Na przedpolu Langwald trwała krzątanina. Uciekający sprytnie zabezpieczyli tyły pochodu a obserwujący ich z odległości niziołek krzykiem ostrzegał o czających się między namiotami kościejach. I choć truposze starały się puścić w pogoń znajdowały się na przegranej pozycji. |
Dzień Pierwszy, Poranek "Schron Rozpaczy"
|
|
Nie bez powodu Kraina Zgromadzeń uchodziła za bezpieczny rejon i to mimo, że graniczy ona z Sylvanią. Bezpieczeństwo zapewniają Strażnicy Pól, którzy dzięki znajomości terenu, wykorzystaniu zaskoczenia byli w stanie odpędzać wszystkich intruzów, w tym tych żywych jak i nieumarłych. Ludo posiadał pewne doświadczenie i wiedzę w tym zakresie. Jednak wobec tak rozległej i potężnej inwazji jakiegoś ważnego księcia czuł się bezrady. Jedyne co mógł zrobić, to próbować ocalić jak największą grupę bezbronnych mieszkańców z zagrożonego terenu i spróbować zaprowadzić ich we względnie bezpieczne miejsce. Kołodziej tak też i uczynił, przeprowadzał przez dym, rozglądał się za niebezpieczeństwem, wskazywał drogę w bezpieczną gęstwinę i dalej w las. Droga była męcząca, ale z każdym krokiem oddalali się od niebezpieczeństw. Tempo może nie było zbyt szybkie, ale mimo wszystko udało się oderwać od nieumarłych. A co ważniejsze znaleźli pozostałości jakiejś ludzkiej osady. Zabudowania były w złym stanie, ale i tak widok resztek ogrodzenia, domostw z pewnością poprawi nastroje w grupie uchodźców. Mały bohater widział jak praktycznie wszyscy ruszyli do osady, czym w jego opinii ryzykowali. Kto wiedział, co tam mogło się zalęgnąć, jakie leśne stwory opanowały opuszczoną wieś, jaka zaraza, czy inne nieszczęście przegoniła wcześniejszych jej mieszkańców, czy te domostwa nie są czasem nawiedzone przez zawistne duchy. Mogli obudzić jakieś straszliwe zło, na równi z tym które właśnie plądrowało tą prowincję. Bezpieczniej byłoby się tam zakraść, rozejrzeć i dopiero wrócić po resztę. Ludzie jednak już ruszyli i nie sposób było ich zatrzymać. Z tego też powodu Ludo postanowił zrobić coś całkiem innego, skoro mają się tu zatrzymać i spędzić trochę czas żeby na dojście do siebie, to trzeba było zbadać najbliższą okolicę. Strażnicy pól byli doskonałymi zwiadowcami, znali się na tropieniu, przetrwaniu i ukrywaniu. Do tego wśród swoich krewniaków Kołodzej uchodził za wędrowca, który chodź lubi dużo spać i się lenić, to jednak większość czasu spędzał poza rodzinną miejscowością. Kołodziej ruszył na swym kucu ruszył na zachód, poruszał się powoli i ostrożnie. Korzystał ze starych ścieżek i szlaków wędrówek zwierząt. Zszedł mu praktycznie cały dzień, wpierw przejechał przez zniszczony las, pełno w nim było mchu i paproci, ale co gorsza nie było w nim prawie żadnych śladów zwierzyny. |
|
|
Dzień Pierwszy, Popołudnie "Pustka pełna strachu"
|
Erik poszedł pomóc przy przygotowaniu posiłku. Chwilę porozmawiał ze służącymi, którzy zajęli się przyrządzaniem posiłku ze złowionych ryb i po posileniu się, poszedł zająć się końmi. Nie zapomniał też o Melissie i jej ojcu, odkładając kilka sztuk na drewnianą miskę i zanosząc je do zruinowanego domu wraz z rozdartymi skórzanymipludrami. Dziewczyna spała, przytulona do ojca, najwyraźniej zmęczona koszmarem dzisiejszego dnia i strażnik nie zamierzał jej przeszkadzać, odstawiając po cichu miskę z jedzeniem w widocznym dla niej po przebudzeniu miejscu. Kiedy szedł do koni, podziwiał przez chwilę spokój tego miejsca. Taki niepokojący, i uspokajający zarazem. Wiedział, że byli na pograniczu Sylvani, przeklętego przez bogów miejsca, w którym trupy władały krainą. Wciąż pamiętał legendy i opowiastki, które opowiadała mu niania, i historie o których uczył ojciec. Wampiry, nieumałe istoty władały kiedyś tą krainą niczym elektorzy swoimi prowincjami. Ich potęga, pycha i bezczelność spowodowała wielki chaos na południu, które trupie armie pustoszyły setki lat temu, dochodząc aż do samej stolicy, gdzie zostały pokonane. Do dziś w Altdorfie świętuje się ten dzień, przebijając szmaciane kukły drewnianym patykiem, i wrzucając je do Reiku w procesji prowadzonej przez wielkiego Teogonistę. Tymaczasem jednak należało zabrać się za konie. Erik zdjął z kulbaki swojego konia linę, i starannie uwiązał jeden kraniec liny tak, aby wytyczyć liną jedną ze ścian prowizorycznej zagrody, patrząc, aby było w niej możliwie jak najwięcej trawy. Używając pałasza zaczął wycinać jakieś gałęzie zrzucał je w długą pryzmę, między ziemianki próbując wytyczyć kolejne sekcje płotu. Potem wziął sztylet, i zajrzał do kopyta konia Reinharda, uspokajająco klepiąc go wpierw po szyi. Być może kamień lub coś ostrego utkwiło zwierzęciu w kopycie, a może został gdzieś ugryziony i po prostu musiał zostać opatrzony. Potem rozpalił niewielkie ognisko na skraju swojej prowizorycznie skleconej zagrody, używając jako paliwa resztek zbutwiałych mebli, które wyciągnął ze zruinowanego domu,i resztek gałęzi pozostałej po jego prowizorycznej robocie. "Zagroda, pistolet, ewentualnie coś jeszcze, co na pewno wyjdzie. Dobry plan na jutro" pomyślał, rozpiął klamerki butów, luzując nieco nogi i położył się na rozłożonym płaszczu, układając głowę na zdjętym z wierzchowca siodle i przykrywając się kocem. Powoli zasypiał, patrząc w ognisko i w iskry lecące do rozgwieżdżonego nieba. |
Dzień pierwszy. Popołudnie. "Domowe ognisko."
|
Wśród uciekinierów panowały posępne nastroje. Wielu z nich straciło dorobek całego życia, ich rodziny i wszyscy znajomi padli martwi tylko po to by powstać i dołączyć do oprawców. Thorsteinowi też się to przydażyło, choć nie w ciągu ostatnich dni i nie jeden raz. Wcześniej wielokrotnie tracił wszystko i musiał zaczynać od nowa- najpierw gdy został aresztowany i wtrącony do kamieniołomów. Później gdy uciekł z więzienia, aż wreszcie kilka miesięcy temu, gdy herszt jego grupy został zabity, a reszta zbójów z bandy albo skończyła na stryczku, albo rozpierzchła się po lasach, każdy w swoją stronę. Thorstein był fizycznie wykończony i przerażony, ale był daleki od smutku czy depresji. Stratę bandy już odżałował, ostatni miesiąc koczował wraz z Georgiem w lesie, więc taka tułaczka nie robiła na nim żadnego wrażenia. Jego sytuacja była zupełnie inna od reszty z jeszcze jednego powodu: gdyby nie atak, Thorstein wisiałby na szubienicy pośrodku miasta. A tak jest wolny i całkiem żywy. Przez całą drogę szedł w milczeniu i rozmyślał tylko o jednym: w którym momencie odłączyć się od grupy i zwiać daleko w las. Do momentu kiedy odnalazł się Johann. Zbój uświadomił sobie że to jedyna osoba, którą może teraz nazwać swoją rodziną. Stratą Ulrike się nie przejął, miał babę w każdej wiosce, ale syn to co innego. Banita postanowił pozostać z grupą, wiedział że Johann go nie zna i nie ucieknie razem z nim. Najpierw musiał go poznać i przekonać się do niego. Po dotarciu do opuszczonej wioski Thorstein zaklął. Szkoda że nie znalazł jej wcześniej, mógł przesiedzieć ten miesiąc tutaj a nie głęboko w lesie. Zbój nie czekał - dał się opatrzeć Melisie po czym szybko ruszył do lasu zastawić pułapki. Trzeba było zdobyć jedzenie, a on miał w tym doświadczenie. Nieoczekiwanie dołączył się do niego rycerz oraz strażnik. Thorstein był bardzo nerwowy - w końcu były to osoby które jeszcze tydzień temu by go zabiły bez ostrzeżenia i mrugnięcia okiem. Teraz jednak o dziwo zaczęli mu pomagać i gdyby Reinhard nie wypatrzyłby śladów królika to z polowania byłyby nici. Nim trzech mężczyzn dotarło na wysoki, lewy brzeg wąskiej rzeki słońce zdążył wznieść się nieco powyżej horyzontu przez co do wnętrza lasu wdzierało się więcej ciepłego światła. Thorstein całą drogę odzywał się tylko zdawkowo i widać było że jest spięty w towarzystwie rycerza. Dłuższą chwilę rozpoznawali otoczenie i upewniali się co do kierunku, z którego wyruszyli. Thorstein zdążył raptem zastawić pułapki na małe zwierzęta gdy dołączył do nich jeszcze Erik, który wyruszył z osady z pewnym opóźnieniem. Wolf udając obojętność zwrócił się do przybyłego. - Ojciec dalej chlał jak ruszałeś? Reinhard wyrzucał sobie, że nie zajął się właściwie poranionym wierzchowcem, ale przetrwanie ludzi było na pierwszym miejscu. Nieco rozkojarzony tym problemem, starał się jednak skupić by nie przegapić instrukcji zdobywania pożywienia od bardziej w tym doświadczonych - A chleje? - zdziwił się Erik uzbrajając swój leszczynowy kijek w żyłkę i haczyk na ryby - Może musi odreagować…siedział w strażnicy z bukłakiem - dodał wykopując nieco dżdżownic z miękkiej gleby obok zakola rzeczki. - Mordę mu skrzywię jak wrócimy - rzekł Wolf z agresją, lecz jego zapał szybko zgasł. - Tu powinno być dobrze. Masz te sidełka? - Mam tylko wędkę. Nie poluję zazwyczaj. Ale znam się na tym i gdybym miał swój pistolet sprawny, można by popróbować coś wytropić - odparł spokojnie - Polowałem...w dzieciństwie. Z ojcem - odparł Erik - kto sprawował pieczę nad waszą wsią? Czyj to był majątek? - zainteresował się strażnik nabijając robaka na haczyk i zarzucając wędkę Thorstein dalej się nie odzywał. Widać było że sam nie zacznie rozmowy z Reinhardem, jakby się czegoś bał Erik czekał dłuższą chwilę. I czekał. Co prawda przy łowieniu ryb powinno się zachować ciszę, ale była to bajka, opowiadana tak przez jego dziadka, który zazwyczaj chciał ubzdryngolić się w ciszy, kiedy Erik chciał się bawić i zadawać mu tysiące bzdurnych pytań. - Taak… - mruknął “No, kurwa, miło się gada” pomyślał i jednocześnie skarcił się w myślach “Przecież stracili wszystko w mgnieniu oka. Przecież nie otworzą się od razu przed obcym” pomyślał i zdecydował na razie się nie odzywać i zarzucić wędkę z nieco innej strony Tymczasem Wolf przysiadł na kamieniu rozglądając się czujnie. - Coś za cicho, no nie? Myślicie, że uszliśmy tym… Truposzom?* - Póki co, tak. Ale na wszelki wypadek musimy odnowić umocnienia osady. - urwał Reinhard, po czym dodał z niepewnością - Jak mogę pomóc? Chodziłem na grubego zwierza z włócznią, ale ani włóczni nie mam, ani grubego zwierza tu nie ma… - zwrócił się do obecnych. WIdać było, że z trudem przyszło mu zadanie tego pytania. Wolf spoglądał nań z ciekawością. - Zrobię pułapkę na ryby, możesz panie wziąć nóż... - Mężczyzna nie dokończył i ugryzł się w język. O mały włos nie zlecił rycerzowi pracy zwykłej, wiejskiej baby. - Albo lepiej wskaż nam miejsce, gdzie tu jakaś drobniczka żyje, zastawimy sidełka. Erik pociągnął za wędkę, czując szarpnięcie. Pacnęło o trawę, kiedy niewielka ryba wylądowała na ziemi obok strażnika, który od razu wskazał Wolfowi miejsce, gdzie potencjalnie mogą brać i lekko zmienił miejsce, zbliżając się do Thorsteina - Za co cię przymknęli? - powiedział cicho do skazańca, z którym uciekł z walącej się ciemnicy, najpewniej trafionej jakimś pociskiem z machiny lub działa -Daj nóż - zwrócił się zbrojny do Wolfa - bez jedzenia nie przetrwamy a honoru mi nie ubędzie od zwykłej pracy. Pół życia spędziłem, zajmując się czyszczeniem koni i pancerzy,a po polowaniach sprawianiem dziczyzny…. O właśnie, może któryś z was umie się zająć końskimi ranami? Nieumarli konia mi poranili, a jego praca by się nam przydała. - Ja leczyć nie umiem. A siedzę za niewinność, kłusownictwo i pędzenie bimbru - zażartował w odpowiedzi strażnikowi - A tak na poważnie to nawiałem z kamieniołomów, zamknęli mnie za dezercję, kilka dobrych lat tam przesiedziałem. Chcieli mnie tam czymać do końca mego żywota. A jak już zwiałem to powrót do normalnego żywota jako rybak był niemożliwy. Jak mućka naznaczona gorącem żelazem, tak i ja będę mieć znamię zbója aż mnie gdzieś nie zakopią pod płotem. Trza się więc było czymać z innymi takimi samymi wyklętymi wyrzutkami, gdzieś po matecznikach. A że rycerstwo niedawno wpadło i wytłukło mi kompanów co się w odwiedziny do Raubrittera Arnolda wybrali to się skitrałem sam w lesie. Wylazłem po miesiącu, ale i tak mnie capneli - spojrzał na rycerza oczekując reakcji - Tak więc Reinhardzie, spotkalim się wcześniej na polu bitwy, po przeciwnych stronach, nie wiem czy pamiętasz. Jeśli chcesz dokończyć dzieła, to albo zrób to tu i teraz, jeden na jednego, albo zaklnij się na honor że tego nie zrobisz dopóki nie uciekniemy nieumarłym i nie opuścimy na dobre Waldhugel. Strażnik Erik zapewnił mi amnestyję za współpracę, ale muszę też wiedzieć na czym stoję z tobą - powiedział Thorstein. - Zerknę wieczorem do niego. Trzeba konie rozpasać, a się trochę na nich znam - Erik kiwnął głową do giermka - Brakuje tu silnych ludzi…przydałby się. Żywy. Odkupi winy pracą, jeśli się tego nie boi - mruknął do giermka popierając pomysł. Szczególnie, że banita nie odpowiedział jeszcze strażnikowi na pytanie zadane w lochu, kiedy tak brutalnie im przerwano. - Proszę, potrzebujemy tej wikliny. Cienkich i długich patyków - Wolf podał Reinhardowi nóż. - A z kulawym koniem nie pomogę, w armii się takie ubija, ale teraz - urwał łamiącym się głosem. -Przeciwko nieumarłym głupotą byłoby się nie zjednoczyć. Jam nie sędzia, a fortuna na polu bitwy po różnych stronach ludzi stawia. Mogłeś sprawę moją załatwić po zbójecku, nożem w plecy, korzystając, żem twarzy nie rozpoznał, a nie zrobiłeś tego. Dzielność i szczerość szanuję. Nie będę na ciebie nastawał, a tym bardziej prywaty uprawiał, podważając zdanie strażnika. - powiedział Reinhard i wziął się za robotę. - Konia by było żal…. - odpowiedział Wolfowi. - No i się dogadalim. Ja też odpuszczam, mimo żeście mi bandę wybili. No a ryby najlepiej łowi się o tak - odpowiedział banita, demonstrując to i owo. Thorstein podszkolił nieco rycerza w łowieniu ryb. Gdy wrócili do wioski oddał upolowaną zwierzynę Henrike. Chciał jeszcze porozmawiać z Johannem, ale ten był wraz z innymi dziećmi pod opieką Rolfa. Po krótkiej rozmowie Thorstein wycofał się. Był piekielnie zmęczony. Mimo że było samo południe, rozstawił swój namiot, przegryzł kilka orzechów i położył się spać. Jak wstanie, to polewka akurat będzie gotowa. Ktoś musiał czatować w nocy. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:29. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0