Waldo
|
Plan ucieczki był genialny i prosty. Wilhelm był z siebie dumny, że w porę wziął nogi za pas. Nie miał nic wspólnego ze śmiercią tego zbira i nie zamierzał za niego umierać. Idąc ulicami miasta cieszył się coraz bardziej. Już za chwilę będzie wolny i "Kasa" będzie mógł go w dupę pocałować. Niestety złośliwi bogowie chcieli inaczej. Zamiast cieszyć się wolnością poza murami Nuln, Wilhelm siedział obok świńskiej zagrody, a "Kasa" i paru jego dryblasów, patrzyli na niego posępnymi minami. Groźby herszta były wielce sugestywne, a ich efekt potęgował rozlegający się co kilka chwil świński kwik. Wilhelm nigdy nie lubił tych obleśnych zwierząt. Szczerze mówiąc nawet wieprzowinę uważał za mięso dla plebsu. Cielęcina, baranina, czy sarnina to były mięsiwa godne szlacheckiego przełyku. Jednak, aby móc jeszcze kiedykolwiek w życiu spróbować tych wspaniałości, Wilhelm musiał coś szybko wymyślić. - Panie "Kasa" - zaczął nieśmiało szlachcic - nie będę pana oszukiwał, że nie chciałem uciec, bo chciałem. Pragnąłem tego z całego serca. Nie mam nic wspólnego z nieszczęściem, jakie spotkało pana człowieka. Sam od wielu lat uważam się za nieszczęśnika i gdzie się nie obrócę to jak nie wiatr w oczy, to ktoś podstawia nogę. Proszę mi się nie dziwić, że chciałem dać dyla. Każdy rozsądny człowiek zrobiłby tak samo na moim miejscu. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy aby nie poczekać do rana i zanieść panu skromne informacje jakie posiadam, ale uznałem, że są one niezbyt cenne i niewiele pomogą w rozwikłaniu tajemnicy tego potwornego mordu. Wilhelm zrobił pauzę i spojrzał na "Kasę", aby sprawdzić jakie wrażenie wywołały jego słowa. Facjata bandyty była... po prostu obleśna i szlachcic nie mógł z niej nic wyczytać. Dobrze mówił wuj Wilhelma, Randulf de Buure, że chłopi i reszta plebsu mają tak proste i ograniczone umysły, że z ich fizjonomii nie można wyczytać żadnych emocji. Wuj twierdził nawet, że to dobitny dowód na to, że przez to chłopi bliżsi są zwierzętom niż ludziom, których przypominają tylko z pozoru. Wuj niestety nie zdążył spopularyzować swoich poglądów i tak, jak Wilhelm nie miał zbyt wiele szczęścia w życiu. Wuj Randulf zginął bowiem rozszarpanych przez swoich chłopów pańszczyźnianych, którzy zbuntowali się. Wilhelm odsunął od siebie myśli o wuju i kontynuował swoją opowieść. W jego głowie kiełkował plan, który jak szlachcic miał nadzieję pozwoli mu wyjść cało z tej jakże ciężkiej terminy. - Zatem niech pan słucha, szanowny panie "Kaso" Jak wspomniałem, ja sam za wiele nie wiem. Jednak słyszałem, jak rozmawiali ze sobą Krammer i Waldo o tym, że w mieście szykuje się mała wojenka. Mówili, że ponoć niejaki Ternus, Fernus, czy może Dernus, nie słyszałem dokładnie bo szeptali między sobą, zamierza położyć łapska na haraczach ściąganych od karczmarzy, jak i szmuglu, jaki kwitnie przy magazynach. Ponoć szykował się jakiś gruby zamach. Machnąłem na to początkowo ręką, bo co mnie szlachetnie urodzonego obchodzą jakieś porachunki i rozgrywki w półświatku. Jednak następnego dnia znowu natknąłem się na szeptających między sobą Krammera i Waldo. Mówili, że lada dzień szykuje się jakiś krwawy zamach o którym będzie głośno w całym Nuln. Tyle wiem. Resztę proszę pytać Krammera i Waldo - szlachcic po raz trzeci wymówił nazwiska sąsiadów, głośno i dobitnie, aby utkwiły "Kasie" w pamięci - Oni zapewne wiedzą więcej. Wilhelm spojrzał na pozbawione inteligencji oblicze herszta i modlił się w duchu, aby jego historyjka wystarczyła, aby "Kasa" dał mu spokój. Rzuty: 7,26,89,10,23 |
Waldo gnał ulicami Nuln, uciekając jak wieprzek przed kastracją. Widok był iście kuriozalny, bo nikt to chyba tak utuczonej świni nie zaprzęgłby do wózka, a już na pewno nie spodziewałby się tak energicznego galopu. A jednak pędzili razem hałaśliwie przez ulice miasta i pośród ogólnego łoskotu nie sposób już było stwierdzić, czy to wózek tak sapie i kwiczy, a Waldo skrzypi szaleńczo, czy może odwrotnie. |
Rosen ruszył przed siebie, ówcześnie zakładając na ręce kastety, oraz przesuwając nóż tak by w każdej chwili mógł po niego sięgnąć. Nie miał ochoty na dyskusje ze spaślakiem, więc postanowił załatwić to szybko. Ruszył więc przez bramę i podążył do mieszkania Ritty. Nie zamierzał pukać, po prostu wszedł przez drzwi albo z drzwiami. Uśmiechnął się złowieszczo, a jego poznaczona bliznami twarz mówiła że nie był skory do zabawy. Rozejrzał się bacznie po pomieszczeniu ogarniającwzrokiem izbę, i czy jest z nią jakiś fagas. Gdyby był i się rzucał bez słowa zamierzał posłać mu parę szybkich strzałów w mordę. Zapewne przerobił by ją na mielonkę, ale chuj z tym. Kto mu kazał się odzywać. -Dobra Chuda. - rzucił groźnie, siadając na jakimś krześle. Spojrzał się na babsko, i liczył, że i jej nie będzie musiał obijać mordy. Szkoda niszczyć towar. -Mammun. Podobno chodził z takim jednym. Taki szary, chudy. Szczurkowaty. Gadaj, bo podobno wiesz gdzie poszli i kto to był - warknął. Musiał użyć strasznie dużo słów, a tego nie lubił. Rzuty: 39, 06, 71, 40, 29 |
Ortmann był dobrym klientem i dobrym przyjacielem. Gorzej, że wiadomości jakie przekazywał były po dwakroć fatalne. Eryk zniknąć nie mógł. Nie był na tyle głupi by sądzić, że zdoła się ukryć przed ludźmi „Kasy”. Nie na dłuższą metę. Z drugiej strony któryś klient mógł faktycznie donieść na coś straży. Musiał być albo wpływowy albo być ciężkim naiwniakiem jeśli sądził, że to pomoże. Który to mógł być.. kanonik od Sigmara, ten przejezdny kupiec co to sprzedawał jedwabie? A może ten pochrzaniony Wergelsen, ale to chyba najmniej prawdopodobne było… praworządny gladiator z Norski? Chyba jednak nie. Miał kryjówkę, zresztą sierżant znał ją dobrze – w sąsiedniej kamienicy trzymał mały pokoik na co bardziej trefne medykamenta no i na czarną godzinę, mógł się tam zadekować. Nikt lokalu nie znał, dojście łatwo obserwowalne no i uciec było z niego jak. Może… tylko może, dało by się w razie czego wyjaśnić Kasie, że nie uciekał a do swego warsztatu poszedł. Ale ten niekoniecznie mógł być wyrozumiały dla prawdy. Skinął w podziękowaniu głową i dopiwszy piwo ruszył ku drzwiom. Gdyby sądził, że da radę się urwać z miasta już by go tu nie było. Ale zostawało szukać… mimo, że innych pomysłów za bardzo nie miał. Cóż, nie był wielkim optymistom. Póki co skierował się do kryjówki by przygotować eliksir. Napar kojący, młoda marchew, do tego zioła leśne, maku główna, sproszkowany penis Mammona i łyk wina przepłukanego w ustach. Schodziło jak złoto. Co ciekawe nawet działało. Krammer nie raz zastanawiał się cóż w jego specyfiku gwarantowało tą niezwykła i zupełnie niezaplanowaną skuteczność. Eksperymentować jednak nie zamierzał i składu nie zmieniał. Szkoda ryzykować ryj dla zwykłych badań i zdrowego rozsądku. W Neustadt trudno było o zioła i nawet by z nich zrezygnował… no ale cóż, trzeba się poświęcać. Czasem braki łatał szczawiem rosnącym koło publicznych sraczy na rynku. Trzeba było sobie radzić.. Po załatwieniu kwestii eliksiru zostawało jeszcze wziąć trochę gotowych wytworów i ruszyć się popytać. Stali klienci: drobni kupcy, rzemieślnicy poza cechowi znad rzeki, obozowisko druciarzy koło stawu starej garbarni… pochodzi, popyta. [31,78,34,70,4] |
- Aldred po tym jak otrząsnął się z początkowego zdumienia i szoku. To co spotkało go u mistrza i jeszcze nie przyjemne spotkanie z Karlem, jego największym wrogiem na uczelni. I jeszcze ten jego śmiech przyprawiał Aldreda o napady złości i gniewu. Jak ten chłystek, prostak i buc mógł zostać serwitorem, czy mistrz nie widzi że to zwykł bean pomyślał Aldred. W każdym razie Aldred był w nie lada desperacji, wiedział że ,,kasa'' może być śmiertelnie niebezpieczny, ale jako człowiek mądry wiedział że rozumem i logiką da się wyjść z każdej sytuacji. Tędy udał się jak to zwykle bywa w kłopocie, do przyjaciół, a w sumie do Franza Zwarta powinien być z innymi żakami w karczmie ,,Gęśle i piszczałki'' gdzie żacy jak co noc się bawią i hulają. Jak nie Aldred poszuka Franza w bursie jurystów tam na pewno będzie. A szukał go dlatego że Franz był dobrym przyjacielem i kompanem ale zarazem jurystą, a jak mawiają ,,Hereditas nihil aliud est, quam successio in universum ius, quod defunctus habuerit''. Jak stwierdził Aldred, jeśli w swym testamencie wskaże ,,kasę'' jako winnego swojej śmierć to prawo w tym przypadku będzie musiało zadziałać.A po za tym będzie miał pewność że jego matka i siostra otrzymają trochę grosza po jego śmierci. -------------------------- rzuty K100 1.23 2.34 3.65 4.12 5.78 |
Igor zaklął w myślach. Jak mógł być tak głupi? Był już w mieście z piętnaście lat i zdałoby się, że umie sprawić, by nie doszło do takiej sytuacji. Przeklął swe poddenerwowanie. Trzeba było dłużej się zastanowić. W każdym razie, miał nóż przy bebechach i nie było to miłe uczucie. "Co zrobić?", pomyślał gorączkowo. "Głupi nie jestem, rzucać się nie mogę. Rzucający kończą z nożem w bebechach". Co w takim razie? Nie miał za dużo w sakiewce i gdyby miał pewność, że na sakiewce się skończy, oddałby ją bez wahania. Miał jednak wątpliwości. Zaklął w myślach raz jeszcze. A chciał, zaraza, wsunąć sztylet do rękawa! Ale nie, zostawił go w cholewie. Gdyby miał chwilę, gdyby wyjął nóż... |
Waldo akurat spływał powoli po drewnianym skrzydle drzwi po pierwszej turze wrzasków, gdy usłyszał słodki brzęk pieniądza unoszący się pośród nagle znów względnie cichej i spokojnej nocy. |
Rosen wszedł z wywalonymi drzwiami z prostej przyczyny, były zamknięte. W sumie nikogo w tej dzielnicy nie powinno to dziwić, że „Chuda” zamyka drzwi na noc. Większość mieszkańców okolicy zamykała je i za dnia dodatkowo podpierając klamkę ławą. Nie mniej jednak „Chuda” nie czekała na progu z chlebem i solą i teraz musiała rozejrzeć się za jakimś stolarzem, bo wykopane przy futrynie drzwi wisiały smętnie na słabym zawiasie. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się iż nie wprawiło jej to w przyjacielski nastrój. Tyle, że Rosen miał to w dupie. Jego pytania były krótkie, jakby wyszczekał je zajadły pies. Jednak przekazał wszystko czego chciał się dowiedzieć i teraz pocierając sękatymi dłońmi knykcie pięści osłonięte kastetami mierzył „Chudą” ponurym wzrokiem. - Mogłeś zwyczajnie przyjść i się zapytać… - jej głos był pełen pretensji i żali. Jak każdej baby. Zawsze i wszędzie. Rosen chrząknął, by dać jej do zrozumienia, że nie ma czasu na pierdolenie. Poszło kulą w płot. - … a nie wywalać mi drzwi. Kto mi to teraz po nocy naprawi? Jesteś taki jak wszyscy, tylko byś robił burdel ale posprzątać to już zawsze musi baba. Co ja ci złego zrobiłam, że mnie tak traktujesz? Wiesz, że mam dzieci? Czy zdajesz sobie sprawę… Więcej powiedzieć nie zdołała. Zdała sobie sprawę z tego, że jest nie w sosie dopiero jak wyciął ją w pysk posyłając w łzach pod ścianę. Najwidoczniej wyłamane drzwi jej nie wystarczyły. Ale musiał dać jej punkt za to, że się błyskawicznie ogarnęła i zapanowała nad falą szlochu, który wypełnił jej oczy łzami. Rosen stanął prężąc całą swoją sylwetkę. – Nie mam czasu na pierdolenie. Chudy, szczurkowaty koleżka Mammuna. Co to za jeden i gdzie go znajdę? Nie każ mi kurwo powtarzać! - Nie wiem co to za gnój, wiesz że trzymam się swoich spraw. – „Chuda” łkała łykając łzy. W drzwiach pokoju stanęła mała wystraszona dziewczynka z misiem w dłoni. W drugiej ściskała rączkę jeszcze mniejszego bąbla kryjącego się za framugą. – Co się dzieje mamusiu? Co to za pan? – Ritta zerwała się ze zręcznością zdumiewającą u tak tłustej maciory. Stanęła w drzwiach zasłaniając sobą dzieci, tak jakby Rosen miał im zrobić jakąś krzywdę. On sam spoglądał na wszystko beznamiętnie a jeśli coś czuł, to zachował to dla siebie. – Rosen wiesz, że nigdy nie wtykam nosa w nie swoje sprawy. Ale usłyszałam ich, jak Mammun się z nim żegnał. Usłyszałam wyraźnie, bo poszli tylnym wyjściem, koło wychodków. Ten chudy mu powiedział, żeby go szukał w „Pijanym Strzażniku” koło Zachodniej Bramy. Żeby pytał o Scherera. I że mu się to bardzo opłaci. A Mammun mu odpowiedział, żeby się pierdolił. I że powie o wszystkim „Kasie”. Tamten powiedział mu, żeby się zastanowił, a Mammun mu powiedział, żeby lepiej się dobrze schował, bo jak „Kasa” usłyszy coś tam to jak go dorwie będzie się modlił o szybką i bezbolesną śmierć. Ten chudy zachichotał i wyszedł a Mammun poczekał chwilę i wyszedł za nim. Jakbym miała się zakładać, to bym powiedziała że chciał go śledzić. Nic więcej nie wiem. Proszę, daj nam spokój… Rosen ocenił to co się dowiedział i doszedł do wniosku, że trzyma się to kupy. „Pijany Strażnik”, oberża będąca drugim domem miejskich strażników, urzędników miejskich i żołdaków. Dla kogoś takiego jak on miejsce nie najlepsze. Jak w mało której oberży by się tu wyróżniał. Co innego na przykład ten fircyk Wilhelm! No, ale nie miał go pod ręką a czas uciekał. Nieubłaganie… *** Wilhelm włożył w bajkę cały swój dramatyczny kunszt. Zakończył zaś ją wskazaniem innych rozeznanych. Takich, którzy mogli by powiedzieć więcej, choć gdyby Wilhelm miał się zakładać to by postawił wiele na to, że nie potwierdzą jego historii. Wszyscy w tym mieście kłamali jak z nut, więc istniała szansa; a uczciwie mówiąc Wilhelmowi wiele więcej nie zostało; że „Kasa” połknie haczyk. Że zostawi Wilhelma przy życiu choćby po to by móc skonfrontować sprzeczne opowieści. Że nie rzuci go na pożarcie wieprzom. Wilhelm w duchu na przemian łkał i klął. Herszt zbójów mierzył go taksującym wzrokiem. W końcu z namysłem skinął głową do swoich ludzi. Wilhelm odetchnął z ulgą tak mocno, że niemal namacalnie. - Puścić go szefie? – rudy i szczerbaty zbir podszedł od tyłu do Wilhelma, który pozwolił sobie nawet na uśmiech. Nieśmiały, bo jednak dziś już kilka razy wybił mu podczas śmiechu kły. Nie mniej jednak miał świadomość tego, że jego bajeczka miała kilka słabych punktów. - Nie. Mówisz, że sam niewiele wiesz. Krammer i Waldo, twoi kompani z kamienicy opowiadali o jakimś Ternusie, czy jak mu tam i że on postanowił wejść mi w drogę. I że więcej wiedzą ci twoi druhowie. Nie pomyliłem nic? Cóż, ciekawa historia… - „Kasa” zamyślił się. Wilhelm również. Ciszę przerywało tylko pochrumkiwanie stadka świń. Już nie wyglądały aż tak groźnie. - … i nie pozostaje mi nic innego jak ruszyć na poszukiwanie Krammera i Waldo. Aż chciało by się rzec, że powiedziałeś mi o tym zbyt późno. Bo wszak mogłeś powiedzieć mi o tym wcześniej. Czemuś tego nie uczynił? – „Kasa” dopytywał uważnie obserwując Wilhelma. Wilhelm w myślach klął i szukał odpowiedzi. Żadna przekonująca nie przyszła mu do głowy. – Nie ważne. Nie powiedziałeś, to nie powiedziałeś. Czasu sie nie cofnie. Ty więcej nie wiesz, więc w sumie jesteś mi już niepotrzebny. Pozostała odpowiedź co ja mam z tobą zrobić? - Puścić? Powiedziałem już wszystko. – błaganie w głosie Wilhelma było niemal namacalne. - W sumie masz rację. Lepiej było by cię puścić. – Kilku jego ludzi zaszemrało. - Jednak niestety nie mogę tego zrobić. Próbowałeś uciec. Próbowałeś zrobić ze mnie głupca. Nieładnie. – „Kasa” pokręcił głową z dezaprobatą. Jego ludzie też. Nawet Wilhelm pokręcił głową nad swoją głupotą. Na szczęście „Kasa” był w nastroju. Gdyby nie był… - Wrzućcie go! Rozkaz padł. Wilhelm poczuł jak czyjeś ręce porwały go w górę, po czym spętany przeleciał przez balustradę i runął głową w dół pomiędzy wieprzki. Krzyczał, lecz jego krzyk ginął w głośnym, radosnym kwiku. Nadeszła pora karmienia… *** Waldo skorzystał ze swej starej znajomości, bo ratować matulę. Miał szczęście i to Erna otworzyła drzwi. W kilku słowach wytłumaczył jej o co mu chodzi i pomimo marudzenia staruszki posłał ją do kamienicy Cerninga. Pomogła w tym znaleziona niedawno sakiewka. Rozstawał się z nią z bólem serca. Rozdzierającym bólem serca. Pomyślał jednak, że gdyby Reeb zabił jego mateczkę ból mógłby być większy. To przeważyło, choć Waldo cały czas zastanawiał się, czy aby na pewno ból utraty sakiewki nie był większy. Musiał by porównać a tego robić nie chciał. To by oznaczało stratę obu. I matki i sakiewki. Za tak wielką stratą Waldo nie był by w stanie żyć. *** Igor miał małe szanse wyjść z tarapatów cały. Jeszcze mniejszą na zachowanie sakiewki. Tyle, że pieniądze zawsze można zarobić jak się żyje. Zatem ocalenie życia uznał za priorytet. I w tym kierunku podjął swe działania. Pomógł mu w tym wydatnie pędzący środkiem ulicy, niczym szlachecki powóz, Gruby Waldo. Biegnąc robił on tyle harmidru, że nie sposób było nie poświęcić mu choć krzty uwagi. Igorowi zaś więcej nie trzeba było. Ledwie „Milczek” i „Jęzor” zerknęli ku Waldo, on cisnął garścią monet „Milczkowi” w twarz. Wszystko zamarło na ułamek chwili. Igor sięgający ku swemu sztyletowi, „Milczek” próbujący uchylić się przed pędzącą na spotkanie jego twarzy garścią skrzącej się mamony, „Jęzor” który skoczył ku Igorowi by schwytać go w uścisku nim zrobi jakie głupstwo i Waldo, którego uwagę błyskawicznie zaprzątnęły padające monety. Dźwięk pieniądza upadającego na ziemię zbudził jego instynkt łowcy i Gruby Waldo dzierżący solidny trzonek od topora ruszył w kierunku pogrążonej w półmroku bramy. Igor skulił się unikając chwytu „Jęzora” i skoczył przed siebie, na spotkanie idącego w jego stronę Waldo. Poczuł jednocześnie bolesne ukłucie w boku – „Milczek” musiał zdążyć ożenić go kosą. Waldo ujrzał wypadającego z bramy Igora oraz dwóch nie najmłodszych zbirów z których każdy trzymał w ręku lśniące ostrze. Byli wyraźnie nie w sosie, że stracili przewagę a ich ofiara im uciekła. Nie mniej jednak sprawiali zdeterminowane wrażenie. - Spierdalajcie stąd obaj. Nie ma tu dla was niczego. – „Milczek” wyraźnie był bardziej wygadany, niż „Jęzor”. Igor dopadł Walda i dopiero przy nim się odwrócił ku bramie. „Jęzor” klęczał i zbierał monety wyszukując ich w nierównym i błotnistym podłożu. „Milczek” stał z nagim ostrzem mierząc wzrokiem ich obu. Nie było w nim cienia sympatii. – Czy ja kurwa mówię po bretońsku?! Wynocha! Igor dotknął lepkiego boku i uniósł do góry dłoń widząc, że jest cała w krwi. Od razu poczuł się słaby. Nie wiedział jak głęboką jest rana, ale wyraźnie słabł i nie miał najmniejszej ochoty na awanturę. Tyle, że tam utracił swą sakiewkę a z nią swój majątek. No, i był jeszcze Waldo. Waldo, który uwielbiał każdy darmowy grosz… *** „Gęśle i piszczałki” były w sumie niedaleko i dla tego Eckhardt postanowił tam skierować swe kroki. Wciąż nie mógł zrozumieć tego co się stało. Był pewien Mistrza. Był pewien wielu rzeczy, ale świat stanął mu na głowie. Postanowił napisać testament i miał tylko nadzieję, że Franz będzie trzeźwy. Tylko w takim stanie mógłby bowiem cokolwiek napisać. A Aldred pamiętał, że Franz lubi sobie wypić. Pora była taka, że zastanie trzeźwego Franza graniczyło z cudem, ale właśnie cudu potrzebował Adred w tej chwili. Cudem jednak nie była podchmielona banda żaków, która wylazła nań z jakiegoś zaułka. Aldred słyszał wesołków, jak śmiejąc się przypijali do się naśmiewając się z jakiegoś wykładowcy i przedrzeźniając „Palabola! Palabola!” Uśmiechnął się sam słysząc udane naśladownictwo sepleniącego profesora. Sam by chętnie jednemu ze swoich wykładowców, do nie dawna jego największy autorytet, posłał do piachu. Mógłby w tej chwili gołymi rękoma tłuc jego czaszką o bruk! Mógłby wepchnąć mu kciuki w oczodoły, złapać za jaja i miażdżyć. Mógłby… - Brać go kamraci! – krzyknął jeden z żaków, tykowaty dryblas w śmiesznym kapelusiku, który cisnął w Aldreda trzymaną flaszką. Ekhardt uchylił się błyskawicznie i z przerażeniem spostrzegł, że prócz dryblasa rzuciło się ku niemu kilku innych studentów. O wojnach pomiędzy żakami słyszał wiele, ale nigdy nie brał udziału w żadnej scysji. Nigdy też nie był w centrum takiego wydarzenia. Dla tego też nie wiedział, że powinien dać drapaka. Albo jeszcze lepiej w ogóle uniknąć spotkania z uczniakami. Cofnął się pod ścianę, ale już go otoczyli odcinając mu drogę ucieczki. Byli pijani i chętni do bitki. Na kamizelkach nosili emblematy Wyższej Szkoły Inżynierii. Przez myśl Adredowi przeleciało, że pewnie wzięli go za adepta Imperialnej Akademii Artylerii, bo wiadomo było że obie uczelnie rywalizują na wszelkich możliwych polach, ale w tej chwili sprawa była bez znaczenia. Musiał jakoś wykaraskać się z tarapatów… *** Krammer zaszył się w swej drugiej i ostatniej melinie i oddał przygotowaniu eliksiru. To go zawsze uspakajało. Wielogodzinna praca pochłaniała go na tyle, że nie odczuwał upływu czasu. Pochłonięty bez reszty przez ważenie, mierzenie, oczyszczanie, podgrzewanie a dalej schładzanie nie zwracał uwagi na nic. Najdłużej zajęło mu sproszkowywanie uciętego Mammunowi członka. Wysuszenie go do stanu umożliwiającego sproszkowanie trwało wieczność. Wieczność w której się zanurzył bez reszty. Pewnie dla tego nie zwrócił uwagi na upływ czasu i na to, jak wiele go wymagało przygotowanie tego prostego specyfiku… *** Wilhelm próbował kilkukrotnie powstać, ale skrępowane z tyłu ręce i nogi związane w kostkach skutecznie uniemożliwiały mu obronę przed walczącym o „paszę” stadem świń. Potężne maciory cisnęły się wokół niego zaciskając swe zęby na jego bezbronnym ciele a ich ciężar raz po raz powalał go przy każdej próbie powstania. Krzyczał, ale jego krzyk tonął w ogólnym kwiku i chrząkaniu wieprzy i śmiechu zbirów „Kasy”. Ból rozrywanego żywcem ciała odejmował rozum. Wilhelm czuł, że musi uczynić coś jak najszybciej, musi… Jego rozmyślania nad tym co musi przerwał wielki knur, który przyciśnięty przez inne zwalił się na Wilhelma pozbawiając go tchu. Poczuł zębiska świń na każdej części swego ciała. Krew uderzyła mu do głowy, serce waliło jak oszalałe. Pęcherz nie wytrzymał i Wilhelm zmoczył spodnie, ale i tak nikt się tu tym nie przejął. Utytłany w błocie i łajnie miotał się próbując na próżno uciec przed wszechobecną żarłocznością. Wył, błagał, krzyczał, lecz nikogo tu w zagrodzie i poza nią, zupełnie to nie interesowało. Modlitwa przyszła mu do głowy na samym końcu. Kiedy któryś z wielkich knurów rozszarpał mu połowę twarzy wyrywając żuchwę i miażdżąc oczodół wraz z okiem. Wilhelm tego już nie czuł… [Proszę brody o nie postowanie i kontakt na PW] |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:47. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0