|
Gotte zrzędził i marudził całą drogę. Nie w smak było mu zostawanie w tej okolicy. Chciał wyruszyć, wyruszyć daleko, daleko stąd. Najlepiej w zagraniczne krainy. I mimo iż wcześniej był przekonany, że właśnie w tamtą stronę zmierzają, to z każdą dalszą godziną coraz bardziej w to powątpiewał. Zdawało się, że obawa przed nieznanym i miłość do terytorium Imperium zwyciężała. Tak to przynajmniej postrzegał Miller. |
|
Magia lecznicza działała fenomenalnie. Wystarczyły zaledwie trzy doby, aby odzyskał pełnię sił. Już o świcie dnia czwartego powrócił do porannych treningów rozpoczętych jeszcze w czasach, w których był zawodnikiem. Niemniej była w nich pewna odmiana w postaci zakończenia. Bogowie już nie raz wspomogli khazada w momentach, zdawałoby się, beznadziejnych. Do tej pory poświęcał im mniej uwagi niż oni jemu, co stawiało go w nieco kłopotliwym położeniu. Musiał to naprawić. Od tej chwili postanowił sobie, że będzie poświęcał im czas każdego ranka lub wieczora po treningu. Mijały tygodnie. Napływały informacje o smoku nazwanym Terroristenbergiem, posunięciach możnych w celu pozbycia się problemu szalejącego, palącego wszystko gada. Dodatkowo jeszcze niski poziom rzeki, pożary łąk i lasów. To wyglądało zupełnie jak klątwa mająca zniszczyć Heisenberg. Ostatnie tygodnie były trudne dla tych rejonów, zaś Hammerfist musiał przyznać, że w znacznym stopniu się do tego przyczynili. Zamienili jeden problem na inny, większy. Chciał pomóc, pozbyć się problemu raz na zawsze podejmując większe ryzyko, ale okazało się to bardzo nieopłacalne. Każdego dnia myślał, że skoro przyczynił się do rozpętania tego całego chaosu, to powinien również przyłożyć rękę do jego zakończenia. W taki czy inny sposób. Głównie inny, ponieważ nie chciał ponownie stawać naprzeciw smoka, nie zamierzał z nim walczyć. Coś jednak musiał zrobić. Bert okazał się być najrozsądniejszym z nich wszystkich. Jako jedyny stanowczo przeciwstawiał się chęci wydobycia drzewca, a potem zasklepiania rany. To była słuszna decyzja, ale postanowili inaczej, przez co zginęło mnóstwo osób. Arno żałował, że nie posłuchał przyjaciela, lecz teraz nie mógł już tego odkręcić. Bankierzy i spekulanci natomiast wykupywali ziemię po obniżonych cenach, co zaciekawiło krasnoluda do tego stopnia, iż sam zaczął podpytywać w temacie. Dowiedział się, że można było kupić grunta i budynki za połowę ich realnej wartości. Najprawdopodobniej wystarczyło odblokować rzekę, by w niedługim czasie powróciła do swojego normalnego biegu, zaś ceny wróciły do normy. Problemem było jednak to, iż wszelkiej maści poszukiwacze przygód nie wracali z gór z niewyjaśnionych powodów. Gobliny? Krasnoludy? Giganty? Ciężko stwierdzić. Z drugiej strony oni dokładnie wiedzieli gdzie leży źródło problemów z suszą Heisenbergu, a także znali skuteczną broń przeciwko smokowi. Leżała pogrzebana pod kamulcami. Wkrótce zebrali się wszyscy w krypcie pod świątynią, z dala od uszu mogących usłyszeć zbyt wiele. Tam Arno dowiedział się, że Edmund i Eryk planują naprawić wyrządzone szkody u źródła, a także z zadowoleniem usłyszał, że reszta jest zgodna - wyruszają ponownie. Należało się przygotować, zebrać zapasy żywności, kilofy i liny a także pomodlić się za to, by bogowie wciąż spozierali na nich łaskawym okiem i opiekowali się tą wyprawą. I żeby tym razem decyzje, które podejmą były słuszne. - Wyruszymy nim, powiedzieć jedno jeszcze chciałbym. Ziemi i nieruchomości ceny na łeb spadły i szyję przez rzeki poziom niski. Co na zakup powiedzieli byście? Sprzedać można byłoby po zwałów w górach usunięciu. Połowę ceny kosztują zaledwie, a utargować może coś dałoby jeszcze się. Co na to wy? - zaproponował Arno. |
Zniszczenia, czynione przez smoka, rosły. |
Aldric chciał czym prędzej opuścić okolicę na co Wagner pewnie by się zgodził, ale argumenty przyjaciela musiałyby być inne. Moritz może należał do osób szukających bezpośredniej walki, ale jeżeli chodzi o samą ideę stawiania czoła temu co niebezpieczne, często też niegodziwe, to czeladnik był zwykle w pierwszym rzędzie. Jego słabość w walce jako takiej też zaczynała go już drażnić dlatego od pierwszego dnia rekonwalescencji jego przyjaciół Moritz Wagner zaczął trening. Nie był on jednak osobą, która zapaliła się białym, potężnie intensywnym płomieniem, aby za kilka dni zgasnąć. Nie. Moritz nie rzucał się na głęboką wodę dlatego zaczynał od podstaw. Pierwsze treningi musiały wyrobić u niego chociaż podstawy systematyczności. O kondycji póki co nie można było mówić, ale... od czegoś miał przecież niestrudzonego, upartego jak stado wołów, krasnoluda. Wystarczyłoby zapewne poprosić Grimma aby ten zaczął z Moritzem trening o wiele cięższy niż ten był w stanie znieść... Wagner nie mógł przejść do porządku dziennego z tym co stało się z Heisenbergiem. Miasteczko niemal przestało istnieć. Z większość zabudowań zostały zgliszcza, mieszkańcy w dużej mierze pouciekali albo zginęli, a ci co zostali w okolicy nie myśleli nawet o odbudowaniu czegokolwiek. Obecnie najważniejsza była dla nich rodzina, a dopiero później jakiekolwiek dobra. Ci ludzie mogli zacząć wszystko od nowa, ale zdecydowanie lepiej było zaczynać jako świeżo mianowany rycerz czy arystokrata, a nie jako bezdomny samotnik, który stracił rodzinę w pożarze. Ktoś o tak dobrym sercu jak Moritz nie powinien tamtego dnia wychodzić na miasto, ale chciał to zrobić aby pomóc komukolwiek. Czy też opatrzyć nogę czy zwyczajnie pochylić, wysłuchać i pocieszyć. Wcześniej zwaśnieni kapłani wyrastali powoli na liderów lokalnej społeczności. Ludzie w tych najgorszych czasach zwracali się do Bogów chociaż Wagner wiedział, że wiele jeszcze łez wypłynie z oczu osieroconych synów i tracących dzieci matek zanim którykolwiek Bóg wysłucha ich modłów. Smok to nie była byle plaga suszy. To było żywe stworzenie. Mądre, stare i potężne, które pierwsze kilka eskapad spali zanim da się położyć trupem. Wagner nie odpuszczał treningów i ćwiczył codziennie. Po pierwszym tygodniu był gotów poprosić o pomoc Grimma, który jak mało kto znał się na walce. Czeladnik wiedział, że aby osiągnąć cokolwiek musiał nie tylko trenować ciało i charakter, ale też zmienić nieco swoje nastawienie. Człowiek, który nie miał zamiaru wyrządzać krzywdy, choćby w obronie własnej, zdecydowanie prędzej powinien brać się za plewienie ogródka niż trening szermierki. On zaczynał nad sobą pracować, ale jak to mówią nie od razu Nuln zbudowano. - Ja tam nawet mogę z wami iść szukać tej włóczni. - powiedział Wagner. - Coś jednak mi mówi, że na tę wyprawę na smoka to bardziej trzeba szukać samobójców aniżeli tych mających jeszcze sprawy na tym świecie. Broń jednak można znaleźć i jakiegoś giganta ubić. Byle nie tego pomocnego. Za długo już się narażamy pod przykrywką. - Sami iść nie powinniście. - stwierdził Kaspar. - Pójdę z wami. A nuż się nam uda znaleźć to drzewce. Mniej więcej wiem, gdzie powinno być, a to lepsze, niż mapa. - W rzeki odblokowaniu przydać mógłbym się. W końcu jako górniczego trochę poznałem fachu. Czasem wiedzieć jak w kamień uderzyć trzeba, coby odpuścił kosztem najmniejszym. Poza tym, smokaśmy wypuścili, to i rękę do ubicia przyłożyć by wypadało - powiedział Arno. - Rzucać na niego zamiaru nie mam się, ale wiedzy przewagę mamy. Drzewce zdobyć musimy i co w nim niezwykłego jest dowiedzieć się. Wtedy na zabicie Terroristenberga sposób poznamy. I Księżnej Wielkiej przekazać go mogli będziemy. - dodał wyjaśniająco. - Od razu ruszamy czy jeszcze jakieś sprawy chcecie załatwić? Poszukiwania włóczni mogą nie być takie proste. - powiedział Wagner po chwili zastanowienia. - Musimy mieć zapasy. - wtrącił się Kaspar. - Na dobrych kilka dni. I do tego jakieś narzędzia. Gołymi rękami nie zdołamy odkopać włóczni. - Łoj chłopięta, chłopięta. Ady tam nas może przecia zjeść cosik. - Smutnym głosem rzekł Gotte, nie będąc nazbyt zadowolonym z pomysłu wyprawy. - Cosik, ale nie smok. - stwierdził Kaspar. - Za mały z nas kąsek. Terroristenbrg będzie szukać poważniejszej zdobyczy. - No to mi kamień z serca spadł, Jościk. Kamień z serca. - odparł Gotte. - Ale, jam myślę, że i tak lepiej, hen, hen, stąd. - Namawiał, jak każdego wcześniejszego dnia. - Musimy pomóc tym biednym ludziom, Gotte. - powiedział Moritz. - Nie pierwszy raz narażamy życie w ważkiej sprawie. Wiedz, że podróżując z nami będziesz miał to niemal codziennie. - Ale my też będziem biedne, jak nas cosik zje. - zauważył Gotte. - Kto nas tu uratuje? Kto? Nikt tu. Tu nie są dobre ludzie, ratujące. Ja wam mówię. - Ważne, że my są dobre i ratujące. - odparł Kaspar, naśladując słownictwo przyjaciela. - Tak, tak. Tak jest. Nie bój ta się, Gotte pomoże wam - odparł, jednak jego głos nie był pewny. Bardziej brzmiał, jakby Gotte był zawiedziony, czy wręcz załamany. - Ruszmy jutro, o świcie. - rzekł brodacz nie kryjąc zdziwienia, ale i zadowolenia z decyzji przyjaciół. - Pomogliśmy Herr Volkmarsonowi wiele, czas się pożegnać. Wyruszymy na wschód i obejdziemy łukiem ku górom. Lepiej, by nikt nie wiedział o naszej wyprawie. - Zgadzam się. - Kaspar poparł przedmówcę. - Im mniej się rzucamy w oczy, im mniej o nas wiedzą, tym lepiej. No chyba że wrócimy w chwale. |
Gotte bardzo chciał opuścić okolicę, w której się znajdowali. Mamlał jęzorem o tym i mamlał, jednakże pozytywnej zmiany dla niego to nie przywodziło. Ostrzegał kompanów, że źle się to skończy i wiedział, że tak będzie. Przewidywał to w swoich bohaterskich kościach, ale nikt go nie słuchał. Niestety. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00. |
|
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0