lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WARHAMMER] Chłopcy ze Stirlandu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/15742-warhammer-chlopcy-ze-stirlandu.html)

AJT 11-02-2018 22:20

Gotte zrzędził i marudził całą drogę. Nie w smak było mu zostawanie w tej okolicy. Chciał wyruszyć, wyruszyć daleko, daleko stąd. Najlepiej w zagraniczne krainy. I mimo iż wcześniej był przekonany, że właśnie w tamtą stronę zmierzają, to z każdą dalszą godziną coraz bardziej w to powątpiewał. Zdawało się, że obawa przed nieznanym i miłość do terytorium Imperium zwyciężała. Tak to przynajmniej postrzegał Miller.

Co gorsza jednak, coraz to inne pomysły padały, które nie dość, że oddalały podróż w dalsze krainy, to jeszcze oddalały opuszczenie tych terenów, na których właśnie się znajdowali. Miller biedny jednak nie miał siły przebicia. Toteż poszedł do klasztoru i wysłuchiwał pomysłów by iść do Heisenbergu. No to jednak długonosy już nie przystał. Jeśli ktoś podąży do miasta, to on zostanie w świątyni. Tu czuł się bezpieczniej.

I tu, za namową Arno, udał się do kapłana Shallyi. Poparzenia po potyczce ze smokiem jeszcze odczuwał. Oby kapłan znał się na swojej robocie i odpowiednoio wszystko ponaprawiał...

Campo Viejo 13-02-2018 05:39




Vorgeheim, 2522 roku K.I.
Wielkie Hrabstwo Wissenlandu,
Góry Szare
okolice Heisenbergu

Świątynia Morra na pierwszym poziomie przypominała przybytek Shalaya, ze względu na ilość rannych i chorych, oraz w ogóle żywych ludzi, między którymi posługiwali ochotnicy pomagający kapłanowi Shalaya i kilku siostrom zakonnym. Miedzy nimi pomagał brodaty Aldric, tam rekonwalescentował się Arno oraz Gotte. Ten ostatni co prawda, z początku, posłuchu wśród przyjaciół nie zaznał w swym gorliwym namawianiu na opuszczenie okolicy, lecz w myśl zasady, że koło, co skrzypi doczeka się pierwsze tłuszczu, czy też bachorek co drze japke głośno, dostanie cyca z mleczkiem, tak i on nawijając makaron na uszy kompanów urabiał swoje liżąc rany. Moritza nawet za bardzo nie musiał przekonywać, bo serca tamten do polowania na porządnego giganta w swym sumieniu nie mógł łatwo znaleźć. Arno, po trzech dniach na nogi postawiony magią leczniczą, gotów był się z Millerem zgodzić, bo wyprawa do Heisenbergu nie wniosła niczego nowego, prócz potwierdzenia przypuszczeń i opowieści, że z miasteczka zostały dymiące zgliszcza okolone murem, z zachowanymi nielicznym kamienicami z cegły i kamienia oraz magazynami i domami przy rzece, przepływającej środkiem ruiny. Niewielu ludzi tam spotkali, spod ciemnej gwiazdy oportunistów oraz tych, którzy bliskich szukali, czy też na takowych czekali, lub resztę dobytku pilnowali, czy też wreszcie takich, co to rozum postradali od onych wszystkich kalumnii, co na ich karki w tym roku spadły, jedna klątwa gorsza od drugiej.

Ani w mieście, ani w okolicy, ani nawet w Światyni Morra, było nikogo, kto autorytetem władzy nad wszystkimi mógł się legitymować, lub do takiego obowiązku poczuwać. Jako taki mir wśród uchodźców miał Kapłan Shallaya, a na terenie Przybytku Pana umarłych, Maksymilian Volkmarkson. Ludzie sami organizowali spośród siebie grupy porządkowe w skład której wchodziło dwóch byłych strażników miejskich, jeden weteran w słusznym już wieku, zaś reszta to była młodzież i mieszczanie z wojaczką niewiele wspólnego na co dzień mający.

Każdego dnia przybywali gońce i wysłannicy okolicznych miast, by na własne oczy zobaczyć i wargami swymi złotouście przekazać możnym pracodawcom, jak się sprawy mają u podnóża gór przy Heisenbergu. Każdego dnia słyszano doniesienia o dostrzeżonym smoku, co terroryzował okolicę w poszukiwaniu pożywienia. Pożarte bydło, płonący las, czy usmażony wóz na trakcie, to nie było nic nowego.

Mijały dni, a później tygodnie i choć smok podobno zapuszczał się coraz dalej od gór, ku wioskom i farmom, to nadal nikt nie poczuwał się do obowiązku rozprawy z gadem. Okoliczna szlachta oglądała się ku właścicielce tegoż regionu Wielkiej Księżnej Emmanuelle von Liebewitz, a gdy Terroristenberg, jak zaczęto nazywać problem nowym imieniem, obżarł się kozami averlandzkiego Saffenhugel przy Górach Czarnych, to Baron Joachim Baum opłaconymi ludźmi obwieszczał na traktach, rogatkach oraz i placach wiosek i miast, że Postrach Górski jest i Nizinnym po obu brzegach Reiku oraz Gór Szarych. Mądrzy powiadali, że naciągnąć ucha chce u możnych rodzin Alptraumów i Leitdorfsów, a dokładniej ich głębokich sakiew, gdyż taka wyprawa na rozwiązanie kwestii smoczej, to nie lada wydatek. Kwestia, którą każdy chciał widzieć rozwiązaną, acz wydatkiem innych.

O stanowisku elfów wobec nowego zagrożenia, czy nawet Bretonnii, nikt przy Heisenbergu nie wiedział. Krasnoludy zdawały się w ogóle nie interesować problemem, lecz wiedzieć o nim musiały niechybnie ze względu na Granitową Przełęcz oraz bliskie sąsiedztwo gada. Albo nie poznawały się do problemu, a tylko gór, w których smok miał leże, albo nie kwapili się niczego z ludźmi konsultować.

Minął miesiąc, a susza w regionie dała się we znaki po dwakroć gorzej, gdyż poziom rzeki spadł do rekordowo niskiego poziomu, jakiego nikt z żyjących nie pamiętał. Pożary łąk i lasów rozpowszechniały się gwałtownie i bez wspomagania smoczego ognia. W tym czasie Heisebnerg zaczynał nieśmiało się odbudowywać, budynek po budynku, niektórzy ocaleni, wciąż z trwogą w sercach, wracali do zgliszcz domów. Dwa razy Terroristenberg do miasteczka nie wlatywał, więc dodawało to otuchy. Z Meissen przybył kolejny zarządca miasta, który stał się nie zawieść jak jego poprzednik, który zaginął po kilku dniach spędzonych na gruzach nędzy i rozpaczy. Zaczęli napływać wędrowni desperaci, którym praca w niebezpiecznych warunkach lepsza była od żadnej, rzemieślnicy, robotnicy, choć wciąż w niewystarczających liczbach, aby widać było duży postęp prac przed tegoroczną zimą. Zaś spekulanci i bankierzy wykupywali grunta za bezcen, bo wielu właścicieli winnic i farmerów wyprzedawało się, aby uniknąć bankructwa, więzienia dłużników, lub utraty życia. Pojawiali się również różnego sortu awanturnicy, zbrojni najemnicy, łowcy przygód i sławy, a nawet kilku rycerzy. Rozchodzili się po górach, rzadko wracali, co odstraszało następnych odważnych bohaterów.

Nikt z żyjących w okolicy nie wiedział o wyprawie Chłopców ze Stirlandu w góry, a przynajmniej nie była to wiedza powszechna, choć niektórzy miejscowi byli świadomi, że ich ostatni oficer sprzed spalenia miasta, z jakiegoś powodu poszukiwał. Kiedy zaczęły pojawiać się obwieszczenia z herbem Wielkiej Księżnej o poszukiwaniu przewodników górskich i wszystkich, którzy posiadają informacje o smoku, miejscu jego kryjówki, i tak dalej. Szykować się musiała wreszcie wyprawa z prawdziwszego zdarzenia.




- Słuchajta chłopy. - rzekł Bauer zwany Lutzenem, w komitywie z Kanincherem alias Ludenem, którzy zwołali tajne spotkanie w krypcie świątynnych podziemi, gdzie tylko kapłan i nowicjusze Morra wstęp mieli do przebywania między spoczywającymi, na zimnych granitowych blatach, nagimi ciałami umarłych przygotowywanych do pogrzebowych rytów.
- Z Edmundem doszlimy do wniosku, że wszystek w naszych rękach i błogosłwieństwie bogów. Chcemy w góry ruszyć, aby primo, podnieść poziom rzeki i ulżyć okolicy…
- A secundo - zauważył Morryta. - Ten magiczny drzewczyk odnaleźć i nim wykończyć jakiego giganta. Słyszałem od miejscowych, bom wypytał i ucho czujne miał na tą sprawę, że nikt więcej olbrzyma nie widział. Ale i dziwić się co nie ma, gdy ni bydła, ni zwierzyny nawet innej aniżeli padliny próżno tutej szukać. Ale czy to jeden po ziemi stąpa?
- Wiemy ile przeszliście tam w górach. - powiedział Eryk. - Ile was to kosztowało zdrowia… To i namawiać nie chcemy na powrót. Jeno mapę nam zmalujcie jak tam dotrzeć. Może sami wyruszym, może za przewodników się najmiem u zbrojnych księżnej, a potem zapolujem. Jeśli co macie, co nam przydać się może, to nie pogardzim.
- A wam przyjść może tłumaczyć się przed ludźmi Księżnej, gdy się dowiedzą, żeście do pogadania mieć mieli z kapitanem. Ja Edmunda już niestety nie przypominam, choćbym i chciał. - jedną ręką pomasował się po bękaty bebechu, a drugą poklepał po ostrzyżonej krótko łepetynie.
Faktycznie, przystojnego banity z Oberwill kompletnie nie przypominał, a szaty kultu Morra czarnym cieniem zakrywały przeszłość młodzieńca.
- A Eryk Bauer poległ we Franzenstein przy wielu naocznych świadkach. - wtrącił Sigmaryta. - Więc w nas… nas raczej nie zobaczą, choćby i to byli Łowcy Czarownic, czy pierwszego sortu zawodowcy. Wam ryzykować nie wypada. A nawet tobie Gotte, boś z Biberhof, i tak ci w papierach stoi, więc i na nich rzucić możesz przypadkiem niepożądane skojarzenia.
Westchnął i zmienił temat.
- Jeśli nam się uda, to do Miasta Białego Wilka wrócimy. Nazwiska nasze wszystkie oczyścimy w następnym roku, bo wizyta nas nie ominie w Reiklandzie u Crutzenbacha, a później w Altdorfie o pardon prosić z dowodami żeśmy prawi ludzie.
- I krasnolud. - bąknął Arno.
- Co wy na to? - zapytał Morryta.




Alaron Elessedil 18-02-2018 22:46

Magia lecznicza działała fenomenalnie. Wystarczyły zaledwie trzy doby, aby odzyskał pełnię sił. Już o świcie dnia czwartego powrócił do porannych treningów rozpoczętych jeszcze w czasach, w których był zawodnikiem. Niemniej była w nich pewna odmiana w postaci zakończenia.

Bogowie już nie raz wspomogli khazada w momentach, zdawałoby się, beznadziejnych. Do tej pory poświęcał im mniej uwagi niż oni jemu, co stawiało go w nieco kłopotliwym położeniu. Musiał to naprawić. Od tej chwili postanowił sobie, że będzie poświęcał im czas każdego ranka lub wieczora po treningu.

Mijały tygodnie. Napływały informacje o smoku nazwanym Terroristenbergiem, posunięciach możnych w celu pozbycia się problemu szalejącego, palącego wszystko gada. Dodatkowo jeszcze niski poziom rzeki, pożary łąk i lasów. To wyglądało zupełnie jak klątwa mająca zniszczyć Heisenberg. Ostatnie tygodnie były trudne dla tych rejonów, zaś Hammerfist musiał przyznać, że w znacznym stopniu się do tego przyczynili. Zamienili jeden problem na inny, większy.
Chciał pomóc, pozbyć się problemu raz na zawsze podejmując większe ryzyko, ale okazało się to bardzo nieopłacalne.

Każdego dnia myślał, że skoro przyczynił się do rozpętania tego całego chaosu, to powinien również przyłożyć rękę do jego zakończenia. W taki czy inny sposób. Głównie inny, ponieważ nie chciał ponownie stawać naprzeciw smoka, nie zamierzał z nim walczyć. Coś jednak musiał zrobić.

Bert okazał się być najrozsądniejszym z nich wszystkich. Jako jedyny stanowczo przeciwstawiał się chęci wydobycia drzewca, a potem zasklepiania rany. To była słuszna decyzja, ale postanowili inaczej, przez co zginęło mnóstwo osób. Arno żałował, że nie posłuchał przyjaciela, lecz teraz nie mógł już tego odkręcić.

Bankierzy i spekulanci natomiast wykupywali ziemię po obniżonych cenach, co zaciekawiło krasnoluda do tego stopnia, iż sam zaczął podpytywać w temacie. Dowiedział się, że można było kupić grunta i budynki za połowę ich realnej wartości. Najprawdopodobniej wystarczyło odblokować rzekę, by w niedługim czasie powróciła do swojego normalnego biegu, zaś ceny wróciły do normy.

Problemem było jednak to, iż wszelkiej maści poszukiwacze przygód nie wracali z gór z niewyjaśnionych powodów. Gobliny? Krasnoludy? Giganty? Ciężko stwierdzić.

Z drugiej strony oni dokładnie wiedzieli gdzie leży źródło problemów z suszą Heisenbergu, a także znali skuteczną broń przeciwko smokowi. Leżała pogrzebana pod kamulcami.

Wkrótce zebrali się wszyscy w krypcie pod świątynią, z dala od uszu mogących usłyszeć zbyt wiele.
Tam Arno dowiedział się, że Edmund i Eryk planują naprawić wyrządzone szkody u źródła, a także z zadowoleniem usłyszał, że reszta jest zgodna - wyruszają ponownie. Należało się przygotować, zebrać zapasy żywności, kilofy i liny a także pomodlić się za to, by bogowie wciąż spozierali na nich łaskawym okiem i opiekowali się tą wyprawą. I żeby tym razem decyzje, które podejmą były słuszne.

- Wyruszymy nim, powiedzieć jedno jeszcze chciałbym. Ziemi i nieruchomości ceny na łeb spadły i szyję przez rzeki poziom niski. Co na zakup powiedzieli byście? Sprzedać można byłoby po zwałów w górach usunięciu. Połowę ceny kosztują zaledwie, a utargować może coś dałoby jeszcze się. Co na to wy? - zaproponował Arno.

Kerm 19-02-2018 13:10

Zniszczenia, czynione przez smoka, rosły.
Być może rosły wraz ze wzrostem odległości, jaką musiały przebyć informacje o tych spustoszeniach, ale nawet uwzględniając ten fakt nie dało się ukryć, że bestia zasłużyła na swoją złą sławę.
Kaspar zdawał sobie sprawę z tego, że to jego działania przyczyniły się do wznowienia smoczej aktywności, dlatego też stale nakłaniał kompanów na wyprawę w góry, na podjęcie próby odzyskania oręża, który na tak długo unieruchomił smoka. Był pewien, że wystarczyłby jeden celny strzał z balisty, by definitywnie rozwiązać problem, który powstał na skutek jego uporu.
Wszystko pogarszała susza, pożary i malejący z dnia na dzień poziom wody.

Propozycja Arno, dość rozsądna i na pozór korzystna, zdała się Kasparowi niemożliwą do zrealizowania. I nie chodziło o to, że nie lubił osiadłego trybu życia czy bał się powrotu smoka.
- Boję się, że nawet gdyby ceny jeszcze bardziej spadły, to i tak nie byłoby nas stać nawet na chłopską chatę, a co dopiero o paru hektarach powiedzieć - stwierdził.

Lechu 19-02-2018 22:46

Aldric chciał czym prędzej opuścić okolicę na co Wagner pewnie by się zgodził, ale argumenty przyjaciela musiałyby być inne. Moritz może należał do osób szukających bezpośredniej walki, ale jeżeli chodzi o samą ideę stawiania czoła temu co niebezpieczne, często też niegodziwe, to czeladnik był zwykle w pierwszym rzędzie. Jego słabość w walce jako takiej też zaczynała go już drażnić dlatego od pierwszego dnia rekonwalescencji jego przyjaciół Moritz Wagner zaczął trening. Nie był on jednak osobą, która zapaliła się białym, potężnie intensywnym płomieniem, aby za kilka dni zgasnąć. Nie. Moritz nie rzucał się na głęboką wodę dlatego zaczynał od podstaw. Pierwsze treningi musiały wyrobić u niego chociaż podstawy systematyczności. O kondycji póki co nie można było mówić, ale... od czegoś miał przecież niestrudzonego, upartego jak stado wołów, krasnoluda. Wystarczyłoby zapewne poprosić Grimma aby ten zaczął z Moritzem trening o wiele cięższy niż ten był w stanie znieść...

Wagner nie mógł przejść do porządku dziennego z tym co stało się z Heisenbergiem. Miasteczko niemal przestało istnieć. Z większość zabudowań zostały zgliszcza, mieszkańcy w dużej mierze pouciekali albo zginęli, a ci co zostali w okolicy nie myśleli nawet o odbudowaniu czegokolwiek. Obecnie najważniejsza była dla nich rodzina, a dopiero później jakiekolwiek dobra. Ci ludzie mogli zacząć wszystko od nowa, ale zdecydowanie lepiej było zaczynać jako świeżo mianowany rycerz czy arystokrata, a nie jako bezdomny samotnik, który stracił rodzinę w pożarze. Ktoś o tak dobrym sercu jak Moritz nie powinien tamtego dnia wychodzić na miasto, ale chciał to zrobić aby pomóc komukolwiek. Czy też opatrzyć nogę czy zwyczajnie pochylić, wysłuchać i pocieszyć.

Wcześniej zwaśnieni kapłani wyrastali powoli na liderów lokalnej społeczności. Ludzie w tych najgorszych czasach zwracali się do Bogów chociaż Wagner wiedział, że wiele jeszcze łez wypłynie z oczu osieroconych synów i tracących dzieci matek zanim którykolwiek Bóg wysłucha ich modłów. Smok to nie była byle plaga suszy. To było żywe stworzenie. Mądre, stare i potężne, które pierwsze kilka eskapad spali zanim da się położyć trupem.

Wagner nie odpuszczał treningów i ćwiczył codziennie. Po pierwszym tygodniu był gotów poprosić o pomoc Grimma, który jak mało kto znał się na walce. Czeladnik wiedział, że aby osiągnąć cokolwiek musiał nie tylko trenować ciało i charakter, ale też zmienić nieco swoje nastawienie. Człowiek, który nie miał zamiaru wyrządzać krzywdy, choćby w obronie własnej, zdecydowanie prędzej powinien brać się za plewienie ogródka niż trening szermierki. On zaczynał nad sobą pracować, ale jak to mówią nie od razu Nuln zbudowano.


- Ja tam nawet mogę z wami iść szukać tej włóczni. - powiedział Wagner. - Coś jednak mi mówi, że na tę wyprawę na smoka to bardziej trzeba szukać samobójców aniżeli tych mających jeszcze sprawy na tym świecie. Broń jednak można znaleźć i jakiegoś giganta ubić. Byle nie tego pomocnego. Za długo już się narażamy pod przykrywką.

- Sami iść nie powinniście. - stwierdził Kaspar. - Pójdę z wami. A nuż się nam uda znaleźć to drzewce. Mniej więcej wiem, gdzie powinno być, a to lepsze, niż mapa.

- W rzeki odblokowaniu przydać mógłbym się. W końcu jako górniczego trochę poznałem fachu. Czasem wiedzieć jak w kamień uderzyć trzeba, coby odpuścił kosztem najmniejszym. Poza tym, smokaśmy wypuścili, to i rękę do ubicia przyłożyć by wypadało - powiedział Arno. - Rzucać na niego zamiaru nie mam się, ale wiedzy przewagę mamy. Drzewce zdobyć musimy i co w nim niezwykłego jest dowiedzieć się. Wtedy na zabicie Terroristenberga sposób poznamy. I Księżnej Wielkiej przekazać go mogli będziemy. - dodał wyjaśniająco.

- Od razu ruszamy czy jeszcze jakieś sprawy chcecie załatwić? Poszukiwania włóczni mogą nie być takie proste. - powiedział Wagner po chwili zastanowienia.

- Musimy mieć zapasy. - wtrącił się Kaspar. - Na dobrych kilka dni. I do tego jakieś narzędzia. Gołymi rękami nie zdołamy odkopać włóczni.

- Łoj chłopięta, chłopięta. Ady tam nas może przecia zjeść cosik. - Smutnym głosem rzekł Gotte, nie będąc nazbyt zadowolonym z pomysłu wyprawy.

- Cosik, ale nie smok. - stwierdził Kaspar. - Za mały z nas kąsek. Terroristenbrg będzie szukać poważniejszej zdobyczy.

- No to mi kamień z serca spadł, Jościk. Kamień z serca. - odparł Gotte. - Ale, jam myślę, że i tak lepiej, hen, hen, stąd. - Namawiał, jak każdego wcześniejszego dnia.

- Musimy pomóc tym biednym ludziom, Gotte. - powiedział Moritz. - Nie pierwszy raz narażamy życie w ważkiej sprawie. Wiedz, że podróżując z nami będziesz miał to niemal codziennie.

- Ale my też będziem biedne, jak nas cosik zje. - zauważył Gotte. - Kto nas tu uratuje? Kto? Nikt tu. Tu nie są dobre ludzie, ratujące. Ja wam mówię.

- Ważne, że my są dobre i ratujące. - odparł Kaspar, naśladując słownictwo przyjaciela.

- Tak, tak. Tak jest. Nie bój ta się, Gotte pomoże wam - odparł, jednak jego głos nie był pewny. Bardziej brzmiał, jakby Gotte był zawiedziony, czy wręcz załamany.

- Ruszmy jutro, o świcie. - rzekł brodacz nie kryjąc zdziwienia, ale i zadowolenia z decyzji przyjaciół. - Pomogliśmy Herr Volkmarsonowi wiele, czas się pożegnać. Wyruszymy na wschód i obejdziemy łukiem ku górom. Lepiej, by nikt nie wiedział o naszej wyprawie.

- Zgadzam się. - Kaspar poparł przedmówcę. - Im mniej się rzucamy w oczy, im mniej o nas wiedzą, tym lepiej. No chyba że wrócimy w chwale.

AJT 20-02-2018 11:00

Gotte bardzo chciał opuścić okolicę, w której się znajdowali. Mamlał jęzorem o tym i mamlał, jednakże pozytywnej zmiany dla niego to nie przywodziło. Ostrzegał kompanów, że źle się to skończy i wiedział, że tak będzie. Przewidywał to w swoich bohaterskich kościach, ale nikt go nie słuchał. Niestety.

No, ale cóż, przynajmniej w świątyni czuł się ciutkę bezpieczniej, niż na zewnątrz. Dochodził do siebie, wracał do zdrowia, ale też głowy poza mury nie wyściubiał.

Tylko czemu pozostali zdecydowali się właśnie na jakieś bohaterskie wyprawy? Tego pojąć w swej łepetynie nie mógł. No i co teraz Gotte mógł zrobić? Przecież on tak naprawdę tylko przy nich czuł się bezpiecznie. Tylko im ufał. I tylko w nich wierzył, że go w ciężkich chwilach nie zawiodą. Z kwaśną miną musiał również na wyprawę się więc zebrać. Zapakował więc wszystko, co mu mogło w przetrwaniu wyprawy pomóc.

***

- Panie drogi Arno. A wy wiecie, jako cenią krasnoludzki lud w Bretoniach? Jak ja tam był, to oni krasnoludzi to, krasnoludzi tamto. Oni by wam i nam tam ziemie takie za darmo dali, jakie tylko chcecie. Bo oni by wiedzieli, że ty tam złoto znajdziesz, zamki zbudujesz i chwałę im przyniesiesz. A do tego łoni nie lubią długouchców i by mieli cię jako takiego obrońcę ich i wybawiciela. Ja mówią Arno. Byłem. Wiem. - Podzielił się swoją wiedzą i propozycją z Hammerfistem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172