lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2 ED.] Groza w Talabheim (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/19188-wfrp-2-ed-groza-w-talabheim-18-a.html)

Gladin 06-06-2021 08:55


Czasu nie było za wiele. Onufry cofnął się do tłoczących za nim ludzi. Przebiegł wzrokiem po zebranych szukając tych, których Melissa ostatnio przekonała do wartowania.

Najłatwiej było mu zobaczyć Bruno, nie bez przyczyny zwanego Einarm. Weteran tak jak i on sam, nie miał tyle szczęścia i teraz musiał posługiwać się jeno jedną ręką. Szczęście w nieszczęściu, ostała mu się prawica. Ale nie załamał się, twardy był i widać też było, że mirem wśród swoich się cieszy. Do niego też zwrócił się Hrepiczuk.

- Spróbujemy poradzić sobie z nimi bez walki, ale muszą znać, że się ich nie bojamy i siła nas. Trza zebrać nam wszystkich, którzy jakie spisy mają, albo chociaż narzezane kijaszki i w szeregu ich ustawić. Niech łogry widzą, co bitka z nami łatwą nie budiet! A wsio reszta, kto tylko się nie bojat, niech za łuki chwytają, a jak nie mają, to kamienie w ruki. Nawet dzieciaki. A gdyby bić się trzeba było, to aby nikt nie uchodził, bo go łogry po jednemu wyłapią. Kupą się trzymać i kupą bronić - kislevita szybko wykładał swój pomyślunek.

Wokół skupiło się też i kilku innych, przysłuchując. Wśród nich matka czwórki dorosłych synów, Greta Brandstadt. Wiarus pamiętał, że zeszłego wieczora zarządzała wokół swego ogniska jak ataman. Synowie, mimo iż każdy z własnymi rodzinami, słuchali jej bez szemrania. Onufry słyszał plotki, że staruszka dziwne moce posiadała. Może to i prawda, ale też wiary od razu im dawać nie musiał. Ale co widać było, to że całą swą familiję od zawieruchy wojennej uchowała i zginąć nikomu nie dała. To i młodzieńcy i synowe słuchały. I co dzieciakom zadać wiedziała, gdy bolały i jak w las zapaść, by ujść plugastwu wszelakiemu. A przy tym poszanowanie przydzielonej im szeptusze okazywała, a synów swych do wartowania przy ogniu bez szemrania zeszłej nocy zagoniła.

Zanim kislevita odwrócił się słysząc zamieszanie za plecami, zauważył jeszcze jednego z ludzi, których zapamiętał, Paula Hausiera. O tym wiarus wysokiego mniemania nie miał, bo człek wcześniej zajmował się handlem obwoźnym i ani wojskowego drygu nie miał, a i w obyciu śliskim mu się wydał. Ale lekce sobie ważyć go nie śmiał, bo język tamten widać ostry miał, a i wielu wokół słowem trafnym urobić potrafił jak chciał. Ostatniej nocy dopomógł im warty ustawić. Ale z tego, co Onufry widział, to sam ani jednej nie objął. Widać się o swoją rzyć obawiał i potrafił innych tak omotać, że pilnowali w nocy. Kozakowi nic do tego, by stan rzeczy zmieniać, ale chęci ku niemu wielkiej nie miał. Teraz ten Paul też mógł słowem albo go wesprzeć, albo i przeciwnie, mu zaszkodzić. Ludzi poruszać potrafił. Widać robota go tego nauczyła.

- No i mata! Nie ma czasu, gotujcie się! - odwrócił się i pobiegł do przodu, by zapewnić bezpieczeństwo swojej chlebodawczyni. Nie mógł zaczekać i zobaczyć, czy jego słowa odniosły jakiś (dobry) skutek.

- Psiakrew - skwitował sytuację, jaka się przed nimi rozwinęła. - Do tyłu, do tyłu, panienko. Ja im nagadałem, że mają się do walki sposobić, ale im może trzeba jeszcze paru kopniaków w rzyć, coby się ogarnęli. Panienka się zajmie, coby gotowi byli w szeregach, a ja spróbuję ciut te łogry zatrzymać.

Po prawdzie, to chciałby uniknąć tej walki i byłby gotów jeszcze ze stworami negocjować, ale już z każdej strony zbrojenia trwały. Rajtar po pukawki sięgał.

- Panienka też chyba bardziej z tyłu się zda, ludzi ustawiając - krzyknął już do Melissy, która teraz z przodu była, sam szykując się do starcia. - Jaką linę od drzewa by naciągnąć się zdało, i jak nasi przejdą, to ją naciągnąć tak, by łogry popadały. Jak będą leżeć, łacniej im sprostać zdołamy! I tych co bić się nie będą, cofnąć w tył, żeby nam więcej miejsca dać!

Lua Nova 06-06-2021 17:34

Kiedy Melissa dotarła na przód kordonu, szybko zorientowała się, że zrobiło się nieciekawie. Całe szczęście, że sir Dorian zdążył złapać na czas chłopaka, zanim polała się krew. Trzeba będzie dać smarkaczom lekcję, po tym wszystkim. O ile wyjdą z tego cało. Ona sama nie miała doświadczenia w walce, bardziej by im przeszkadzała, niż stanowiła realną pomoc w pierwszej linii. Dlatego też, na słowa Onufrego, skinęła tylko twierdząco głową i zaczęła organizować ludzi w grupy. Postanowiła zaufać doświadczeniu kozaka.
- Zachowajcie spokój. Dzieci i kobiety do tyłu! Szykujcie każdą broń jaka wam wpadnie w ręce, kije pałki, łopaty, czy inne ciężkie narzędzia, łuk, kusza, czy choćby proca, w ostateczności kamienie. Będziemy atakować w grupach, chroniąc się nawzajem. Nikt nie opuszcza swojej grupy! - Sama sięgnęła do pasa po swoją pałkę. Nie miała wielu okazji, by jej używać i teraz wolałaby też nie mieć, ale nie miała wyjścia. Zwróciła się jeszcze do wycofującej się elfki. - Pomysł Onufrego z liną potykaczem mógłby się udać. Postaram się ogarnąć tych ludzi, czy mogłabyś w tym czasie zorganizować linę?

Gladin 07-06-2021 20:37


- Na Sigmara, Gregor, to twój Berni! - krzyknął ktoś.

Wywołany, Gregor Maurer, zaklął siarczyście.

- Jak ten ogr go nie zabije, to ja go zabiję, gdy dorwę go swe ręce! - krzyknął, chwytając w dłoń - z braku czegoś lepszego - swój długi pręt murarski.

- W szereg! - ryknął Bruno Einarm, próbując utrzymać porządek. Onufry zoczył to dobiegając do nich.

- Nu chłopy, słuchajta Bruna, prawi słusznie - poparł jednorękiego, wyszarpując swój topór. - Razem dawajta na tego ło - machnął lewą ręką, wskazując im cel, po czym sam ruszył modląc się do Tora i kciukiem pocierając nacięcie w kształcie błyskawicy. Ogry nie baczyły jednak na niego i wpadły na pierwszą linię zebraną przez Bruno do ataku. Ojciec Berniego padł jako jeden z pierwszych, za nim jeszcze dwóch. Kislevita stęknął gdy jego broń z głośnym chrupnięciem wbiła się w tors przeciwnika. Obok niego przemknął konno bretończyk, drasnąwszy jeno łogra, z którym walczył Onufry.

Linia kierowana przez jednorękiego zaczęła się rwać, było słychać okrzyki przerażenia.

- Nuże, nie cofać się. Zaraz go zabijem - zachęcał ich, wyciągając topór z cielska. Łogr oberwał mocno i zaczynał mieć przedśmiertelne drgawki. Miotał się i ranił swoich. - Nuże!

Dwa kolejne ciosy sprawiły, że jednego łogra mieli z głowy. Pozostałe dwa, zupełnie niespodziewanie, chwyciły dogorywającego pobratymca i dziękując za śniadanko pobiegły w swoją stronę.

Hrepiczuk rozejrzał się po drodze. Podniósł dwuręczny mieczy, opuszczony przez ubitego i zerknął na Viktora.

- Niech uchodzą, psie syny - powiedział, kiwając głową w stronę ogrów. Von Sauber pokiwał głową na zgodę.

Wiarus ruszył na poszukiwanie elfki, na razie mniej troszcząc się o innych. Dopiero gdy się przekonał, że jest bezpieczna, wrócił obejrzeć zabitych. Sprawca zamieszania, Berni Gregorowicz stał gapiąc się na ciało ojca. Bruno wyjaśnił kozakowi, że chłopak teraz został sierotą. Matka zginęła mu wcześniej, a rodzeństwa nie miał. Ktoś inny zawodził przy nad kolejnym ciałem. Ale wszyscy byli przyzwyczajeni do takich widoków i do śmierci. Bali się o siebie, ale zbyt wiele współczucia w nich nie zostało. Trzeba było przywrócić dryg i ruszać dalej. Decyzja nie należała do niego, ale jeżeli ktoś go zapyta, to ciała mogą pochować gdy dotrą na miejsce, żeby teraz nie opóźniać marszu.

Mając chwilę, obejrzał miecz. Ciężkie żelastwo było, niezbyt przydatne dla niego. Ale może warto chwilę podźwigać i sprzedać przy pierwszej sposobności. Może Lafeneanna znajdzie miejsce na jakim wozie, gdzie będzie mógł go przechować. I może pomoże mu go sprzedać?

Lua Nova 08-06-2021 21:35

W chwili kiedy rozpoczęło się starcie z trzema ogrami, zapanował istny chaos. W całym tym zamieszaniu Melissa starała się jakoś zapanować nad tłumem uchodźców, ale jej delikatny, kobiecy głos, nie był się w stanie przebić przez cały ten okropny rejwach. Onufremu poszło trochę lepiej, donośny głos kozaka pokierował ciżbą w dobrym kierunku, choć nie obyło się bez ataków paniki. Onufry, Victor i sir Dorian, wsparci przez uchodźców, powalili jednego z ogrów, pozostała dwójka uciekła. Byli bezpieczni, lecz przypłacili to życiem czterech ludzi, w tym ojca Berniego. Dziewczyna spojrzała ze współczuciem na chłopca. Z tego co zdążyła się wywiedzieć wcześniej, chłopak nie miał już nikogo bliskiego. Będzie musiała się nim zająć później. Może sir Dorian wziąłby go do siebie na służbę. Zdawało się, że wzbudził ogromny szacunek i podziw u chłopaka. teraz musiała zająć się innymi rzeczami. Trzeba opatrzyć rannych i zająć się zmarłymi.
- Ciała załadujcie na jeden z wozów. Pochowamy je wieczorem, jak rozbijemy obóz na noc. Lepiej nie zostawać w tym miejscu dłużej niż będzie trzeba. - Komenderowała. Następnie razem z Klarą zajęła się opatrywaniem rannych, Robertowi zostawiając załadunek ciał na wóz.

Alex Tyler 14-06-2021 20:23



Gdy stało się jasne, że walka jest nieunikniona, pierwsza zareagowała obdarzona błyskawicznym refleksem elfka. Zgodnie z zaleceniem Onufrego szybko wycofała się z zagrożonej szarżą pozycji. Niedługo po niej poruszyła się Melissa, lecz nie ustąpiła pola, dobyła tylko swej sporej lagi. Bardziej na wszelki wypadek, bowiem znając dobrze swe bitewne możliwości, nie była zbyt skora do starcia z wielkimi humanoidami. Wiedziała jednak, że musi podtrzymać morale, dając dobry przykład uchodźcom. Dlatego stała niewzruszenie na swoim posterunku w pobliżu kolumny ludzi. Sami członkowie marszu zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami medyczki i Kislevity przygotowywali się gorączkowo do nadchodzącego ataku, zajmując odpowiednie pozycje. W tym samym czasie sir Dorian wykorzystując swoje niebywałe zdolności jeździeckie gwałtownie poderwał konia w prawą stronę, w pełnym pędzie omijając nadciągające ogry. Przyciskając mocno do piersi narwanego Berniego, zniknął szybko gdzieś pośród okolicznych drzew. Viktor z kolei stał na lewo od pochodu, poniżej nasypu, na którym postawiony był trakt. Jako doświadczony żołnierz przyjął solidną pozycję obronną za powalonym drzewem i zaczął dobywać swoich pistoletów. Natomiast Hrepiczuk obszedł pierwsze szeregi uchodźców i solidnym, podnoszącym na duchu słowem nakazał im zachować zimną krew. Ludzie, których wyznaczył, odznaczali się największym męstwem z pochodu, a i same słowa wiarusa były nader pokrzepiające, by podnieść ich na duchu. Podkomendni zaczęli więc rozglądać się za narzędziami rolniczymi, aby przy ich pomocy móc przygotować się na nadciągający atak. I właśnie wtedy ku nim ruszyły ogry. Monstra były tak masywne, że tylko samowtór mogły nacierać gościńcem. Trzeci z nich ruszył zatem bardziej na około, marszując przez pokryty drzewami teren poniżej północnej krawędzi nasypu, obierając taki kierunek, że zmierzał wprost na von Saubera. Co osobliwe, olbrzymy jakby kompletnie zignorowały obecność poszukiwaczy przygód, na swój cel wybierając nienawykłą do wojaczki ciżbę. Dzięki pokaźnym rozmiarom w mig znalazły się przy uchodźcach, swą nieprzystającą do gabartyów prędkością zaskakując wszystkich zgromadzonych.


Lafeneanna pod wpływem sugestii kobiety z Ostermarku krzyknęła do stojących dalej ludzi aby poszukali, po czym przynieśli grubą konopną linę. Potem wycofała się jeszcze dalej, kierując się w stronę linii drzew, po chwili znikając zupełnie z oczu awanturnikom. Ci jednak mieli własne zmartwienia. W obliczu bezpośredniego zagrożenia ze strony ogrów Melissa ustawiła się tak, aby nie stać zbyt blisko nich, ale by wszyscy mogli ją dobrze słyszeć. Następnie krzyknęła do tłumu, by czym prędzej wyciągnął wszelkie przedmioty, które mogłyby mu posłużyć za broń, a następnie odpierał zbliżający się atak tak długo, jak tylko dałby radę. Krzepka komenda Blitz podziałała i lud pochwycił momentalnie wszelkie dostępne narzędzia, jakie miał wczesniej odszukał i teraz miał pod ręką. W tym samym czasie tyle szeregi grzebały w najbliższym wozie szukając liny. O czym nikt jeszcze nie wiedział, Bretończyk nie uciekł z pola bitwy, a jedynie sprytnie wymanewrował potwory, by zapewnić bezpieczeństwo uratowanemu chłopcu, a przede wszystkim móc uderzyć na wroga od tyłu. Gdy ludzie gorączkowali się w obliczu potworów, on właśnie puszczał Berniego wolno. Potem już niedużo zajęło mu by sięgnąć po kopię i tarczę ozdobioną godłem Carcassonne. W tym samym momencie minął jednak czas na manewry, rozkazy i gotowienie się. Nastąpił pierwszy atak. Dwie pistoletowe lufy rajtara wystrzeliły z hukiem, ziejąc strumieniem ognia i pozostawiając po sobie ulatującą smugę białego dymu. Obie gwałtownie rozpędzone ołowiane kule sięgnęły wyznaczonego im celu. Jedna z nich zrykoszetowała od wnętrza hełmu i brutalnie rozerwała ucho Negulla Krwawego Kikuta, druga zaś głęboko wbiła się w jego udo o grubości ludzkiego korpusu. Wtedy już Onufry Pietrowicz stał z toporem w ręku na swojej pozycji i gromkim rykiem zagrzewał tłum do ataku. Pierwsze ciosy jednak wymierzyły ogry. Ich dwuręczny oręż spadał na nieszczęsnych ludzi niczym gromy z jasnego nieba. Worzot i Thurgredd wymachiwali szeroko bronią siejąc ogromne spustoszenie, miażdżąc i rąbiąc bez bezlitości. W ciągu zaledwie kilku sekund udało im się powalić trójkę uchodźców, zamieniając ich ciała w nędzne, drgające konwulsyjnie szczątki. Podopieczni bohaterów widząc taki pokaz siły wpadli natychmiast w panikę, z miejsca porzucając swój nędzny oręż. W tej samej chwili trzeci z olbrzymów wreszcie dotarł do Reikladczyka i poirytowany doznanymi wcześniej draśnięciami zamachnął się nań swoim wielkim toporem. Pokaźna broń mogłaby bez trudu przerąbać wołu, jednak szczęśliwie chybiła doświadczonego jeźdźca. Dużą zasługę w tym miał fakt, że napastnik musiał nacierać na starannie wybrane przez szlachcica stanowisko obronne, czyli obalony pień, gęsto upstrzony gałęziami. Co też utrudniało mu wykonanie czystego ciosu. Zanim gigantyczny topór przerąbał się przez stojący mu na drodze konar i szereg witek Viktor zdążył zejść z linii ataku.

Chwilę później Melissie wydawało się, że słyszy gdzieś z lasu osobliwy zaśpiew. Ale miała w tym momencie ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż roztrząsanie nad źródłem tego tajemniczego głosu. Musiała przywrócić ludzi do porządku, bowiem misternie ułożone przez byłego kozaka szeregi błyskawicznie i w całości poszły w rozsypkę już po pierwszym, szaleńczym natarciu ataku grubo ponad dwu i pół metrowych bestii. Kobieta z zapałem nawoływała wszystkich do walki, bronienia swojego dobytku i bliskich. Bezskutecznie. Ludzie uciekali w popłochu, wpadając na woły, dobytek i samych na siebie, ci zaś, którzy nie byli dość szybcy i silni dostawali się pod ich nogi i byli zwyczajnie tratowani. Najwięksi nieszczęśnicy zaś nadal pozostawali narażeni na gwałtowną furię ogrów. Z kolei tym oddalonym od centrum walk uchodźcom udało się zdobyć linę, lecz nie mieli z niej wiele pożytku, bowiem napierał na nich spanikowany tłum, któremu to miała ona posłużyć.

— Pour la gloire de la Dame du Lac! — rozległ się nagle bitewny okrzyk w obcym języku.
Nikt nie miał wątpliwości, że na odsiecz obrońcom przyszedł de Bruine. Cudzoziemski wojownik natarł w pełnym galopie atakując Worzota idealnie ustawioną kopią. Opancerzony i gruboskórny olbrzym jednak ledwie poczuł potężny atak, który normalnego męża niechybnie przebiłby na wylot niczym odyńca. Rycerz Królestwa wykrzywił usta z niesmakiem wobec tego pokazu nadludzkiej odporności i niemal błyskawicznie sięgnął po swój wierny, rodowy miecz. Von Sauber w tym czasie również wymieniał swój oręż, korzystając z osłony powalonego, gałęziastego drzewa. Z kolei w środku starcia iście bohaterska interwencja wiarusa zdążyła tchnąć nieco odwagi w serca spanikowanych. Wąsaty wojak wymierzył bowiem potężny cios w okolicę splotu słonecznego monstrum ranionego wcześniej przez bretońskiego kompana. Rozległ się gwałtowny huk, podobny do odgłosu łamanego drzewa. Święta dla Tora broń niesiona chyba wolą samego bóstwa zagłębiła się z chrzęstem aż po czepiec w klatce piersiowej oponenta, po drodze gruchocząc w drobny mak mostek ofiary. Zmiażdżenie płuc wyrwało dech z piersi olbrzymowi. Brutalna siła ciosu sprawiła, że aż musiał on przyklęknąć. Wtedy łysiejący wąsacz brutalnie wyrwał zeń swą broń, rozlewając szerokim łukiem wokoło strumień karmazynowej posoki. Głowica pozostawiła w kolczudze zwanego Murem ziejącą dziurę, przez którą widać było obficie broczacą krwią potworną ranę i kawałek żywo tłoczącego życiodajny płyn serca. Unosząc zakrwawioną broń niczym ponure trofeum Onufry krzyknął donośnie z północnym akcentem, na co uchodźcy błyskawicznie opanowali swój strach. Widząc nadzwyczajny pokaz potęgi byłego kozaka i fakt, że napastnicy okazali się nie być niepokonanymi tytanami, ludzie zaczęli się migiem przegrupowywać, choć nie mieli na to zbyt dużo czasu. Bowiem ponownie sięgnął ich oręż Thugredda. Pierwsze dwa uderzenia jakoś minęły cele, ale jego ostatni atak olbrzymią kotwicą rozłupał na drobniutkie kawałki czaszkę ojca Berniego. Głowa biedaka eksplodowała niczym granat pod naciskiem niemożliwej do przezwyciężenia potęgi. Wtedy też Hrepiczuk dostrzegł coś osobliwego. Powalony przezeń wróg nie dość, że nie zwalił się z łoskotem po otrzymaniu potwornej rany, to jeszcze wpadł w niespodziewaną furię. Z ogromnych warg pociekł mu strumień piany, a jego oczy zapłonęły tak dzikim płomieniem, że Pietrowicz aż się wzdrygnął. Potwór z rykiem ruszył do natarcia, jednak nie zamierzył się swym olbrzymim mieczem na gotującego się Kislevczyka, a swojego kompana – Thugredda. Pozbawion sił nie był jednak w stanie zadać pokażnych ran towarzyszowi, choć zdradziecki atak pozostawił dwie spore szkarłatne bruzdy na ciele tamtego, po jednej na prawej nodze i korpusie. Trzeci z ogrów, Negull, nacierał w tym czasie na rajtara, lecz obalony pień zdawał się dla niego niezdobytą twierdzą, bowiem nie mógł on wyprowadzić żadnego ciosu, który choćby sięgnął przybysza z południowej prowincji.


Przypływ morale uchodźców okazał się chwilowy, ponieważ gdy Thugredd dokonał swego dzieła zniszczenia, panika momentalnie wybuchła na nowo. Osłaniając własną piersią uciekających ludzi, medyczka nawoływała rozpaczliwie do zachowania spokoju i ponownego podjęcia walki. Zupełnie na próżno. W obliczu kolejnej brutalnej śmierci tłum całkiem stracił pozostałe mu resztki ducha. Ludzie biegali, wrzeszczeli i wpadali na siebie, nie zachowując ani cienia rozsądku, dyscypliny czy ładu. Siedzący na koniu posępny rycerz z zachodniego kraju nie zważał jednak na krzątający się gdzieś tam motłoch, ciął za to zamaszyście „Rozjemcą”. Przy pierwszym uderzeniu jednak skóra i pancerz ogra stawiły stanowczy opór jego kunsztownej broni. Dopiero drugi atak poczynił potwornemu oponentowi szkodę. I to poważną. Bliski śmierci Worzot wypuścił z przeszytej bretońskim sztychem dłoni swój ogromny miecz, tym samym kompletnie się rozbrajając. Okazję tę wykorzystał Onufry, przechodząc do gwałtownej ofensywy. Pierwsze uderzenie jego topora tylko powierzchownie rozcięło nos przygarbionego potwora, ale pozwoliło nabrać rozpędu orężu, który to doświadczony wojownik dobrze wykorzystał wykręcając nagle nadgarstkiem i uderzając z tak pokaźną mocą, że niemal odrąbał poniżej kolana masywną niczym pień nogę monstrum. To już wystarczyło, by zabić ogra. Pozbawione ducha kilkusetkilogramowe cielsko Worzota z hukiem zwaliło na wznak, wylewając z otwartych ran strumienie posoki. Widząc to Negull przerwał swe niefortunne starcie z von Sauberem, w wyniku którego zdążył jeszcze otrzymać szerokie draśnięcie w pokaźny bebech. Z kolei lekko ranny Thurgredd z miejsca porwał ciało martwego towarzysza.
— To by w sumiem załatwiało sprawę! Dzięki wam za śniadanko! — rzucił najbardziej elokwentny z ogrów, oddalając się z masywnym ciałem kompana. Chwilę później pomocy przy ciągnięciu zwłok udzielił mu Negull, oblizując się przy tym drapieżnie.
Wszyscy pozostali przy zmysłach obserwatorzy w pewien sposób byli zaskoczeni takim obrotem spraw. Popatrzyli jeszcze przez chwilę na wydłużającą się ścieżkę krwi i obijającą luźno o trakt przerąbaną nogę Worzota, nie podejmując pościgu za wrogiem. Walka dobiegła końca. Pozostało tylko opanować panikę wśród towarzyszy podróży i na spokojnie podliczyć straty.




Niedługo po zakończeniu batalii elfka wychnęła z lasu rozglądając się po pobojowisku oraz pobladłych twarzach ludzi, którzy to ledwie chwilę wcześniej opanowali swą panikę.
— Jestem pod wrażeniem szlachetni bohaterowie, nie spodziewałam się po was takiego pokazu męstwa — powiedziała kurtuazyjnie w kierunku najemników Sorlanda. — Na pewno opowiem o tym wszystkim Hohenlohe.
Uśmiechnęła się szeroko. Następnie zbliżyła się i zwróciła bezpośrednio do Onufrego.
— Brawo mój cny ochroniarzu — pogratulowała serdecznie Kislevczykowi. — Wiedziałam, że się sprawdzisz.
W tym samym czasie wyznaczeni ludzie, z Robertem na czele, pokornie wykonywali polecenia panny Blitz przenosząc cztery trupy na jeden z wozów. Pozostali przychodzili do niej, Hrepiczuka i de Bruine z solennymi gratulacjami. Zapraszając na ucztę do swoich przyszłych domostw i przy okazji próbując wręczyć jakieś drobne podarki, całując po licach oraz dziękując wylewnie za ocalenie. Medyczka jednak nie miała czasu na te uprzejmości, bowiem miała w kolejce do opatrzenia kilkunastu rannych w wyniku starcia. Większość obrażeń wynikała z niekontrolowanej paniki, w jaką wpadł tłum, przez co były one z reguły powierzchowne: drobne stłuczenia, skręcenia kostek i otarcia. Kilka osób jednak dostało się pod nogi tłumu i miało pogruchotane kości. I to nimi musiała się w pierwszej kolejności zająć. Jednak świeżo po walce na śmierć i życie z olbrzymimi monstrami zbyt wolno opadający z niej stres mocno dawał się jej we znaki, powodując, że dłonie jej drżały, zaś wykonywane ruchy nie były tak precyzyjne, jakby tego chciała. Z tego powodu nie była do końca zadowolona z wykonanych przez siebie zabiegów medycznych, choć jej pacjenci deklarowali po nich, że odczuli pewną ulgę.


De Bruine ujęty losem świeżo osieroconego małolata, tego samego którego zaledwie kilka minut wcześniej ocalił od niechybnej śmierci, postanowił wziąć go pod swą opiekę. W zasadzie to i tak planował wkrótce, bo po dotarciu do Breitblatt, porzucić swą obecną kompanię. I tak niczego osobiście nie obiecywał żadnemu asesorowi, a był dość majętny, by na imperialnym złocie mu zbytnio nie zależało. Co do starej kompanii, to czuł do niej pewną sympatię (największą do nieobecnego Bernarda), choć w głębi duszy odnosił wrażenie, że nie pasuje do tej zgrai. Dlatego też miał zamiar po doprowadzeniu uchodźców na miejsce udać się w swoją stronę. Co też dałoby mu świetną okazję do odpowiedniego zajęcia się młodocianym. Jeszcze mógł z tego chłopaka z gminu zrobić dobrego zaciężnego, a może nawet własnego giermka. Czas miał pokazać.

Podróż aż do zmierzchu przebiegała bez przeszkód. W czasie marszu widać było, że wydarzenia z rana odcisnęły wyraźne piętno na pochodzie. Wielu z jego uczestników wciąż dochodziło do siebie. Prawie wszyscy zaś zerkali na ochraniających ich poszukiwaczy przygód z niewymownym podziwem i wdzięcznością. Gdy rozbito obóz, zgodnie z zaleceniami kobiety z Ostermarku zajęto się chowaniem ciał. Niestety w grupie nie było wykwalifikowanego kapłana, a ciała już zaczynały wionąć rozkładem, dlatego ostatecznie ceremonię odprawił fanatyk Vereny. Po zakopaniu ciał rozstawiono warty, takim samym systemem jak poprzedniego dnia. Następnie udano się na spoczynek.

Gladin 11-07-2021 21:18


O ile Bruno i Gregor trzymali pierwszą linię pod naporem ogrów, im dalej za ich plecami, tym sprawy miały się gorzej. Paul Hausier i owszem, ludzi zagrzewał do walki, by w kamienie, proce i cokolwiek do rzucania się zbroili, ale gdy tylko pierwsza linia zaczęła padać pod ciosami, za nic miał swój honor i podał tyły. Sprzedawca krzyczał przy tym, aby wycofać się na drugą linię obrony, chociaż nic takiego przygotowanego nie było.

A za nim pognali i inni. To widząc, mateczka Greta odwołała swoich chłopaków i wycofać im się kazała. Mężczyźni karnie jęli się wycofywać, bez strachu i tak, by w każdej chwili móc się bronić. Ale ogarnął ich tłum i aby powalić się nie dać na ziemię, sami musieli zacząć bezładnie cofać się. Dopiero przy swoich jako tako ogarnęli się, a dalej Brandstatowa już umiała swoim autorytetem bezładną ucieczkę zmienić w cokolwiek przypominającego zorganizowany odwrót.

Tak to właśnie było, Hrepiczuk mógł jedynie dziękować bogom, że całe spotkanie nie skończyło się gorzej. Ludzie ci w kupie mieli sporą siłę, ale zbyt bojaźliwi byli, by móc z niej skorzystać.

Ale, gdy o bogach mowa... poszedł wiarus po nogę ogra, którą odrąbał. Takie oto wotum dla Tora w podzięce winno być mile widziane. Gdy więc inni zajęci byli czy to opatrywaniem, ładowaniem czy sierotami, kislevita odszedł na stronę, gdzie skrzesał ogień i na małym ognisku złożył Torowi ofiarę w podzięce za szczęśliwy przebieg starcia. Tłusty smród rozszedł się z wolna nad okolicą, ale nie zważał na to. Uchybić bogom było straszniej, niż trochę pokasłać od dymu.


Onufry składał wota swojemu bogu, a tymczasem ludzie kręcili się bez celu. Nie miał ich kto pokierować. Z tej okazji skorzystał Paul Hausier, by rozpocząć agitację.
- Takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Odesłali nas z miasta, dano nam tfu - splunął dla podkreślenia - pożałowania godną ochronę. Cudem tylko udało nam się wyjść z tego, ale nie wszystkim! Potraktowali nas gorzej niż psa, którego się odgania!

Rozejrzał się wokół, gromadząc wokół siebie wielu niezadowolonych ludzi, którzy przysłuchiwali. Część potakiwała kiwając, lub nawet rzucając słowo lub dwa.

- A gdy dotrzemy na miejsce, do Breitblatt, myślicie, że co nas czeka? Że dostaniemy tam ciepłe przyjęcie, miejsce do spania, dach nad głową i miskę jedzenia? Być może - zaśmiał się.

- Sądzicie, że tak nędzna ochrona to przypadek? Nie sądzę - obniżył głos. - Im więcej nas zginie po drodze, tym lepiej dla nich - wskazał ręką za siebie, skąd przybyli.

- Jeżeli chcemy przeżyć, musimy zacząć robić coś już teraz. Musimy myśleć teraz, co zrobimy po dotarciu na miejsce. Musimy zebrać się razem, zawiązać się wspólnie. Każdy powinien dostać swoją rolę w naszej społeczności - nie mówił głośno, iż sam widzi się jako szef tejże.

- Jeżeli będziemy występować wspólnie, jako jedna siła, trudno im będzie nas pokonać. Natomiast każdy, kto będzie próbował szczęścia na własną rękę, no cóż... wystarczy spojrzeć na ciała.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:00.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172