- Moritz!! - wrzasnął na całe gardło, starając się w jakiś wygodny sposób chwycić konia za skórę i go wyciągnąć. Niestety, nawet z pomocą reszty nic nie wskórał. W żaden sposób nie dało się dostać do środka, ani stamtąd wyjść. Co gorsza przerażał go fakt, że zwiadowca nie wydaje żadnych dźwięków. Po niecałej minucie, stało się jasne, że ich towarzysz już nigdy się nie odezwie. Rzucił się na pomoc Felixowi, dłubiącemu przy studni, jednak czuł, że są to daremne starania. Moritz z uszkodzonymi płucami nie mógł długo wytrzymać. Iwan nadal nie do końca rozumiał, co się tak właściwie stało. Nic nie wskazywało na to, by jakaś istota wciągnęła go do środka. A koń przecież dosłownie przeleciał obok nich. Odpowiedzą musiał być pierścień. Paskudna pułapka na poszukiwaczy przygód. Jak widać nieszczęście, na które natrafili w Steigerwald, wciąż podążał za nimi. I nie wyglądało na to, by miało zamiar dać im spokój. Nagle chłodny powiew - który jeszcze chwile temu przyjmował z ulgą - wywołał u niego ciarki. Po wszystkim, rzekł ponuro do towarzyszy. - Musimy zniszczyć tą studnie, albo zostawić jakieś ostrzeżenie dla innych, których plotki tu mogą sprowadzić. Nie cofniemy czasu, ale może uda nam się oszczędzić im losu Moritza. Pewnie by tego chciał... Może przy pomocy twojej magii Felixie? Po tych słowach, gwałtownie sobie o czymś przypomniał. Ruszył pospiesznie w stronę rzeczy pozostawionych przez zwiadowcę i zaczął ostrożnie je przeglądać. W końcu odetchnął z ulgą. Moritz zostawił list na powierzchni. Wiadomość, której treści miał się nigdy nie dowiedzieć. Wziął skrawek papieru ostrożnie, niemal czcią, jakby trzymał w ręce starożytny relikt. Podszedł do Jochena i rzekł: - Weź to. Ufam, że przy tobie będzie bardziej bezpieczny. Gdy w końcu dotrzemy do miasta, Felix i Thurin postarają się rozszyfrować treść. Jak uporamy się ze wszystkimi sprawami tutaj, to będziemy mogli dostarczyć ją we właściwe ręce, bądź wynajmiemy kogoś do tego. Myślę, że choć tyle możemy dla niego zrobić. Słysząc przeraźliwe rżenie konia, dodał: - Tym też trzeba będzie się zająć. Nie mamy sposobności go wyciągnąć, jeżeli nie macie jakiegoś pomysłu... - nie skończył. Chwycił za rękojeść pałasza. |
Jochen stał jak sparaliżowany, widząc jak koń sunie w stronę studni, a potem zatyka ją zadem, niczym korek zamykający butelkę, równocześnie nie pozwalając Moritzowi na wydostanie się. Ma wyciągnięcie korka Jochen znalazłby kilka sposobów, ale wyciągnięcie konia z tej pułapki mogło być nieco trudniejsze. - Może na dole nie ma za dużo wody - powiedział nieco niepewnie. - Może jednak nic mu się nie stało - powiedział. Sam jednak słyszał w swoim głosie wyraźne powątpiewanie. - Musimy jakoś odciąć linę, a potem wyciągnąć tego konia - stwierdził. - Mamy swoje liny, mamy konie. Musimy dać radę. - A potem zasypiemy tę przeklętą studnię - dodał. - Żadne ostrzeżenia nic tu nie dadzą. Zawsze znajdą się tacy, którzy zechcą wydobyć skarb. - Zostaw te kamienie - rzucił pod adresem Felixa, który nie wiedzieć czemu zaczął walczyć z obramowaniem studni. Przeklęta studnia nie połknęła konia w całości. Omijając rżące i kopiące fragmenty wierzchowca Jochen podbiegł do studni, po czym odciął przymocowaną do siodła linę, odcinając tym samym konia od potwora (czy co to tam siedziało w środku), który ciągnął go w głąb studni. - No już, zaraz, spokojnie, wyciągniemy cię... - powtarzał, usiłując uspokoić uwięzionego konia. - Dajcie liny - powiedział do swoich towarzyszy. - Przywiążemy je do siodła i wyciągniemy go... Proste to nie było, ale po paru minutach połączone siły koni i ludzi przyniosły upragnione efekty. Koń, przestraszony i nieco poraniony, zdołał się wydostać z pułapki. |
|
Zajrzał do studni w magicznym świetle zobaczył utopionego Moritza a potem światło zgasło jak życie kompana. -Nie żyje. Jadąc dalej nie pamiętał dokładnie co się działo. Nie żeby nikt nigdy nie zginął, widział to, sam zabijał ale teraz było inaczej. Jego kompana zabiła magia, ktoś tak dawno temu, że stało się to legendą zostawił śmiertelną pułapkę i on jako czarodziej zawiódł. Może gdyby sam wyciągał pierścień to może by sobie poradził, może powinien zabronić zejścia. Nie zobaczył niebezpieczeństwa. -Powinniśmy to zasypać. Ktoś z nich przytomnie stwierdził, to powinno uratować przyszłych śmiałków. Zrobił to co mógł złapał za łopatę i zabrał się za kopanie. Dalej jechał w ciszy i smutnym nastroju. Nawet spotkanie zresztą towarzyszy nie poprawiło mu zbytnio humoru choć wieści były bardzo dobre. -Burkhard, ty w Nonweiler mieszkałeś, tak? Będziesz mógł się spotkać z rodzicami. Może jednak coś optymistycznego nas dziś spotka. Patrol wojska zmienił jego zdanie. Sierżant i jego ludzie wydawali się być osobistościami, z którymi nie chciał się spotkać. Miał tylko nadzieje, że nie są na tyle nierozważni by chcieć od nich wymusić pieniądze albo może mylił się w swojej ocenie samemu będąc w ponurym nastroju. -Witajcie panie sierżancie.-powiedział uprzejmie bez entuzjazmu-Felix von Welf, imperialny czarodziej bitewny. Mam zamiar odwiedzić mistrza magii rezydującego w Riesenburgu. Chłopak ma na imię Burkhard i znaleźliśmy go jak zgubił się w Steigerwaldzie. Przepraszam panie sierżancie ale towarzysza dziś pochowałem i nie mam nastroju do rozmowy, chciałbym dostać się do gospody i się napić gorzałki. |
Dogonić im się kompanię udało na skraju samym Nonnweiler, już popołudniem. Było szaro, buro i ponuro, nieboskłon zakryła ciężka kotara chmur i mgły. Światło słońca nieśmiało skryło się za ową zasłoną, nie wychyliwszy się nadmiernie od dłuższego już czasu. No psiamać, jak nie dżuma, to wyrywanie zębów. By choć pogoda dopisywała, to by przeżył jako, ale nie, padać jeszcze zacznie, psim chwostem cumulonimbusy chędożone. I co mu z tym zrobić? Nic. Popatrzył ponuro na fałszywie uśmiechniętego przywódcę najmitów. Co za krzywa, ogorzała morda, pomyślał. I ten uśmiech... jakby dwie glisty spółkowały, tak jego usta wyglądają. Jak ja bym strzelić go w tę mordę zaprzańczą chciał. W ten krzywy profil, niewyprofilowany. Co za skurwiel. |
- Iwan Bramin - rzekł, siedząc wyprostowany na grzbiecie wierzchowca. Choć po tak męczącym dniu bolały go wszystkie kości, nie chciał okazać słabości przed sierżantem. Starał się mówić z godnością, a zarazem swobodnie. - Były żołnierz, podróżnik, a ostatnimi czasy nawet najemnik. W odróżnieniu od towarzyszy, ja mam ochotę spędzić kilka upojnych nocy w burdelu. O ile oczywiście jakiś się ostał po wojnie. Mam już dość tej pierdolonej dziczy, gdzie jedyną babą jaką mogłem spotkać, był przeklęty ożywieniec. Swoją drogą, jak się mają sprawy w Riesenburgu, można tam jeszcze znaleźć jakąś dobrze płatną robotę? |
Tego nam jeszcze brakowało, pomyślał Jochen na widok patrolu wojaków, którzy stali na gościńcu z góry spoglądając na zwykłych ludzi. Ciekaw był, czy ktoś ich tutaj wysłał, by pilnowali niepewnych granic, czy też wymknęli się tutaj sami z siebie - z nudów lub z chęci dorobienia sobie na boku. Nie da się ukryć, że w tym momencie zatęsknił za bezdrożami i lasami, któe niedawno opuścili. - Jochen Leonhardt - powiedział. - Podróżuję wraz z mistrzem Felixem, bowiem trzeba nam jak najszybciej z jakimś mistrzem magii porozmawiać. Do bycia kupcem wolał się nie przyznawać. Każdy żołdak uważał, że jego świętym obowiązkiem jest ograbiać każdego napotkanego kupca. Często pod płaszczykiem prawa. |
"VWE SMIZ" Tak wyglądał prosty napis, jaki Wolfgang wyskrobał na korze drzewa. U jego stóp leżał pochowany pod niezbyt grubą warstwą ziemi łowca czarownic, który tego dnia odszedł za sprawą landsknechta do królestwa Morra. W ziemię wbity był zweihander, który znaczył miejsce pochówku lepiej niż nieudolny napis, który wkrótce zaniknie. Niemniej, Eisenhauer mógł uznać swój obowiązek za wypełniony. To on go uśmiercił, winien mu był pochówek. Teraz wreszcie mógł ruszyć z krasnoludami, które okiełznawszy rumaka łowcy, czekały z nim na sigmarytę. Wolf skinieniem głowy podziękował za zwłokę, po czym we trójkę ruszyli spotkać się ponownie z przyjaciółmi. *** Kiedy Wolf się dowiedział o śmierci Moritza, jego reakcja była podobna do thurinowej. Czy to była jakaś szalona zasada tych krain, że każde ich zwycięstwo musiało być niweczone taką stratą? Chciał powtórzyć Feliksowi swoje wcześniejsze słowa o tym, jak to ten magiczny pierścień może okazać się niebezpieczny, jednak ujrzawszy jego minę, zrezygnował. On chyba już sam się obwiniał, nie było powodu rzucać mu kolejnych ciężarów. Zaprezentował jedynie towarzyszom zdobyczny ekwipunek, zachęcając ich do wybrania rzeczy dla siebie, a wodze rumaka przekazał Jochenowi. *** Nie ujechali wcale tak daleko, gdy znowu kolejna przeciwność losu stanęła im na drodze. Wolf doskonale znał takich ludzi, jak ci tileańczycy i darzył ich serdeczną nienawiścią. To nic więcej jak psy wojny, łaknące krwi ludzkiej nie mniej niż złota. Gwałciciele bez honoru, psubraty wieszające ludzi po drogach, rabusie. Patrząc na twarz dowódcy, przypomniała mu się podobnie niegodziwa gęba Fulka Kalba, któremu ostatecznie przetrącił szczękę i wyłupił oko. Uśmiechnął się na to wspomnienie, w duchu zastanawiając się, czy w ten sam sposób nie poprawi mordy temu najemnikowi. O ile, oczywiście, to on zacznie. - Wolfgang Eisenhauer - odpowiedział przez zęby na pytanie najmity. - Ja także szukam wytchnienia po łażeniu po lasach. I miecznika też szukam. |
12 Kaldezeita 2514 KI, chłodne i szare popołudnie Gdzieś nieopodal Nonnweiler Czarne sępie oczy gotowych na wszystko łotrów taksowały bohaterów, niemal pożerając ich z tłumionej wściekłości, która domagała się ujścia i sprawiała, że byli gotów skorzystać z każdej nadarzającej się okazji. Sierżant uśmiechał się nieznacznym sekretnym uśmiechem, który - jak się wydawało - świadczył o tym, że miał o wiele większe o sobie mniemanie, niż dawał to po sobie poznać. |
To że Uwe ich usłyszał nim Roran zdążył do niego podejść kompletnie go zaskoczyło. Na całe szczęście nie uciekł na koniu a ni nie wypalił do niego ze swoich pistoletów. Zrobił coś bardzo sprytnego. Zaczął uciekać. Roran nie był wybitnym spirnterem ale miał nadzieję dorwać go na dłuższym dystansie. W krótkim czasie został prześcignięty przez Wolfa, skurczybyk miał dlugie nogi. Krasnolud postanowił pomóc ile może i rzucił jednym ze swoich toporów w uciekającego. Niestety był tak samo dobry miotaczem jak sprinterem... topór wbił się w ziemię. Dwójka ludzi szybko stała się dla niego nie osiągalna i tak musiał z daleka oglądać wymianę ciosów i walkę do jakiej między nimi doszło. Roran widząc padających walczących pognał co sił do Wolfganga i sprawdził najpierw czy jego rana nie jest przypadkiem śmiertelna. Gdy okazało się, że będzie żył klepnął go w plecy mówiąc: - Dobra robota. Następnie podszedł do Uwe, kopnął go by sprawdzić czy zareaguje następnie z toporem w reku pochylił się nad nim. Po sprawdzeniu że jest już trupem rzekł cicho jakby do siebie: - Życie za życie... Po wszystkim pomógł dostać się Wolfowi do konia Uwe i próbował go nakłonić by na nim jechał. Nie chciał by ten się jeszcze im tutaj wykrwawił. Trupów na dzisiaj już wystarczyło. Na podział łupów przyglądał się z daleka. Był typem minimalisty któremu oprócz picia i jedzenia do szczęści brakowało tylko dobrego topora. Jednak zanotował sobie w pamięci, że Thurin należy do tych braci z jego rasy którzy są bardzo łasi na pieniądze i sprzęt podróżniczy... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:16. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0