla motłochu inicjatywę.

Yzurmir 13-07-2012 10:30

Strach ogarnął Iveina. Nie był pewien, czy kiedykolwiek doświadczył takiego paraliżującego przerażenia; stoczył w swoim życiu wiele walk — niektóre, jak ta na Przełęczy Czarnego Ognia, były potwornymi bitwami — a jednak chyba nigdy nie czuł się tak, jak teraz. Na wojnie można bać się przeciwnika, ale żołnierz się nie waha — wiadomo, kogo bić, to i się go bije. Teraz... Teraz Ivein nie miał pojęcia, co robić, a życia jego i niemalże wszystkich jego przyjaciół ważyły się na szali.

Propozycja niziołka zdawała się go kusić. To było tchórzostwo, ale co innego mieli zrobić? Skołowany Alsburgczyk nie potrafił już teraz rozróżnić, co powinien zrobić, a czego nie powinien. Chciał jeszcze to przemyśleć, ale okrzyki ze wsi zdawały się go ponaglać, a tymczasem... tutaj te głosy.

Karmelia i ten drugi... jak mu tam... Stopa. Aż tak bardzo zależało im na masce? Chciwość, głupota czy coś więcej? Tak czy inaczej łowca nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Samo to, że ten mazgaj, któremu sprawili lanie, był gotów dopuścić do śmierci niewinnych ludzi, byleby osiągnąć to, co chciał... Ale Karmelia? To niewinne dziewczę? Był pewien, że wtedy, na wycieczce, wystraszyła się wilka na śmierć i uciekła w popłochu wgłąb lasu. Martwił się nawet, że może skręciła sobie kostkę i nie mogła wrócić o własnych siłach. Ależ był naiwny! Wydaje się teraz, że to ona stoi za tym wszystkim. A zatem ten, którego zabił, mógł równie dobrze być najmniejszym potworem z tej trójki...

Vooks — powiedział najemnik twardo, spoglądając w oczy niziołka wzrokiem, który nie dopuszczał sprzeciwu. — Tym razem nie darujemy życia. Żeśmy się tego nauczyli.

Nie był pewien, czy sam jest przekonany do tego, co mówi. W głowie mu się nie mogło pomieścić, że ta wiejska ślicznotka mogłaby się zmieniać we włochatą bestię... I nie wiedział, czy da jej radę zadać ostateczny cios. Ale wiedział też, że powinien. Zazgrzytał zębami — nic innego mu nie pozostało.

Vooks podniósł szybko parę kamyków z dna rzeczki. Niziołek chyba nie miał przy sobie żadnej broni, Ivein natomiast miał tylko nóż; to się nie zapowiadało dobrze. Liczył co prawda na przewagę zaskoczenia... ale prawda była taka, że obecnie już nie miał wyboru. Nie mógł się cofnąć. Pozostało mu się tylko ukryć, wyskoczyć na idącą parę i modlić się, aby udało mu się ich zasztyletować, zanim użyją swoich mocy.

Ulli 13-07-2012 11:17

Imrak widząc napierające chłopstwo błyskawicznie dobył topora i założył tarczę. Nie w smak mu było ginąć za nie swoje winy w tej zapomnianej przez bogów wiosce.
- Tanio skóry nie sprzedam kmiotki. Nie pozwolę się bezkarnie zaszlachtować za coś czego nie zrobiłem.
Nie miał złudzeń.W przeciwieństwie do swych ludzkich towarzyszy nie da rady uciec na swych krótkich nogach. Jeszcze cień nadziei dawali krasnoludzi, którzy z nimi przyszli, ale czy odważą się ich bronić. Mało to prawdopodobne. Skoro nie można uciekać a na sprawiedliwość nie ma co liczyć nie pozostało nic innego jak zginąć z honorem.

Z toporem w ręce rzucił się na najbliższego chłopa.

kymil 14-07-2012 12:56

Kurtwallen

Zagrzmiało. Raz i drugi. Z ciemnego Middelandzkiego nieba lunął rzęsisty deszcz. Kolejna nitka błyskawicy przeszyła czarne chmury. Las szumiał przejmująco.
Grube krople zimnej wody nie ostudziły bynajmniej rozpalonych wieśniaczych głów.

- Zaganiać ich! Do środka! Niech spłoną! Aaaaa... !
- darł się stary Crystian.

Jedna z żagwi, których w międzyczasie zrobiło się mrowie poleciała w kierunku strzechy. Dach zaczął dymić, a później płonąć, choć na szczęście deszcz tamował na razie zbyt zuchwałe zapędy czerwononiebieskiego ognia.

Trzask starej strzechy, może nawet wysłużonego drewna za plecami dodał kompanom animuszu. Zwarci i gotowi rzucili się w tłum hołoty gotowi wyrąbać sobie drogę ku wolności. Ku brzegom posępnego, starożytnego lasu. Zbawczej kniei....

Jako pierwsi uderzyli kapral Normalverbraucher z Gottem. Tuż za nimi, nisko szły na nogach krzepkie krasnoludy. Weszli w tłuszczę jak gorący nóż w świeże masło: tnąc, rąbiąc chłopskie dłonie, nogi, kałduny.

Zaczęło się piekło na ziemi. Woda, ogień, krew i wrzask wespół towarzyszyły każdemu krokowi Malowanych Chłopców.

Brodaty chłop, który na nieszczęście zastąpił drogę Ottonowi padł z wrzaskiem z przeciętą mieczem na pół twarzą, lecz upadając zdołał jeszcze ugodzić widłami najmitę w udo. Kapral przestąpił nad nim naprędce gotów żgnąć w gardziel dziadka Crystiana, lecz ten sprawnie wycofał się za młodszych od siebie Kurtwalleńczyków.
Kapral ubił sprawnie, więc kolejnego chłopka. Bryznęła krew. Sam poczuł jednak draśnięcie powyżej lewego ramienia. To na drodze stanął mu poważny Edgar z brzeszczotem z kompanii najemniczej w dłoni.
Nie doszło jednak do ostatecznego pojedynku. Przeciwników było po prostu zbyt wielu. Kolejnych czterech umorusanych napastników obaliło Ottona na ziemię. Tylko znanym sobie sposobem zdołał wyswobodzić się z tej plątaniny korpusów, dłoni i nóg i mozolnie wyczołgiwał w kierunku kniei. Bolała go głowa i palce u prawej dłoni. Był cały zakrwawiony.

- To nie moja krew - powtarzał raz po raz z uporem.

Gotte stłamsił i wbił w rozmokłą ziemię dwóch młokosów o lnianych włosach, lecz zaraz sękate chłopskie dłonie pochwyciły go niczym żelazne imadła. Zarobił kłonicą w głowę. Raz i drugi... aż jego czaszka pękła niczym dorodna gruszka zdeptana żelaznym orkowym buciorem.

Żółtawy płyn obryzgał kroczącego za nim Magnara, który odrąbywał właśnie nachalne kobiece dłonie chłopki, która wyjąc próbowała ściągnąć go na ziemie. Jakieś palce zacisnęły mu się na szyi. Zdławiły dech z płuc. Zanim pochłonął go mrok, zdążył jeszcze wizgnąć. Zaraz potem płonąca pochodnia wbiła mu się w rozwarte usta.

Imrak z bojowym okrzykiem rzucił się na pomoc młodszemu krasnoludowi, uprzednio strącając z ramiom głowę wraz długim warkoczem. Kobieta czy mężczyzna, teraz to było bez różnicy. Ważne, aby wykonać kolejny zbawczy krok w kierunku lasu.

Stodoła za nim huczała, wręcz wyła od ogarniających ją płomieni. Mimowolnie walczący musieli się odsunąć. Gorąco wyciskało powietrze z ust, parzyło ciała.

Druzd kręcąc w świetle czerwonej łuny młynka odepchnął od zwłok Magnara mężczyznę z pochodnią, choć i tak wiedział, że było za późno. Zdołał jednak przebić mężczyźnie płuco, nim poczuł nagłe ukłucie poniżej serca.
Spojrzał w dół, gdzie dojrzał dziryt włóczni przeszywający jego ciało niczym rożen. Szarpnął się, lecz jedynie pogorszył sprawę. Zgubił gdzieś tarczę. Ból nieomal pozbawił go przytomności. Zanim jednak zasnął snem wiekuistym w hallach swych przodków, zrobił jeszcze jedną rzecz... Opuszczając bezwładnie topór, chwycił drzewce włóczni i przesunął się na nim w kierunku napastnika. Następnie chwycił go za szyję i skręcił kark. Nie czuł innych ciosów. Krzyku hołoty. W oczach napastnika, zanim umarł dojrzał mieszaninę strachu, rozpaczy i szaleństwa. Imrak poznał w nim wioskowego cieślę, ojca zamordowanego Mariusa.
Wtedy to jego oczy zasnuły się mgłą.


Okolice Kurtwallen


Zasadzka udała się. Ivein wyskoczył zza krzaka głogu chwytając zupełnie zaskoczoną Karmelię za rozerwany rękaw i podtykając nóż pod gładkie gardło.

Dziewczyna krzyknęła ze strachu i... obnażyła kły.

Tymczasem Vooks celnie ugodził Stopę w czoło, aż trysnęła gęsta chłopska jucha. Chłopak zachwiał się na nogach i i osunął do strumyka. Halfling był już przy nim z kamulcami w obu dłoniach.

- Zostawcie go plugawcy! - krzyknęła rudowłosa odzyskując prędko rezon. - Nie widzicie,że już po Was? - wskazała na bijącą od strony Kurtwallen łunę ognia. Wyraźnie słyszeli krzyki bólu i rozpaczy.

- Dla Was się skończyło wszystko. Mogłabym Was teraz bez świadków pozabijać, ale po co? Pan mi świadkiem, że chciałam tego uniknąć... Dalej! Oddajcie mi maskę, a odejdziecie w spokoju. Będę miała co moje. No już! - warknęła ponaglająco. - Mam się przeistoczyć w Łowcę? Tego chcesz najemniku? - w jej oczach zaiskrzyły się zimne ogniki.



===


Ulli nie postuj.
Otto minus 1 punkt przeznaczenia

Campo Viejo 14-07-2012 19:53

Krew. Lepka gorąca maź wolno spływała po twarzy kaprala leniwą strugą od czoła aż po kark. Zlepione juchą oko z trudem otwierało się od krzepnącej juchy. Otwarł rękawem gębę nie mając czasu na uczucie ulgi, że to była cudza krew. Ręka drżała jak u paralityka. Czerwona ciecz wypływała z dłoni i w zasadzie tylko to uświadomiło mu, że jest ranny. Szał bitewny wciąż jeszcze go trzymał i nie czuł ani bólu, ani zmęczenia. Nie czuł nic prócz złości rozradzającej go od środka. Agresji nie mając innego ujścia wyładowywała się na krzakach, przez które się przedzierał w głąb lasu. Dyszał ciężko kiedy rzeczywistość zaczęła go doganiać. Przeżył. Nie wiedział jak. Ale wyszedł z rzezi cało. Obejrzał się przez ramię posyłając pełne nienawiści spojrzenie ku wiosce. Tam na polanie tłum wciąż falował. Wydzierał się ze złości, bólu i cierpienia zachłyśnięty mordem. Stodoła płonęła w najlepsze a ogień zajadle strzelał coraz wyżej. Dym czarnym snopem unosił się do góry. I tak pewnie nikt go nie zobaczy. A jeśli, to nikogo to obchodzić nie będzie.

Rozejrzał się na boki. Był sam. Khazadzi nie przeszli. Gotte też nie. Zatrzymał się zaciskając zęby ze złości. I co dalej? Ile miał czasu nim chłopy wytopią go w lesie. Zostawiał za sobą widoczne ślady. Nie znał okolicy. Nie miał sił na długą ucieczkę. Miał zginąć jak zaszczuty przez ludzi głodny i ranny, samotny wilk?

Obwiązał grabę szmatą dociskając supeł zębami. Będzie musiał biec w górę strumienia. Woda zatrzyma psy, zatrze ślady. A potem? Potem będzie polował na jebanych wieśniaków dopóty ostatni kaczy łeb nie spadnie na glebę. Biegnąc przed siebie pomyślał o masce. To ona zamieniała w wilkołaki? Po co była zmiennokształtnym potrzebna? Przez nią do cholery zginął jego oddział! Wiedział, że nie ma większych szans, ale nie zamierzał ginąć bez walki o życie i miał zamiar wziąć ze sobą więcej ludzi. W wilczej postaci umknie wieśniakom zapewne. Wyliże rany. I wróci by ich zabić. W swojej i cudzej krwi wymazał maskę z obu stron i myśl kierując na obecność Ulryka, założył maskę na zaduszoną i nieco przestraszoną gębę. Bał się przyznac przed sobai Ulrykiem, że jedyne czego chce to uciec jak najdalej. Nie wracać i zapomniec o tym przeklętym miejscu. Zacząć wszystko od nowa.

Yzurmir 18-07-2012 17:51

Najemnik milczał.
Zabij ją, zabij! — wrzeszczał Vooks, ale Ivein nie słuchał go ani nie patrzył się w jego stronę. Zamiast tego twarz miał blisko ślicznej główki Karmelii, usta przy jej uchu, mógł powąchać jej włosy. To głupie, ale nie mógł się zdobyć, by zabić taką piękną istotkę; poderżnięcie gardła temu dziewczęciu byłoby jak skręcenie karku małemu kociakowi. Chłopka otwarcie mu groziła, ale jemu zdawało się, że być może zostawienie jej przy życiu nie skończyłoby się wcale źle.

Z drugiej strony z jej winy mogli zginąć wszyscy prawie jego towarzysze… I ta myśl poddała mu pomysł.
Nie mam maski — oznajmił chłodno. — A teraz powiem ci, co możesz zrobić, żebyś t y odeszła w spokoju. Pójdziemy do wioski, a w zamian za twoje przeżycie miejscowi zaoferują nam wszystkim wolność. A coby nas nikt nie zaatakował, jak tylko się do nich odwrócimy plecami, wypuścimy cię całą i zdrową dopiero po trzech dniach. Tymczasem jeden niewłaściwy ruch, jeden włos wyrastający tam, gdzie u dziewczęcia nie powinien — i idziesz pod nóż!

Ivein starał się mówić z jak największą pewnością siebie, nie chcąc zdradzić, iż nie w smak mu zamordować Karmelię. Jednak przekonał się, że jest to konieczność i jeśli sytuacja go do tego zmusi, zrobi to. Taką miał przynajmniej nadzieję. Zamierzał to zrobić; oby tylko, gdy przyjdzie co do czego, nie wahał się o tę często krytyczną sekundę za długo. Sam plan wydawał mu się dobry. Uratuje przyjaciół, każe też sobie przynieść ich rzeczy, a jeśli ta łuna ognia pochodzi z ich stajni, to zażąda chłopskich ubrań oraz ich uzbrojenia: łuków, miecza Edgara i tak dalej… Nie mogą wszak podróżować uzbrojeni tylko w noże i kamienie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to wyjdą z całej sytuacji bez większych strat… Jeśli nie — Ivein z niziołkiem mogą skończyć równie źle, co ich koledzy. Wszystko zależy od tego, jak kooperatywna będzie Karmelia i czy on sam będzie odpowiednio zdecydowany.

Dalej! — warknął. — Przed siebie. I powiedz nam więcej o tych „Łowcach” — powiedział, dociskając trochę bardziej sztylet do jej szyi, ale nie na tyle, aby jej zrobić krzywdę.

kymil 20-07-2012 20:26

Ivein z Alsburga

Rudowłosa usłyszawszy ultimatum prychnęła jak kotka, wydęła usteczka, ale żelazny uścisk krzepkiego najmity zrobił swoje.
Chciała się nawet w pierwszym odruchu szarpnąć, ale przyszpilona nieubłaganym spojrzeniem spokorniała. O dziwo nie przeobraziła również w wielkiego wilka tylko potulnie skinęła kształtną główką na znak zgody.

- Jak chcesz morderco. Zrobimy po Twojemu. A o Łowcach rzeknę jedno: strzeż się, bo z Lasu żywi nie ujdziecie... Kły i pazury, żołnierzu. Czekają na Ciebie kły i pazury...

Ivein zdał sobie wtem sprawę, że deszcz, który przed chwilą lał jak z cebra zelżał wydatnie zmoczył jej porwaną koszulę, która oblepiła teraz ciało dziewczyny. Krągłe niczym jabłuszka z Kurtwalleńskiego sadu piersi nęciły i mąciły zmysły mężczyzny. "Trzy dni z tą gołąbeczką, uff".

Jedynie ostatnim wysiłkiem woli Aldsburczyk zdołał oprzeć się pokusie, aby pochwycić dziewczę w swoje dłonie. Rudzielec działał na niego jak przysłowiowa płachta na byka.

Zerknął na Vooksa, który cucił chłopaka i mruknął:

- Pilnuj młodziaka. Jeśli panna Liszka wywinie jakąś sztuczkę... - spojrzał na Karmelię - ... zmiażdż mu Stopę.

Halfling skinął głową na znak, że pojął aluzję.

Ivein pchnął Karmelię w kierunku wioski, aż upadła na mokrą trawę i ruszył za nią z nożem w ręku. Gdy zbliżyli się blisko osady, tak że wieśniacy mogli ich zobaczyć zbliżył się rudowłosej i przystawił nóż do gardła.
Wyraźnie widział teraz stertę ciał leżącą przy dopalającej się stodole. Widział umorusane twarze chłopów, z orężem w dłoni. Część kobiet płakała na zabitymi. Psy ujadały. Dojrzał wreszcie Crystiana i Edgara, którzy z ponurymi minami oglądali zmarłych.

Ivein stał w bezruchu i czekał, aż go zobaczą. Wewnętrznie czuł, że zaraz się to stanie, ale... nie chciał się spieszyć.

Dojrzał bowiem wreszcie to czego znaleźć nie chciał, choć w ciemnościach nocy rozświetlanej gasnącym ogniem stodoły i nielicznymi pochodniami do końca pewien być nie mógł. Albo ujrzeć nie chciał.

Oto nieopodal paru milczących krasnoludów dojrzał zwłoki swych towarzyszy.


Kapral

Znalazł wreszcie upragniony strumień i puścił się w szaleńczy bieg. Byle dalej od Kurtwallen. W głowie słyszał jeszcze krzyk braci w broni i skowyty i wrzaski umierających.

Wtem na swej drodze dojrzał dwie postaci. Halflinga i wsiołka o imieniu Stiopa czy Stopa. "Hak mu w smak".

- Vooks - szepnął z niedowierzaniem Kapral. Halfling błysnął uśmiechem w mroku.

- Wróciłeś, Otto. Esmeralda Ci trumiennego barszczyku jeszcze nie nagotowała? Dziękować, bogini. Spójrz, Ivein się targuje o resztę. Żywyś kompanie?

Wtem młodziak Stopa, do tej pory bezwolny niczym szmaciana kukła wyraźnie zadygotał i warknął:

- Ty! Masz maskę! Czuję!


Jego ciało zaczęło drżeć, jakby jakaś niewidzialna siła zaczęła nim szaprać. Z ust chłopaka pociekła biaława ślina. Vooks instynktownie docisnął chłopaka do ziemi i syknął.

- Spokój! Waruj, mówię...

Yzurmir 21-07-2012 23:10

W pierwszej chwili tchórz go znowu obleciał. Ivein nie był oczywiście bojaźliwym człowiekiem, ale widok ciał przyjaciół oraz posępnych chłopów — zwyczajnych farmerów, którzy właśnie zamordowali grupkę ludzi — wstrząsnął nim; musiał się powstrzymać, by nie uciec. I wciąż zastanawiał się, czy darowanie sobie tej wymiany nie byłoby najlepszą opcją. Póki go nie widzą...

Nie. Zbierze się w sobie i to zrobi. Jak mężczyzna.

Hej! — krzyknął i nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie wie, co powiedzieć. — Eee... Przychodzę... z propozycją. Tylko się nie zbliżać! Mam ze sobą Karmelię i jeśli spróbujecie mnie zaatakować, ona pierwsza straci życie. Wypuśćcie kogokolwiek, kto nie zginął w bitwie. Ponadto żądam... wozu z końmi, zapasu prowiantu i wody oraz broni. Noże, łuki i strzały, cokolwiek ocalało z pożaru, twój miecz, Edgarze... A także c...

Miał powiedzieć "ciała moich towarzyszy", ale zrezygnował. Wolałby sam zapłacić kapłanowi za dobry pogrzeb niż pozostawić truchła Chłopców tym wieśniakom, lecz nie wyobrażał sobie podróży z gnijącymi trupami leżących obok jedzenia.

Przyprowadźcie pusty, zaprzęgnięty wóz i zostawcie go dwadzieścia kroków ode mnie — kontynuował — a następnie przynoście i wkładajcie po kolei rzeczy. Łuki i strzały przynosicie osobno. I nie planujcie żadnych sztuczek: jeśli nawet nie uda mi się zabić Karmelii, to zginie Stopa, który także jest pojmany. Nie chcę, żebyście nas gonili, zatem jeńców wypuścimy trzy dni stąd, całych i zdrowych. A jeśli nie zrobicie, co mówię, to zginą teraz. Wybierajcie!

Campo Viejo 22-07-2012 02:50

Biegł przed siebie z trudem oddychając przez maskę. Nic sie nie stało. Nic nie poczuł. Żadnych dziwów. Strumyk płynął z wolna z szemraniem płucząc kamyki przez które sie przelewał. Dzięcioł stukał sobie w najlepsze niewzruszony. Otto zdjął maskę z ulgą. Splunął krwią, która wypełniała mu usta, bo wcześniej ze złości do krwi zacisnął zęby przygryzając wargę. Uklęknął i ugasił pragnienie zanurzając głowę pod zebraną w zatoczce na zakręcie stojącą wodę. Potem ruszył dalej.



* * *

- Ty! Masz maskę! Czuję!

Jego ciało zaczęło drżeć, jakby jakaś niewidzialna siła zaczęła nim szaprać. Z ust chłopaka pociekła biaława ślina. Vooks instynktownie docisnął chłopaka do ziemi i syknął.

- Spokój! Waruj, mówię...

- Mam! – warknął kapral przygniatając dygocącego podrostka do ziemi. Ciężki skórzany kamasz postawił mu na falującej piersi a sztych miecza zatknął o podbródek. Stopa zmieniał się w wilka czy tylko jakie licho od środka go brało i budziło się w obecności maski?

- Gadaj o co idzie z tą maską! – zażądał Otto bez zbędnego miotania gróźb. - Ino wartko!

Wystarczyło spojrzeć na tego kaprawego najemnika, małego lecz nadętego jak na krawędzi wybuchu balonik, żeby wiedzieć, że nie rzuca słów na wiatr ani cackać się będzie z gówniarzem. Widok tej dwójki nie zaskoczył go za bardzo. Nie jasne do końca strzępy, teraz zaczęły składać się w jakąś tam całość.

Vooksowi wzrokiem dał do zrozumienia, żeby miał się na baczności. Wyglądało na to, że się dzieciuch zmienia w wilczka albo inszą cholerę. Trza było być czujnym. Pogada sobie z niziołkiem niebawem. Tymczasem jego paplaninę skwitował złowrogim spojrzeniem z ukosa. Zapewne przy asyscie małego skórwysynka i durnego łowcy od siedmiu boleści, spirala wydarzeń nabrała krwawych obrotów zamieniając sie w jatkę...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:21.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172