Zagadywany Tosse wyglądał na zaskoczonego. Nadął policzki, jakby miał zaraz wypuścić zeń powietrze ze świstem. Zawiesił się w takiej minie, w pozie podpartej pod boki, a ktoś z boku mógł sądzić, że awantura wisi w powietrzu. Mężczyzna czerwieniał, jakby zapomniał o oddychaniu. W końcu przełknął powietrze, zerknął na Gregera, na Ripa, znowu na Gregera. W kolejnych dwóch krokach, które uczynił, przytulił się do Sotoriusa dyskretnie odpinając klamrę łańcucha. Ktoś mógł mu się dziwić, ale nawet Tosse nie chciał wodzić jeńca po ulicach Nuln. Nikt nie podejrzewał Baslera do altruizm i ułatwienie pojmanemu napitku. On sam, oceniając swoje działania jako nader przytomne, zawiązał sprawnie węzeł złodziejski na kostkach Sotoriusa. Teraz wyglądał on nie jak więzień a jak niewolnik. - Tak się to robi - powiedział z dumą, gdy podniósł się z desek. Gdy kwadrans później wraz z kompanami stanął przed szkieletem keczu, który rozmiarom dorównywał nowoczesnym brygantynom, pluli oni sobie w brodę. Tosse trzy razy pytał, czy na pewno ma być spokojnie u celu ich spaceru po trapach. Musieli ujść kawał drogi z Portu Durnia błotnistym brzegiem, potykając się o płożące rośliny i drewniane resztki wyrzucane przez fale. Kanał szybko się poszerzył a porozrzucane na powierzchni wody deski i tkaniny zaczęły tworzyć przerażajacy, chaotyczny wzór. Nieostrożny krok powodował natychmiastowy chlupot towarzyszący wpadaniu wprost pod wodę. Miejsce, do którego dotarli nie napawało ciepłem czy poczuciem bezpieczeństwa. Zdecydowanie zaś miało się wrażenie odosobnienia. W świetle dnia wrak wyglądał na wyeksploatowany do granic możliwości, chwiejny i niebezpieczny monument szkutniczy. Przystanęli kilka metrów od rufy, na którą można było wejść niczym po drabinie po połamanych deskach poszycia. Tosse wskazał coś palcem, gdzieś na pokładzie. - Tam jest kabina. Wejście jest zalane wodą, ale można wstrzymać oddech na te kilka sekund. W środku jest tylko trup marynarza. Tak to nikogo tu nie będzie. Ludzie mówią, że tu straszy. 68, 30, 26, 66, 28 |
Klemens i Rust aż się zdziwili, że tym razem nikt im nie przeszkodził. Nie było pogoni straży, napadu jakichś rzezimieszków, szpiegów wyskakujących spod ziemi ani drepczących im po piętach. Owszem, odprowadzani wrogimi spojrzeniami z wielu kryp, tratew i poniszczonych barek opuścili Trapy świadomi tego, że nie są i nigdy nie będą ich częścią. Ale to tyle. Tylko jakiś burek przypierdolił się do nich i ujadając próbował kąsać przez dobrych kilkaset kroków nie dając się odpędzić ni słowem, ni kopniakiem. I to było tyle. Wydobyli się z trapów a potem było już z górki. Wbili się w miejskie zaułki wypełnione zgiełkiem przekupniów, gapiów, handlarzy i podążających w różne strony mieszczan. Kilkukrotnie mijał ich oddział miejskich strażników, ale nie niepokoił. Ot, obrzucił pustym spojrzeniem omiatając wzrokiem jak wszystkich. Po drodze kombinowali z czym posłać posłańca do Orsiniego? Pranie odpadało, bo taki posłaniec trafił by do służby i ani by się zwiedział co się tam dzieje. List odpadał, bo i nie bardzo było jak go napisać, ani tym bardziej czym. Dopiero w ostatniej chwili DeGroat przypomniał sobie o prawdziwej namiętności Orsiniego - winie. Wyszukawszy stosowny sklepik wykosztował się i kupił trzy butelki zacnego wytrawnego, bretońskiego burgunda. Wykosztował się. Przez chwilę pomyślał nawet, że na razie tylko inwestuje, ale wnet pomyślał o obiecanej nagrodzie i odpuścił sobie wyrzuty. Do domu kultury starej Elviry dotarli nie niepokojeni, jeśli nie liczyć ulicznych sprzedawców i kilku dziwek. Smyka, który wydawał się pojętny, wyłowili z grupy innych uliczników. Był pyskaty, ale czuł respekt i oderwany od kompanów widmem zarobku wnet pojął co ma przekazać wynajętej aktorce. Kosz powędrował wraz z nim do domu Elwiry a po chwili chłopak wrócił zadowolony po zapłatę. Wynajęta aktorka z kupionym koszem z którego sterczały trzy flaszki wyszła chwilę potem. Jej śladem dotarli na Gerechtigkeitsplatz. Gwarny i tłoczny, jak zwykle o tej porze. Bez trudu znaleźli odpowiednie do dyskretnej obserwacji miejsce w ogródku szynku „U Dorotki”. Przy kuflu pienistego piwa, którym mogli w końcu spłukać kurz dziennej gonitwy, siedzieli dyskretnie zerkając w kierunku kamienicy w której Orsini prowadził swą kancelarię prawną. nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek pilnuje wejścia, nigdzie nie było widać wywiadowców Oswalda, ale też cóż to byli by wywiadowcy, gdyby było ich widać? Mimo to Rust miał wrażenie, że nic, ale to nic nie wskazuje na to, by Orsini miał jakiekolwiek kłopoty o których go przecież ostrzegano. Wynajęta aktorka, już bez „podarunku od mistrza Budweisera” wyszła po niecałej godzinie. Długo, jak na przekazanie wina od wdzięcznego klienta… *** Napoili Sotoriusa, którego oczy uciekały w bok, kiedy zdjęli mu na chwilę kaptur z głowy. Zobaczywszy zaś gdzie się znajduje, Trapy otaczające ich zewsząd nie tylko było czuć ale i widać, zbladł przerażony i zakrztusił się pierwszym łykiem. Szybko jednak doszedł do siebie i połykał podany płyn z łapczywością kogoś, kto pół dnia nie miał czym zwilżyć ust. Nim zdążyli mu włożyć na powrót knebel w usta zdołał jeszcze cicho, wyraźnie nie chcąc wszczynać alarmu, powiedzieć. -Nie musicie tego robić. Wystarczy, że jeden z was zgłosi się do którejkolwiek mojej placówki handlowej i powie „przypadek Domarata”. To umówione hasło. Oni już będą wiedzieli co dalej robić i wypłacą wam te 2000 karli, ustalając warunki wypłaty i sposób przekazania mnie za złoto. Nic więcej. Przecież nie musicie się szarpać. Moi… - reszta słów utonęła w głuchym charkocie, gdy wepchnięty przez Ripa knebel znalazł się na swoim miejscu a chwilę potem kaptur. Tosse spętał nogi kupca zmieniając kajdany na postronki i skinął na towarzyszy prowadząc ich sobie tylko znanymi ścieżkami pomiędzy rupieciami, ruderami i śmietnikami. Z ich drogi ustępowali żebracy, obdartusy i chromi. Inni, zbyt skupieni na swoim nieszczęściu, zupełnie nie zwracali na nich uwagi. Jeszcze inni, wyraźnie już sponiewierani podłym trunkiem lub bogowie tylko wiedzą czym, cieszyli się własnym szczęściem nie potrzebując do niego kompanów. Tych kilku, którzy szukali zwady, przegonił Greger odsłaniając połę płaszcza pod którą sterczał okrwawiony nadal tasak i długi nóż. A dwóch ewidentnych uparciuchów przegoniła lufa garłacza Lupusa i nieugięta mina Ripa. Tosse parł naprzód świadom tego, że długie tkwienie w jednym miejscu na Trapach ściągnie im na kark kłopoty. Do starego wraku, który pozostał z dumnego keczu, dotarli po dłuższej chwili. Umęczeni, ubrudzeni, ucieszyli się w końcu, że będzie im dane odpocząć. A potem odezwał się Tosse. -Tam jest kabina. Wejście jest zalane wodą, ale można wstrzymać oddech na te kilka sekund. W środku jest tylko trup marynarza. Tak to nikogo tu nie będzie. Ludzie mówią, że tu straszy. Spojrzeli na siebie, jakby postradał rozum. Wstrzymać oddech? Zanurzyć się w tym syfie? No Tosse to może nawet uznać za kąpiel, ale pozostali spoglądali na niego z niedowierzaniem. A Lupus ze swoim garłaczem, zwyczajnie parsknął śmiechem. *** 5k100 . |
- Toś wymyślił - warknął Lupus - szlag proch trafi. A grubas się utopi. Niby jak spętany ma pływać? Ty go sam uciągniesz? W tym gnoju? Wszak jedno zadrapanie, drzazga w paznokciu i chuj, ciało czarnieje i zacznie odpadać. Znałem takiego jednego co się lubił kapać w tym ścieku. Mówił, że to mu dodaje uroku i że nikt mu miejsca do żebrania nie podbierze. Wystarczy że usiądzie obok i wszyscy znikają... Dobry był z niego chłop, ale nigdy go nie podwiozłem. Baa, i na ostatnią drogę nie miał go kto powieźć. Na sznurze go ciągnęli za maciorą. A i też łajza ryj krzywiła! |
Ripowi także nie przypadła do gustu kąpiel w bogowie wiedzą czym… a pewnie nawet i oni nie wiedza i omijają to miejsce z daleka. - Dokładnie, nie ma takiej opcji. Może coś w pobliżu. Na powierzchni. Jeśli łajba straszy i być może i w najbliższych pływających ruderach będzie pusto. A jak nie będzie ... to będzie... - nie dokończył dając jasno do zrozumienia że oczyszczą miejscówkę jak zajdzie potrzeba. - Zostańcie z towarem rozejrzymy się po najbliższych dziuplach. – Rip skinął Lupusowi aby rozejrzał się wraz z nim , wyłącznie po okolicznych miejscówkach tak aby nie tracić z oczu Gregera i Tossa wraz z ich nader okrągłą i przydużawą dwutysięczno-karlową sakiewką… Sam uchwycił miecz i tarczę , w takich miejscach wolał się z tym nie ociągać, mogło mu na to zabraknąć czasu w razie czego. Nie mogli wpływać pod statek, nie mogli już dłużej krążyć, nie mogli pozostawać na widoku – jedyne co mogli to szybko znaleźć jakąś dziuple w tym miejscu gdzie Nurgl mówi dzień dobry. Rip miał szczerą nadzieje że po pobycie na Trapowisku niczego nie złapie. Nie podnosił chwilowo kwestii oferty nie tu , nie teraz. Oferty która z jednej strony zdawała się być samobójcza bo z całą pewnością ściągała ponownie uwagę całej straży na miejscu wymiany oraz przypuszczalnym śledzeniu osoby która pojawi się z hasłem. Z drugiej zaś strony trzeba było powoli myśleć nad alternatywą żeby z tej całej kabały wyjść z pieniądzem. Całkiem sporym pieniądzem… Choć wciąż po podziale na wszystkich Rip wątpił aby był to zarobek rekompensujący im utratę towarzysza , całodzienną walkę i zapewne całą masę kłopotów jakie ich jeszcze czekają. |
Greger z niedowierzaniem spojrzał na Tosse, gdy usłyszał o nurzaniu się w tym gównie, które tłustą i pełną śmieci breją mieliło się pomiędzy pokładami, pomostami i kładkami poprzerzucanymi bez ładu i składu. Co prawda wrak stał nieco oddalony od centralnej części Trapów, ale z tym jedynie skutkiem, że przybyło śmietników dookoła. - No trzeba ci przyznać, że potrafisz kompanów poprowadzić w urocze miejsca - powiedział do Tosse samemu rozglądając się uważnie dookoła. Sam wrak był w porządku. Położony mimo wszystko nieco na uboczu nie wystawiał ich wszystkich na ewentualne ciekawskie spojrzenia. Tylko to bajoro. - A może na pokładzie? Ktoś się wespnie, rzuci linę a grubego wciągniemy na pokład. Widok byłby dobry, nikt by nas nie podszedł. - Myślał na głos. W sumie i lina była niepotrzebna, bo można było ściąć i przystawić niczym drabinę którąś z lichych olch wyrastających z kęp tataraku. - A tak z innej beczki, jak chłopaki nas tu znajdą? Bo, jakoś mi to umknęło? |
|
- Nooo - zaczął Tosse jakby nieprzekonany postawą kolegów. W końcu rzucił krótko. - Przesadzacie. Rozejrzał się niezgrabnie jak reszta i poinstruował spokojnie. - Tam macie grotę, ale tam jest trochę syf i nie ma czego szukać. W drugą stronę jest kilka koi, o tej porze będą pewnie zajęte, to dajcie ludziom odespać. Opcja Gregera najlepsza, bo ze słupa da się obserwować. Na wraku faktycznie ostało się bocianie gniazdo. Tylko kto mógłby mieć ochotę się tam wspinać? Tosse nie czekał, aż ktoś zgłosi go na ochotnika. Podprowadził jeńca do krawędzi wraku i dłubiąc w dziurze w poszyciu poszerzył otwór. - Dawajta, z tego pokładu są schody w górę, jak pływać nie umiecie. 15, 64, 15, 63, 9 |
Tosse znał okolicę jak mało kto. Wątpliwości swoich kompanów przyjął do wiadomości, ale znalazł rozwiązanie. Był u siebie. Po niespełna kilku pacierzach wszyscy już byli na pokładzie z którego roztaczał się cudowny widok na okolicę. Góry śmieci, odpadków, wraków i zbutwiałego drewna, które jeszcze nie tak dawno ciężko pracowało na rzece, teraz roztaczały się przed zgromadzonymi na pokładzie. Widok nędzy i rozpaczy. Miejsca z którego nie sposób było się wyrwać a co najwyżej egzystować. Gdzieniegdzie na palach stały jakieś sklecone z chrustu i zbutwiałego drewna chatki, ale to był już szczyt lokalnego budownictwa. Smętne grupy wychudzonych nędzarzy tułały się to tu, to tam, poruszając się niemal mimochodem. Automatycznie. Spici niemal do nieprzytomności albo zwyczajnie zobojętnieli na wszystko. Gdzieś, ktoś próbował łowić rybę w płynącej brei, gdzieś jakaś baba robiła w tym gnoju pranie. Pranie! Watahy brudnych, półnagich dzieciaków ganiały jakiegoś szczura. Ktoś wrzeszczał na kogoś, ktoś inny miotał obelgi. Jeszcze ktoś inny głośno nawoływał boga do zmiłowania. Dopiero z pokładu keczu można było okiem ogarnąć ogrom Trapów, za którymi wyrastał przyklejony do brzegu Port Durnia. To było miasto w mieście. Jednego mogli być pewni, Straż Miejska i jej obława, były im zupełnie niestraszne w tym miejscu. Ripp podszedł do związanego Sotoriusa uwiązując go dodatkowo do tego, co zostało z masztu tej żałosnej krypy. Znów na chwilę zdjął mu kaptur i knebel dając się napić. Rozbiegane oczy kupca szukały w popłochu szansy ocalenia, ale ponure oblicza kompanów Tesslara nie dawały żadnych nadziei. Wypiwszy kilka łyków Sotorius zakrztusił się. Ale tylko na chwilę. Wnet złapał oddech i z obawy, że znów go zakneblują, zaczął gadać. Z szybkością koła młyńskiego. -Nie kneblujcie. Proszę. Dławię się wymiocinami a mam problemy w żołądku. Zemrę i nic wam ze mnie nie przyjdzie, ino kłopot. Wy chcecie dostać za mnie okup, słyszałem. A ja go mogę zapłacić. Sam, bez inkszych osób. Porszę! - wysapał na koniec widząc, że Ripp już unosi na powrót knebel. - Od ręki mogę zapłacić więcej, niż wam oferowano. I bezpieczniej wam będzie, bo ja nie będę was szukał. Nie znam waszych imion, nie wiem kim jesteście. Ale mam potężnych wrogów i nie mniej potężnych sprzymierzeńców. Możecie zyskać moją wdzięczność zwracając mi wolność. Dość posłać do pierwszego mojego składu i umówić się na przekazanie okupu. Sam ręczę za wasze bezpieczeństwo! Niech któryś z was weźmie mój wisior albo pierścień i zgłosi się do moich ludzi. Jak dacie mi pergamin, pióro i kałamarz sam skreślę list z poleceniem wypłaty. Przed wieczorem będziecie mieli gotowiznę i kłopot z głowy. Nikt przy tym nie ucierpi. Wszyscy będą wygrani. I zyskacie mą wdzięczność jako roztropni ludzie, którzy nie wahają się przed niczym. Mogę wziąć was na służbę. Macie wiele do zyskania i nic do stracenia! Po co to ciągnąć? Przecież to tylko będą problemy. Mam słabe serce. Zejdę wam tu i nikt wam za mnie już nie zapłaci, bo jakby płacili za trupa już bym nie żył. Jesteśmy na Trapach, tak? Na Trapach. W Porcie Durnia, blisko przecież, jest moja faktoria handlowa. Prowadzi ją Merge Kruger. On Was wysłucha i zrobi to co ja mu każę. W godzinę wszyscy możemy być szczęśliwi! Dajcie mi tylko… - tego co mieli mu dać już nie usłyszeli, bo Tosse podszedł doń i pięścią zdzielił go w ucho ogłuszając na chwilę. Ripp wściekle spojrzał na Tosse, ale wcisnął kupcowi do ust knebel i znów założył na głowę worek. Musieli sobie wzajemnie pewne rzeczy wyjaśnić, ale nade wszystko musieli wspólnie ustalić ile czekać na Rusta i Klemensa. I czy propozycja Sotoriusa nie była aby warta do rozważenia. *** Klemens z Rustem, napięci jak postronki, leniwie pili piwo wodząc wokół znudzonym spojrzeniem. Wokoło tłoczyło się zbyt wiele ludzi, by byli w stanie wypatrzeć na Gerechtigkeitsplatz kogoś, kto skupiał by na nich uważniejsze spojrzenie. Zresztą szpicle Oswalda też nie byli pewnie w ciemię bici i jeśli mieli by objąć obserwacją okolicę kancelarii Orsiniego, to najpewniej nikt by tego nie dostrzegł. Ale co innego wiedzieć, że nie da się tych ludzi wypatrzyć a co innego zmusić do niewypatrywania pracujący na najwyższych obrotach mózg. Löwenstein ziewną ostentacyjnie, jakby coraz późniejsze popołudnie było dlań najlepszą porą na drzemkę. Przy okazji omiótł wzrokiem klientelę szynku. Ot kilku kupczyków skupionych przy stole, żwawo dyskutujących o cenie jedwabiu, jacyś czeladnicy pokpiwający z nieobecnego mistrza, kilka parek wyraźnie szykujących się do wieczornych baletów. Trzej muzykanci na drewnianym podeście stroili instrumenty szykując się do wieczornej zabawy - szynk musiał być też tancbudą. Kilka dziewek już szykowała się do zabawy z rumianymi policzkami wypatrując kandydatów do skocznego wirowania. Klemens nawet gestem odmówił pytającemu spojrzeniu jednej z nich, bo widział że gadają o nim i o Rustcie podśmiechując się z jakichś wyszeptanych żartów. Złowił okiem jakieś zbyt natarczywe spojrzenie jednego z posługaczy i wnet gestem go przywołał prosząc o kolejne dwa kufelki, dla siebie i dla Rusta. Czas płynął. Dziewki widocznie nie dawały za wygraną, bo jedna, najśmielsza podchodziła właśnie do nich, kiedy Rust szarpnął Klemensa za ramię wzrokiem wskazując wyjście z kancelarii Orsiniego. Pierwszą wychodzącą była wynajęta aktorka, która wyraźnie się spieszyła, starając się jak najszybciej umknąć z niemiłego miejsca. Zadarła nawet nieco przydługą kieckę i spiesznie poszła w kierunku domu kultury. Nim jednak podnieśli się, by iść jej śladem, z kancelarii wyszło czterech nijakich ludzi okrytych szarymi płaszczami z kapturami, spod których wyzierały głownie krótkich mieczy. Szli biorąc w „kleszcze” osławionego adwokata a w ślad z nimi wyszedł jakiś kmiotek, za którego garści szylingów by nie dali. Od razu, zwartym szykiem, ruszyli w kierunku Uniwersyteckiej. Orsini sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale nawet z daleka widać było, że wams na piersiach ma stłamszony a pod okiem rosła mu śliwa. „Orszak Orsiniego” ruszył w jedną stronę, aktoreczka wynajęta a teraz spłoszona i wystraszona w drugą. A oni siedzieli, nie dając po sobie poznać, że wszystko to obeszło ich w jakikolwiek sposób. Opłaciło się. Jeden ze straganiarzy, który z ruchomego kramiku sprzedawał coś pod kancelarią wnet ruszył szlakiem ludzi Oswalda. Chwilę potem dołączył do niego posługacz z szynku. I jeszcze ktoś z bramy na przeciwko. Oddalali się powoli niknąc, podobnie jak wynajęta aktorka, w tłumie. *** 5k100 . |
|
- Pismo z pierścieniem? To mogłoby się udać – stwierdził Rip z dala od uszu kupca krótka narada jaką rozpoczął z resztą kompanii - Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak to była by szansa na zapłatę za całą ta kabałę. Wolałbym jednak zgłosić się do pozostałych wrogów kupca i zebrać oferty i wybrać najlepszą. Kupiec już i tak mógł zobaczyć zbyt wiele i tak samo usłyszeć a jeśli znajdzie później choć jednego z nas to istnieje ryzyko że dojdzie do pozostałych. Tak czy inaczej lepiej w końcu to jakoś załatwić bo straż będzie nam deptać po piętach do końca życia , jego brat nam tego nie przepuści. Wiem wiem, na razie pozostaje czekać , ale mówiąc szczerze to mam już trochę dość całego tego porwania. Rip mimo wszystko starał się cieszyć chwilą odpoczynku od nieustanej gonitwy i targania Sotoriusa z miejsca na miejsce. Skubaniec walczył o swoje życie jak ryba wyciągana z wody niemniej trafił na bardziej zdycyplinowaną grupę niż mógłby przypuszczać. Gdyby chłopaki byli naprędce zebrani z łapanki z różnych band i grup to kto wie pewnie już zaczęli by się kłócić. Ta grupa była jednak inna, trzymała z sobą nie od dziś i jak to mówiło stare złodziejskie powiedzenie lepiej ze swoim kumplem zgubić srebrnika niż z zdrajcą znaleźć złocisza. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:34. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0