Arnold Wyglądało na to, że edukacyjna wiązanka sprezentowana nieposłusznym żakom przez młodego kupca, przyniosła efekt. Właściwie to aż nadspodziewanie intensywny. Jeden z młodzieńców zrobił wielkie oczy i strasznie pobladł. Niemal od razu okazało się jednak, że powodem nie był Arnold, a stary Hupfnudel. Od ogniska rozległ się głośny metaliczny jazgot. Gdy kupiec odwrócił się, naukowiec leżał już na swoich przewróconych pomiarowych utensyliach drżąc na całym ciele, na jego ustach widać było pianę, oczy wytrzeszczone były w przerażeniu... czy obłędzie. Studenci zupełnie oniemieli, wyraźnie zdziwieni byli też towarzysze kupca. Borys wymamrotał pod nosem jakąś kislevską modlitwę, Hans zawarczał nerwowo i sięgnął po topór, jakby sprawcą wydarzeń mógł być jakiś wróg, którego nie dostrzegali. Hupfnudel zaczął żałośnie jęczeć. Wydawał się też zakrwawiony, najwyraźniej upadając na to całe metalowe ustrojstwo coś uszkodził i jakaś ostra część musiała go zranić. Na niebie Morrslieb wychylił się częściowo zza swojego srebrnego brata. Marius Był środek dnia, przed ratuszem ustawiona była już więc całkiem pokaźna kolejka wszelkiego typu interesantów. Oczywiście, Mariusowi jako funkcjonariuszowi publicznemu przysługiwał pewnego rodzaju niepisany priorytet przy załatwianiu spraw. Jednak innego rodzaju uprzywilejowanych w mieście również nie brakowało. Większość z nich jednak nie przybywała tam osobiście, ale przysyłała pełnomocników. Z daleko rozpoznawał posłańców z liberiami potężnych kupieckich rodów, wielu klerków z gildii prawników, jak również pewną niespodziankę... Niedaleko kolejki stał wyraźnie podenerwowany Hanz Barnsdorf, gwar na placu nie pozwalał dokładnie rozpoznać dźwięków, ale chyba raczej na pewno wrzeszczał na zebranych wokół niego pomocników. Wyglądało to tak jakby był już po wizycie w ratuszu i zdecydowanie nie był z niej zadowolony. Marius kątem oka zauważył też dziwne zachowanie Dużego. Olbrzym był wyraźnie podekscytowany i gapił się w kierunku jednego z ustawionych wzdłuż krańca placu kramów. Było tam sporo zainteresowanych dobrami mieszczan toteż ciężko było stwierdzić, na czym dokładnie skupiony był jego wzrok. Poborca przypomniał sobie jednak, o co mogło chodzić. Parę dni temu pani Vanleuven w swoim zwyczajowym potoku słów, w którym zwykła była obgadywać co najmniej z połowę miasta, wspomniała też o tym, że jakaś dziewka z tej części miasta wpadła osiłkowi w oko. Wdowa całego zejścia nie widziała, ale Duży wrócił do niej cały zaczerwieniony i z drobnym suszonym kwiatkiem w wielkich łapskach. Pamiątka nadal pozostawała w jego malutkiej kanciapie i często do niej wzdychał. Teraz wielkolud wyraźnie przebierał nogami i ciężko mu było się skupić na zadaniu ochraniania swojego zleceniodawcy. |
|
-Wytrzymaj ratusz, to potem podejdziemy do kramu, który cię interesuje - powiedział Marius do Dużego. Nie miałby nic przeciwko, by puścić go już teraz, ale w podenerwowanym mieście nie było zdrowo przebywać samemu. Marius lawirował w tłumie tak, by znaleźć się obok Barnsdorfa. Po drodze nie zapominał jednak pozdrawiać znajomych, by naturalnym się wydało, że będąc w pobliżu Hanza i do niego się zwraca. Starał się utrzymać spokojny i jasny umysł, słuchając urywków rozmów i chłonąc jak najwięcej. -Witajcie, mistrzu Barnsdorf - ukłonił się z szacunkiem, jak wypadało wobec starszego kolegi po fachu. - Czyżby miasto chciało sprawdzić, jaką wytrzymałość ma nasza konfraternia? |
Marius Zbliżając się do tłumku mniej lub bardziej uprzywilejowanych interesantów faktycznie usłyszał to i owo z aktualnych miejskich wydarzeń, jednak nie byłoby tam nic, czego nie dowiedziałby się już od bezcennej w tej materii pani Vansleuven, czy wszędobylskiego Erwina. Faktycznie jednak podejście do najbogatszego poborcy w mieście wyszło mu dość naturalnie. Z bliska jeszcze łatwiej dostrzec się dało jego furię. Wyraźnie szukał kogoś na kim wyładować mógłby swoje frustracje, a zginający się w pokłonach służący w oczywisty sposób nie byli dość satysfakcjonującym celem. Gdy został zagadany odwrócił się gwałtownie w stronę Mariusa. Marius przekonywanie d20(+2)= 11 sukces Coś w tonie, czy spojrzeniu poborcy spowodowało jednak, że nie obrał go za cel swojej furii. Wręcz przeciwnie, wydał się zakłopotany swoim zachowaniem, nerwowo poprawił ozdobną krezę wokół szyi. - Ach! Szanowny pan Wallenberg! - orzekł nie ukrywając w głosie goryczy - Zapewne słyszeliście już co się wydarzyło! Wydało się, że z potencjalnej ofiary Marius stał się współtowarzyszem w bólu. Poborca pochylił się do niego konspiracyjnie, gestem ręki odganiając jednocześnie służących. - Chcą nas wykończyć! - rzucił oskarżycielsko w kierunku ratusza. - Ale ja im pokażę... Ja... - ściszył głos i otaksował Mariusa wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując się dłużej na jego ubiorze i fryzurze. Najwyraźniej to, co zobaczył go satysfakcjonowało, ob rzucił szeptem: - Panie Wallenberg, jesteście przypadkiem kawalerem wolnego stanu? - łypnął na niego okiem i widać było, że w jego głowie rysuje się już jakiś plan. Arnold Towarzysze kupca rzucili się do powierzonych im zadań, dwójka studentów zrobiła to z wyraźnym ociąganiem jakby obserwacja dziwnego zjawiska była dla nich ważniejsza niż zdrowie ich nauczyciela, który - jakby nie było - zapewniał im chyba utrzymanie i kieszonkowe. Hupfnudel drżał na całym ciele i bojaźliwie się kulił. Wyglądał jakby był przerażony. Być może to coś, co zobaczył zaglądając w jeden z okularów metalicznego ustrojstwa, które powyginane i okrwawione leżało koło nich? Arnold szybko znalazł krwawiące rany. Na szczęście nie były zbyt poważne, faktycznie mędrzec pociął się ostrzejszymi kantami utensyliów, na które runął. Kupiec nie miał żadnych problemów z obandażowaniem tych miejsc za pomocą materiałów, które przyniesiono mu w jego torbie. - 1 ładunek torby medycznej Najwyraźniej jednak rany duszy były tu poważniejsze od ran ciała. Hupfnudel wyglądał jakby zupełnie odszedł od zmysłów. Zaczął rozpaczliwie łkać, po czym niemal natychmiast dostał gwałtownego ataku paniki i poderwał się do góry, o mało co nie uderzając kupca łokciem w nos. Przytrzymali go. Rzucał się i zawodził, z nosa szły mu obficie smarki mieszające się z coraz to pojawiającą się na ustach śliną. Żacy po początkowym zdziwieniu, zasłonili usta dłońmi, żałosny widok targanego koszmarnymi myślami nauczyciela wyraźnie ich rozbawił i tylko z trudem ukrywali chichot. |
Arnold zmierzył groźnie żaków i rzucił w ich stronę gorzkie, ale prawdziwe słowa. |
Zdumienie wykwitło na twarzy Mariusa, jednak zdołał się opanować. -Może przejdziemy do Złotej Piwnicy? Właściciel ponoć kupił za bezcen ostlandzki cydr, warto skosztować, parę lat minie nim znowu powstanie... Tam cicho i nikt się nie kręci w pobliżu... - zakończył znacząco, popatrując po sługach. Skoro byli przydatni dla Barnsdorfa, pewnie co drugim dysponował talentem podchwytywania słów nie przeznaczonych dla jego uszu. Czuł, że pojawia się okazja nie do pogardzenia. |
Marius Barnosdorf początkowo wyglądał na średnio zachwyconego ofertą, ale w końcu doszedł do wniosku, że każde ciche miejsce się nada, więc równie dobrze może być i to proponowane przez Mariusa. Na miejscu nie zamówił nic, dało się zauważyć jak z nerwów pracowały mu mięśnie szczęki. Nie wyglądał jakby uważał, że trunek będzie panaceum na jego troski. Wręcz przeciwnie, w środku przybytku czuł się wyraźnie nieswojo. Ciężko powiedzieć, czy chodziło o to, że miejsce to było poniżej jego standardów. O tym, że nie stronił od alkoholu Marius wiedział przecież od Erwina. W końcu wyłożył mu swój plan. Głosowanie Rady Miasta było już za 4 dni, ale już wcześniej odbyły się ogólne konsultacje między radnymi i wstępna dyskusja. Wyglądało na to, że podsumowując wszystkie proponowane zmiany mogli spodziewać się utraty zysków o około trzydzieści procent, być może również utraty niektórych przywilejów, które zmuszałyby ich do bardziej rozwiniętej sprawozdawczości i czekania na dodatkowe autoryzacje ratusza przy windykacji zaległych płatności. Nie wszystkie szczegóły były dogadane, ale frakcja radnych, która była za oszczędnościami wyraźnie miała przewagę. Przewodził jej niejaki Bruno Heidrich, jego rodzina handlowała rasowymi końmi i różnymi innym produktami odzwierzęcymi. Heidrich ogólnie zdawał się być na fali wznoszącej, miał wizerunek reformatora, który nie bał się rozbijać różnego typu miejskich układów. W rzeczywistości jednak te "układy" najczęściej jakimś dziwnym trafem stały w sprzeczności z jego interesami. A przynajmniej tak malował to Barnsdorf. Dodatkowo Heindrich znał Barnsdorfa i wyjątkowo go nie lubił, posprzeczali się kiedyś przy wycenie podatku od koni importowanych do Bechafen. Poborca opowiedział mu również, że starał się zyskać jakieś dojście do któregokolwiek z radnych, by w jakiś sposób zdobyć jego poparcie, jednak Rada ogólnie przyzwyczajona były do tego typu zabiegów najróżniejszego typu grup, które walczyły o swoje przywileje i dostęp do nich był znacznie utrudniony. Miał troszkę informacji, które pozwoliłyby mu być może na próby przekonania niektórych radnych, ale niczego, co obiecywałoby realną szansę na powodzenie. No i była możliwość, że tylko by ich poirytował i pogorszył sytuację. I tym samym poborca doszedł do Mariusa i jego roli. - Szanse są pewnikiem takie małe, jak przy innych, być może nawet mniejsze, ale skoro pan, panie Wallberg zapewne tak samo pragnie zapobiegnięcia tym... Nieszczęśliwym zmianom... Jak ja... To być może właśnie ta droga okaże się właściwą. Widać było, że sam pomysł niezbyt mu się podobał, ale nie za bardzo widział alternatywę. W mieście gościła krewna Heindricha, wdowa po jego bracie przyrodnim, niejaka Tamara Parnberg. Podobno słynęła z niezbyt udanego charakteru, który szybko zrażał ewentualnych absztyfikantów. Po mężu miała niezbyt wysoką pensję i skromne udziały w paru mniejszych nieruchomościach. Ogólnie była dość niewygodna dla rodu i Heindrich na pewno by się cieszył, gdyby się wreszcie ustatkowała i przestała stanowić dla nich obciążenie. Zapewne zaakceptowaliby nawet niezbyt zamożnego, byle spokojnego i nie budzącego kontrowersji kandydata. Obecnie gościła w stancji dla szlacheckich panien, ale praktycznie codziennie odwiedzała też posiadłość Brunona i jego rodziny. - Kto wie, taki kawaler jak pan, panie Wallenberg z pewnością mógłby wpaść w oko wdowie spragnionej ułożonego rodzinnego życia. A z dostępem do domu Heindricha... - spojrzał na niego wymownie. - Kto wie, może by pan usłyszał coś cennego, co by nam pomogło, może zasiał w jego rodzinie jakąś korzystną dla nas myśl? Albo doprowadził do sytuacji, w której pan Heindrich spóźni się na głosowanie? Parsknął. - Przyznam, że to szalone, ale cóż począć, jeśli wszystko jest przeciw nam? Spojrzał na jego cydr, ale widać, że najwyraźniej zraził się ostatnio do alkoholu, bo szybko odwrócił głowę. - No chyba, że widzicie inne wyjście z tej całej nieszczęsnej historii... Arnold Widać było, że para żaków początkowo przerażona była wizją zbliżania się do żelastwa, które najwyraźniej w jakiś sposób przyczyniło się do obecnego stanu ich nauczyciela. Stanowczy ton Arnolda zrobił jednak swoje, a po ostatnich przygodach z hardymi pracownikami kupca najwyraźniej nie mieli też wątpliwości, że ci przymusiliby ich do posłuszeństwa bez żadnych oporów. Szybko uporali się ze spętaniem szaleńca i zabezpieczeniem jego rzeczy. W nocy w snach Arnolda znów pojawiły się tajemnicze obrazy. Widział dziko wirujące mapy nieba, w których gwiazdy przemieszczały się chaotycznie niczym roje spragnionych padliny much, widział znaki z egzotycznych alfabetów, gwałtownie zwijające się i rozwijające w fantazyjne serpentyny, widział wreszcie otwartą czaszkę jakiegoś człowieka i swoje ręce chwytające szaro-różową kopułę jego mózgu. Czuł jak podróżował przez jego myśli pełne urwanych, niewyraźnych obrazów ukazujących dawne sukcesy i porażki, jego licznych bliskich i wrogów. Zobaczył swoją matkę krzyczącą z bólu i dziecko wydobywające się spomiędzy jej zakrwawionych ud. A potem obudziło go szarpnięcie i zarośniętą twarz Hansa. - Te, szefie. Ten profesorek się zbudził, dziwy jakieś, sami zobaczcie. I faktycznie. Dziwne to było, bo spętany Hupfnudel siedział i patrzył się na nich całkiem trzeźwym, choć być może trochę zdziwionym wzrokiem. - Co tu się dzieje? Proszę mnie natychmiast rozwiązać! - rzucił z oburzeniem, rozglądając się wokół jakby nie kojarzył żadnego z nich. |
|
-Nowy strój, gotówka na suweniry... zaloty to w chwili obecnej wydatek, na który mnie nie stać. Jestem w stanie podjąć się tego zadania, ale wyłożyć na nie środków nie mogę, bo ich nie mam. I jak sam pan mówi, wynik to loteria... lecz swoim czasem i pracą jestem w stanie zaryzykować. Marius potrafił rozpoznać okazję, kiedy do niego przychodziła. Mógł zdobyć kilka kontaktów wśród ludzi od niego znaczniejszych, i jeżeli opłaci to kto inny, chętnie się tego podejmie. Barnsdorf musiał być naprawdę zdesperowany, skoro ryzykował przedsięwzięcie o tak znikomych szansach sukcesu. A gdyby się udało... dziadek mawiał, że małżeństwo jak oddział - nie trzeba się lubić, trzeba razem dobrze walczyć. "Kiepski kolega, dobry towarzysz broni" to był z jego strony komplement. I całkiem się to sprawdzało: i małżeństwo dziadka, i ojca, były oparte na wzajemnym szacunku i dawaniu sobie przestrzeni. Niespełnione uczucia realizowano w wychowaniu dzieci. Miłość istniała poza rozliczeniem, którym był dom. |
Arnold Arnold przekonywanie (rozpoznawanie emocji) d20(-4 trudny)= 14 porażka - Hupfnudel? - uczony zamarł. W jego spojrzeniu było coś dziwnego, coś bardzo uważnego i ostrożnego, co kontrastowało z wcześniejszym roztrzepanym stylem bycia bakałarza. - Co pamiętam? - zamarł i rozejrzał się po pomieszczeniu jakby szukając tam odpowiedzi. W końcu spojrzał na swój opatrunek. - Zraniłem się i straciłem przytomność? - spróbował. Marius - Co wydatek?! Jak pan śmie mnie pytać o...! - zamilkł w połowie zdania sondując jego twarz. Początkowe oburzenie momentalnie opadło, gdy najwyraźniej zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. - Niech panu będzie, panie Wallenberg, choć naprawdę dziwię się jak osoba o pana statusie może nie dysponować odpowiednimi kwotami. Najwyraźniej oznacza to, że wprowadzenie tych nowych praw byłoby dla pana zaprawdę druzgoczące finansowo... Może to i lepiej, bardziej będzie panu zależało, by doprowadzić tę sprawę do końca... Sięgnął do sakwy wiszącej mu u pasa, jednak najwyraźniej zawartość nie była wystarczająca. Skrzywił się więc tylko i rzucił kilka monet na stół, by pokryć "ich" rachunek. - Moi pracownicy mają na pewno gdzieś tam pana adres, przyślę kogoś z odpowiednią kwotą i adresem pani Parnberg jeszcze dzisiaj. Wstał, wyraźnie jeszcze bardziej zmęczony tą całą sprawą niż przed ich rozmową. - Proszę informować mnie na bieżąco... - odburknął, szykując się już do wyjścia. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:12. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0