Roran nie widział że kto żyw biegł mu pomóc. w tej chwili liczył się tylko on i jego przeciwnicy. Z każdą chwilą mieli co raz większą przewagę nad nim. Wiedział że z dwoma sobie nie poradzi więc skupił się na tym bardziej rannym. Chciał go dobić a dopiero potem grając na czas i licząc na swoją regenerację zmierzyć się z kolejnym przeciwnikiem. Plan nie był zły Ale najpierw trzeba było się obronić. Dokładnie przyglądając się przeciwnikom i temu jak układają stopy delikatnie się cofal by nie pozwolić im się otoczyć. Wyczekiwał który pierwszy uderzy by następnie skontrować tego bardziej rannego. Po udanej obronie jednym toporem zamarkował uderzenie z boku a następnie drugim planował sieknąć najemnika na odlew. |
Elf w pełnym biegu ruszył w kierunku walczącej grupy. Ryzyko strzelania mimo, że czuł się pewny swoich umiejętności jednak istniało. Rozpoczęcie znajomości od zabicia choćby i przypadkiem kogoś z grupy nie było najlepszym pomysłem. Przybliżając się dawał sobie wybór, jeśli któryś z najemników spanikuje nadal może strzelić. Jeśli będą walczyć do końca o co ich podejrzewał odrzuci łuk i ruszy na nich z mieczem. |
|
Cywilizacja! Na jej widok pojedyncza łza pociekła po policzku strudzonego Iwana. Spoglądał na nędzną wioskę z czcią, jaką najpobożniejszy kapłan rezerwuje dla świętych relikwii. Nagle rany zupełnie przestały mu przeszkadzać, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Natarczywie zaczął popędzać ledwo żywych towarzyszy, by nieco popędzili konie. Dotarłszy na miejsce, omal nie rzucił się na Heinera, by uściskać i wycałować go. Dobry humor dopisywał mu niezmiernie... Do czasu aż Heiner otworzył usta, przekazując im ciekawą nowinę o byłym pracodawcy. Iwan z początku oniemiał na tą wieść, jednak otrząsnął się zaraz. Nie miał ochoty psuć sobie ponownie humoru, rozmową o Eugenie i wydarzeniach minionych dni. -[i]Wiesz co Heiner. Moglibyśmy najpierw gdzieś usiąść i napić się jakiegoś dobrego piwa? Jak widzisz większość z nas ledwo trzyma się na nogach. W dodatku mamy wcześniej jeszcze coś do zrobienia - wskazał na Burkharda. - Znaleźliśmy go w Steigerwaldzie. Podobno jest stąd. Gdy skończył mówić, spojrzał dokładnie na świętujących wieśniaków i wisielca. Widok ten wywoła u niego mieszane uczucia. -Cóż to za święto? Festiwal Wisielca? |
-A mnie brzuch napierdala. Skomentował swój stan po odzyskaniu świadomości i rozeznał się w sytuacji. -Wygraliśmy? Z bólu albo braku krwi musiałem panów na chwilę opuścić. Spróbował w jakiś lepszy sposób usadowić się na koniu. Z każdym krokiem konia czuł mniej lub bardziej silny ból. -Przydałby się wygodny wóz i łóżko i ciepła kąpiel i medyk co się fachowo zna. Zobaczył nowo przybyłych. -Panów nie znam. Pozwólcie, że się przedstawię, Felix von Welf imperialny czarodziej bitewny i absolwent akademii oficerskiej w Altdorfie, dziękuję za pomoc udzieloną na trakcie. Może ktoś zrelacjonować co się stało odkąd tak niefortunnie oberwałem aż do teraz. Z perspektywy czasu było trzeba im dać te durne bełty. -I jeszcze jedno, Burkhard, dobra robota z tym koniem. Możesz nam coś więcej powiedzieć o wiosce zanim tam dotrzemy? Cieszysz się właściwie, że do domu wracasz? Widok domów był ukojeniem dla zmęczonego wędrowca. Po tym wszystkim teraz może wreszcie odpocznie pod solidnym dachem i na czymś innym niż kamień. W dodatku festiwal dzień radosny to lżej będzie śmierć towarzyszy wspominać. Odźwierny też ich pamiętał i wpuścił nie robiąc problemów. Miło było wiedzieć, że ktoś ich pamiętał i jak ostatnio mieli w zwyczaju do dobrych rzeczy przypałętały się złe, Eugen. Szczęściem Ivan zaczął szybko coś paplać. -Racja, racja. Ledwo się trzymam usiąść, odpocząć zregenerować siły a potem można myśleć o opowieści. Dość powiedzieć las dał nam w kość. Co dzisiaj świętujecie? Jakieś lokalne święto? I tak chłopca w lesie znaleźliśmy i szukamy jego rodziców. Teraz znów zaczął nad wyraz się niepokoić. Co jeżeli radość mieszkańców to wynik jakiejś czarnoksięskiej sztuczki lub to jakaś iluzja, której nie potrafi rozszyfrować tak jak i nie potrafił rozszyfrować przekleństwa pierścienia? Nawet jeżeli to i tak nie ucieknie, musi wejść w pułapkę i udawać, że jej nie ma. Pytająco spojrzał na chłopca i Thurina. Jeden jak on potrafił czuć magię a drugi czuł ją w odwrotny sposób. |
-Jestem Wulf, zwany Małym - rzekł lekko zdyszany olbrzym. - Szedłem z transportem futer, kiedy ci pseudopoborcy zabrali mi prawie wszystko. Szedłem za nimi w nadziei, że znajdę sposób, by odzyskać swoje rzeczy i odpowiednio potraktować bandyckie nasienie. W pobliskiej wiosce zostawiłem muły, ze sobą wziąłem tylko jednego...teraz może posłużyć, jak ktoś nie może ustać na nogach. Cichy jest bardzo spokojny i wolno zniechęca się do ludzi. Pójdę po niego. Po opatrzeniu rannych, w czym Wulf starał się jak najlepiej pomóc, poszukiwaniach bolas i pomocy z transportem rannych i rzeczy, ruszono do wioski. -Tu opuszczę was na chwilę - rzekł Wulf, gdy byli już w siole - spojrzę, co u moich bydlątek. A później, mam nadzieję, wychylimy kufelek za zwycięstwo - uśmiechnął się do nowych znajomych. |
Thurin, by nie wyrazić się poetycko, napierdalały bebechy. I to jak! Jakby młotem o kowadło walnąć. Raz za razem. Ale tak to zazwyczaj jest, jak ma się dziurę w brzuchu. Podobno. Skręcił się w spazmie bólu i pokręcił kudłatym łbem. *** Thurin rozejrzał się wkoło: - Ha! Nonnweiler podobne nawet do... Nonweiler. Czuję się prawie jak w domu, choć w moich skromnych progach gównem śmierdziało jedynie od święta. Ale gówna, jak to mówią się, hm... nie wybiera. |
Żył, a to było dość optymistyczne. Tamci nie żyli - to było jeszcze lepsze. Gdyby tak go nie bolała ręka, to by było całkiem dobrze. Ale to, miał nadzieję, minie. Nie ucięli, to była szansa, że minie. - Jochen. Jochen Leonhardt - przedstawił się. - Miło poznać - dodał idąc w ślady Thurina. - I dziękuję za wsparcie. Na ile egoistyczne były motywy tego wsparcia, to go nie obchodziło. Najważniejsze było to, że w sumie odsiecz zjawiła się w porę. Mniej więcej. *** Po przybyciu do Nonnweiler Jochen nie zamierzał się zbytnio odzywać. Ani komentować różnych zdarzeń. Chciał odpocząć i tyle. I wykurować się. Posłanie i dobry medyk - to były jego priorytety. Eugen i jego karawana musieli poczekać. |
Potężny landsknecht, mimo iż nie wyglądał i nie czuł teraz najlepiej, nowych towarzyszy powitał z radością. - Witajcie, przyjaciele! - zawołał wesoło, choć ledwo stał na nogach i czuł przemożny ból po ranie. - Sam Sigmar chyba was tu przywiódł w tę godzinę, niechybnie to znak jego opatrzności. Jak tylko zasiądziemy w karczmie przy piwie, będę musiał wznieść toast, za wasze męstwo i sprawiedliwość. Ani trochę nie czuł się źle z wybiciem najemników. To źli ludzie byli, a oni, jako osoby prawe, nie mogli się ugiąć przed ich tyranią. Wolf wciąż wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę, gwiazdę, która przecięła niebo przy jego narodzinach. Ludzie się przecież mogą mylić, ale bóg- nigdy. |
Roranowi gdy rzucił okiem na sprzęt poległych wpadł w oko bolas. Dobrze pamiętał jak używać tej broni. W laickich rękach była tylko sznurkiem z dwoma obciążnikami jednak w gdy używał tego profesjonalista mogła nie raz nie dwa przeważyć szalę zwycięstwa na jego korzyść. Przypominajć sobie jak tej broni używały bandy tubylczych-bandytów gdy jeszcze służył w Górksiej Straży. W ich rękach była to mordercza broń, sam nawet dwa czy trzy razy jej używał. Mając w głowie jeszcze raz moment w którym Uwe mu uciekł, postanowił że nie pozwoli by się to powtórzyło. Bolas miał mu w tym pomóc. Wsadził go więc za pazuchę i ruszył wraz z towarzyszami w kierunku cywylizacji. Cieszył się, że nikomu nic nie jest i że udało im się wyjśc z tej walki jednak bez kolejnych trupów. Miał trochę za złe tym, którzy wywołali tą krwawą łaźnię a nie powiedzieli nawet "dziękuję za uratowanie mi życia" albo "przepraszam puściły mi nerwy". Nic. Jemu pewnie by się dostało. Z tych rozważań wyrwał go widok osady. Kojarzył ją, byli tutaj z Edmundem. Wysłuchał na spokojnie wartownika i razem ze wszystkimi dołączył do biesiadujących |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:31. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0