Ruiny Latarni Morskiej
Podróż przez dżunglę do najprzyjemniejszych doznań nie należała. Było parno, duszno i wszędzie roiło się od robactwa, a im dalej w las, tym więcej okropieństw. Po pewnym czasie bohaterowie dotarli nad rozległą polanę, na środku której znajdowały się ruiny wieży (prawdopodobnie latarni morskiej), której architektura znacząco różniła się od tych spotykanych w Starym Świecie. Była to wysoka budowla (w dużej mierze opleciona pnączami i innymi roślinami), stworzona z kilku misternie ociosanych i położonych jeden na drugim bloków skalnych, które wydrążono od środka. Dzięki temu, mimo zniszczeń i licznych śladów po kulach armatnich (część z nich wciąż tkwiła w zewnętrznych ścianach budowli) wieża nie zawaliła się i wciąż można było dostać się po schodach na górę (chociaż brakowało stopni w kilku miejscach).
Thora ocierając pot z czoła i odganiając się od bzykających urągliwie owadów stanęła naprzeciw budynku. Gwizdnęła przez zęby z cicha.
- To coś się jeszcze kupy trzyma? - pomacała ostrożnie ślad po kuli - Gdzie blondasek? - rozejrzała się wokół w poszukiwaniu Eomunda. - Wasze ptaszki nic nie mówią? - rzuciła i w kierunku Bertholda.
- Ich ptaszki nie są zbyt okazałe, to i nic ciekawego do powiedzenia nie mają - prychnęła krótkim śmiechem Lexa. Nie planowała się wspinać po wieży, bo i gówno ją to obchodziło. Poszła za to do medyka, bo czuła, że zaraz mu się szwendaczka włączy i zacznie łazić nie oglądając się wokół. Lepiej więc było go pilnować, nim się podjara jakimś ziółkiem i go coś zeżre. Przy okazji sunęła niespiesznie dłonią po zewnętrznej ścianie wieży, zbliżając się do Aureolusa, który rzeczywiście rozglądał się szukając jakichś znanych mu ziół przydatnych do łagodzenia skutków ukąszeń owadów oraz roślin, których zapach pomógłby je odpędzać.
Berthold odwrócił się podekscytowany w kierunku Thory:
-Właśnie że mówią! Jakiś wielki zwierz idzie za nami, trzeba zapolować! Ale może nie wszyscy idźmy, tylko mniejszą grupą, żeby go za bardzo nie spłoszyć, szkoda by było! - Spojrzał na gęstwinę głodnym spojrzeniem.
- Mówisz, masz - Eomund wyszedł zza wieży ze strzałą w ręku i uśmiechnął się do maga. Następnie gwizdnął krótko, a po chwili na ramię sfrunął mu Hyos. Mężczyzna odwrócił się w stronę wieży, wydał z siebie serię krótkich, modulowanych gwizdnięć, po których ptak ponownie wzbił się w powietrze.
- Jak duży to zwierz?
- Sądzę, że na tyle duży, że jest w stanie zmiażdżyć nas wszystkich jeśli będziemy nieostrożni - Wtrącił Sylvain - Jestem głodny jak wszyscy, ale proponowałbym raczej urządzić zasadzkę, niż postępować lekkomyślnie na nieznanej ziemi...
Twarz Eomunda stężała, gdy usłyszał zarzuty o nieostrożności. Spojrzał na wyraźnie młodszego do siebie rozmówcę i powiedział, siląc się na spokój:
- Zacząłem polować, kiedy mówiłeś na chleb bep, a na muchy tapty. Prawdopodobnie upolowałem więcej gatunków zwierząt, niż miałeś okazję jeść. Proszę, uszanuj moje umiejętności i rozwagę. Gdybym był nieostrożny w tym, co robię, nie rozmawialibyśmy tutaj.
Mężczyzna wzruszył tylko ramionami.
- Spotkałem różne osoby, które mówiły, że są specjalistami w swoim fachu, a potem popełniali najbardziej oczywiste błędy. Jedyne o co wnioskuję to to, żebyśmy postępowali ostrożnie. Sigmar wie tylko co czeka na nas w tych gęstwinach.
- Zgodzę się z tym, że wielu takich chodzi po świecie - Eomund skinął głową - ale nie sądzę, że wśród nas są tacy. W końcu żyjemy, a baron byle kogo nie wynajmował.
- Cała ta wyprawa to szaleństwo… - Pokiwał tylko głową - Więc znajdują się tu tylko szaleni… Albo głupi. Trudno mi powiedzieć jeszcze którym jestem ja - Zaśmiał się i odszedł z powrotem na tyły.
Thora jedynie syknęła:
- Będziecie gadać aż to do nas wpadnie na herbatkę? Czy może jednak ruszycie dupska? - żachnęła się sięgając po topór - Mężczyźni! - parsknęła w norskim i ruszyła ku wypatrzonej kępce paproci, gwałtownie przeszukując teren w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby jej zamaskować zapach.
- Ja tu zostanę i jeśli będzie potrzeba to wołajcie.- Erwin dodał do deklaracji pozostałych i skupił się na samej budowli i na medyku czy aby nie wchodzi zbyt daleko w zdradziecką dżunglę. Nie uszło jego uwadze, że lekarz pilnowany jest też przez Lexę, która patrzyła i stała nad nim jak nad dzieckiem, które nie umie samo o siebie zadbać. Kto tam wiedział co Lexa zrobi gdy usłyszy o wielkim czymś do zabicia.
- A ja grzecznie czekam na decyzję, kto ma iść. Tu nie ja tu dowodzę - wzruszył ramionami i zaczął bawić się strzałą trzymaną w palcach. - Ale jak będziesz się tak szarpać, to albo nie będziemy mieli na co polować, albo to faktycznie zapoluje na nas.
- Nie szarpię się - stęknęła dziewczyna cicho wyciągając zielony liść z kłębu roślinności. Powąchała go z powątpiewaniem. - A w polowaniu dowodzisz Ty skoroś myśliwy. - skrzywiła się nieco mocniej gdy zapach rośliny wrył się głębiej w powonienie. - Idziemy w czwórkę: Ty, Berthold mag i Twój przyjaciel - skinęła lepkimi od błota palcami ku Sylvainowi. - I ja. - nie czekając dłużej ruszył w kierunku powrotnym, tam gdzie powinna być dzika bestia.
Berthold skinął z uznaniem głową Thorze i Eomundowi.
- Nasza czwórka wystarczy by zapolować, no i moi przyjaciele - podrapał za uchem swojego rudego brytana, po czym podążył za Thorą. Hoefer również ruszył między drzewa, nakładając strzałę na cięciwę i starając się nie trącić niczego, co mogłoby wydać z siebie nienaturalne dla otoczenia dźwięki.
Zanim zniknął między drzewami, odwrócił się jeszcze i spojrzał pytająco na Sylvaina.
- Pamiętajcie, zawsze idźcie tak, żeby wiatr nie niósł waszego zapachu w stronę zwierzęcia. Jak trzeba trochę przejść naokoło, bywa.
Mężczyzna jedynie westchnął i pokiwał głową z niedowierzaniem.
- W co ja się znowu władowałem… - Powiedział do siebie i ruszył za resztą.
- Z chęcią poszedłbym na dużego zwierza razem z wami, ale podkradać to ja się za jasny chuj nie potrafię i prędzej ściągnę nam go na głowę niż cokolwiek pomogę. - Wolfgang podrapał się po łepetynie i spojrzał na okazałą budowle. - Ale na górę to mógłbym się wdrapać. Może coś ciekawego będzie widać? Dawać liny! Kto idzie ze mną? - Swój powróz z kotwiczką ściągnął z kuca i zaczął przygotowywać się do wspinaczki. - Ciekawe kto to tu pobudował? Na elfie raczej nie wygląda. - Zastanawiał się głośno.
- Nie sugeruj się moim pochodzeniem. - małomówny do tej pory Weddien niespodziewanie skomentował domysły Wolfganga. - Nie potrafiłbym rozpoznać budowli wzniesionych przez Asur, mimo najszczerszych chęci. Po prostu nic o nich nie wiem, są zagubionym dziedzictwem... Chętnie jednak potowarzyszę ci we wspinaczce. Przewiesił miecz przez plecy i zaopatrzywszy się w linę ruszył w kierunku okazałych ruin.
Wnętrze wieży usłane było szkieletami, pajęczynami i pnączami roślin, które dostały się do środka przez liczne otwory po kulach armatnich. Leżące na ziemi trupy, jeszcze odziane w swój bojowy rynsztunek, należały do jaszczuropodobnych istot, o których mówiły legendy. Po dotarciu na sam szczyt, oczom najemników ukazały się trzy skrzynie, które po brzegi wypełnione były złotem, klejnotami i dziwnymi przedmiotami. Nie mogli jednak długo cieszyć się znalezionym skarbem, bowiem chwilę później dobiegł ich przeraźliwy skowyt, dobiegający z miejsca, w które udali się myśliwi. Był on tak donośny, że wszyscy niemalże instynktownie skulili się w sobie.
Elf beznamiętnie przyjrzał się zgromadzonym bogactwom, chociaż wydawałoby się, że to właśnie one przywiodły żeglarza do Lustrii. Bardziej interesowały go przyczyny śmierci, tych których szczątki wypełniały wieżę. Tutaj mógł tylko snuć przypuszczenia. Dźwięk, który przeszył powietrze kazał dobrze się zastanowić nad opuszczeniem ruin. Weddien poszukał punktu obserwacyjnego, ciekaw, co też za zwierza wypłoszyli najemnicy...
- Brzmi jak coś dla Ciebie, Lexa - zagaił mimochodem Aureolus do kręcącej się w pobliżu norsmenki, gdy usłyszał ryk zwierząt, sądząc po donośności, raczej z takich wielkich i dających sławę myśliwemu. Sam też schował zebrane rośliny z zamiarem użycia ich później. Z doświadczenia wiedział, że polowania często kończą się ofiarami po obu stronach. A i zainteresowało go zwierzę zdolne do wydania takiego dźwięku. Różni ludzie płacili krocie za sproszkowane rogi zwierząt żyjących w Arabii i jeszcze dalszych krainach, być może i z tego coś się da sporządzić. Na wszelki wypadek przygotował do strzału garłacz.
- Mówisz? - dopytała zupełnie od niechcenia, patrząc jak upycha po bokach jakieś zerwane chwasty. Splunęła na ziemię patrząc w kierunku, z którego dobiegł ją ryk bestii. Chwilę skupiała się na drzewach, aż w końcu z powrotem spojrzała na medyka.
- Przedłużenie kutasa wyciągasz? Na podryw się szykujesz? - zaśmiała się głucho, będąc lekko zaskoczoną tym, w co starał się uzbroić.
Erwin właśnie oglądał wieżę z zewnątrz gdy usłyszał przerażający ryk. Odwrócił się plecami do wieży i złapał oburącz rusznicę szukając celu. Na szczęście nie znalazł. Rozejrzał się i zobaczył, że medyk wyciąga i przygotowuje garłacza. Na słowa Lexy uśmiechnął się tylko pod nosem.
Erwin spojrzał w kierunku hałasu i zagadał do Lexy:
- Idę na górę. Chłopaki mówili, że bezpiecznie a stąd kiepsko strzelać.- Spojrzał ku górze.
- Lexa. Postaraj się nie szarżować jak tylko zobaczysz coś.- Spojrzał na norsmenkę i zobaczył jej niezadowoloną jak zawsze minę. Pewnie coś by mu zapyskowała, gdyby nie szybko dodane słowo.
- Proszę.- Uśmiechnął się i ruszył na szczyt wieży. Lexa przewróciła oczami i westchnęła ciężko. W sumie, lepsze było takie uprzedzenie, niż ogłuszający wybuch koło ucha. Niech mu będzie. Poczeka.
Niespodziewany ryk na tyle wytrącił Wolfganga z koncentracji, że ten zupełnie nie zdołał skoncentrować się na przepływie eteru w pobliżu. Marszcząc czoło oparł nogę o murek okalający krawędź budowli i wpatrzył się w nieco oddaloną ścianę lasu.