lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Wewnętrzny Wróg (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/16711-warhammer-wewnetrzny-wrog.html)

Phil 24-11-2020 16:37

- Sam się w to wplątałem, panie Essing, nie ma o czym mówić. Blucher wysyła komuś pięć przedmiotów, w skrzyni jest sześć bibelotów. W jakiś przedziwny sposób łączy was Bogenhafen i tajemniczy ludzie, którzy was poszukują. Tak, chyba właśnie zostaliście... zostaliśmy wysłani w prezencie – poprawił się szybko Geldmann. – Cóż, najlepszą obroną jest atak. Trzeba iść do Middenheim, tam jest Wittgenstein i Scharlach, dopaść obu i zakończyć stare sprawy. Jeśli chodzi o rozsiewanie plotek o Lieberungu... Trzeba mieć dowody, inaczej ryzykujecie splamienie swojego nazwiska. to raz. Dwa, czy chcecie być z nim łączeni, choćby i w plotce? Na dyskrecji nam zależy raczej, a nie rozgłosie.

- Pójdę razem z panem Giuseppe, będzie bezpieczniej w dwójkę. Po drodze dowiem się może od kupców, czy nowe podatki w Middenheim dotyczą też handlu. A właśnie, opodatkowano na północy między innymi magów i kapłanów. Tak tylko uprzedzam
– powiedział Leonard, patrząc na Wernera i Bernhardta. – Nie wiem, czy przypadkiem nie ma to związku z pomysłem Ulrykan, żeby uznać Sygmarytów za heretyków. Daninę muszą też płacić krasnoludy, przecież od zawsze sprzymierzeni z kościołem Sigmara.

Hakon 24-11-2020 17:31

Wolfgang coś sobie przypominał, że Lieberung z Middenheim przybywał po spadek. Więc przebieranka i niwa tożsamość była dobrym pomysłem. Tam mogą go rozpoznać dość łatwo. Co do wysłania ich jako przesyłka też by się zgadzało i Wolfgang zaczął gorączkowo sobie przypominać czy aby ich zleceniodawca nie miał purpurowych rzeczy wśród stroju.

- Oni już nie tylko Lieberunga szukają, ale nas wszystkich. Może wszyscy trochę się zmienimy? Przy okazji ja jako mag zmienię tożsamość na skrybą jakiegoś czy kogoś z klasy nieopodatkowanej?- Jak pomyślał tak też zrobił.

xeper 26-11-2020 09:43

11 Vorgeheim 2513, Delberz
 
Wyruszyli z Altdorfu w dwóch grupach. Jako pierwsi, w dyliżansie wyjechali Bernhardt vel Bernaldo i towarzyszący mu Leonard. Podróż do Miasta Białego Wilka miała im zająć jedenaście dni, ale na razie nie zdecydowali się na opłacenie całej podróży. Planowali dojechać do Delberz, leżącego mniej więcej w połowie drogi i tam zaczekać na jadących wolniej wozem ze skrzynią kompanów. Przez ten czas mieli mieć baczenie na to co dzieje się dookoła, chcieli wypatrywać podejrzanych osobników kręcących się w ich pobliżu i starających się nawiązać kontakt z Lieberungiem, gdyby Berni został rozpoznany.

Jechali pojazdem należącym do middenlandzkiej kompani przewozowej „Pędzący Wilk”. Za towarzystwo w podróży mieli trzy kobiety. Siostry Jung, Ulrike i Bertha podróżowały do Middenheim w towarzystwie Panny Gunder, ich opiekunki, służki i ochroniarza w jednej osobie. Ta ostatnia nie była zbyt rozmowna, ale panny Jung szybko weszły w komitywę z mężczyznami. Jechały zobaczyć Middenheimski Festiwal, a równocześnie spotkać się ze swoją kuzynką Kirsten Jung, damą dworu.

*

W nieco wolniejszym tempie, tą samą drogą podróżowali Lothar, Axel i Wolfgang. Na wozie, oprócz zapieczętowanej ponownie skrzyni wieźli dwie skrzynki bretońskiej brandy, oczywiście na wyłączny użytek Pana von Essing i pełne kosze kolorowych karnawałowych strojów, wraz z maskami i koturnami.

*

Obie grupy dotarły do Delberz bez problemów. Spotkali się w mieście po przyjeździe Lothara i reszty kompani jedenastego Vorgeheima. Dzień był pochmurny i deszczowy. Berni i Leonard zdążyli już zadomowić się w karczmie „Cztery Gąski”, gdzie zarezerwowali wcześniej pokoje dla reszty. Lokal słynął z doskonałego pieczystego, a czas umilała gościom kapela Herr Bayera, Bayer-Voll, mająca w repertuarze mnóstwo znanych w okolicy szlagierów.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden znaczący incydent. Na ulicy, w strugach deszczu Axel wypatrzył jegomościa w purpurowej pelerynie, którego jednak szybko stracił z oczu, gdy ten skrył się przed wodą lejącą się z nieba w podcieniach stojących wzdłuż ulicy domów. A może kolor peleryny był zupełnie inny…

Hakon 28-11-2020 07:54

Wyruszyli. Wolfgang siedział na wozie zamyślony. Jego myśli krążyły wokół incydentów, których był świadkiem jak i uczestnikiem przez ostatni czas. Mutanty, zdeprawowani przedstawiciele klas wyższej i średniej. Ogrom zakorzenienia się chaosu w Imperium było zatrważające. Teraz jechał do swojego rodzinnego miasta i zastanawiał się czy tu też taka deprawacja ma miejsca. Techler zamierza spotkać się ze swoim mistrzem Gerhardem Tolzenem. Ów mag był łatwy do odnalezienia gdyż mania obserwacji nieba dawała pewność, że będzie u siebie, ale póki co mieli przed sobą drogę gdzie po raz pierwszy spotkał się z mutantami. Gdzie odbyła się pierwsza walka o przetrwanie i gdzie znaleźli ciało Lieberunga przez którego ruszyli do Bugenhaffen po spadek i przez to wpadli w kabałę.

Gdy dojeżdżali do południowej bramy, niebiański czarodziej odłożył księgę z zaklęciami do swojej torby a na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi gdy zobaczył znajome mury.
- Tyle czasu minęło od wyruszenia na szlak.- Zaczął magister magii.
- Wiecie, że z Delberz pochodzę? Chciałbym byśmy odpoczęli w mieście i zaprowadzę Was do miejsca gdzie serwują najlepszego pstrąga w południowym Middenlandzie jak nie w Imperium.- Zwrócił się do kompanów. Był ciekaw czy i oni będą chcieli kogoś odwiedzić jak i on? Na pewno siostrę Kamilę i swego mistrza będzie chciał odwiedzić.

Znaleźli się w końcu z dwoma pozostałymi kompanami i usiedli napić się i posilić po nużącej, pełnej kurzu drodze.
Gdy już pokrzepili się ruszyli na miasto załatwić swoje sprawy.

kymil 28-11-2020 15:59

Bernaldo Giuseppi ze stoickim spokojem słuchał trajkotania lepiej urodzonych panienek. Podróż mijała w sielskiej atmosferze. Karoca pędziła raźno, tętent kopyt usypiał. Obie panny miały ładne buzie uznał okiem konesera Zingger. Warto zatem było się zaznajomić dedukował kapłan.

- Drogie Panny, mus nam się spotkać w Mieście Białego Wilka. Szczególnie podczas karnawału - zachęcił kleryk. - Z radością posłużymy pannom za towarzystwo - trącił łokciem kompana, uśmiechając się nieznacznie.

Nie narzucając się zbytnio pannom wysiedli w Delberz. Wynajęli kwatery w miłej gospodzie. Berni miał plany wizyty u swego mistrza Yanna Grossa, kapłana Ranalda, który pokierował nim na początku posługi kapłańskiej. Wypadało, żeby przy okazji wpaść z butelczyną do starego zbereźnika i poopowiadać co się zobaczyło, szczególnie w Wittgensteinie i o tropie kultystów w Middenheim. Może doświadczony wagabunda, podpowie to i oto. Stąd skierował kroki ku melinie Grossa. Miał się na baczności, pilnował czy nie ma ogona, a rękę trzymał na rękojeści sztyletu, przemierzając uliczki miasta.

Kerm 29-11-2020 19:53

Axel przewidywał pewne problemy, bo rzadko zdarzało się, że podróż odbywała się bez kłopotów, ale jakimś dziwnym trafem żadne złe zdarzenia nie spowolniły podróży.
Czy miało się spełnić znane powiedzenie "miłe złego początki"? Axel wolał, by tak nie było. I zdecydowanie nie zamierzał psuć kompanom humoru, ale o jegomościu w purpurowej pelerynie opowiedział.
I zaproponował, by kolejny kawałek podróży ponownie odbyć w dwóch grupach, z tym, że teraz Berni i Leonard wyruszyliby później.

hen_cerbin 02-12-2020 00:07

Szlachcic zgadzał się z Axelem. Ale jego pomysł oznaczał także, że nie powinni się pokazywać wszyscy razem.

Lothar von Essing podczas podróży wycierpiał wiele. Musiał wytrzymać jeszcze więcej. Ćwiczył cierpliwość i wyrozumiałość i częstokroć rozmawiał z ludźmi (i innymi) jeszcze długo po tym, kiedy kto inny użyłby już siły. Ale nawet on miał swoje granice. Po kolejnym bisie największego hitu wiejskich wesel, to jest piosenki "Majtasy w Kropasy" wstał i wyszedł się przewietrzyć, bo inaczej zrobiłby komuś krzywdę.

Na szczęście nie była to jedyna gospoda w Delberz. Byli tu przecież wcześniej, pamiętał, że pierwszej nocy zatrzymali się wtedy w bardziej luksusowym zajeździe, choć szybko musieli zmienić lokum na tańsze. Ale tym razem mogą uczynić odwrotnie. Krótki spacer, wejście do winiarni po butelkę Volmerisse Oberwein z 2503 dla Herr Schtonneckerta, u którego Lothar uczył się, wstyd przyznać, kupiectwa, ale za co był mu wdzięczny i postanowił to okazać, kupno bajgla i parasola oraz dwie rozmowy z przekupkami później stał „Pod Dębową Beczką“. Nazwa była ze wszech miar adekwatna, gdyż miasto słynęło z winnic, winiarni i piwnic winnych, a dobre jakościowo wina z regionu można było nabyć za niewielkie pieniądze. Nie było ich też wtedy stać na najlepsze lokalne wino. Oczywiście jest tu mowa o słynnym Volmerisse Oberwein, którego jedna butelka z rocznika 2503 osiągała wtedy cenę niemal osiemdziesięciu złotych koron, a teraz nawet ją przekroczyła. Ale i to się zmieniło.
- A co, stać nas - powiedział do siebie. A potem wmaszerował do środka, jakby zajazd do niego należał. W końcu był szlachcicem w podróży, a nie dostarczycielem jakichś przesyłek. I zamierzał się zachowywać jak na szlachcica przystało.
- Dwa pokoje na noc. Zarezerwujesz na kolację stolik dla trzech osób. Podobno macie tu pyszne pstrągi, reszta według Waszego uznania. Pchniesz też chłopaka pod Cztery Gąski, tam znajdzie Axela Mayera, pozna go po takim płaszczu. I być może Mistrza Techlera, a jeśli nie, niech zostawi mu wiadomość. Przekaże, że Pan Essing czeka na nich tutaj, gdyż hałasu znieść nie może. Póki będzie w trasie, napiszę też krótki list, który dostarczy później do Herr Schtonneckerta. Jak wróci, zaniesie. A w międzyczasie nalej mi czegos lekkiego - Popchnął złotą monetę w kierunku karczmarza. - To nie jest zadatek. To jest extra - powiedział i wyjął inkaust, pióro i papier by listownie zapytać swojego byłego nauczyciela o zdrowie jego i małżonki i zapytać o dogodny termin wizyty.

Wydatki "reprezentacyjne" stanowiły nieodzowną część podróży szlachcica. Były niezbędne by w ogóle zachować ten status społeczny. A poza tym, ewentualne wariactwa ekscentryzmy, takie jak opuszczenie zajazdu w środku nocy tajnym wyjściem czy niechęć do ludzi w purpurowych pelerynach uchodzą mu na sucho.

Phil 02-12-2020 14:36

Siostry Jung okazały się miłymi towarzyszkami podróży, chętnymi do rozmów, i gdyby nie śmiertelnie poważne spojrzenie ich opiekunki, Leonard mógłby dać się skusić podszeptom Berniego, zachęcającego przy każdej okazji do zacieśnienia znajomości. Na rozmowach jednak się skończyło, owocnych zresztą, bo znajomości na dworze grafa mogły jeszcze okazać się niezwykle przydatne.

Sam nie miał w Delberz zbyt wiele do robienia, przesiadywał więc w kącie gospody nad kuflem piwa, nasłuchując plotek i wiadomości od woźniców, obwoźnych handlarzy i podróżnych zmierzających z północy. Pomysł rozdzielenia się uznał za słuszny, szczególnie po informacji o mężczyźnie w purpurowym płaszczu. Najwyraźniej kolor ten wskazywał na tajemniczą grupę, z którą problemy mieli jego kompani.

- Sprawdzimy, czy ktoś będzie obserwował was przy wyjeździe z Delberz. Dogonimy was, jeśli uznamy to za bezpieczne.

xeper 04-12-2020 20:19

Kto miał coś do załatwienia w Delberzu, ten to załatwił. Wolfgang spotkał się z rodziną i swoim pierwszym nauczycielem sztuk magicznych. Berni odwiedził starego Grossa, wizyta u którego nie skończyła się po jednej butelce… Essing spotkał się ze Schtonneckertem, któremu powodziło się całkiem nieźle, a małżonka jego była znów brzemienna, ale w dobrym zdrowiu i pełna optymizmu.

Nieco niepokojąca była obecność ludzi w purpurowych pelerynach, którzy przewijali się na granicy pola widzenia, nie podejmując jednak jakichkolwiek działań zaczepnych, a nawet znikając za każdym razem, kiedy orientowali się, że zostali zauważeni. Z obserwacji jakie poczynili Axel i Leonard wynikało, że jest ich trzech i po prostu obserwują kompanię pana von Essing.

Kiedy nadszedł dzień wyjazdu z miasta, towarzystwo znów podzieliło się. Jako pierwsi, w swoim własnym towarzystwie, na wozie, na którym wieźli skrzynię, wino i stroje karnawałowe jechała trójka kompanów. Nie uszło ich uwagi, że za nimi w kierunku Middenheim, podąża też jeden z tych trzech, którzy kręcili się po Delberz. Oczywiście starał się nie rzucać w oczy, ani nie wchodzić nikomu w drogę. Ot, po prostu podążający za swoim celem cień.

Leonard i Berni wsiedli w dyliżans, którym tym razem mieli przyjemność podróżować z rodziną ober-pisarza miejskiego Joachima Rudolfa Hosselberga, składającą się z niego, jego opasłej małżonki Hildegardy-Burgundy Hosselberg z domu Nitsch, przypominającego prosiaka syna Dietmara i niewiele od niego młodszej, równie opasłej, rumianej i aroganckiej córki Georgetty-Anny. Była to familia zarozumiałych, zadufanych w sobie i przekonanych o własnej wyższości arogantów, dla których reszta świata była po to, by można było ją obrażać i poniżać.

W zajazdach, miasteczkach, wsiach i na samej drodze nie milkły narzekania na nowe podatki. Jadący od strony Miasta Białego Wilka potwierdzali, że opodatkowano krasnoludów, świątynie i magów. Ponoć nieco zburzyło to przedświąteczną atmosferę, a nawet odstraszyło co poniektórych, tak bardzo, że zawrócili przed bramami miasta. Spotkany w zajeździe krasnolud, podróżujący z żoną i dwójką niemal dorosłych synów, nie krył oburzenia, że i jemu kazano zapłacić, mimo iż jego przodkowie zatrudnieni byli przy budowie umocnień otaczających miasto. Był też jednym z tych, którzy winą za podatki obarczali Gotharda Goebelsa, Mistrza Gildii Kupieckiej. Dużo mówiło się o pogarszającym się stanie zdrowia Cesarza, a znaleźli się nawet tacy, którzy sugerowali, że Jaśnie Panujący Karl-Franz już przeniósł się do Ogrodów Morra, tylko spiskujący dworzanie nie poinformowali o tym ludu Imperium. Zamieszki religijne przybierały na sile. Mówiono już otwarcie o Herezji Sigmaryckiej, mordowano się wzajemnie w imię bogów. Łowcy Czarownic z Świątyni Sigmara mieli pełne ręce roboty, a sekta zwana Synami Ulryka rosła w siłę i pozwalała sobie na coraz więcej.

hen_cerbin 09-12-2020 22:45

- Jedziemy. Skręcamy w boczną drogę. Wóz jedzie, Axel powozi, ładne ślady zostawia. Wolfgang i ja schodzimy w bok na jak będzie twarde podłoże, żeby nie było widać z daleka i się chowamy się w krzakach. Śledzący nas purpurowy płaszcz dostaje jakimś czarem jak tylko wchodzi w zasięg. Atakuję go i staram złapać. A dalej zobaczymy.
Ewentualnie wynajmujemy kogoś, ale jest ryzyko, że on też z purpurowymi trzyma, więc to, jak mówiłem, ryzyko.
Tak bym to widział.
- pokrótce przedstawił swój plan szlachcic. Niezbyt skomplikowany, ale szerzej zakrojona intryga w nieznanym miejscu i z koniecznością zaangażowania obcych byłaby obciążona zbyt wielkim ryzykiem wycieku planów.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172