Leonardowi wydawało się, że pamięta drogę do bocznego wyjścia z zamku. Nie pamiętał, przeszedł z Essingiem przez taras i kuchnię, przypominającą zapachem wychodek, ale koniec końcow udało mu się trafić razem z towarzyszem do dobrego korytarza. Powoli otworzył drzwi, nie za szeroko, i zaczął obserwować podwórko. Szukał Axela i Bernhardta, ale też stwora, o którym wspominał pierwszy z nich. Kuszę w dalszym ciągu trzymał w pogotowiu. Widział dwójkę kompanów blisko głównych drzwi, ale poza tym podwórze zamkowe wyglądało na puste. Wyszedł ostrożnie, trzymając się zacienionych obszarów przy ścianach budynku. |
Deszcz, deszcz, deszcz... Lało jak z cebra, ale to nie przeszkodziło we w miarę dokładnym obejrzeniu stwora, który wałęsał się po dziedzińcu, z wielką maczugą w łapsku. Czy stwór dostrzegł Axela i Bernhardta? Trudno było to jednoznacznie orzec. Najważniejsze było to, że zniknął z oczu, a z dobiegających odgłosów można było się domyślać, ze nie zamierzał zbyt szybko wrócić. - Idziemy? - spytał Axel, wskazując kierunek, gdzie znajdowała się brama i most. |
Berni skinął głową na pytanie Axela. Wodził wzrokiem za olbrzymem. To co zobaczył, zbiło go nieco z pantałyku. Mimo że ostatnimi czasy okrzepł na widok bestii rodem z otchłani chaosu, to widok maczugi robił wrażenie. - Dobrze, idziemy tylko biegusiem, cichusio. Może zdążymy zanim to monstrum wróci - wyszeptał. Machnął ręką Leonardowi wskazując kierunek i puścił się truchtem za Mayerem. |
Lothar trzymał się niedaleko Leonarda i starał się osłaniać mu plecy na wypadek, gdyby ktoś wyszedł za nimi. A przy okazji oceniał sytuację pożarową - budynków na zamku było sporo, niewykluczone że podczas deszczu nie spłoną same z siebie i trzeba im będzie pomóc. Albo choć je sprawdzić. |
Axel i Bernhardt byli już mniej więcej w połowie drogi do bramy, obok zakratowanego dołu na środku dziedzińca, kiedy z bocznych drzwi prowadzących do pomieszczeń dla służby wychynęła pozostała dwójka awanturników. Jak na razie podwórzec był pusty. Olbrzymi stwór zniknął w otoczonym murkiem ogrodzie. Pozostałych służących nie było nigdzie widać – najprawdopodobniej zdążyli się ewakuować się z płonącego zamku. Ogień buchał już z większości okien na piętrze, a jego odblask był widoczny w oknach na samotnej wieży wieńczącej zamczysko. Wieży zajmowanej przez komnaty młodej baronówny Margritte von Wittgenstein. Dźwięki dobiegające zza muru były co najmniej niepokojące. Łomot maczugi został zastąpiony przez odgłosy szamotaniny, a potem mlaskanie, siorbanie i przeżuwanie. Następnie ktoś donośnie beknął. W głównych wrotach zamku pojawiła się jakaś postać. A właściwie dwie postaci. Jedna była karykaturalnie kanciasta, jakby pozszywana z części ciała należących do kilku różnych osobników, o niezdrowym, trupim kolorze skóry. Z głowy sterczały jej jakieś druty, pomiędzy którymi przeskakiwał łuk elektryczny. Jej ubranie było nadpalone i dymiło. Na rękach trzymała osmaloną, odzianą w suknię młodą kobietę o ciemnych włosach, wysypujących się spod czepka. Leonardowi wystarczył jeden rzut oka przez ramię, aby rozpoznać w kobiecie kolejną z rodu, młodą dziedziczkę przeklętej fortuny – Margritte von Wittgenstein. - Frank! – krzyknęła kobieta, kiedy humanoid postawił ją na ziemi. – Bierz ich! – kreatura wolno, kiwając się na boki i machając rękami w celu zachowania równowagi pokuśtykała przez dziedziniec. |
Czy zamek spali się do końca - to pozostawało tajemnicą, lecz jej rozwiązanie nie leżało w planach, Axela. Zdecydowanie bardziej wolał wydostać się z zamku - im szybciej, tym lepiej. Okazało się jednak, że pragnienia nie zawsze nie od razu można było zrealizować. Hrabianka pałała (całkiem zrozumiałą) chęcią zemsty, a na dodatek miała pomagiera. Ten ostatni co prawda wyglądał na powolnego, lecz to nie znaczyło, że miałby być mniej groźny. - Cofnijmy się nieco, a potem przyjmijmy go z otwartymi ramionami - zaproponował Axel, równocześnie strzelając z kuszy do idącego w ich stronę 'pozszywańca'. |
Berni skinął głową Axelowi i przyłożył kuszę do ramienia. - Oddamy im pola. Przyjmiemy ich godnie. Zacznijmy od szkaradnego Franka, a później załatwimy baronównę. Chciał wystrzelić, a następnie za radą Axela, wycofać się. |
Monstrum zbliżało się powoli. Było na tyle wolne, że Geldmann miał czas na przymierzenie i oddanie strzału z kuszy. Uniósł broń, przymknął jedno oko, odczekał chwilę i nacisnął spust. Bełt pomknął przez zamkowe podwórze. - Wokół jamy, Essing, tnij te pręty! Ruszył, nie czekając na to, co zrobi szlachcic. Miał nadzieję, że potwór jest nie tylko wolny, ale i głupi, i pójdzie na wprost, przez mocno pordzewiałą już kratę. Jego ciężar może wystarczy do zarwania jej, szczególnie jeśli szlachcic nadweręży ją swoim magicznym mieczem. Nawet jeśli nie, zyskają w ten sposób trochę czasu dla Axela i Berniego. Może też uda się strzelić kolejny raz, żeby jeszcze bardziej spowolnić bestię, najpewniej powstałą dzięki czarnej magii. |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:11. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0