lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer II ed] Złoto dla naiwnych: Arabia (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/15068-warhammer-ii-ed-zloto-dla-naiwnych-arabia.html)

Balzamoon 31-08-2015 12:36

Gottfried stał przy relingu i obserwował zbliżający się powoli port i otaczające go ogromne miasto. No cóż, na ziemiach nie nękanych najazdami Chaosu życie rozwijało się bujniej niż na wykrwawianych ciągłymi starciami ziemiach Imperium. Oczywiście był dumny z tego że Imperium to tarcza o którą roztrzaskiwały się kolejne najazdy z północy, ale jednocześnie z niechęcią obserwował tętniące życiem miasto które odrzuciło bogów którzy wspomagali ich obrońców żeby przyjąć wiarę w Ormazda. Jak jeden bóg mógł zająć się wszystkimi sprawami jednocześnie? Sprawami zarówno żywych jak i zmarłych, tych uczciwych i tych żyjących z występku? Albo zajmował się tylko częścią, albo był niezwykle potężny, dlaczego jednak wówczas nie zniszczył Chaosu? Gottfried nie był kapłanem żeby nauczać wiernych, ale w skład jego nauk wchodziły dysputy teologiczne i dla niego to co słyszał nie trzymało się kupy. Albo był to wszechpotężny bóg który nie walczył z Chaosem, co już samo w sobie było wielce podejrzane, albo nie był tak potężny a wówczas jego kapłani głosili nieprawdę. Tak czy inaczej dowiedział się od Marisole że w mieście nie dość że nie ma świątyń innych bóstw, to jeszcze że nie ma Ogrodów Morra. To już nie mieściło mu się w głowie, jak oni bronili szczątków swoich zmarłych?
Rozważania o religii sprowadziły go na niemiły temat jego obecnej sytuacji. Był czy nie był Czarnym Gwardzistą? Jeżeli nim już nie był to dlaczego nadal się zachowywał i myślał jak jeden z nich, dlaczego nie czuł że Morr go opuścił? Ostatniej nocy spał spokojnie, nie pamiętał co prawda snu ale obudził się wypoczęty i pełen nadziei, a spodziewał się gniewu boga snów i koszmarów co noc do końca swych dni. Rozmyślał o tym wiele i choć doszedł do wniosku że zagalopował się w swoich przypuszczeniach na temat Czarnobrodego i zbyt wiele odczytał z jego słów, to nadal bardzo potrzebował porady doświadczonego kapłana Morra. Na razie nie wiedział co sądzić o tym wszystkim, zwłaszcza w świetle tego co Manfred mówił o Kapitanie, o źródle jego mocy i o tym że nie wyczuwał w nim Chaosu. Czyżby tak bardzo się pomylił? Może służba u Czarnobrodego, a raczej spełnienie zadania które im wyznaczył, nie przekreślała jego przysiąg wobec Morra?
Nim się obejrzał statek przybił do nabrzeża. Rycerz zebrał swoje rzeczy i ruszył ze wszystkimi. Na słowa sir Wolfganga usta wykrzywił mu kwaśny uśmiech. Cóż takiego mogli mu teraz ukraść złodzieje? Plecak z ubraniami, zbroję czy miecz? Resztę jego dobytku, wraz z sakiewką, pochłonęły odmęty. Rycerz wyprostował się, przymknął przyłbicę i ruszył zdecydowanym krokiem. Póki nosił czarną zbroję Gwardzisty będzie zachowywał się jak na takiego przystało.

Dhratlach 31-08-2015 21:04

Karl Heinhopf przyglądał się powoli zbliżającemu się portowi w oddali. Miasto wyglądało dziwnie. Prawdę mówiąc nigdy nie widział czegoś takiego i musiał przed sobą przyznać podobał mu się ten widok. Zawsze miał w sobie nutę odkrywcy i Sigmar widocznie to wiedział. Nie wiedząc jednak co ich czeka na miejscu pogrążył się w modlitwie do patrona Imperium o przewodnictwo, mądrość i odwagę. Wszak nie było wiadomo co miało ich czekać i jak ich ludzie odbiorą. Poza tym, to był inny świat, inne prawa i obyczaje, i jak najbardziej nie chciał podpaść w pierwszych dniach ich delikatnej misji. Kiedy skończył modlitwę i otworzył oczy byli już niedaleko. Pora była się przygotować do drogi. Nie żeby miał wiele poza swoją torbą z instrumentami medycznymi i mieczem, choć jak najbardziej brakowało mu grzebienia...

Kiedy trafili na miejsce, powiedzmy, wsłuchiwał się w słodki głos pani kapitan starając się jak najdokładniej wszystko zapamiętać. Z tonu wnioskował jedno. Cokolwiek się stało, raczej, i to mocne raczej, nie żywiła do nich urazy. Cóż, może nowy statek był lepszy od poprzedniego? Skąd mógł wiedzieć, nie znał się na statkach... Jednak jedna rzecz szczególnie przykuła jego uwagę... Djinny. Jego krew się gotowała w niepewności, choć robił wszystko by nie okazać tego po sobie. Czy to była tutejsza wersja demonów które znał ze swoich wczesnych nauka? Czy raczej było to coś jeszcze bardziej dziwnego i złowieszczego? Puki co nie zstąpiły z niebios niosąc ogień i zniszczenie... ale to nie znaczyło, że były dobre. Może potężny czarnoksięski pakt trzymał je na usługach Sułtana? Nie wiedział, ale musiał się dowiedzieć, tylko jak skoro nie znał języka? Otrząsnął się szybko z chwilowej wątpliwości i raz jeszcze zwrócił swoją pełną uwagę na Marisole... powiedzmy, że pełną, ponieważ od czasu do czasu zerkał na jej pierwszą oficer o złotych oczach. Żałując oczywiście, że nie mieli czasu by się bliżej poznać, ale widać musiał odchorować swój pierwszy pobyt na morzu, zadziwiające, że jak się obudził, pomimo zmęczenia, czuł się dobrze przez resztę podróży, ale to był on i nic w jego życiu nie było proste, czy normalne..

Kiedy wykład piratki został zakończony powtórzył sobie w myślach kluczowe terminy i ważniejsze szczegóły jej opowieści, tak, by ułatwić proces zapamiętywania. Niedługo potem przybijali do brzegu i udało mu się usłyszeć parę zwrotów które szybko, mniej lub bardziej skutecznie zapamiętał. Nie był co prawa pewny drugiej części, prawdę mówiąc brakowało mu punktu odniesienia, ale co do pierwszej miał pewną pewność... forma przywitania. Zabawne, zawsze lepiej przychodziła mu nauka słówek, zwrotów i całej reszty mówionej, niż aktualne pisanie. Pamiętał jak dziś mozolne próby jego khazackich towarzyszy, ale po paru latach złapał o co chodzi, a dalej poszło. Mówienie z kolei było łatwiejsze, choć nie miał zdolności lingwistycznych jak co niektórzy studenci Imperialnych Uniwersytetów, to i tak dzielnie sobie radził.

Teraz będząc obcym w obcej ziemi robił wszystko by zachowywać się naturalnie. Żadnych agresywnych ruchów, spokój ducha i czujne oko. Jeżeli było prawdą co mówiono o złodziejach to musiał być podwójnie czujny, choć sam miał niewiele, jeżeli nie nic. Tak czy inaczej czekał na decyzję, Imperialny Podróżnik brzmiał dobrze. Jak by nie patrzeć rodak i może by w zamian za informacje użyczył kilka informacji... Nie mniej, był czujny w drodze do przybytku, potrzebowali odpocząć, a on nie miał zamiaru dać się, lub komukolwiek z ekspedycji dać się... okraść.

Stalowy 31-08-2015 23:53

Zwykłym burknięciem odpowiedział Galvin na gapiostwo Eleny. Jedyne co mu pozostało po tej całej kabale z Czarnobrodym to torba z książkami i butelka piwa, którą krasnolud strzegł jak oka w głowie. W arabskiej stolicy było tyle rzeczy do zobaczenia, a on nie był w stanie z tego w ogóle skorzystać zarówno przez brak złota, jak i wyglądanie jak obdartus.
To wszystko... To wszystko cholernie leżało krasnoludowi na sercu, tak bardzo że nie miał nawet ochoty myśleć o tym co dalej. Po prostu szedł za Wolfem, mając nadzieję, że człowiek ma jakiś plan w zanadrzu.
A jeżeli planu mieć nie będzie to Galvin coś wymyśli. Jak przykazuje jedno z nastarszych powiedzeń Starego Świata: Ludzie spieprzą, krasnolud naprawi.
Ale póki co trzeba było odpocząć i oswoić się z tą piaszczystą krainą.

Nemroth 01-09-2015 02:12

Doza niepewności towarzyszyła Manfredowi do końca podroży. Załoga mogła mieć drużynie za złe całą aferę. Także pani kapitan jak i jej nowy statek po wyłonieniu się z morskiej toni budziły pewne obawy. Wszakże owe wydarzenie było cudaczne, nawet dla kogoś kto uczy się sztuk magicznych. Co prawda napięcie trochę zelżało podczas wspólnej wieczerzy gdzie Mariasole odzyskała pełne zaufanie swoich dziewczyn ale czarodziej do końca podróży pozostał czujny. Informacje jakie uzyskali o Czarnobrodym miał nadzieję zapamiętać. Teraz, po tym jak morze pochłonęło większą cześć jego ekwipunku nie mógł nawet zapisać nazwisk.

Gdy podróż dobiegła końca i wreszcie stanęli na suchym lądzie, Manfred rzucił przeciągłe spojrzenie na morze. Daleko od ojczystego kraju i kilku martwych towarzyszy, to chyba wzbudziło w nim nostalgię. Potem ruszył za dowódcą, pilnując swojego skromnego dobytku(co nie wydawało się trudne, jedyną prawdziwie wartościową rzeczą która mu pozostała była jego księga). W karczmie miał nadzieję, że omówią kilka spraw. Architektura miasta, żyjący w nim ludzie, panujące tutaj obyczaje przyciągały uwagę Manfreda. Jednak prawdziwą fascynację maga wzbudzały dżiny. Ciekawiło go jak tutejsi magowie utrzymują te potężne istoty w ryzach i czy imperialny czarodziej też były w stanie spętać taki byt. Owe przemyślenia ostatecznie doprowadziły do tego że podczas chwili prywatności postanowił sprawdzić jak zachowuję się jego magia.

Zombianna 03-09-2015 06:18

Los bywał przewrotny, świat pełen cudów i niespodzianek, a ludzi oraz inne śmiertelne istoty obdarzone choć szczątkową inteligencją - wkurwiające. Szczególnie Gomez. Po spacyfikowaniu go podczas katastrofy, Laura nie odezwała się do niego ani słowem, ograniczając się do syczenia i głuchego, zwierzęcego warkotu za każdym razem, gdy nożownik znalazł się w jej polu widzenia. Z jeden strony chciała go udusić gołymi rękami, z drugiej zaś jakaś drobna część jej osoby cieszyła się z faktu, że wciąż oboje chodzą po tym padole łez. Co prawda stracili większość sprzętu, lecz czymże były dobra doczesne wobec wartości nieśmiertelnej duszy i życia samego w sobie? Marność nad marnościami, w oczach Boga liczyły się czyny jednostki nie to czym obwieszone było jej grzeszne cielsko. Póki oddychali wciąż mogli działać, choć działanie owo zostało im utrudnione, lecz czy ludzka wędrówka od narodzin aż po grób nie stanowiła raptem jednej, niekończącej się udręki, przetykanej tymi drobnymi chwilami szczęścia i radości dającymi siłę i motywującymi do upartego podążania ciągle do przodu?

Pustynna kraina wyglądała tak, jak fanatyczka ją sobie wyobrażała: duszna i piaszczysta. Miasto z jasnego kamienia wypełnione obmierzłym, złodziejskim elementem nie potrafiącym nawet porozumiewać się w cywilizowany sposób. Żar i skwar lejące się z rozgrzanego, bladego nieba wysysały z ciała siłę i chęci do bardziej skomplikowanych aktywności. Pomyśleć, że teraz i tak znajdowali się w sąsiedztwie morza, przez co bryza łagodziła nieznośny upał. Co spotka ich wewnątrz kontynentu Laura wolała nawet nie myśleć, nie teraz. Teraz miała ochotę posadzić dupsko na ławie, ciesząc się z faktu że ziemia pod jej stopami nie kołysze się w rytm nadawany przez wodne piekło. Męczyła się coraz szybciej, coraz więcej rzeczy doprowadzało ją do szału. Ile czasu minie, nim w końcu nie będzie w stanie nadążyć za resztą bandy? O tym też wolała nie myśleć, ciągnąc się w ogonku za przetrzebioną grupą najemników.

valtharys 03-09-2015 11:38

Gdy cała załoga wyruszyła na poszukiwanie karczmy słońce już dawno schowało się za horyzont. W tym czasie w mieście rozległo się bicie dzwonów, które zapewne coś zwiastowało. Na pewno wywołało to spore poruszenie bowiem znaczna część ludzi [przebywająca w porcie] skierowała swoje kroki ku staremu budynkowi. Nie był on ani bogato rzeźbiony, ani kunsztownie zdobiony. Zwykły, wybudowany z kamienia budynek, który wyróżniał się tym że był on zakończony wysoką, smukłą wieżą. Tam też stał jakiś mężczyzna, ubrany w czarną, długą szatę i nawoływał coś w języku arabskim. Część ludzi która się w tamtą stronę kierowała trzymała w dłoniach mały, kwadratowy dywan.

Manfred od momentu gdy tylko przybiliście do brzegu zauważył że wiatry magii stały się bardziej rozproszone. Ich moc, emanacja stały się wyraźnie słabsze i mniej odczuwalne. Choć czarodziej dostrzegał kolory to jednak zdawały się być one nieuchwytne, gdy ten próbował je związać swoją mocą, wolą te uciekały mu. Przypominało to trochę chwytanie piasku nie mając dwóch palców. Gdy już się je złapało, to przemykały między palcami, wyślizgując się i uniemożliwiając rzucenie zaklęcia.

***


Dojście do miejsca docelowego nie zajęło zbyt długo, bowiem prowadziła do niego prosta, piaszczysta ścieżka, która była mocno już udeptana. Po drodze najemnicy mijali gliniane lepianki, prowizoryczne szałasy czy rozstawione namioty. Gołym okiem było widać że mieszkają tu najbiedniejsi mieszkańcy miasta, czy też Ci, których szczęście dawno już opuściło.
Imperialny podróżnik był zwyczajową tawerną w starym Imperialnym stylu. Zbudowany z cegły, jednopoziomowy budynek nie był imponujących rozmiarów, i swoim wyglądem nie wyglądał na zachęcające miejsce. Okna, a raczej miejsce ich brak, wskazywał że właściciel nie specjalnie przejmował się pewnymi standardami. Tak samo drzwi zostały zastąpione jakąś szmatą, przez którą co i już ludzie wchodzi i wychodzili. Na oko można by stwierdzić że sam budynek nie jest wstanie pomieścić więcej niż trzydziestu gości, zapewniając im miejsce do spania.
Obok budynku znajdowała się sporej wielkości stajnia, w której trzymano konie i wielbłądy. Młodzi chłopcy co jakiś czas wprowadzali tam zwierzęta, i gołym okiem było widać że, w środku panuje ścisk.
Tak samo jak i w budynku obok, który tak naprawdę był wznoszącą się konstrukcją bez dachu, za to ze ścianami, które całkiem nie dawno postawiono. Był on już jednak zajęty przez jakąś grupę podróżników i awanturników. Było ich około dziesięciu, i choć budynek pomieścił by drugie tyle, to zajęli oni całą przestrzeń.

Wolf wraz z resztą towarzyszy wkroczyli do “Podóżnika” i zobaczyli jak miejsce to pęka w szwach. W środku znaczna część klienteli to byli ludzie pochodzący ze Starego Świata. Bretończycy, Imperialni, Tileańczycy - oni wszyscy przeciskali się jeden obok drugiego w rękach trzymając kufle z piwem, winem oraz talerze z jadłem. Wszystkie ławy, stoły i krzesła były pozajmowane i goście często wychodzili na zewnątrz, by tam w spokoju spożyć posiłek.
Za ladą stał brodaty mężczyzna, mający około trzydziestu paru lat. Łysa głowa poznaczona bliznami, oraz brak prawego ucha wskazywał że właściciel swego czasu musiał trudnić się wojaczką. Pomagała mu rudowłosa dziewoja, która mogła liczyć około osiemnastu lat. Widać było gołym okiem że paru drabów co jakiś czas zerka na nią, lecz mimo iż krzątała się po całej tawernie sprzątając talerze i kufle, nikt jej nie zaczepił ani nie próbował dotknąć.

Kolejka do lady była całkiem duża, i jeśli najemnicy by postanowili dostać się do właściciela przybytku musieli by trochę naczekać się. Można było oczywiście się przeciskać, ryzykując że doprowadzi się do bójki. Ostatnia możliwość to było poszukanie innego miejsca, gdzie zarówno można było by spożyć wieczerzę jak i znaleźć nocleg.

Narina 07-09-2015 21:31

W karczmie panował ścisk, tłok a ludzie wciąż wchodzi i wychodzi. Większość gości, przynajmniej ta co siedziała, starała się nie ruszać swoich tyłków. Elena weszła do środka i od razu uderzył ją pot i dym unoszący się z fajek. Dziewucha skrzywiła się i w pierwszej chwili miała ochotę na taktyczny odwrót. Dotarło jednak do niej, że to nie jest najlepszy pomysł i że powinna przyjrzeć się temu, co zadziało się w przybytku. Miała świadomość, że była w czarnej tak zwanej dupie. To zmusiło ją do działania. Rozejrzała się po karczmie. Widać było, że znaczna część gości to mężczyźni, których postawy świadczyły, że są oni żołnierzami, najemnikami. Ich fachem była wojna. Zwróciła też uwagę, że Gomez wraz z Wolfem w między czasie dopchali się do barmana. Od baru odchodzili ludzie niosący miski z jadłem czy kufle, dzbany z napitkiem. Dziewczyna zaczęła się przeciskać w tłumie. Szukała mocno podchmielonych gości, zerkała za tak zwanymi słabymi ogniwami. Wyciąganie ręki po sakiewkę wojskowego lub ogarniętego najemnika mijało się z celem. Mogłoby wręcz skończyć się tragicznie. Wolała mniejszy ale bardziej pewny zysk. Przeszła w stronę szynkwasu. Tam poza jej towarzyszami stało kilku mężczyzn. Żaden z nich jednak nie wyglądał na pijanego. Ci raczej leżeli pod ścianami, wtuleni w róg, tak by nikt ich nie ruszył. Nie sprawiali oni kłopotów, nie rzucali się. Po prostu chłodzili swój organizm kolejnymi porcjami alkoholu.

Przy szynkwasie dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą o czymś zażarcie tak, że praktycznie nie zwracali uwagi na otaczających ich innych ludzi. Trzeci, który tam stał w milczeniu i ciszy, pił swoje piwo z kufla. Biała, gęsta piana brudziła jego ciemny, gęsty zarost. Człowiek ten był łysy, i potężnie zbudowany. Na sobie miał długą, luźną szatę, której długie rękawy zostały tak skrócone, że było widać jego wyrzeźbione muskuły.
Elena zbliżyła się do dwójki mężczyzn, ale swoją uwagę na ten moment skupiła na trzecim, który się nie odzywał. Chciała rozeznać się, czy ten osiłek był sam czy z pozostałą dwójką, a po prostu nie angażował się w rozmowę. Dziewucha zatrzymała się za rozmawiającą dwójką jakby zrobiła to całkiem nieświadomie. Zaczęła się rozglądać, ale uwagę skupiła na tym, gdzie rozmówcy mają sakiewki i jak reagują, kiedy ktoś ich trąca niechcący. Dwójka ta rozmawiała o jakimś Hansie, na którego czekali. Dziewczyna zoczyła, że mieli oni na sobie długie, skórzane płaszcze, które przy ruchu odsłaniały mieszki oraz miecze przyczepione do ich boków.

Elena zerknęła i na kolejnego. Ten trzeci nie wyglądał, jakby należał do tej grupy. Po prostu siedział i wpatrywał się w kufel piwa, co jakiś czas mocząc w nim usta. W drugiej ręce trzymał sakwę z monetami. Jakimi? Tego Elena nie wiedziała, bowiem sakwa była zamknięta.

Złodziejka skupiła swoją uwagę na dwójce rozmawiających. Sakwa trzeciego była niewątpliwie kusząca, jednak nie do dosięgnięcia dla złodziejki w tym czasie. Jawna kradzież odpadła przynajmniej do momentu, w którym dziewczyna nie dowie się, gdzie będzie stacjonować reszta drużyny. Wzięła głębszy wdech, aby się skoncentrować. Zrobiła krok w stronę tego mężczyzny, który sakiewkę miał nie od strony swojego kompana. Stanęła tak, by być na tyle blisko, żeby sięgnąć ręką i nie zostać zauważoną przez innych gości. Odległość, jaką zachowała, dawała tyle przestrzeni mężczyźnie, by niczego nie podejrzewał. I kiedy tylko nadarzyła się jej sposobność, wsunęła rękę pod jego płaszcz, by rozsupłać troczek od sakiewki i zabrać ją w całości. Jej ruchy były automatyczne, wyuczone, szybkie i wyćwiczone. Robiła to w swoim życiu tyle razy, że nie musiała nawet patrzeć na swoją dłoń. Szybka akcja i cichy, szybki odwrót, taki miała zamiar. Była przygotowana w razie czego do ucieczki. W tym momencie nic innego się dla niej nie liczyło. Po chwili trzymała zdobycz w dłoniach, a nikt niczego na razie nie zauważył. Mężczyźni nadal byli zajęci rozmową między sobą. I chwała im za to. Dziewucha ostrożnie cofnęła dłoń z zawartością. Rozejrzała się, co się dzieje dokoła, schowała sakwę do swojej kieszeni w bluzie. Cofnęła się, by odejść od mężczyzn. Nie było co kusić losu, nie teraz. Na ten moment postanowiła przejść w stronę drużynników. Musi wystarczyć to, co miała. Elena ruszyła do swoich, by w końcu zacząć słuchać rozmowy między nimi a karczmarzem. Na razie okradziony nie zorientował się, że coś stracił.

Balzamoon 14-09-2015 10:16

Najemnicy trochę musieli poczekać w spokoju aż przyjdzie ich kolej. Gdy ta nadeszła, karczmarz obdarzył ich szerokim uśmiechem, ukazując szereg brudnych, poczerniałych zębów. Przetarł brudną szmatą blat baru i rzekł:
-Witajcie podróżnicy. Piwo, wino, jadło? - gdy jednak okazało się że najemnikom chodzi o nocleg pokiwał smutno głową -Niestety. Dziś wszystkie miejsca zajęte i będzie ciężko znaleźć cokolwiek. Nawet stajnie mam już pełne. No chyba że u “Saliffa” lub “Dar Jedynego” ma jeszcze wolne miejsca - potem w paru, krótkich słowach wyjaśnił jak trafić do jednego i drugiego miejsca- Jeśli chcecie przewodnika, to Musaaid Shaer będzie idealnym wyborem. Mówi gdy trzeba, milczy gdy trzeba i pieniądz w miarę sensowny chce - to mówił wskazując na starszego męża w białym turbanie na głowie. Ten siedział w spokoju i zajadał się jakimiś owocami. Jego wzrok zdawał się być jakby nieobecny, bowiem spoglądał on gdzieś w daleką linię horyzontu.

Gomez wziął podane mu piwo i spróbował. Nie było aż nadto rozcieńczane, jednak w przeciwieństwie do imperialnego nie było tak mocne. Upić się tym człowiek tak szybko nie upije, więc i Wolf sięgnął po podany kufel. W końcu nic za darmo. Ten chciał wiedzieć gdzie można znaleźć Magistra Maximilliana Wernera?
-Haha. Maga tu szukacie. Dobre sobie - zaśmiał się barman -Cóż. Jego dom stoi całkiem nie daleko stąd. Musicie tylko skręcić w lewo i potem iść aż do końca murów. Będzie kilka domów, lecz jego z pewnością poznacie. Bywa dziwny, i dość ponury choć dawno nikt o niego nie pytał, to może i się uśmiechnie że ma gości - a potem Wolf dowiedział się reszty.
Pałac Kalif Yassar as-Sadat znajdował się na dalekim zachodzie, tuż pod klifem gór Atalan. Dotrzeć do niego można tylko przedzierając się przez Wielką Pustynię, a droga do niego wiedzie przez Miasto Mendai, ziemię plemienia Tuareg czy Krainę Derwiszy. Do Mendai co dwa dni ruszają karawany, a podróż trwa około 6 dni.
Z plotek, które padły z ust mężczyzny, nie wiele można było wywnioskować. Podobno Sułtan zbiera armię, która ma wyjść na przeciw nieumarłym. Ktoś, gdzieś, coś wyszeptał niby że Królowie Grobowców szykują się do kolejnej wojny. Stąd też przybywające zaciągi zbrojnych. Każdy liczy że zgarnie coś dla siebie. Na razie jednak Sułtan nie dał jeszcze wyraźnego znaku do mobilizacji swoich sił. Do tego w mieście trwa spór pomiędzy dwoma kapłanami Jedynego. Po jednej stronie stoi Asim al-Ghazwan - który nie dawno został mianowany najwyższym Imamem i, który należy do bardzo radykalnej strony wiary. Jego przeciwnikiem jest Sallah Ad-Dinn, głowa zakonu Płonącego Szamszira. Sytuacja w mieście jest trochę napięta, i miejscowi patrzą nieufnie na przyjezdnych. Zdarza się że Ci bardziej radykalni dopuszczają się ataków w imię Jedynego, by bronić jego wiary i nauk oraz zasad. Sam Asim powołał niedawno sędziów i milicję religijną, której zadaniem jest poszukiwanie wszelkich odstępstw od wiary i karanie ich. Sytuacja w mieście wyglądała więc na napiętą.

Wolf podszedł do człowieka wskazanego przez karczmarza. Przywitał się zdawkowo i pokazał złotą monetę, dając jednocześnie znak, że warto z nim rozmawiać. Starszy mężczyzna gestem dłoni dał znak by najemnik przysiadł się i słuchał tego co cudzoziemiec miał do powiedzenia. Nim padły jakiekolwiek odpowiedzi Musaaid, zadał jeszcze kilka dodatkowych pytań, i wtedy zaczął odpowiadać.
-Sądząc z tego co mówicie potrzebny wam ktoś kto nie tylko zna miasta, ale i pustynię. Cóż. Mam swoje lata, i nie jedno widziałem. Mówię po arabsku, trzech dialektach arabskich oraz w staroświatowym. Do tego rozumiem mowę Khazadów, i trochę po Bretońsku. Myślę że to może służyć za rekomendację. Myślę że możemy umówić się na 10 złotych koron miesięcznie płatne z góry. Jeśli mój okres przydatności wyniesie mniej dni reszta zostaje dla mnie. Jeśli okaże się że będę potrzebny kolejny miesiąc znów za 10 złotych koron mogę służyć wam językiem, doświadczeniem i znajomościami. Tam dokąd wy podążycie podążę i ja. - rzekł, a każde jego słowo było przemyślane głęboko. Nie było w tym buńczuczności ani pychy, po prostu lata doświadczenia przemawiały przez tego człowieka.
Kolejne pytanie dotyczyło maga, którego mieli tu odszukać. Sama wiedza o tym gdzie mieszka to mało. Wolf chciał wiedzieć z kim ewentualnie będzie miał do czynienia. Odpowiedź jaką dostał Wolf mogła go lekko zaskoczyć, choć najemnik nie dał tego po sobie poznać.
-Tak znam go. Znam go od dawien dawna, tak samo jak Morrytę Kristofa. Obaj mieszkają nie daleko siebie, i niegdyś obu prowadziłem w głąb pustyni. Co do Wernera, musicie sami go poznać bowiem nie mi go oceniać. Dla mnie zawsze był jakiś dziwny. Jakiś wyobcowany - uśmiechnął się lekko.
Wolf przypomniał sobie też o legendzie, gdy jego myśli skoczyły od kolegialnego czarodzieja, do czerwonych klejnotów. Ali Baba Ponury zainicjował całą tą ponurą sprawę i może bajania o nim, były tu żywsze niźli w Starym Świecie. Postanowił zapytać o to Musaaida. W połowie pytania przewodnik podniósł rękę do góry, a właściwie jeden palec i przyłożył go do ust.
-O pewnych rzeczach lepiej nie rozmawiać, a jeśli już to nie w takich miejscach - w głosie jego było słychać powagę przemieszaną z lekkim strachem, lub obawą.

Gottfried usiadł przy stoliku gdy usłyszał o Morrycie i zaczął zadawać pytania o Kristofa, maga i ich wyprawę na pustynię. Przewodnik wyjął z kieszeni swojej szaty fajkę i nabił ją. Rozsiadł się wygodnie i odpowiedział wprost:
-Jaśnie Panie widać żeście nie stąd i żeście nie podróżowali zapewne wcześniej od domu. Kapłan zakonu Morra przybył tu ponad piętnaście lat temu, choć nasze pierwsze spotkanie jak dobrze pamiętam miało z dziesięć. Mieszka na skraju najbiedniejszej części hara. Dość niedaleko północno-wschodniej bramy prowadzącej do suk. Poza domem możecie go spotkać zapewne w Dar Ar-Ilm, gdzie przesiaduje większość czasów. Twoje drugie pytanie jest młody człowieku nie na miejscu, więc powiedzmy, że go nie było - ostatnie zdanie było ostre niczym krawędź sztyletu.
Rycerz spojrzał w oczy starca i pokiwał powoli głową, by następnie zwrócić się do sir Wolfganga.
- Ten człowiek nie zdradza tajemnic nawet po latach i nie rozpowiada o tym co widział podczas służby. Jeżeli zechcesz go zatrudnić, będę rad. - spojrzał jeszcze raz na obydwu i cofnął od stolika. Zaczął rozglądać się za Eleną. Pełno było tu pijanych żołdaków i awanturników, więc szansa na to że wieczór minie spokojnie była nikła, zwłaszcza że mieli trzy kobiety w drużynie.

Stalowy 14-09-2015 18:41

Ścisk i tłok jaki panował w przybytku skutecznie zniechęcał Galvina do pójścia z resztą drużyny. No ale trudno. Trzeba było w imię misji.

Taa...

Straszna huśtawka emocjonalna miotała krasnoludem. Strach pomyśleć co by było jakby był człowiekiem! Pewnie by wpadł w histerię. Trójka ich towarzyszy zginęła. Z tym jakoś się pogodził, choć szkoda było Wolfgrimma, który zginął zdecydowanie niechwalebną śmiercią. Szkoda też było Lotara, który zawsze dbał o swoją dupę, ale nie raz przy okazji to jego obijanie sobie tyłka blachą chroniło też pozostałych. Szkoda również było Hansa, wszak poczciwy był to Sigmaryta (a przy tymzdecydowanie rozsądniejszy niż lalusiowaty Karl).

Krasnolud stracił też prawie całe swoje uposażenie. Wierny topór, który towarzyszył mu od lat. Ciężką kuszę zdobytą za poświęcenie w walce o krasnoludzką strażnicę. Cały zapas alkoholu, składników do ważenia, całe złoto, wszystkie zioła i przyprawy. W cholerę... trzeba było zainwestować te pieniądze w Barak Varr i wyczekiwać zwrócenia inwestycji po powrocie.

Ale było jedno pocieszenie, które Galvin mamrotał teraz niczym mantrę. Było to stare krasnoludzkie porzekadło:

Wrogów oręż skraść może twe życia lata
Złodzieje zagrabić mogą twe złoto
Oszczercy sławę rozgłosić nie-cnotą
Lecz co nauczone, twoje po kres świata

valtharys 15-09-2015 19:45

Dar Jedynego

Po dobiciu targu z Musaaidem drużyna nie miała za dużego wyjścia i ruszyła w poszukiwaniu noclegu. Ich wybór padł na “Dar Jedynego”. Lokal ów jak się okazało znajdował się w odległej części El-Haikk, w dość obskurnym miejscu z daleka od wścibskich oczu przechodni lub strażników. Do środka wchodziło się przez poniszczoną, brudną i dziurawą kotarę. Gości nie było wielu, i od razu to co rzucało się w oczy to stoły. Były one niskie, tak że każdy z gości musiał siedzieć. Na szczęście gospodarz przygotował dla każdego po kilka poduszek. Może nie były one najświeższej daty, natomiast sprawiały wrażenie wygodnych i przyjemnych. Na stołach, które były oględnie czyste, stały dzbany a także misy w których można były dostrzec owoce.

Za ladą stał starszawy mężczyzna, ubrany w długie, brudne szaty, który w momencie gdy najemnicy weszli od razu ożywił się i podszedł do gości witając ich serdecznie. Być może to typowe dla tego kraju, a może obecność przewodnika sprawiła, że gospodarz spojrzał na nich łaskawszym okiem. Jak się okazało zarówno jadło jak i jakiś kąt do spania miał się znaleźć.

W czasie gdy Khalid, bo tak miał na imię właściciel przybytku, zachwalał swoje skromne włości najemnicy mogli spokojnie rozejrzeć się po wnętrzu i gościach tu przybywających. W jednym rogu sali siedziało dwóch mężczyzn. Ich twarze były mocno opalone i równie mocno zarośnięte. Ubrani byli przewiewne szaty, a koło nóg spoczywały miecze. Te przypominały szable lecz były one szersze. Także na kolanach trzymali oni jakiś dziwny kwadratowy kawałek materiału, od którego wystawał sznurek. Gomez mimo iż miał tylko chwilę by się im przyjrzeć dostrzegł on na nadgarstku jednego z nich tatuaż. Przypominał on węża. Było jednak za daleko i za ciemno, mimo palących się świec i lampionów.

Kolejną osobą, która mogła zwrócić uwagę przybyszy, był mężczyzna. Siedział on samotnie, co chwilę dolewając sobie coś z dzbana do kubka i popijając go. Przed nim leżała jakaś księga, którą uważnie studiował. Manfred mimo iż przyglądał mu się również ułamek sekundy wiedział już z kim miał do czynienia. Ów osobnik był magiem. Potężnym, bowiem jego aura znacząco odznaczała się, wokół którego fioletowy wiatr zdawał się zbierać.

Youviel od razu swój wzrok skupiła na dwóch elfach. Ci siedzieli w innej części sali, ale na tyle oddaleni od reszty, by móc spokojnie rozmawiać. Jeden z nich wyglądał na łowcę, lub myśliwego. Strój odbiegał od tych, które do tej pory można było spotkać w tej krainie. Skórzane spodnie, skórznia i płaszcz, złożony i leżący koło jego nóg. Drugi z elfów wyglądał bardziej na uczonego a jego strój bardziej pasował do tutejszego. Obaj wyglądali dość młodo, co jednak dla tej rasy było dość normalne.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172