lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Cz.4 - W blasku Morrslieba (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/11592-wfrp-2ed-cz-4-w-blasku-morrslieba.html)

Kerm 30-08-2012 12:24

Nawet gdyby bardzo się starali, to nikogo żywcem nie dałoby się wziąć. Ktoś inny zajął się już tymi nieszczęśnikami, przerabiając ciała na ruszające się trupy. Plugawa sztuka zwana bodajże nekromancją. Z tym bezpośrednio Detlef się wcześniej nie spotkał, ale słyszał o takich przypadkach.

- Więcej ich nie musiało być, by mordować bezbronnych - powiedział do Marko.

Przyciskając do rany wyciągniętą z plecaka szmatkę podszedł do miejsca, gdzie zostawił kuszę, potem wrócił reszty towarzystwa. Nie interesował się jednak niedawnymi przeciwnikami, ale ciałem braciszka. Ciekaw był, co takiego sprawiło, że truposze tak uporczywie go ścigali. Obejrzał dokładnie zwłoki.

JanPolak 30-08-2012 12:48

- Nie Detlef - zaprotestował Marko - Naliczyłem co najmniej ośmiu martwych braci. Ośmiu przeciw czterem. Może nie byli wojownikami, ale zapędzeni w kozi róg powinni byli się bić choćby na pięści, buty i monstrancje, wydrapywać oczy, rozbijać czaszki, łamać ręce - giermek mówił z przekonaniem, jakby sam tak zrobił. - Poza tym to morryci, oni mają sposoby na odpędzanie zmarłych.

Po czym przeniósł wzrok na bramę, zastanawiając się.

- I który z trupów miałby dość siły, by cisnąć klechą? Che cazzo?!

Grave Witch 30-08-2012 13:16

Nie mogła uwierzyć w to, że pozwoliła by strach do tego stopnia nią owładnął. Podczas gdy Marko zajmował się upewnianiem, że chodzące trupy już nie wstaną, Keriann pozbierała swoje strzały. Nie mówiła przy tym nic, co w sumie nie było takim niezwykłym u niej zachowaniem. Tym razem jednak milczenie było podszyte wstydem. Co prawda jej strzały znalazły swój cel w trzech przypadkach jednak owe trafienia były niczym w obliczu upuszczenia przez nią oręża.
Gdy skończyła i odłożyła do kołczana te, które zdatne były do ponownego użycia, zbadała wzrokiem swych towarzyszy by ocenić który z nich znajduje się w najgorszym stanie. Z jakiś powodów brała na siebie winę za owe obrażenia, a winę należy wszak odpokutować. Jej wybór padł na szlachcica. Co prawda nie był on jedynym rannym to jednak w jej mniemaniu ucierpiał bardziej. Miała także nadzieję, że jedna mikstura leczenie wystarczy by i rany Marko zaleczyć, lub chociaż zmniejszyć jego ból.
Ruszyła w stronę Detlefa.
- Wpierw należy zająć się raną, on może poczekać - zwróciła się do szlachcica podając mu miksturę, a następnie odwracając się w stronę Marko by sprawdzić jak on sobie radzi. - Mam tylko jedną więc niestety połowa będzie musiała wystarczyć - dodała, ponownie skupiając się na Detlefie.
- Może chwilowo poczekamy? - zaproponował Detlef. - W końcu to jest świątynia. Z pewnością mają jakieś zapasy, to i mikstury mogą się znaleźć. Ale dziękuję.
- Jak sobie życzysz - odparła, postępując wedle jego słów i cofając dłoń trzymającą miksturę. Nie miała zamiaru zmuszać go by ją wypił skoro tego nie chciał. - Skoro czujesz się na siłach, możemy sprawdzić pozostałe budynki. Wkrótce zapadnie zmrok, a nam przydałby się odpoczynek w suchym miejscu. - Co powiedziawszy oddaliła się w kierunku, w którym znajdował się Marko. Bez względu na to czy skorzysta on z jej pomocy czy nie, zamierzała w następnej kolejności skupić swą uwagę na przeszukaniu pozostałych budynków zaczynając od części mieszkalnej.
- Marko ma rację. Ci tutaj wyglądają bardziej na maruderów lub zostali zostawieni by spowolnić ewentualny pościg. Względnie zmylić tych, którzy natkną się na masakrę. Mogę się mylić jednak sądzę, że ktokolwiek stoi za śmiercią braci, odszedł stąd zabrawszy uprzednio to po co tu przybył. - Nie była pewna prawidłowości swoich wywodów jednak taki obrót wydarzeń tłumaczyłby ową tajemniczą dziurę w ołtarzu. Cokolwiek wcześniej się tam znajdowało zostało wyrwane z ogromną siłą. Podobną do tej, z którą rzucono na bramę owego nieszczęśnika o którym wspomniał Marko.

Nefarius 30-08-2012 17:47

-Na bogów...- syknął krasnolud wychylając głowę znad tarczy, którą się zasłaniał -Cóż to za obrzydliwe stwory...- dodał po chwili. Słyszał o nieumarłych wiele, jeszcze więcej o nich czytał. Utrzymywani w niezbadanym stanie nieśmierci za sprawą plugawej mocy dhar, splatanej przez licznych, wyklętych nekromantów. Khazadn nie widział nigdy do tej pory na żywo takiego stwora. Zarówno obrzydliwego zombie, jak i szybkich oraz zwinnych ożywionych szkieletów, na ghulach, czy jeszcze gorszych stworach kończąc. Kompani zapewniali Durina, że jeszcze wiele zobaczy i stoczy wiele walk, jednak spodziewał się goblinów, czy zwierzoludzi, a nie pożerających nie tak dawno zmarłych – ożywieńców. Z niedowierzaniem spoglądał jak truposze atakowały kompanów. Brodacz widział, że Franc radzi sobie całkiem nieźle i to dodało mu pewności siebie. Skoro on potrafił ubić jednego, czy dwóch, to dlaczego przedstawiciel twardej rasy krasnoludów nie mógłby?

Durin wartko rozejrzał się po polu bitwy. Dostrzegł jak jeden z ożywieńców rzucił się na Detlefa. Khazad zmarszczył brwi, podniósł trzymaną w lewicy tarczę na wysokość piersi i podniósł swój młot.
-Za honor!- krzyknął dodając sobie animuszu. Przebiegł kilka metrów nim uderzył w swego przeciwnika, ale opłacało się. Śmiały zamach młotem sprawił iż jego stalowa, zdobiona głowica uderzyła w zgnity bark stwora. Ręka monstra spadła niczym ochłap mięsa na brukowane podłoże. Na truposzu nie wywarło to żadnego wrażenia, co Durina ponownie przeraziło. Ożywieniec wejrzał na khazada i syknął głośno ukazując czerwone z krwi zamordowanych braci zębiska. Na szczęście do potyczki dołączył Detlef, którego brodacz chciał wspomóc.

Szlachcic prędko poradził sobie z umrzykiem i dzięki temu krasnoludzki historyk mógł obrać sobie nowy cel. Była to starsza kobieta, której nagie ciało w wielu miejscach ukazywało wnętrzności i pożółkłe kości.
-Keriann!- krzyknął brodacz wskazując nieumarłą paskudę. Elfka błyskawicznie wycelowała i posłała strzałę, która wbiła się w bezwładne po części truchło. Zombi zachwiało się lekko na nogach, jednak nie przerwało marszu. Khazad jednak nie czekał aż łuczniczka pośle stworowi kolejną strzałę. Durin ponownie podniósł tarczę i zaszarżował. Khazad biegł jakby jakaś boska ręka popychała go w przód. Metr przed swoim celem skoczył do przodu niczym zabity Amir, o którym kompani opowiadali i wyprowadził potężny cios. Głowa ożywieńca eksplodowała niczym zgnity melon.

Trup padł bezwładnie na ziemię a Durin uśmiechnął się spoglądając na głowicę swego młota. Poszło mu tym razem całkiem dobrze. Z satysfakcją wejrzał na Keriann i Detlefa, z którymi współdziałał.
-Marko ma rację.- wtrącił się, kiedy już wszystko dobiegło końca, a kompani mogli porozmawiać i coś ustalić -Taka pokraka nie mogła mieć dość siły by rozgromić ciało kleryka... No i same od siebie trupy pewnie się w grobach nie pobudziły...- uniósł brew. Wnioski nasuwały się same na myśl -Ten, który przywołał je do życia, pewnie potrafi władać innymi zaklęciami. Trzeba uważać...- dodał na koniec odkładając tarczą pod nogi, tak, że oparł ją o własną nogę.

JanPolak 30-08-2012 23:46

Na zaproponowaną przez Keriann miksturę Marko z uśmiechem odmówił.

- Nie trzeba, moja droga. Mam tu podobną flaszeczkę, ale teraz bardziej przyda mi się zwykły bandaż.

Była to jedna z niewielu sytuacji, gdy Bociek odmówił darmowego napitku. A także jedna z tych okazji, gdy honorowość zwyciężała w jego sercu nad pazernością. Jakaż to dwoista i skomplikowana natura drzemała w tym mężczyźnie.

Nadszedł czas, gdy rozejrzeli się i mogli porozmawiać o dalszych planach.

- Marko ma rację, Marko ma rację. Ale Marko wolałby jej nie mieć. Porca troia! Cóż tu się wyprawia? Chyba tak jak mówicie. Ktoś wskrzesił trupy z cmentarza, żeby wykończyć braciszków i gwizdnąć im cosik z ołtarza. Ktoś mający dość siły, by rzucać jak piłką mnichem… a ci do chudzielców zwykle nie należą. Czarnoksiężnik? Wąpierz?

Bociek rozłożył ręce. Nie mając doświadczenie w sprawach żywych trupów (jego jedyne doświadczenia z trupami polegały na produkowaniu tychże z żywych ludzi), był zdany na kierowanie się prostą logiką i powszechną wiedzą.

- Keriann, myślisz, że ktoś, kto to zrobił już sobie poszedł? Może i tak. Oby! Ale doświadczenie podpowiada mi, by w warunkach bojowych zawsze spodziewać się ataku. Sprawdźmy, który z budynków jest zdatniejszy do obrony - ma mniej okien, bardziej strome i ciaśniejsze wejście, solidniejsze ściany. Trzeba by tam zebrać zapasy, wprowadzić konie i przebiedować do rana.

Myśląc o koniach, zwrócił się w stronę budynku świątyni.

- Ej, a gdzie te dwa gagatki, co zostały za nami?

Grave Witch 31-08-2012 00:31

Miksturę, którą wzgardzono ponownie schowała co by jej nie zajmowała dłoni, która w każdej chwili mogła się do walki przydać. Ponownie poparła Marko w jego rozumowaniu. Oczywiście wolałaby by ta noc upłynęła w spokoju, a rankiem powitało ich dające nadzieję słońce w którego blasku mogliby ruszyć w pogoń za nieumarłymi. Nie żeby jej się spieszyło do ponownego z nimi spotkania. Nie powinno się jednak plugastwa wolnym zostawiać i gotowym do kolejnych mordów. W ich rękach życie niewinnych się znajdowało, zaś odrzucenie tego obowiązku zdawało się niegodnym zarówno elfa jak i wojownika. Na jej szczęście była zarówno jednym jak i drugim.
- Tamci zostali w świątyni, zapewne by ciała zbadać - odparła na pytanie Marko. - Pójdę sprawdzić co z nimi. Trzeba też pomyśleć o złożeniu tych nieszczęśników do grobpu. Wszak nie godzi się ich tak zostawić w świątyni by zwierzęta uczyniły sobie z ich ciał ucztę - dodała, po czym ruszyła w stronę z której przybyli. Doprawdy wieczór nie czekał na nich zbytnio przyjemny, a szansa istniała na to że był to dopiero przedsmak tego co na nich czekało.

Wnerwik 31-08-2012 10:33

Zebedeusz gdy ujrzał, jakby coś przebiegło od drzwi i schowało się za ławą podszedł spokojnie do Alberta i szturchnął go w ramię a potem krzyknął:
- Ty!!! Wyłaź w imieniu Sigmara - głos miał spokojny i nawet miły
“Nic Ci nie zrobimy. Kurde głupio to brzmi, lepiej nie będę dodawać. A może? No tak dwoch gości grzebiących koło stosów trupów nie wzbudza żadnego podejrzenia ani myśli, że ja będę następny” - dziwne myśli miał nasz żak.

Albert zerknął w stronę, którą wskazał Zebedeusz. Nic nie zauważył, ponieważ był zbyt zajęty oglądaniem zwłok kapłana. Podniósł brwi i zwrócił się do żaka.
- Coś tam jest? - zakonnik położył rekę na młocie. Wyjął go i podniósł się z kucnięcia. Bacznie obserwował otoczenie. Nie wiadomo co to było.
- Coś przemknęło - szepnął Zebi, czekając, aż się ten ktoś ujawni.
- Człowiek? Czy coś innego? Bo chyba wiem co tutaj zrobiło taką rzeź. - powiedział Albert rozglądając się.

- Świetnie, zauważyli mnie - mruknął do siebie kryjący się uczeń czarodzieja. - Ciekawe czy ze mną zrobią to samo co z braciszkami... - Jego myśli były ponure, jak na przyszłego ametystowego maga przystało.
Po chwili namysłu, rozważania wszelkiego za i przeciw postanowił się w końcu odezwać. Przecież zawsze może rzucić jakiś czar, a potem zwiewać w las, mając nadzieję, że go tam nic nie pożre.
- Bałbym się powoływać na imię Sigmara, rzeźniku, po tym coście tu uczynili! - Rzucił w kierunku domniemanych bandziorów.

Zebedeusz spojrzał na Alberta zdziwiony słowami mężczyzny, choć insynuacje jako żeby to oni byli odpowiedzialni za sytuację, która tu wynikła lekko go uraziła.
- No człowiek jednak - rzekł do Alberta
Kolejne słowa do ukrywającego się osobnika były skierowane:
- Nie ładnie tak osądzać bezprawnie ludzi o taką rzeź, a jeszcze bardziej nie ładnie oskarżać zakonnika Sigmara - rzekł spokojnie - Poza tym we dwójkę byśmy byli dokonać takiej rzezi, no waszmość..poczuciem humoru dużym widzę dysponujesz
- Powiedział gość wesoło szabrujący zwłoki - sprytne te bandziory, próbowały go podejść. Chyba że... Może to naprawdę nie oni? Nie wyglądali na tyle silnych by ciskać kapłanami po ścianach.
- Raczej sprawdzamy czy aby kto nie przeżył i jak zostali zabici - odpowiedział na zarzut i dodał - A swoją drogą skoro Ty się ukrywasz to może Ty jesteś odpowiedzialny tylko przebiegłym fortelem chcesz odwrócić kota ogonem
- Może i wyglądam potężnie - tak, bo na pewno go widzieli skoro był schowany - ale przecież nie ważyłbym się podnieść ręki na ludzi z którymi mam tak wiele wspólnego... - Odpowiedział na zarzuty, po czym... wstał, ciekawie przyglądając się ludziom których wziął za zbójców. Nadal nie do końca im ufał, ale mówili zbyt inteligentnie jak na zwykłych morderców.
Ujrzeli wysokiego, lecz chudego mężczyznę w czarnych szatach. Nie było widać jego twarzy - zasłaniał ją kaptur. Do tego obrazu wystarczyło dodać kostur, który właśnie podniósł z podłogi i wyglądał jak zwykły wędrowiec... albo stereotypowy początkujący czarodziej.
- Zybert Nachtmann - przedstawił się, w przypływie uprzejmości. - Przyszły mag. A wy kim jesteście, skoro już ustaliliśmy, że nie bandytami?

Gdy tylko mężczyzna wyjrzał mógł dostrzec młodzieńca, a właściwie mężczyznę, który nosił dobrze skrojony strój choć warunkami fizycznymi nie imponował. Młodzieniec trzymał dłonie z daleka od broni, bo nie uważał by była ona teraz potrzebna.Szczupłej budowy a lewa ręka zdawała się wisieć bezwładnie. Gdy tylko tamten się przedstawił Zebedeusz lekko się ukłonił i rzekł:
- Zebedeusz Archibald Lienz. Uczeń Altdorfskiego Uniwersytetu. Podróżnik i badacz a ten tu to Albert..zakonnik Sigmara - wskazał Alberta
- A czego badacz i zakonnik szukają w takim miejscu? Zauważyć muszę, że to chyba dość nieodpowiednie miejsce dla uczonych. Dość sporo trupów i krwi.
- Podróżowałem wraz z towarzyszami i pragnęliśmy tutaj zaznać odpoczynku dla naszych strudzonych nóg. Niestety gdy dotarliśmy zastaliśmy tu.. ów mały nie porządek - odpowiedział po czym dodał - Nasi kompani udali się sprawdzić okolicę..a ja wraz z braciszkiem - wskazał na Alberta - postanowiliśmy sprawdzić co tu zaszło i być może dowiedzieć się więcej na temat tej haniebnej zbrodni. Powiadasz Panie że jesteś magiem. To zaszczyt dla mnie - Zebi poznał już jednego maga i był ciekaw jak bardzo różnić się będą od siebie. Poza tym magowie mają dużą wiedzę a Zebedeusz lubił takie osoby. Są ciekawymi rozmówcami, gdyby nie to że Zeb nie lubił ludzi, albo lubił ich coraz mniej.
“Czarodziej” w końcu opuścił swoją prowizoryczną kryjówkę i podszedł w kierunku zakonnika i uczonego.
- Mi również miło poznać. Szkoda, że nie w bardziej sprzyjających okolicznościach - rzekł, zdejmując kaptur i odsłaniając całkowicie łysą czaszkę. Cera Nachtmanna była wręcz chorobliwie blada, a minę miał niezwykle poważną. Wyglądał jakby nigdy się nie uśmiechał.
- Jakieś pomysły co mogło się tu stać?
Zebedeusz spojrzał poważnie na maga i rzekł:
- No na pewno jeden: ktoś ich zabił - próbował ale nie mógł, Zebedeusz bywał sakrastyczny lecz ton głosu znów wrócił do porządku - A poważnie mówiąc to ktoś coś wyrwał z ołtarza, ale jak lub czym to nie mam pojęcia. I klapa..właśnie!! - no to brzmiało jakby odkrył Zebedeusz nowy gatunek stworzenia - Znalazłem klapę..
- To zauważyłem nawet nie posłużywszy się magią. - Prychnął Zybert, po czym uważnie przyjrzał się ołtarzowi. Jako były akolita Morra miał pewne pojęcie na temat wyglądu świątyń Pana Zaświatów i... to z pewnością nie był typowy element. - Również nie wiem co mogło zostać skradzione, ale pewien jestem, iż zazwyczaj Morryci nie mają takich rzeczy w swych świątyniach. - Chwilę odczekał, by do nowo poznanej dwójki dotarły jego słowa i w końcu zapytał o to, co nurtowało go najbardziej.
- Jaka klapa?
- Taka dobrze ukryta..zapewne prowadzi do podziemnej cerkwi albo gdzieś indziej gdzie jest ciemno, zimno i pewnie dużo wielgachnego robactwa.. - dreszcz na samą myśl o robakach przeszedł ciało żaka - Tylko znajdźmy resztę bo we trójkę to .. boję się tam wchodzić.. - przyznał się Zebedeusz
- To raczej nie jest typowe w świątyniach Morra. Może chowają tam kapłanów albo coś takiego? Wypadałoby to sprawdzić. Dużo osób jest z wami?
- Poza naszą dwójką tutaj to jeszcze pięcioro - padła odpowiedź - A skąd tak dobrze znasz świątynie, bo widzę po twoich słowach jakbyś miał już wcześniej z Morrytami sporo do czynienia ? - zapytał ciekawy
- Zanim zostałem przyjęty do terminu w Kolegium Ametystu byłem akolitą Boga Snów. Wielu z nas tak zaczynało. Morrytom niewrażliwym na wiatry magii strasznie przeszkadzają obdarzeni talentem akolici.

Aeshadiv 31-08-2012 13:29

-Albert Lynre, sługa Sigmara z ramienia zakonu Złamanego miecza.
- Jak na mój gust, to zostali zagryzieni przez ludzi. Część z nich była oślepiona gołymi palcami. Więc albo mamy do czynienia z hordą kanibali, albo hordą nieumarłych. Przy czym nasze położenie, niebezpiecznie blisko Sylvanii wskazuje na to drugie. Przydałby się tu ktoś z zakonu z Siegfriedhof. Tamtejsi rycerze z pewnością poradziliby sobie ze zdechlakami i plugawym magiem zakłócającym ich spokój. - odpowiedział Albert mierząc podejrzliwym wzrokiem maga.
Czarodzieje z kolegium Ametystu byli często myleni z nekromantami. Z początku Lynre podejrzewał, że naruszający spokój zmarłych może się całkiem zgrabnie podszywać pod takiego maga z kolegium. Dobrze by było być na baczności.

Nefarius 02-09-2012 16:50

-No...- zaczął khazad -To co robimy?- spytał unosząc brew -Trza by było po cichu sprawdzić okolicę, czy więcej tych skubańców tu się nie czai. Mogę pójść, choć wolałbym tego uniknąć. Zbroja dużo hałasu robi a ja wolno biegam... Ale jeśli chętnego nie będzie...- przełknął ślinę. Miał nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto wyręczy go w zwiadzie po okolicy.
- Noc nadchodzi, panie krasnoludzie - zwrócił uwagę Bociek. - Wpierw trzeba przygotować bezpieczny obóz, potem można wypuszczać patrole bojowe. Takie są reguły wojny.-
Tym samym Marko określił, jakie są jego priorytety przed zmrokiem.
Brodacz tylko skinął głową -W takim razie, co teraz? Gdzie ten obóz rozbijamy?- spytał.
- Budynek z kuchnią i biblioteką wydaje się najlepszy. Trzeba zabezpieczyć drzwi, zastawić okna szafami, wprowadzić koniki na piętro, przygotować pozycje strzeleckie na górze. Dużo roboty, ale ufortyfikowanie się w warunkach bojowych nigdy nie jest zbyteczne.
- Mój konik po schodach chyba nie lubi łazić - powiedział Detlef - ale jak będzie musiał, to wejdzie. Durin wzruszył ramionami, nie miał konia, więc nie miał problemu.
-Dobrze... To do dzieła, bo kupa roboty a ten deszcz już mnie irytuje.- uśmiechnął się lekko.

JanPolak 02-09-2012 18:38

Rzeczywiście, czekała ich kupa roboty, zabrali się więc do dzieła. Bociek wpierw udał się przez świątynię do stajni - po swoje zwierzęta.

- A gdzie jest mój pies? Borys! Borys, do nogi!

Posokowiec przybiegł z pyskiem wysmarowanym krwią.

- A tu jesteś, mały sukinsynku - rycerz przywitał go z czułością w głosie - Znowu żeś się jakiejś padliny najadł? Idziemy, idziemy. Borys, za mną!

Kiedy szedł po konia, przedstawiono mu nowego towarzysza, Zyberta. Gdy mu wyjaśniono, któż zacz i po czyjej jest stronie, giermek przedstawił się w sposób godny swego urodzenia:

- Marko von Storch, herbu własnego, siódmy syn barona na Bocianim Gnieździe. Mów mi Bociek.

Skoro formalności zostały dopełnione, należało zająć się sprawami pragmatycznymi. Bociek za priorytet uważał zapewnienie drużynie bezpiecznego noclegu. Ćwicząc się w wojennym rzemiośle, odkąd pierwsza szczecina wyrosłą mu pod nosem, wiedział, że ufortyfikowanie obozu nigdy nie jest zbytkiem. Ustalili, w czym pomocne były uwagi Franza, że najlepszym miejscem do spędzenia nocy będzie budynek z kuchnią i biblioteką i wraz z zawsze przydatnym Durinem zabrali się za jego przygotowywanie. Ciężkie regały posłużyły do zastawienia okien, z garnków i patelni powstały prowizoryczne alarmy. Konie znalazły nocleg na piętrze. Zachęcenie wierzchowców do wejścia po wąskich, stromych schodach było niełatwym zadaniem, ale jakimś sposobem zwierzęta usłuchały Boćka. Odpowiednią ilością szeptania do ucha i głaskania po szyi zdobył ich zaufanie. Trzeba przyznać - miał podejście do zwierząt.

Następnie zajęli się doczesnymi szczątkami braci. Każdy obawiał się, że mroczna magia ożywi nieboszczyków i zamieni ich w przerażające zombie. Po krótkiej dyskusji postanowili spalić zwłoki - był to najlepszy kompromis pomiędzy pragmatyzmem, a okazaniem szacunku zmarłym. Gorejący stos zapewniał jakąś namiastkę prawdziwego pogrzebu. Kto chciał, mógł się nawet pomodlić. Ale nie Marko - dla nie stos był tylko metodą pozbycia się problemu…

…I nawet nie chodziło o to, by nie przejmował się śmiercią i nie szanował umarłych. Strzelające w zachmurzone niebo płomienie przywoływały odległe wspomnienia. Jego dwaj wujowie polegli w starciu z hrabią Wolfem. Stosy pogrzebowe na tle zachmurzonego nieba. Ojciec Marka, bracia, kuzyni, wojownicy klanu zgromadzeni wokół ogni, w pancerzach i z bronią. Ceremonia pogrzebowa w absolutnej ciszy. Nagle ojciec uderza mieczem o tarczę. Raz, drugi, trzeci, kolejny. Żelazo wybija stały rytm. Następni wojownicy przyłączają się i wkrótce pół setki zbrojnych w jednym tempie wybija muzykę wojny. Popioły wujów unoszą się ku niebu odprowadzane ukochanym przez von Storchów szczękiem oręża. Koniec godny wojowników. Bociek potrafił uszanować śmierć taką, jaką znał najlepiej. Śmierć wojownika - z bronią w ręku i krwią na wykrzywionych w szyderczym uśmiechu ustach. Natomiast ci zamordowani jak barany… po prostu gówno go obchodzili.

Ale drobny deszcz szybko dogaszał stos, przypominając, że czas myśleć o żywych, nie umarłych. Schronienie na noc było już gotowe, czas więc je obsadzić. Warty należało pełnić we dwójkę, spać z bronią przy boku. Trzeba było pilnować, by zawsze mieć źródło ognia. Strzelcy powinni przygotować pozycje w oknach na piętrze. Budynek był mocny, a wszyscy towarzysze uzbrojeni - to w jakiś sposób podbudowywało pewność siebie von Storcha. Byli gotowi.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172