lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP II ed.] Bielszy odcień śmierci (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/16487-wfrp-ii-ed-bielszy-odcien-smierci.html)

Hakon 13-09-2016 21:49

Gaspard odetchnął z ulgą gdy jego noga stanęła na lądzie. Ściągnął konia i wsiadł na niego. Ruszył z wolna ku dowódcy rozglądając się czujnie. Zazwyczaj teraz powinien nastąpić atak nieumarłych czy innych plugastw. Mieli odciętą drogę ucieczki, bo i jak wracać tą samą drogą?

Ślady się nagle urwały. Bludger zeskoczył z wierzchowca. Klasnął kilka razy dłońmi by rozgrzać palce. Starał się też ogrzać jakoś twarz. Po chwili już rozglądał się za tropem.
- Nie ma żadnego śladu sierżancie.- Zameldował po kilku chwilach.

- Wagner. Nie ujadaj jak dzierlatka jęcząca w okres.- Rzucił do weterana już mając dość jego zrzędzenia.
-Patrzcie!- krzyknął Hagen. Gaspard momentalnie odwrócił się sięgając po kuszę. Załadował magazynek i wycelował.
Na końcu kuszy widział kobietę, a raczej dziewczynę sunącą po śniegu wpatrzoną gdzieś w dal.
Sierżant nawoływał do niej a ona nic. Jak duch przemierzała metr po metrze. W końcu dowódca z Marko i kapralem podeszli do niej. Gaspard nie zdejmował jej z celownika. Na szczęście żaden nie wchodził na linię strzału. Wyuczyli się już pewnych zachowań przez rok.
Kiedy dziewka wystraszona padła odskakując od Gotze kropla potu pojawiła się na skroni Gasparda. Ta momentalnie zamarzła lekko drażniąc łowcę. Przetarł rękawicą policzek w chwili gdy dowódca zaczynał zbliżać się ponownie do młódki.

Kiedy wrócili do oddziału Gaspard zaczął przyglądać się dziewczynie. Małoletnia, i raczej nie miejscowa.
- Wampirzyca.- Szepnął do stojącego obok Aldrica. Nie wierzył by zwykły człowiek. Do tego młoda dziewka wytrzymała na takim mrozie i nie mając żadnych śladów odmrożeń.

Chwila nieuwagi i natarczywość Christiana. To dało efekt na jego twarzy. Dziewka wydała krzyk, który tylko większe wzbudził podejrzenie Bludgera. Wycelował ponownie w dziewczynę gotowy ustrzelić ją puki nie wyrżnie ich wszystkich.

Wtrącił się jednak sierżant i dziewczyna siedziała już z Myszką na jej wierzchowcu.
Wagner dalej ujadał. Gaspard podjechał do niego ciągle trzymając w pogotowiu kuszę.
- Widziałeś kiedyś wampira zmarzniętego?- Podpowiedział mu rozwiązanie jego spostrzeżeń.

- Wszyscy zginiecie.- Te słowa już przelały czarę goryczy w Gaspardzie.
- Sierżancie. Ta dziewka to sylvański sługus jak nic.- Powiedział przez zęby gotowy rzucić się na dziewczynę.
- Brać ją to ściągać na siebie całe zło tego lasu.- Podsumował szybko.

Corrick 13-09-2016 23:50

Aldric przeszedł przez lód jako jeden z ostatnich, chcąc upewnić się, że marudny Wagner nie ucieknie niczym małe dziecko. Podążał cały czas jako siódmy, klepiąc tylko co parę minut Siwka po karku, by zwierzę się rozgrzało. Nie zabrał przydziałowego konia, bo i od czego miał swojego? Ten był zaprawiony w bojach, przeszedł z Ezacherem już niejedno podczas dwóch lat wspólnych podróży.

Gdy ślad się urwał, rajtarowi wyrwało się: - Pewnie, kurwa, jakby mogło wydarzyć się inaczej... - omiótł wzrokiem okolicę. Nie znalazł żadnych śladów, podobnie jak pozostali. Zresztą, nawet gdyby je znalazł, pewnie by ich nie rozpoznał. Nie, żeby nie chciał. Najzwyczajnie w świecie się na tym nie znał. Rzucił jeszcze krzywe spojrzenie oddziałowemu marudzie, Wagnerowi i, przejeżdżając obok, powiedział: - Sierżant każe, my robimy, no nie?

Gdy spostrzegli dziewczynkę, dobył pistoletu. Miał szczerą nadzieję, że to nie żadne czary czy inne potwory. Miał również nadzieję, że proch mu nie zamarzł i w razie czego będzie w stanie wystrzelić... Po chwili przyprowadzili ją. Małą, piegowatą i milczącą. Przyczynę konfliktu pomiędzy sierżantem i Wagnerem.

- Gaspard, bracie, ja się na tym nie znam. Ja tylko strzelam, gdy mi każą. - zaśmiał się pusto. - Ale wydaje mi się, że wąpierz na światło dnia nie wyjdzie. Choć mogę się mylić, ekspertem nie jestem. - zaśmiał się, klepiąc łowcę po ramieniu.

Aldric podprowadził swojego wierzchowca obok konia Christiana.
- Całkiem niezły z ciebie damski bokser, co? Tak zdobywasz dziewki? - pokręcił głową. - A jeszcze raz odezwiesz się tym tonem do kogokolwiek z tego oddziału, a cyrulik z Enzesbergu będzie ci wyciągał kule z dupska. - warknął na odchodne.

Gdy padły słowa dziewczynki, rajtar tylko się zaśmiał.
- Też mi odkrycie, zginiemy. Każdy kiedyś umrze, dziewczynko. Nie tobie sądzić gdzie i kiedy, a Morrowi. - wdrapał się na kubalkę. - Dobra, na koń! Chyba, że chcemy tutaj pozamarzać! - rzucił nieco głośniej, ale bez większego entuzjazmu.

Tom Atos 14-09-2016 09:12

Jak to mawiają medycy – lepiej zapobiegać, niż leczyć. Może obwiązywanie się liną i szmaty na kopytach były zbyt daleko idącymi środkami ostrożności, ale za to szyk ukośny i odciążenie Wagnera spełniło swoje zadanie i szczęśliwie wszyscy dotarli na drugi brzeg.

Marko tylko co jakiś czas wzdrygał się z zimna i smętnie potrząsał prawie pustą już flaszką. Doszedł do momentu, w którym musiał oszczędzać, czego szczerze nie znosił. Jednak rozsądna część jego natury nakazywała, by nie wypijał wszystkiego, póki nie może uzupełnić zapasów.

Obiecujący początek przeszedł w mniej pomyślne rozwinięcie i choć przy brzegu tropy były wyraźne, to już po chwili śnieg, to białe latające cholerstwo, zasypał wszystko. Marko westchnął smętnie, a obłoczek pary zaraz zamarzł na jego szalu, którym opatulił twarz, tak że tylko widać było jego oczy.

Wtedy Hagen coś, a raczej kogoś dostrzegł. Jakąś kobietę. Na znak dowódcy Tileańczyk zeskoczył z siodła i ruszył w stronę postaci. Po chwili wahania zostawił przy Rutilli lancę. Broń tylko by mu zawadzała w gęstwinie.
Okazało się, że napotkali w lesie dziewczynę. Młodą, ładną i przerażoną.

Marko zachodził w głowę po kiego grzyba w taki mróz łaziła po lesie. Po co w ogóle ktokolwiek miałby wychodzić z chałupy? Jakimż trzeba być kretynem, by w lesie odmrażać sobie tyłek w taką pogodę? I wtedy dotarło do niego, że on jest takim idiotą.
- Taaa … - mruknął – Zmarznięta nie jest, a to znaczy, że gdzieś w pobliżu ma jakiś ciepły kąt, z którego coś ją wywabiło, albo wygnało. Oj coś mi się zdaje, że w Fichtendorf czeka nas niespodzianka.
Stwierdził ponuro. Sam nie próbował nawiązać kontaktu z dziewczyną zdając się na łagodną perswazję sierżanta. Który niczym najczulsza matka zaopiekował się nią, nawet broniąc przed zakusami Wagnera. Starego lubieżnika. Markowi przypomniał się jego kapitan Venturini, który niejako go usynowił. Dzielny ten, acz okrutny wojak zwykł był mawiać, że w profesji najemnika najbardziej ceni sobie gwałcenie.

Co do Marko to gwałcić zdarzyło mu się tylko raz, po plądrowaniu Remas. Rzecz wymagała sporo fatygi i bez pomocy kompanów, którzy przytrzymali ofiarę nie udałoby się. Poza tym dochodzenie do szczytów uniesienia, gdy Ci nad uchem rechoczą kumple nie jest czymś co by się chciało powtórzyć. Marko tedy wolał korzystać z wdzięków dziewek wszetecznych, znudzonych mężatek i ciekawskich panienek. Zdobyczy łatwych, miłych i przyjemnych.

Jego rozważania na tematy damsko – męskie zakłóciło mało sympatyczne stwierdzenie dziewczynki, że wszyscy zginą. Zrobiło się tak jakoś nieprzyjemnie i jakby jeszcze bardziej zimno. Marko postanowił uratować samopoczucie oddziału zagadując z uśmiechem. W tym celu heroicznie ściągnął z ust szal.
- Senti me. Przypomniała mi się pewna anegdotka. Pasuje jak ulał. Otóż pewnej mroźnej zimy szła sobie dziewczynka przez las i niosła koszyk z żarciem dla chorej babci, aż tu nagle zza drzewa wyskakuje wilk, stary zboczeniec i mówi:
- Ha, ha dziewczynko. Teraz pocałuje Cię tam, gdzie Cię jeszcze nikt nie całował.
Na co ona patrzy na niego i mówi:
- Chyba w koszyczek.

kinkubus 16-09-2016 05:36

Patrzcie!

Po okrzyku Hagena, Alexa natychmiast podniosła kuszę i wycelowała we wskazanym kierunku. Ostrożności nigdy za wiele, chociaż tym razem okazała się zbyteczna; spotkali dziewczynę, która jak nie miała prawa bytu w takim otoczeniu, tak nie zdawała się stanowić zagrożenia.
Mysza opuściła broń i rozluźniła mięśnie. Rozejrzała się po otoczeniu, ale nie wyglądało na to, żeby piegusce ktoś towarzyszył. Sierżant - och jaki męski, ach jaki opiekuńczy - oddał młodą w ręce Alexy, no bo jak inaczej miał zrobić? Przecież promieniowała od niej taka ciepła, matczyna aura...

Wcześniej niewiele zrobiła sobie z zalotów oddziałowego lubieżnika, dostał po mordzie tak samo, jak przy podobnych podejściach do Alexy, która miała rękę znacznie cięższą, niż na to wyglądało.
O dyscyplinarkę ciężko było w oddziale Götza, więc trzeba było liczyć, że Wagner kiedyś złapie nie za tę kiecę co trzeba i straci więcej, niż kilka zębów. Sama czasami miała ochotę go odstrzelić, ale raczej ciężko byłoby przymknąć oko na taką niesubordynację.

Mysza już szykowała się z powrotem wgramolić na nieposłusznego konia, gdy nagle znad głowy usłyszała niepokojące wieści.

Wszyscy zginiecie.

Aż Myszę przeszły ciarki, silniejsze niż od mrozu, który coraz mocniej dawał się odczuć.
Niespokojne myśli musiały pałętać się po główce piegowatej; brzmiała, jakby przeszła w życiu niejedno, a złowróżbne gadanie nie było wynikiem przypadku.

Zgadzam się z Hagenem, sierżancie — powiedziała do dowódcy Alexa — nie zajmie to długo, a może znajdziemy jakiś trop? Może mała widziała zwierzoczłeka którego śladem podążamy i teraz majaczy?

Majaczy, dobre sobie. Sama w to nie wierzyła, ale dodała dla pokrzepienia. Zresztą nie ona jedna poczuła potrzebę podniesienia morale; po żarcie Tileańczyka parsknęła śmiechem, chociaż próbowała się powstrzymać. Zaskoczył ją nagłą anegdotą.
Wdrapała się na konia i czekała na ostateczną decyzję dowódcy. Cokolwiek nie zdecyduje, rozkaz wykona. Nie czuła potrzeby mierzenia się na długości penisów z przełożonym, a do tego dosyć miała już patrolu i chciała ogrzać się przy palenisku. Teraz pomyślała, że powinna ugryźć się w język, zamiast popierać przeszukanie okolicy.

Suń się mała i zrób mi miejsce, bo siodło mnie kłuje w tyłek — dodała jeszcze do pasażerki, wokół której wyciągnęła ręce, próbując dosięgnąć do uzdy.

Fyrskar 17-09-2016 20:39

Baumann starał się nie myśleć o tym, że lód może okazać się zbyt słaby, kruchy, że może wpaść pod jego taflę prosto w mroźną toń. Był zaniepokojony i znużony całą sytuacją także i bez tego, więc zdecydował się na tak nieudolną próbę oszukania własnego umysłu i zignorowanie swoich odruchów, które krzyczały: zwróć z powrotem na brzeg. Wiedział jednak, że jest żołnierzem, na dodatek drugim względem rangi w oddziale i zdrowy rozsądek nie ma tu nic do powiedzenia. Miał rozkazy do wykonania i dla kadry dowódczej na górze tylko to się liczyło. Z każdą wyprawą miał tego dosyć coraz bardziej, ale starał nie okazywać tego pozostałym członkom oddziału. Lepiej było zachować kamienną twarz, lepiej dla siebie, tego jak jest się postrzeganym przez innych, a także dla braci oraz sióstr z jednostki i ich morale.

Wyglądało więc na to, że musiał bez gadania stąpać po zalodzonej ścieżce. W teorii twardej, trudnej do skruszenia. Na oko wytrzymałej. Ale czy to nie była ułuda? Nigdy nie można było mieć pewności, a sznur obwiązany wokół pasa nie dawał pewności. Oblizał wargi, ale pożałował. Wydawało mu się, że cały jest pokryty warstwą śniegu, jak pocałowana przez zimę rzeka, którą przekraczał. Nie był wysoki, ale miał dosyć krępą sylwetkę i ważył o kilka racji za dużo. O tak, starał się nie myśleć o cienkiej granicy pomiędzy przeprawą po lodzie i lodowatą głębiną. Problem w tym, że ani trochę mu to nie wychodziło. Wagner, pod którym zamarznięta ścieżka zaczęła pękać, przyprawił go niemal o zawał.

Nie potrafił opisać ludzkimi słowy, jak bardzo szczęśliwy był, gdy wreszcie dotarł na drugi brzeg. Przeprawa wydawała się trwać wieki, a kiedy stanął już na miejscu ogarnęła go przemożna ochota pocałowania ziemi w podziękowaniu. W porę się zreflektował, zdając sobie sprawę, że przykleiłby się twarzą do gruntu. W myśli pomodlił się do Ulryka, dziękując mu za darowanie mu wątpliwej przyjemności, jaką była kąpiel w rzece. Pomimo tego, że Haug był sigmarytą, kiedy nadchodziły zimowe dni, założyciel Imperium musiał przestawać być zazdrosnym o modły wznoszone do tego, kto ukoronował go na boga. Rozplątał linę i przygotował się do ponownego podjęcia tropu.

Jednak pomimo tego, jak bardzo szczęśliwy był z udanego spaceru po lodzie, los zadrwił z nich po raz kolejny. Tym razem, przykrył śniegiem ślady racic, a wnikliwe poszukiwania zaginionego tropu nie dały żadnych efektów. Gdyby nie byli zdani na łaskę boga zimy, zaklął by Ulrykowi w twarz. Bogowie byli kapryśni, za każdą spełnioną modlitwę byli gotowi ci coś odebrać. Westchnął ciężko, ale palące zimowe powietrze, które uderzyło w jego nozdrza sprawiło, że tego pożałował. Pozostało mu milczeć, kiedy Wagner wykłócał się z Götzem. Baumann zgadzał się z zapijaczonym weteranem, ale krzyczenie w środku lasu nie pomoże im w tej sytuacji.

Z rozmyślania wyrwał go okrzyk Hagena. Mężczyzna wskazał palcem na jakiś punkt między drzewami. Haug zmrużył oczy, starając się zobaczyć to, co jego kompan. Zdołał wyłowić spomiędzy cieni postać niewielkiej postury, chyba kobietę, ale zanim zdążył przemyśleć sytuację, sierżant prostym gestem wskazał jemu i Tileańczykowi, aby ruszyli za nim. Niechętnie zsiadł z konia i wyjął pistolet z olstra, po czym upewniwszy się, że jest naładowany, z przygotowaną tak bronią w ręce ruszył niepewnie za dowódcą. Wstyd było przyznać, ale choć postać była mała, bał się. Czy też może raczej odczuwał silny niepokój. Przygryzł policzek od wewnątrz.

Dziewczyna - bo to była młoda dziewczyna, może piętnastoletnia - wydawała się nieobecna. Normalnie zrzuciłby to na zwykłe w takiej sytuacji powody, a więc na przykład przemarznięcie, ale mała nie miała śladów odmrożeń. Wyglądała na nieco, trzeba było to tak ująć, pojebaną, a to wystarczyło Haugowi, żeby podejść do sprawy z dystansem. Do najbliższej ludzkiej osady było daleko, nie byłaby w takim stanie nawet gdyby doczłapała tutaj z tamtych okolic, a tym bardziej, gdyby szwendała się po okolicy dłużej. Nie wiedział, co o tym myśleć. Chciał coś powiedzieć, podzielić się z Götzem swoimi spostrzeżeniami, ale z refleksji wyrwały go pijackie zaloty lekko już podjebanego Christiana i reakcja dziewczyny. Pierwsza reakcja, z którą się spotkali. Zanim ktokolwiek zareagował, policzek starego żołnierza został rozorany, dziewczyna powalona z liścia, a sierżant na dokładkę powalił Christiana na ziemię ciosem pięści.

Baumann nie wiedział, co zrobić. Pomysł Falkena był idiotyczny, jaskinia nie ochroniłaby jej przed mrozem, a dziwny stan dziewczynki nie dawał kapralowi szansy na odgadnięcie, co właśnie się tutaj zaczęło dziać. Piegowata została posadzono na siodło Alexy, jedynej kobiety w oddziale i pojechaliby, gdyby mała się nie odezwała.

Poinformowanie sporej grupki ludzi, że wszyscy umrą, nie było chyba zwyczajem dzieci w tej części Stirlandu. Może była szalona. A może oni są szaleni, nie zabijając jej na miejscu. Ryzykując i nie potrafiąc wypatrzeć prawdziwego zagrożenia. Götz kazał mu poprowadzić korowód do Fichtendorfu, ale to dyskusja, która się rozpoczęła, mocniej zaprzątnęła jego umysł.
- Dobra, cisza wszyscy! - zawołał, starając się uciszyć dyskutantów. - Wszyscy właściwie macie rację. Warto zobaczyć skąd przyszła, pójść po śladach. Nawet przy okazji, przedłużymy drogę do naszego celu o kawałek, dowiemy się co i jak. Bludger może mieć rację, ta dziewczynka mi się nie podoba. Tu nie ma gdzie schować się przed mrozem, tu nie ma ludzkich siedzib. Mróz ima się każdego... ale jej w zadziwiający sposób nie dotknął. To nie jest normalne.

Layla 18-09-2016 07:56

#3
 
Kaspar spojrzał ponuro po podwładnych, wstrzymując konia.
- Sylvańki sługus, czy nie, nie mamy na to dowodów - powiedział w kierunku Gasparda. - A ja nie jestem z tych, co najpierw podżynają gardła, a potem zadają pytania. Bierzemy ją ze sobą, rzekłem.
Potem przeniósł wzrok na Hagena, Hauga i Alexę.
- Ochujaliście do reszty? Nie mamy już czasu na sprawdzanie, skąd przylazła. Do Fichtendorfu kawałek drogi, jeśli zostaniemy tu choćby chwilę dłużej, nie zdążymy przed zmrokiem. I wtedy możemy mieć problem. Jak dziewczyna się ogrzeje i napije czegoś ciepłego, to i nam wszystko opowie. Poza tym, tak jak mówił Falken, mogła się skryć gdzieś w okolicznych jaskiniach. Nie ma czasu na dyskusje. Jazda, zbieramy się! - Zakrzyknął.

Chwilę później pędziliście już przez cichy las, pośród sypiącego gęsto śniegu. Z każdą chwilą widoczność pogarszała się, a jadący przodem sierżant co jakiś czas przystawał, oceniając kierunek. W końcu wszystko zlało się w jedną, nieprzeniknioną biel targaną silnymi podmuchami lodowatego wiatru, wgryzającego się pod grube, zimowe płaszcze. Kłęby parującego oddechu, niczym małe duchy, unosiły się nad waszymi głowami. Jechaliście w milczeniu, wśród głuchej i uśpionej natury, z każdą chwilą coraz wolniej i wolniej, gdyż biały całun śniegu niemal uniemożliwiał dostrzeżenie czegokolwiek. Dziewczynka, siedząca sztywno w siodle Alexy nie odzywała się więcej, wbijając spojrzenie przed siebie, jakby obecna była w rzeczywistości tylko ciałem. Mróz z każdą chwilą dawał się mocniej we znaki, a nocleg w lesie był obietnicą szybkiej śmierci.

Co jakiś czas gubiliście kierunek, by po dłuższej chwili wracać na właściwy tor, a gdy po niespełna godzinie jazdy przez mrok, las przerzedził się, a potem ukazały wam się przykryte śniegiem pola, odetchnęliście z ulgą. Niedługo potem ujrzeliście niskie, pokryte białymi czapami śniegu drewniane chatynki. To musiał być Fichtendorf.


Wjechaliście do wioski, rozglądając się po chatach - drzwi większości domów wyglądały jakby były specjalnie wzmocnione, na framugach zaś wisiały jakieś zioła. Wieś już spała, lecz czasem zdawało się wam, jakby zza zatrzaśniętych okiennic, zza pokrytych lodowymi
wzorkami, malutkich okien śledziły was czujne oczy. Zmrożony puch chrupał pod kopytami koni, a wy, wymarznięci i skuleni w sobie w siodłach, marzyliście jedynie o wełnianym kocu, czy buzującym ciepłem kominku. Zdawało się, że śnieg w końcu przestał sypać tak mocno, a wiatr uspokoił się nieco.

W końcu, poprzez kłujące powietrze, które wydawało się być nieskazitelnie przejrzyste i rzadkie, doszedł do was zapach. Zapach pieczonego mięsa, jałowcowego dymu, zapach piwa. Stanęliście przed werandą długiego budynku z nieociosanych, dębowych bali. Na szyldzie wiszącym nad wejściem widniał wymalowany niewprawną ręką, podniszczony napis: "Przypiecek". Tuż obok znajdował się drewniany budyneczek wyglądający na stodołę, który miał chyba robić za przykarczemną stajnię.
- Z koni! - Zarządził Götz.
Zaprowadziliście tam zwierzęta, zostawiając je z jakimś młodym chłopcem, który - widząc umundurowanie - był w was zapatrzony, jakby sam Sigmar zstąpił na ziemię. Po chwili wyszliście na zewnątrz i skierowaliście się na werandę, do gospody. Kaspar pchnął drzwi, które o dziwo nie były zaryglowane i na zewnątrz wylało się żółte, przyjemne światło, a wraz z nim ciepło i zapach pieczystego. Aż zaburczało wam w brzuchach.


Sala była obszerna, jednak gości nie było wielu i głównie byli to ludzie. Nie dało się nie zauważyć, że w środku było cicho. Bardzo cicho, nawet jak na gospodę witającą w swych progach podróżnych złapanych gdzieś na szlaku przez śnieżną zawieruchę. Niewielki ogień płonął leniwie w dużym palenisku w prawej części sali, a płomienie rzucały tańczący teatr cieni na belkach ścian i deskach podłogi. Po lewej stronie stare, drewniane schody prowadziły na piętro. Siwowłosy mężczyzna, z pewnością właściciel karczmy, siedział przy ogniu na drewnianej ryczce, ćmiąc fajkę. Jego niegdyś biała tunika pokryta była pożółkłymi plamami bliżej nieokreślonych substancji. Widząc was, zerwał się na równe nogi i podszedł bliżej.
- Żołnierze stirlandzcy w moich skromnych progach? Zapraszam, zapraszam. - Pochylił się lekko, zawieszając na chwilę wzrok na piegowatej dziewczynie stojącej przy Myszy. Moment później jednak spojrzał po was. - Nazywam się Lothar Holt, jestem właścicielem "Przypiecka". Gości nie ma dzisiaj dużo, bo i pogoda pod psem, więc pokoje się znajdą dla dzielnych obrońców księstwa. Coś podać konkretnego? Mamy dziczyznę, grzane wino i mleko, piwo, trochę kaszy i jaja własne, znaczy, od kurek tutejszych. - Uśmiechnął się nerwowo i znów spojrzał na pieguskę.
- Weźmiemy cztery dwuosobowe pokoje, jeśli masz takie tutaj, gospodarzu. - Götz rozejrzał się po sali, strzepując śnieg z munduru.
- Mam, drogi panie, mam. - Lothar zatarł ręce. Dalibyście głowy, że w lichym świetle świec i paleniska, jego uśmiech zdawał się złowrogi. To jednak na pewno była tylko gra światłocienia. - Jak dla obrońców księstwa będą za darmo, za żarcie rzecz jasna będziecie musieli tylko zapłacić.

Znów utkwił spojrzenie w dziewczynce.
- Co jej się tak przyglądasz, chłopie? - Burknął Wagner.
- Eee... nic, nic... po prostu dziwną macie towarzyszkę... - odparł Holt. - Ale nie mnie się wtrącać w takie rzeczy. - Machnął ręką i zaprowadził was do długiego stołu pod oknem, nieopodal kominka.
- To co będzie na kolację? - Zapytał, wciąż zacierając delikatnie dłonie.
- Dla mnie specjalność kuchni i butelka najlepszego wina - powiedział Kaspar i spojrzał na kompanów. - A wy co bierzecie?
Sierżant zdjął płaszcz i przerzucił prawą rękę przez oparcie ławy. Tańczący w palenisku płomień rozgrzewał i relaksował, a dźwięk strzelających polan usypiał. Po całym dniu w siodle i na mrozie doceniało się nawet najprostsze przyjemności. Zwłaszcza, że za oknem znów podniósł się wiatr, zawodząc ponuro w nieszczelnych oknach.

Piegowata dziewczynka podeszła z wolna do kominka i zdjęła wysokie buty, a potem wełniane onuce. Waszym oczom ukazały się niewielkie stopy o kredowo bladej skórze poznaczonej czerwonymi plamami. Zatem mróz również z nią nie obszedł się bez swego dotyku, a zaledwie początek odmrożeń mógł dać wam do zrozumienia, że pieguska nie była długo na zewnątrz, bądź - tak, jak sugerowali Falken i Götz - znalazła gdzieś jakieś schronienie. Nieznajoma ogrzewała się przy ogniu, a wzrok wbity miała w płomienie i właściwie się nie ruszała, czym wzbudziła zainteresowanie siedzących nieopodal gości.


kinkubus 18-09-2016 16:06

Ach, te wybuchy gniewu chłopczyka, któremu podkurczyło jajka od chłodu. Posiadanie nie do końca zrównoważonego dowódcę miało swoje zalety. Nie pieprzyli się w formalności, oddział dostawał opierdol regularnie i bez ceregieli, czasami słusznie, a czasami bo taki sieżrant miał akurat humor.
Uśmiechnęła się na uroczą uwagę, bo co innego mogła zrobić? Rozkaz to rozkaz, wprowadziła konia w kłus i pojechała za resztą, starając się nie rozbujać za bardzo zwierzęcia, żeby mała pasażerka nie rypnęła o ziemię; wtedy to by była draka, Götz chyba zadusiłbym Alexę na miejscu gołymi rękoma.

Trochę zleciało im czasu na podróży do Fichtendorfu, czego nie ułatwiała pieguska, która zbywała wszelakie próby nawiązania kontaktu niepokojącym milczeniem. Znając życie, dostanie dziewkę pod opiekę, no bo przecież kobietka z kobietą się tak bardzo lepiej dogadają...

W Przypiecku zostali przyjęci niemal jak bohaterowie, inaczej było jednak w trakcie drogi do wspomnianego przybytku. Alexa jak zwykle jechała z wysoko podniesioną głową i nie bała się zmierzyć wzrokiem ciekawskich gapiów, którzy jedynie nieśmiało wyglądali z zaryglowanych domów. Takim samym, zimnym spojrzeniem obrzuciła stajennego; ciekawe, czy atrakcyjna kobieta wzmożyła jego romantyczną wizję Imperialnej armii.

Zamówcie dla mnie coś dobrego, nie jak ten syf który podają w koszarach — powiedziała opryskliwie do Gasparda i Hagena, jeszcze zanim byli w stanie wygodnie się rozsiąść.
I dla małej też coś weźcie, to może się dowiemy, czy gustuje w czymś poza krwią — dodała, odwracając się plecami do dwójki, nie słuchając nawet ich odpowiedzi.

Korzystając z gościny, Alexa zgarnęła jabłko z koszyka stojącego na szynkwasie. Podeszła do grzejącej się przy palenisku pieguski, powoli, bujając przy tym biodrami. Niech sobie goście popatrzą na to, czego mieć tej nocy nie będą, a i może jakiejś kobiecie cieplej będzie w łożu z napalonym małżonkiem. Bawiło ją zgrywanie niedostępnej oraz onieśmielanie mężczyzn.

Masz — wyciągnęła do dziewczyny dłoń z owocem — przegryź coś, zaraz podadzą strawę, po kolacji będziesz mogła pójść spać.

Oby w osobnym łóżku, chociaż na to się nie zapowiadało. Przywykła do dzielenia pokoju z kamratami, ale z dzieckiem? Sierżant zażyczył sobie osiem łóżek, to znaczy, że ktoś w nocy oka nie zmruży, śpiąc w jednym pomieszczeniu z czarnowidzką. Pewnie Mysza i drugi, który wyciągnie najkrótszą słomkę.
Broń cię Sigmarze wypowiadać to Götzowi, już się dzisiaj napluł wystarczająco na Christiana, Vilmara, Hagena, Hauga, Alexę... większość oddziału mówiąc prościej.

Kerm 18-09-2016 20:54

Jeśli się Hagen orientował się w anatomii, to do do Myszy pasowałby nieco inny czasownik niż ten, którego użył sierżant, ale nie zamierzał wieść na ten temat dyskusji. Podobnie jak i nie miał zamiaru dyskutować na temat sensowności przeszukania okolicy, chociaż nie do końca mógł się z Kasparem zgodzić. Najwyraźniej ten zamierzał posadzić tyłek przy kominku i grzać kości przy żywym ogniu.
Można by rzec, że Hagen częściowo się z nim zgadzał, ale jeśli będą lekceważyć wszystkie tropy, to nigdy do niczego nie dojdą. Zazwyczaj jednak prędzej zabija mróz, niż pobyt w karczmie, więc Hagen nie zamierzał nic mówić.
Poza tym to nie jego opieprzy kapitan Höger. A jeśli akurat przy okazji degradacji sierżanta ktoś zechce wywalić z wojska i Hagena...
Uśmiechnął się, kryjąc uśmiech w futrzanym kołnierzu płaszcza.

* * *

Hagen do swego wierzchowca zbytnio się nie przywiązał (ze wzajemnością zresztą), dlatego też ograniczył się do rzucenia wodzów stajennemu i obrzucenie go ponurym uśmiechem. Jeśli konikowi coś się stanie, to stajenny nieźle oberwie.
Wyglądało jednak na to, że młodzian zajmie się wierzchowcami jak należy. Widocznie biedak nie dowiedział się jeszcze, jak wygląda prawda o wojsku.
Albo też wprost przeciwnie, i za wszelką cenę usiłował nie odczuć tego na własnym skopanym zadku po raz wtóry.

* * *

Karczma była porządna, karczmarz nad uprzejmy, zaś menu - wprost oszałamiające.
- A masz czym zapłacić, Mysza? - Hagen rzucił w stronę Alexy. - Dziczyzna, wino, kasza - zamówił.
- Kto będzie spał w stajni? - zwrócił się do Kaspara.

Corrick 18-09-2016 22:35

Aldric zaczynał być zmierzły od tego całego mrozu, a to tylko znaczyło, że Wagner musiał być pijanym, skoro nikogo nie wkurzał swoimi komentarzami. I jeszcze zamieć... No żesz kurwa jego mać, jakby sam Ulryk się na nich uwziął i chciał ich zamienić w bałwany. Z bogami się nie dyskutuje, ale ten mógłby sobie odpuścić...

Gdy wjechali do Fichtendorfu, ucieszył się skrycie. Wyraziłby jakieś emocje, ale policzki chyba mu pozamarzały, a zęby pokryły się lodem... Już nawet nimi nie trzaskał, nie miał sił nawet na mocny zgryz. I szczerze go nie obchodziło, że mało kto patrzył tutaj na nich przyjaźnie. Chciał po prostu wleźć do jakiegoś ciepłego pomieszczenia, gdzie nie wiało i nie sypało tym jebanym śniegiem...


Aldric wszedł do karczmy jako ostatni, stawiając proporzec oddziału pod ścianą. Przysłuchiwał się rozmowie sierżanta z karczmarzem, z rosnącą uwagą obserwując tego drugiego. Jego spojrzenie biegało od siwowłosego do dziewczynki i z powrotem. Nachylił się do stojącego obok Gaspard i rzekł szeptem.
- Gaspard, bracie, ten karczmarz mi się nie podoba. W ogóle, to cała wioska jest dziwna... Patrzą tu na nas, jakbyśmy im dzieci pomordowali, a żony zgwałcili... - westchnął. - Choć nie miałbym nic przeciwko spędzeniu nocy w miłym towarzystwie. - bezwiednie powiódł wzrokiem za Myszą.

Podszedł do karczmarza.
- Dla mnie będzie pieczona dziczyzna, chleb i kasza, dzban piwa i trochę gorzałki, jeśli jest na stanie. - Aldric lubiał dużo zjeść. A teraz, po długim przebywaniu na takim mrozie, jego apetyt jeszcze bardziej się wyostrzył. Przyjął dzban piwa i pociągnął łyk. - Powiedzcie, cóż widzicie dziwnego w tej dziewczynce? Przypomina wam kogoś? - zapytał cicho, jakby od niechcenia chorąży.

Tom Atos 19-09-2016 09:57

Jak cudownie. Zima nie odpuszczała, a jeszcze mieli przed sobą ze trzy miechy takiej piździawicy. No miodzio. Nic tylko sobie poderżnąć gardło.

Marko pędził konno przez las wraz z oddziałem i klął w duchu szczękając zębami, w niecierpliwym oczekiwaniu na wiochę, która złośliwie nie chciała się pokazać. W końcu, gdy już myślał, że tyłek mu przymarzł do siodła Fichtendorf ukazał się w swej całej, lichej okazałości.

Z pośpiechem jakby stado wilkołaków goniło go chcąc ugryźć w dupsko Marko wparował do karczmy zaraz za Kasparem, niemal wpychając go do środka. Nie oglądając się na nic, ani na nikogo Tileańczyk podbiegł do paleniska i wyciągnął zgrabiałe dłonie ku ogniu.
- Manache. Jak dobrze. – mruknął zadowolony odwracając się i wystawiając tyłek w stronę płomieni.
Sporą chwilę trwało nim „odtajał” i jako tako się ogrzał. Potem rozwiesił mokry płaszcz i szal wraz z czapką przy palenisku. Zatarł ręce i coś go tknęło. Spojrzał na swoje palce. Było ich dziesięć, jak ludzi w oddziale licząc z tą smarkulą, a sierżant zamówił osiem łóżek. To oznaczało, że dwa łóżka będą miały podwójną obsadę. Jeśli by założyć, że dziewczyny będą spały razem to …
- O nie, nie. Ja śpię sam. – zastrzegł się od razy.
W sumie nie raz już spał z towarzyszami czule przytulony dla wzajemnego ciepła, ale skoro miał ten luksus, by mieć łóżko, to chciał je mieć wyłącznie dla siebie.

Marko podszedł do karczmarza pakując się między niego, a Aldrica i wchodząc temu ostatniemu w słowo zagrzmiał swym niskim głosem.
- Gorzały! Dawaj brachu gorzały. Im mocniejszej tym lepiej.
Nie dając się długo prosić Lothar nalał do szklanki czegoś … żółtawego.
Marko skrzywił się, jak po przekąszeniu kwaszonego ogórka.
- Mętne jakieś. Czy ten kryształ tak niedbale rżnięty? – spytał.
Holt w odpowiedzi tylko uśmiechnął się złowrogo. To jednak na pewno była tylko gra światłocienia.
- A, porca miseria. – machnął ręką Marko i chwyciwszy szklankę wlał sobie zawartość wprost do gardła.
Venturini momentalnie zrobił się czerwony, jak piwonia i dobrą chwilę nie oddychał. Wybałuszone oczy nabiegły mu krwią, gdy wreszcie otworzył usta i głośno wciągnął powietrze w płuca i zaraz je wypuścił.
- O ty figlio di puttana, ależ dobre. Fuzlowate, ale bimberek pierwsza klasa.
Wyciągnął zza pazuchy flaszkę.
- Do pełna amico. – rzekł do karczmarza kładąc mu bezceremonialnie rękę na karku i przyciągając do siebie, tak że ich czoła się zetknęły.
- Mordo ty moja. Napijesz się z nami. – zagadał z pijacką wylewnością zmuszając karczmarza by usiadł przy nim i Ezacherze.
- Jestem Marko, a to Aldric. Powiedz no nam Lotharku co tu u Was słychać? Bo widzisz przysłali nas, byśmy znaleźli, jakąś cholerę, co w okolicy morduje wieśniaków. A to dziewczątko znaleźliśmy po drodze. Bidulka sama się błąkała po lesie. Sierżant kazał ją wziąć, co by zwierz jej nie pożarł. Mamy tylko mały kłopot, bo mała jest ociupinkę pierdolnięta. Ani, be, ani me. Siedzi jeno i gapi się. Możeś ją widział wcześniej? Hę?
Zagadał częstując się kaszą Aldrica i wyżerając mu skwarki z iście tileańską bezpośredniością i nalewając sobie i karczmarzowi piwa.
- Częstuj się Lotharku, jakbyś był u siebie. Ha, ha! – zaśmiał się Marko i huknął karczmarza poufale w plecy. – Wasze zdrowie chłopaki. – pociągnął łyk z kufla.
- Powiedz jeszcze amico, a co to za ludziska dziś u ciebie goszczą? Ruch mały, ale jednak jakiś masz.
Marko był jowialny i serdeczny. Można by rzecz, że człowiek dusza.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172