Stare przysłowie medyków mówiło, że obcy to po prostu pacjent, który jeszcze nie zachorował. Ale sądząc po poziomie higieny i miejscu, gdzie przyszło im żyć, wielu zapewne zachorowało już dawno, tylko albo mieli to gdzieś, albo mieli tu jakiegoś zielarza, albo, i to była najbardziej przerażająca możliwość - byli zbyt biedni by mogli sobie pozwolić na usługi medicusa. By sprawdzić możliwe hipotezy Magister rozejrzał się po obecnych. |
- No, tak szczodremu zaproszeniu nie godzi się odmówić. - rozłożył ręce Ostatni Sprawiedliwy. - Idę zatem wypić zdrowie Jego Miłości. To tymczasem i wyrazu szacunku dla drobiu. - skinął głową, trudno powiedzieć, czy bardziej Ambrose'owi czy kurze, czy gest był adresowany do obojga po równo. Lokal w istocie okazał się być wyjątkowej klasy, wyłącznie dla wybrednej klienteli o specyficznych gustach, z kategorii tych, które nawiedzały sny i budziły w środku nocy z krzykiem pracowników służb sanitarnych. Zatrzymał się przy barze, przywołał skinieniem barmana. - Wódkie i ogórki, gospodarzu. - zaordynował. - Pijemy zdrowie władcy tej zacnej dziedziny. - wychylił glinianą czarkę, delektując się smakiem prawdopodobnie najgorszego bimbru, jak kiedykolwiek stworzono, po czym zagryzł ogórkiem. - A jak już jesteśmy w temacie, to jaki ten wasz kierownik? |
A co my właściwie dalej robić? Brać praca? - zapytał Mbutu Rycerz spojrzał krzywo na swojego czarnoskórego towarzysza. Jak zawsze musiał mu wszystko tłumaczyć i powtarzać od nowa. - Na razie poszukamy miejsca gdzie można się przespać, a rano zobaczymy. Chwały szukamy mój ciemnoskóry przyjacielu. Glorii i chwały. A jak się jakaś dziewka trafi, to nie będę odmawiał Ci przyjemności. |
Belle życie nauczyło, jak sobie radzić ze stawianymi przez nie wyzwaniami. Bywało różnie i nie zawsze udawało jej się zwycięsko wychodzić ze wszystkich opresji, ale wciąż żyła! Gdyby nie wymagający tryb życia i nadchodząca… dojrzałość, można by nawet powiedzieć, że miała się dobrze! W tej jednak chwili była daleka od dobrego samopoczucia. Daleka od komfortu. I musiała walczyć o swą mocno wątpliwą cnotę. Na szczęście wiedziała jak się to robi! Palec wbity w oczodół nachalnego absztyfikanta zadziałał piorunująco. Tym bardziej, że poparła go wbitym mu pod żebra ostrzem, które weszło w miękkie bez większego oporu. Palce zaciśnięte na jej gardle skurczyły się w desperackim odruchu i przez ułamek chwili Belle była niemal pewna, że wyzioną tu ducha razem, padając na klepisko spleceni niczym kochankowie. W tej jednak chwili coś szarpnęło szczerbatego w tył, odrywając go od niej. Zygfryd nie wahał się ni chwili, tylko od razu szarpnął amanta za włosy odrywając go od niej. Cios kolczej rękawicy rozbił mu nos i wargi, posyłając w błotną kałużę, ale Zygfryd nie mógł oderwać wzroku od wiszącej na jakichś strzępach gałki ocznej wytrzeszczonej w bezbrzeżnym zdumieniu. Z rozbitym pyskiem może by się jeszcze zbir pozbierał, ale bez oka? Sprawę należało zakończyć, ale i tu dostrzegł, że Belle sobie poradziła, bowiem przez otwór w boku nieboraka płynęła ciemna posoka. Umierał nie mając już się walczyć o oddech, wpatrując się jedynym zdrowym okiem w swoich oprawców. Uniósł jeszcze dłoń, jakby chcąc coś wskazać, rzec… Zdechł w błocie nie zrozumiany przez nikogo… O tym, że byli obserwowani, nie wiedział żaden z nich... *** Stół uginał się pod żarciem, które zamówili przyjezdni. Krasnolud chrząkał i mlaskał dojadając po raz pierwszy od wielu dni do syta i zapijając wszystko piwem. Sigi bardziej smakował, niż się opychał, szukając w rosnącym tłumie biesiadników odpowiedniego miejsca i ofiary. Semen zjadł szybko pragmatycznie wychodząc z założenia, że co w brzuchu to jego. Teraz tylko dodawał sobie animuszu gorzałką i kręcąc wąsa obserwował bywalców. Błędny wypatrzył młódkę i wnet stracił apetyt. Lakonicznie odpowiadał na pytania Mbutu dzieląc swą uwagę pomiędzy swego druha, biesiadników, towarzyszy podróży i młodą służkę, która uwijała się jak w ukropie. Nie uszło jego uwadze spojrzenie, jakie posłała schodzącemu z piętra, odświeżonemu Frankowi. Nie spodobało mu się to, ale musiał przyznać, że Stern był jedynym gościem biesiadnej, który w tej chwili wyglądał i pachniał jak człowiek. Frank też, jak człowiek, jeść musiał, więc nie było nic dziwnego że przysiadł się do stołu gdzie biesiadowali niemal wszyscy, którzy przybyli na promie do Ustoi. Przysiadł i od razu przystąpił do żarcia, bo widząc kolejne podawane przez służbę potrawy poczuł głód. Amrosius nim przysiadł się do swoich podróżnych kompanów przeszedł się po oberży wypatrując potencjalnych klientów. Było tu całkiem sporo typów noszących prowizoryczne opatrunki, mających źle pozrastane kończyny i szpetne blizny. Dowód na to, że bitka tu jest lokalnym sposobem na rozrywkę a o bawiących się nikt specjalnie nie dba. Widać wciąż przybywało chętnych do zabawy. Jeden zapytany o miejscowego medicusa czy cyrulika odparł krótko – Idź do kowala… - to upewniło Amrosiusa, że konkurencji tu mieć żadnej nie będzie. A to z kolei sprawiło, że wrócił do swoich kompanów i zajął się posiłkiem obmyślając plan na rozpoczęcie intratnego interesu. Ostatni Sprawiedliwy nie przysiadł się do swych niedawnych towarzyszy. Zagadnął oberżystę o lokalnego pryncypała, ale odpowiedzi się nie doczekał, bo w stale rosnącym tłumie Kerm uwijał się jak w ukropie. Jednak jego pytanie znalazło jakieś powolne ucho, bo stojący obok niego osiłek wsparł mu na ramieniu ciężką prawicę i zionął w twarz przetrawionym piwskiem i czosnkiem. - Cóżeś taki ciekawski obszczymurku? My tu kurwa za dużo pytań nie lubimy. Potem człek co chlapnie i może se gardło językiem poderżnąć hahaha! – wyraźnie prowokował i szukał zwady. No, ale był o głowę wyższy i szerszy w barach, więc nie było w tym nic dziwnego. Dziwnym również nie było, że kilkoro biesiadników rozeszło się na boki robiąc miejsce do planowanej bójki. Najwidoczniej lokalne powitania były bardzo wylewne… [Proszę wszystkich Graczy o umieszczenie pod swoim postem wyniku 5 rzutów k100. Tak profilaktycznie] |
Jako, że nie było o czym gadać, a i bezpiecznych tematów jakoś brakowało to Semen zajął się żarciem. Jak żarcie się skończyło, zaczął pić, ale nie mógł pić jak w domu, bo druhowie jego niezwyczajni byli to i by sobie krzywdę zrobić mogli. Wszak od wieków straż grodowa podwójne standardy trzeźwości stosowała u wozaków. Jak wozak niekislevita powoził trzeźwym koniem to puszczali, ale jak i koń był pijany to tylko kislevita przez kontrolę przechodził. Ale konia musiał za uzdę prowadzić! Tedy cóż było robić. Pił umiarkowanie. Rzec by można z kulturą. |
Gorzałka była podła, ale kopała w głowę nie lepiej, niż Mały Albert dłużników. Ten to miał wymach! Jak pierdolnął, to o mało głowa nie odskakiwała z karku. Szkoda biedaków, bo mało który przeżywał trzy takie kopnięcia. Chujowa śmierć, bez dwóch zdań. No! Ale gorzałka miała poniewierać, więc dziorgnął znowu. Piwa nie tykał. Z dwóch zasad, a może i trzech? Primo - moczopędne to było ustrojstwo. Nim zdążyłeś wypić połowę kufla, szczałeś tak z trzy razy. Maximo - jeden znajomek powiedział mu, że chmiel ostatni trafiła zaraza, zbiory były słabe jak plecy węża, więc browarnicy wymyślili myk - żółć zwierzęca! Dodawała goryczki, żółtego koloru i to ona była odpowiedzialna za moczopędne właściwości. Ultimo - po piwie jebało z mordy, a mężczyzna zachowywał się jak baba: humory, płacze, pojebane akcje. - A na chuuj mi to piwo! - rzucił w kierunku naczynia i odtrącił dzbanek z piwem, który mu podtykano. - Gardzę nim! - po czym wrócił do delektowania się i obcinania ofiar. Towarzyszy miał niebywałych. Jakiś laluś, co zszedł z góry,to obok siedział stereotypowy krasnolud. Ten to miał spust! Wpierdalał za trzech, zapijał za dwóch, srał pod siebie za całą oborę. Kwestia czasu, kiedy ta mieszanka zacznie wydobywać trujące gazy. Kislevita też wpierdalał, jakby jutra miało nie być. Heh, zabawni są, Ci kislevici znaczy się. Raz takiego spotkał, za czasów gdy jeszcze mieszkał i mógł w rodzinnym Talabheim. W karczmie zatrzymała się wesoła kompania z Kislevu. Jebniutcy, pili niesamowicie, groszem nie skąpili na wódę. Sigi, wtedy jako szczeniak, mając góra 18 lat, również się załapał. Po ilości, która prawie ścięła go z nóg, sąsiedzi zza wschodniej granicy zaczęli zabawy. Fikoły ze stołu, z lady, podskoki z wykopami w powietrzu. Tańce też były, łącznie z sprośną piosnką o bretońskiej syrence. Wczuli się na tyle, że jeden z nich wskoczył na stół podczas zwrotki i wsadził sobie ogon ryby w dupę, udając ową syrenkę. Eh, młodość to nietrzeźwość. NO! Jeszcze był murzyn. Pierdolny asfalt, diabeł z piekła, taki to w kopalni znika jak kamień w wodę, a nawet trzeszczał w imperialnym, siedząc obok jakiegoś rycerza. Eh, kurwa, kompania. Sig-Sauer dalej siedział, obcinając frajerów wśród pozostałych gości. RZUTY: |
|
Błędny postawił, że nie będzie zniżał się do plebsu i wtrącał w dziwne dysputy czy rozróby. Rycerzowi wszak nie pasowało bić się z niższymi sobie, a te męty społeczne z pewnością nie mogły być równe jemu. Do tego był głodny a i wdzięki dziewki, sprawiały, że zaczynały płonąć mu lędźwie a właściwie to zaczynał się jego smok budzić. Jaszczur był wygłodniały i miał ochotę na kawałek świeżego mięsa. Jego wybranka, która gdzieś tam jest, musiała poczekać. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Gdy Błędny zjadł wszystko wstał od stołu, wypił jednym haustem wino z kubka, a potem ruszył ku dziewce. Jeśli Frank nie ruszył ku nie w konkury, zamierzał podejść i po prostu klepnąć ją w tyłek rzucając krótki: - Rzeczywiście niezły. Rzuty: 10, 33, 47, 68, 01 |
A Mbutu po prostu sobie jadł i pił uśmiechając się szeroko i patrząc na te wszystkie rozrywki. W brzuchu mu burczało, a że był większy to też więcej musiał jeść. Głód w sumie był tak ważną do zaspokojenia rzeczą, że przez chwilę nie myślał o chędożeniu. Potem może pożyczy sobie dziewkę, jak rycerz sobie użyje. Mbutu lubił jak ktoś już wcześniej rozgrzał dobra biała kobieta. Wtedy one łatwiej mieścić jego grube fimbo. |
Krasnolud trzymając kufel piwa w jednej recę, podrapał się po brodzie, aby po chwili wychylić resztkę napoju i dolać sobie jeszcze więcej ze stojącego nieopodal dzbana. W sumie mało go obchodziło to co, wokół niego wyprawiali współpodróżni. Nie był jakoś specjalnie przejętym zbliżającą się bójką, którą gdzieś obserwował kątem oka. Znał podobne baryk, w sumie to lubił spuścić komuś wpierdol. Taki dobry, porządny, starożytny wpierdol. Jednakże nie należało robić tego na pusty żąłądek, czy ... o zgrozo ... trzeźwym! Wszakże było to dość niesprawiedliwie w stosunku do innych uczestników takiego spektaklu. Postanowił więc na razie nie angażować się przesadnie, w to co się stanie ... Przynajmniej dopóki mógł jeść i pić w spokoju ... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:39. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0