Alex Tyler | 14-06-2021 20:23 |
Gdy stało się jasne, że walka jest nieunikniona, pierwsza zareagowała obdarzona błyskawicznym refleksem elfka. Zgodnie z zaleceniem Onufrego szybko wycofała się z zagrożonej szarżą pozycji. Niedługo po niej poruszyła się Melissa, lecz nie ustąpiła pola, dobyła tylko swej sporej lagi. Bardziej na wszelki wypadek, bowiem znając dobrze swe bitewne możliwości, nie była zbyt skora do starcia z wielkimi humanoidami. Wiedziała jednak, że musi podtrzymać morale, dając dobry przykład uchodźcom. Dlatego stała niewzruszenie na swoim posterunku w pobliżu kolumny ludzi. Sami członkowie marszu zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami medyczki i Kislevity przygotowywali się gorączkowo do nadchodzącego ataku, zajmując odpowiednie pozycje. W tym samym czasie sir Dorian wykorzystując swoje niebywałe zdolności jeździeckie gwałtownie poderwał konia w prawą stronę, w pełnym pędzie omijając nadciągające ogry. Przyciskając mocno do piersi narwanego Berniego, zniknął szybko gdzieś pośród okolicznych drzew. Viktor z kolei stał na lewo od pochodu, poniżej nasypu, na którym postawiony był trakt. Jako doświadczony żołnierz przyjął solidną pozycję obronną za powalonym drzewem i zaczął dobywać swoich pistoletów. Natomiast Hrepiczuk obszedł pierwsze szeregi uchodźców i solidnym, podnoszącym na duchu słowem nakazał im zachować zimną krew. Ludzie, których wyznaczył, odznaczali się największym męstwem z pochodu, a i same słowa wiarusa były nader pokrzepiające, by podnieść ich na duchu. Podkomendni zaczęli więc rozglądać się za narzędziami rolniczymi, aby przy ich pomocy móc przygotować się na nadciągający atak. I właśnie wtedy ku nim ruszyły ogry. Monstra były tak masywne, że tylko samowtór mogły nacierać gościńcem. Trzeci z nich ruszył zatem bardziej na około, marszując przez pokryty drzewami teren poniżej północnej krawędzi nasypu, obierając taki kierunek, że zmierzał wprost na von Saubera. Co osobliwe, olbrzymy jakby kompletnie zignorowały obecność poszukiwaczy przygód, na swój cel wybierając nienawykłą do wojaczki ciżbę. Dzięki pokaźnym rozmiarom w mig znalazły się przy uchodźcach, swą nieprzystającą do gabartyów prędkością zaskakując wszystkich zgromadzonych.
Lafeneanna pod wpływem sugestii kobiety z Ostermarku krzyknęła do stojących dalej ludzi aby poszukali, po czym przynieśli grubą konopną linę. Potem wycofała się jeszcze dalej, kierując się w stronę linii drzew, po chwili znikając zupełnie z oczu awanturnikom. Ci jednak mieli własne zmartwienia. W obliczu bezpośredniego zagrożenia ze strony ogrów Melissa ustawiła się tak, aby nie stać zbyt blisko nich, ale by wszyscy mogli ją dobrze słyszeć. Następnie krzyknęła do tłumu, by czym prędzej wyciągnął wszelkie przedmioty, które mogłyby mu posłużyć za broń, a następnie odpierał zbliżający się atak tak długo, jak tylko dałby radę. Krzepka komenda Blitz podziałała i lud pochwycił momentalnie wszelkie dostępne narzędzia, jakie miał wczesniej odszukał i teraz miał pod ręką. W tym samym czasie tyle szeregi grzebały w najbliższym wozie szukając liny. O czym nikt jeszcze nie wiedział, Bretończyk nie uciekł z pola bitwy, a jedynie sprytnie wymanewrował potwory, by zapewnić bezpieczeństwo uratowanemu chłopcu, a przede wszystkim móc uderzyć na wroga od tyłu. Gdy ludzie gorączkowali się w obliczu potworów, on właśnie puszczał Berniego wolno. Potem już niedużo zajęło mu by sięgnąć po kopię i tarczę ozdobioną godłem Carcassonne. W tym samym momencie minął jednak czas na manewry, rozkazy i gotowienie się. Nastąpił pierwszy atak. Dwie pistoletowe lufy rajtara wystrzeliły z hukiem, ziejąc strumieniem ognia i pozostawiając po sobie ulatującą smugę białego dymu. Obie gwałtownie rozpędzone ołowiane kule sięgnęły wyznaczonego im celu. Jedna z nich zrykoszetowała od wnętrza hełmu i brutalnie rozerwała ucho Negulla Krwawego Kikuta, druga zaś głęboko wbiła się w jego udo o grubości ludzkiego korpusu. Wtedy już Onufry Pietrowicz stał z toporem w ręku na swojej pozycji i gromkim rykiem zagrzewał tłum do ataku. Pierwsze ciosy jednak wymierzyły ogry. Ich dwuręczny oręż spadał na nieszczęsnych ludzi niczym gromy z jasnego nieba. Worzot i Thurgredd wymachiwali szeroko bronią siejąc ogromne spustoszenie, miażdżąc i rąbiąc bez bezlitości. W ciągu zaledwie kilku sekund udało im się powalić trójkę uchodźców, zamieniając ich ciała w nędzne, drgające konwulsyjnie szczątki. Podopieczni bohaterów widząc taki pokaz siły wpadli natychmiast w panikę, z miejsca porzucając swój nędzny oręż. W tej samej chwili trzeci z olbrzymów wreszcie dotarł do Reikladczyka i poirytowany doznanymi wcześniej draśnięciami zamachnął się nań swoim wielkim toporem. Pokaźna broń mogłaby bez trudu przerąbać wołu, jednak szczęśliwie chybiła doświadczonego jeźdźca. Dużą zasługę w tym miał fakt, że napastnik musiał nacierać na starannie wybrane przez szlachcica stanowisko obronne, czyli obalony pień, gęsto upstrzony gałęziami. Co też utrudniało mu wykonanie czystego ciosu. Zanim gigantyczny topór przerąbał się przez stojący mu na drodze konar i szereg witek Viktor zdążył zejść z linii ataku.
Chwilę później Melissie wydawało się, że słyszy gdzieś z lasu osobliwy zaśpiew. Ale miała w tym momencie ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż roztrząsanie nad źródłem tego tajemniczego głosu. Musiała przywrócić ludzi do porządku, bowiem misternie ułożone przez byłego kozaka szeregi błyskawicznie i w całości poszły w rozsypkę już po pierwszym, szaleńczym natarciu ataku grubo ponad dwu i pół metrowych bestii. Kobieta z zapałem nawoływała wszystkich do walki, bronienia swojego dobytku i bliskich. Bezskutecznie. Ludzie uciekali w popłochu, wpadając na woły, dobytek i samych na siebie, ci zaś, którzy nie byli dość szybcy i silni dostawali się pod ich nogi i byli zwyczajnie tratowani. Najwięksi nieszczęśnicy zaś nadal pozostawali narażeni na gwałtowną furię ogrów. Z kolei tym oddalonym od centrum walk uchodźcom udało się zdobyć linę, lecz nie mieli z niej wiele pożytku, bowiem napierał na nich spanikowany tłum, któremu to miała ona posłużyć. — Pour la gloire de la Dame du Lac! — rozległ się nagle bitewny okrzyk w obcym języku. Nikt nie miał wątpliwości, że na odsiecz obrońcom przyszedł de Bruine. Cudzoziemski wojownik natarł w pełnym galopie atakując Worzota idealnie ustawioną kopią. Opancerzony i gruboskórny olbrzym jednak ledwie poczuł potężny atak, który normalnego męża niechybnie przebiłby na wylot niczym odyńca. Rycerz Królestwa wykrzywił usta z niesmakiem wobec tego pokazu nadludzkiej odporności i niemal błyskawicznie sięgnął po swój wierny, rodowy miecz. Von Sauber w tym czasie również wymieniał swój oręż, korzystając z osłony powalonego, gałęziastego drzewa. Z kolei w środku starcia iście bohaterska interwencja wiarusa zdążyła tchnąć nieco odwagi w serca spanikowanych. Wąsaty wojak wymierzył bowiem potężny cios w okolicę splotu słonecznego monstrum ranionego wcześniej przez bretońskiego kompana. Rozległ się gwałtowny huk, podobny do odgłosu łamanego drzewa. Święta dla Tora broń niesiona chyba wolą samego bóstwa zagłębiła się z chrzęstem aż po czepiec w klatce piersiowej oponenta, po drodze gruchocząc w drobny mak mostek ofiary. Zmiażdżenie płuc wyrwało dech z piersi olbrzymowi. Brutalna siła ciosu sprawiła, że aż musiał on przyklęknąć. Wtedy łysiejący wąsacz brutalnie wyrwał zeń swą broń, rozlewając szerokim łukiem wokoło strumień karmazynowej posoki. Głowica pozostawiła w kolczudze zwanego Murem ziejącą dziurę, przez którą widać było obficie broczacą krwią potworną ranę i kawałek żywo tłoczącego życiodajny płyn serca. Unosząc zakrwawioną broń niczym ponure trofeum Onufry krzyknął donośnie z północnym akcentem, na co uchodźcy błyskawicznie opanowali swój strach. Widząc nadzwyczajny pokaz potęgi byłego kozaka i fakt, że napastnicy okazali się nie być niepokonanymi tytanami, ludzie zaczęli się migiem przegrupowywać, choć nie mieli na to zbyt dużo czasu. Bowiem ponownie sięgnął ich oręż Thugredda. Pierwsze dwa uderzenia jakoś minęły cele, ale jego ostatni atak olbrzymią kotwicą rozłupał na drobniutkie kawałki czaszkę ojca Berniego. Głowa biedaka eksplodowała niczym granat pod naciskiem niemożliwej do przezwyciężenia potęgi. Wtedy też Hrepiczuk dostrzegł coś osobliwego. Powalony przezeń wróg nie dość, że nie zwalił się z łoskotem po otrzymaniu potwornej rany, to jeszcze wpadł w niespodziewaną furię. Z ogromnych warg pociekł mu strumień piany, a jego oczy zapłonęły tak dzikim płomieniem, że Pietrowicz aż się wzdrygnął. Potwór z rykiem ruszył do natarcia, jednak nie zamierzył się swym olbrzymim mieczem na gotującego się Kislevczyka, a swojego kompana – Thugredda. Pozbawion sił nie był jednak w stanie zadać pokażnych ran towarzyszowi, choć zdradziecki atak pozostawił dwie spore szkarłatne bruzdy na ciele tamtego, po jednej na prawej nodze i korpusie. Trzeci z ogrów, Negull, nacierał w tym czasie na rajtara, lecz obalony pień zdawał się dla niego niezdobytą twierdzą, bowiem nie mógł on wyprowadzić żadnego ciosu, który choćby sięgnął przybysza z południowej prowincji.
Przypływ morale uchodźców okazał się chwilowy, ponieważ gdy Thugredd dokonał swego dzieła zniszczenia, panika momentalnie wybuchła na nowo. Osłaniając własną piersią uciekających ludzi, medyczka nawoływała rozpaczliwie do zachowania spokoju i ponownego podjęcia walki. Zupełnie na próżno. W obliczu kolejnej brutalnej śmierci tłum całkiem stracił pozostałe mu resztki ducha. Ludzie biegali, wrzeszczeli i wpadali na siebie, nie zachowując ani cienia rozsądku, dyscypliny czy ładu. Siedzący na koniu posępny rycerz z zachodniego kraju nie zważał jednak na krzątający się gdzieś tam motłoch, ciął za to zamaszyście „Rozjemcą”. Przy pierwszym uderzeniu jednak skóra i pancerz ogra stawiły stanowczy opór jego kunsztownej broni. Dopiero drugi atak poczynił potwornemu oponentowi szkodę. I to poważną. Bliski śmierci Worzot wypuścił z przeszytej bretońskim sztychem dłoni swój ogromny miecz, tym samym kompletnie się rozbrajając. Okazję tę wykorzystał Onufry, przechodząc do gwałtownej ofensywy. Pierwsze uderzenie jego topora tylko powierzchownie rozcięło nos przygarbionego potwora, ale pozwoliło nabrać rozpędu orężu, który to doświadczony wojownik dobrze wykorzystał wykręcając nagle nadgarstkiem i uderzając z tak pokaźną mocą, że niemal odrąbał poniżej kolana masywną niczym pień nogę monstrum. To już wystarczyło, by zabić ogra. Pozbawione ducha kilkusetkilogramowe cielsko Worzota z hukiem zwaliło na wznak, wylewając z otwartych ran strumienie posoki. Widząc to Negull przerwał swe niefortunne starcie z von Sauberem, w wyniku którego zdążył jeszcze otrzymać szerokie draśnięcie w pokaźny bebech. Z kolei lekko ranny Thurgredd z miejsca porwał ciało martwego towarzysza.— To by w sumiem załatwiało sprawę! Dzięki wam za śniadanko! — rzucił najbardziej elokwentny z ogrów, oddalając się z masywnym ciałem kompana. Chwilę później pomocy przy ciągnięciu zwłok udzielił mu Negull, oblizując się przy tym drapieżnie. Wszyscy pozostali przy zmysłach obserwatorzy w pewien sposób byli zaskoczeni takim obrotem spraw. Popatrzyli jeszcze przez chwilę na wydłużającą się ścieżkę krwi i obijającą luźno o trakt przerąbaną nogę Worzota, nie podejmując pościgu za wrogiem. Walka dobiegła końca. Pozostało tylko opanować panikę wśród towarzyszy podróży i na spokojnie podliczyć straty.
Niedługo po zakończeniu batalii elfka wychnęła z lasu rozglądając się po pobojowisku oraz pobladłych twarzach ludzi, którzy to ledwie chwilę wcześniej opanowali swą panikę.— Jestem pod wrażeniem szlachetni bohaterowie, nie spodziewałam się po was takiego pokazu męstwa — powiedziała kurtuazyjnie w kierunku najemników Sorlanda. — Na pewno opowiem o tym wszystkim Hohenlohe. Uśmiechnęła się szeroko. Następnie zbliżyła się i zwróciła bezpośrednio do Onufrego.— Brawo mój cny ochroniarzu — pogratulowała serdecznie Kislevczykowi. — Wiedziałam, że się sprawdzisz. W tym samym czasie wyznaczeni ludzie, z Robertem na czele, pokornie wykonywali polecenia panny Blitz przenosząc cztery trupy na jeden z wozów. Pozostali przychodzili do niej, Hrepiczuka i de Bruine z solennymi gratulacjami. Zapraszając na ucztę do swoich przyszłych domostw i przy okazji próbując wręczyć jakieś drobne podarki, całując po licach oraz dziękując wylewnie za ocalenie. Medyczka jednak nie miała czasu na te uprzejmości, bowiem miała w kolejce do opatrzenia kilkunastu rannych w wyniku starcia. Większość obrażeń wynikała z niekontrolowanej paniki, w jaką wpadł tłum, przez co były one z reguły powierzchowne: drobne stłuczenia, skręcenia kostek i otarcia. Kilka osób jednak dostało się pod nogi tłumu i miało pogruchotane kości. I to nimi musiała się w pierwszej kolejności zająć. Jednak świeżo po walce na śmierć i życie z olbrzymimi monstrami zbyt wolno opadający z niej stres mocno dawał się jej we znaki, powodując, że dłonie jej drżały, zaś wykonywane ruchy nie były tak precyzyjne, jakby tego chciała. Z tego powodu nie była do końca zadowolona z wykonanych przez siebie zabiegów medycznych, choć jej pacjenci deklarowali po nich, że odczuli pewną ulgę. De Bruine ujęty losem świeżo osieroconego małolata, tego samego którego zaledwie kilka minut wcześniej ocalił od niechybnej śmierci, postanowił wziąć go pod swą opiekę. W zasadzie to i tak planował wkrótce, bo po dotarciu do Breitblatt, porzucić swą obecną kompanię. I tak niczego osobiście nie obiecywał żadnemu asesorowi, a był dość majętny, by na imperialnym złocie mu zbytnio nie zależało. Co do starej kompanii, to czuł do niej pewną sympatię (największą do nieobecnego Bernarda), choć w głębi duszy odnosił wrażenie, że nie pasuje do tej zgrai. Dlatego też miał zamiar po doprowadzeniu uchodźców na miejsce udać się w swoją stronę. Co też dałoby mu świetną okazję do odpowiedniego zajęcia się młodocianym. Jeszcze mógł z tego chłopaka z gminu zrobić dobrego zaciężnego, a może nawet własnego giermka. Czas miał pokazać.
Podróż aż do zmierzchu przebiegała bez przeszkód. W czasie marszu widać było, że wydarzenia z rana odcisnęły wyraźne piętno na pochodzie. Wielu z jego uczestników wciąż dochodziło do siebie. Prawie wszyscy zaś zerkali na ochraniających ich poszukiwaczy przygód z niewymownym podziwem i wdzięcznością. Gdy rozbito obóz, zgodnie z zaleceniami kobiety z Ostermarku zajęto się chowaniem ciał. Niestety w grupie nie było wykwalifikowanego kapłana, a ciała już zaczynały wionąć rozkładem, dlatego ostatecznie ceremonię odprawił fanatyk Vereny. Po zakopaniu ciał rozstawiono warty, takim samym systemem jak poprzedniego dnia. Następnie udano się na spoczynek.
|