lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Wewnętrzny Wróg (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/16711-warhammer-wewnetrzny-wrog.html)

xeper 13-05-2021 13:27

Czarowanie we własnych, prywatnych sprawach raczej nie było mile widziane w Gildii, o czym poinformowano Wolfganga po tym jak próbował wyczuć Eter w sprawie Wassmeiera. Próbował nieskutecznie, bo okazało się, że w budynkach należących do Gildii założona jest blokada. A potem, w ciągu dnia Wolfgang, wypytując o magistra Wassmeiera dowiedział się, że mimo członkostwa w Gildii, prawnik raczej w niej nie bywa, przez przeważającą większość czasu przebywając w swoim biurze w Pałacu.

*

Lothar dogadał się z dorożkarzem, zatrudniając go na czas karnawału jako własnego szofera. Kwota jaką zapłacił była nieco wyższa niż gdyby podnajmował pojazd na kursy, ale dawała zdecydowanie większą wygodę. Brunon, bo tak miał na imię fiakier był też znakomitym źródłem informacji i znał miasto jak własną kieszeń.

Rankiem załatwił wszystko jak trzeba, odstawiając pachnącego, czystego i wymuskanego Lothara pod drzwi pałacu. W tym czasie miasto tętniło już życiem i tylko przypadkowi zawdzięczał szlachcic to, że niemal wpadł na wychodzącego Tileańczyka. Mężczyzna był potężny, miał co najmniej dwa metry wzrostu, szeroki jak marienburska szafa, z długą, czarną brodą i czarnymi, ufryzowanymi lokami. Jego ubiór, dopasowany do wielkiej sylwetki, był najwyższej jakości, zdobiony złotem i wyszywany klejnotami. Olbrzym trzymał w ręku gliniany gąsior, z którego pociągał raz za razem, przez co nie zauważył Essinga i wpadł na niego wychodząc zza rogu.

Lothar rozpoznał dottore Luigiego Pavarottiego od razu. Był to taki typ, którego nie można było pomylić z nikim innym.
- Scusatemi, adorabile signore – zakrzyknął, łapiąc upadającego Essinga za ramię i przywracając go do pionu. – Colpa mia. Mam nadzieję, że nic się nie stało. Proszę wybaczyć...

*

Wzdłuż alejek Parku rozstawiono beczkowozy i przenośne kramy, poustawiano dodatkowe ławki, a z boku, na ustroniu między krzakami zlokalizowano pomalowane na niebiesko przenośne szalety. Przecież po piwie nie wypadało szczać w miejskim parku na zieloną trawkę. Czuć było wesołą atmosferę tego miejsca, tylko z rzadka przerywaną jakąś bójką podpitych uczesników, szybko gaszoną przez obecnych na miejscu strażników.

Powiedzenie zacytowane przez Leonarda okazało się prawdziwe. Ciemne, gęste piwo lane wprost z pokaźnej beki okazało się mocne, treściwe i dobrze uwarzone. Krasnoludzkie brody i wąsy oklejone białą pianą z uznaniem kiwały się w rytm wychylania kolejnych kufli.

- Bronić mury! Bracia słyszycie? – krzyknął jeden z brodaczy, rozlewając przy tym sporą część piwa z kufla. Ludzie wokoło popatrzyli zaniepokojeni. – Srać na mury, ot co! Odkąd wprowadzono podatek, nie czujemy się zobowiązani do obrony. To potwarz. Policzek! Godzi się ją zapisać w Księdze Uraz!
- Widzisz ilu nas tutaj? – spytał Leonarda inny krasnolud. – Jestem Throgar, pracuję w Komisji do spraw nieludzi. Wiem doskonale co się dzieje. Już czterech na dziesięciu z naszej społeczności wyjechało. Jakbyśmy musieli stanąć na murach, to obsadzilibyśmy zaledwie trochę więcej niż połowę perymetru. Wszystko przez ten przeklęty podatek...
- Przez elfy, drogi bracie. Przez elfy – wtrącił się trzeci, stary i łysy. – Każden Ci powie, że to wina tego, jak mu tam... – splunął na ziemię, obtarł wąsy. – Rallane’a cośtam. Tego rzępoły i szarpidruta! Tfu! Elfy nienawidzą nas od zawsze i każda okazja jest dobra, żeby nas dojechać!
- Precz z elfami! – zaczęło skandować kilku z krasnoludów.
- Cicho. Cicho – uspokajał kto inny, gdy się zorientował, że w okolicy pojawiło się znacznie więcej strażników, niż chwilę wcześniej.

*

Axel, zainteresowany zawodami łuczniczymi przy piwku i pieczystym dowiedział się o zasadach turnieju. Strzelano z łuku na trzydzieści jardów do standardowej tarczy. Każdy z uczestników strzelał trzy razy, wyniki sumowano. Do zawodów mógł przystąpić każdy posiadający własną broń i wyglądający na takiego co przypadkowo kogoś nie postrzeli. Każdego dnia wyłaniano zwycięzcę, a po trzech dniach ogłaszano zwycięzcę całych zawodów, czyli tego który uzyskał największą liczbę punktów. Zeszłorocznym zwycięzcą był Allavandrel , książęcy łowczy.

- A i jeszcze jedno. Przed przystąpieniem do zawodów kapłanki Shallyi zbierają datek na swoje schronisko w mieście. Każdy uczestnik musi coś tam wrzucić do misy. Wypadałoby złociszcza albo dwa... Zawsze też warto rzucić coś na dodatek z adnotacją dla Ranalda, nie?

Kerm 14-05-2021 17:40

Piwo było dobre, pieczony kurczak nie ustępował napitkowi. No i zdobyte przy piwie wieści też nie były najgorsze. Bo przecież strzelać potrafił, a taki drobiazg, jak brak łuku nie był zbyt wielkim problemem.
Podobnie jak konieczność ofiarowania paru sztuk złota jednemu czy dwójce bogów.

- Zgłaszać się można w samym dniu zawodów? - upewnił się. - I gdzie można potrenować przed zawodami?

Dość głupią rzeczą byłoby zjawić się na miejscu zawodów i dowiedzieć się, że lista jest zamknięta... No a gdyby udało mu się dojść odpowiednio wysoko, to zdobyta w ten sposób sława w niczym by nie zaszkodziła.

Po uzyskaniu odpowiedzi wybrał się do miasta, by zdobyć dobrej jakości łuk. Niestety, regulamin nie przewidywał strzelania z kuszy czy garłacza.

hen_cerbin 22-05-2021 17:03

- Dottore Pavarotti! Maestro! Wybaczyć? Ten szczęśliwy zbieg okoliczności to opić trzeba! Ledwom przybył do miasta, ledwom wstąpił do karczmy, słyszę "Pavarotti". W kasynie - Pavarotti. Wśród szlachty - Pavarotti. Wśród mieszczan - Dottore Pavarotti. Wszędzie i wszyscy o Was mówią. Myślę sobie - muszę poznać. Z przyjaciółmi przez pół Imperium jeżdżę drogami, pływam rzekami, miasta, wsie i zamki odwiedzam, podróże wszak kształcą (wykształconych), ale żeby ktoś tak języki w całym mieście opanował, to pierwszy raz słyszę. I myślę sobie - von Essing, może i jesteś nie za bogaty, możeś i drobna szlachta, ale patrz, cudzoziemiec, a na dworze bywały, talenta ma i potrafi z nich użytek zrobić. I słyszałem, że słowami leczyć umiecie. Dokąd idziecie Mistrzu? Pozwólcie sobie towarzyszyć![/i] - poprosił Lothar. Gość ewidentnie żył jak chciał. I zapewne łatwiej będzie się dostać na dwór z nim niż znów po prośbie w antyszambrach wyczekiwać łaskawości jakiegoś urzędnika.

Hakon 24-05-2021 08:23

Wolfgang nic nie wskórał a i zwrócił niepotrzebnie na siebie uwagę. Przeprosił za swoje czarowanie i wrócił do pracy.

- Gdzie jest najlepsze miejsce do obserwowania nieba? Gildia ma jakieś obserwatorium czy możliwość korzystania z jakiegoś miejsca?- Zapytał zaczepionego sekretarza przy wejściu.
Mag liczył, że z pałacowych wież magowie mogą kożystać jednak z jego szczęściem ostatnimi czasy był sceptyczny.

Phil 24-05-2021 14:18

- Wyjaśnij mi jeno Throgarze – Geldmann zwrócił się do najrozsądniej wypowiadającego się krasnoluda. – Mają li krasnoludowie obowiązek dołączenia do ewentualnej obrony miasta? Jakiś kontyngent może musicie utrzymywać?

Khazadzi o wszystko, co złe, podejrzewali elfów. Teraz też zrzucali na nich winę. Leonard był ciekaw efektu rozmów z przedstawicielami tej rasy. Rzadko miał okazję takich spotykać, tym bardziej czekał na spotkanie z łowczym i minstrelem. Nim jednak wybrał się w umówione miejsce, zaczepił Lothara.

- Tak mi się coś skojarzyło, von Essing. Może to nic, ale zarówno szukany przez nas Wittgenstein, który miał piastować tu ważne stanowisko, jak i przełożony Komisji Handlu i Podatków noszą imię Gotthardt. Przypadek?

xeper 02-06-2021 10:58

Axel

Axel dowiedział się wszystkiego na temat zawodów. Okazało się, że lista była otwarta – udział mógł wziąć każdy, zapisywano uczestników tuż przed rozpoczęciem zawodów. Oczywiście trzeba było posiadać łuk, więc Axel udał się na poszukiwania. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale w końcu stał się posiadaczem solidnie wykonanego, cisowego łuku z wzmacnianą cięciwą wykonaną z jelit górskiej owcy. Dodatkowo zakupił skórzany kołczan z srebrnymi zdobieniami i kilkanaście smukłych, lekkich strzał, w sam raz na turniej. Od łuczarza dowiedział się też, gdzie można potrenować. Na skraju Wielkiego Parku ustawiono na czas Karnawału, specjalnie do celów treningowych niewielką arenę, gdzie można było poćwiczyć strzelanie, walkę bronią, zapasy i inne aktywności fizyczne.

Axel, ze swoim nowym łukiem pojawił się tam jakiś czas potem. Miejsce tętniło życiem. Wokół pełno było rozstawionych kramów z jedzeniem i piciem. Na prowizorycznych trybunach zasiadali widzowie. Parę osób okładało się drewnianymi mieczami, ktoś ciskał oszczepem, dwóch zapaśników prężyło swoje naoliwione ciała. Axel miał chwilę czasu na postrzelanie. Robił to na zmianę z jakimś odzianym na czarno jegomościem, który przedstawił się jako Robben z Lockeleeny i też ćwiczył przed konkursem łuczniczym.

O wyznaczonym czasie Axel przeszedł na Plac Zbrojnych, gdzie właśnie rozstawiano tarcze strzeleckie. Pod namiotem siedziało grono sędziów i urzędników, którzy zapisywali uczestników. W kolejce stało kilku mężczyzn z łukami, a w oddzielonej części placu już przygotowywali się zapisani uczestnicy.

Lothar

Pavarotti, po tylu komplementach napuszył się jeszcze bardziej. Wręcz pękał z samozachwytu. Ujął Essinga pod ramię i poprowadził w miasto, chełpiąc się swoimi przewagami w jedzeniu, piciu i w łożnicy. Nie wspominał natomiast nic o swoich umiejętnościach medycznych ani o swojej pracy. Cały czas gadał o winach, piwach, pieczystym, bułeczkach, kaszy ze skwarkami, włoszczyźnie w sosie, cyckach, jędrnych pośladkach, dziwkach, burdelach, karczmach, dziwkach, cyckach, orgiach, używkach, piciu, paleniu, cyckach…

Trafili do dosyć dobrze wyglądającej knajpki na rogu, gdzie natychmiast rozpoznano Dottore i usadzono go wraz z jego gościem na najlepszym miejscu. Natychmiast na stół wjechały dwa dzbany wina i puchary. Chwilę potem pojawił się półmisek pełen pieczonych przepiórek. Pavarotti rozdawał uśmiechy na prawo i lewo, nie szczędził kelnereczkom komplementów, klapsów i uszczypnięć. Opowiadał Lotharowi o swoich podróżach, dalekich krainach, pięknych kobietach poznanych na dworach, w karczmach, we wsiach i miasteczkach. A kiedy w końcu zrobił przerwę na zjedzenie czegoś, w końcu spojrzał na Lothara.

- Ale ja wciąż o sobie… Mój drogi signore, opowiedzcie coś o sobie. Czym się paracie? Gdzieście bywali? Co was do Middenhaimu sprowadza?

Wolfgang

Tak jak przewidział (nawet bez czarowania, co wskazywało na to, że coraz bardziej jednoczy się z Eterem), sekretarz powiadomił go, że obserwatoria są dwa. Jedno znajdowało się w budynku Gildii, na samym szczycie Wieży Leonarda, drugie natomiast, większe i lepiej wyposażone zlokalizowane było w Knipenthal, nieopodal miasta. Jednak aby z niego skorzystać, niezbędne było posiadanie zezwolenia.

Leonard

- Oczywiście, że mają obowiązek. Odwieczny obowiązek, z którego zawsze wywiązywały się z nawiązką. A tu proszę! Hańba! Hańba!
- Hańba!
– dołączyły inne krasnoludy. Nagle w zaciśniętych dłoniach pojawiły się nie wiadomo skąd pałki i toporki. Zapowiadało się na rozróbę.
- Cisza. Chodźmy stąd, nie jesteśmy tu mile widziani – uspokajał jakiś bardziej rozsądny khazad. Thorgar pociągnął Leonarda na bok, z dala od wścibskich oczu. – Zawsześmy stawali do obrony. Płacili na utrzymanie murów. Gildia inwestowała myśl techniczną w usprawnienie obrony. A tu co? Każdy brodaty ma zapłacić koronę. Miesięcznie. To potwarz. I to pewnie elfia sprawka. A jak nie elfia, to tego obślizgłego kanclerza Sparsama – splunął pod nogi, niemal na but Leonarda. – Jemu źle z oczu patrzy. On łasy na pieniądze, nasze pieniądze, krasnoludzkie. Ciężko zarobione. Oj, jemu stać się może jaka krzywda, a wtedy może Graf posłucha krasnoludzkiej braci.

Nieco zaskoczony Leonard udał się na Plac Zbrojnych, tam gdzie umówił się z Dieterem i elfami. Shmiedenhammer szykował się do walki z jakimś niezbyt bystro wyglądającym osiłkiem, ubranym w koszulkę kolczą z narzuconą na nią tuniką ze znakiem byczej głowy. Kiedy zobaczył Leonarda, podszedł do niego i wskazał za siebie. Tam, w towarzystwie dwóch elfich mężczyzn siedziała jego narzeczona. – Kirsten Cię przedstawi. Ja mam coś do załatwienia – kiwnął głową w stronę Byczej Głowy i mrugnął okiem. Leonard podszedł do wskazanej trójki.

- Pan Rallane Lafarel. Pan Allavandrel Fanmaris – wskazała na elfy. Obaj skłonili się delikatnie, nie więcej niż wymagała etykieta. Obaj, swoimi lekko skośnymi oczami lustrowali Leonarda. Ich równe, białe zęby błyszczały nieludzko w lekko rozchylonych, wąskich ustach. Spiczaste uszy wystawały z ufryzowanych, lekkich i długich włosów. Jasna, bielsza niż ludzka skóra nie skażona była żadnymi niedoskonałościami, poza długą, różową blizną na szyi i policzku Allavandrela. – Co słychać, panie Leonardzie?

- Obstawia Pan? – zapytał Rallane. Głos miał delikatny, śpiewny, ale równocześnie mocny. Mówił, ledwo poruszając ustami. – Na razie nie warto. Ten von Stier nie jest wyzwaniem dla Dietera. Brat jego dziada, Hans von Stier z Durck byłby lepszym przeciwnikiem, powiedziałbym że szanse byłyby wyrównane, ale zmarł w zeszłym roku w wieku lat siedemdziesięciu i dwóch. Słuszny wiek jak na człowieka.

Phil 04-06-2021 23:47

Krasnoludowie potwierdzili podejrzenia Geldmanna, a że zaczęło robić się gorąco, wolał się już pożegnać, niż narazić na spotkanie ze strażą miejską. Elfowie zaś... Jakże różni byli od krasnoludów. Budzili niepokój z jakiegoś powodu, Leonard w sumie wiedział z jakiego. Byli zbyt doskonali, nie pasowali do tego świata.

- Pani Kirsten, miło znów widzieć. Panowie. – Skinął głową w stronę przedstawianych mu elfów. – Nie, nie pociąga mnie hazard. Wolę wiedzieć, niż zgadywać, a kiedy się wie, zakłady tracą cały urok. Z całych sił kibicuję jednak Dieterowi.

Po wymianie kilku uprzejmości i banałów postanowił troszkę podrążyć.

- Rallanie, Allavandrelu, wybaczcie ciekawość i bezpośredniość, ale dwóch elfów na dworze tak znamienitej osoby w Imperium to rzadkość. Jaka droga, jeśli można spytać, przywiodła was tutaj?

Na rozmowy o podatkach i podejrzeniach krasnoludów czas miał przyjść trochę później.

hen_cerbin 07-06-2021 22:23

Lothar von Essing był pod wielkim wrażeniem. Imć Pavarotti gadał przez kilka godzin o sobie, nie ujawniając ani krzyny informacji. Postanowił jednak nie rewanżować się interlokutorowi tym samym. W końcu to on był tu po prośbie.
- Słowem. I czasami szpadą, jak to szlachcic - odparł szczerze - Jednak zdecydowanie wolę to pierwsze. Dzięki dobrym kompanom spotkanym na szlaku, odrobinie szczęścia i kilku inwestycjom wiedzie mi się lepiej niż wcześniej, a jeśli życie mnie czegoś nauczyło, to tego, że najlepsze inwestycje to inwestycje w siebie. A kontakty z ciekawymi ludźmi ubogacają, nawet jeśli nie sakiewkę. Próbowałem porozmawiać z Magistrem Praw Ehrlihem, ale mnie zbył, bo podobno chory. A że usłyszałem o Was, niemalże cudotwórcy... Ale tak, pytaliście gdzieśmy bywali - a niemalże po całej prowincji, a właściwie po rzekach, dopóki nam się statek nasz nie spalił. Siedzieć, wybaczcie język, na rzyci i czekać to nie w moim stylu, a że akurat miał się zacząć festiwal no i - ściszył głos szlachcic - człowiek, który ukrzywdził jednego z moich przyjaciół podobno też jest tu w mieście... Nie będę Was w to wciągał, pytaliście jedno co mnie tu przygnało. Widzę też, że ani o swojej pracy ani o pacjencie słowa nie uroniliście i szanuję to. Czułbym się zaszczycony, gdybyście udzielili mi kilku lekcji tego co potraficie, ale nie będę się narzucał. Może choć o dworskim życiu opowiecie, słyszałem, że jakieś zmiany tu ostatnio, podatki, konflikty, nie chcę się wygłupić jak się przyjdzie przedstawić.

Kerm 08-06-2021 14:11

Czarno odziany jegomość, który strzelał z Axelem do tej samej tarczy, miał dobrą rękę do łuku i celne oko. I gdyby dla Axela zwycięstwo w zawodach było kwestią życia lub śmierci, z pewnością życzyłby mu połamania rąk.

- Axel Mayer - przedstawił się, gdy szykowali się do kolejnej serii strzałów.
- Robben z Lockeleeny - usłyszał w odpowiedzi.

Axel dyplomatycznie nie dopytywał, gdzie owe Lockeleeny się mieści.

Postrzelali jeszcze nieco, a że pogoda sprzyjała, Axel zaprosił nowego znajomego na coś zimnego. Przy okazji zdarzyła się okazja do pogadania.
- W zeszłym roku wygrałem Turniej Siedmiu Tarcz - powiedział Robben - organizowany w Wolfenburgu, mam też dwa tytuły Mistrza sprzed kilku lat z Ostlandzkiej Długiej Strzały. Zająłem także zajął trzecie miejsce w Cesarskich Zawodach w Altdorfie. Ale to stare dzieje - dodał.
- Ja się włóczyłem po świecie i nie myślałem o takich przyjemnościach - przyznał Axel. - To mój pierwszy raz... A tu startowałeś?

Robben, jak się okazało, parokrotnie brał udział w zawodach, dochodząc dosyć wysoko, ale nie miał szczęścia.

- No to trzymam kciuki, żeby tym razem ci się udało - powiedział, całkiem szczerze, Axel.
- A ty nie chcesz wygrać? - spytał Robben.
- Chcieć każdy by chciał, ale na nagrodzie aż tak mi nie zależy. Poza tym... - Axel poklepał wiszący u boku pistolet - ...ostatnio mało miałem do czynienia z łukiem. Bywałeś tu, więc zapewne wiesz coś o konkurencji?
- Największe szanse ma Allavandrel Fanmaris, dworski łowczy. To faworyt i wielokrotny zwycięzca.
- Rubben powtórzył nazwisko, które wpadło już Axelowi w uszy. - Trzeba też liczyć się z niepozornym Willem von Buycke oraz z starszym z braci Kromme, Alfredem.
- Oby nasze strzały lepiej trafiały, niż ich
- zażartował Axel. A potem umówił się z Robbenem na piwo, po zakończeniu pierwszego dnia zawodów.
- Najlepiej opić zwycięstwo w pierwszym dniu zawodów. - "Czarny" łucznik chętnie przystał na propozycję.
- A w razie niepowodzenia poszukamy pocieszenia w ramionach chętnych panienek - uśmiechnął się Axel.
Rubben przytaknął z zapałem.

* * *

Na Placu Zbrojnych było wszystko tak, jak to wcześniej Axelowi opisywano. Pozdrowił, z daleka, Rubbena, a potem podszedł do stołu, gdzie urzędnicy zapisywali uczestników.
Podał swoje dane, wrzucił sporą garść srebra do skrzynki, do której datki zbierały kapłanki Shallyi.
I, zgodnie z zasłyszaną wcześniej radą, nie zapomniał o Ranaldzie.

xeper 16-06-2021 12:41

Axel

W pierwszym dniu zawodów udział wzięło piętnastu łuczników, w tym Axel. Zgodnie z przewidywaniami zwycięzcą został łowczy Allavandrel, zdobywając w pięciu seriach trzysta-sześćdziesiąt punktów. Z obserwacji Axela wynikało, że jest on doskonałym łucznikiem ale nie nieomylnym, trzykrotnie trafiając “60” i dwukrotnie “90”. Sam Axel zajął drugie miejsce, ex-equo z Alfredem Kromme, trafiając trzysta-czterdzieści punktów (90, 90, 60, 60 i 40), kolejny był von Buycke, a potem jakiś Edward z mocnym wiejskim akcentem z zapadłej middenlandzkiej prowincji. Czarnemu Robbenowi nie poszło zupełnie, raz chybił ostatecznie zdobywając dwieście-pięćdziesiąt punktów.

Zwycięzca otrzymał srebrny medal na błękitnej wstążce, a zaraz po dekoracji rozpoczęła się zaplanowana po zawodach degustacja wyrobów cukierniczych, wina i piwa. Allavandrela otoczył tłumek wielbicieli, w przeważającej części składający się z kobiet i dziewcząt. Obok pojawił się też drugi elf, znacznie przystojniejszy ale mniejszy, uzbrojony w wspaniałej jakości lutnię, na której od niechcenia przygrywał jakąś melodyjkę.

- To co? Piwko zgodnie z umową? – zapytał Axela Robben. – Wprawdzie nie wygrałem dzisiaj, ale Ty byłeś całkiem blisko. Tylko dwadzieścia punktów straty do mistrza. A przed nami jeszcze dwa dni strzelania. Może właśnie patrzę na nowego zwycięzcę?

Lothar

- Ehrich... Ach, tak! Jeden z Magistrów Praw. Osobiście nie znam żadnego z nich, ale im pracy nie zazdroszczę. Strasznie nudna. To całe liczenie pieniędzy, zastanawianie się co opodatkować, skąd wziąć grosz na drogi, na mosty, na mury i na co tam jeszcze trzeba. To całe ustalanie praw. Nuda. Nuda! Przecież oni wcale nie mają czasu na zabawę – z tymi słowy strzelił w pupę przechodzącą kelnerkę. Ta pisnęła, podskoczyła z uciechy i szarpnęła Tileańczyka za brodę. – To i Wy, signore ciekawe życie prowadzicie, podróże, podpalenia, pojedynki pewnie. I do tego vendetta. Gdyby nie lata i obowiązki, to chętnie bym przyłączył się do kompani. Ale powiem Wam, drogi Panie, że i na dworze ciekawie się dzieje. Mojemu podopiecznemu, Mości Stefanowi się polepszyło widocznie, ale to głównie dzięki temu, że Graf Boris przegnał tych dwóch nieudaczników i oszustów, Vollera i Sturma. Nie wiedzieć czym biedaczka faszerowali, jakie błazeństwa nad jego łożem odprawiali, a wystarczyło tylko trochę dobrej woli, odrobina sugestii i doza stymulantów, aby się chłopakowi wyraźnie poprawiło. Prawda jest smutna, ale o tym sza. Chłopak nigdy, moim skromnym zdaniem, do normalności nie dojdzie. Ale tatko chce dla niego jak najlepiej, a zwłaszcza, że to on a nie Heinrich jest następcą tronu w mieście.

- A podatki? No tak. Wszyscy o tym mówią – przerwał na chwilę, pochłonął sporą część pieczonego kurczaka, zapił kuflem piwa, otarł brodę rękawem i zaczął nucić jakąś arię operową. Widząc oczekujący wzrok Lothara wrócił do rzeczywistości. – No tak... Kogóż tak naprawdę obchodzą podatki? Bo nie mnie! – ryknął śmiechem. – Pewnie tych wszystkich wokół Grafa: marszałków, kanclerza, gildie i komisje. A czego chcielibyście się, że tak powiem, ode mnie nauczyć? – spytał z szelmowskim uśmiechem, puszczając oko do siedzącej nieopodal szlachcianki w średnim wieku. Tamta natychmiast spłonęła rumieńcem i zasłoniła się wachlarzem, zerkając na dottore. – Mogę zdradzić kilka sztuczek, które z powodzeniem stosuję ku uciesze pań. Zarówno aby dotrzeć do ich serc, jak i potem kiedy już nóżkami w górze dyndają. Musicie wiedzieć, że uwielbiają kiedy broda łaskocze je w uda i tyłeczek.

Leonard

Elfy nie robiły problemu ze swojej historii i już wkrótce Leonard poznał szczegóły. Rallane przez wiele lat podróżował po dworach, zamkach i pałacach możnowładców, zarabiając na życie swoimi umiejętnościami. W końcu osiadł w Middenheim, ale nie wykluczał, a wręcz przeciwnie, że jest to końcowy przystanek jego podróży. Nigdy nie zastanawiał się co przyniesie jutro i Geldmann odniósł wrażenie, że minstrel jest typem lekkoducha. Allavandrel był najemnikiem. Jadł chleb z niejednego pieca. Z jego opowieści wynikało, że w kompaniach najemnych spędził sporą część swojego życia. Wyprawiał się do Norski i Arabii, walczył w Księstwach Granicznych i Kislevie, a w Mieście Białego Wilka osiadł dlatego, że zaprzyjaźnił się tu z Rallane’em a Graf dobrze płacił za pracę łowczego.

Tymczasem na arenie Dieter w ciągu kilku chwil rozprawił się z von Stierem posyłając go na bruk. Ogłuszonego ciosem miecza w hełm strażnicy znieśli z placu boju i przetransportowali do stojącego nieopodal namiotu medycznego. Rozległy się wiwaty, Schmiedenhammer ukłonił się nisko w podzięce za doping i opuścił wyznaczoną linami arenę. Kirsten rzuciła mu się na szyję, całując mocno i namiętnie.

- Ależ ty wywijasz tym mieczem – mruknęła do niego, tak aby pozostali usłyszeli. Rallane uśmiechnął się dwuznacznie i zagrał akord na lutni.
- Dla Ciebie wszystko, kochanie – odparł Czempion i przywitał się z Leonardem. – Widzę, że się już poznaliście. Piękny dzień na walkę. Mam teraz chwilę przerwy, ponoć następna walka z Dietmarem Roche. Słyszeliście? Znacie?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:34.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172