lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Saga Kapłanów Żelaza; Brąz - Metal Krwi (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/13015-saga-kaplanow-zelaza-braz-metal-krwi.html)

Cattus 21-11-2013 18:28

Droga powrotna była męcząca. Nie dość że wracał ze Skaz ranny to jeszcze zaciekła bitwa ze skavenami pochłonęła większość jego sił. Musiał coś zjeść, napić się, odpocząć. Odwiązał bukłak od pasa, odkorkował. Jednak po przechyleniu wypłynęła z niego tylko smętna stróżka wody kończąć się po chwili. - Kurrwa! Pomyślał. Zaschło mu w gardle, ale wracali już do siebie więc niedługo będzie okazja zwilżyć gardło i odpocząć. Wizja jadła i odpoczynku pozwalała mu dziarsko stawiać kolejne kroki i utrzymywać, a nawet nadawać tempo. W twierdzy kolumna rannych i niesionych przez nich nieżywych zaczęła się rozdzielać. Każdy wracał do domu. Kiedy Tyrus oddzielał się od grupy Grundi podał mu rękę w ciszy i skinął głową na pożegnanie.

Gdy w końcu znaleźli się na miejscu wymienili krótkie przywitania. Grundi dziarsko ruszył do wnętrza posterunku. Suchość w ustach stawała się coraz bardziej dotkliwa.
Zatrzymał się jednak na chwilę przy wejściu do jednego z korytarzy. Odwrócił się, w końcu trzeba było zdać jakiś raport. Dowiedzieć się co działo się podczas ich nieobecności.
- Roranie, co tam u was ciekawego? Nam się bitwa trafiła. Powiedział zdawkowo opierając się o futrynę. Był zmęczony, ale starał się tego nie okazywać.

- A my znaleśliśmy armatę. Wyjaśnił Roran, dość mocno zamyślony. -A na coście się natkneli?

- Ogry, skaveny… a czego tam nie było. Chodź do mnie, pić mi się cholernie chce i chyba mam zabunkrowaną jeszcze jedną flaszkę. Nie będziemy tak po próżnicy gębami mielić. Wyraźnie się ożywił i ruszył wgłąb korytarza.

Roran ruszył za nim, milcząc chwilę w zamyśleniu, potem rzekł: -To rozumiem że Skaz nie jest tak pusta jakby się zdawało po naszym ostatnim marszu?

- Pusta, a juści! Zawsze można tam natrafić na coś paskudnego. Teraz na pewno na jednego zdrajcę więcej… Odprowadziliśmy go do wrót jak mieliśmy. Przynajmniej do tych wejściowych do Skaz… Zaśmiał się, wchodząc do magazynu. Zrzucił płaszcz, ciężki plecak, zapalił kilka świec, fajkę. Po chwili zza jednej z pak wydobył butelkę. Odkorkował, pociągnął solidnego łyka. Ehh… dobra. Podał sierżantowi.

- Dobrze…. a co ze skavenami? Słyszałem że na dole doszło do bitwy? Co się dokładnie stało, co? Zaciekawil się sierżant pomiędzy łykami bimbru.

- Ano… ale po kolei. W skaz trafili my na oddział ogrów. Był z nimi taki Wielki Skurwiel. Znacznie większy od innych. Widocznie byli po walce z jakimś oddziałem khazadów, tym w którym była Twa siostra. Część z nich jeszcze dychała ale byli otoczeni. Można by powiedzieć że już jeńcy. Tośmy je zwabili i zajebali. Wielki odszedł, przysięgam że skurwiela kiedyś zabiję. Khaidar przeżyła jako jedyna, może dlatego że wyglądała jak trup? Zdrajca dostał kopa w rzyć i dalej ruszył sam. Grundi pociągnął kolejnego łyka. Na pakę która robiła za stół rzucił pęczek ogrzych uszu nanizanych na sznurek, jakieś 20 par.
- Sami ubiliśmy sześć z Galebem i Tyrusem… no i tym, jak mu tam było? Więźniem no! Grundi zaczął wyciągać z torby kolczugi. Po chwili wszystko było już na kolejnej pace którą przystawił. Pełen komplet kolczy i jakieś skrawki. - Będzie trzeba to dopasować. Po czym zabrał się do przymierzania.
- No i jakeśmy wracali to szczury zaatakowały barykadę przy otwartych wrotach. Ot cała historia. Ale cóż to była za bitwa! Żałuj że Cię ni było. Łamacze Żelaza w pierwszym szeregu, ty zaraz za nimi… Wyraźnie się rozmarzył.

- Dobrze jest stać za Łamaczami Żelaza….tarczy nie trzeba nieść bo oni zatrzymują sobą strzały, bardzo wygodne póki taki nie padnie. Pokiwał z pochwałą w głosie sierżant: -U nas trochę gorzej… Thorin postanowił pocieszyc elfkę bimbrem… wiec jak juz słyszałeś, ta zaciukala tulipanem Yssanę. No ale ta sprawa z manufaktórą do przodu, podpalacz też niemal z głowy...nie jest zupełnie tragicznie. Ale dom trzeba zabezpieczyć szczelniej sie obawiam. I jakos to będzie. Posmutniał Ranagaldson.

Grundi szerzej otworzył oczy. - Nie, nie słyszałem. Pocieszył elfkę bimbrem? Elfkę? Pocieszył? I zaciukała Yssanę? A w rzyć jej nie pocałował do tego? Był wyraźnie zadziwiony sytuacją. Pociągnął sporego łyka z butelki.

- Elfa zaczeła mówić. To ją wrzuciliśmy do pokoju, sam wiesz że celi u nas nie ma, ale drzwi solidne to spokojnie. Thorin ją opatrzył, dostala miche żarcia i wodę i poszliśmy sprawdzić czy prawdę mówiła. Mówiła by dobrze dla niej, nie….sam rozumiesz, Ale najwyraźniej została z nią flaszka...ale więcej się dowiem jak ją znajdą...list gończy już poszedł…,.sto złotych koron za żywą, połowa za trupa...zrzutkowo Sierżant zamilkł gapiąc się w butelke po czym łyknął solidnie.

- No to się porobiło… Grundi usiadł naprzeciw sierżanta, pociągnął kolejny łyk. - Jak tak dalej pójdzie to nam się ta flaszka skończy. Coś do żarcia byśmy tu znaleźli? Bo zgłodniałem nieco od tego rąbania szczurów.

- Nie ma chyba... kucharka jeszcze się nie pojawiła a nikt na zakupy nie polazł...pojebane dni, pojebane. Ale będzie lepiej. W końcu coś zaczeło iśc dobrze...tak jakby… Sierżant zamyślił się znowu.

- Dobrze że mam prowiant na takie chwile. Szczyt luksusu to to nie jest ale daje radę. Grundi postawił worek przy pace, rozsznurował go. - A co z tym działem coście znaleźli?

- Poszliśmy szukać planów niezbudowanego działa oblężniczego.,.. po czym je znaleźliśmy, gdy stało w bocznym korytarzu… jak to by ludzie rzekli? W krzakach… niemal splónoł z wykrzytwioną twarzą sierżant -Nie mam pojęcia co tu jest grane. Ale mam wrażenie że gramy jak nam zagrają…

- Ehh… nie na moją głowę to politykowanie. Wolę front. Wiadomo gdzie wróg, gdzie przyjaciel. Wszystko jest jasne. Grundi zakończył ściągając przymierzane kolczugi. - Zostało co tam jeszcze w butelce?

- Nie wszytsko jest jasne…. ale na szczęscie ci wyżej sie o to martwią…A tu wszyscy. Dodał sierżant, po czym spojrzawszy na flaszke, pokręcil przecząco głową. -Niestety… Ach, następnym razem ja stawiam. a teraz chyba muszę znaleść siostrę i z nią pogadać...ześmy sie nie widzieli kapkę.

- To powodzenia, twarda z niej babka. Grundi rzucił na koniec ponownie nabijając fajkę.

Stalowy 22-11-2013 10:35

Galeb z ponurą i iście kwatermistrzowską miną udał się do kapliczki na piętrze i zostawił tam drewniany posążek Valayi, który znalazł w tunelu w pobliżu Skaz przy jednym z poległych. Ustawił go na ołtarzyku, uklęknął i zmówił modlitwę do Pramatki. Potem podrzucił do kuchni suszoną wołowinę i bukłak samogonu, z którego bez słowa pociągnął solidny łyk.
- Cholera - mruknął sam do siebie i ruszył do warsztatu, aby złożyć swoje rzeczy i odpocząć.
Runiarz miał pewien plan odnośnie tego co miał zrobić. W końcu trochę łupów zebrał i potrzebował je upłynnić, a i zakupić parę dodatkowych rzeczy. Niestety póki co był strasznie zmęczony po walce. Na szczęście zostało im trochę zapasów z wyprawy do Skaz, w końcu miała trwać znacznie dłużej. O los wypuszczonego więźnia Galeb się nie martwił… jak w końcu sam powiedział “zrobiliśmy więcej niż od nas wymagano”.
Wtedy do pokoju wszedł szukający go sierżant. - Witaj Galebie, jak sie trzymasz? zapytał.
Runiarz odgryzł kawał kiełbasy, przeżuł i przełknął.
- Jakoś. Pieprzone skaveny ze swoim pieprzonym szarym prorokiem. Skurwysyn zwiał, a o włos a byśmy gnoja dorwali - Galeb postanowił podzielić się swoją frustracją w związku z tym co nie poszło po jego myśli.
- Trza się w palną broń zaopatrzyć, moglibyście w plecy walić poradzi ze swym znawstwem sierżant -Ale może wróci...a teraz sporo roboty nas czeka. Sporo masz tego szajsu tu..
- Gdyby to jeszcze była kuźnia…- westchnął Runiarz i wyjął przygotowane pod stołem kubki, wyjął też manierkę i zaczął polewać - Muszę na mieście upłynnić trochę łupów, zrobić zakupy i oddać parę rzeczy prawowitym właścicielom. Poza tym mam zamówioną kuźnię, choć teraz po ataku skavenów nie jestem pewien czy mnie zaraz nie wezwą do pieczętowania bramy… cholera.
Widać było że Galeb jest niepocieszony bitwą. Niby wszystko się udało ale jednak.
-A co u was? Jest jakaś sprawa do mnie?
- Cos sie pewnie znajdzie ale najpierw uporzadków to co potrzebujesz. Mógłbyś też oporządzić naszą kwaterę, bo ciagle ktoś włazi albo ucieka. Nie wiem no, może sztaby w drzwi? No i trzeba by tego co zamki zmieniał za uszy przywlec… zastanawial się głośno sierżant.
-Har… Coś wymyślimy, ale na porządne fortyfikowanie to trzeba mieć czas i materiały. Wiesz… coby zrobić z tym wszystkim coś porządnego. - Galeb pogładził się po brodzie - Pójdź z chłopakami jak będziesz miał moment, to odlejemy i wykujemy co trzeba i porobimy trochę skobli i zasów.
- Trzeba będzi się tym zając solidnie[ przyznał Roran.
- Nie wiem czy będzie na to czas. Właśnie… jak tam… ogólnie zanim wyruszyliśmy to był pomysł, aby… no wiesz. - Galeb nachylił się do Rorana - Zostawić to wszystko i pójść sobie w cholerę - szepnął.
- Był był, ale póki co wrogość wrogów szła by za nami, a doszła by zemsta szefów...obawiam się że póki co trza zostać… odparł cicho sierżant.
Galeb pokiwał głową.
- Cóż… ja i tak miałem zamiar po prostu pójść pod opiekę Gildii Runotwórców, w końcu oblężenie to oblężenie, a tutaj mamy przynajmniej jako tako zagrzane miejsce. Ale cholera nie jestem w stanie tak po prostu zostawić was z tym całym szajsem.
- Jest was trzech i macie już gildie? zainteressował sie Roran -Ano, trza wytrwac jak sadze
- Tak się mówi. Dobra. Mów Roranie czego potrzeba od starego Galeba, a on już się postara załatwić co trzeba
- Trzeba ogarnąć ten bajzel. Dałbys radę wypytać po pracownikach Hazarów co i jak? wiesz, jako Kowal, czy ktoś szukający pracy… musimy się więcej dowiedzieć. No i poza zabezpieczeniami to ten typek od wprawiania zamków...cos trza by z nim pogadać zasugerował Roran.
- Aye. O ślusarza się wypytam i postaram się go sprowadzić. Co do Hazarów… mogę popytać po rzemieślnikach, kiedy będę się zajmował własnymi sprawami. Dam znać jakiś plotek się dowiedziałem. Potem mogę spróbować coś ogarnąć na miejscu. Niestety mam wrażenie że stajemy się coraz bardziej rozpoznawalni w mieście.[/i]
- O tak, ale nie wszyscy….. części z nas nie widziano za bardzo..A ty i Grundi byliście nieobecni wyjaśnił Roran.
- Milicjant-Runotwórca trochę sensacji wzbudził tu i tam. Choć rzeczywiście może nie tak wielkie jak wy. Na pewno Grundi mógłby się załapać do tej roboty. Mnie w każdej chwili mogą wezwać do tych przeklętych wrót.
- Cóz, sprobuj mimo to, może cos się uda poprosil sierżant.
Runiarz westchnął i napił się z kubka.
- Niech będzie. Ale niczego nie gwarantuję. - odparł Galeb.

VIX 25-11-2013 17:43


Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
19 Karakzet, czas Aurazytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul


Jedyny oddział milicji politycznej w Karak Azul miał ręce pełne roboty, ale trzeba było im przyznać, uwijali się jak w ukropie i efekty tego było widać już po dwóch dniach od kiedy oficjalnie Roran i jego podkomendni zajęli owe stanowiska. Jednak nie obeszło się bez wpadki. Ysassa, córka Moisura zginęła na służbie, zabita została podstępem przez elfią więźniarkę Tilyel. Ta ostatnia zbiegła z komisariatu po swym okrutnym czynie i stała się czarną kartą w kronikach Thorina i plamą na honorze dla wielu spośród członków SSP. Pozostać to bez odzewu nie miało prawa. Sierżant szybko podjął decyzję i sprawy ogarnął z iście khazadzką dokładnością. Thorin przygotował listy gończe. Ustanowiono zawrotną wręcz nagrodę za zbiegłą elfkę, żywą lub martwą, a na ową nagrodę zrzucili się wszyscy ci którzy mogli i którym owa sprawa stanęła ością w gardle. Pięćdziesiąt złociszy za martwą i setka monet za żywą. Taka nota nie mogła pozostać bez odzewu. W Azul zawrzało jak w ulu. Łowcy głów, tropiciele, złodzieje, informatorzy, podrzegacze i cała masa innej menażerii ruszyła na łowy. Sami milicjanci mieli mnóstwo innych zadań na głowie i niewiele czasu by ścigać zabójczynię tak małą grupą, dlatego też na pościgu skupiło się dwóch khazadów, Thorin syn Alrika i Dorrin Zarkan.


Pierwszy z nich zadziałał z gracją dyplomaty i prawdziwego prawodawcy. Zaciągnął do pracy psy gończe i tropicieli z prawdziwego zdarzenia. Lorvan, syn Hamura i jego dwa szkolone do tropienia niedźwiedzi azary, ruszyli w miasto, wpierw jednak sprawdzili pokój w którym była Tilyel. Psy obwąchały łóżko i koce pod którymi leżała elfia samica. Thorin przekazał srebro Lorvanowi w zapłacie, a ten ostatni miał raportować gdyby coś odkrył. Syn Hamura był srogim i poważnym krasnoludem, znał się na swojej robocie jak mało kto, dlatego ruszył do pracy z zabójczym zapałem. Inną metodę obrał zaś Zarkan, bo swym zwyczajem sam zachowywał się jak pies tropiący. Sprawdzał karczmy, strażnice i rozmawiał z półświatkiem. Wiedział gdzie mógł zdobyć jakieś informacje i tam też ruszył... więcej o tym powiedzieć nie można, bo los swój zakrył nawet przed oczyma wyroczni. Jego praca jednak miała przynieść efekty, choć wtedy jeszcze o tym niewiedział ale był na dobrej drodze. Szybko zlokalizował gdzie Tilyel może przebywać, ale do natrafienia na trop miało jeszcze upłynąć trochę czasu.


Nim to wszystko się stało jednak, warto było kilka rzeczy podsumować. Informacje zdobyte przez Thorguna, Thorina, Detlefa i Rorana były niezwykle ciekawe. Odnalezione działo znalazło się w zbrojowni króla, a strzelec Thorgun Siggurdsson potwierdził że nie jest uszkodzone. Hazzarowie nie robili problemów, odmawiali potwierdzenia że to oni zbudowali owe dzieło sztuki inżynierskiej. Degvarowie zaś kłamali jak z nut, jednak nikt nie wiedział jak można im cokolwiek udowodnić... niczego nie ukrywali, a wręcz przeciwnie, mówili więcej niż powinni. Wszak to oni nakierowali milicjantów na działo burzące Zemsta, a Thorgun zaczął snuć swoje podejrzenia, czy aby Jokul nie zrobił tego czego od niego wymagano, czy aby jego skrucha nie była właśnie kłamstwem. Wszystko zaczęło być skomplikowane. Zdawało się że klanowa arystokracja jest zepsuta do cna, a to napewno nie oznaczało niczego dobrego.

***

Było już mocno po południu gdy kontyngent milicji przybył do ogromnej pieczary pod poziomami mieszkalnymi. Miejsce to opisane było w liście do Hazzarów jako lokacja w której znajduje się działo, i tak było. Teraz była to tylko wielka jaskinia, stał tam stalowy dźwig i masa skrzyń... wszystko wskazywało na to że Kazrika tam nie zbudowano, zatem gdzie? Co tu robił i kto go tu przytaszczył? Te pytania musiały mieć odpowiedzi, przecież Zemsta potrzebowała dziesiątek członków obsługi do kalibracji i ładowania oraz jakieś dwie setki krzepkich piechurów po to by je transportować. Ktoś musiał coś wiedzieć. Trzeba było go tylko odszukać.

Po powrocie na komisariat i raporcie Zarkana dotyczącym ataku na siedzibę milicji, oraz obejrzeniu ciała zabójcy, można było sprawdzić którędy ów człowiek dostał się do zabarykadowanego budynku. Szybko zlokalizowano jedyną możliwą drogę, a był to kanał wentylacyjny na wyższym poziomie. Zdawało się też że celem zamordowanego mordercy był Ther Hi' do tego jednak zabójca nie dostał się dzięki szybkiej i brawurowej reakcji Dorrina. Długo obradowano jakie powinny być kolejne kroki w sprawie śledztwa nad Bonarges, bezpieczeństwa króla, sytuacji w Azul, sprawie tajemniczego działa i szlacheckich rodów... no i oczywiście elfiej zabójczyni Tilyel. Sierżant w końcu podjął decyzję i rozdzielił zadania, a sam skierował się do Chciwego Avera, by skontaktować się z Relvem ponownie. Tam czekała na niego nota która mówiła o tym że sam Varek zainteresował się sprawą jako że zaczęła zataczać ona coraz to i szersze kręgi. Na daną chwilę podziękował milicjantom i nakazał odpoczynek, wiązało się to z dwiema sprawami. Raz to fakt iż tam gdzie teraz rozgrywały się sprawy rodów, działa i króla, ni Roran, ni jego dzielni wojownicy nie mieli wstępu. Dwa, to że skargi zaczynały się piętrzyć na działania milicjantów i trzeba było obniżyć nieco loty. Relv naciskał by skoncentrować się na sprawie Tilyel i odnaleźć ją jak najszybciej. Zakazał też katowania Thera Hi' jako że ród Hazzar dochodził obecnie swych praw i prawodacy obradowali na jego dalszymi losami. Ther miał pozostać pod czujnym okiem SSP, aż do wyjaśnienia jego sytuacji.


Roran mógł się skupić na innych sprawach. Miał umówione spotkanie z khazadem który miał wprowadzić go w arkana tresury i opieki nad mastifami, i choć ochoty już może sierżant na to wielkiej tego dnia nie miał, to ruszył na owe spotkanie by wziąć w posiadanie trzy małe bestie którym nadał ciekawe imiona. Czas płynął nieubłaganie, a syn Ronagalda był już zmęczony tym wszystkim. Gdy nastał wieczór, był już w starej posiadłości Gervala, stanął wtedy na warcie przy ciele Ysassy i pilnował jej aż nie nastał środek nocy. Patrząc na wojowniczą kobietę, ściskał medal kaprala który zdjął z szyi córki Moisura. Kolejna ofiara wojny... kolejna ofiara pod rozkazami Rorana. Przykry był los dowódcy, szczególnie takiego jakim był Ronagaldson, w tych trudnych czasach wojny.

***

Dla jednych dzień już się kończył, dla innych zaczynał. Drugą wartę i ostatnią zarazem wziął na siebie Thorin. Siedział i trzymał martwą dłoń Ysassy. Cierpiał i winił się, czuł że w dużej mierze to jego wina iż kobieta nie żyje. To była bardzo trudna dla niego noc. Wcześniej ślęczał nad księgami i pisał raporty, szło mu to opornie bo wciąż myślał o kapral Ysass'ie i przyczynie jej śmierci, o przeklętej elfiej pannie. Jednak i tak okrutnie poraniony kronikarz zdołał czegoś się dowiedzieć, szczególnie na temat klanów Karak Azul. Zaś wiedza wniesiona do Wielkiej Biblioteki Azul przez Thorina na zawsze zostanie zapamiętana. Nowe karty wypełniły skórzane obwoluty i tak też potomni mogli dowiedzieć się o wendigo, Karak Undzul czy Czarnym Sztandarze. To było nie byle co. Zaraz po tym jak sprawy papierkowe zostały załatwione, ale jeszcze nim gorycz żalu wypelniła krtań przy honorowej warcie u boku Ysassy, kapral Detlef miał kilka słów dla Kronikarza, co do tego co miało mieć miejsce o świcie. Szykowały się kolejne aresztowania i Alrikson miał być gotowy.

Kapral Detlef uwikłał się w sprawy szemrane po pachy. Trzeba było mu przyznać, główkował za trzech i planów miał srodze, jak z rękawa. Koniec końców stanęło na tym że w towarzystwie sierżanta, w nocy, udał się do Aina, właścieciela Karczmy Hutnika i za woalem czarnych kapturów, złożona została oferta nie do odrzucenia owemu Ain'owi. Czterdzieści złotych monet to był majątek, a tyle właśnie chcieli zbójcy od karczmarza który miał coś na sumieniu. Wtedy Ain nie wiedział że owi zbóje to polityczni Vareka, a Detlef i Roran, którzy odgrywali role szantażystów, nie wiedzieli że Ain jest niewinny, ale kolejny dzień przyniósł wyjaśnienie tej sprawy. Jednak takiego wyniku śledztwa chyba nikt się nie spodziewał.

***

Noc była też młoda dla Thorguna który miał przed sobą zadanie niebezpieczne. Tej nocy właśnie miał zostać zabrany na Arenę by zobaczyć na własne oczy walki na śmierć i życie. W sumie mógł żałować że jest sam, gdyż dwóch typów którzy naraili mu cały ten temat, wygladało podejrzanie i bez trudu odnalazło Thorguna w gwarnym tłumie, w Hutniku. Gdy prowadzili strzelca w stronę fabryki w której odbywały się walki, sami zaaranżowali jedną.


Pałka spadła na bark Siggurdssona i ciężko go raniła, szczęściem sztylet minął jego gardło. Grad ciosów wziął początek w pięściach drugiego oprycha a jego oddech przesiąknięty tanim alkoholem dało się wyczuć na milę. Wulgarymzom nie było końca. Thorgun bronił się bardziej niż atakował. To starcie pozostało jednak nie rozstrzygnięte. Parę celnych ciosów osiągnęło szczękę napastnika i tym sposobem powstała sytuacja patowa. Dwóch cwaniaczków z rozbitymi nosami uciekło między budynki pozostawiając rannego Thorguna w alejce. Łuk brwiowy miał rozbity, z ust ciekła strużka krwawej śliny, oko było podbite ale utrzymał się w walce i nie oddał tego co jego. Syn Siggurda był jedynie wściekły na siebie że tak łatwo dał się podejść... nie powinien był ufać tamtej dwójce. Z obitą twarzą, Thorgun wrócił do kwatery... śpieszno mu nie było by się dzielić z kompanami tym co zaszło w dystrykcie fabrycznym. Na razie się kurował.

Gdyby tylko Dorrin wiedział że nie dalej jak trzysta stóp od niego ktoś obija ryj Thorgunowi to ruszyłby z pomocą, ale nie wiedział o tym. Sam miał ręce pełne roboty. Wziął na spytki kilku cwaniaczków, których podszedł prostym trikiem i ci powiedzieli mu to co chciał wiedzieć. Zarkan miał już plany na dzień kolejny, ale nadchodząca noc również miała być obfita w wydarzenia. Jeden tylko Dorrin poznał drogę do Prawdziwej Areny, był tam i widział wszystko. Walki na śmierć i życie, krew i złoto. Czuł zapach życiodajnych soków i widział błysk kruszcu. Wciąż jednak było to tajemnicą czekającą światła dnia.

***

Czwórka zmęczonych i zakrwawionych wojowników wkroczyła do miasta... i nikt tego nie zauważył niestety. Tyrus był na skraju wyczerpania i potrzebował medyka. Galeb czuł się tylko odrobinę lepiej, wroga włócznia zrobiła swoje i przeszyła bok kowala. Nawet Grundi miał podłe samopoczucie. Jedynie nowa kompanka Khaidar uchroniła się przed ranami, czy to za sprawą jej umiejętności bojowych czy może raczej zdystansowanemu stosunkowi do walki i rozwadze? Pewnie jedno i drugie miało na to wpływ. Pocieszający był fakt że przeżyli, że wyprowadzili Njordura z miasta i zdołali uratować żywota Khaidar, ale ogrzy suweren i białofutry skaven, wciąż byli gdzieś w tunelach między Azul a Skaz. Grundiemu owy fakt przeszkadzał najbardziej.

Gdy schody poszerzyły się, tunele zwiększyły przepustowość, a straż, z dzikich khazadów o czerwonych twarzach zmieniła się na gwardzistów w kolczugach i otwartych hełmach, wiadomym było że próg Niskiej Cytadeli został przekroczony. Do uszu wędrowców szybko dotarły wieści o tym że przeprowadzono o świcie kolejny atak na miasto, w rewanżu zaś wędrowcy nie mówili nikomu o ataku z dołu, gdzie lawirowały w korytarzach skaveńskie masy, bo po co siać strach i zamęt?! Niebawem Tyrus pożegnał się i przyobiecał z Grundim spotkać dnia kolejnego. Khaidar zaś szła spotkać kogoś kto mógłby być jej bratem, wedle słów jej salwatorów, jednak czy było to możliwe? Okazało się że tak i wkrótce po zjednoczeniu dwójki potomków Ronagalda, poczęto debaty, snucie planów, zajadanie wołowiny przyniesionej przez Galeba i spłukiwanie jej mocną krzakówką.

Kończyła się noc... poza Ysassą która kroczyła już tunelami Grungniego, każdy z milicjantów odnalazł drogę do siedziby SSP tej nocy. Dla żadnego z nich Stalowy Szczyt nie był domem, ale za honor, z poczucia obowiązku, pragnienia przygody i za królewskie złoto - mieli bronić twierdzy, szkoda że przed wrogiem wewnętrznym, a nie tym poza murami twierdzy. Milicjanci polityczni robili coś co zrobić trzeba było i coś co było tak dalekie od stereotypów przez jakie patrzył na synów Grungniego świat zewnętrzny. Szkoda było marnować słów i czasu. Nadchodził kolejny świt.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
20 Karakzet, czas Lazulitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul


Kolejny dzień pracy i kolejny raz niektóre sprawy miały się odwrotnie niż powinny. Khaidar, Thorgun i Dorrin oraz Grundi poszli spać. Sierżant zasiadł w gabinecie i rozmyślał nad tym co będzie dalej oraz nad tym czy jest tak naprawdę szczęśliwy z przybycia swej siostry, wszak pchać się teraz do Azul to jak kłaść głowę pod katowski topór. Jednak na zawrócenie jej było już za późno. Zresztą, Khaidar nie należała do takich którym można było by coś nakazać. Roran zaczął myśleć czy sprawdzi się jego siostra w nowej roli. Być może nie była stworzona do politycznych debat i prowadzenia akcji w ukryciu, ale dobrze było mieć ją przy sobie w czasach wojny, bo komu można zaufać bardziej niż członkowi własnej rodziny? Roran potrzebował zaufanych bo i sytuacja stawała się coraz to i niebezpieczniejsza.

Detlef w czas ten zaś zaszedł do Thorina i począł wprowadzać go w meandry wiedzy o sprawie haniebnego gwałtu na Aivie, córce Haruma i spaleniu karczmy starego Hugvarssona. Opowiedział o tym jak sprawdził wszystkich potencjalnych podejrzanych, o godzinach spędzonych na obserwacji i wypytywaniu w karczmach. Było tam o Uimarze, synu piekarza, o Solii żonie Hugavrssona i spisku zawiązanemu z Roranem Ronagaldsonem na rzecz wyciśnięcia informacji z Aina, właściciela Karczmy u Hutnika. Wszystko wskazywało na to że Ain i Solia, wdowa po Hugvarssonie mają romans, a co ciekawe oboje zrzucają na siebie winę za podpalenie karczmy Starego... zatem kapral Detlef obmyślił sprytny plan jak dowiedzieć się prawdy, a by wprowadzić go w życie potrzebował Thorina... co ciekawe, szybko połączono obie sprawy ze sobą, gwałt i podpalenie, a dowód na to uzyskano w gabinecie Aina.

Właściciel Hutnika przystał na pomysł Detlefa, a Thorin był świadkiem całego zajścia. Ukryci w pokoju obok przysłuchiwali się rozmowie kochanków, Ain zwodził Solię a ta sypała wszystko jak z nut. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział że Detelf będzie musiał prosić Thorina o dochowanie tajemnicy... bo kolejne wydarzenia tego wymagały, zgodnie z wyczuciem praworządności kaprala. Ain okazał się winien jedynie złamania praw obyczajowych i wejścia w stosunek z wdową po Hugvarssonie. Solia zaś znała prawdziwą naturę swego byłego męża i choć spodziewała się że skończy jak skończył, to niczego nie zrobiła by mu pomóc, a domyślała się nawet kto podpalił karczmę i zabił jej małżonka. Jednak okazało się że i ona była katowana przez swego zapijaczonego męża, a dziewczyny pracujące dla niego często były molestowane. Po tym jak Aiva została przez Hugvarssona brutalnie zgwałcona, karczma spłonęła w dwa dni później. Łatwo było połączyć fakty i jak się okazało, ni Ain, ni Solia, nie byli winni choć obwiniali sie wzajemnie, a ponoć się kochali. Detlef zostawił ich samym sobie, a to czy ich uczucie miało przetrwać już go nie obchodziło. Dla Thorina zaś wszystko to było czymś nowym i z iście uczonym podejściem wszystko notował i zimno oceniał.

Wkrótce dwójka milicjantów była już w domu Haruma i Aivy. Tam Detlef wypytał Aivę i choć musiał być dość niemiły otrzymał wszelkie odpowiedzi. O tym jak to Hugvarsson pijany zgwałcił Aivę, o tym że Uimar i Harum nie są winni niczego, o tym że Solia i Ain nie mieli z tym nic wspólnego... o tym że dwa dzbany nafty pękły i zrosiły salę Starego, o tym że pijany właściciel spał gdy jego ciało spłonęło razem z dobytkiem. Aiva zemściła się na swym gwałcicielu, a kapral nie był nawet zły że kobieta wodział go za nos przez prawie dwa dni. Detlef podjął trudną decyzje, którą Thorin przyjął skinieniem głowy. Kronikarz podrapał się po szkaradnym policzku i poprawił czerniony hełm na głowie, po czym wyszedł z domostwa. Detelf został z Aivą sam na sam. Z sakiewki wyjął trzy nieoszlifowane rubiny i wcisnął jej w dłoń. Kazał pakować się i ukryć gdzieś w mieście, nikomu nic nie mówić. Aiva przez łzy patrzyła na Detlefa i przytaknęła jedynie lekko... kapral wyszedł. W drodze na komisariat nie rozmawiał z Thorinem, który szedł obok. Obaj wiedzieli jak się sprawy mają. Tego samego dnia, wieczorem, wrócili z Grundim i Dorrinem by aresztować Aivę Harumdottir, ale nie było jej. Detlef nakazał by jej nie szukano, Thorin potwierdził bezsens poszukiwań w czasie wojny. Stary Harum jedynie kiwnął lekko Detlefowi w niemej podzięce, kapral zaś spojrzał na niego zimno, odwrócił się na pięcie i wyszedł... miał nadzeję że Aiva dobrze się ukryła i zniknie z Azul kiedy tylko bramy zostaną otwarte. Thorin zapytał kaprala co ma napisać w raporcie, a ponury Detlef odpowiedział krótko.

- Napisz co uważasz za słuszne. - Thorin kiwnął i dalej szli już w ciszy. Grundi i Dorrin spojrzeli po sobie i obaj czuli że tylko tracą czas na chodzenie po mieście za jakąś pannicą. Na szczęście to tylko trwało chwilę.


Galeb wrócił do kuźni i zajął się pracą. Skoncentrowany na swych dziełach i z sercem przepełnionym nienawiścią do skaveńskiego czarownika. Młot uderzał raz za razem i kształtował metal, dłuta kreśliły znaki runiczne na toporze właściciela kuźni. Jeszcze tylko ten znak i Galeb będzie miał wolną duszę. Tak też raz za razem, obuch spadał i uwalniał runiarza od obietnicy. Gdy tylko odgłosy młota milkły, pojawiały się syki gorącej pary i bulgoczący odgłos durazulowego bulionu. Od czasu do czasu ktoś zachodził do kuźni i pytał o zakres usług i ceny, ale Grundi pracował w ciszy, pomocnicy odpowiadali zamiast mistrza i patrzyli z przestrachem w oczach na to jak formuje się i zamyka runiczne pieczęcie. Iskry niosły się po całym pomieszczeniu, a dwóch wspomnianych pomocników biegało z lewa na prawo i gasiło zarzewia dziwnego ognia podkutymi butami. Wieść szybko rozeszła się po dzielnicy że kowal run tworzy swe runiczne dzieło. Tłum czekał przed drzwiami, byli odważni którzy chcieli zajrzeć do środka... jednak tłum owy tworzyły głównie kobiety i dziatki, ich mężowie i ojcowi stali na murach i strzegli bezpieczeństwa Azul. To wszystko jednak mało obchodziło Galvinsona. Ten pracował a temu zdarzeniu towarzyszyły dwa inne. Pierwszym było to iż nasycanie magiczną mocą w cudowny sposób leczyło jego rany, siniaki znikały, a suche krwawe strupy odpadały, choć sam runiarz tego nie zauważał. Drugie zdarzenie było innej natury odrobinę choć wciąż trzymało się magii runicznej, a co gorsza, wystraszyło nieco Galeba i nakazało tę sprawę przemyśleć... z każdym uderzeniem młota w klin, przy każdej czynności runiarza w czasie zamykania znaku...Galeb czuł jak złość i nienawiść do skaveńskiego maga spływa i z nitkami magicznej energii zamyka się w runie ciosu. Efekty takiego obrotu spraw mogły mieć nieoczekiwane skutki, ale od takich wniosków dzieliło Galeba jeszcze sporo czasu.


Ysassa Moisurdottir została złożona z honorami w grobowcu, dnia następnego po tym jak odebrano jej życie. Jej zbroja i broń po wieki miała trwać za grobową płytą wraz z kośćmi krasnoludzkiej kobiety. Resztę ekwipunku sprawdzono i upłynniono, tak by grosza starczyło na zacny pochówek i tablicę pamiątkową. Ceremonia pogrzebowa odbyła się wieczorem, a poza starymi kompanami Ysassy, pojawiła się Khaidar, siostra Rorana oraz Relv, zwierzchnik milicjantów. Rytuał pożegnania odprawił Gorvar, kapłan boga śmierci Gazula. Złoto które zostało zarobione na ekwipunku Ysassy mogło nie wystarczyć na pokrycie całego obrzędu, dlatego Relv nie poskąpił monety i dzięki temu trzech nowicjuszy ze świątyni Grimnira, odprowadzało pieśniami Ysassę do Hervistad Duraz, by mogła ucztować z bogami. Roran ze smutkiem patrzył jak kamieniarz uderza młotem w dłuto i kreśli runy imienia Ysassy... tylko on jeden wiedział w duszy kto był za to odpowiedzialny, oczywiście poza samą zabójczynią. Kronikarz zaś krzywił swe zniekształcone usta z niesmakiem, przeżywał fakt iż wielu z jego kompanów odeszło z ziemskiego padołu w czasie ostatnich kilkunastu dni.

Relv nie zamierzał tracić okazji i nawet okoliczność taka jak pogrzeb musiała zostać wykorzystana do maksimum. Wdał się w rozmowę z Roranem i wymieniono inoformację. Relv pochwalił działania milicji politycznej i zaciekawił się ogromną nagrodą jaką zaoferowano za głowę elfiej zabójczyni. Jednak rozumiał że Ysassa była kimś więcej dla kompanii niż tylko współpracownikiem i Relv odpuścił ten temat. Dalej słowa wciąż krażyły wokół kobiet. Tym razem chodziło o Khaidar, siostrę Rorana. Gdy Relv wysłuchał tego co wydarzyło się w podziemiach, zdecydował by dołączyć Khaidar do grupy SSP, tym bardziej że córka Moisura zginęła w tragicznych okolicznościach. Do tego zwierzchnik uprzedził o przybyciu gospodyni i powozu po ciało zabójcy który napadł na komisariat, po raz wtóry, a to był zły znak gdyż znaczyło to tyle iż pracodawcy owego mordercy nie bali się konsekwencji i wynajmowali takich osobników którzy byli pewni swego. Ilu skrytobójców miało by czelność połasić się na taki kąsek? Takie konkluzje pchały dalej, aż do ostrzeżenia Relva... powiedzał by milicjanci teraz na siebie uważali, mieszali wszak w szykach możnych Azul, a ci mogli nie przebierać w środkach by problemów się pozbyć. Na razie to Ther Hi' pewnie był celem ale to szybko mogło się zmienić i lepiej by nikt z SSP nie leżał już obok biednej Ysassy.

***

W drodze powrotnej, po pogrzebie, grupa zatrzymała się w Kamiennym Filarze, knajpie o takiej sobie reputacji, piwo i jadło było dobre, obsługa miła dla oczu i uszu ale spojrzenia w kierunku zastępu Czarnych raczej niegościnne. Był czas by porozmawiać i powspominać Ysasse, był też czas by podjąć kolejne kroki i wymienić się informacjami w pełnym gronie. Kilka toastów później, każdy znów ruszył ku swym zadaniom.


Throgun nie mógł odpuścić i karczma za karczmą, alejka za alejką, szukał dwóch zbirów, ale bezskutecznie. Dorrin odpuścił poszukiwania Tilyel na daną chwilę i skupił się na kryjówce zabójcy, miał pewne pomysły co do tego gdzie może ona być, dlatego ruszył by sprawdzić swoje podejrzenia. Galeb wrócił do kuźni, Thorin do biblioteki, a Detlef na poszukiwania Tilyel. Jeden tylko Roran wrócił na komisariat by wszystkiego dopilnować. Khaidar poszła z bratem, ale jej nie wiązały żadne przysięgi, zatem z lekkim duchem mogła myśleć o swej przyszłości, brat jednak szykował już dla niej niespodziankę, raczej mało radosną. Grundi w tym samym czasie wybrał się na bazar by pohandlować trochę, uzupełnić zapasy i upłynnić znaleziony złom. Później wrócił do kwatery i zaszył się tam pracując nad swą zbroją, wieczorem zaś miał spotkanie z Tyrusem Erganssonem, a sprawa była ważna, bo chodziło o beczkę piwa i przyjacielską ucztę.

Poszukiwania Jorga Ślusarza spełzły na niczym. Okazało się że krasnolud zniknął ale Toren, który stał na warcie w noc gdy Ysassa została zamordowana, mówił że Jorg przyszedł do niego wieczorem i przyniósł piwo, po tym dopiero pamięta że obudził go wracający do kwatery Throgun. Dla wszystkich było jasne że to Jorg musiał pomóc Tilyel w ucieczce, ale tego, jak było wspomniane, nie było ani śladu.

Na komisariacie czekał już wóz. Dwóch podkomendnych Relva, wyniosło ciało zabójcy i zapakowało je na wóz, owinięte lnianymi workami. Dla Khaidar zaś znalazł się czarny mundur i oksydowany hełm płytowy, to oznaczało tyle że Roran wciągnął ją w to bagno jakim była milicja polityczna. Trudno powiedzieć czy Khaidar była zadowolona, ale pewnie nie, choć gdy usłyszała o zarobkach i możliwości bicia w mordę ile wlezie, to mogła zmienić zdanie. Zresztą, karierę zaczęła od lekkiego mordobicia. Pierwszym zadaniem siostry Rorana było wyciągnięcie informacji z Thera Hi' ale bez zbytniej brutalności. Zatem dziarska kobieta ruszyła do wykonania zadania i rozpoczęła kruszenie twierdzy charakteru pracownika Hazzarów.

***

Roran zaś powitał Ergi, córkę Tyra, kobietę dobrze po osiemdziesiątce, zatem młodą jeszcze i zdrową, ale jej upięte włosy i bransolety na nadgarstkach oznaczały iż jest już zamężna, zatem nie było co smolić cholewek. Kobieta miała zająć się komisariatem, posiłkami i porządkami, ale od razu zwróciła uwagę sierżanta że siedziba jest za duża by ona sama ją sprzątała, zatem skupi się tylko na gabinecie sierżanta i głównym hallu, a resztę niech sobie sprzątają inni. Okazało się też że raz w tygodniu miał przybyć transport jedzenia i do wnoszenia go potrzebne będzie kilku milicjantów. Ergi nie miała zamiaru mieszkać w siedzibie SSP, zgodnie z umową miała zjawiać się rano i wychodzić wieczorem, w każdy dzień poza dniem Valayi.

Kolejny dzień dobiegał końca. Ni widu ni słychu o Tilyel jeszcze, ale kolejny dzień miał to zmienić. 20 Karakzet okazał się pierwszym spokojnym dniem od trzech tygodni i każdy go na swój sposób święcił, do tego nie przypuszczono ataku na mury, co spowodowało że jakby zapomniano o oblężeniu na chwilę. Jednak ono tam wciąż było, nie dało się tego ukryć bo orki nie przestawały nękać swymi bębnami khazadzkich uszu, w dzień i w nocy, bez przerwy, bez końca.

Wieczorem Thorgun ruszył w towarzystwie Dorrina w stronę Areny i miał zamiar obstawić kilka walk by wspomóc szkatułę komisariatu, ale okazało się że mistrza Areny nie ma tego dnia ponownie, a walki które odbywały się tam spowodowały stratę dwudziestu ośmiu złotych monet. Wiedza walecznego Dorrina nie zdała się na nic tym razem, ale Thorgun zauważył dziwne zmiesznanie na twarzy zwalistego wojownika. Coś było nie tak, Dorrin nie mógł się skupiuć i wodził błędnym wzrokiem po ścianach ogromnej fabryki w której odbywały się walki.


Każdy robił swoje i tak też było z Thorinem. Odnalazł informacje o geologach pracujących w Undzul i zapiski o brakujących raportach. Karty tajemne odkryły przed nim powód zwiększonego kontygnetu zbrojnego w podziemiach Skaz, a podejrzenia o ruchy tektoniczne okazały się ślepym zaułkiem. Noty bezpieczeństwa zostały spisane i gotowe by zanieść je do świątyni, gorzej szło łamanie szyfru. Dziewięć Kluczy... było pewne że owe słowa w tekście pojawiają się tylko raz, ale odcyfrowanie kolejnych linijek nie było łatwe... koniec końców pojawił się jednak zaczątek czegoś, jakby adresu, ale do całkowitego odszyfrowania go mogły minąć jeszcze tygodnie, może gdyby Thorin miał więcej czasu... może wtedy? Podobnie mozolnie szła próba odszukania jakichkolwiek informacji na temat Noka Durikssona oraz Inge, córki Wyr'a. Dwa imiona które często powtarzały się na wielu dokumentach czytanych przez Thorina, w sprawie twierdzy Skaz... ale kronikarz czuł że zbliża się do czegoś, do jakiejś prawdy która nie widziała światła dziennego być może od czterystu lat. Kolejna noc zarwana przez cyrulika... gdy kładł się spać tylko Toren stał na warcie, a z pokoju Rorana dało się słyszeć ciche szczeknięcia trzech nowych pupili sierżanta. Szkoda że Ysassa tego nie widziała. Kronikarz zasępił się i położył, ale wiele jeszcze razy w życiu miał widzieć przed snem twarz klanowej wojowniczki Ysassy, której śmierci był poniekąd winien.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
21 Karakzet, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul


Na murach doszło do walki już o świcie, ale po raz kolejny odparto nieudolny atak orków. Wszyscy czuli gdzieś po skórą że do ostatecznej bitwy bogowie po obu stronach szykują się i sytuacja rozwiąże się szybciej niż można by przypuszczać. Oblężenie w normalnych okolicznościach mogłoby trwać i ze dwa lata albo i dłużej nawet, ale nie tym razem. Zbyt dużo sił scierało się między sobą o przyszłość Azul, a Gorfangiem i jego hordą powodowało coś więcej niż nienawiść do synów i córek Grungniego.

Tego dnia wszyscy szukali zabójczyni Tilyel. Na komisariacie zawrzało. Co chcwila ktoś przybywał i przynosił informacje o domniemanym miejscu pobytu zbiegłej elfki, ale żaden z naciągaczy i tych którzy szczerze byli przekonani o swoje racji nie miał niczego konkretnego. Czas uciekał, a i Tilyel nie próżnowała przecież. Detlef ruszył do karczm i poza elfką szukał wszelkich oznaków i osób przeciwnych królowi, wraz z Dorrinem, Thorgunem i Roranem, rozdali kilka sierpowych i kopniaków co by uspokoić podburzony prawie do buntu naród, a milicja zarabiała na swe miano złoczyńców i osobników o braku moralności i litości.

Nieco później Fulgrimsson rozpoczął wraz z sierżantem poszukiwania Aldrika Weldera, ale mógł być to zimny top, nic wszak nie wskazywało na to że Welder jest w Azul. W tym czasie Khaidar rozkoszowała się wygodami, tak obcymi jej przez ostatnie miesiące. Jadła, piła i spała, od czasu do czasu doglądała Ther Hi' po to by uderzyć jego głową o stół albo wyłamać mu palec... a przecież Relv mówił by nic mu się nie działo, ale Khaidar miała to w głębokim poważaniu.

Tego dnia jedynie Thorin i Dorrin mogli cieszyć się ze swych poszukiwań. Dorrin sobie znanymi tylko sposobami odnalazł kryjówke zabójcy, którego zabił na komisariacie w śmiertelnym pojedynku. Było tam tylko trochę broni i kilka przedmiotów osobistych, ale nic co naprowadzić mogło na jakiś wyraźny trop. Thorin zaś oddał się wertowaniu ksiąg i raportów w Wielkiej Bibliotece Azul i już wieczorem mógł sie pochwalić poszerzoną wiedzą na temat historii Azul w walkch ze skavenami a także informacjami zebranymi przez badaczy tego szczurzego gatunku. Gorsze było to że Lorvan tropiciel i jego azary nie podjęły śladu Tilyel, który stygł z godziny na godzinę.


W nocy w wielkiej świątyni Grimnira Nieustraszonego odbyło się rytualne palenie kamienia. Zebrało się tam wielu możnych miasta i sam król z obstawą. Dla grupy politycznej milicji także znalazło sie miejsce, jednak khazadzi z klasy mieszczańskiej i arystokratycznej patrzyli na nich z nienawiścią. Roran tylko zastanawiał się czy złoto które im obiecano jest warte tych spojrzeń... a przecież poza marnymi dwudzistoma złociszami niczego jeszcze nie widzieli. Prawda minęło dopiero kilka dni, ale to były cholernie trudne dni.

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
22 Karakzet, czas Morganitu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul


Ten dzień ropoczął się lekcją. Mało kto wiedział że Roran potrafi posługiwać się językiem elgi, a Thorin owy język pragnął zgłębić. Dlatego też dwójka kamratów zaczynała teraz dzień od solidnej szkoły elfich wulgaryzmów i zniewag. Trzeba było przyznać że mimo słabych nastrojów, mówienie khazadzkimi akcentami, w mowie zniewieściałych elfów, a do tego przeklinanie, potrafiło przywołać uśmiechy na oblicza Thorina i Rorana. Później nieco Thorin wziął się za pisanie listów do rodziny Skalliego, Glandira, Ysassy i Baldrika, poległych w boju towarzyszach. Przykrym było że nie mógł zrobić tego samego dla Hargina, po pierwsze nie było pewnym czy zginął, a po drugie, milczący wojownik nigdy nie chwalił się rodziną, klanem czy nawet tweirdzą z której pochodził, było wiadomym jedynie że przybył z ludzkiego miasta Averheim. Hargin żył, był, walczył i umierał w ciszy, zupłenie jak pradawni bohaterowie opowieści snutych w karczmach i przy obozowych ogniskach. Gdy listy już były gotowe, Throin stwierdził że ukończył swą pracę prawie w całości, pozostała jedynie zaszyfrowana wiadomość która dziwnym zbiegiem okoliczności trafiła w jego dłonie. Kronikarz oddał się zatem żmudnemu procesowi deszyfracji na wszelkie znane sobie sposoby. Trwało to i trwało.


Galeb wciąż tkwił w kuźni i pracował na runicznym znakiem dla Eina. W przerwach wertował stronnice wiekowych annałów sztuki metalurgicznej i ekseprymentował z czymś co postanowił nazwać durazulem, nazwę ów podpowiedziało mu coś co tkwiło w eterze runkh... a tajemniczy metal miał stać się jednym z najtwardszych znanych w owym świecie. Gwiezdnego metalu nic nie mogło pobić ni mu dorównać, ale Durazul miał być blisko tej bariery, może bliżej niż wiele innych metali które ujawnić miała Saga. Po pracy runiarz ruszył w miasto by wypytać rzemieślników o ród Hazzarów i choć Relv zajmował się tym już we własnym zakresie to Roran wciąż zlecał swoim wojownikom by szukali śladów... i miał rację. Ronagaldson pojmował że informacja jest teraz ich najpotężniejszą bronią. Galeb zaś szybko, bo już tego samego dnia, dowiedział się że działo zbudowali sami Hazzarowie... odnalezienie owych informacji nie było zbyt trudne, dla zacnego kowala run niewiele było drzwi które pozostawały zamknięte, nawet na niskim szczeblu jaki posiadał Galvinsson.

Khaidar też bardzo dobrze odnajdowała się w swojej roli. Gdy nie prześmiewała Ergana i Torena, strażników z ramienia Relva na komisariacie, to katowała Thera w pokoju przesłuchań. Owy jeniec był już u kresu wytrzymałości ale wciąż jego usta pozostawały zamknięte. Khaidar wiedziała ze to nie potrwa już długo. Mundur na nią pasował a łóżko było miękkie, do tego brat nie zamęczął jej swoją osobą. Wszystko grało, ale nawet harda Khaidar wiedziała że taka sielanka nie może trwać wiecznie... i oczywiście miała rację.

Grundi nawiązał dobre stosunki ze strażnikami w pobliskich barakach. Tyrus wprowadził go między swoich, a tak dobrze się tam Fulgrimsson wpasował że i kości i karty mógł wymieniać z nowymi kolegami. Tym sposobem wywiedział się o tym gdzie mieszka Jorg Ślusarz i w wolnej chwili mógł to sprawdzić. Jak się później okazało, Jorg zaginął i od dwóch dni nikt go nie widział, to było conajmniej podejrzane. Raport zdał Roranowi i wrócił do swych zajęć, jego pancerz z dnia na dzień wyglądał coraz to i lepiej.

Ronagaldson zaś siedział ze swymi trzema nowmi pupilami i głaskał je, wiedział że szkolenie psów trzeba będzie zacząć niebawem jeśli miały zamienić się w obronne bestie, a do wydatków doszło teraz utrzymanie owych pieszczochów które miały jeść za dwóch khazadów. Rorana martwiło jedynie to że wszelkie informacje o Tilyel to kpiny, do tego Welden zdawał się być chyba duchem lub po prostu nie było go w Azul, a dwójka zbirów która stoczyła walkę z Thorgunem stała ością w gardle KMP, na szczęście Thorgun był ubrany w cywilne ubranie gdy doszło do potyczki i nic nie wskazywało na błędy oddziału milicji. Tę sprawę jednak trzeba było załatwić jako pierwszą. Połączywszy siły z Siggurdssonem, szybko namierzyli kryjówkę rabusiów, jednak nie było tam owych dwóch delikwentów którzy zasłużyli na dobry wpierdol. Trzeba było to odłożyć na później. Sprawy piętrzyły choć akt nie przybywało przecież.

Kapral Detlef zaś szukał elfki, choć wciąż myślał o tym gdzie jest i co robić może Aiva. Miał jedynie nadzieję że jest bezpieczna. Gdy tylko nadarzyła się okazja, sprawdził warsztat płatnerza i rzucił okiem na dzieło sztuki i inżynierii jakie było dla niego przygotowywane za ogromną sumę, ciężko zarobionego na wojnie złota. Detlef musiał przyznać, że owe narzędzie śmierci wyglądało zacnie. Korzystając z okazji mistrz płatnerski dokonał kilku dodatkowych pomiarów rozbudowanej muskulatury kaprala i wydawał się być zadowolony ze swej pracy. Obiecał wyrobić się na czas z zamówieniem choć zaznaczył ze nie ma wpływu na pracę jeśli sytuacja w Azul zmieni się ze złej na gorszą. Oceniając ogół, nie było źle... oczywiście poza tym że dzień upłynął Detlefowi szybko a zabóczyni nie znalazł. Dowiedział się jednak że skaveny ponowiły ataki na głębokie korytarze pod twierdzą i potężny oddział, ciężkiej piechoty wysłano by się z nimi rozprawił. Detlefowi nie podobało się że oddziały z murów twierdzy są odsyłane do innych zadań, takie działania poważnie obniżały skuteczność bojową obrony muru Thorina.

Po raz kolejny tylko Dorrin mógł pochwalić się osiągnięciami, ale on sam zaczynał pojmować że jego skuteczność może zostać postrzegana jako zmowa lub zdrada. Za dużo wiedział, za często bywał tam gdzie być powinien... Zarkan zaczął zastanawiać się czy powinien wyjawić swe źródła kompanom, ale jak oni by to teraz przyjęli? Można było dalej ukrywać prawdę lub ujawnić ją. Dorrin czuł że decyzję będzie musiał podjąć wkrótce, lepiej tak niż jakby sami mieli się domyślić... a przecież niczego złego nie zrobił, co warto było zauważyć. Teraz jednak wiedział już gdzie jest Tilyel. Była noc, zatem doskonały czas by sprawdzić ową informację. Zwalisty khazad wiedział że jego towarzysze nie darują Tilyel jej czynu, zatem na początek postanowił sam z nią porozmawiać. Gdy już odnalazł odpowiedznią osobę i miejsce, dowiedział się że Tilyel nie ma już w Azul. Została wyprowadzona przez tajemniczych khazadów poza mury, przez stary tunel przemytniczy. Kim byli owi khazadzi, tego już ustalić się nie dało, ale Zarkan był pewien że elfka uciekła. Co teraz?

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
23 Karakzet, czas Azurytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul


Dorrin o świcie poinformował o wszystkim sierżanta, ten był podejrzliwy co do tego skąd Dorrin wie takie rzeczy ale może rozmowa na osobności była lepszym pomysłem. Do tego wszystkiego tropiciel Lorvan zgłosił się do Thorina i potwierdził że psy straciły trop przy starym tunelu przemytniczym. Tropiciel wziął resztę zapłaty i zniknął. Tunel o którym wspomniał wydawał się ciekawym miejscem. Zbyt mały by przeszło nim więcej jak kilka osób na raz, brak tlenu, ciasnota i kilka innych czynników decydowało o tym że takie skalne żyły nie mogły zostać użyte do przeprowadzenia atkau na twierdzę, ale do ucieczki małej grupy z miasta już tak. Zatem okazało się że Tilyel zbiegła, a dobrym było jedynie to że choć polityczni o tym wiedzieli i nie dawali się już ciągać po mieście za nos naciągaczom. Co było jednak ciekawe to fakt iż na Podbramiu zrobiło się ciszej, ponoć zabójstwa których dokonywano na klanowych dostojnikach ustały z jakiegoś powodu. Tak też albo zabójca wypełnił swoje zadanie w całości albo musiał zaniechać dalszych zamachów z jakiegoś powodu.

...

VIX 25-11-2013 17:44

...

Ten poranek był pełen niespodzianek. Zaczęło się od tego że Khaidar ruszyła rozmówić się z Therem Hi'... po raz ostatni, bo oddział straży szedł już by go oficjalnie aresztować. Do tego Thorin odcyfrował część skryptu i odnalazł w nim ukryty adres, który mówił o jakimś miejscu, tu, w Azul. Thorgun zaś chciał dopaść dwójkę zbirów z którymi miał na pieńku i znał ich kryjówkę. Detlef miał ochotę na sprawdzenie tunelu przemytników kórym ponoć uciekła Tilyel. Dla Galeba był to bardzo ważny dzień, gdyż zamykał właśnie run na broni którą obiecał spreparować. Grundi zaś zakończył pracę nad pancerzem i mógł wreszcie pokazać się w pełnej krasie, w swej kolczej zbroi.


To Roran jednak miał najciekawsze wieści... wprost od Chciwego Avera, a dokładniej od Relva. W skrzynce kontaktowej były informacje wielce zaskakujące. Dotyczyły rodu Hazzarów i ich siedziby rodowej w dystrykcie Hagaz. Król przychilił się do spekulacji Vareka i odebrał tym samym rodowi Hazzarów prawa jednego z wielkich klanów Azul. Aresztowania miały zostać rozpoczęte o zmierzchu i głowy manufaktur i gildii Hazzarów zostać zabrane na przesłuchanie. Ród Fornila Urnafssona Hazzara został nieoficjalnie okrzyknięty zdrajcami, oficjalnie zaś mówiono o machlojkach handlowych. Wszystko to przestawało mieć większe znaczenie... ważne było to czego Relv, ablo może i sam Varek Cierń oczekiwali od Służby Stabilizacji Politycznej Karak Azul - czyli od Rorana Ronagaldsona i jego agentów. Oczekiwano zaś rzeczy prozaicznie prostej. Ze względu na swą podła reputację i obce pochodzenie oraz zdolności bojowe... oddział Rorana miał połączyć się z oddziałem Relva i dokonać aresztowania na samym Fornilu Urnafssonie Hazzar'ze, a aresztant miał zostać postawiony przed królem. Rozkaz mówił by stawić się zbrojnie w punkcie zbornym, o zmierzchu przy akwedukcie w dystrykcie Hagaz. Pewnym było że oskarżony o zdradę Fornil nie odda się w ręce króla i jego zaufanych z łatwością. Spodziewano się starcia i na to właśnie SSP miało być gotowe.


Do wieczora było daleko i sporo jeszcze mogło się wydarzyć do owej pory, ale sierżantowi chodziła po głowie pewna myśl, bo całość wydawała się zbyt łatwa. Jeśli to Hazzarowie byli zdrajcami to kto teraz na tym skorzysta... kto osiągnie miano Wielkiego Klanu Azul? Odpowiedź wydawała się jasna, a Ronagaldsonowi przed oczyma stanęła na chwilę cwana twarz Naina, zarządcy manufaktury Degvarów. Wszystko o dupę potłuc, zupełnie jakby wojna z Gorfangiem z Czarnego Urwiska nie była wystarczającą karą dla miasta dzielnych krasnoludów Kazrima Kazadora. Plagi na to miasto... plagi po czas gdy pomścisz śmierć syna. Tak ponoć brzmiała przepowiednia szalonego Daurga, ale kto by wierzył w takie bzdury?

Zombianna 30-11-2013 16:34

Ther Hi' wciąż siedział przykuty do krzesła i stołu kajdanami. Jego twarz przypominała krwawą maskę, popękane i spuchnięte usta, zaschnięte strużki krwi na podbródku, pod nosem, uszach i na bokach szyi. Wyłamane palce sterczały do różnymi kątami. Ther drżał ze strachu lub zimna, bo i aura grozy była rozsiana po pomieszczeniu, a i chłód panował w komnacie iście norskański. Odór moczu i kału drażnił nozdrza, choć więźniowi już raczej nie przeszkadzał, szczególnie że siedział on we własnych odchodach. Khaidar weszła do sali i spojrzała na swoją ofiarę, to była ostatnia szansa by coś z Ther'a wyciągnąć, niebawem mieli pojawić się zaufani Relva by zabrać podejrzanego do więzienia.

Czas naglił, nie było już kolejnej sposobności na zabawy i przyjacielskie kuksańce podkutym butem pod żebra, choć pogaduszki z więźniem stały się dla khazadzkiej kobiety czym w rodzaju odskoczni od trudów dnia codziennego. Mogła odbić sobie z nawiązką przynależność do milicji, noszenie siarskiego mundurka i konieczność patrzenia na krzywą gębę Rorana kilka razy w ciągu jednego dnia. Na przywitanie podeszła do Ther Hi’ i grzmotnęła na odlew w pokiereszowany łeb.
- Stęskniłeś się, gnido? - spytała, w szeroki, szczerym uśmiechu ukazując wszystkie zęby.

Ther już nic nie mówił, nie tym razem. Poznał dobrze Khaidar wciągu ostatnich czterech dni i wiedział że na litość jej nie weźmie, postanowił przeczekać katorgi po raz kolejny. Unikał kontaktu wzrokowego... w kąciku lewego oka pojawiła się łza. Sensu nie było też by walczyć z kajdanami czy barkiem wygodnej pozycji. Zarządcy Hazzarów zaczynało być powoli wszystko obojętne.

- Rozmowny jak zawsze - zarechotała, stawiając na blacie stołu oliwną lampkę - Jak tam się trzymamy? Jeść chcemy, pić...a może coś boli ?
Nie czekając na odpowiedź, której i tak by nie dostała, wyciągnęła sztylet. Ostrożnie, coby butów nie uwalać w gównie, przeszła za plecy więźnia i chwyciła go za łysawą glacę. Szarpnęła mocno w dół, zmuszając jego nos do bliższego zapoznania się z drewnianą powierzchnią. Zrobiła to na tyle silnie, by uszkodzić po raz kolejny nieszczęśnika, lecz nie zabić. Jeszcze nie.
- Masz mi coś do powiedzenia, ścierwo. Nie wyjdę dopóki nie zaczniesz gadać. Zrobimy tak: albo usłyszę to co potrzebuję usłyszeć i wyczołgasz się stąd o własnych siłach...albo dalej będziesz zgrywał chojraka i do twoich przyjaciół dotrzesz w czarnym, parcianym worku. Twoja śmierć nie obejdzie ich bardziej niż rzyg na chodniku, warto zdychać w cierpieniu? Bo obiecuję ci że będzie bolało, oj będzie - rozmarzonym głosem wymruczała skazańcowi do ucha, po czym ponownie przyładowała jego łbem o stół.

Więzień szarpał się, choć był słaby jak dziecko po tylu dniach tortur, głodu i pragnienia to jednak wizja śmierci dodawał mu sił kiedy było trzeba… tak czy inaczej, na niewiele się to zdało. Ther jęknął tylko gdy jego głowa uderzyła o stół i próbował wyrwać się z mocarnego uścisku kobiety oprawcy. Ther słuchał słów szeptanych mu do ucha ale chyba nie spodziewał się kolejnej fali złości ze strony khazadki bo tym razem jego kark nie stawiał oporów. Głowa trzasnęła o blat stoły a z nosa i ucha popłynęła krew. Jeniec pociągnął nosem głośno i krwawy sopel cofnął mu się w nozdrza.
- Co miałem powiedzieć to powiedziałem. Moje życie to niewiele za cenę życia mojej rodziny. Rób co musisz i kończmy to. - Ther teatralnym gestem nadstawił zakrwawiony policzek czekając kolejnego ciosu.

- Kończyć? Obawiam się, że to dopiero początek - wyszczerzyła się wrednie, poprawiając chwyt na rękojeści sztyletu. Uważając, by nie zranić skóry, rozcięła koszulę na plecach więźnia. Zwisające smętnie resztki materiału urwała już nie siląc się na finezję. Palcami przejechała po wystających żebrach, szukając przerwy między trzecim i czwartym z prawej strony, Znalazłszy odpowiednie miejsce przyłożyła do niego czubek ostrza i powolnym ruchem zagłębiła je na kilka milimetrów w ciało Ther’a. Wolną dłonią przytrzymała jego ramię, by nie wyrywał się i nie pokaleczył za bardzo.
- Mów - warknęła, obracając ostrze w ranie.

- Co ty robisz do stu piekieł? - Ther był zdezorientowany tym że kobieta rozcinała mu szatę na plecach, a gdy chłodna dłoń Khaidar przejechała po zebrach więźnia ten wzdrygnął się włosy zjeżyły mu się na ciele… kolejnego ruchu się nie spodziewał, to było pewne. Katowano go, głodzono i zakazywano snu, ale jak dotąd nikt nie przekroczył tej magicznej bariery jaką było cięcie czy nakłuwanie ciała. To zabierało sprawy na zupełnie nowy poziom, nawet dla Thera.
- Aaaaaaagh! - Wierzgnął nogami i nabił się odrobinę bardziej na sztylet, ale wciąż była to płytka rana. - Ty kazadorska suko. Spotka cię za to co robisz należyta kara… ciebie i wszystkie inne pomioty waszego króla zdrajcy. Yhkkk… hymp… yhkkk. - Ther zaczął się krztusić krwią która napływała do jego ust. Przestał się wierzgać, wiedział ze to tylko spotęguje ból, ale łańcuchy którymi był przykuty napięły się straszliwie, tak że skóra na nadgarstkach jeńca nie wytrzymała i pękła. Krew kapała z nadgarstków na stół a Ther zaciskał zęby w bólu. - Nie wiem co ci powiedzieć. Czego wy kurwa ode mnie chcecie? Arghhhhh!!! - Krzyknął przeraźliwie na koniec.

- Jakie było konkretnie twoje zadanie i od kogo dostałeś rozkazy? - Khaidar wbiła paznokcie w bark mężczyzny, przytrzymując go w jednym miejscu i nie przestawała delikatnie kręcić nożem w ranie - Po kolei, nie spiesz się...mamy czas. Tylko nie próbuj zbyć mnie jakimś gównem, wiemy doskonale, że bierzesz udział w spisku.

- Nie mówiłem nigdy że jest inaczej. - Torturowany syknął z bólu. - Jednak tłumaczyłem to już tyle razy... jeśli uda mi się trzymać gębę na kłódkę to moja rodzina przeżyje. Chyba sama rozumiesz co muszę zrobić? Zrobiłabyś to samo na moim miejscu. - Kark i bark zesztywniały cały pod naciskiem dłoni Khaidar, ale Ther mówił dalej. - Jest spisek przeciwko królowi, to nie tajemnica dla wielu, nawet sam król o tym wie... ale ja więcej niczego nie wiem.

- Co twoja rodzina ma z tym wspólnego? - spytała przyjacielskim tonem - Czemu tak trzęsiesz się, żeby przypadkiem nic nie pierdnąć?
Wyciągnęła nóż z rany i przeniosła ostrze na drugą stronę pleców skazańca. Znów poszukała przerwy między żebrami, po czym przyłożyła czubek ostrza do skóry.

- Rozkazy były wyraźne. Robię co mam robić i płacone ma za to, a jak pisnę słówkiem to cały mój dom spłonie, razem z rodziną. - Gdy sztylet opuszczał ranę, Ther sapnął, po czym z ulgą odetchnął, chyba liczył że to koniec męczarni, ale szybko pojął swój błąd w rozumowaniu gdy zimne ostrze zetknęło się ze skórą raz jeszcze, tym razem z drugiej strony, to wywołało efekt. Strach miał wielkie oczy, zupełnie jak Ther w tej chwili.
- Czego jeszcze chcesz?.... nie… nie rób tego znów. Po prostu dopchnij ostrze. Zabij mnie, a jeśli przysięgniesz na Valayę że to uczynisz powiem ci gdzie znajdziesz zapłatę za swój trud i kłopoty. - Zachęcił Ther.

- Kto wydawał rozkazy? - krótkiemu pytaniu towarzyszył mocniejszy nacisk ostrza. Skóra poddała się, wypuszczając pojedynczą kroplę krwi. Khaidar uśmiechnęła się pod nosem, a w jej oczach pojawił się chciwy błysk. Złoto jest dobre, przydatne. Zanotowała w pamięci słowa więźnia, kto wie..może z całej zabawy wyciągnie jeszcze coś ekstra dla siebie?

Ther chciał uciec tułowiem w bok, na tyle na ile pozwalała jego sylwetka, kajdany i uścisk oprawczyni, zatem tylko kilka cali. - Nie wiem! Nie wiem! - Krzyczał śliniąc się przy tym, cały stół zrosił srodze krwawymi kroplami z ust. - Zresztą, nawet gdybym wiedział to i tak bym nie powiedział. - Wyświechtany tekst jak stąd do Altdorfu, ale dobrze oddawał myśli Thera.

Kobieta skrzywiła się z niesmakiem. Gdyby za każdym razem dostawała głupiego miedziaka gdy z ust przesłuchiwanego padały te słowa...cóż, byłaby już bogata i podcierałaby dupę złotogłowiem. Niestety życie nie było aż tak piękne, wciąż klepała biedę. Ther zaczynał ją męczyć, a może był to zwykły kac? Oblizała spierzchnięte wargi i docisnęła nóż, wbijając go głębiej w miękkie, śmierdzące ciało więźnia. Zabrała też dłoń z jego ramienia, bez zbędnego pierdolenia wciskając mały palec w niewielką ranę po ostrzu, z prawej strony tułowia.
- Kto wydawał rozkazy? - powtórzyła, sycząc z nienawiścią Therowi do ucha.

Ther zaczął krzyczeć przerażony. Sztylet w jednym boku, choć wbity płytko sprawiał wiele bólu, do tego palce w ranie, w drugim boku. Ta swoista tortura przypominająca rożen zrobiła swoje i zaczynała przynosić efekty.
- Fornil… Fornil kurwa! Aaaaa! Odpuść. Przecież wiadomo że Fornil, kto inny mógłby rozkazywać tym którzy pracują dla Hazzarów?! - Ther w sumie jedynie potwierdził podejrzenia milicji Rorana i Relva. Nic czego by się nie domyślano, ale mieć potwierdzenie to zawsze było coś.

- O co kurwa chodzi ze spiskiem z tą pieprzoną armatą? - wywarczała, zakrzywiając palec w ranie i zaczynając przekręcać sztylet - Kto je zbudował i dlaczego?
Z satysfakcją przyjęła chęć współpracy ze strony pacjenta. Zaczynał się łamać, nim przeszła do poważniejszych rozmów. Niby taki twardy i nieustępliwy, a jednak zawiódł ją odrobinę. Przecież przygotowała jeszcze tyle atrakcji specjalnie dla niego...

Więzień cierpiał głośno. Stół był już pokryty szkarłatem, a wokół krzesła zaczynała poszerzać się czerwona plama. Khaidar czuła że siły opuszczają Thera, wszak był już tu od kilku dni o chlebie i wodzie, a i niejeden wpierdol dostał… ale starczyło mu jeszcze mocy by zagryźć wargę i syknąć.
-... a ja wiem po co? Myślisz że mówią mi wszystko? Kazali królewscy co by zrobić plany działa to zrobiliśmy, tyle. Dostałem wytyczne i nadzorowałem prace nad projektem już od dziesięciu lat. Wiem wszystko o tej broni… ale jak to? Zbudował? Przecież Kazrik to tylko schemat. - Ther wydawał się być prawdziwe zaskoczony, Khaidar oceniła że musi mówić prawdę zatem w tym temacie.

- Skoro tyle lat w tym siedzisz, to coś musiało obić Ci się o uszy. Nie pierdol więc, że nic nie wiesz, nie widziałeś - kobieta przeniosła dłoń z pleców na głowę więźnia. Oplotła palcami czaszkę i zmusiła go, by pochylił się do tyłu. Patrząc mu prosto w oczy kontynuowała - Kto jeszcze jest w to zamieszany? Po co ją budujecie?

- O czym ty mówisz kobieto? Kto buduje to działo? Przecież nie Hazzarowie, nie w mojej manufakturze. - Ther zaczynał panikować powoli, siłą odchylana do tyłu głowa to było coś bardzo nienaturalnego, Ther od razu pomyślał że zostanie mu poderżnięte gardło, ale po chwili uspokoił się. Przecież tego chciał w rzeczywistości. - Król kazał to budujemy, co tu jest do wyjaśnienia? Hazzarowie mieli budować, król im zlecił pracę nad Kazrikiem, ale jeszcze nie rozpoczęto odlewania działa przecież.

- Mhmmm, mhmmm - Khaidar chrząknięciem wyraziła całe swoje zdanie na temat opowieści więźnia. Gadał jak najęty, lecz prawdziwość jego słów trzeba było potwierdzić. Nie chcąc zbytnio nadwyrężać i tak już wątłych sił khazada zaprzestała wiercenia, chowając broń. Zamiast niej wyciągnęła z kieszeni kawałek cienkiej linki, mocno splecionej z drobnych, metalowych nitek. Zarzuciła ją Ther’owi na szyję i z szczerym, krasnoludzkim uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy, poczęła zaciskać. Powoli, jakby leniwie, odcinała dopływ powietrza do krtani skazanego, co pewien czas luzując uścisk, by mógł zaczerpnąć rozpaczliwy haust powietrza i nie udusił się za szybko. W milczeniu liczyła od dwustu wstecz.
- To ja się pytam kto to cholerstwo zmajstrował - wycedziła, gdy doszła do sześćdziesięciu - Kogoś zaświerzbiły łapska i postanowił wykonać ponad planową pracę. Nazwiska, imiona. Na pewno to wiesz, w końcu pod twoim nosem to robiono. Bądź grzeczny, a może zakończę ten cyrk. Podkurwiaj mnie bardziej, a upierdolę ci nogi i do końca marnego żywota będziesz pełzał jak robak. Ewentualne wąty twoich ziomków jebią mnie tak bardzo, że zaraz dojdę. Więc? - zawiesiła złowrogo pytanie w powietrzu, luzując garotę i dając więźniowi możliwość podzielenia się swoimi myślami.

Jeniec wpierw odetchnął, sztylet opuścił ranę boku, a z drugiej strony korpusu, spomiędzy rozerwanej już tkanki wysunęły się palce… chwilę później już był czerwony na twarzy, nie robiło to dużej różnicy bo i tak jego facjata była srodze zalana krwią. Garota, choć luzowana od czasu do czasu, to i tak wrzynała się mocno w krtań, skóra przecierała się i krople krwi, jedna po drugiej, spływały po szyi Thera. Duszony nie spoglądał w oczy oprawczyni, zamknął je i choć instynkt podpowiadał by je otworzyć w panice, to torturowany godził się ze swym losem. Gdy tylko nadarzyła się okazja by złapać haust powietrza, od razu zaczynał się głośny, krwawy kaszel, a przezeń, Ther mówił, jego głos był słaby.
- Niczego nie wiem. Yhm...yhkm. Wszystkie nazwiska macie przecież. Mam w sobie jeszcze tyle dumy by nie pełzać szmato. Rób co uważasz za słuszne… ty i ten twój król zdrajca. Złość mogła być z łatwością zauważona na twarzy Thera, otworzył oczy, które były przekrwione i gdzie stały już łzy, ale i tak pewna doza honoru tkwiła jeszcze w mężczyźnie.

Khaidar skończyła ciche odliczanie akurat w momencie, gdy więzień przestał ujadać. Z beznamiętną miną ponownie zapoznała jego ryj z drewnianym blatem, wkładając w ten prosty ruch o wiele więcej złości niż z początku zamierzała. Powoli robiła się głodna, kac męczył niemiłosiernie, a do tego zachciało się jej szczeć. Mimo wszelakich niedogodności kontynuowała jednak, zachowując profesjonalizm i spokój. Obelgi, jak zawsze, puściła bez komentarza. Słyszała o wiele gorsze epitety od klientów, z którymi ucinała w przeszłości przyjacielskie pogawędki.
- Może mamy, a może nie mamy. A nuż w łepetynie ci pojaśniało od nadmiaru wrażeń - warknęła lodowato, unosząc Ther’a do pozycji siedzącej za pomocą szarpnięć garotą.
Dwieście… sto dziewięćdziesiąt dziewięć… - zaczęła w myślach kolejną serię.

Efekt był nawet lepszy niż by może Khaidar tego chciała. Głowa huknęła o blat, coś strzeliło, pękło, trzy zęby skruszyły się i wylądowały na blacie stołu, z uszu popłynęła oleista ciecz. Ther wrzeszczał, chciał coś powiedzieć ale przychodziło mu to z wielkim trudem i nie chodziło braki w uzębieniu, składanie zdań stawało się czymś ponad siły Thera, potrząsał głową na boki jak pies który wyszedł dopiero co z wody. Jednak nie dane mu było wdawać się w pogawędki, skutecznie blokowała to stalowa linka okręcona z wielką dbałością wokół szyi. Nawet nie było jak się zakrztusić.
- Ty..tytytyty… dzifffko. Zdy..yhyy...khyy...zdy, zdy, zdychaaaj. - Ofiara i kat. Każdy miał swoje zadanie, ale jedno było pewne, coś co oboje wiedzieli doskonale i była to prawda. Ther umierał, wpierw powoli ale jego konanie nabierało szybkości. Dużo do końca już mu nie zostało. To pewne.

Khazadzka kobieta ziewnęła rodzierająco i na kilka sekund odcięła całkowicie dopływ tlenu do Ther'owych płuc.
- A nie, czekaj - łaskawie popuściła linkę, pozwalając więźniowi na złapanie oddechu, dosłownie i w przenośni. Nie mogła wykończyć biednego drania, choć miała na to ogromna ochotę, jak zwykle zresztą, gdy trzymała czyjeś życie w garści. Była jednak jeszcze jedna rzecz, o którą miała się zapytać - Kto od Hazzarów jest z Bonarges? Krótka odpowiedź i kto wie, może dam ci spokój.

Łzy na policzkach Thera nie były oznaką słabości jego charakteru, ale dawały jasny sygnał że jego ciało poddaje się torturom. Broda sięgająca wysokości pasa, teraz zwisała na ramieniu, po prawej stronie, wyglądał niczym ogromny krwisty sopel. Więzień krztusił się i dławił własną śliną, wyraźnie było widać że chce coś powiedzieć. Gdy tylko nadarzyła się okazja, gdy linka na szyi poluzowała się, Ther zaczął mówić, szybko, podawał nazwiska. Nie było sposobu by Khaidar spamiętała je wszystkie, lista zdawała się być bardzo długa ale jedno nazwisko skojarzyła w ułamku chwili.
-... Fornil Hazzar.

Kobieta zamrugała, słysząc jak wielu z khazadzkiej braci przeszło na ciemną stronę zdrajców. Słuchając, próbowała zapamiętać jak najwięcej, lecz nadwątlony alkoholem umysł odmawiał współpracy.
- Jeszcze raz, powoli - syknęła, grzebiąc intensywnie w kieszeniach swojego beznadziejnego munduru. Po chwili wyciągnęła pomiętą kartkę. Rozprostowała ją i położyła przed więźniem. Gdzieś z kąta pomieszczenia przyniosła nadpalony patyk. Również to wylądowało na stole, tuż obok rąk Thera.
- W słupeczku, jedno pod drugim. Nie musi być alfabetycznie. Zrób to, a obiecuję że dam Ci spokój.

Więzień spojrzał na wymięta kartkę. Chwycił ją brudnymi od krwi dłońmi i ułożył przed sobą na stole. Rozprostowywał ją jeszcze swymi połamanymi palcami, kartka leżała w małych kałużach jego krwi. Na podany mu patyk spojrzał odrobinę zdziwiony, ale nie tracił czasu. Dłonie drgały nerwowo, a on pisał, imię przy imieniu, nazwisko obok nazwiska, patyk łamał się co i rusz. Zdawało się trwać to całe wieki. Skoro jednak Ther postanowił zdradzić już odrobinę swej tajemnej wiedzy, zdecydował że jest to również dobry pomysł by…
- … czy mogę dostać odrobinę wody? - Zapytał.

- Jak skończysz dostaniesz wodę i żarcie. Pozwolę ci się nawet przespać, ale najpierw obowiązki, potem przyjemności - warknęła ze złością, dając mu do zrozumienia lekkim pacnięciem w tył głowy, że ma się pospieszyć.

Z nosa Thera, na kartę papieru poleciały kropelki krwi, ale pisał, już o nic nie pytał po otrzymaniu nagany w potylicę. Gdyby to tylko było możliwe to od szybkości z jaką pisał owe nadpalone patyki zajęły by się ogniem raz jeszcze. Po kolejnych monotonnych chwilach oczekiwań Khaidar, i udręce piszącego połamanymi palcami Thera, lista była gotowa.


Podniosła ją delikatnie, nie chcąc zamazać żadnego z nabazgranych pospiesznie słów. Przeleciała wzrokiem od góry do dołu, kiwnęła zadowolona głową i delikatnie złożyła ją na cztery, po czym schowała do kieszeni.
- Jesteś pewien, że to wszyscy o których wiesz? - spytała profilaktycznie, by nikt nie mógł jej zarzucić braku podstawowych kwestii podczas toku śledztwa.

Pokiwał głową na znak potwierdzenia że to wszystko. - To wszyscy o których wiem, może ich być mniej lub więcej. Część opuściła Azul przed oblężeniem, a inni z kolei nie są mi znani wcale. Za wysokie progi. - Potwierdził dla pewności Ther, a w jego oczach czaił się prawdziwy strach… i może odrobina smutku.

- A co z tą armatą? Kto jak kto, ale ty musisz wiedzieć kto ją zbudował i po co. To nie tylko papierowe plany, to realna kupa żelastwa - westchnęła ciężko, rozmasowując kąciki oczu.

- Prawdę powiedziałem, nie wiem po co ona komu i gdzie ją nawet budowano. Jednak prawdą jest że o uszy obiły mi się szczątki informacji. Tyle tylko że, gdzieś, ktoś ją buduje, nic więcej. Kto mądry ten nie wtyka ręki tam gdzie ktoś ją odrąbać może. Dlatego nie pytałem, to nie była moja sprawa i nie dotyczyła Hazzarów z tego co mi wiadomo. - Ther próbował jakby rozłożyć ręce w gęści lekkiej rozmowy ale chyba się zapomniał, ból w ramionach, karku i plecach, bardzo szybko przywrócił go do niemalże embrionalnej pozycji na krześle. Zaczął posykiwać i pojękiwać z bólu zadanych mu wcześniej obrażeń.

Khaidar parsknęła śmiechem, widząc cierpienie malujące się na twarzy więźnia. Powolnym krokiem podeszła do wiadra z wodą, złożonymi dłońmi nabrała trochę lodowatego płynu i wróciła do Thera, podtykając mu je pod nos.
- No masz, zasłużyłeś - poczekała aż mężczyzna weźmie jeden, niewielki łyczek, po czym rozprostowała palce, pozwalając by woda przeciekła między nimi, wsiąkając w resztki ubrań leżących na podłodze.
- Peszek frajerze - wzruszyła ramionami - Dla mnie możesz pić swoje szczyny i zagryzać gównem. Zdrajcy nie zasługują na nic więcej

Ther przełknął nerwowo pierwszy łyk i już na kolejny brakło i czasu i płynu. Pierwsza myśl mówiła rzuć się na podłogę i walcz o każdą kroplę, ale kajdany krępowały go należycie, dlatego wysilił się tylko na nienawistne spojrzenie i kilka słów.
- Wiesz że to nie koniec. Prawda? - Ther zmienił wyraz jakby w swym spojrzeniu. - Tu nie chodzi o to co Hazzarowie zrobią z wami, z tobą, w zemście za mnie, ale o to co Bonarges zrobi ze mną i moją rodziną. Teraz wasza rola by mnie i moim bliskim zapewnić bezpieczeństwo. To nie żart. Bonarges nie wybacza nigdy i nikomu. Zawsze zacierają ślady i usuwają świadków. Zawsze! - Podkreślił mocniejszym akcentem Ther.

Kobieta przysiadła na blacie tuż przed więźniem. Uniosła lewą stopę i oparła ją o jego kolano.
- No i co z tego? - zmarszczyła brwi.

Ther spojrzał na Khaidar i uśmiechnął się złowieszczo. - Ty niczego nie rozumiesz głupia. Za dużo razy już wy i Varek wpieprzaliście się w sprawy Bonarges. Myślicie że nie jesteście na ich celowniku? Teraz kolej na was. Choć to nie będzie pewnie łatwe nawet dla nich. - Ther wciąż miał uśmiech na twarzy, jego zęby były czerwone od krwi i obraz ten wyglądał odrobinę upiornie.

Nie pozostało więc nic innego jak zetrzeć ów uśmieszek z twarzy więźnia. Khazadka złapała go za ramiona, odchyliła tułów do tyłu i błyskawicznym ruchem pochyliła się do przodu, celując czołem w twarz Thera.
- Urzekła mnie twoja historia - odparła krótko, powracając do poprzedniej pozycji - Boisz się o swoją rodzinę, rozumiem to. Chcesz ochrony? Mnie twoje życie chuj boli, ale pewnie sierżant będzie miał inne zdanie - skrzywiła się na samą myśl o tym, że będzie musiała rozmawiać z Roranem - Ja tu nie jestem od myślenia i wydawania rozkazów, tylko od rozmowy. Przekażę mu zarówno listę jak i twoje słowa. Czy sie zgodzi? To idiota z zasadami...jebał go pies. Zrobimy tak: pracujesz dla nas, a twoja rodzina dostaje ochronę i wszyscy są kurwa szczęśliwi.

Krew strzeliła fontanną ze złamanego nosa. Ofiara chciała sięgnąć ponownie dłonią w okolice twarzy ale nie było jak, łańcuch trzymał Thera dość krótko, zupełnie jak robiła to Khaidar. Przekleństwa cisnęły się na usta zarządcy Hazarów, ale kolejne słowa oprawczyni dały mu do myślenia. Siedział chwilę w ciszy i duma nad swym losem.
- Zgoda. Niech się tak stanie. Mogę was informować, ale moja rodzina musi być bezpieczna. Rozumiesz? - Zapytał dość władczym tonem. Ther był więźniem, ale wciąż także był zarządcą manufaktury jednego z Wielkich Klanów, przywódczy ton to było coś czym pracował na codzień, od lat.

- Pytanie czy ty rozumiesz - westchnęła, sięgając po nóż. Chwilę bawiła się ostrzem, lecz zamiast wbić je w więźnia, zaczęła wydłubywać krew zza paznokci - Dopóki jesteś z nami szczery twoi bliscy mają zapewnioną ochronę. W innym wypadku jesteście zdani na siebie, ale mądry z ciebie gość, wiesz o tym doskonale. Widzisz? Po co było się stawiać, dogadaliśmy się jak porządni obywatele i każdy zyskał coś dla siebie.

- Rozumiem. - Przytaknął głową. - Co teraz? Wypuścicie mnie po prostu? - Wyraz twarzy Thera mówił że nie wierzył w taki obrót spraw.

Kobieta podniosła się ze stołu, poprawiając ubranie. Znów ziewnęła, tym razem zakrywając usta dłonią
- To nie ode mnie zależy. Pogadam z sierżantem, ale to później. Teraz się prześpij, nie będę ci na razie przeszkadzać.
Posprzątała resztki nadpalonych drewienek, lampkę oliwną i ruszyła w stronę wyjścia. Czuła się zmęczona i wściekła. Zostawiać takie ścierwo przy życiu...cóż, trzeba mieć nadzieję, że na coś się im przyda. W innym wypadku z olbrzymią przyjemnością powróci do rozmowy z nim i dokończy to co zaczęła. Niedokończone sprawy zawsze ciągną się jak pies za suką, generują problemy, które załatwić może tylko odpowiednio ulokowany w czyimś łbie kawał żelaza.

Ther drżał na całym ciele gdy patrzył na plecy jego oprawcy, kobiety bez skrupułów która nie tylko dostała co chciała, ale i zdawała się nie posiadać emocji wyższego rzędu. Zarządca bał się teraz o swa przyszłość, o losy jego rodziny, o wszystko to co mogli zrobić mu Hazzarowie, Bonarges, a teraz i milicja Vareka. Wpierdolił się po same uszy i nie było widać wyjścia z tej pułapki. Położył zakrwawioną głowę na stole, między dłońmi, ślinił się, przepraszał szeptem swoich bliskich… a być może i łkał nawet. Drzwi zamknęły się, klucz obrócił w zamku. Przyszłość Thera była już przypieczętowana. Kwestią było tylko to kiedy się ziści, bo że tak będzie wiedzieli już chyba wszyscy zamieszani w ową sprawę.

Gob1in 02-12-2013 15:47

Była noc. Kapral wiercił się na pryczy przytarganej do dawnej zbrojowni Gervala, która teraz była jednak chwilowym domem Detlefa. Wiercił się rozpamiętując niedawne wydarzenia w Azul, które były jego udziałem.

Z jednej strony był zadowolony. Udało mu się rozwikłać dwie sprawy, które ostatecznie były połączone ze sobą. Nie spodziewał się ostatecznie takiego zakończenia, ale któż może przewidzieć wszystkie tunele, którymi wiodą nas bogowie? Przeczuwał, że sprawy mogą być powiązane, jako że zgwałcona dziewka pracowała w Karczmie Hutnika, a ta później spłonęła, ale żeby to Hurgavsson? Stary drań dostał za swoje - małżonka znalazła pocieszenie w ramionach właściciela konkurencyjnej karczmy, a zhańbiona dziewka zemściła się okrutnie paląc karczmę wraz z lubieżnym staruchem w środku.

Współczuł córce cyrulika, jednak pełnił funkcję milicjanta i musiał trzymać się przepisów. Zabójstwo, choćby z uzasadnionych powodów było ścigane, a oskarżony mógł dochodzić swoich praw i przekonywać prawodawców, że zaistniała taka albo inna okoliczność. Trwało jednak oblężenie twierdzy i Detlef szczerze wątpił, żeby ktoś poświęcił chwilę czasu na zapoznanie się z przygotowanym przez Thorina raportem. A i podczas stanu wyjątkowego karząca ręka prawodawców była niezwykle rychliwa. Czyli dziewka głowę pod topór kłaść miała za zrobienie tego, o czym pozostałe zatrudnione w karczmie, a nawet wdowa po zmarłym jedynie marzyły. Tak się nie godzi.

Dlatego właśnie, choć nie bez żalu nad trwonionym majątkiem, ze skrzętnie skrywanej sakiewki z klejnotami i innymi precjozami wydobył trzy nieszlifowane rubiny i wręczył Aivie ostrzegając przy tym, by uchodziła z domu i jak najszybciej opuściła twierdzę. Kilkadziesiąt karli w złocie, jakie warte były kamienie, powinno zapewnić dziewce schronienie i umożliwić podróż do miejsca, gdzie nikt o niej i jej hańbie nie słyszał. A że urodziwa była, Detlef nie wątpił, że adoratora znajdzie i z czasem zapomni o doznanej krzywdzie, zabójstwie i całym Azul. A może nie? To już nie był jego problem i nic więcej nie mógł zrobić. Był też świadom, że zrobił więcej, niż powinien.

Dopełniając obowiązków wrócili w kilku nazajutrz, by z nakazem aresztowania zatrzymać Aivę, córkę Haruma. Nadzieja kaprala, by ta nie okazała się durna jak ogrzyca spełniła się, kiedy cyrulik poinformował milicjantów, że dziewka zniknęła. Uciekła znaczy. Oczywiście poszukiwania jej w ogarniętej chaosem twierdzy mijały się z celem szczególnie, gdy brak było poszlak świadczących o tym, że podobne przestępstwo miałoby się powtórzyć. Pozostało uzupełnić raporty, postawić na dole kilka koślawych linii z imieniem, co niezwłocznie uczynił, i sprawa zamknięta. A właściwie dwie sprawy.

Teraz pozostało pić i wspominać nieżyjącą kapral i jej anielski głosik. I to właśnie kapral skwapliwie czynił.

* * *

Kolejnego dnia miało wydarzyć się coś, na co wszyscy czekali. Mieli wtargnąć na teren rodu Hazzarów i dokonać aresztowania głowy rodu. Tego jeszcze Azul nie widziało.

Kapral wiedział, że to nie przelewki, dlatego przygotował się do akcji starannie. Od stóp do głów chroniony kolczym pancerzem, do tego skórzana kurta na najbardziej narażone tors i ramiona, a na głowie milicyjny hełm. Lewe przedramię dodatkowo zabezpieczone puklerzem, a ciosy potencjalnym wichrzycielom miał zadawać pięściami, kastetami lub solidnym i paskudnie wyglądającym morgenszternem, w zależności od sytuacji. Nie zapomniał o dwóch toporkach do miotania oraz o dwóch wyważonych nożach, które dodatkowo pokrył tojadową maścią. Rany zakażone tojadem zwykły się jątrzyć, a krążąca w żyłach trucizna potrafiła zabić w ciągu kilku dni najwyżej. Czyli mogłeś uciec, ale ujść z życiem już nie.

Całości dopełniał nieco zakrzywiony sztylet wykonany z pazura śnieżnej bestii, z którą potykali się w Twierdzy Skaz. Podobny, ale dużo mniejszy i bardziej zakrzywiony zawieszony miał na piersi jako amulet - ten zrobił sam z piątego pazura.

Tak naprawdę poza prowiantem zabrał ze sobą całe wyposażenie - krasnolud powinien być przygotowany na każdą okoliczność, a także nie zostawiać na pastwę postronnych osobistego majątku w słabo, jak się okazuje, pilnowanym komisariacie.

Był gotów.

Eliasz 02-12-2013 20:44

Thorin przygotował naprędce “donos” zgodnie z którym pod adresem na jaki mieli się udać znajdować się miała trucizna. Donos był anonimowy , kreślony przez Thorina lewą ręką zawierający błędy ortograficzne jakich sam by nie popełnił… Nawet papier uprzednio pobrudził i pogniótł, co by nie wyglądał za bardzo jak ten który dostawali w przydziale. Tak zaopatrzony z bronią pod ręką gotów był ruszać na poszukiwanie skarbów.

Galeb potargał krótko przystrzyżone, srebrzyste włosy na swojej głowie i spojrzał na pozostałych. Mieli sprawdzić pewien adres, więc runiarz nie czuł potrzeby przywdziewania zwyczajowego czarnego munduru, ani tego fikuśnego hełmu. Wolał swoją czapę i własnoręcznie “podrasowaną” kurtkę. Dziś wieczorem zapowiadała się ostra bitka, co oznaczało, że Galeb będzie dzisiaj musiał sobie odpuścić trochę w kuźni, aby wieczorem mieć siłę na spuszczanie tęgiego łomotu w słusznej sprawie. Swoją drogą runiarz nie rozumiał co się działo. Karak Azul z tego co słyszał od towarzyszy w czasie posiłków wydawało się strasznym gniazdem żmij. Krasnoludzka Twierdza! Dla Galeba było nie do pomyślenia, jak te wszystkie szemrane sprawy muszą wpływać na skuteczność obrońców. Przecież, gdyby wszyscy skupili swoje wysiłki na obronie miasta Gorfang i jego horda nie byliby w stanie nic zdziałać. Syn Galvina mógł dramatyzować i przesadzać, ale dla niego Azul wydawało się niczym kowadło wykonane z kiepskiego metalu. Niby ciężkie, potężne i twarde, ale kruszy się, odkształca i pęka pod wpływem setek wcale niemocnych uderzeń.

- Stawiam, że znajdziemy na miejscu zabitą dechami ruderę. - zagaił Galeb.
I Roran wolał nie afiszowac sie nadmiernie. Stąd cywilne ciuchy i obszerny płaszcz, pozostał jednak w napierśniku. Miał z powrotem swoje pistolety, zabrał również pałkę. Dobry wpierdol czasem jest potrzebny. Zabrał tez parę innych przydatnych dżingów: bolas, świeczkę, hubkę i krzesiwo - cieszył sie że w końcu udało mu się wyrwać na akcje. Może wpadną łupy? Reszta miała do nich farta. Szedł zadowolony z siebie.
- Ja raczej na coś niepozornego ale w dobrym stanie. Stary pałacyk, ewentualnie urząd
- Rudera czy nie, chodzi o to co znajduje się w środku, a ktoś zadał sobie wiele trudu by coś tam ukryć, więc musi być to cenne… o ile wciąż tam jest. Podejrzewam nawet, że może być to jeden z kluczy do bramy, tej od strony Twierdzy Skaz… Oczywiście nie muszę dodawać, że takie znalezisko byłoby czymś nad czym trzeba by się poważnie pochylić i zastanowić co z tym zrobić. Zresztą póki są to tylko przypuszczenia nie ma co dywagować, rozejrzymy się za wszystkim. A dla potrzeb pretekstu w przeszukaniu, idziemy odnaleźć truciznę którą ukryto w tym miejscu - jakby na potwierdzenie pomachał im zwitkiem papieru z którego niemal ściekał jeszcze ciepły inkaust.

Czwórka odzianych po cywilnemu milicjantów ruszyła przez oblężone miasto pod górą. Idąc do celu musieli wypytywać o to gdzie ów adres którego szukają się znajduje, wciąż nie znali miasta ale uczyli się go powoli… by poznać Azul i wszystkie jego ścieżynki, tunele i szyby, potrzeba było jednak wielu lat i skupienia na owym poznawaniu. Po prawdzie nie było nawet wielu rodowitych azulczyków którzy znali by cale miasto jak własną kieszeń, a co gorsza, z roku na rok to stawało się trudniejsze, pojawiały się nowe tunele, a stare zasypywano lub zalewano, nowe mosty budowano między półkami a inne zamykano bo groziły zawaleniem. Kamieniarskie prace w podziemnym mieście nigdy nie ustawały, no może poza tym czasem gdy wróg stał u bram, tak jak w owych czasach.

Adres odcyfrowany przez Thorina Alriksona wskazywał na dystrykt mieszkalny i trakt Orvy. Numer wskazywał na odro nuk, zatem Thorin wyliczył szybko co i jak i chwilę później grupa stała przed budynkiem z numerem trzycyfrowym wyrytym na jego rogu. Domostwo wyglądało całkiem zwyczajnie. Solidne, drewniane drzwi okute blachą i mosiężną klamka. Był ranek, zatem trakty były stosunkowo puste, kto nie był na murze obronnym to był gdzieś w robocie - kuźni, kopalni albo i gdzie indziej. Było spokojnie.

Thorin spojrzał na drzwi dłonią macając okucia i stwierdził :
- No to trzeba będzie spróbować w sposób cywilizowany … - Po chwili spoglądając na sierżanta postanowił zapukać.
Roran gestem dłoni wskazał drzwi. - Pukaj. Trza zachować uprzejmość i te tam, maniery
Łup łup łup. - Thorin uderzył trzykrotnie w drzwi.
Na odpowiedź długo czekać nie trzeba było. Przyciszony prze grube ściany a może przez zaawansowany już wiek, głos odezwał się i zaprosił gości do środka.
- Otwarte… otwarte. Zapraszam. - Głos był męski, z całą pewnością, do tego miły i spokojny.
Sierżant ruszył przodem i już po chwili znaleźli się w środku:
-Dzień dobry, Milicja, otrzymaliśmy anonimową informacje niepokojacej treści i chcielibyśmy z panem porozmawiać. Czy w domostwie mieszka ktoś poza panem?
- Witam. Zapraszam do środka. Zamknijcie za sobą drzwi i opowiedzcie mi wpierw o tej władzy którą reprezentujecie w tych dziwacznych strojach. Takich strażników jeszcze nie widziałem. - Stary jak korzenie świata krasnolud zaprosił gestem doni i sam rozsiadł się w fotelu. W kominku wesoło płonął sobie ogień, a właściciel domostwa ślęczał nad jakąś kroniką.
- To nowa formacja, ile no ona ma? sierżant spojrzał na chłopaków -Z tydzień będzie. Władze uznały że trzeba dodać straży do pomocy kogoś kompetentnego. Wie pan, z powodu oblężenia, chłopaki sobie nie radzi z … zaimprowizował sierżant
tym no, stresem i traumą. Bardzo ładny domek, miły. Musi pan tu długo mieszkać, nie łatwo się tak przytulnie urządzić w krótkim czasie, naprawdę ładnie[/i] zasodnował krasnolud, licząc że staruszek się o młodości rozgada. Zwykle go to nudziło ale był ciekaw ile kraś tu mieszka.
Tymczasem Thorin zainteresował się kroniką czytaną przez staruszka. Mogła być nawet tym po co przyszli...

- Siadajcie, siadajcie. Nowa formacja, hmm, no cóż. Powiedzmy że tak jest, niech będzie. - Sędziwy khazad o długiej białej brodzie podrapał policzek i zamknął kronikę z głuchym trzaskiem. Thorin rzucił okiem na obwolutę i zauważył traktat o zacnej sztuce kamieniarstwa… nic szczególnego. - Mieszkam tu już od… no cóż, od urodzenia czyli jakieś czterysta lat, plus minus rzecz jasna. Powiedzcie jakież to anonimowe informacje was sprowadzają do mnie starego krasnoluda? - Staruszek zaśmiał się pod nosem, widać było że labo jest bardzo pewny siebie albo w tym wieku niespecjalnie przejmuje się swoim losem lub opinią milicji Vareka.
- Kgchm - odchrzaknał Thorin wyciagając zaszyfrowana wiadomość - - Czy rozpoznaje Pan ta kartkę? - zapytał bezpośrednio staruszka pokazując mu treść, lecz nie dając jej do ręki. Chciał najpierw wysondować, czy nie rozmawia czasem z twórcą owego szyfru, to mogłoby zmienić postać rzeczy… Również i sierżant przyglądał sie reakcjom staruszka. Czterysta lat? To Roran mógł czuc sie młody.
- Hmmm, tak znam tę kartę. Sam ją spisałem, może ja wiem…. ze dwadzieścia lat temu. Po raz szósty ktoś się do mnie zwraca z ową karta przez owe dwadzieścia lat. Pewnie was ciekawi o czym ona jest, co? - Khazad pociągnął nosem i rozsiadł się wygodnie w fotelu, nogi wystawił do kominka by je ogrzać, a w dłoń chwycił puchar z jakimś alkoholowym napojem.
- Manier to was tam chyba nie uczą w tych zastępach Vareka co? Do mnie przyszliście, to wypada się przedstawić może jakoś… oj młodzi, jak zwykle z tradycjami problem mają. Zatem ja was uprzedzę. Jestem Araz, syn Gowuna, z zawodu kamieniarz, z zamiłowania skryba.
Sierżant zmieszał się lekko. nie dość że od dawien dawna nikt do niego młody nie powiedział to jeszcze faktycznie słuszny zarzut mu uczyniono: -Roran Ranagaldson, sierżant, do twych usług. Wybacz, nawyk nieuprzejmy widać wszedł w nas, jeno gdy się tylko komuś przedstawialiśmy to zaraz skrytobójcy na komendzie nam zawitywali więc jakoś tak chyba odruchowa to reakcja nazwisko przemilczeć. Słusznie nam żeś zarzut postawił w każdym razie i przyjmij z tej racji nasze przeprosiny. W każdym razie widzę że szeroką wiedzę o mieście posiadasz w kwestia rownież bierzących zakończył skłaniając sie uprzejmie.

Również i Thorin ukłonił się ucieszony, że nie wyskoczył z papierkiem o truciźnie, własnego autorstwa - Thorin Alrikson Rozsiadając się zerknął na księgę a potem ponownie na staruszka - Rozumiesz teraz zapewne powód naszej wizyty. Treść owej notatki wydaje się dość interesująca, nie mniej jak osoby które cię w związku z nią odwiedzały. - stwierdził czekając, aż rozmówca sam rozwinie temat.
- Galeb Galvinson - runiarz przyłożył dłoń do piersi i ukłonił się z wielkim szacunkiem do Żyjącego Przodka.
Araz pokiwał głową, kłaniał się każdemu z osobna...powoli, nigdzie mu śpieszno nie było.
- Zatem witam was w swych progach. Pozwólcie że zgadnę… mą wiadomość odszyfrowałeś … ty. - Wskazał palcem na Rorana i uśmiechnął się. - Wpierw muszę wiedzieć co już odkryliście z owej noty i który z was to zrobił, wtedy wyjaśnię jej naturę.
- Można by powiedzieć że w pewnym sensie, choć raczej w kilku nad tym siedzieliśmy. Ja głównie talentem do języków służyłem, jak wiesz pomaga to przy szyfrach, choć nie zawsze. Wzmianka o Dziewięciu Kluczach dość mocno mnie zaintrygowała...Choć przyznam od razu że nie wszystko pojąłem, toć Thorin jest naszym kronikarzem i on te sprawy pojmuje składniej objaśnił uprzejmie sierżant, nawet nie kłamiąc za bardzo, raczej mącąc.
- Rozumiem. Zatem zgadzacie się by cała wasza czwórka wysłuchała tego co mam do powiedzenia. Wiecie, niby nic a jednak. Czasem lepiej jak za dużo informacji nie wpada do uszu wielu khazadów w tym mieście. Wasza decyzja. - Widać było że Azar’a cała sytuacja odrobinę bawi, nie wiedzieć czemu.
- Bo informacja to czasem śmierć odparł mu poważnie Roran, żyjący już dłuższą chwilę na tym świecie - Galeb, Detlef, poczekacie proszę na zewnątrz, jeśli to nie problem. rzekł rzucając im przepraszające spojrzenie. Bo informacja zarażała przez dotyk jak dżuma i tak samo szybko zabijała… Nie chciał ryzykować ich życiem póki nie wiedział co to za dżuma tym razem.
- Detlef. - przedstawił się i obrócił, by wyjść zgodnie z poleceniem. - Ja także pracuję w kamieniu. - zatrzymał się w pół kroku. - Może będzie okazja razem popracować przy jakiej robótce. - powiedział i wyszedł.
Galeb skinął głową.
- Jasne. Przypilnujemy czy nie ma nikogo podejrzanego w okolicy. - rzekł z krzywym, prawie niezauważalnym uśmiechem - Jakbyście mieli problemy z wiedzą… tajemną... - runiarz mrugnął okiem i wyszedł za Detlefem.
- Dzięki wam. podziękował im uprzejmie sierżant po czym spojrzał wyczekująco na starszawego krasnoluda.

Gdy tylko drzwi zostały zamknięte z drugiej strony, a w pomieszczniu pozostała trójka krasnoludów, Azar zaczął mówić.

- Te listy, te zaszyfrowane, zostawiam w bibliotece i kliku innych miejscach już od lat, czekam na takich co to mają tyle rozumu by je odcyfrować i mnie spotkać. Co do tych którzy tu trafili przed wami, no cóż, o nich mówić mi nie wolno, tak jak nikomu nigdy nie powiem o was. Czy znaleźliście w liście coś poza adresem? - Zapytał i jego ciekawość byłą szczera.
- Informację o dziewięciu kluczach. Niestety raczej tyle tylko. Poza Thorinem i może młodym Galebem, który w runach się szkoli nie jesteśmy badaczami czy skrybami. Ja pomagałem gdyż znam kilka języków, tileański, elficki i liczyłem że może to pomóc..ale tylko tyle obawiam się. wyjaśnił smutnym co ciekawe głosem Roran - zdecydowanie nie lubił się przyznawać do bycia głupim.
- Rozumiem. Zatem powiem co wiem i później możecie pytać do woli. Zacznę od tego że nazywam się Nok Durinsson i przed trzystoma laty byłem geologiem i mistrzem kamieniarskim w Undzul. - Nok zauważył spojrzenie Thorina i pokiwał głową, dla Rorana ta nazwa była obca. - Zatem ty już wiesz czym jest Undzul przyjacielu? Tak… tak nazywało się kiedyś Skaz, twierdza Karak Undzul. Co by nie opowiadać wam tego przez kilka dni… była twierdza, a później nas stamtąd przegnano. Okazało się że prace są tam niebezpieczne i tak dalej. Ja jednak kopałem ten temat i dlatego dziś zwę się Azar Gowunsson. Dodam że nie byłbym taki rozmowny, wszak was nie znam, ale moje dni dobiegają już końca, a od dwudziestu lat nikogo w tej sprawie tu nie było, tak też za nic mam już konspirację, opowiem co wiem i tyle. Mało mnie obchodzi kto o tym usłyszy ważne by te informacje przetrwały nawet moją śmierć. - Nok napił się z kubka i sapnął głośno.
- Nie wiem czym jest Dziewięć Kluczy, ale wiem że to łączy się jakoś ze sprawą Undzul. Okryłem natomiast że grupa zwana Bonarges maczała swe brudne paluchy w tym by nikt o owych kluczach nie wiedział, a kto wiedział by umarł, proste. Musiałem się skryć. Towarzyszyła mi zacna kobieta, mistrzyni prac inżynierskich związanych z ogromnym ciśnieniem wody, zwała się Inge Wyrdottir, teraz nie ma jej wśród żywych… Bonarges ją zabili. - Wypił zawartość kubka jednym haustem i posmutniał na twarzy.
- Skoro na ciebie polowali to...musiałeś do czegoś się dokopać, prawda? I czy wiesz coś więcej na temat Bonarges? Gdyż szukamy ich wytrwale lecz brakuje nam punktów zaczepienia by pozyskać więcej infomacji.. zapytał sierżant powoli, i myśląc intensywnie. To zaczynało się dziwnie wiązać z miejską zadymą.
- Od tego zacząłem przyjaciele. - Nok odpalił fajkę i częstował ziołem kto na to miał ochotę. - Przez lata szukałem Bonarges, najpierw khazada o tym mianie, później człowieka bo do elgi przeklętego czy niziołka mi ta nazwa nie pasowała. Jednak to co odkryłem było i ciekawe i straszne. Bonarges to grupa i nie ma twarzy. To tysiące członków każdej z ras, prężna organizacja, której celem jest dominacja ekonomiczna w świecie… ale nie taka zwyczajna. To spisek ras wszystkich poza córkami i synami Sigmara. Krasnoludy, elfy i niziołki zawiązały pakt by ludzkie imperia nie zniszczyły dzieł i handlu, by jakość stała ponad ilością… ale te wartości zatracono bardzo szybko, a w szeregi Bonarges przyjmowano ludzi, potrzebowali osobników którzy mogli infiltrować środowisko imperialnych, bretońskich i estalijskich domów kupieckich, a ludzie jak to ludzie, wielu się znalazło by za złotą monetę sprzedawać swoich.
-Durnie jęknął głośno syn Ranagalda -Kolejni durnie którzy w ludziach upatrują winy za nasze biedy. Durnie. zorientowawszy się powiedział to głośno pokręcił wolno głową: i rzekł: -iJest taka bretońska zdaje się sztuka ale głowy za to nie dam, zapamiętałem jedno zdanie z niej: nie gwiazd to wina lecz nas samych. Pasuje jak ulał. Durnie którzy wolą innych winić niż samych siebie naprawić..wybacz że przerwałem przeprosił.
- Złościć się masz prawo, a jakże, a na obcej sztuce się nie znam wcale. Jednak z Bonarges wyrosło coś nowego, inny twór. Utworzyło się zbrojne ramie, domy i gildie przestały dbać o towar i usługi, zaczęto po prostu eliminować niewygodnych ludzi… i cóż, tak dzieje się od stuleci. To może dziwne, ale kto wie jak wyglądałby świat gdyby nie oni? Wiem że to bardziej niż okrutne tak mówić, ale sami przyznacie...kto wie? Ważne jednak to że owa grupa mnożyła się i dzieliła. Gdzieś pewnie jest tam prawdziwe Bonarges, ci którzy walczą o nasze dobro dnia jutrzejszego, ale reszta jest zdeprawowana i teraz wzięła się za walkę między sobą, ale to jeszcze nic… wciąż im mało, więc szybko wzięli w obroty halfińskie królestwo, później elfie domeny, teraz czas na nas, a my khazadzi, nie poddajemy się łatwo. Nadchodzi wojna jakiej jeszcze nie było w imperium pod górami. - Nok założył nogę na nogę i puścił gęsty obłok dymu z ust.
- Rozumiesz przez to że halfingowie i leśne elfy uznali ich władzę? Czy nie ma nikogo co do kogo miałbyś pewność że można mu zaufać? zadał kolejne pytania sierżant, ponownie się zamyśliwszy. To źle wyglądało. Ale wyjaśniało kilka spraw.
- To sięga dalej, poza Athel Loren, być może na sam Ulthuan. Elfy i halfingi nie są tego świadomi, ale ich władcy na pewno tak, nie wiem czy zgadzają się na to, ale wiedzę ową mieć muszą. To jednak nie martwi mnie bezpośrednio… ja i Inge, my szukaliśmy czegoś o Dziewięciu Kluczach ale nie mieliśmy szczęścia, zatem skupiliśmy się wokół Skaz - Undzul. Odkryliśmy niewiele, ale tyle by nas ścigano. Skaz to nie twierdza która miał służyć za garnizon do ochrony Lodowego Mostu i drogi ku Wieży Hepa… to tak na prawdę bastion strzegący tego co jest na jego dnie. Przysięgam że nie wiem co to jest i nie dajcie się zwieść… ta bestia… ten potwór, chyba nie myślicie że sam się tam znalazł? To oni go tam sprowadzili, królewscy, Bonarges lub Wielkie Klany. Ktoś z nich to być musiał. Po jakimś czasie od zakończenia prac w Skaz, wycofano nas, a to co tam znaleziono okryto tajemnicą. Przybyły zastępy uczonych z każdej strony świata, a raporty ich były oznaczone pieczęcią króla i utajnione… nie widziałem ich, ale te które mówiły prawdę nie mogą być znalezione w Wielkiej Bibliotece Azul. Co do Bonarges. Szybko wpadli na mój trop i ukryłem się, ot i cała tajemnica. Na wszelki wypadek ukryłem zaszyfrowane wiadomości w księgach rachunkowych, te dzięki którym znaleźliście się dziś u mnie. Musiałem zrobić most między ową tajemnicą a swoją osobą, ktoś musi wiedzieć… tak by ta wiedza trwała. Skrybowie króla tego nie zrobią, nikt nie wie kto im płaci i kontroluje ich pióra. Być może ja ostatni znam prawdę, oczywiście poza tą drugą stroną. - Nok nalał sobie piwa do kubka i popijał w najlepsze, widać było że w tym wieku już mu nie zależało za bardzo na tym co się z nim stanie.
- A czy znane ci jest nazwisko Orig Glen? albo hasło? Natknąłeś sie na nie może?Wiesz może skąd sprowadzano owych uczonych? Albo może które wielkie klany mogą być powiązane z tą sprawą? pytał dalej Roran, miał pytań tuziny i nie wiedział nawet które zadać najpierw. Dziadek wyglądał tak jakby się mógł majtnąć na drugą stronę już teraz, Gazulu chroń.
- Co jakiś czas zmieniają hasło, a nazwa Orig Glen pasowałaby na takowe. Takimi hasłami się rozpoznają w kryjówkach i węzłach komunikacyjnych, a uczeni? Uczeni byli zewsząd, z Nuln, z Marienburga, Karaz a Karak i z kilku innych khazadzkich twierdz. Klany Azul też mogły w tym siedzieć, pojęcia nie mam, na nikogo konkretnego nie trafiłem.
- Co ważniejsze, skoroś zostawiał te wiadomości czy wielokrotnie ktoś dotarł do nich? I czy zdołal cokolwiek uczynić? Innymi słowy czy poza posiadaniem wiedzy jest coś co zrobić można zapytał wprost sierżant. Myślał nad tym chwilę - zakładał że skoro dziadek “zapraszał” tych co odszyfrowali listy, to musiał mieć jakiś plan.
- Jak wspomniałem, byli różni przed wami, ale ze względy na ich i teraz wasze bezpieczeństwo te informacje zachowuj dla siebie tyko. Zresztą, kto wie gdzie teraz są owi khazadzi którzy do mnie dotarli?!
- Hmm, jest jeszcze cos co powinniśmy wiedzieć? Bo szczerze mówiąc nie wiem nawet o co pytać, tyle spraw głebi mi się w głowie
- Czy ja wiem? Ważne że wiecie, że ta wiedza nie umrze razem ze mną. Martwić się mną nie musicie, jak dotąd nikt tu nie dotarł kto by co mi zrobić chciał, ale i teraz to znaczenie ma niewielkie, choć czas jest gorszy niż kiedykolwiek wcześniej. - Zasępił się Nok Durinsson.
- Cóż, zostaje nam chyba drążyć nasze śledztwo, wiele opcji nie mamy. Nie masz może pomysłu jeszcze co by Bonarges do naszego króla miało mieć że go obalać chcą? Poza sama chęcią władania? Zwłaszcza że kilku o do Bonarges przynależność podejrzewanych sprawiało wrażenie prywatnie do króla niechętnych i to bardzo
- Kazador musi im widać na drodze stać, a zatem wychodzi że po stronie naszej, waszej czy mojej jest, choć to spekulacja tak daleka i szeroka jak droga do Kadrin. Czyli król po stronie prawa stoi, to dobra wiadomość, ale dla niego zła, bo Bonarges już niejednego i nie dwóch władców głowy pozbawili. Miejmy nadzieję że jakoś uda się Varekowi ochronić króla i jego rodzinę. - Nok pykał fajkę dalej.
- Się obawiam że i nasza to robota….at cudnie, cudnie. Dobra więc, za kilka godzin aresztowanie, może to coś nam powie. A jak nie to dalej i dalej…. Thorinie, a ty nie masz jakichś pytań? Milczący strasznie jesteś. zapytał delikatnie sierżant.

Thorin już od dłuższego czasu czynił notatki przy całej rozmowie, raz czy dwa razy spojrzeniem obdarzając rozmówców gdy nazwa znajoma wpadła mu w ucho. Gdy uwaga skupiła się na nim postanowił wykorzystać chwilę na uzupełnienie wiedzy.

- Powiedz proszę, jak dokładnie zakodowałeś całą wiadomość? Jest to połączenie alfabetu różnych ras, ale jak to zwykle bywa klucz jakim szyfrowałeś wiadomość ułatwiłby jego roszyfrowanie i mógłby przydać się także nam w pracy… - Stwierdził wiedząc, że dobry szyfr, a z takim mieli właśnie do czynienia jest wart nauki i wdrożenia. - Poza tym miałbym jeszcze jedną prośbę, abyś te informacje potwierdził swoim podpisem. W archiwum i tak co rusz przewija się twoje nazwisko na najważniejszych dokumentach dotyczących Karak Undzul, zeznanie najważniejszego świadka może w przyszłości być bezcenne gdyby udało nam się dorwać tą grupę lub chociaż jej przyczułek w tej twierdzy. Taką wiedzę trzeba zresztą zabezpieczyć, a skoro my wiemy kim jesteś to już nie zrobi różnicy, że weźmiemy takie zeznania. Z nimi czy bez nich i tak możesz liczyć na to, że zachowamy dla siebie twoje prawdziwe imię, nawet względem pozostałych kompanów. Im ta wiedza zresztą do niczego potrzebna nie jest a jak słusznie zauważyłeś mogłaby ściągnąć na nich tylko kłopoty…

Thorin nabił fajkę i rzucając spojrzenie gospodarzowi i nie widząc w nim sprzeciwu podpalił. Jego kilkudniowe poszukiwania w jakimś stopniu zostały zwieńczone sukcesem. Odnalazł dwa najważniejsze nazwiska i ze smutkiem przyjął iż do jednego z nich dostępu mieć już nie będzie. Losy Inge córki Wyr’a dobitnie wskazywały co grozi jemu i towarzyszom którzy tu z nim przybyli. W uszach niczym echo zabrzmiało mu ostrzeżenie o tym aby nie grzebać głębiej w historii Skaz. W tej chwili mógł jedynie poczynić odpowiednie zabezpieczenia.

- Ten szyfr cały, to tylko po części mój pomysł. Skradłem go Bonarges, oni korzystali z niego niegdyś, kto wie, może wciąż to robią. Ktoś kto potrafi posługiwać się tylko szyfrem ale nie ma książki kodowej, nie rozwikła całości tego systemu. Kiedyś poznałem pewnego człowieka o imieniu Thomas, było to w stolicy ludzkiego imperium, w Altdorfie. Człek ten inwigilował Bonarges i poznał układ owego szyfru. Nim cokolwiek jednak udowodnił to zabito go z zimną krwią, ale ja już znałem szyfr w ten czas. - Durinsson wstał i poszedł do półki pełnej książek, wyciągnął jedną z nich i wrócił na fotel.

- Jestem stary to prawda, ale nie znaczy to że mam życzenie śmierci, dlatego niczego nie podpiszę i nic mnie do tego nie zmusi. Teraz mam nowe życie i rodzinę, dzieci, wnuki i prawnuki, nie zostawię tego wszystkiego by ścigać potężną frakcję której szkatuła głęboka jest pewnie tak bardzo jak skarb króla Thorgrima, a może i głębsza nawet. Pomogę wam jednak odrobinę i zaznaczam że robię to tylko dlatego że jesteście pierwszymi którzy trafili do mnie, a takimi co to mogą coś zmienić. Przed wami bywali tu bibliofile, kronikarze, uczeni wszelkiej maści, oni nie mogli obronić nawet siebie samych, a co dopiero walczyć z Bonarges. Wszyscy też byli mocno posunięci w latach. To może był mój błąd, bo krzepcy, dobrzy w mieczu czy toporze i co najważniejsze, młodzi khazadzi, nie mieli wiedzy takiej by złamać mój szyfr choćby odrobinę i tak do mnie trafić… tak, to mógł być mój błąd, ale musiałem dbać o własne bezpieczeństwo. Chyba rozumiecie. Wy jednak możecie coś zmienić, czuję to a i widać żeście się zawzięli by dopaść te psy. Pamiętać musie o jednym, o czymś co zajęło mi lata by się przekonać na własnej skórze. W Bonarges nie każdy jest zły i chciwy. Różne mniejsze, wewnętrzne frakcje ścierają się ze sobą notorycznie. To jak hydra o wielu głowach, z tą jeno różnicą że jedna głowa nie wie co robi druga. To pewne że gdzieś tam, jest ktoś kto wie i kontroluje to wszystko… ale kto i gdzie? Może nie starczyć wam żywota by się o tym przekonać. - Nok chwycił obłożony czerwoną skórą kapownik i podał go Thorinowi.

- To moja pomoc dla was. To jest szyfr Bonarges, zwany Kluczem Jeden, zdobycie go i nauczenie się, po czym uproszczenie go do tej formy zajęło mi wiele lat. Wy dostajecie go na tacy. Ten system pozwoli wam dekodować wszelkie informacje spiskowców… odkryłem że jest jedenaście kluczy szyfrowych, każdy przydzielany osobą odpowiednią do nich statusem społecznym i powiązaniami z organizacją. Klucz Jeden, to kod z samej góry, tylko mistrzowie Bonarges go znają i dzięki niemu mogą dekodować wszystkie inne klucze. Niech was też nie zwiedzie sama nazwa. Klucze - szyfry Bonarges nie mają nic do czynienia z tajemniczymi Dziewięcioma Kluczami, tak mi się przynajmniej wydaje. Wiem że Dziewięć Kluczy to coś co łączy się bezpośrednio z Azul, a przecież Bonarges nie tu wzięło swój początek, dlatego nikłe szanse że te dwie sprawy się ze sobą łączą. - Nok zakończył swój monolog i spoglądał na twarze Thorina i Rorana z ciekawością.


Kronikarz podziękował głębokim i szczerym ukłonem, przyjmując powierzone mu notatki. Zerknął do środka nie mogą pohamować ciekawości i dopiero po przekartkowaniu notatnika powrócił do pytań.

- Natknąłem się także na listę dziewięciu mniejszych Klanów które próbowały wznowić prace w Karak Undzul. Wiem, że bezskutecznie, powiedz jednak czy z własnego doświadczenia uważasz, że prace te należałoby wznowić? Myślisz że to na dole jest tak niebezpieczne czy tak wartościowe, że Wielkie Klany oraz to całe Bonarges uniemożliwiły dalsze wydobycie, być może nawet wywołując zawalenie twierdzy a już na pewno blokując prawnie dostęp do niej? Wreszcie czy w którymś z tych mniejszych Klanów można wciąż liczyć na poparcie i
przychylność w badaniu tej sprawy? Zapewne wrogów już sobie przysporzyliśmy. -
Powiedział spoglądając na sierżanta. - Przydałoby się i kilku sojuszników.
- Czy wznowić pracę w Undzul? Trudna sprawa. Coś tam jest, to pewne i nie mówię tu o bestii straszliwej którą wrogowie naszego miasta zostawili tam by strzegła sekretów. Głupcy nie pomyśleli nawet że ten stwór zacznie się mnożyć. Czy w ogóle zadali sobie pytanie jak do tego doszło? Przecież nie zależnie od płci tego stwora, to potrzeba by było drugiego takiego by mieć potomstwo, tak? Chyba że to z jaj jakich się wije, ale widziałem te stwory i wyglądają jak wielkie psy, coś mi się nie wydaje by wychodziły z jaj. Zresztą, to co jest ukryte na dnie Skaz jest tak sekretne że pewnie wie o tym tylko garstka krasnoludów i może nie istnieje nawet jeden dokument który poświadczył by co tam znaleziono. - Durinsson podsunął sobie pod nos cynowy talerz i bez pytania o nic zaczął jeść z niego kawałki gotowanego drobiu.

- Co do klanów to mam tylko pewną teorię. Cokolwiek jest lub było w Skaz, warte było uwagi Bonarges. To oni musieli zmanipulować Wielkie Klany tak by te odcięły pomniejsze rodziny i domy Azul, nawet te o zacnych korzeniach i liniami przodków bohaterów Szczytu. Jednak zauważcie że i dokumentacja i ja, naoczny świadek, zaznaczam… Wielkie Klany także niczego tam nie szukały później, nie było odwiertów, kopania, stemplowania… nic. O miejscu zapomniano, a miast nas górników i kamieniarzy, pojawił się stwór. Który został zignorowany przez władze. Ja się pytam teraz. Dlaczego? Dlaczego nie zabito bestii gdy była mała, dlaczego nie zrobiono tego teraz? Przecież niezależnie od jej potęgi, nie może stawić czoła zbrojnemu hirdowi khazadów odzianych w stal. Ktoś nie chce by ją zabito, ktoś oficjalny jak jasna cholera… a małe grupki? Poszukiwaczy, górników, kartografów? Oni sobie z bestią nie poradzą, zatem stwór skuteczny jest. Przygodnych zabije, a tych którzy mogliby coś zmienić, władza tam nie pośle. Czemu? Oto jest pytanie. Jeśli zaś o pomoc idzie. Młodzieńcy… próbujcie, może ktoś w tych klanach od władzy odsuniętych i od koryta odepchniętych wam pomoże… może mają jeszcze w sobie odrobinę ikry, mocy swych praojców. Jednak na wiele bym nie liczył. Zjednoczeni przed królem stali i Wielkich Klanów nie zatrzymali czterysta lat temu, teraz są rozbici i zajęci własnymi problemami, do tego ci którzy walczyli o prawo do Undzul w większości już połączyli się z przodkami i Grungnim. Nie myślcie że wam ktoś z tych którzy żyją pomoże… ale próbować trzeba i pamiętać trzeba że teraz są ulegli i łatwo mogą sprzedać się silniejszym, a was agentom Bonarges. - Przestrzegał Nok i trudno by było się z nim nie zgodzić.

- Chciałem jeszcze spytać czy może kojarzysz Urda Spamiętywacza? Opisał on nakaz króla Rodga by opuścić Skaz. - Dopytał Thorin.
- Tak, tak, znałem Urda, ale jego już lata temu pochłonęły skały. Dziwny to był osobnik. Poeta niby ale i poszukiwacz sensacji i przygód, awanturnik nawet powiedzieć można. Pisał wiersze, prozę i nowele, jak mówię, dziwny był. Za cel główny obrał sobie zgłębienie tajemnicy Undzul i twierdza upomniała się o swoje. Z jednej z takich wypraw już nie wrócił. To było pewne że tak będzie. Jednak on to opowiadał mi że cienie i odgłosy z otchłani ziemi po korytarzach Skaz hulają. O tym że mrok nastał tam straszliwy, o wiele gorszy niż to co my rozumiemy. Mówił że tylko on to dostrzega, że pradawne zło czai się w korzeniach Stalowego Szczytu, a jego serce ukryte jest pod Karak Undzul. Dziwak, poeta i szaleniec mogę dodać. Zasłyszał pewnie odgłosy bestii, może jak chodniki podziemne się obsuwają, jak woda płynie w ścianach albo co innego i wymyśli historię jak to już nie raz robił wcześniej w swych książkach. Jedyne co ciekawe to fakt, choć tego w jego dziełach nikt nigdy nie znajdzie bo tylko tak mawiał a nie pisał nigdy, to król we własnej osobie za wszystko odpowiedzialny jest. Nikt nie podzielał jego zdania, to były karkołomne i niehonorowe słowa, ale to było jego serce i jego honor. - Durinsson wziął wełniany pled i narzucił sobie na nogi. Zrobiło się zimno, mimo ognia w palenisku, rozmowa trwałą już całkiem sporo, a kto wie jak długo miała się jeszcze ciągnąć.
Sierzant słuchał zamyślony, rzucił na koniec tylko: - Zrobimy co w naszej mocy, lecz ty uważaj na siebie. Złe czasy idą… jeśli możesz zabezpiecz rodzinę i bądź ostrożny.
Po czym skłoniwszy się uprzejmie wyszedł.Thorin wiedział, że w tej chwili nie ma co dzielić się nowo poznanymi informacjami. Prawdziwe imię gospodarza, księga szyfrów, informacje o zapomnianej twierdzy czy wreszcie problem Bonarges. Rozmówca był kopalnią informacji i wiedzy, niestety struktura tej kopalni mogła zawalić się na każdego kto w niej przebywał a póki co żadnemu kompanowi kronikarz śmierci nie życzył.
Kompanom rzekli że porozmawiają później i w dogodniejszych warunkach i ruszyli w drogę powrotną do siedziby straży.

Stalowy 02-12-2013 21:34

W końcu Roran i Thorin wyszli z domostwa Noka Durinssona. Właściciel zdziwił się gdy do środka wszedł kolejny gość. Zaprosił go jednak i wskazał siedzisko, a sam usiadł na fotelu przy stole.
- Zapraszam. Zapraszam. Czego mam teraz w nadmiarze to czas jest i mówić to mogę szczerze.
Galeb kiedy został sam z wiekowym starcem skłonił mu się lekko.
- Dziękuję, że… - słowa uwięzły mu w gardle na moment - … że chcesz poświęcić dla mnie trochę swojego czasu, Gorm.
Widać było że runiarz czuje się niezręcznie. Jedyny dotąd tak stary krasnolud z jakim miał styczność to jego mistrz, jednak była to relacja szczególna, widać było, że Galeb jest podekscytowany i zmieszany mając porozmawiać z kimś tak starym. Możliwe że wynikało to z tego, iż kowal przykładał do rzeczy związanych z tradycją, zwyczajami i szacunkiem do tego co krasnoludzkie znacznie więcej wagi niż reszta?
- Proszę o wybaczenie że mi się tak język plącze. Nie wiem po prostu od czego zacząć.
Durinsson spojrzał zaciekawiony na Galeba, podrapał się po długiej brodzi i gestem zaprosił do stołu.
- Wybacz, ale z całego towarzystwa ty jeden chyba tylko podążasz ścieżkami naszych praojców. To bardzo rzadkie w tych czasach. Poczekaj że no chwilę. - Nok wstał i po chwili na powrót był już w fotelu, a przyniósł ze sobą karafkę z rżniętego kryształu, w środku widać było ciemną jak noc ciecz.
- To specjał, zwie się A’reto i pochodzi z dalekiego południa. Chciałbym ci opowiedzieć jakie to wspaniałe mnie przygody spotkały w drodze na owe południe i jakim to cudownym sposobem wszedłem w posiadanie kilku butelek owego napitku… ale prawda jest taka że kupiłem to od kupca na targowisku, za iście zbrodnicza cenę. Jednak nic z tego nie uwałacza temu napojowi. Ponoć pędzą go z owoców jakiegoś krzewu, gdzieś tam rosnącego na zboczach jakiejś tam góry. Kogo by to obchodziło zresztą. Napij się i posmakuj. - Nok nalał do dwóch metalowych kielichów po solidnej części alkoholu i dopełnił innym specjałem, Galeb poczuł korzenny zapach, a Nok tylko zwąchał z sakiewki w której trzymał owe sproszkowane korzenie.
- Pij i zaczynaj, najlepiej od samego początku. Widzę że i ty pochodzisz z cechu rzemieślników i ni praca ciężka ni niepowodzenia nie są ci obce, to dobrze, bo umiejętność ciężkiej pracy to drogi naszych ojców i tych trzymać się powinniśmy. - Nok wychylił odrobinę napoju i zaczął ciamkać, próbował i lekko się uśmiechał, a wzrok jego spłynął na pas narzędziowy opinający tors kowala run.
Galeb dobył kielicha i postrożnie dłonią napędził do nozdrzy aromatu napoju.
- Jestem Galeb, uczeń Tharteka Pustelnika, syn Galvina Migmarsona, który sam był uczniem Josefa Bugmana. Pochodzę z rodu thanowiskiego, jednak ojciec mój zbyt daleko w kolejce do dziedziczenia stał, więc sam wykuł swój los. Wychowałem się w browarze, który Galvin założył po spędzeniu wielu lat na awanturnictwie, bowiem jego mistrz zwolnił go z zemsty, jaka zostałą zaprzysiężona na goblinach. Kiedy byłem młody odwiedził nas Thartek Pustelnik, który dojrzał we mnie talent i przykazał mnie przyuczać do kowalskiego rzemiosła, abym mógł wstąpić do niego na termin. Nie wiem co było przejawem mych zdolności, ale Mistrz Run wybrał i szkolił mnie przez większość mojego życia. Dzisiaj jestem tu gdzie jestem i choć wielu patrzy nieprzychylnie na Rorana i resztę to nie mam zamiaru opuszczać moich towarzyszy.
Bardzo powoli runiarz upił kilka łyków z kielicha i pokiwał głową z uznaniem na twarzy.
- Wcale dobre, choć osobiście preferuję bardziej złociste trunki. Jedni cenią wojaczkę, inni cenią wiedzę. Ja cenię mądrość, a tej można się tylko nauczyć z wiekiem lub poprzez doświadczenia starszych od siebie. Dlatego tak bardzo chciałem z tobą porozmawiać Gorm Durinsonn. Czasu mamy niewiele, a okazja, aby porozmawiać z kimś takim jak ty może się nieprędko trafić.
- Mhr… dobrze zatem wyuczył cię i ojciec twój i mistrz run. - Przytakiwał Nok. - Uznanie się dla pracy ich obu należy, a i ty taka droga idąc doczekasz się nowego narodzenia w szeregach szlachetnych. Są tacy co rodzą się raz, jak ja, i tacy co rodzą się po dwakroć, jak ty. W nowym życiu począłeś teraz trwać. Ojciec twój dumny być musi, to pewne. Za dużo honoru nie należy się kamieniarzowi prostemu, nawet takiemu jak ja. Wszak ty dostąpiłeś wiedzy tajemnej tak bardzo że nawet najlepsi inżynierowie i ich sekrety temu nie dorównują. Opinią zaś swych towarzyszy głowy sobie nie kłopocz, nie będę udawał żem kapłanem Valayi, i że przyszłość stoi mi przed oczyma jak księga otwarta, ale coś mi kości stare mówią że czeka cię więcej dumy i honoru przy twych kamratach niż jakbyś sam swe dzieło szkolił. Czas pokaże, a ty masz go jeszcze bardzo dużo. Wejrzyj w ten zapis tam. - Durinsson pokazał na księgę co mieć musiała najmniej ze sto kart.
- To jest historia mego domu, rodziny i klanu. Spisałem tam wszelkie informacje mej linii krwi i nawet po tym jak sięgnąłem początków naszej historii gdy Ardzar, syn Hagvy, zapoczątkował wszystko, to w naszej rodzinie nie było nikogo o takiej dostojnej postawie jak twoja. Jednak reputacja idzie chyba w parze z tym co robią runiarze. Trudno mi powiedzieć, ale zachowujesz się i wyglądasz całkiem normalnie, nigdy wcześniej nie dane mi było rozmawiać z kowalem znaków sam na sam. Zatem wiedz że i dla mnie to zaszczyt jest Galebie, synu Galvina, stronnika Josefa Bugmana. - Durinsson choć stary pokłonił głowę lekko w geście uznania.
Niemałe zakłopotanie pojawiło się na twarzy Galeba, lecz zaraz z powrotem nabrał rezonu. Sięgnął po wolumin który wskazał starzec i wziął go do ręki. Powoli otworzył i zaczął przeglądać jego zawartość.
- Niestety nie małe to wyzwanie podołać oczekiwaniom jakie stawia przed tobą społeczeństwo. Ba. - runiarz westchnął z pewną melancholią - To wielka odpowiedzialność, nie mówiąc już o celach jakie przed sobą stawiam, bowiem oczekiwania otoczenia to jedno, a to co stawia się samemu jako cel, realny i osiągalny przez ciężką pracę, to drugie.
Galeb upił jeszcze kilka łyków korzennego napoju. Odstawił kielich i pogładził się pokrótkiej, srebrzystej brodzie.
- Jestem tylko uczniem. Czasem wykorzystuję swoją pozycję, ale nie czuję się przez to… lepszy. Raczej inny, a to że darzy mnie się szacunkiem za to kim jestem i co osiągnąłem… sam nie wiem jak powinienem na to reagować. Nie domagam się respektowania mnie na każdym kroku, aczkolwiek nie mam zamiaru też dawać sobie pluć w brodę. - tutaj kowal wzruszył ramionami - Pewnie jak będę starszy i bardziej doświadczony to zacznie mnie to bardziej obchodzić… póki co wolę się skupić na swojej pracy.
- Masa w tobie pokory jest, to dobrze.Wybacz ze skupiam się na tobie ale ja stary grzyb już nie wiele mogę powiedzieć rzeczy takich które cieszyłyby ucho. Ty zaś teraz uczniem, ale kiedyś sam może zostaniesz mistrzem. Całkiem inaczej sprawa wydaje się wyglądać teraz, mimo twego młodego wieku to skupić łatwo się nie jest. Aura pewnego poszanowania otacza każdego kowala run, wiem to bom widział jednego, lat to temu było jedenaście, ponoć od tamtej pory on tu wciąż jest, to mistrz Ellinsson. Widziałem jak walczył niczym pradawny bóg, a tajemnicze symbole rzucały kojące duszę światło na braci którzy postępowali u jego boku. Choć nasz hird był daleko od mistrza Ellinssona to i tak czuło się tę moc. Dlatego rozumiem czemu już teraz musisz dbać o reputację. Później przyjdzie ona pewnie z jakąś mocą tylko waszej profesji znaną, ale mądryś skoro na szacunek zapracować chcesz uczciwie. To jedyna słuszna droga. - Mruczał cicho pod nosem Nok Durinsson.
Galeb rozparł się w fotelu i przeleciał kilka kolejnych stronic księgi z dziejami starego kamieniarza.
- W podziemiach… tam w tunelach koło Twierdzy Skaz… natrafiliśmy na ogrów i jakiegoś ich suwerena. Odszedł. Powoli i niespiesznie, a my nie mieliśmy sił go gonić, byliśmy zbyt ranni i zmęczeni po walce z jego sługami. Ha. To było nic. Kiedy wróciliśmy i obozowaliśmy w nocy za barykadą uderzyli skaveni. Byłem tam, kiedy szczury rzuciły bomby. Byłem tam gdy spaczogień zalał barykadę. Byłem tam kiedy pojawił się Szary Prorok. Walczyłem w pierwszym szeregu wraz z Łamaczami Żelaza i próbowałem się przebić do szczurzego czarownika. Ten ciskał zaklęciami i popędzał swój tchórzliwy rodzaj do walki w której na każdego naszego ginęła dziesiątka jeżeli nie więcej skavenów. W końcu dotarliśmy tam, na barykadę od której nas odrzucili, a na której rozsiadł się Szary Prorok… Nawet nie wiesz Gorm Durinsson jaki gniew zapłonął w mym sercu, kiedy jego ochroniarze po prostu obrócili jego siedziszcze i przepłynęli przez plugawą tłuszczę. Tuż tuż, a byśmy mogli go zatłuc. W czasie bitwy… patrzył na mnie. Patrzył z wyzwaniem w tych swoich plugawych, złowieszczych ślepiach, kiedy zaś uciekał zasłaniajac się swoimi pobratymcami… - kowal run pokręcił głową z konsternacją - Wiedzieć że to tchórzliwe ścierwa bez skrupułów to jedno, widzieć na własne oczy bezmiar ich… ich… .
Dłoń Galvinsona zacisnęła się tak mocno, że aż zbielała. Jej właściciel jakby starał się wypromieniować przez nią bezmiar złości, gniewu i bezsilności jakie wezbrały w nim podczas tej opowieści. W końcu Galeb odetchnął głośno.
- Prawie byłem gotów przedzierać się przez szczury albo chociaż cisnąć w niego młotem, ale zdałem sobie sprawę, że nic na tym bym nie zyskał. Lepiej się dobrze przygotować na następne starcie. - runiarz sięgnął po kielich i wypił następne parę łyków - Na dniach powinienem zostać wezwany do pomocy mistrzowi Ellinssonowi przy pieczętowaniu podziemnej bramy. Mam nadzieję, że to spotkanie da mi okazję na nauczenia się wielu pożytecznych rzeczy. Póki co mam rozpoczęte pewne swoje… badania i chciałbym je dokończyć zanim ruszę do pomocy przy bramie.
Gdy tylko Galeb wspomniał o wyprawię w pobliże Skaz, Nok nadstawił ucha i wypił duszkiem zawartość kielicha, od razu po tym polał kolejną rundę.
- Hu hu… ogry, skaveny, szczurzy czarownicy, runiczne wrota, Łamacze Żelaza. Przyjacielu, wiem że twe słowa są prawdziwe i aż ciśnie mnie w dołku z zazdrości żeś więcej widział w tak krótkim czasie niż ja przez dwadzieścia lat. Wiem też jak się czujesz że wróg uszedł ci spod obuszka, ale tak bywa. Czego mnie życie nauczyło to tego że bogowie już dawno nasz los w gwiazdach zapisali, zatem albo ci nie było pisane z nim ostrzy krzyżować, albo jeszcze wasze drogi się zejdą. Tak czy inaczej dopniesz swego, bo żyć w zgodzie z wolą Grungniego i Valayi to najwyższy honor. - Nok przysunął się do Galeba i chwycił go za przedramię po czym uścisnął je w przyjacielskim geście.
- Widziałem szczuroludzi nie raz, walczyłem z nimi lata temu, zabiłem kilku, ale wiedz że nie wszyscy z nich to tchórze, to dobrze wiedzieć. Oczywiście nie znają honoru czy poczucia dumy być może, ale niektóre są tak głupie że nie czują strachu, są jak zwierzęta, którymi zresztą kiedyś może byli bo jeno przodkowie racza wiedzieć czy skaven z człeka zmienionego pochodzi czy ze szczura? - Durinsson zamyślił się, zasępił i rozsiadł w fotelu wygodnie.
- Co byś powiedział zacny Runkhi żebym towarzyszył ci w kolejnej wyprawie w tunele Skaz? Stary jestem ale topór trzymać potrafię lepiej niż nie jeden wojownik w sile wieku, a tarczę mogę unieść hen wysoko. Z chęcią zobaczył bym przed mym końcem i Runiczne Wrota, i mistrza run Ellinssona i nawet same tunele. Powiem ci że znam ja je jak własną kieszeń, może bym się do czego wam przydał co? Tylko nie patrzaj zdziwiony mości Galebie. Jest czas gdy długobrody zyskuje szacunek i nawet tego żąda i go to łaskocze mile po ambicji, ale ja jestem jedną noga już na tamtym świecie i nie w głowie mi obyczajne zachowania. Wolę poczuć mokry kamień pod rękami i cug w tunelach. To byłaby piękna wyprawa na koniec mej drogi. Co ty na to? - Dopytywał Nok. Oczy zaszły my szkłem pragnienia i wspomnień swej wielkości i waleczności. Liczył na to że zdobędzie kompana na wyprawie do Runicznych Wrót lub że raczej ktoś da mu szanse na takową wyprawę.
Galeb postawił książkę obok kielicha i podobnie jak gospodarz rozsiadł się w fotelu splatając przed sobą dłonie. Jego wzrok był wbity gdzieś powyżej starca, a widać było, że zastanawia się bardzo mocno.
-Gorm Noku Durinssonie. Zaszczyt to będzie mieć w tobie Brata-W-Wyprawie. W tunele Skaz nie wiem czy się będę zapuszczał, ale prędzej czy później przyjdzie do mnie wezwanie od Mistrza Run, cobym stawił się u Wrót. Dam ci wtedy znać, albo i sam przyjdę po ciebie. Tym bardziej twoje towarzystwo będzie mi miłe, gdyż nie jestem kamieniarzem, a jeżeli przyjdzie mi ryć w kościach gór, będę potrzebował wskazówek i porad. - kowal run uśmiechnął się do gospodarza po ostatnich słowach.
- Hhm. Dobrze więc. Wątpliwe bym przydał się tobie czy mistrzowi Ellinssonowi, ale zrobię co mogę, a w tunele pod miastem zejdę z chęcią by znów poczuć ich ziemisty smak. Zatem jesteśmy umówieni pod Grungniego niebem. - Nok wyciągnął dłoń gotową do przyjcielskiego uścisku.
Galeb nachylił się do przodu i uścisnął pewnie i mocno dłoń gospodarza.
- Umówieni. - rzekł runotwórca.

Coen 05-12-2013 13:12

Thorgun wiedział gdzie prowadzić swych towarzyszy dokaładnie. Dzień wcześniej obstawiał kryjówkę rabusiów z Roranem, ale szczęście im nie dopisało zbytnio, okazało się że owi zbóje nie wrócili na noc do owego budynku. Tym razem Thorgun, syn Siggurda, nie miał zamiaru odpuścić, wiedział ze tak długo będzie koczował aż ci którzy mieli czelność go napaść wrócą i będzie można się z nimi rozmówić jak trzeba. W owym przedsięwzięciu towarzyszyli mu Dorrin Zarkan i Grundi Fulgimsson, rzec by można że zebrała się tu główna siła fizyczna drużyny Rorana, a na pewno najwięcej stali, prochu i zabójczych chęci. Thorgun wprowadził swoich kompanów w szczegóły zdarzenia i choć nie łatwo opowiadało się o tym jak to się zostało napadniętym to pocieszał fakt ze rabusie czmychnęli i niczego nie skradli. Thorgun dał im opór, ale darować samego faktu napaści nie mógł.

Grupa stanęła o świcie przed, z pozoru, opuszczonym budynkiem, ruderą wręcz, w starej części dzielnicy mieszkalnej. Drzwi tam nie było wcale, miast nich, w ościeżnicy powiewał kawał wyprawionej skóry. Okien nie było jak to w każdej podziemnej budowli… Azul to tylko tunele i drzwi, drzwi i tunele, okien tu nikt nie znał. Trójka stała w bocznej alejce i szykowała się. Trzeba było podjąć decyzję, wejść czy może czekać, bo któż wiedział co może czaić się w mrokach owej siedziby?
Po krótkiej rozmowie postanowili wspólnie, że podejdą bliżej i powoli, bardzo powoli będą kierować swoje kroki w kierunku wejścia. Skradali się.
Dorrin ruszył przodem, pochylił lekko głowę i przemknął w kierunku drzwi, za nim ruszył Grundi i równie bezszelestnie zdołał zbliżyć się do ościeżnicy. Na końcu podążał Thorgun, szło mu całkiem dobrze, ale jego zbroja, garłacz i masa innego badziewia robiła sporo hałasu. Na szczęście na tym etapie to nie było jeszcze takie istotne, w środku zaś mogło decydować o życiu bądź śmierci.
- Zara za Tobą. Grundi szepnął kompanowi klepiąc go lekko w ramie. Poprawił chwyt na nadziaku i czekał.
- Wołałbym raczej żebyście postarali się mnie osłaniać i w razie potrzeby ratować, ale i tak wiem, że się na to nie zgodzicie. Za wartkie z was khazady! No to idziem im wpierdolić. Podkradali się.
Grupa wkroczyła do środka z bronią gotową do użycia. Oczom milicjantów ukazał się długi i prosty korytarz, był bardzo ciemny i wszędzie walała się masa skrzyń, beczek i worków. Po bokach owego korytarza było kilka par przejść, również nie miały one drewnianych drzwi, podobnie jak te wejściowe. Na końcu tunelu widać było schody na górę po lewej oraz drugie prowadzące w dół, po prawe. Gdy tylko wszyscy znaleźli się w korytarzu ruszyli przed siebie. Dorrin niczego nie spostrzegł ciekawego ale łut szczęścia pozwolił mu na ominięcie linki przewieszonej w poprzek ściany, takiego szczęścia nie miał już Grundi, ale szybka reakcja Thorguna uchroniła Fulgrimssona od nadepnięcia na ową linkę lub przerwania jej. Thorgun wskazał na podłogę i Grundi zauważył spust czegoś co mogło być pułapką. Przyjrzał się temu bliżej i dostrzegł że linka połączona była ze skrzynią, a za nią stało kilka puszek i butelek… prosty system alarmowy.
Po tym jak niemalże wpakował się w pułapkę, Grundi szedł znacznie ostrożniej. Zaglądał do każdego mijanego pomieszczenia wypatrując niebezpieczeństwa, dalszych przejść. Gdy podszedł do schodów zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
Dorrin widząc, jak towarzysze sprawdzają poboczne pomieszczenia sam ruszył w stronę schodów. Tam ustawił się odpowiednio by osłaniać drużynę. Oczekiwał meldunku/informacji…
Grupa sprawdziła pomieszczenia które zniechęcały panującym w nich półmrokiem, co trzeba to trzeba było zrobić i tak też można mbyło zostawić je za sobą, były puste od pułapek i czyhających w cieniach wrogów. Pozostały schody. Dorrin i Grundi wsłuchiwali się w szum wiatru który tworzył w tym miejscu komin powietrzny. Jednak ni z dołu ni z góry nie dochodziły ich uszu żadne dźwięki. Trzeba było dokonać wyboru co do dalszej drogi.
Żadna z dróg, czy dół, czy góra nie wydawała się lepsza ani specjalnie gorsza od drógiej. Po chwili namysłu i usłyszeniu absolutnie niczego, Grundi zaczął ostrożnie schodzić schodami do piwnic. Przygotował broń, coraz mniej mu się to wszystko podobało.
Trójka śmiałków ruszyła kamiennymi schodami w dół, jedyny odgłos jaki powstawał pochodził właśnie od owej trójki, ich podkute buty miażdżyły gruz i dźwięk ten niósł się po korytarzach, odbijał od ścian i echem wracał w tunele na poziomie wyjścia. To nie było nic dobrego, ktoś będący na dole mógł być już świadom zbliżających się intruzów. Po kilku nerwowych chwilach Grundi dotarł na dno studni schodowej i postawił stopę na płaskim kamieniu, ten poruszył się lekko i Grundi cofnął nogę z myślą że to kolejna pułapka, tak jednak nie było… wszyscy chyba zaczynali być odrobinę przewrażliwieni. Kolejny korytarz, kolejne portale usytuowane po bokach przejścia i mrok tunelu. Wszystko wyglądało podobnie jak piętro wyżej, jedynie miejsce to wydawało się być odrobinę mroczniejsze.
Grundi ruszył powoli w głąb korytarza. Starał się omijać jak się da kupki kamieni walające się po ziemi. Ostrożnie sprawdzał pomieszczenie po pomieszczeniu. Wątpliwości narastały, ale nie powiedział nic. Nie miejsce i czas na to.
Panowała iście grobowa cisza, oczywiście gdy tylko wiatr i dogłosy kroków trójki milicjantów ustawały na chwilę. Jeśli ktoś tu był to musiał już wiedzieć o gościach, a jak nie to ciężki oddech zwalistego Dorrina zdradzał to doskonale. Thorgun z bronią w dłoni zamykał pochód i lustrował otoczenie z dystansu, tak dobrze znanego wśród strzelców. Dorrin człapał jak góra mięśni i stali, gotowy taranować bardziej niż skradać się gdziekolwiek. Grundi zaś szedł na czele pochodu. Sprawdzał każdy kąt i spoglądał uważnie pod nogi i to się opłacało, poniekąd. Zauważył kolejny sznurek przewieszony w poprzek korytarza, ten także prowadził do prostego systemu alarmowego, szczęściem nie został uruchomiony i skład butelek i blachy został nienaruszony. Gdy jednak Grundi spoglądał na swe znalezisko i pokazywał je towarzyszom, nie spostrzegł kolejnej linki, skrytej znacznie lepiej, być może to ona była faktyczna pułapką, a pierwsza miała być znaleziona z łatwością.

Coś kliknęło. Thorgun spojrzał na Grundiego. Grundi odwrócił się by odszukać źródło mechanicznego dźwięku. Dorrin skrzywił wargę i uniósł broń, na więcej czasu nie starczyło. Grundi widział jak od sufitu coś się odrywało. Jakiś kształt, obły, nie większy nić kufel, przywiązany liną do czegoś pewnie co było na drugim końcu postronka ale poza zasięgiem wzroku. Obiekt zbliżał się szybko, prosto w głowę Grundiego. Wojownik chciał uniknąć trafienia i uchylił się, ale był zbyt wolny. Gliniany pojemnik zawieszony na linie uderzył w oksydowany hełm i stłukł się. Fulgrimsson na krótką chwilę przeraził się ale odetchnął w uderzenie serca później… zawartość wysypała się na podłogę. Szkło i kawałki ciężkiego metalu narobiły w korytarzu sporego hałasu. Alarm dźwiękowy zadziałał. Jeśli ktoś nie był pewny najazdu obcych na kryjówkę bandziorów, to jego wątpliwości zostały właśnie rozwiane.
- Jest tu jakiś cwaniak?- zapytał Dorrin dumnie dzierżąc swoją pałkę.
Grundi lekko potrząsnął głową. Na jego szczęście był to tylko prosty system alarmowy, a nie kula nabijana kolcami czy inne paskudztwo. Na słowa Dorrina odwrócił mordercze spojrzenie w stronę towarzysza i szybkim ruchem ręki nakazał milczenie. Po czym momentalnie zaczął rozgladać się za jakimś wejściem do jednego z pomieszczeń w którym mógłby się schować. Momentalnie takie dostrzegł i postąpił trzy szybkie kroki w przód żeby się tam ukryć. Nie uśmiechało mu się stanie na srodku prostego korytarza kiedy ktoś mógł właśnie przygotowywać się do strzału. Bełt w bebechach mógłby poważnie pokrzyżować plany wojownika. Bez słów zaczął dawać kompanom znaki żeby się schylili i znaleźli jakąś kryjówkę. Dalej musieli poruszać się jeszcze ostrożniej, ale nie za wolno żeby nie dać zbyt dużo czasu potencjalnym przeciwnikom.
Głośne słowa Zarkana były niczym głośny gwóźdź do całkiem cichej jeszcze trumny, ale teraz zawrzało niczym w ulu. Fakt, tego śmiała trójca jeszcze nie wiedziała, ale gdzieś tam ktoś już szykował kuszę, nakładał na cięciwę strzałę i stalowe ostrza opuszczały skórzane pochwy. Szykowała się jatka, a trzy krępe khazadzkie ofiary zbliżały się w objęcia chytrej pułapki, za chwilę stalowe kraty miały odciąć im drogę ucieczki… za chwilę.
Grundi ruszył przodem, za nim Dorrin i zamykający przechód Thorgun. Strzelec był głuchy na dźwięki inne niż jego oddech napędzany chęcią zemsty… Dorrin też gówno tam słyszał, jeno głód wojny i wyobrażenia krzyków jego ofiar… szczęściem Grundi, czujny, jak khazadzki młociarz u boku najwyższego króla Thorgrima, wyłapał kolejny mechaniczny dźwięk. Gdzieś w pobliżu coś kliknęło, a syn Fulgrima zaczynał powoli mieć dość tego korytarza. Po kliku był błysk, a po nim już tylko ból. Grimnir jednak czuwał nad Fulgrimssonem i odział go w reperowany pancerz kolczy, rodem ze Skaz. Stalowy grot bełtu odbił się od płyty na puklerzu, zrykoszetował od umba, ześlizgnął się i wbił prosto w szyję. Nakarczek wzmocniony czepcem… cztery warstwy azulskiej stali, zrobiły swoje. Pocisk został wyhamowany i choć przeszył kolejne warstwy zbroi to zatrzymał się i lekko tylko zadrasnął szyję Grundiego, nic mu się nie stało, ale gorsze było to że źródła owego pocisku widać nigdzie nie było.
Grundim szarpnęło, bełt utkwił w niebezpiecznym miejscu. Wojownik przywarł ramieniem do jednej ze ścian i ruszył w przód lekko pochylony. Musiał jak najszybciej wyeliminować strzelca, ale i uważać żeby nie wpierdolić się jeszcze bardziej o ile było to w ogóle możliwe.
Dorrin spoglądał na wszystko z boku i cieszył się, że kompanowi nic się nie stało, bo musiałby to wszystko bardzo porządnie opić żeby zapomnieć. Jednym ruchem ręki jego wielkie ramię wyciągnęło zza pasa jedną z pochodni, które trzymał, podpalił ją i rzucił w głąb korytarza. W najdalszy punkt widziany z jego perspektywy.

Cattus 08-12-2013 23:07

Odpoczynek, było to coś czego Grundiemu brakowało od dłuższego czasu. Ledwie wrócił z tuneli, został opatrzony wziął się do pracy. Już pierwszego dnia po powrocie doprowadził zdobyczny pancerz kolczy do ładu. W kolejne pracował nad następnymi kolczugami, ale ta praca miała trwać jeszcze parę ładnych dni jeśli nie dłużej.
W wolnych chwilach też nie odpoczywał zbyt wiele. Praca prawie paliła mu się w rękach i nie miał za dużo wolnego czasu, ale udało mu się znaleźć wieczór żeby wyskoczyć do strażnicy na dzban piwa i kości z poznanymi strażnikami. Początkowo byli nieufni i podejrzliwi ale szczęście wprowadził go Tyrus i rozeszły się wieści o ich walce z ogrami i skavenami. Okazało się że ci strażnicy to równe chłopy i dość szybko przyjęli Grundiego jak swego. Można się było trochę rozerwać, postawić parę miedziaków czy srebrników, napić się, usłyszeć co tam w mieście się dzieje przed powrotem do pracy. A tej było sporo. Nie zwlekając zbyt długo oprawił odcięte ogrze łby na dziedzińcu. Oczyszczenie czerepów trwało niekrótko ale dało całkiem dobry efekt. Łby przestały śmierdzieć ogrem i prezentowały się całkiem całkiem. - Może nawet uda się przerobić je na coś przydatnego? Grundi, pragmatyk z krwi i kości, zastanawiał się jak mógłby je wykorzystać oprócz zrobienia z nich spluwaczek.
Spokój i monotonię pracy przerwał mu Tułacz, co ucieszyło Grundiego. Zawsze miło było zapalić fajkę i pogadać z towarzyszem. Tym razem chodziło o pomoc Thorgunowi, a mianowicie nalot na grupkę rabusiów którzy starali się zrobić strzelca w chuja i okraść go. Nie można było tego puścić płazem. Grundi był niemal pewien że wieść o ich akcji rozniesie się w półświatku. I było mu to na rękę chyba tak jak wszystkim. Niech śmiecie i inni skurwiele wiedzą jak kończy się zadzieranie z ich ekipą.
Gdy nadszedł czas Grundi wdział nowy pancerz na siebie, założył już przeprany i oczyszczony płaszcz ze skóry niedźwiedzia na ramiona i nakrył głowę czarnym hełmem członka policji politycznej. Jak zawsze z namaszczeniem sprawdził broń i ruszyli w stronę kryjówki rabusiów.

Gdy dotarli na miejsce nic nie wskazywało na to że ktokolwiek mieszka w tym dużym domu. Ale nie dziwiło to specjalnie Grundiego gdyż miała to być melina rabusiów, a tac nie lubili rzucać się w oczy. Rozpoczęli więc cichą i możliwie skrytą penetrację rudery.
Następne wydarzenia potoczyły się błyskawicznie, jak się zdawało. Napięcie rosło z minuty na minutę, a kolejne mijane pułapki potwierdzały tylko to że trafili w odpowiednie miejsce.

***

Thorgun sapnął zaskoczony i wycelował rusznicę w głąb tunelu, jednak na jego końcu była tylko ciemność i pustka. Zaklął szpetnie pod nosem i spojrzał na Grundiego… nie tracił pewności, ale to była jego sprawa i czuł że powinien zająć miejsce z przodu, nie chciał by przez jego nieuwagę ktoś inny musiał cierpieć. Dlatego też ruszył i dał znak Grundiemu że to on będzie przecierał szlak.
Dorrin zaś sięgnął po pochodnię. Wsadził ją między nogi, odłożył broń i wyjął z kieszeni krzesiwo, po czym zaczął nim łupać raz po raz. Iskry spadały na podłogę ale ogień nie pojawiał się na nasączonej naftą szmacie która była owinięta na szczycie pochodni. Spróbował ponownie. Tym razem z uśmiechem na twarzy, niczym triumfujący gladiator areny, chwycił żagiew i uniósł ją do góry… płonęła. Krzesiwo wróciło do kieszeni a dłoń zamknęła się na nabijanej stalowymi guzami pałce. Po chwili płonący, improwizowany lecz rozświetlający ciemność pocisk, przeciął długość korytarza i odnalazł cel swój w pobliżu kolejnych schodów. Khazadzi mieli wyczulony wzrok i ciemność nie sprawiał im większego problemu, szczególnie pod ziemią, ale ten gest Dorrina mógł chociaż wypłoszyć ewentualnego strzelca, tak jednak się nie stało.
Po kilku pełnych napięcia chwilach, trójka krasnoludów z milicji politycznej Azul była przy kolejnej klatce schodowej, ta prowadziła tylko na dół, zatem kolejne kroki zdawały się być z góry narzucone. Thorgun, Dorrin i Grundi znów nasłuchiwali. Thorgun usłyszał coś i przyłożył palec do ust na znak zachowania ciszy. Grundi wsłuchał się i był pewien swego… odgłosy mechanizmu korbowego kuszy, przyciszone rozmowy i nawet dźwięk metalowego elementu ubrania, zbroi lub broni który otarł się o kamienną ścianę. Wszystkie te odgłosy pochodziły z niższego poziomu, tym razem czuły słuch Grundiego stanał na wysokości zadania. Dorrin za to, cóż, Dorrin spojrzał zdziwiony i nadstawił ucha, po ułamku chwili pokiwał głową i dał wyraźny sygnał że niczego nie słyszy. Tak to bywa.
Thorgun ruszył pierwszy po schodach, powoli, krok po kroku. Jednak od tego momentu wszystko zaczęło się dziać w zawrotnym tempie, a jednakowoż jakby widziane w zwolnionym. Siggurdsson nastapił na kolejną linę, tracił równowagę i upadał w dół, o krok za nim był Grundi.
Gdy tylko Thorgun zaczął się przewracać Grundi błyskawicznie upuścił trzymany toporek i uchwycił niezdarę za fraki stawiając go do pionu.
Thorgun szarpnięty w tył, zaskoczony tym co się działo, tym że wpadł na tak prosty potykacz, to miejsce było naładowane prostymi pułapkami. Miruchna wypadła z dłoni, uderzyła kolbą o schodek. Thorgun licząc na łut szczęścia, wciąż trzymany za ubranie przez Grundiego, wysunął rękę by jakoś chwycić upadającą broń i o dziwo mu się udało. Złapał za lufę, broń nie spadła w dół klatki schodowej, nie wypaliła … szczęście w nieszczęściu. Dorrin już zaczynał przepychać się do przodu co by ukarać bandytów za taki podstęp ale chwyt Thorguna zatrzymał go. Teraz należało uważać. Grundi był pewien zaś że ktokolwiek był na dole owych schodów, już czekał i na pewno nie miał dobrych zamiarów.
- Jak będziesz u wylotu to skacz i rzucaj się na brzuch. Leżąc strzelaj. My wbiegniemy po tobie dając Ci czas na wstanie. Rozkaz wyszeptany do ucha strzelca był krótki i treściwy, nie było czasu na pogadanki. Grundi podniósł swój toporek ze schodów.
Thorgun przytaknął, ale Zarkan nie był chyba zadowolony, pewnie sam chciał pierwszy wbić się w szeregi wroga, a tu taki rozkaz. Musiał zaczekać ze swym głodem krwi. Siggurdsson ruszył i po chwili za nim w sukurs poszli jego towarzysze. Ułamek chwili później byli na dole schodów. Thorgun wziął kilka głębokich wdechów i skoczył w tunel, zgodnie z planem… całkiem niezgodnie z wizją jaką miał w głowie. Upadał i robiąc to rzucił przelotnie okiem w tunel… brzuch boleśnie uderzył o kamienną posadzkę, stęknął, łokciem przycisnął sobie brodę ale to go nie spowolniło znacznie… nacisnął spust. Miruchna zagrała swoją muzykę, ołów ruszył na spotkanie celu a sylwetkę leżącego wojownika spowił dymny całun. Strzelec znalazł jeszcze czas by krzyknąć ostrzeżenie, zaraz po tym spadł na niego grad pocisków.
- Nieeee! Spierdalajcie! - Krzyczał w stronę towarzyszy. Gdy ostatnia sylaba opuściła spierzchnięte usta w zbroję leżącego Siggurdssona zaczęły wbijać się bełty.

Z głębi korytarza dało się słyszeć krzyk, pewnie pocisk Thorguna znalazł cel, co z tego jednak skoro w odwecie jeden z bełtów wbił się w okolice nerek syna Siggurda, drugi przeszył bark i szukał płuca, a trzeci uderzył w hełm i strzaskał się na twardej stalowej płycie. Krew trysnęła z ran, a Thorgun poczuł że nie ma siły wstać. Uniósł się odrobinę tylko na łokciach i uderzenie serca później jego dłonie rozjechały się na boki, ślizgając się w kałuży krwi. Gdy padł na twarz… Grundi i Dorrin usłyszeli jak w korytarzu pojawiły się dźwięki podnieconej walką dysputy. Łoża kusz uderzyły o podłogę, a korby naciągały cięciwy. Jeśli można było coś zrobić to tylko teraz.
Niczym taran, Grundi paroma krokami nadał swojej masie prędkości, wypadł zza zakrętu i momentalnie rozeznał się w sytuacji, rozpoczął szarżę na najbliższego przeciwnika.
Tak jak Grundi, tak i Dorrin. Obaj wbiegli w korytarz. Ich oczom ukazała się prosta barykada zbudowana ze starych, spróchniałych skrzyń. Za nią dwójka strzelców z kuszami, ładującymi ową broń w pośpiechu, a na ich twarzach malowała się zawziętość i brak litości dla najeźdźców ich spokojnej kwatery.

Miny jednak szybko zmieniły się. Szarżujący Grundi biegł wściekły, a za nim Dorrin, wielki z paskudnie wyszczerzonymi zębami i pianą na ustach. Fulgrim byłby dumny z syna widząc jego szarżę. Barykada rozpadła się w drobny pył. Drzazgi strzeliły pod sufit, kawałki słabowitego drewna nie imały się kolczugi… dla Dorrina nie było już co rozpieprzyć, szedł jak nóż w masło.
Zasadzeni za, niegdyś barykadą, kusznicy odrzucili broń strzelecką, inaczej nie mogli. Zaskoczeni srodze, musieli dać tyły, przynajmniej o trzy kroki bo nadciągający stalowy klin wytrącił ich z równowagi, szczególnie psychicznej. Topory i miecze wskoczyły do dłoni pchane chęcią już nie walki ale skutecznej obrony i zderzyły się krzesając iskry. Zaczynało się starcie na śmierć i życie,a przeciwnicy równi byli sobie siła i odpornością. Wszystko mogło się wydarzyć.

Pomimo tego że szarża Grundiego rozpiździła barykadę w drobny mak torując drogę Dorrinowi, rabusie mieli wystarczająco czasu żeby przygotować broń. Przynajmniej dwójka z nich, gdyrz jeden siedział na ziemi ze sztyletem w ręku i trzymał się za ranę w boku, widocznie spowodowaną kulą Tułacza.
Szybkie Ciosy spadły na berserkera, jeden z nich dosięgnął jego brzucha raniąc go lekko. Na szczęście Grundi już wyprowadzał uderzenie. Nadziak zatoczył szeroki łuk w powietrzu nabierając ogromnej prędkości, a jego pazur zagłębił się w czaszce jednego z przeciwników z chrupnięciem trzaskającej kości i mlaskiem. Siła uderzenia została przekazana celowi i ciało zbira zwaliło się na ziemię niczym worek wypełniony rudą.
Cios Dorrina minął jego przeciwnika dosłownie o kilka cali i okuta pała tylko zafurczała w powietrzu.
Z tyłu słychać było sapanie i pojękiwania podnoszącego się z ziemi Thorguna.

Dokładnie w tej chwili, jedyny trzymający się na nogach przeciwnik trafił Dorrina cisem miecza w bark. Szczęściem cios ten był słabo wymierzony i spowodował ledwie draśnięcie.
Osobnik siedzący na ziemi, prawdopodobie wystraszony ciałem padającego towarzysza z krzykiem odrzucił od siebie sztylet. Zaczął przepraszać i błagać o wybaczenie, darowanie życia. Chyba właśnie te błagania zdekoncentrowały ostatniego, ciągle stawiającego opór rzezimieszka gdyż w tej właśnie chwili odsłonił się na atak nacierającego z rządzą zemsty Tułacza. Topór strzelca znalazł drogę do swego celu powodując pokaźny rozbryzg krwi.
Po tym ciosie nietrudnym było dla Grundiego trafienie toporem w bok rannego i posłanie go na glebę.
Jakby stawiając kropkę nad „i” okuta pała Dorrina spadła z góry na głowę leżącego i z mlaskiem rozbiła ją niczym jajko uderzone taranem. Krew, kawałki mózgu i kłaków poleciały wszędzie w około. Szczęściem leciały nisko i osiadły tylko na dolnych częściach odzienia.

Gdy tylko walka dobiegła końca Grundi przeniósł wzrok na siedzącego pod ścianą wroga. Sztylet leżał niedaleko, a zbir ręce miał podniesione. Po dwóch szybkich krokach sztylet został kopniety w bok. Grundi niemal przyłożył zakrwawiony nadziak do głowy zbira. Krew spokojnie skapywała przed jego nosem.
- Gadaj kurrwa ilu was tu jeszcze?! Ilu będę musiał jeszcze zajebać?!
- Tttt..ty….tylko ja. Już nikogo więcej nie ma ma ma… -Zbir był wyraźnie przerażony. Takiego obrotu spraw się na pewno nie spodziewał.
- Bardzo dobrze, że się boisz. Gdzie macie swoje łupy? Gdzie macie skarby. Dorrin podszedł bliżej słabeusza aby wymierzyć mu silne kopnięcie w okolice nerek. -Błagaj o litość psie. Proś! Dorrinowi podobała się ta sytuacja.
Ranny nie odpowiedział, oderwał jedynie sakiewkę od swego pasa i rzucił na podłogę. Monety ze srebra i złota rozsypały się wokół.
Dorrin pozbierał monety i włożył je do swojej sakwy. Później podszedł do rannego, kopnął go w twarz ażeby stracił przytomność.
Po solidnie wymierzonym kopniaku, głowa pojmanego odgięła się do tyłu, krew buchnęła z pękniętego policzka, bo stalowe okucie buciora nie znało litości tak jak i Dorrin. Ranny zbój padł na posadzkę bez przytomności. Jego krótka, czarna broda leżała w kałuży krwi, jego własnej oraz jego kompanów, którzy teraz byli już w drodze do khazadzkiego piekła. Dorrin zabrał bezwładne ciało, zarzucił je na bark i trójka milicjantów ruszyła w drogę powrotną na komisariat. Gołym okiem widać było że Thorgun wymaga natychmiastowej opieki medyczne, wszak z jego ran sterczały dwa bełty, a on tracił przytomność jakby, oczy miał zamglone i podpierał się ściany idąc.
- Pomóż mu. Opatrz. Nie wiem. Zrób coś! rozkazywał Dorrin. Musieli czym prędzej wrócić do kryjówki, musieli znaleźć Thorina.
Grundi już od chwili przyglądał się Thorgunowi, zastanawiał się jak mu pomóc. - Chodź tu, usiądź, musim Cię opatrzyć. Prubował pomóc strzelcowi w ściągnięciu pancerza. Rany nie wyglądały najlepiej. Jasnym było że ktoś bardziej wykwalifikowany musi na to spojrzeć. Miał szansę założyć tylko prowizoryczne opatrunki. Jasnym było że nie uda mu się teraz usunąć bełtów. Styuacja zaczynała wyglądać coraz gorzej, a ich towarzysz wymagał pilnej potrzeby medyka.
- Trzymasz się, Thorgun? A Ty Dorrinie pilnuj tego więźnia i nie zabij go przy okazji. Sierżant pewnie będzie chciał z nim pogadać. Trza tu będzie wrócić po broń. Do zbrojowni się to wsadzi, zawsze się przyda. Coby nikt nie musiał z gołą pałą na akcje iść. Podsumował Grundi.

***

Ze zwykłego nalotu zrobiła się niezła jatka, Grundi zdawał sobie sprawę że dostanie im się za to od Rorana. Wiedział też że trzeba to będzie zgłosić straży i wrócić na miejsce zebrać broń i po prostu sprzątnąć trupy. Wiedział kogo będzie trzeba poinformować i zastanawiał się czy strażnicy ucieszą się z pozbycia się zbirów czy wkurwią z powodu rzeźni jaką urządzili. Pewnie wszystko to naraz. Szczęściem udało się wziąć jednego żywcem. Ale teraz należało jak najszybciej znaleźć pomoc dla ich przyjaciela i to najszybciej jak to było możliwe.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:14.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172