Zdziwiony Erich przyjął zwitek i rozwinął go. Na kartce było napisanych tylko kilka słów, jednak już pierwsze z nich sprawiły, że serce zabiło mu mocniej, a na czoło wystąpił zimny pot. - Czekaj, skąd to masz... - zawołał za chłopakiem, jednak ten właśnie znikał między przechodniami. - Czy to możliwe? Skąd? Dlaczego tutaj? - myśli goniły jedna za drugą, lecz wciąż nie mógł uczepić się tej jednej, która sprawiłaby, żeby wiedział co robić. Wrócił do lektury wiadomości. Czy to mogła być Greta? Pismo jakby podobne, ale tyle lat już minęło i pamięć mogła płatać figle. Skoro jest gdzieś tutaj, to dlaczego nie przyszła? W końcu tyle lat się nie widzieli. I dlaczego miałby wyjeżdżać i to teraz, kiedy ona gdzieś tu jest? Jakiś człowiek zatrzymał się i o coś zapytał, najwyraźniej zaniepokojony bladym obliczem von Kursta i jego nieobecnym spojrzeniem. Erich machnął tylko ręką i nieco się zataczając ruszył w kierunku koszar. Z każdym krokiem odzyskiwał panowanie nad ciałem i jego ruchy nabierały zwykłej sprężystości, a wyraz twarz stawał się coraz bardziej zawzięty. Zamierzał dowiedzieć się wszystkiego o kierunku, w którym wyruszył jego brat z dowodzonym przez siebie oddziałem. A później... a później znajdzie Gretę, choćby miał przetrząsnąć każdą chałupę w tej mieścinie. I niech bogowie się zlitują nad tymi, którzy staną mu na drodze. - Erich von Kurst do dowódcy. Sprawa nie cierpiąca zwłoki. - Rzucił ostro do żołnierzy, którzy zastąpili mu drogę do wnętrza garnizonu. Nie zamierzał ustąpić, zanim nie zapyta o Rambrechta i nie zostanie skierowany do kogoś, kto pamięta jakie rozkazy otrzymał lub zwyczajnie sprawdzi to w archiwum. |
|
Zmęczenie wszystkim dawało się coraz bardziej we znaki. W czasie gdy Roel Frietz i Svein Dahr spędzili na cmentarzu pozostali protagoniści załatwiali swe sprawy w obrębie murów Fortenhaf. |
|
Promienie słońca, przechodzące przez odsłonięte okno, obudziły Oskara. Obolały wstał z wygodnego łóżka i próbował zorientować się, jak tu się znalazł. Ostatnie co pamiętał to rozmowa z łowcami nagród przy kuflu mocnego piwa. Dalej pustka. Czyżby tak się spił, że musieli go ciągnąć na górę? Nie wiedział i jak na razie to go nie obchodziło. Bolała go głowa. Musiał jak najszybciej zdobyć coś na kaca. Najlepiej zsiadłe mleko. Albo inne cudo. Na początku podszedł do lustra, starając ogarnąć swój wygląd, żeby nie wyglądać jak pospolity cham ze wsi. W tym czasie intensywnie myślał nad wczorajszymi zdarzeniami. Boląca głowa nie pomagała mu w tym, ale zdołał sobie przypomnieć słowa tego łowcy. Zacisnął pięść. Więc ścigają go nawet tutaj. Musi powiadomić o tym swoich towarzyszy i coś z tym zrobić. Wyszedł ze swojego pokoju i skierował się do pomieszczenia zajmowanego przez resztę towarzyszy. -Słuchajcie, nie pytajcie dlaczego, ale od dzisiaj nazywam się Maksymilian von Pless. Nigdy nie słyszeliście o kimś takim jak Oskar von Hohenberg. To bardzo ważne. Wyjaśnię wam to wszystko wieczorem. Skończywszy powiadamianie przyjaciół, zszedł na dół. -Karczmarzu, dawaj zsiadłego mleka!- powiedział, podchodząc do barku. |
Lennart nie miał najmniejszych wątpliwości, że wizyta w garnizonie była błędem. Nie dość, że nie uzyskał żadnych ciekawych informacji, to jeszcze najwyraźniej podpadł dowódcy wspomnianego garnizonu - czy to odcięciem się od bycia żołnierzem, czy to znajomością z domniemanym kultystą (którego wina z pewnością zostanie udowodniona, a wtedy biada wszystkim jego znajomym). Z pewnością nie za każdym odwiedzającym Hannes Hebel wysyłał kogoś, by potwierdzić prawdziwość słów gościa. A ten, jakby na złość sierżantowi, zaraz po rozmowie skierował się prosto do gospody... na tyle szybko, by być świadkiem, jak szlachetnie urodzony Oskar von Hohenberg ulega przeważającym siłom licznych kufli i butelek, po czym zostaje zniesiony z pola bitwy. Niektórzy nie powinni tyle pić, pomyślał, siadając do kolacji. * * * Noc spędził jednak nie w samej gospodzie, a w stajni. Uznał, że lepiej się wyśpi na stryszku, na sianie, zawinięty w koc, niż na twardej podłodze w pokoju. Miał zamiar podzielić się ze wszystkim tymi mizernymi informacjami, jakie zebrał, a potem namówić wszystkich, by w miarę szybko, a w sumie przed procesem, opuścić Fortenhaf. |
Nie udało mu się dowiedzieć niczego o zaginionym młodszym bracie. Czyżby informacje o tym, że miał pojawić się w Fortenhaf wraz z dowodzoną przez siebie rotą piechoty były nieprawdziwe? Skąd zatem szczegóły dotyczące pobrania dla żołnierzy zapasowych ubrań oraz prowiantu na dłuższą misję? Może obecny dowódca nie pamiętał lub po prostu z jakiś powodów nie chciał pomóc w poszukiwaniach. Jeśli tak właśnie było, to jednak żołnierz w żaden sposób nie okazywał niechęci, ani niczym nie uchybił w rozmowie z Erichem, co, zważywszy na mizerny jej efekt, jeszcze bardziej rozzłościło von Kursta, który nie mógł z uzasadnionych pobudek wylać swojej frustracji na komendanta garnizonu. Oby jutrzejsza wizyta w ratuszu dała wreszcie jakieś wyniki. Erich opanował emocje i wrócił do gospody nie przejawiając zainteresowania festynem. Był tak blisko śladów prowadzących do zaginionej dwójki rodzeństwa, a jednocześnie tak niewiele mógł zrobić! Przez tyle lat po Burzy uparcie trzymał się myśli, że zarówno Greta, jak i Rambrecht żyją i mają się dobrze, bo przecież skoro jemu się udało, to im tym bardziej. Gdzieś w głębi duszy nadzieja jednak bladła z każdym miesiącem i rokiem i choć wciąż nie umiałby tego sam przed sobą przyznać, to był coraz bardziej przekonany, że rodzeństwo jednak zginęło w czasie wojennej zawieruchy lub w trudnych czasach już po rozbiciu armii Chaosu. Aż do niedawna, gdy dowiedział się o Rambrechcie widzianym w Fortenhaf, a gdy tutaj się znalazł otrzymał dziwny list od Grety... lub osoby, która ją znała. Do tego siostra prosi go, aby jak najszybciej opuścił Fortenhaf i nigdy tu nie wracał... Wzburzony Erich wparował do gospody trzasnąwszy drzwiami tak mocno, aż pył opadł z powały. Szybkim krokiem podszedł do stołu, przy którym jadł kolację Lennart i wybierając czyjś pusty kubek nalał sobie wina z glinianego dzbana, po czym wychylił go do dna nie odrywając naczynia od ust. Otarł usta wierzchem dłoni i na zdziwione spojrzenie kompana odpowiedział gestem mającym oznaczać "później". W drodze do pokoju zahaczył o gospodarza, od którego wydębił kolejny dzbanek z winem, z którym miał zamiar spędzić czas przed pójściem spać. Leżąc na prowizorycznym posłaniu z wypchanego słomą siennika, koca i płaszcza przewracał się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Nie wiedział, czy to ciężkie wino, czy coś z kolacji, a może wydarzenia z dzisiejszego dnia sprawiły, że gdy znużony wreszcie zasnął, to na powrót znalazł się wśród ruin rodzinnego majątku. Zupełnie jak wtedy, gdy po zakończeniu działań wojennych wrócił do domu i ujrzał leżącą odłogiem ziemię, spaloną wieś i posiadłość rodziny von Kurtz, ponownie grzązł po kostki w grubej warstwie popiołu ze spalonych do ziemi chat. Ponownie klęczał wśród pogorzeliska, jakim stał się rodzinny dom i spoglądał na resztki ciał zamordowanych. Ponownie zanurzał dłonie w ziemi wymieszanej z popiołem, a z nieba leciały pojedyncze ciężkie krople deszczu, by po trwającej wieczność chwili zamienić się w ulewę zmywającą łzy zahartowanego w boju dojrzałego mężczyzny, który ostatni raz płakał będąc dzieckiem. I który od tego czasu nie uronił ani jednej łzy więcej zamieniając żal we wściekłość skierowaną przeciwko tym, którzy byli winni jego stracie. |
Dla Sveina wieczór nie skończył się bynajmniej na odprowadzeniu wielebnego Roela do karczmy. Nie ruszył on jednak hulać jak reszta miasta a spokojnym krokiem wrócił do siebie, na piętro obory stojącej tuż za północnymi murami osady po lewej stronie. Wszedł do środka ze zmęczonym psiakiem u nogi a następnie bez zawahania podszedł z małym wiadrem do najbliższej krowy. Udoiwszy dla siebie i Kroka nieco się orzeźwił, ale natychmiast spożyte, świeże mleko ukołysało go do snu tak szybko, że ledwo dotarł na posłanie. Obudził się jak zwykle o świcie wypoczęty i nieskażony żadną myślą. Do pełni szczęścia czegoś mu jednak brakowało. Poleciwszy psinie pilnować obory podszedł do gospodarza. Grol Mamrotbauer był rolnikiem około czterdziestki i poznawszy się na Sveinie co nieco pozwalał mu spać w obejściu w zamian za regularne odszczurzanie. Nie miał także problemu z Krokiem, który był po prostu kolejnym psem w obejściu i dostawał miskę na równi z pozostałymi. - Jaki łeb - zagaił szczurołap. - Spierdalaj... Szlag. Ale to i tak chuj. Freimaierówna spiła jakiegoś przyjezdnego przy ognisku a potem poprosiła, by napełnił jej kubek. Ten przyjeb upuścił swojej krwi, normalnie, rozciął nożem nadgarstek i poszło. Opatrzyli go o odnieśli pani Ernie. Do rana były zakłady, czy go położyła w sali dla obłąkanych czy rannych. - A jakiś gówniarz jak zobaczył napełnianie kubka to zesrał się w majty. Było wesoło - dorzucił na pożegnanie. Szczurołap ruszył do przytułku, by opowiedzieć Ernie o swoim nocnym spotkaniu z morrytą. Wracając doprzytułkową celowo potknął się o czyjś barłóg. Zdążył rzucić tylko udawanie zaskoczone „o kurwa” zanim spadł na wykończoną całonocną libacją parę opojów. Narobił w ten sposób rabanu i obudził kilkanaście innych osób lecz nie tych, na których wylądował. Oboje wyglądali obrzydliwie z resztkami własnego pożywienia wokół uśpionych twarzy. Sveina jednak ciągle świerzbiło. W końcu, gdy znalazł się po Roela pod gospodą Przy Bramie zajrzał na chwilę za budynek, by z zaułku miotnąć kamieniem z procy w okno na piętrze. Nie patrząc nawet na efekt rzutu ukrył się w cieniu, po czym wąskim upustem deszczówki przedostał się na równoległą uliczkę i jak gdyby nigdy nic wrócił pod karczmę poczekać, aż morryta wyjdzie ze środka. |
Roel Frietz wciąż głęboko zamyślony szedł ze szczurołapem w kierunku karczmy. Nie mógł znaleźć powodu, dla którego wędrowny kupiec miałby go okłamać, zwłaszcza, że sam go zaczepił, a z drugiej strony splądrowane groby z pewnością nie uszły by uwadze mieszkańców miasta, a Svein też nie miał powodów by kłamać.. chyba. Akolita obdarzył szczurołapa podejrzliwym spojrzeniem, lecz niemal nie stratował przez to dziecka rozrzucającego własne fekalia przez nogawkę spodni. Skarcił je srogim wzrokiem za to, że łka jak dziewczynka i to przy świadkach, ale szybko tego pożałował. Przystanął na chwilę i obejrzał się za siebie w stronę wyjącego w wniebogłosy podrostka idącego, jak na ścięcie. Musiał jednak na tym poprzestać, gdyż sprawy docześnie żyjących nie powinny teraz zaprzątać mu głowy. Kiedy drzwi gospody znalazły się w zasięgu wzroku akolity mógł już myśleć tylko o tym, by położyć się i odpocząć. Nie ważne, czy to na sianie w stodole, czy czystym, pachnącym łożu. Podróż dała się we znaki i chciał już tylko spać. Zamykając za sobą drzwi komnaty raz jeszcze poukładał w głowie to, czego się dowiedział - czyli niewiele - i spawy, którymi będzie musiał zająć się jutro. - Muszę iść do Ulrykanina, może do kapitana straży, potem do Erny i szczurołapa - szeptem mówił do siebie szykując się do snu. Nim jednak przyłożył głowę do upragnionego posłania zaszedł do Norina, by upewnić się, że nadal nie dołączył do podopiecznych Morra. |
Otto w oczekiwaniu na straż zdążył wstępnie przeszukać siedzibę magistra, przynajmniej te pomieszczenia, w których nie było zwłok Josefa. Na parterze domu znajdowała się jeszcze prosta sypialnia wraz z biblioteczką. Przyglądając regał Otto natrafi na takie pozycję jak: Czerwona Księga Zagadek, Dziennik Gwiazd, Ziarno, Historia Imperium Sigmara, t. 1 oraz księgę w nieznanym sobie języku. Na piętrze domu znajdowało się jedna duża sala, pełniła rolę magazynu oraz skromnego obserwatorium. Pod sufitem wisiały różnego rodzaju suszone zioła, owoce, zboża, grzyby i inne rośliny. A przy oknie stał długa luneta. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:40. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0