lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Saga Kapłanów Żelaza; Brąz - Metal Krwi (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/13015-saga-kaplanow-zelaza-braz-metal-krwi.html)

vanadu 01-03-2014 11:28

- Ja pierdole… rzekł tylko zgodnie z duchem chwili i kompani sierżant -Co tu się stało..? Sam się zastanawiam. Co do tego że coś tu się stało i zwidów żeśmy nie mieli wiemy, od zwidów się nie obrywa obuchem. Grudni, stary druhu… dlaczego go zabiliśmy? Bo wszystko się po drodze spierdoliło. Kurwa. Wiem że nie był niewinny, a przynajmniej modlę się o to do wszystkich bogów by to nie była durna pomyłka...ale czemu do kurwy nędzy by nas atakował jakby nie był po stronie tamtych. Cały ten młyn to jakaś pierdolona pułapka. Chuj wie co tu jeszcze jest? Orki? Czy może od razu magiczne kurwa ich mać smoki…I się obawiam nie dowiemy…Detlef, przeszukaj ciało, dokładnie i jeszcze raz, wiem że Thorin już to robił ...ale zrób to jeszcze raz

Thorgun słuchał uważnie pykając fajkę. Zbyt ogólnie jak dla niego:
-Szefie ale tak od początku. Po co żeśmy tu właściwie przyszli, co się wcześniej tutaj wydarzyło? I co wydarzyło się dokładnie podczas gdy my przeszukiwaliśmy resztę tego pierdolonego młyna. Tak konkretnie, bo smoków i orków nie widzę, a mamy trupa...kapłana.. - zaczął dociekać strzelec.

- Szliśmy tu z Galebem na przeszukanie. Bo z tego adresy chuje wysłały mi zatruty list. Jak sami rozumiecie, chciałem ich poznać… sierżant zawiesił głos znacząco -Wtedy, nim doszedłem do drzwi miałem coś w rodzaju wizji. W ułamku sekundy przeżyłem całe nasze sprawdzanie budynku...i naszą śmierć. I odkryłem że nie minęło nawet uderzenie serca a jestem dalej przed budynkiem. Jak się okazało, układ budynku sie zgadzał. To musiała być część tej pierdolonej pułapki. W każdym razie uznałem że to jest nazbyt pojebane i kminiąc nad tym co mi się zdawało że widziałem, kazałem Galebowi ściągnąć specjalistę ze świątyni Valai. Oto go mamy.. wskazał na trupa. -Wchodzimy, ja, Thorin i Dain, drzwi się za nami zamykają a ten się zaczyna zmieniać i napierdalać z miecza i kostura. Hmm...ciekawe jest to że z jakiegoś powodu nie mógł mnie dotknąć. W każdym razie kiedy niemal przełamaliście drzwi to wrócił do poprzedniego wyglądu i zaczął drzeć ryja że mordujemy. Sam próbuje rozgryźć co to kurwa było. Jakbym tu sam był, może uznałbym że mi odjebało albo że na starość mi się we łbie pierdoli. Ale nie obu dokończył sierżant z grymasem, świadczącym że naprawdę myślał czy starość nie uderza w niego swym lodowatym szponem.

- Roran..może to zabrzmi dziwnie ale niech… Galeb Cię przeszuka. Może masz coś...co dla Ciebie jest czymś normalnym, ale może nasz spec dostrzeże coś… Ogólnie wierzę Ci. Tylko nie chcę wychodzić stąd nie dowiedziawszy się co jest kurwa grane. Taka ciekawska natura - pyknął Thorgun po raz kolejny sobie fajkę, i gęsty dym wydobył się z jego ust.

-Boś rozsądny...i za to cię cenię skinął głową sierżant podchodząc do Galeba.

Dopiero, gdy Roran złożył wyjaśnienia Thorgun rzucił:
- No i pozostaje sprawa z ciałem kapłana… - zamilkł a gdy miał pewność, że wszyscy skupili na nim swoją uwagę to kontynuował - albo zdobędziemy niezbite dowody, że Dain był zdrajcą albo...może lepiej było by gdyby Dain zginął wpadając w wyłom. Wypadek, na który nie mieliśmy wpływu. - zaproponował w końcu wypuszczając z siebie słowa niczym kusza wielopowtarzalna bełty.

Spojrzenia dwójki krasnoludów spotkały się na moment, Roran nie dostrzegł w oczach Thorina nawet cienia dezaprobaty, tak jakby mówił to co tamten myślał. Kronikarz pokiwał głową na znak zgody spoglądając raz jeszcze na pozostałych. - To wytłumaczenie byłoby krótkie i proste. Jeżeli będziemy kombinowali z zeznaniami odnośnie walki, to prędzej czy później polegniemy na indywidualnych i szczegółowych przesłuchaniach. - Thorin westchnął ciężko, najwyraźniej takie kombinacje nie przychodziły mu łatwo. Raz jeszcze spojrzał po reszcie oczekując chyba jednomyślności.


Rozmowa na trudne tematy nie przeszkadzała mu wybiegac myślami naprzód. Zdjął kubrak i koszulę i począł wiążąc to co się nadało w prowizoryczną linę - Ktoś się dorzuci? - zapytał reszty wiedząc, że przyda się im jakaś asekuracja przy przeskakiwaniu rozpadliny.

- Wczoraj napotkaliście skaveny prawda? A tu w tej nawałce i tunelach plus studniach...sądzę że napotkał skaveny...i wpadł do studni głębinowej...a później się pułapka zawaliła i nie wiemy co dalej. Jutro wymarsz, załatwimy przesłuchania w areszcie i tyle, nie zatrzymają nas w mieście a więc i śledztwa nie będzie. Trzeba uważać będzie w rozmowach z wysłannikami świątyni...ale liczę że szybko ich zostawimy u celu. wyłożył swój pogląd Roran, acz widać było że nie jest szczęśliwy, nie było to właściwie.

Stalowy 01-03-2014 16:14

- Nie kombinujmy ze skavenami. - wtrącił Thorin - Im bardziej wymyślne wytłumaczenie tym więcej kłopotów z jego utrzymaniem gdyby ktoś miał nas osobno przesłuchiwać, a to może się zdarzyć. - rzekł kronikarz i dodał idąc w ślad za rozumowaniem Rorana. - Kiedy szliśmy na górę był wstrząs , zrobiła się rozpadlina i wpadł w nią kapłan. Świadkami tego byłem tylko ja z sierżantem. - pochylił głowę przełykając ciężko ślinę. - Im mniej osób będzie musiało szczegółowo zeznawać tym lepiej. Zresztą , będzie to nawet w jakiejś mierze zgodne z prawdą , bo za chwilę faktycznie zobaczymy jak kapłan - czy kimkolwiek by nie był, wpada w szczelinę. O ile wszyscy na to przystaną - dodał ciężko - Alternatywą jest szczegółowe przesłuchanie i sąd polowy nad tymi którzy atakowali Daina i tymi którzy mu nie pomogli. Mamy wojnę, więc zarówno sąd jak i kara będą raczej szybkie... - Thorin nie wyglądał na szczęśliwego obmyślając sposób wyjścia z sytuacji. Po prawdzie los nie pozostawiał mu wielu możliwości wyboru.

- Nie będę go przeszukiwał sierżancie… - odpowiedział milczący dotąd Detlef. - Poza tym mam tu coś dla ciebie - mówiąc to podszedł do Rorana i wręczył mu odznakę kaprala. - Kapłan zginął, chociaż nie zamierzałem nawet tknąć go palcem. Zginął, bo gdyby uciekł wszyscy byśmy zawisnęli - po tym jak go potraktowaliście nie było innej możliwości. Ja nie widziałem nic, co usprawiedliwiałoby jego śmierć. To, że chciał uciec? Pewnie sam bym uciekał, gdyby kilku zbrojnych zaczęło mnie tłuc. Zabiłem go, bo alternatywą była śmierć was wszystkich. Ale nie powiem, kurwa, że mi z tym dobrze. Zrobicie co chcecie, możecie nawet zeznać wszyscy, że to ja go zabiłem, bo to przecie prawda jest.
- A co do szarży - nie będę dłużej odpowiadał za podwładnych, którzy nie potrafią wykonać najprostszego nawet rozkazu. Padła komenda, że idziemy na komisariat, eskortujemy kapłana i sierżanta z chorążym. Nikt nie wykonał polecenia. Co więcej, rzucili się, by zabić tego, którego chciałem doprowadzić na komisariat i przesłuchać. Bez strat, bez podejrzeń i narażania całego oddziału. Dłużej nie mogę udawać, że tak to powinno wyglądać. Będę robił swoje, ale na kaprala wybierz kogo innego. - Detlef zakończył przemowę i wyszedł na schody, by przyjrzeć się zniszczeniom spowodowanym przez zawał.

Galeb bez słowa przeszukał dokładnie sierżanta. Westchnął i rzekł poważnym tonem.

- Detlef ma tutaj rację. Daliśmy się ponieść emocjom. Nie mamy również niezbitego dowodu, poza zeznaniami bezpośrednio zamieszanych. Mamy za to masę poszlak i rzeczy, które rzeczywiście się nie zgadzają. Prosty kapłan o twardości i zdolnościach bojowych wojennego weterana lub zawodowego skrytobójcy, który przybył tutaj przygotowany jakby tylko do tej misji. Mamy też młyn przygotowany pod pułapkę, o czym świadczyły słabe wsporniki i prowizoryczne mechanizmy spustowe pułapki, których wszystkich najwyraźniej nie zdołaliśmy rozbroić. Prawdę powiedziawszy gdybyśmy nie usłyszeli krzyku Thorina to byśmy zostali wszyscy tam pogrzebani pod gruzem, a walka u góry by trwała w najlepsze.

Chwila pauzy. Runiarz pogładził się po brodzie i dodał.

- Używał czarów i użył ich zanim usłyszeliśmy krzyki. Kapłan też zaczął wrzeszczeć dopiero jak zaczęliśmy rozwalać drzwi, a nie wtedy kiedy krzyknął kronikarz. Kiedy my go jednak zaatakowaliśmy nie przywołał “mocy Valayi” aby się ochronić. Wykazał też również sporą “krwiożerczość” wobec wszystkich w sali, którzy sprzeciwiali się jego woli. Co dziwniejsze nie był w szoku, a pomimo poważnych ran był żwawy i humor zaraz mu się poprawił jak zobaczył że bierzemy się za Thorina i Rorana. To zachowanie nie przystojące kapłanowi Valayi, a jeżeli już komuś z wyższych sfer, komu się reszta podporządkowuje, albo jak ktoś kto widząc że jesteśmy zapędzeni w kozi róg cieszy się że nie możemy nic zrobić.

Tutaj Galeb pokręcił głową i skrzyżował ręce na piersi.

- Postąpiliśmy źle, ale obawiam się, że gdybyśmy aresztowali sierżanta i chorążego i poszli wszyscy na komisariat to obaj zostaliby powieszeni. Co więcej nie zdołalibyśmy nic zrobić bo kapłan mógłby wykorzystać w pełni swoją pozycję, aby nam uniemożliwić przeprowadzenie śledztwa, a nikt by nas nie poparł w tym wypadku, bo to jest po prostu zbyt wygodne dla arystokracji i szlachty. - tu runotwórca znów westchnął - Jest zbyt wiele elementów, które wskazują że to było wymierzone w nas i zadziałanie według przepisów i zasad obróciłoby wszystko przeciw nam. Nie wiem czy ten kapłan to opętaniec czy też podstawiony agent Bonagres, przy czym to by wskazywało że są coraz bardziej zdesperowani aby się nas wszystkich pozbyć.

Po skończeniu wywodu Galeb spojrzał na Rorana i Detlefa. Kapral miał rację, bo rzeczywiście nikt nie posłuchał jego rozkazów i w pewnym momencie zapanowała pełna swawola. Następnym razem mogłoby się to skończyć dużo gorzej jakimś publicznym incydentem.

Eliasz 02-03-2014 00:21

- Zaczynamy być problemem dla nich i to jest fakt. Ale kapral Detlef ma racje, to niedopuszczalne by w czasie akcji każdy robił co uważa. Ja ze swej strony mogę tylko przeprosić tu Roran aż się wykrzywił, nie zwykł przepraszać - Ze dopuściłem że w takiej sytuacji się znalazł. Zastanów się prosze Detlefie, jesteś nam potrzebny na tym stanowisku.

- Może innym razem… kiedyś… - Detlef pokręcił przecząco głową. - Tymczasem kapral Galeb powinien wystarczyć, albo mianuj kogo innego. Do czasu, kiedy nie upewnię się, że ten, kogo zabiłem winien był zginąć ze względu na swe przewiny, nie mogę i nie chcę dowodzić Czarnym Oddziałem, ni jego częścią. A do tego czasu… widać wiele może się zmienić, wszak jeden dzień przyniósł tyle niespodziewanych wydarzeń. - Uśmiechnął się krzywo.

Grundi w milczeniu słuchał wyjaśnień sierżanta, a później całej rozmowy. Już na samym początku schował broń, a teraz począł zdejmować pancerz. Rozpadlina nie wyglądała na przesadnie szeroką ale z pewnością była głęboka. Najrozsądniejszym było najpierw przerzucić wszystko co się dało, a dopiero potem skakać. No i trzeba było i tak dać odzienie do sklecenia prowizorycznej liny w razie wypadku.

- Tak czy inaczej trza nam ukryć ciało… Ta stara cembrowina wyglądała nieźle o ile jeszcze istnieje. Trzeba nam zwiad zrobić, znaleźć jakieś wyjście.
Po chwili jego ekwipunek był już gotowy do ciśnięcia go na drugą stronę.
- Thorinie, masz tu moje ciuchy. Tylko mocno zapleć, skaczę pierwszy. Zaraz po tych słowach Grundi przerzucił spory tobołek nad rozpadliną. Jedyne co miał na sobie to buty, gacie i nadziak w łapie. Gotował się do skoku.
Nie czekając na linę asekuracyjną wziął krótki rozbieg by już po chwili jego nogi pewnie odnalazły grunt po przeciwnej stronie. Gdy tylko wylądował począł zakładać panzerz.
- Tylko nie zapomnijcie klechy przerzucić bo jeszcze będzie trzeba się po niego wracać.

Detlef podszedł do krawędzi otworu i spojrzał w dół. Nie było fajnie. Cofnął się kilka kroków i skoczył w ślad za Grundim. Raz się żyje.

- Przeszukajcie wszystkie pomieszczenia które się da.. zaznaczył sierżant, samemu przeszukując w zastępstwie Detlefa zwłoki.
Zanim ktokolwiek skoczył Ergan powiedział jeszcze coś co mogło być ważne.
-Na dole było pomieszczenie z silosami. Jestem pewien ,że nie zostało całkiem zawalone. Silosy nadal powinny podtrzymywać część sklepienia. Gdyby udało się tam dotrzeć to może jakoś uda się wydostać. Po drodze możecie trafić na wychudzonego psa. Wystarczy dać mu jeść i będzie grzeczny, jest raczej niegroźny ale nie wiem kto go zostawił na śmierć głodową…

Po tych słowach Ergan zastanawiał się nad tym co powiedział Detlef i Galeb. Obaj mieli dużo racji. Kogo słuchać kiedy sierżant i kapral mają odmienne zdania...Ergan czekał na linę gdyż rany po szczurach mogły niespodziewanie ściągnąć go w rozpadlinę.

Thorin także szykował się do skoku, jednak nie było co się śpieszyć. Najpierw przeciągnął “linę” przez uchwyt torby medycznej i jeden z końców liny przerzucił na drugą stronę. Poczekał aż Detlef przeciągnie odpowiednią ilość liny i odrzuci końcówkę zatrzymując spory kawałek liny. Po chwili otrzymaną z powrotem końcówkę Thorin połączył z resztą sznura i mógł spokojnie przesuwając linę przemieścić przez rozpadlinę drogocenny ekwipunek. Zasada kołowrotka sprawdziła się doskonale i po chwili pakunek znalazł się po drugiej stronie. Zaraz po nim reszta sprzętu, zwłaszcza uzbrojenia. Na podobnej zasadzie przewiązał się liną Thorin, tak aby kamraci mogli go ubezpieczać z obu stron. Był oczywiście za ciężki by można go było przeciągać niczym torbę i choć przypuszczał że chłopaki daliby radę, wolał nie sprawdzać bez potrzeby wytrzymałości prowizorycznej liny. Nadmiernie ryzykować jednak też nie zamierzał, asekurowany z obu stron przed upadkiem w przepaść a nawet przed rąbnięciem o krawędź rozpadliny, przymierzył się dwukrotnie do skoku, uważnie badając trasę i szacując rozbieg po czym z powodzeniem przeskoczył rozpadlinę. Chwilę później po jej zdjęciu dołączył do asekurujących.

blackswordsman 02-03-2014 01:15

Khaidar miała zwichnięty prawy nadgarstek i obolałe żebra po prawej stronie, przez co humor raczej miała kiepski. Martwy kapłan za to poprawił jej samopoczucie odrobinę, jednak do rozmowy na temat śmierci Daina się nie mieszała, czekała opinii innych. Zadecydowano o wyborze drogi, jedynej właściwie, a ta oznaczała niebezpieczny skok. Gdy jednak trzech towarzyszy było już po drugiej stronie rozpadliny, wtedy i khazadka postanowiła skoczyć, liczyła na czysty lot i lądowanie ale obecność kolegów na przeciwległej stronie dodawała jeszcze otuchy. Zawsze mogli oni próbować złapać skoczka gdyby ten się poślizgnął przy locie. Krótki rozbieg z czterech schodów i skok. W chwilę później Khaidar była już po drugiej stronie. Udało się, ale noga jej się omsknęła i kobieta wiedział ze mimo swej doskonałej kondycji to tylko dzięki prowizorycznej linie Thorina udało jej się bezpiecznie przekroczyć niewielką przepaść. Po drugiej stronie rozpadliny, na schodach, zaczynało się robić tłoczno.

Ergan miał takie samo podejście do skoku jak Thorgun. Obejrzał się na towarzyszy którzy jeszcze nie skoczyli i go olśniło. Dorrin,
-Dorrin. Nigdy cię o nic nie prosiłem. Jesteś całkiem silny. Gdybyś mnie przerzucił na drugą stronę tej dziury to było by świetnie…
- Dobry pomysł Ergan.
- rzekł Galeb - Weź rozbieg, a my z Dorrinem dodamy ci trochę pędu.
Pomysł był prosty. Chwycić skoczka za obie ręce i we dwóch rzucić go ponad rozpadliną.
Ergan podał prawą rękę Dorrinowi, lewą rękę Galebowi , rozbujał się i z pomocą dwóch krasnoludzkich braci skoczył...Owe dwa metry nagle wydłużyły się jakby to było dziesięć w dół. Ergan leciał i leciał aż wreszcie wylądował dziurawymi butami po drugiej stronie przysiadając do kolan.
-Ufff to był jeden wielki skok…- mruknął Ergan. Obejrzał się i spojrzał na Thorguna który ledwo sięgnął krawędzi stopami. Na szczeście Kahaidar już tam była by pomóc.
Thorgun mało szczęśliwy wziął rozbieg. Pomodlił się w duchu do wszystkich Bogów jakich znał i skoczyyył. I wtedy świat zwolnił dla Khazada. Skoczył i udało się, ledwo co...bowiem wielkie stopy, z małymi nóżkami omsknęły się o krawędź i niechybnie Thorgun spadłby w dół, machając łapkami niczym nietoperz, gdyby nie Khaidar.
- Dzięki...Kurwa..prawie się zesrałem.. - rzekł nie pewnie
Następny w kolejce był Galeb. Chwycił za rękę Dorrina i rozpędził się w paru krokach wyciągając na wszelki wypadek ręce do przodu, aby można go było chwycić, albo aby on mógł chwycić się krawędzi rozpadliny. No i wyszło według planu…. tego awaryjnego. Runiarz nie zdołał dolecieć na drugi brzeg. Zdołał się jednak chwycić krawędzi i przytrzymać. Mięśnie na rękach i dłoniach napięły się do granic możliwości i Galeb nie runął w dół, ale też bez pewniejszego chwytu nie mógł się podciągnąć.
- Kurwa - wymamrotał
Thorin zareagował natychmiast, choć nie pochopnie. Ostatnie czego mu brakowało to zostać wciągnietym przez kamrata w przepaść. Wiedział że sam nie ma wielkich szans na wyciągnięcie Galeba, szybko owinął więc wokół siebie linę podając ją reszcie po czym uchwycił rękę kamrata pozostając samemu nisko przy ziemi. Zaczął go wciągać, samemu będąc ciągnięty przez pozostałych towarzyszy.
Ergan przypadł do podłogi i chwycił ramię Galeba. Nie mógł pozwolić żeby runiarz spadł po tym jak sam mu przed chwilą pomógł. Milicjant kiwnął do Thorina głową żeby równoczesnie pociągnąć Galeba. Wziął głęboki oddech i zaczął wciągać kamrata na skalne podłoże.

Thorin spojrzał na ostatnich dwóch khazaldów będących po drugiej stronie rozpadliny. - Tylko nie ważcie mi się skakać bez zabezpieczenia - rzucił z uśmiechem, który jednak był z rodzaju tych “przez zaciśnięte zęby” niż faktyczna oznaką radości czy humoru. - A zanim skoczycie przewiążcie zwłoki i spróbujcie je tu przerzucić , jak się nie uda to je wciągniemy. Być może Dain ostatecznie skończy w tej rozpadlinie, ale nie można ryzykować, że ktoś znajdzie go w takim stanie. Inaczej pierwsze lepsze badanie zwłok ujawni że nie zginął od obrażeń spowodowanych upadkiem w przepaść.
Galeb pozbierał się i sapnął parę razy z wysiłku. Po czym rzekł do pozostałych.
- Hej. Trzeba się przesunąć. Khaidar, Grundi, Ergan. Idziemy zbadać resztę pomieszczeń. Nie potrzeba tutaj całego tłumu aby pomagać reszcie.
Kiedy Ergan wciągnął Galeba rzekł. -Ide poszukać drogi jak sierżant kazał.
Krasnolud przeszedł między towarzyszami i ruszył na dół mając nadzieję ,że pomieszczenie z silosami jest nietknięte i można tam jakoś dojść. Ergan szedł ostrożnie. Odpalił pochodnie. Rozglądając się milicjant szukał zarówno wrogów jak i niebezpiecznych fragmentów stropu lub ścian ,które mogły zawalić się same z siebie. Uważając pod nogi czy nie ma jakichś rozpadlin lub poważnych pęknięć w podłodze krasnolud powoli ale uparcie szedł naprzód. Ergan był ciekaw czy pies którego spotkał wcześniej i uwolnił, nadal żył?

Coen 02-03-2014 17:52

Dorrin należał do tych, którzy mają stalowe nerwy i uwielbiają bitkę, ale do kurwy nędzy skakać nad przepaścią. Przecież miał lęk wysokości. Poza tym ubrany w ciężką zbroję, dzierżąc tak potężny oręż, będąc wreszcie tak posturalnym khazadem jakiego nikt ze Sztandaru na oczy jeszcze nie widział; musiałby być nie tylko głupi, ale i niespełna rozumu.
Widać nawet ten hulaka i swawolnik i rozbójnik obawiał się czegoś. W bitce czuł się pewnie, w bitce nie miał sobie równych, ale skakać to on nie potrafił.

- Na zad Grundiego róbcie co chcecie, ale ja nie skoczę. Poczekam tu na pomoc, wrzucę ciało do rozpadliny, a sierżant niech sobie skacze. Jak jemu się nic nie stanie, to może i ja spróbuję. Potem cały obolały chwycił zwłoki Daina i wrzucił je do rozpadliny. W dupie miał, co się z nimi stanie, po wcześniejszych wyczynach nie miał już siły na kolejne pokazy.
Chwilę później, po wysiłkach Thorina i Thorguna, ciało Daina zostało wyciągnięte na drugą stronę z niewielkiej rozpadliny która powstała w schodach po trzęsieniu. To co zostało z Daina można było nazwać jedynie krwawym ochłapem. Ciało było połamane tak że kończyny powykręcały się, twarz od uderzenia o ścianę przypominała krwawą maskę, do tego zwłoki były całe pokryte posoką kapłana. Trup wyglądał paskudnie.

Po chwili Roran rozbiegł się i skoczył. Jego skok był jednak niefortunny i nie pomogła nawet prowizoryczna lina Thorina. Ronagaldson wybił się o pół kroku za wcześnie, gdy już leciał nad niewielką rozpadliną, nagle wytracił impet i począł spadać jak kamień w wodę. Dłonią jedynie musnął przeciwległą ścianę licząc na cud ale nie udało się. Lina Thorina napięła się i wyraźnie zmniejszyła wysokość z której Roran runął w dół. Węzeł na koszulach puścił, skóra rozerwała się na szwach, przy grubo ponad stu kilogramach jakie ważył obecnie Roran to nie było raczej dziwne. Głową i rękoma dowódca milicji obijał się o ściany, a później o dno rozpadliny. Nie ruszał się. Napierśnik mocno się powyginał i choć nie zamortyzował upadku to chociaż ochronił przed większymi obrażeniami. Krew ciekła spod hełmu, warga też zalała się krwią. Prawa dłoń odmawiała posłuszeństwa, Roran wyraźnie czuł ze jest złamana. Sierżant jęczał z bólu. Lądowanie było twarde i bardzo bolesne, na szczęście wysokość zmniejszyła się dzięki linie. Po dłuższej chwili Roran mógł się podźwignąć na równe nogi… większość jego kamratów zbiegła już na dół schodami i otoczyła go by sprawdzić czy przeżył upadek.
- Idiota…- skwitował Dorrin, który po upadku Rorana położył się na ziemi z głową opartą o ścianę. Nie miał zamiaru podzielić jego losu, rozumiał rany odniesione godnie na polu bitwy ale samo okaleczanie się nie leżało w jego naturze.
Po kilku głębszych oddechach zamknął jedno oko i spróbował odpocząć, ostatnio tyle się działo.

VIX 03-03-2014 23:46

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Bhazrak, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, piwnice młynu Torvina, środek nocy


Unoszący się wszędzie pył gryzł w oczy i wdzierał się do nosa i ust, to wszystko i tak zdawało się być niewielką ceną za to że wszyscy z oddziału milicji przetrwali krótkie zatrzęsienie które spowodowało że młyn zaczął się zapadać w sobie niczym domek z kart. Szczęściem niektórzy z drużyny przytomnie sięgnęli po chusty i zasłonili sobie nimi usta, dzięki czemu mogli oddychać swobodniej, ci zaś którzy tego nie zrobili czuli się znacznie gorzej. Korytarze zawalonego młyna, a raczej ciszę która tam zapanowała po trzęsieniu, wciąż przerywały odgłosy spluwania i kaszlu krasnoludów. Widoczność była bardzo mała ale wystarczyła by można było podjąć kolejne kroki ku poszukiwaniu wyjścia, lecz kroki te musiały być bardzo ostrożne. Młyn był wtedy niczym pusty grobowiec który łaknął ciał, tylko po to by zamknąć swe podwoje na zawsze i pogrzebać ciała i pamięć o odważnych krasnoludach szukających prawdy.

***

Pierwszy ruszył Detlef. Po tym jak oddał on odznakę kaprala, co w zatrważający sposób nikogo z oddziału zdawało się nie dziwić, ruszył on na zwiad i poszukiwanie drogi na zewnątrz. Z pozycji tylnej straży, Detlef nagle stał się zwiadowcą, ale można było się tylko domyślać tego że pewnie miał dość już tak tego miejsca jak i poziomu niesubordynacji i samowoli w kompanii, dlatego też zatwardziały wojownik wyrwał do przodu z takim impetem. W sali do której wszedł, jego czujne oko od razu dostrzegło kilka rzeczy. Strop, który zdawało się powinien leżeć na podłodze, jakimś cudem wciąż był na swoim miejscu. Detlef spostrzegł także że cała komnata nie stała się jeszcze rumowiskiem tylko dzięki, jakże lichej, konstrukcji dźwigu, którego żuraw podpierał strop. Z pęknięć w suficie sypał się pył i żwir, od razu dało się wyczuć że wchodząc do tego pomieszczenia igra się dosłownie ze śmiercią. Detlef po zbadaniu sali dokładnie i bardzo ostrożnie spostrzegł kilka ciekawych rzeczy które mogły wpłynąć na poziom bezpieczeństwa w pomieszczeniu. Co zaś się tyczyło wrót po drugiej stronie sali, to te były zamknięte na głucho i w połowie zasypane gruzem... pewnie z drugiej strony też były jakoś zablokowane, ale tego można było się jedynie domyślać. Ciekawym był jeszcze tunel który jakimś dziwnym sposobem zdawał się być nienaruszony przez trzęsienie ziemi. Z tunelu tego wiało chłodem ale i śmierdziało piżmem, Detlef znał ten zapach bardzo dobrze. To mogło być jakieś wyjście, ale gdzie prowadziło... do czego?

W ślad za Detlefem podążał Ergan, lecz gdy Detlef skręcił w lewo, młody gwardzista azulski ruszył w prawą odnogę tunelu. Cała piwnica zmieniła swój wygląd, nie było już prostych ścian i stropów, nie było pierścieni na pochodnie... młyn Torvina przypominał szpicę kopalnianą gdzie górnicy fedrują na przodku. Duchota i ciasnota, w takich warunkach nawet niewielu khazadów lubiło przebywać, trzeba by było być starym górnikiem niczym Dorrin by takie miejsca nie przyprawiały o ciarki na plecach. Erganem jednak kierowała ciekawość, szczególnie chciał wiedzeć czy biedna, wychudzona psina przeżyła trzęsienie ziemi, dlatego też nie bacząc na bardzo nieprzyjemne otoczenie, zapuścił się samotnie w tunel który oświetlał sobie pochodnią. Bacznym okiem rzemieślnika i dajcie bogowie, przyszłego inżyniera nauk khazadzkiej myśli technicznej, młody Ergan lustrował ściany i szukał czających się na niego niebezpieczeństw. Silosy były przysypane całkowicie, ale tak jak przypuszczał syn Ergana, dzięki obecności stalowych pojemników strop utrzymał się, a silosy zastąpiły wsporniki prowizorycznie. Trudno było ocenić czy tunel jest bezpieczny, ale innej rady nie było, Ergan ruszył przed siebie. Długo nie trwało nim natrafił na psa, ten leżał spokojnie pod ścianą i jedynie posapywał cicho. Ciało psa było w połowie przysypane gruzem i zmiażdżone, druga zaś połowa była pokryta grubą warstwą pyłu. Widać było że zwierze zatraciło chęć walki o życie, tym bardziej że i tak było ledwie żywe nawet przed trzęsieniem ziemi. Ergan przyjrzał się zwierzęciu i dostrzegł że prawa strona czaszki jest zmiażdżona tak poważnie że nie było tam nawet części warg i kilku zębów. Pies zdychał w ciszy i jedynie łypał smutnym wzrokiem na Ergana, pod oczyma widać było też łzy które wyryły malutkie strumyki w warstwie pyłu jaka pokrywała zwierzaka. Przykre to było widowisko.

***

Khaidar, Grundi i Galeb, pod dowództwem tego ostatniego, ruszyli także by rozeznać się jak wyglądały sprawy na poziomie piwnicy. Cała trójka widziała jak Detlef znika w korytarzu po lewej a Ergan po prawej. Zatem nie zostało wiele do zbadania bo piwnica została zasypana gruzem i zmieniła się nie do poznania. Kiedy ruszać mieli dalej, nagle z tyłu doszedł ich odgłos metalu uderzającego o skałę, stało się jasne że chyba któryś z drużynników spadł w niewielką rozpadlinę. Galeb postanowił zawrócić, a Grundi i Khaidar dostali rozkaz i mieli sprawdzać tunel dalej.

Grundi długo zastanawiał się nad cała sytuacją i choć nie był architektem, ba, nawet nie znał się za bardzo na budowaniu szałasów, to jednak coś go tknęło, jakby przeczucie. Dziwne było iż w sali na górze, tam gdzie doszło do śmierci Daina, nawet jeden kamień nie pękł czy na głowę nie spadł. Czyżby zatem ten azyl miał coś wspólnego z pułapką do kórej Grundi odnalazł wcześniej spust... tam gdzie była lina prowadząca do tunelu? Zastanawiając się Grundi wszedł do komnaty w połowie zasypanej wielkimi kamieniami które odczepiły się od stropu. Po dokładniejszym przeszukaniu pomieszczenia, Fulgrimsson natrafił na kolejny tunel w ścianie, ten jednak był znacznie mniejszy niż poprzedni który Grundi odnalzał. Krasnolud miał szansę weń wejść, ale byłaby to mordęga drogi na kolanach i w nieznanym kierunku oraz do nieokreślonego celu. Kawałki szczurzego futra które syn Fulgrima odnalzał przy wejściu do tunelu, z całą pewnością potwierdzały podejrzenia khazada. Skaveny... to był ich tunel. Niedługo później Grundi poszedł sprawdzić poprzedni tunel szczuroludzi który znalazł. W komnacie był już Detlef oglądający wrota. Fulgrimsson porównał tunele i spostrzegł że ten mniejszy był kopany do pomieszczenia, a ten gdzie była pod kamieniami ukryta lina, był kopany przez ścianę, ale do tunelu. To było dziwne.

W tym czasie Khaidar ruszyła na wprost, przed siebie, był to jedyny kierunek którego nikt inny nie obrał. Walcząc z narastającym bólem i opuchlizną prawego nadgarstka, kobieta przeciskała się wąskim tunelem by móc ocenić jak wyglądają obecnie wrota którymi zeszli do piwnicy na początku tej eskapady. Zawalone, zasypane, bez wyjścia. Taka mogła być jedynie ocena tego co widziała Khaidar, zatem wyjście z piwnicy młyna nie miało należeć do najłatwiejszych. Trzeba było szukać innej drogi. Po chwili szwędania się po rumowisku, khazadka trafił na komnatę gdzie Detlef właśnie badał studnię a Grundi zaglądał w wyłom w ścianie. Wyglądało na to że i oni nie znaleźli żadnej oczywistej drogi na zewnątrz. Czas zaczynał mieć spore znaczenie w tym miejscu, Khaidar odczuła to po tym kiedy kilka małych odłamków skalnych uderzyło o jej hełm, a gdy spojrzała do góry zauważyła pękający strop. Na szczęście ten przestał pękać po chwili, ale było jasne że kwestią czasu jest kiedy cały ten budynek runie w cholerę.

Na ten czas runiarz wrócił do klatki schodowej i spostrzegł jak Thorin i Throrgun pomagają wstać Roranowi na równe nogi. Sierżant nie miał tyle szczęścia co inni, jak kamuz ciężki tak i on runął w rozpadlinę i obił się dotkliwie ale przynajmniej żył. Galebowi jednak kogoś brakowało w oddziale, a tym kimś był Dorrin. Jak się okazało Zarkan nie chciał skakać nad dziurą w schodach, a tłumaczył to lękiem przed wysokością. Niecodziennie można było usłyszeć takie wynurzenie u krasnoluda, a jednak Dorrin tak jak nie lękał się wroga tak i nie bał się swej ułomności jaką był strach przed wysokościami. Galvinsson przytomnie zareagował i spośród gruzów wyciągnął solidną deskę którą wniósł po schodach i ułożył jako kładkę dla Dorrina. Potem złapał za nogę ciało Daina i bez ceregieli ściągnął je na dół. Tam też, chyba przeklinając pod nosem zaczął ciągnąć je w stronę jednej z sal by ukryć martwego Daina pod masą żwiru. Trwało to tylko chwilę, ot ciało Galeb ułożył i nasunał nań siłę skał. Gdy był już zadowolony ze swego dzieła, wrócił do klatki schodowej i obserwował co się tam działo... tylko po to by po chwili móc zareagować na czyn Dorrina, w sposób taki jak na kaprala przystało.

***

Dorrin popijał z flaszki gorzałkę i rozsiadł się na schodach jak panisko. Skakać nie miał zamiaru na rozpadliną, nie ważne jak szeroka czy raczej wąska ona by nie była. Zarkan doskonale znał siebie i swoje ciało, wiedział że ciężki pancerz, ogrom jego broni, wielka waga i rozmiar oraz brak zwinności jaką cechowali się inni członkowie oddziału, powodują że jak na krasnoluda przystało, Dorrin trzymać obie stopy powinien na solidnym gruncie. Czuł że jeśli skoczy to podzieli los Rorana, choć dowódcy nie stała się wielka krzywda to nigdy nie widaomo, nie można oceniać nieznanego tylko na podstawie tego jak przytrafiło się coś, komuś, gdzieś. Dlatego Dorrin obrał swe racje i czekał ratunku z innej strony. Ten szybko nadszedł, choć wcale nie taki jakby Dorrin tego chciał. Kowal run wszedł ociężale po schodach i wniósł sporą deskę, po czym przerzucił ją przez rozpadlinę tworząc tym sposobem kładkę. Reszta zależała już od samego Zarkana. To nie było proste a jednak dziki krasnolud zdecydował się z jakiegoś powodu przejść po prowizorycznej kładce. Na drugą stronę dotarł bez większego trudu choć cały był zlany potem jak świnia. Radosny z faktu że mu się udało, Dorrin wręcz zbiegł na dół po schodach, tam dostrzegł Thorina, Thorguna, Galeba i... Rorana. Do tego ostatniego Zarkan podszedł i zrobił coś czego nikt się nie spodziewał, a zrobił to z jemu tylko znanych powodów, jednak czuć się dało że nie były to złe intencje. Zarkan był jaki był, nieokrzesany i prosty, tak jak wszyscy z jego linii krwi. To zaś co zrobił było raczej żartobliwym szturchańcem niż atakiem na dowódcę, ale jak to przyjeli inni świadkowie zdarzenia?

***

Thorgun pomagał zebrać się do kupy sierżantowi z którego uciekały siły, przyświecał też pochodnią tak by Alrikson mógł robić swoje, bo właśnie w ten czas Thorin oglądał rannego dowódcę który był w groźnym nastroju. Roran sapał i spluwał na zasłaną pyłem podłogę. Cyrulik zaś badał dłoń i owijał ją bandażem. Właściwie nic poza tym nie działo się w owym miejscu. Tak jak Ronagaldson spadł, tak syn Siggurda i syn Alrika trwali przy nim i starali się go przywołać do użytku. Ktoś podał bukłak, ktoś poklepał sierżanta po ramieniu. Wszystkiemu zaś przyglądał się zmęczony i brudny od pyłu Galeb. Wszystko właściwie skończyło się dobrze można powiedzieć, gdyby nie wybryk Zarkana.

Dorrin gdy zbiegł na dół, uśmiechnął się złośliwie choć tego zauważyć raczej nikt nie zdołał. Podszedł do siedzącego na kamieniu sierżanta któremu Thorin owijał bandażem głowę. Obok Thorgun stał z pochodnią i choć kiwnął Dorrinowi to nie spodziewał się na pewno nadchodzących wydarzeń. Zarkan zauważył zabandażowaną dłoń Rorana i mocno uderzył w nią kolanem. Roran aż syknął z bólu, wszak dłoń była złamana. Zwalisty khazad, Zarkan, syn bez ojca, coś mruknął tylko pod nosem, uśmiechnął się i wtedy własnie dostał w ryj od Galeba!

Galeb długo nie czekał z dyscyplinowaniem. Gdy tylko zauważył to co zrobił Dorrin, w synu Galvina odezwał się gniew. Złożył pięść i strzelił Zarkana prosto w twarz. Po ciosie Galeb zalał Dorrina potokiem słów o dyscyplinie, o obowiązku, o tym by Dorrin pamiętał gdzie jest jego miejsce i co to jest szacunek dla dowódcy... coś o tym że Azul i armia to nie są dzikie wzgórza z których pochodzi Dorrin, gdzie byle kmiot może na wodza unieść dłoń. Zrobiła się jatka. Roran wstał. Thorin odsunał się na bok. Thorgun chyba czekał z decyzją, choć zawsze zdążyłby przyjebać komuś płonącą pochodnią. Galeb był wściekły jak nigdy, zupełnie jak nie on. Dorrin zaś... w Dorrinie rósł ogromny gniew, tak na Rorana jak i na Galeba. Zarkan był o pół głowy wyższy od kaprala i patrzył na runiarza nieco z góry. Atmosfera była napięta tak bardzo że w zagęszczone powietrze szło wbić topór bojowy. Tylko co dalej?

***

Niedługo później, większość milicjantów zebrała się przy studni. Ustalono że jakby ktoś pytał to kapłan Dain miał zginąć podczas zatrzęsienia. Wielu miało wyrzuty sumienia a którymi mieli sie zmierzyć później, gdy będzie na to pora lepsza... byli i tacy którzy myśleli by zaraportować zdarzenie zgodnie z prawdą, tak by sierżant i chorąży zapłacili za swe przewiny, pośród milicjantów znalazł się nawet jeden taki który uważał że za ten haniebny czyn powinni wszyscy w drużynie zgolić głowy i wejść na scieżkę zabójców z Kadrin. Ponure to były myśli, ale Khaidar wkrótce rozwiała owe ciemne chmury w sercach krasnoludów (...)

Sierżant postanowił że najlepszą droga wyjścia będzie studnia. Skaveńskie tunele nie były bezpieczne i niewiadomo gdzie prowadziły, zaś przekopywać się przez tony skał nie było w siłach oddziału milicjantów którzy nie mieli ni wody pitnej, ni jedzenia i narzędzi do takich prac. Studnia wydawała się rozsadnym posunięciem, wszak był to młyn i mechanizmy młyńskie pracowały tu dzięki przepływowi podziemnej rzeki Zilfir, a skoro tak to może było tam i inne wyjście, coś na kształt drugiej drogi dostępu do mechanizmów napędowych żaren?

Lina która była obok studni wydawała się być wystarczająca, choć dno widział spośród khazadów jedynie Thorgun i tylko on mógł ocenić czy daleko do dna i jakie ono jest. Trzeba było określić jakąś kolejność schodzenia no i wziąć pod uwagę że Zarkan nie lubił wysokości. Pierwsza ruszyła khazadka. Po krótkiej chwili przygotowań Khaidar była gotowa do zwiadu. Ona jako jedyna z oddziału posiadała zwinność równą tym których nazywano Księżycowymi, czyli gońców którzy przedzierali się przez góry, na powierzchni ziemi, wspinając się po skalnych ścianach bez użycia żadnej asekuracji.

(...) Lina została rzucona do studni a córa Ronagalda owinęła jej część wokół nogi i skoczyła w ciemność. Powróz napiął się gdy reszta oddziału trzymała go mocno. Wszyscy mogli jedynie podziwiać kunszt Khaidar. Ta zjeżdżała na dno studni a towarzyszył temu tylko odgłos tarcia rękawic khazadki o linę. Po chwili Khaidar dotarła na dno. Rozejrzała się i dostrzegła przepływający maleńki strumyk, który wyglądał tak licho jakby podziemna rzeka albo wyschła albo coś blokowało przepływ wody. Po chwili dało się też zauważyć dwa tunele oraz mechanizm koła młyńskiego który stał zardzewiał i zbutwiały a wielki był na dziesięć metrów do góry i ze dwadzieścia w szerz. Pod ścianą zaś leżało ciało. Khaidar obejrzała je i choć widać było że martwy khazad leżał tam od niedawna to ogryziony do kości był już solidnie przez szczury. Coś jednak przykuło uwagę kobiety, a był to wielki tatuaż na plecach martwego krasnoluda o czarnej brodzie. Tatuaż przedstawiał obraz azulskiej świątyni Valayi a na barkach martwego były także jakieś rytualne blizny, tych jednak Khaidar już nie znała i nie rozumiała.

blackswordsman 04-03-2014 03:18

Ergan przyjrzał się psu i zobaczył, że dla zwierzęcia nie ma już ratunku. Ułamek sekundy zastanawiał się czy nie dobić psa ale nie miał do tego serca. Odwrócił się prędko i widząc, że nie ma tutaj drogi wyjścia na zewnątrz, udał się tam gdzie poszedł "były" kapral Detlef. Zebrała się tam już część towarzyszy krasnoluda i oznajmili mu ,że wychodzą studnią... Khaidar ruszyła jako pierwsza. Ergan chciał wydostać się stąd jak najszybciej więc ruszył za nią jak tylko kobieta znalazła się na dnie studni. Kiedy Ergansson był już kilka metrów niżej niż poziom podłogi gdzie wchodził do studni, nagle przypomniał mu się obraz zmasakrowanego psa. Krasnolud wyobraził sobie siebie na miejscu zwierzęcia. Nagle lina zrobiła się śliska jakby ją ktoś nasączył olejem. Ergan stracił pewny uchwyt na linie i zaczął zjeżdżać machając w panice nogami. Ręce krasnoluda trzymały linę ale zbyt luźno. Milicjant pędził w dół przepalając rękawice i parząc ręce na przeklętym powrozie...Gdzieś przy końcu lina szarpnęła owijając się mocno wkoło ramienia Ergana. Krasnolud jęknął z bólu i stanął nogami na gruncie. Uwolnił się z liny i przypadł od razu do strumyka gasząc w nim rękawice. Przy okazji obmył sobie twarz i oczyścił nos oraz usta. Mając świadomość ,że ktoś może spać mu na głowę Ergan postanowił trzymać się poza "światłem" studni.
-Ja jeszcze żyję...ja żyję dzięki niech będą Valayi.. wyszeptał sam do siebie. Krasnolud stwierdził, że to bardzo dobry czas na modlitwę. Uspokajając nerwy i trzęsące się ręce milicjant zaczął się rozglądać po najbliższym otoczeniu szepcząc słowa modlitwy.

-Valayio ,matko nasza. Wlej otuchę w serca dzieci swoich bo tracą nadzieję...Grimnirze najwaleczniejszy z krasnoludów daj nam odwagę abyśmy pokonali wszelkie przeciwności na swej drodze...Wielki Ojcze Grungni wskaż nam bezpieczną drogę do domu, korytarz ku światłu i broń nas od tunelu ku siedzibie Gazula...

Cattus 05-03-2014 17:48

Grundi nie czekając na linę asekuracyjną wziął krótki rozbieg by już po chwili jego nogi pewnie odnalazły grunt po przeciwnej stronie. Gdy tylko wylądował począł zakładać pancerz.
Ponowne przywdzianie kolczugi i pozbieranie ekwipunku zajęło mu na tyle dużo czasu że większość oddziału zdołała się przeprawić, a nawet pierwsi zwiadowcy w postaci Detlefa i Ergana ruszyli w głąb rozpadającego się młyna.

Po tym jak już się przygotował ruszył razem z Khaidar i Galebem w dół schodów. Z każdym krokiem młyn wyglądał coraz gorzej i coś tu nie odpowiadało Grundiemu, oczywiście poza tym że całe to miejsce było śmiertelną pułapką. Z tych rozmyślań wyrwał go dźwięk upadającego ciała i żelaztwa. Wyglądało na to że ktoś miał pecha przy skoku. Niech bogowie mają go w opiece. Pomyslał.
Galeb postanowił zawrócić aby sprawdzić co się stało, a pozostała dwójka po niedługim czasie dotarła do pomieszczenia ze studnią. Kolejne oględziny pozwoliły odnaleźć drugi szczurzy tunel. Mniejszy od poprzedniego i jakby inny, wybity z wewnątrz?

Gdy już wszyscy zebrali się przy cembrowinie która wydawała się najbezpieczniejszą drogą wyjścia z tego nie do końca, jak się Fulgrimssonowi wydawało, przypadkowego grobowca, zaczął:

- Nie dziwnym się to wydaje? Popatrzył po wszystkich. - A mianowicie to że wszystko tutaj sypie się w pizdu, a w pomieszczeniu na górze ni kamyczek od stropu się nie oderwał, ni pęknięcie nie pojawiło się na ścianie. A spójrzcie no tu! Wskazał na ramie dźwigu podtrzymujące sufit.
- Widzita te line? Przywiązana do dźwigu, a drugi jej koniec niknie w tej śmierdzącej szczurem norze. Ta cała konstrukcja trzyma nam sufit nade głowami, a lina oczywistym spustem się wydaje. Jak tu ostatnio byłem to żem ją na wszelki wypadek ujebał i chyba tylko dzięki temu mamy szansę jeszcze się stąd wydostać. Jakby kto się przygotował żeby na zawołanie zawalić to wszystko komuś na łeb. Zrobił pauzę.
- A tam kolejny, miejszy tunel zieje w ścianie. Przyjżyjta się, mały wygląda jakby tu ktoś z zewnątrz się przebił. Za to ten większy z liną na tunel wyjściowy mi się widzi. Coś te parszywce się tu poprzebijały i poryły dalej w okolicy. Zamyślił się na chwilę.
- Widzi mi się że kto specjalnie zabezpieczył ten młyn, a potem uszkodził konstrukcję. Przynajmniej mnie tak się wydaje. Ale spieprzajmy już! Nie ma co dłużej mitrężyć tu i prosić się o zawał.
Mówiąc to wyciągnął obcięty koniec liny ze śmierdzącego piżmem tunelu i przewiązał sobie go przez ramie. A nuż się jeszcze przyda. Przeca nie zabrał ze sobą własnej, czego niesamowicie teraz żałował.

W głąb cembrowiny opuścił się zaraz za Khaidar i Erganem. Może nie wykazał się taką zręcznością jak khazadka ale nie poszło mu wcale źle. Tylko przez moment mocniej zacisnął zęby żeby już po chwili pewnie odnaleźć podłoże pod stopami.
Gdy już znalazł się na dole charknął przeciągle i splunął na ziemie. Podszedł do lichego cieku i nabrał trochę wody w dłonie żeby przepłukać usta z pyłu trzeszczącego między zębami i opłukać odrobine gębę.

Pomimo tego daleko było mu do rozluźnienia. Po chwili zaczął już badać otoczenie w poszukiwaniu wyjść i potencjalnych zagrożeń. Jako jeden z pierwszych na nieznanym terenie musiał osłaniać zejście innym.

Żeby nie stać jak ten cieć i czekać na rozkazy postanowił zrobić mały zwiad i ostrożnie ruszył wgłąb tunelu posuwając się wzdłuż ściany w kierunku spływającej wody. Nie brał ze sobą pochodni licząc na to że wzrok po chwili przyzwyczai mu się do ciemności przynajmniej częściowo, a brak źródła światła utrudni potencjalnym wrogom wypatrzenie i celowanie do niego.

Eliasz 05-03-2014 20:36

Thorin ledwo opatrzył sierżanta z połamanej ręki a już po chwili obserwował z niesmakiem jak Dorrin psuje mu robotę. Złamana kość jak wiadomo nie trzyma się dobrze i o przestawienia nietrudno, zwłaszcza jeśli są wspomagane przyjacielskimi szturchańcami olbrzymów. Co do charakteru klepnięcia nie miał większych wątpliwości , Dorrin był nieokrzesany i można było się tego po nim spodziewać, bardziej zaskoczyła go pozytywnie natychmiastowa i skuteczna reakcja Galeba.

Być może im wszystkim potrzeba było stalowej ręki aby wyciągnąć z nich posłuszeństwo wobec rozkazów i karność jednostki. Gdyby ktokolwiek znał jednak tak dobrze historię Czarnego Sztandaru, z którego obecna milicja składała się w większości, wiedziałby, że karność nie należała do mocnych stron tych jednostek. Być może khazaldzi którzy weszli w jego skład byli z innej branki, najwyraźniej jednak wraz z Czarnym Sztandarem przyjęli w posagu niesubordynacje jako spuściznę poprzedników. Był przekonany, że nie jeden khazald przyjął ich powrót do twierdzy z niemałym zdziwieniem. Wszak było wiadomo, że oddziały Czarnego Sztandaru są grupami skazańców , przeznaczonymi do najgorszych zadań, z biletem w jedną stronę, bez większych nadziei na powrót.

Gdy grupa szykowała się do opuszczenia młynu przez studnie przemknęło mu przez myśl, że zamachowcy najwyraźniej nie odrobili lekcji z historii. Cała konstrukcja wyglądała na wielką pułapkę która nie zawaliła się tylko dzięki czujności Grundiego. Czyż nie mieli wszyscy zginąć pod guzami? Kronikarz żałował iż nie sprawdził dokładniej pomieszczenia w którym walczyli z Dorinem. Musiało być tam jakieś tajne wyjście prowadzące na zewnątrz, przecież ich przeciwnik nie dałby się tak zakopać żywcem... Z drugiej strony trupie własciwości przeciwnika może pozwalały mu posiedzieć i poczekać nawet miesiące na ratunek, ale czy aż tak był zdesperowany aby ich zabić? Kronikarz wątpił, do głowy przychodził mu jednak tylko jeden przeciwnik na tyle zawzięty i o takich możliwościach które pozwalałyby na zaplanowanie i zrealizowanie całej tej zasadzki – Bonarges. Thorin zamierzał możliwie szybko porozmawiać z sierżantem o pomyśle przekazania szyfru Relvowi, albo może lepiej Varekowi. Jeżeli Relv był z spiskowcami to nie przekazał by szyfru dalej i szybko pozbył się podległych mu ludzi. Jeżeli Varek , to niezaleznie od tego co by zrobili i tak mieliby przesrane, a tak przynajmniej istniał cień szansy , że ktoś na górze poważnie pomiesza szyki ich przeciwnikom i może choć utrudni zaplanowanie kolejnego zamachu...


Thorin obawiał się ,że nadmiar szczęścia może się niebawem skończyć, zresztą liczba pochowanych towarzyszy przypominała, że każdemu kiedyś w końcu wybije ostatni dzwon. Myśl ta odbiła się jeszcze wielokrotnie podczas gdy schodził na linie w głąb studni. Właściwie to spadał, będąc pewnym, że właśnie w duchu wykrakał swoją śmierć. - AAAa – rozległ się tylko okrzyk, gdy poszybował na łeb na szyje w dół studni. Na kolejny okrzyk w momencie gdy lina zacisnęła mu się w pasie nie miał już powietrza. Wydobył z siebie ciche, jęczące – Ufff gdy naprężona lina wyciskała z brzucha resztki zgromadzonego w przeponie powietrza. Chwile później poczuł ból i ucisk w okolicy żołądka. Gdy wyswobodził się z liny i odsunął na bok na nowo odczuł ranę po skaveńskim sztylecie. Przez zaszklone z bólu oczy sięgnął ręką za plecy by po chwili wytrzeć o spodnie ciepłą i lepką krew którą miał na ręku. Rzucił kilka przekleństw przez zaciśnięte zęby chcąc wyładować choć trochę złości nagromadzonej w nim w ostatnim czasie. Ostatecznie jednak odpuścił, była chwila więc zajął się opatrunkiem wiedząc, że sam chyba będzie musiał udać się do lekarza. Czego jak czego ale rany na własnych plecach nie potrafił sobie zszyć...

Nie odchodził za daleko, domyślał się że innym może być jeszcze potrzebna pomoc. Chciał zasugerować aby ktoś na dole łapał spadających, ale wiedział, że najczęściej proponujący kończy jako wykonawca własnej propozycji, a sam nie miał siły ni zdrowia by obrywać lecącym, opancerzonym khazaldem.

W oczy rzuciły mu się także grzyby porastające wilgotne ściany, z czysto zawodowej ciekawości postanowił zeskrobać ich trochę na kawałek szmatki w celu późniejszego przebadania.

Coen 05-03-2014 21:56

Po szturchnięciu sierżanta, w jego obronie stanął kapral Galeb. Rozsierdziło to barbarzyńskiego khazada.

***
Dorrin rozsierdzony niczym pies podnosi swe wielkie łapska i uderza, w geście niezadowolenia, potężnym ciosem w ziemię.
- Groaaaaaaaaaaarrrrrr! wrzasnął. - Nie wściubiaj się klucho! Ryknął do Galeba.
Kolejna pięść poleciała na twarz Dorrina, ale tym razem nie skończyło się na tym. Runiarz chwycił milicjanta za fraki i naparł na niego gwałtownie zmuszając go do cofnięcia się o krok. Twarz Galeba była straszna, nie wyrażała niczego, ale oczy… oczy wyrażały wszystko. Ich zieleń przeszła w turkus i zaczęła się skrzyć - tylko patrzeć jak jakiś grom wyskoczy z nich, aby porazić szturmowca.
- Jesteś krasnoludem czy rozwydrzonym paniczem? - szept runotwórcy był złowieszczy pełen burzowego pomruku.
- Nie jestem rozdwyrzony! Krzyknął podrażniony. Nie wiedział, co oznaczały słowa Galeba, ale instynkt podpowiadał mu, że runiarz próbował obrazić górnika. Ciosy kaprala nie zrobiły większego wrażenia na dwa razy większym krasnoludzie szturmowym, jednak zawzięty wzrok wyższego stopniem żołnierza nieco uspokoiły Wyrwanego z rzeki. - Przecież nic nie zrobiłem! Niechcący szturchnąłem sierżanta, wielkie mi rzeczy. Powiedział już zupełnie innym tonem wielkolud i odwracając się od rozmówcy zmusił go do puszczenia materiału, który złapał chwilę wcześniej.
Uśmiechnął się i złapał za alkohol, do którego ostatnio tak często zaglądał. Upił kolejnego wielkiego łyka i rzekł z szelmowskim, szerokim uśmiechem na twarzy. - Nie podnoś ręki na swych podwładnych lub cywili, może to zostać wykorzystane przeciw tobie. Sądy wojskowe bardzo dokładnie przyglądają się takim sprawom. Zacytował słowa usłyszane kilka dni wcześniej w karczmie, w której dał pokaz swej nadludzkiej siły ratując dupę Thorgunowi. Nic z tego przekazu nie rozumiał, ale wydało mu się, że w tej chwili pasuje użyć tego sformułowania.
Twarz runotwórcy pozostała niewzruszona, choć jego głos stracił już burzowy pomruk, jednak oczy dalej skrywały w sobie gromy i groźbę wobec Dorrina.
- Za to w ogóle nie przyglądają się sprawom, kiedy dowódca wykonuje doraźną egzekucję na buntowniku lub dezerterze. Pamiętaj o tym Dorrin. - odparł grobowym głosem Galeb wyciągnął w kierunku głowy szturmowca zaciśniętą dłoń z wyprostowanymi dwoma palcami - Bum. I nie ma Dorrina. I nikt nie będzie pytał czy to było niechcący czy to był żart. Nikt też za takie wybryki nie będzie po tobie płakał. Jasne?
Roran przyglądał się całej sytuacji i z zimną mina pokiwał akceptująco głową Galebowi. W końcu ktoś robił co trzeba.
Zarkan, nie odpowiedział. Wiedział, że Galeb ma rację, w innym wypadku już dawno rozwiązałby sprawę, jak nauczono go w jego mieście. - Eaaaaaaaaaaaa. Głębokim ziewem dał pokaz znudzenia zaistniałą sytuacją.

***

Stanął na krawędzi studni obwiązany linami, jak gdyby był muchą, która wpadła w pajęczą sieć. Nie znosił tego typu pokazów, którego musiał być częścią. Całe szczęście znaleźli się ochotnicy, którzy odważyli się mu pomóc i zasugerowali, opuszczenie w dół.
Przez długi czas nie dopuszczał nawet takiej myśli, później jeszcze dłużej musieli go do tego namawiać. Dopiero, gdy sierżant przypomniał mu o żołdzie i obowiązkach, które należy wypełnić, by go otrzymać zrozumiał, że musi to zrobić.
Cholerne życie, cholerny świat- chciałoby się powiedzieć. Minęło kilka minut od momentu gdy członkowie drużyny skończyli go obwiązywać- on wciąż się wahał.
Było mu na przemian zimno i gorąco. Oblał go pot i zaschło w gardle. Nie chciał stracić kontaktu z podłożem. Nie podobała mu się perspektywa zjazdu na ponad 20 metrów w dół. Obiecywał sobie, że jak z tego wyjdzie i zakończą się te wszystkie cyrkowe zabawy to podziękuje Grungiemu za jego łaskę.
Wreszcie ktoś z drużyny nie wytrzymał i popchnął młodzieńca. Dorrin przez chwilę spadał, przez to nie koloryzując zeszczał się, a mocz leciał ciurkiem po lewej nogawce. Zacisnął wargi i zamknął oczy, kurczowo złapał się liny- zjeżdżał. Długo trwało zanim dotknął ziemi, jednak w końcu się udało.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172