Wszyscy Powoli, wraz z upływem minut, członkowie drużyny powracali do kwater na strychu kamienicy. Każdy z nich miał coś do opowiedzenia, choć najciekawsze rewelacje miał Edgar oraz po części Horst. Yrseldain opowiedział z uśmiechem na ustach o incydencie w jakim brał udział, oraz o interwencji. Wspomniał o charyzmatycznym, młodym arystokracie, który powstrzymał rzeź. Duneberg pokiwał głową, bo skojarzył mężczyznę z opisu. Horst: Inteligencja, 60/24 Baron bardzo szybko skojarzył młodego Gaussera. Co prawda Gunther był zbyt młody, by uczestniczyć w wojnie domowej, ale walczył u boku jego braci, wspólnie dając odpór reiklandczykom i ostlandczykom. W okresie wojny domowej, Gunther Gausser miał zaledwie 16 lat. - Gunther Gausser, to on był tym szlachcicem na koniu. - oświadczył wszystkim. Przygody Algrima i Ragnwalda też był ciekawe, gdyż rozbójnik nie omieszkał opisać szczegółowo dnia przygód. Powszechny śmiech budziło odurzenie krasnoluda, które powoli odpuszczało. Z wystrzelonego na orbitę pacyfisty, stał się nad wyraz wyluzowanym krasnoludem, który z uwagą słuchał każdego słowa. Rewelacje jakie przyniosła książka, tylko utwierdziły każdego z nich w prawdziwości pierwszych podejrzeń Edgara. Należało działać szybko, a w takiej obstawie przeczesanie ruin będzie kwestią czasu. Musieli się śpieszyć, jeśli liczyli na to, iż Emil przeżyje. ** Nie czekali zbyt długo. Uzbrajając się w wszelkie potrzebne, aczkolwiek, nie rzucające się w oczy zabawki, prowadzeni przez Horsta, szli przez slumsy. Postać Niedźwiedzia i Algrima uzupełniły pozostałe jednostki, toteż dzielnica biedoty bardzo szybko opustoszała. Z jednej strony było to coś miłego, z drugiej - zwłaszcza w umyśle Horsta zakwitła taka myśl - takie zachowanie mieszkańców może kogoś zaalarmować. Nie myślał o straży, ale o podejrzanym kapłanie. Ruiny wydawały się znacznie posępniejsze i większe w świetle księżyca. Światło dnia obdarło szkielety budynków z pierwotnego charakteru, który straszył okoliczną ludność przed zapuszczaniem się w głąb. Algrimowi przypadł w udziale magazyn, ten w którym przebywała grupka meneli. Horst wziął na siebie inny inne ruiny, elfowi przypadł w udziale silos, Ragnwald skierował się do zamkniętego magazynu niedaleko silosu, a rycerzowi przypadł w udziale budynek administracyjny. Każdy z nich rozpoczął dokładne przeszukiwanie, zaglądając pod każdy kamień, chuchając na każdą pajęczynę i odcisk. Yrseldain nie miał kłopotów z dostaniem się do silosu. Budynek miał wyrwę na wysokości czterech metrów w jednej z ścian, toteż począł wspinać się by wejść do środka. Drzwi magazynu zatrzęsły się najpierw pod wpływem kopniaka, potem drugiego, aż w końcu wkurwiony Niedźwiedź wyszarpnął pistolet i wystrzelił do zakneblowanego zamka. Wystrzał poniósł się echem po okolicy, sprawiając, że z dziury wyjrzał Yrseldain oraz Horst. Rozbójnik uśmiechnął się tylko i wparował do środka. Zapach stęchlizny, gnijącego truchła szczurów, szczyn i innych wonności uderzył do nosa. Powierzchnia nie była zbyt duża, ale znajdowało się tam trochę starych skrzyń, beczek i kufrów, które należało przeszukać. Baron przechadzał się powoli, badając każdy kamień, próbował nawet kilka z nich wciskać. Bez skutku, toteż wrócił się do Ragnwalda. Algrim? Oh, ten miał niesamowity ubaw, napierdalając bandę żulików. Zebrało się ich całkiem sporo, bo naliczył ponad tuzin towarzystwa płci różnej, w różnym stanie upojenia i stadium wysokości spodni. Klub poetów, nihilistów, pijacych wino i jebiących się po kątach! Cokolwiek to znaczy. Dla krasnoluda nie znaczyło nic, ale frajdę z posyłania na piach kolejnych miał nieziemską. Zwłaszcza, że część z nich walczyła, próbowała i waliła go po ryju. Co z tego, jeśli ich ciosy był marne? Już wkurwiona żona wali mocniej, niż te cioty. Jedne pod drugim lądowali przed magazynem, często robiąc nowe dziury w konstrukcji. A jaki był los Edgara? Budynek był zabity dechami. Udało mu się wejść do środka. Pusty hol, który dzielił kolejną parą drzwi pozostałe pomieszczenia. Wszedł powoli. Duże pomieszczenie, naprzeciw drzwi okno zabite deskami, prze które przesączało się światło. Po prawej, w rogu pomieszczenia stał spory piec. Resztki popiołu walały się tu i ówdzie. Na lewo, stojąc frontem do pieca, był pokój. Szybkie oględziny dały następujący rezultat - zniszczone biurko, krzesło zjedzone przez czas, miejsca po obrazach, mała szafka. W szufladach nie było nic wartościowego. Szmaty, strzępy kartek, jakaś podniszczona księga, która zawierała spisy tabel pełnych cyfr. Najwyraźniej ktoś zarządzał całym tym majdanem z tego miejsca. Wrócił się do głównego pomieszczenia, bowiem minął kolejne drzwi. Pomieszczenie za nim było większe, zdecydowanie. Na środku stał stół, kilka krzeseł. Bardzo ubogo. Miał wrażenie, że resztę mebli wywieziono, albo rozgrabiono. Było jeszcze zejście do piwnicy, niezdarnie przykryte deskami. Odsunął je i zaczął schodzić na dół. Ciemna piwnica, w której musiał poruszać się prawie po omacku. Co raz wpadał na beczkę, lub skrzynię, często obijając się. Mógł tylko syczeć z złości oraz swojej głupoty. Chociaż nie, nie było w tym ignorancji. Baron mądrze zadecydował o natychmiastowej akcji. Czekanie do zmroku mogło przynieść niepowodzenie ich akcji. I śmierci Emila. Wpadł na kolejną beczkę, tym razem wyczyniając kozła na skrzyniach. Wylądował pomiędzy ścianą a składem skrzynek, kolejny raz obijając się. Gdy miał wstać, poczuł od strony ściany lekki powiew powietrza i swąd czegoś.. czegoś palonego, coś na kształt parafiny. Zerwał się na równe nogi i począł węszyć przy ścianie. W końcu znalazł to, czego szukał - nieświadomie rzecz jasna - mały kamień podmurówki wszedł w strukturę ściany, a pewien jej kawałek.. odchylił się, tworząc szparę. Najciszej jak umiał dobył miecza. Powoli, słysząc jakieś głosy zza ukrytych drzwi, otwierał je. Z każdym centymetrem rysował się obraz przerażający. Ukryte pomieszczenie było obszerne, kształtem tworząc obłą jamę. Jedynie ściana, z której właśnie wychodził, była prosta. Ktoś dobudował tutaj tajemne pomieszczenie. Pieczara była skąpana w świetle świec, wydzielających drażniący zapach. Czuł już coś podobnego, dawniej, gdy był jeszcze najemnym ostrzem w kabzie arystokracji middenlandzkiej. A może było to w Reiklandzie? Pamiętał, że razem z swoim oddziałem musiał zapewnić pomordowanym godny pochówek, co zgodnie z jego religią wiązało się z spaleniem ciał na pogrzebowym stosie. Do dziś pamięta ogromny słup dymu, smród palonego ciała i odór topiącego się, ludzkiego tłuszczu. Właśnie teraz czuł ten odór. Po jego prawej stały klatki, wiele klatek, które służyły do przewożenia dzikich zwierząt.. może ludzi? Nie miało to teraz znaczenia, bowiem w klatce byli właśnie ludzie. Część z nich w stanie rozkładu, wypatroszona w najgorszy z możliwych sposobów. Kilka osób zostało zamordowanych dość niedawno, bowiem plamy krwi były dość świeże. Tylko w jednej klatce siedział wychudzony i zrezygnowany mężczyzna. Światło świec było nikłe, ale był niemal pewien, że jest to Emil Eisenhauer. Pieczara posiadała jeszcze kilka udogodnień. Na jej środku, z farby na bazie.. chyba krwi.. może czegoś jeszcze, ktoś wymalował całkiem równy pentagram. Na końcach figury stały misy wypełnione krwią i kawałkami czegoś materialnego. Jakieś bezładne kształty, bryły czerwieni. Dopiero, gdy podszedł bliżej, musiał pohamować się przed zwymiotowaniem. W misach były części ciała, wykrojone z zamordowanych. Serce, płuca, wątroba, żołądek.. ostatnia misa była pusta. Edgar: Opanowanie 64/65, punkt Obłędu! Tego było zdecydowanie zbyt wiele dla młodego umysłu i duszy rycerza. Widział wiele okropieństw, ale nigdy nie spotkał się z tą stroną Chaosu. Kultystyczną, sadystyczną. Zwierzoludzie to bestie, mające wyłącznie instynkty, pionki. Kultyści to połączenie Mrocznych Potęg i namiętności destrukcyjnych człowieka. Pod ścianą, przed małym ołtarzem z ciemnego kamienia, pokrytym wieloma znakami, najpewniej wymalowanymi krwią, klęczał ojciec Wiktor. Jego szarą szatę pokrywały strzępy wyprawionej skóry w obiciu z ćwieków. Przeplatał się łańcuchami. Całość przybierała kolor krwi, zupełnie tak, jakby kultysta specjalnie przyozdabiał szatę. - Wstań, ścierwo - zagrzmiał, z początku łamiącym się głosem. Kapłan przerwał modły, zaskoczony obecnością niepożądanej osoby. Powoli, nie śpiesząc się, powstał z klęczek i obrócił się ku Edgarowi. - Młody ulrykowiec, wiedziałem, że to będziesz Ty. Twoim kompanii są zbyt niezdarni, brakuje im ogłady, dociekliwości, chociaż nie powiem.. gdyby ten elf. Twarz Viktora wykrzywiał dziwny grymas. Ni to bólu, ni szaleństwa, czy czystej furii. Najwyraźniej było to połączenie wszystkich negatywnych emocji, a może dar od bogów Chaosu? - Będzie nieco ciężej, niż z tym tutaj szczurem. Ukrywanie się pod wieloma mianami, przebieranie, dobre to dla bab, nie dla męża. Ale widzę, że mam godnego przeciwnika. Z ołtarza dobył całkiem topornego topora, zakrzywiającego swoje ostrze ku stylisku. Zdawało się, że oręż żyje własnym życiem, gdy na ostrzu pojawiły się wykrzywione w grymasie bólu twarze. - To dusze tych, których zabiłem. Jesteś nadprogramową ofiarą, ale to tylko wzmocni rytuał. W ostatnim ruchu sięgnął po kielich z krwią, który wypił jednym duszkiem. Szkarłatna struga spłynęła po brodzie, znacząc ślady na brodzie. Ojcem Viktorem wstrząsnęła jakaś siła. Jego mięśnie zaczęły buzować, rosnąć, a on sam drżał niczym w spazmach. - Teraz będziemy mieli wyrównane szanse - nieludzkim głosem, z pogranicza koszmaru, oznajmił koniec przygotowań. Rzucili się na siebie, zwierając w śmiertelnym pojedynku. Odgłosy walki usłyszał Yrseldain, który po skończeniu swojej części, zechciał pomóc Edgarowi. Zaalarmował resztę, która dość sprawnie przetrząsnęła dom. Znaleźli zejście do piwnicy, potem tajemne przejście - teraz stojące na oścież. Na środku pieczary stał zdyszany Edgar. Z obnażonego miecza spływała krew, a on sam spoglądał na truchło kapłana z mieszaniną odrazy i przerażenia. Rzeczywiście, to miejsce budziło grozę. Następne minuty wypełniło przeszukiwanie ukrytego pomieszczenia. Po arcykapłana został posłany Yrseldain, tłumacząc, iż jest przyjacielem rycerza z którym przyszło świątobliwości rozmawiać niedawno. Mimo początkowych obiekcji, oraz tego, że osoba elfa przedstawia te rewelacje, arcykapłan zgodził się na podążenie za nim w asyście drugiego kapłana oraz dwóch dość barczystych nowicjuszy. Byli uzbrojeni, co nie dziwiło Tancerza Wojny. W szeregi stanu kapłańskiego religii ulrykańskiej wstępowali mężczyźni z przeszłością wypełnioną walką. Byli najemnicy, wojskowi, milicjanci. Identyfikacja ciał nie była łatwa, ale pomógł im w tym sam Emil. Uwolnienie z klatki podziałało niczym dotknięcie magicznej różdżki. Eisenhauer zdołał zidentyfikować wszystkie ciała. Oprócz arcykapłana, do kryjówki zwalił też sierżant, z którym rozmawiał von Duneberg. Taka autoryzacja intencji rycerza oraz jego czynów zmyła jakiekolwiek podejrzenia, jakie ktokolwiek mógł rzucić ku nim. Wspólnie, drużyna, arcykapłan oraz sierżant straży miejskiej, zadecydowali o wypaleniu miejsca do gołej ziemi, wcześniej odprawiając niezbędne modły. Na tą okazję, z Wiecznego Ognia, rzecz jasna mniejszej wersji, płonącego w świątyni, "zabrano" mały płomyk w latarni. Święty płomień, rozpoznając skazę Chaosu, dość szybko zajął całą pieczarę, wypalając wszystko do gołej ziemi. Tamtego dnia, w slumsach miał miejsce mały pożar, który trwał przez cała dobę. Nawet w nocy widać było łunę bijącą od płomieni. Spalono również ruderę w której mieszkał heretyk. To był koniec małego śledztwa. Rodziny zostały poinformowane o odnalezieniu ciał, potwornie okaleczonych, gotowych do transportu. Winą obarczono hieny cmentarne, bądź któryś z gangów handlujących żywym towarem. Co prawda, domagano się okazania ciał, jednak autorytet arcykapłana oraz zapewnienia samego Emila ostudziły zapały. Gładkie kłamstwo musiało przejść przez gardła wszystkich, pozostawiając w ramach tajemnicy prawdziwy los porwanych. Rytuał został przerwany, a ojciec Viktor? Cóż.. w księgach świątyni Ulryka w Salzemund, zapisano wzmiankę o tym, iż ojciec Viktor padł ofiarą napadu rabunkowego w dzielnicy biedoty, a w wyniku nieszczęśliwych okoliczności, rabunek zamienił się morderstwo. Poświadczył to sierżant, odpowiedzialny za dzielnicę portową, który odnalazł ciało. Sprawa identyczna jak z Mikrym Jorgenem, z tym wyjątkiem, że Mikry cieszył się większą popularnością, bo i zalazł za skórę wielu. * Następnego dnia, rankiem. Ugościł ich w swoim mieszkaniu na ostatnim piętrze murowanej kamienicy, w tej lepszej części miasta, w której zwykli mieszkać poważni kupcy. Wyglądał o wiele lepiej. Ogolony, wykąpany, z swoją fryzurą, wreszcie przypominał tą osobę, jaką znali z opisu księcia von Walfena. Zasiedli przy stole, przy szklanicach dobrej gorzałki. Chwilę porozmawiali o pierdołach, przeżytych chwilach. W końcu, z racji zwyczaju, Emil zadał pytanie, które dręczyło go od chwili, gdy zobaczył młodego rycerza w otwierającym się przejściu. - Właściwie, to kim jesteście i komu mam zawdzięczać ratunek? Inkwizycji? Ludziom Księcia-Elektora? Ulrykanom? Baron uśmiechnął się szeroko. Nachylił nad stołem i rzucił jedną, ale jakże ważną uwagę. - Nie, ale przyjechaliśmy sprawdzić co u Pusi, jak się miewa i co u niej słychać? Sekundę po tym, Emil zdołał wydobyć z siebie długie i przeciągłe "ooo kurwa" świadczące o zmęczeniu. Była jednak w tym pewna ulga. Ogromna ulga. - Stary Sigfried pofatygował tutaj drużynę asów, aby uratować mój tyłek. I słusznie, bo wojna zaraz wejdzie tutaj... no, no! Niezła z was kompania. Skąd on was wytrzasnął? - zaśmiał się, uderzając dłońmi w uda. - Do rzeczy. Jak miaruję, waszmość jesteś dowódcą grupy - słowa skierował do barona. - ale jesteście jednością, toteż, bez tajemnic i szeptów. Zaraz sprawdzimy jakie nowiny niosą z Nordlandu od naszych informatorów! To powiedziawszy wstał od stołu i ruszył w głąb pokoju. Pod jedną z ścian stał mały stelaż, na którym dumnie prezentowały się beczki z trunkami. Deskę jednej z nich odsunął, nurkując dłonią do środka. Chwilę pogrzebał, najwyraźniej sporo się uzbierało. Wrócił z pękatym plikiem. Począł go przeglądać, rozdzielając je na cztery kupki. Najwięcej uzbierało się na stercie numer cztery, kilka było w grupie numer dwa, całkiem sporo w dwójce, oraz cztery listy w grupie pierwszej. Emil zaczął je uważnie studiować, jednocześnie wyczarowując niemal kałamarz wraz z piórem i plik kartek. Szybko notował, co raz zerkając na listy. Wreszcie skończył, podając zapisaną od góry do dołu kartkę drużynie. - To są wasze zadania, pilne, wręcz kurwa bardzo. Możecie zająć się nimi tylko wy, bo dla normalnych grup formowanych w naszej organizacji jest kupka numer dwa, czasami coś z trzeciej skapnie. To, czym się zajmiecie jest w waszej gestii. Miejcie baczenie na sytuacje w Imperium oraz front* Drużyna stanęła przed kulminacyjnym momentem swojego istnienia. Czas ich właściwego przeznaczenia właśnie nadszedł. Czytając rozkazy, każdy z nich nie posiadał się ze szczęścia. Rozpierała ich energia. Dla każdego coś dobrego. Zasadzki, cicha eliminacja, organizacja obrony, śledztwa. Czekało ich sporo pracy. KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO *mowa tutaj o mapce i postach, które wrzuciłem w komentarzach **jest to sprawa pilna, niemal priorytetowa, będę wam pogrubiał rozkazy, które maja status ISTOTNE. Może rzucę jakiś kolor? Każdy z was, misie pysie, dostaje po 150 PD. Podobała mi się ta przygoda w Salzemund, nawet bardzo. Co prawda, to miasto portowo-górnicze, ale nadałem mu charakter dużego miasta, pełnego tajemnic. |
Siedział wygodnie rozparty na solidnym krześle. Gładził swoje brodzisko i wpatrywał się szeroko otwartymi oczami nieustannie w jeden, jakiś nieokreślony punkt. Myślał o różnych rzeczach, raczej nie słuchając tego co do powiedzenia ma oswobodzony wąsacz. Pierw głowę zaprzątał mu widok tego, co ujrzeli tam w podziemiach tych ruin. Wypatroszone zwłoki ludzi, którzy przed śmiercią doznali okrutnych cierpień i nieopisanego bólu. W imię czego? Okultystycznego jarzma, które ugina pod swoją potęgą najjaśniejsze umysły oraz najpotężniejsze narody. Druga strona medalu świata jaki znamy my, ludzie "czyści" pod względem duchowym. Czy aby na pewno? Czasem zastanawiał się, która prawda jest ta bardziej "mojsza" niż "twojsza", jak to się zwykło mówić przy filozoficznych gawędach. |
Syn samego elektora, kto by pomyślał. Yrseldain był pozytywnie zaskoczony tym, że młodzik wyrósł na porządnego człowieka, zamiast napuszonego szlachetkę. Zapewne jeszcze dane będzie im się spotkać. W końcu obaj ruszali na wojnę. Niestety jego poszukiwania spełzły na niczym, badany silos okazał się pusty. No pomijając różnego rodzaju paskudne śmieci. Gdy usłyszał odgłosy walki zaalarmował pozostałą trójkę i ruszył we właściwym kierunku. Niestety dotarł za późno, walka go ominęła. Edgar poradził sobie całkiem sprawnie, na szczęście nie odniósł przy tym obrażeń. Gdy sprzątali po tym bluźniercy, elf odciął kilka pojedynczych włosów ze swojej imponującej grzywy i dorzucił je do płomienia. Był to symboliczny gest, przekazujący wolę i furię Boga o Dwóch Twarzach. Gdy dostali listę celów do wykonania, zwierzoludzki wódz rzucił mu się w oczy niemal od razu. Yrseldain miał wielką chęć, zakatrupić tę wynaturzoną bestię osobiście. -Wchodzę w to. - Wtrącił się w zakład, który zaproponował Niedźwiedź. -Myślę, że ten Rogaty Kutas powinien pójść na pierwszy ogień. Jego śmierć na pewno złamie morale zwierzoludzi w okolicy, więc dalsza ich eksterminacja będzie igraszką. - Dodał po chwili. |
Splunięcie. Tylko tym mógł skwitować Algrim zastałą w lochu sytuację. Zaprawa wielu lat wojowania i pogarda wobec chaosytów sprawiła, że to co ujrzał w podziemiu to była... nie pierwszyzna. Dobrze, że Edgar poradził sobie z gnojkowatym heretykiem. Algrim osobiście by optował używanie młotów przeciw tym draniom. Mniej krwi, mniej radochy dla żałosnego chaosyckiego boga. Żałosnego? Tak! Każdy z bogów wojennego rzemiosła toczył wojny i stał w pierwszym szeregu. Natomiast Khorne siedzi tylko swoją czerwoną dupą na tronie z czaszek. Do wszystkiego posyłał swoje sługi i twory. Żałosne. *** Algrim nie skomentował propozycji zakładu Miśka. Gapił się na kartkę z rozkazami. Gapił się jak zaczarowany, ale raczej nie w kwestii radości. Na jego twarzy pojawił się ponury wyraz. Wyglądało tak jakby krasnolud mógł się za moment zabrać do mordowania towarzyszy i nie mrugnąłby nawet okiem. Krasnoludy Chaosu... Wielką tajemnicą był fakt, że oni w ogóle istnieli. Dawi strzegli tej tajemnicy, a każdy kto pochodnie o niej mówił szybko kończył swój żywot. To że Imperium wiedziało o tych pachołkach Ojca Ciemności nie było dziwne. Wszak mieli do czynienia tu z imperialnym wywiadem... jednak... Jednak... okazja aby zmierzyć się z upadłymi krasnoludami, zniszczyć ich, ich machiny i pogrzebać wysiłek zdrajców. Ubijca potworów musiał chwilę pooddychać głębiej, aby przeszła mu chęć natychmiastowego pognania za pierwszym punktem z listy. Zignorował nawet propozycję zakładu. Sytuacja w końcu naprawdę stała się poważna. |
|
-Masz rację Edgarze.Rogaty Łeb musi umrzeć pierwszy. Zwierzoczłek jest bezpośrednim zagrożeniem dla okolicy. Możemy od razu wziąć to z marszu. Nie od rzeczy byłoby znalezienie nieco ochotników, może nawet najemników jak środki pozwolą - dzień lub dwa maksymalnie na znalezienie ludzi i poprowadzenie ich w las za bandą. Wydaje mi się, że możemy po kolei robić rzeczy z listy w zasadzie po drodze, bo kolejną misją jest znalezienie miejsca skąd inne bandy dokonują ataków. Jeśli Rogaty Łeb lub któryś z jego podkomendnych będzie nieco bardziej rozmowny, może podpowie nam parę rzeczy odnośnie tej kryjówki zwierzoludzi w lesie Cieni. Potem można byłoby pomóc umocnić Vandergart i Lubrecht i kierować się dalej na Wolfenburg. A potem....Erengrad i te piekielne armaty. - Baron wyglądał na zmęczonego, ale ochota do akcji nie opuściła go jeszcze. |
ROZDZIAŁ DRUGI Eisenhauer wysłuchał wszystkiego. Od form zakładów, po rzucanie kurwami, wstępne narady i kierunki w jakiej ma iść misja drużyny, po jakiś słabe lamenty. Książe zawsze zaskakiwał nietuzinkowym wyborem jeśli chodzi o wykonawców woli Graukappen. Tym bardziej nie zdziwił się, gdy brodaty rozbójnik wyszedł z jego mieszkania, tłumacząc się potrzebami fizjologicznymi. Takie bajki mógł wciskać temu krasnoludowi, ewentualnie młodzikowi, ale ani on, elf czy Steinberg nie dali się złapać na pierdolenie potłuczonego. A jego najwyraźniej potłukło zauroczenie. Mógł tylko zgadywać która kobieta rzuciła na niego urok. - Cieszę się, że zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji. Ghrondar Rogaty Kat to charyzmatyczny skurwysyn, samą swoją plugawą osobą zbiera coraz to większe bandy zwierzoludzi. Są coraz śmielsi w poczynaniach. Jednak aby uzmysłowić wam wasze położenie - wstał od stołu i ruszył do sporej szafy. Otworzył jedno ze skrzydeł, które zamykane było na zamek otwierany kluczem. We wnętrzu dało dostrzec się stojak, a w nim wiele zwiniętych pergaminów o rozmiarach map. Wybrał jedną z nich i wrócił do stołu, poprosił aby drużyna zabrała swoje kufle i rozłożył ją na blacie. Ich oczom ukazała się spora i bardzo szczegółowa mapa Imperium. Główne szlaki, miasta, większe wsie, zamki, nazwy lasów, szczytów górskich, rzek czy jezior. Wszystko wykonane z niezwykłą precyzją i kunsztem. Wskazał na duży punkt nad rzeką Salz, położonym w Srebrnych Szczytach. - Jesteśmy tutaj, Salzenmund. Najlepsza dla was droga wiedzie na północ, w kierunku - przybliżył twarz do mapy - Wilhelmskoog, potem wzdłuż wybrzeża. Jeśli chcecie zająć się bandą w Lesie Cieni, musicie odbić przy którejś z wiosek bądź.. skierować się do Ferlangen. Tego jednak nie polecam, zważywszy na waszego brodatego kolegę. Oderwał się od mapy. Spojrzał po drużynie, uśmiechając się zawadiacko. - Tak, tak. Wasz towarzysz jest poszukiwany tutaj, w Nordlandzie oraz Ostlandzie, ale bardziej tam. Ostlandczycy to uparte osły, co widać po waszym koledze. W Ostlandzie skazany jest na karę śmierci, tutaj tylko na banicję lub długoletnie więzienie. Następnie wskazał duże miasto przy delcie potężnej rzeki Linsk. - Erengard. Zobaczcie na otwarte tereny Nordlandu i Ostlandu, nic tylko maszerować. Konwój najprawdopodobniej będzie szedł szklakiem - pokazał linię biegnącą przez wsie Koniecpole, Ostrody, Krakjunov. - Dalej, na południe macie Emsk, jeszcze w dół dwa miasta z jednego z rozkazów. Droga nie jest łatwa. Nie pocieszę was, ale meldunki o miejscu pobytu naszego rogacza są dość stare, sprzed tygodnia. Nie dostałem nowych, co może oznaczać problemy w komunikacji albo śmierć informatorów. Cały ten teren - zaczął kreślić linię od lasu Schtuzen aż po Erengard - to jedno wielkie pole do wejścia wojsk inwazyjnych. Przez rzekę nie przejdą, bo jest to przeprawa trudna dla wojsk imperialnych, a co dopiero dla takiej bandy. Krasnoludy Chaosu nie zapewnią całej oprawy inżynieryjnej, z resztą mają inne zmartwienia. Przemyślcie to, a póki co.. - wrócił do szafy tylko po to, aby wręczyć baronowi mniejszy zwitek. - Tutaj polowa, ale a miarę dokładna mapa okolicy tego pogranicza. Ufam, że zrobicie z niej użytek. Co zaś tyczy się eliksirów, finansów czy pomocy.. Eliksiry robiła Regina, ale to na gazy, spędzenie płodów i tym podobne. Finasowo mogę was wspomóc kwotą 100 złotych koron. Suma to znaczna, myślę, że spożytkujecie ją dobrze. List już napisałem - ponownie wstał. Nie lubił siedzieć w jednym miejscu, musiał działać i przebywać w pierwszej linii tej walki wywiadowczej. Może dlatego, służył w organizacji blisko szesnaście lat? Na sekretarzyku czekał list, którego treść upoważniała osoby z tymże pismem, do otrzymania pomocy w ramach możliwości od instytucji imperialnych, takich jak Strażnicy Dróg, wszelkie formacje milicji czy straży miejskiej, kościoła Sigmara i Ulryka, w najgorszych wypadkach Inkwizycji. Dzierżawcy listu mają nietykalność i działają w imieniu księcia von Walfena i cesarza Heinricha X. - Z resztą.. list polecający, który otrzymaliście od Sigfireda powinien wystarczyć, ale nigdy nie wiadomo! Informatorów powinniście znaleźć poprzez umiejętne zapytanie o cyrulika, takiego który specjalizuje się w leczeniu wszelkich franc noszonych przez kurwy. - odcisnął jakieś pieczęcie na wosku, zrobił kilka podpisów. - Proszę. Ufam, że transport macie. Zgłoście się do gospody "Tęgi Indyk" by dostać prowiant na drogę. Spełnią wasze inne prośby dotyczące ekwipunku podróżnego jeśli w takim macie braki. No, pora na was. Niech Sigmar was prowadzi, bo na bogów.. jeśli przegramy... *** Dalsza część dnia zleciała im na szykowaniu się w podróż. Ostatnia kolacja u Herzogów, zaprawiona piwem, szykowanie koni i prowiantu z poleconej gospody. Sprzęt każdego przeszedł szczegółową kontrolę, zdawali sobie sprawę, że od świtu jutrzejszego dnia każdy ich dzień będzie witany w rynsztunku bojowym, a kolczugi staną się drugimi kurtami czy wamsami. Życie wojownika nie było łatwe, szczególnie takich person jak oni. Wyruszyli o świcie, zanim Słońce wychyliło swoje promienie zza horyzontu. Miasto jeszcze spało, choć patrole straży miejskiej były częste. Najzabawniejsze było to, że dotyczyło to tych lepszych dzielnic. Kto by się kłopotał dzielnicą portową czy slumsami, prawda? Znowu byli w drodze, na wiernych wierzchowcach, które zaznały prawdziwych wakacji odpoczywając od wożenia dupsk jaśnie wojowników. Mus to mus, taki koński los. Dwie godziny później przejeżdżali przez miasto Beeckerhoven. Następną ludzką osadą miał być Skjaldberg, mała wieś na północy. Dni upływały na spokojnej jeździe. Szlaki były wręcz opustoszałe, nie mniej spotkała ich nie jedna czy dwie kontrole ze strony Strażników Dróg czy milicji. Listy uwierzytelniające bardzo łatwo otwierały im dalszą drogą, w co niektórych sierżantach budząc nagłą chęć do strzelenia obcasami i salutu. Wyglądało to komicznie, ale.. w końcu byli elitą, tak? Najlepszą drużyną księcia, osobnikami zaakceptowanymi przez samego Imperatora. Sielska droga, poprzez coraz to dzikie lasy Północy, przerwał im znany, ale jakże znienawidzony krajobraz. Raz za razem, przy drodze, pośród drzew dawało dostrzec trupy. Ludzkie trupy. Z czasem napastnicy byli na tyle bezczelni, by niemal rozciągać flaki na drodze, czy też nabijać nieszczęśników na pale. Varrel? Spalona, wybita do gołej ziemi. Według mapy Jeżynowe Wzgórza otaczało kilka wiosek, które zajmowały się uprawą oraz zbiorami runa leśnego. Huven, Seuchensof. Skjaldberg było miejsce koncentracji i dalszego losu tych owoców. Do rzeczonej wsi dotarli trzy dni po wyruszeniu z Salzenmund. Na ich szczęście, wieś stała na miejscu, jednak panował w niej spory ruch. Bystre oko mogło doliczyć się znacznej liczby ludzi, która mogła mieć status uchodźców z pobliskich wsi. Dowiedzieli się tylko tyle, że wsie przy Jeżynowych Wzgórzach zostały najechane przez bandy zwierzoczłeków Chaosu, brutalnie wybite co do ostatniego i spalone, a z ciał urządzano dekoracje pobliskich drzew. O kolejnej wsi, Schuten nikt nie wiedział zbyt wiele. Podobno Wilhelmskoog i Ockholm wzmoniły swoje siły milicyjne, szykując się na najazd. O losie Schuten przekonali się kolejnego dnia, gdy wieczorową porą wjechali w tereny tej wsi. Jechali w cieniu drzew, kryjąc się przed.. no właśnie, czym? Może przed tym wielkim słupem dymu, który walił z miejsca gdzie winna stać wieś? Im bliżej byli, tym smród był coraz wyraźniejszy. Na przodzie szedł Yrseldain, którego ubezpieczał Ragnwald. Oboje stanowili o sile partyzanckiej, zdolnej do prowadzenia wojny podjazdowej i zasadzek, toteż uchodzili za ekspertów. To elf zatrzymał pochód. Dzięki swoim zmysłom zdoła wypatrzyć to, co było niedostępne dla ludzkiego oka. Po chwili poczuł to kolejny przedstawiciel Starszej Rasy, Algrim. Smród plugastwa, nienaturalnego stworzenia, pomiotu, uderzał go w nozdrza. Czuł ich - Zwierzoludzi Chaosu. Splunął na ziemię. Na razie było ich trzech, najwyraźniej przeszukiwali okolice w potrzebie zamordowania uciekinierów. Węszyli, wypatrywali. Było kwestią czasu, kiedy wykryją drużynę. Należało działać. I teraz, Panowie moi, prosiłbym o formę odpisu, którą zaprezentował wam Szkuner w odpisie, który opiewał na jego wpierdol dwóm ulicznikom w Salzemund. Przypomnę wam w spojlerze o jaką formę mi chodzi. Chciałbym, abyście pisali właśnie w taki sposób. Perspektywa planowania, możliwości, krótkich ruchów ale pewnych w umiejętnościach postaci, taktycznych ruchów. Przeczytajcie ten odpis z uwagą, a zrozumiecie ;) |
Dla Algrima nie było innego wyjścia jak natychmiastowe zakończenie kwestii zwierzoludzkiej. Niestety nie był jakimś skradnym dziadem pokroju elfa czy Miśka więc musiał zaczaić się w haszczorach i czekać na znak od towarzyszy. Zapewne we dwóch w mgnieniu oka uporają się z trójką zwierzoludzi, ale nie zaszkodzi w razie gdyby któryś im zwiał to pognać za nim i dorwać w biegu. W sumie zawsze byłego Zabójce ciekawiło kto byłby szybszy... on czy Rudzielec? Taki był więc plan. Zaczaić się i na znak zaatakować morderczą szarża, a w razie gdyby wróg się skapnął wcześniej... pognać za nim, dogonić i zatłuc bez litości. |
Gdy wjechali w lasy północy Yrseldain znacząco się ożywił. Klimat tych puszcz działał na niego orzeźwiająco. Młody elf mimo obycia w świecie i zwiedzenia wielu ogromnych miast, był u swych podstaw istotą lasu, to tu czuł się najlepiej. Jedynie widoki zmasakrowanych wsi psuły mu przyjemność z tej podróży. Gdy wypatrzyli zwierzoludzi, Liściaste Ostrze wyczuł doskonałą okazję by pomścić ludzkie krzywdy. Na migi wskazał członkom drużyny gdzie mają się rozlokować, Sam ruszył ciszej od myszy skrajem perymetru, by obejść bestie. Ognista Zjawa, tym się stawał gdy wynurzał się nie wiadomo skąd, a jego grzywa falowała w powietrzu. Pułapka była prosta, ale nie powinno to obniżać jej skuteczności. Elf planował wyskoczyć na trójkę zwierzoludzi i ubić ich, korzystając z przewagi jaką dawała mu jego szybkość. Gdyby którykolwiek pomiot zdołał uniknąć śmierci i zaczął uciekać, powinien wpaść na pozostałych członków drużyny. Czarny miecz Yrseldaina opuścił pochwę i przyjemnie ciążył mu w dłoni. Wkrótce miał zakosztować krwi. |
Szlachcic wyciągnął z tulei kopię i oparł ją w zagłębieniu łokcia. Ukryty wśród zarośli i za wzniesieniem terenu pozostawał niewidoczny, jednak kwestią czasu było, kiedy patrol zwierzoludzi go dostrzeże. Był w końcu dużym, wyraźnym celem. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:28. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0