lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer 2 ed.] Historia Zagłady (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/3711-warhammer-2-ed-historia-zaglady.html)

Estragon 22-11-2007 18:28

Vladimir zrobił jeszcze kilka kroków, aż w końcu poczuł, że jego czworonożny przyjaciel, zdaje się wilk, przystanął. Cichy chrobot ciuchów z naprzeciwka potwierdzał decyzję psa. Twarz niemal dwumetrowego kolosa, potężnie zbudowanego, o dłoniach jak bochny chleba, ledwo jest widoczna spod długich, siwych już prawie całkowicie włosów i brody, rozjaśnił zdawkowany uśmiech. To co jednak rzuca się w oczu najbardziej to garbaty nos i te demoniczne oczy. Białe źrenice okalane czerwonymi tęczówkami przebijają się przez gąszcz opadający na stroskaną jeszcze przed momentem facjatę. Masywne futro, bez mała półtorametrowy miecz przewieszony przez plecy i siedmiostrunowa, wschodnia gitara na ramieniu dopełniały osobliwego obrazu.
- Więc mówisz Patjomkinie że to odpowiedni ludzie? Cóż, jak zawsze zawierzę ci puchata bestio – powiedział, pieszczotliwie drapiąc psa po głowie.
- Prijatiele drodzy (pozwolicie, że tak do was powiem?), macie wy może wodki krztyne? Sobacza okolica – możesz szukać dzień i noc, a prócz win, likierów i piw to niczego nie znajdziesz. No tak, zapomniałem o najważniejszym – Vladimir jestem –
powiedział kolos wysuwając w waszą stronę monstrualną rękę.

homeosapiens 27-11-2007 11:57

Na plac wewnętrzny weszły dwie postacie. Weszły razem i były pogrążone w rozmowie, co mogło sugerować, że się znały. Pierwszą była kobieta o płomiennorudych włosach, nosząca obciśnięty czarnym pasem płaszcz, również czarnego koloru. Na plecach szata ta miała wyhaftowany klucz - wszystkim znany symbol Kolegium Płomienia. Kobieta była młoda i jeżeli ktoś by się przyjrzał z bliska, mógłby dostrzec, że również piękna. Z tej odległości nie było jednak widać nawet jej twarzy. Sylwetkę jednak miała kuszącą. Mężczyzna, który jej towarzyszył miał krótkie i smoliści czarne włosy. Jego cera była bardzo blada - dawało to duży kontrast i wyróżniało go z każdego tłumu. Był dość wysoki i szczupły, nie tak jednak wysoki jak Vladimir. Jego ubranie było skrojone zapewne z najnowszą modą - na białą koszulę założony miał czarny wams i niebieski płaszcz. Na nogach ma czarnymi spodniami oraz skórzane buty z wysokimi cholewami sięgającymi do połowy łydek. Miasteczko nie miało żadnych dni targowych, ani też nikt gości się nie spodziewał, więc ki diabeł?

Bianka Bauer

By dojść do Magdeburga najpierw wybrałaś się w stronę miasta stołecznego Averlandu, o tej samej nazwie zresztą. Po drodze mijałaś Nuln, gdzie strażnicy dróg próbowali cię kilka razy nabrać na jakieś wymyślne podatki, jednak nie po to odbierałaś wykształcenie, by wiejskim głupkom dać się przechytrzyć. Był jednak z nich taki pożytek, że podczas drogi nikt cię nie napadł, a przed okolicą ostrzegano Cię niejednokrotnie. Po kilkunastu dniach doszłaś do Averlandu (miasta) , skąd był tylko niewielki krok do Magdeburga - góra dwa dni drogi. Tutaj jednak nastąpiły pewne komplikacje - w karczmie w której się zatrzymałaś od początku przyglądał ci się trzech ciemnych typów. Sztukę przyglądania się mieli jak widać nieźle opanowaną, ponieważ nie zauważyłaś anie jednego z tych spojrzeń. Porozumiewali się bez słów - najwyraźniej znali się długo. Siedzieli w trzech rożnych końcach karczmy. Kiedy wyszłaś z izby do wynajętego u karczmarza pokoju poszli oni za tobą - ziewali i udawali zmęczonych - tylko po to by zmylić twoją czujność. Kiedy otworzyłaś jednak pokój wepchnęli cię do niego i zamknęli za sobą drzwi.

-Wychędożymy cię gamratko jedna! Wychędożymy aż nas popamiętasz przybłędo!

Nie spodobało ci się to miasto. Nie spodobali ci się jego mieszkańcy...


Emesto Luis de Rivera

W stolicy Averlandu przebywałeś od niecałych dwóch dni. Karczma "U Ogiego" była dziś dość zatłoczona. Pito suto i bawiono się - panował ogólny harmider. Nie dało się na niczym skupić. Wtem zobaczyłeś pewną kobietę. Zainteresowany pięknością poszedłeś się przywitać - nosiła ze sobą dwie księgi - znaczyło to, że nie należy do najgłupszej klasy społecznej pośród której zabawy przyszło ci dziś przebywać. Męczyli cię ci pijani wieśniacy, od których śmierdziało potem i podłym winem. Inteligentna rozmowa mogłaby nieco poprawić ci samopoczucie, a może... Nie warto myśleć o niczym więcej - na początek rozmowa. Na twoje nieszczęście kobieta wyszła z izby, pozostawiając cię samego z rozpitą tłuszczą. Nie mogąc już dłużej ścierpieć tego towarzystwa, za przykładem rudowłosej postanowiłeś wycofać się chyłkiem i w wynajętym pokoju spróbować zakosztować snu. Nie takie jednak było zamierzenie boskie...

****

Drzwi wleciały do pokoju pod potężnym kopnięciem jakiegoś mężczyzny, który najwyraźniej nie znosił takiego traktowania kobiet. Ospowaty drągal, którego przedmiotem zainteresowania była czynność otwierania rozporka padł pod ich naprem na ścianę i już z niej nie wstał, gdyż nieznajomy kopnął w nie jeszcze raz - tym razem już nie szkodząc jedynie materii nieożywionej. Wyciągnął rapier, co dwóm mężczyznom, którzy trzymali rudowłosą wystarczyło by ją puścić. Jednemu, temu, któremu to nieznajomy przystawił rapier do gardła, wystarczyło też by porządnie się posikać. Nieznajomy wskazał im drzwi, a oni mieli zamiar wyjść. Obrońca dziewic kopnął jednak tego, który szedł jako drugi z szerokiego zamachu w dupę, co zaskutkowało spadnięciem obydwóch po schodach.

-Proszę wybaczenia za najście pani bez wcześniejszego zaproszenia, ale rozumie pani, sytuacja... Jestem Emesto Luis de Rivera.
-Bianka Bauer, dziękuję za ocalenie. Wybaczenie za najście ma pan zapewnione.

Emesto za punkt honoru dał sobie bezpiecznie odprowadzić Biankę do Magdeburga. Szli więc razem. Prawdę mówiąc sam ie miał pomysłu na to, co dalej ze sobą zrobić, więc podróż wydała mu się dobrym pomysłem - lubił piesze wycieczki.


Hrafn

Wyszedłeś już od Konrada, nie dowiadując się niczego ciekawego na temat zbrodni w klasztorze. Dowiedziałeś się zaś, że na ostatnim z pokazanych ci malowideł był ojciec bajlifa - Mandred. Stróż prawa opowiedział ci również o własnej służbie w zakonie Rycerzy Sigmara. Opowieść, nie wiedziałeś czy celowo, była na tyle nudna, że sama namówiła cię do co szybszego opuszczenia tegoż przybytku. Kiedy wracałeś jednak do klasztoru by podzielić się wrażeniami z pozostałymi, zauważyłeś niepokojącą scenę - do domu Konrada wjechało dwóch rycerzy.


Nagle, nie wiadomo skąd odnalazł się służący, który błyskawicznie otworzył drzwi i zaprosił ich do środka. Rycerze mieli na sobie czarne zbroje, a i ich rumaki były czarne. Napawało cię to nie najlepszymi przeczuciami. Postanowiłes skonsultować się w tej sprawie z kamratami, których to się dorobiłes w drodze do tego zaiste nienajnormalniejszego miasta.

Dziedziniec Klasztoru Sigmaryckiego Kowadła

Za nowoprzybyłymi wszedł Hrafn. Miał dość zaniepokojoną minę. Lilawander zaś myślał nad powiązaniami między substancją usypiająca zawartą w łaźni, a zaginięciami. Czyż nie było bardzo prawdopodobne, że to włanie w ten sposób opat, który powinien wiedzieć wszystko, o zaginięciach miał tak mało do powiedzenia?

Usłyszeliście dzwony, a to osnaczało, że seksta juz się kończy i zbliża się posiłek. Opat napewno zaprosi parę wędrowców na posiłek, zaoferuje też pewnie nocleg. Taki tutaj jest zwyczaj - wy przecież też nie musieliście uczynić niczego, by sobie na to zasłuzyć. Tym nie mniej do posiłku pozostawało jeszcze jakieś piętnaście minut i mozna było o tym i o owym porozmawiać.

Miś 27-11-2007 19:46

Bianka jeszcze dwa dni temu dopisywał jej w miarę dobry humor. Bardzo bała się tej podróży, odkąd zaczęła podróżować wraz z Theodorą wiedziała, że w Imperium życie kogoś obdarzonego magicznym talentem do najłatwiejszych nie należy. Przerażająca większość społeczeństwa nie wie nawet, czym magia jest a jak wiadomo niewiedza budzi strach, strach budzi agresję. Młoda adeptka Aqshy przypuszczała, że gdyby nie obecność dużo bardziej doświadczonej i potężniejszej Theodory, już dawno padłaby ofiarą samosądu w którejś z imperialnych wsi. Na szczęście, również samotna podróż mijała spokojnie. Zaraz po opuszczeniu Nuln przyłączyła się do jadących w stronę Averheim strażników dróg. Ta banda półgłówków najwidoczniej chciała ogołocić ją ze wszystkich pieniędzy, wymyślając w trakcie podróży coraz to nowe opłata. Szybko jednak przekonali się, że w Kolegiach magii nie uczy się tylko wyciągania zajęcy z kapelusza. Tak czy siak, ta banda była dla Bianki gwarantem bezpieczeństwa i przyszła czarodziejka z nadzieją i ulgą przestąpiła bramy stolicy Averlandu.
Jeszcze tylko dwa dni. Dwie noce. – Pomyślała, wyobrażając sobie długą kąpiel, jeszcze dłuższy sen i wyborny posiłek, jakim zapewne uraczy ją Maximillian. Bianka dobrze wiedziała, że jej nowy mentor jest wielkim smakoszem. Tak wielkim, że postarał się, aby jego posiłkami zajmował się pewien stary niziołek. A od spróbowania jego potraw dzieliła ją już tylko krótka podróż do Magdeburga. - Przepyszna perspektywa.

Niestety wydarzenia sprzed dwóch dni doszczętnie zepsuły Płomienistej humor. Była bardzo zmęczona podróżą. Lata spędzone w murach Kolegium spowodowały, że jej ciało nie było przyzwyczajone do codziennych, długich wędrówek. Dodatkowo już rano zaczęło padać, a każdy, kto podąża drogą Aqshy, w deszczowe dni nie czuje się zbyt dobrze. Lekko depresyjny nastrój i ból głowy potęgowały uczucie zmęczenia. Bianka weszła więc do pierwszej lepszej karczmy i postarała się jak najszybciej spożyć posiłek, po czym udała się do wynajętego pokoju.
Niespodzianka, jaką zgotowali jej trzej napastnicy na tyle ją skołowała, że zdążyła wydobyć z siebie tylko, zduszony szybko ręką jednego z napastników, okrzyk. Gdyby nie dała się zaskoczyć, zapewne udałoby się jej odstraszyć napastników jakąś niewinną sztuczką. A tak, wiła się rozpaczliwie w objęciach dwóch opryszków, ze łzami w oczach patrząc, jak trzeci z nich ściąga spodnie. I wtedy przyszło wybawienie.
Mężczyzna rozprawił się z bandą osiłków na tyle szybko, że Bianka ledwo zdążyła podnieść się z ziemi, a ten już się jej przedstawiał. Grzecznie przywitała wybawiciela, po czym na chwile usiadła na chwilę by się uspokoić. Cała się trzęsła, a uczucia jakie nią targały - połączenie bezradności, złości i strachu powodowały, że chciało jej się płakać. Miała szczerą ochotę wtulić się w łoże i rozpłakać równie mocno, jak uczyniła to parę tygodni temu, kiedy umarła jej Theodora.
- Nie płacz głupia, przecież nic się nie stało. I jeszcze on. Żaden mężczyzna nie będzie patrzył jak ryczysz - pomyślała i zacisnęła zęby.
- Mógłbyś, drogi Emesto, zejść do karczmarza i powiedzieć mu o zaistniałej sytuacji? - Spytała. - Niech zabierze się za sprzątanie. Ja tu chwile posiedzę, potem zmienię lokal. Nie chcę zostać tu ani chwili dłużej.

Kiedy Emesto zaoferował, że będzie towarzyszyć jej do samego Magdeburga, odetchnęła z ulgą. Myśl o samotnej, dwudniowej podróży, napawała ją lękiem. Ruszyli, zaraz po spożytym w ciszy śniadaniu i kiedy już znaleźli się na szlaku, milcząca do tej pory Bianka, postanowiła zagadać swojego wybawcę.
- Powiedz mi Emesto, co cię przywiało w te strony? Po nazwisku wnoszę, że z Imperium nie pochodzisz. Z ksiąg wiem, że imiona takie jak twoje noszą południowcy. Opowiedz więc coś o sobie, nie będziemy tak przecież szli w milczeniu, prawda?
Kiedy usłyszała odpowiedź, z lekkim lękiem o reakcje rozmówcy, zaczęła opowiadać o sobie. Powiedziała, że jest uczennicą Kolegium Płomienia, że podróżuje do Magdeburga by tam podjąć naukę u miejscowego Magistra. Z żalem w głosie opowiedziała też, że jej dotychczasowa mentorka i jednocześnie przyszywana matka zmarła parę tygodni temu w skutek ran, jakie odniosła po bohaterskiej walce magistrów o Marienburg. Wspomniała, że sama brała udział w tych walkach. Cały czas się uśmiechała, choć w jej oczach wyczytać było można, że nie otrząsnęła się jeszcze po ostatnich wydarzeniach.

W trakcie podróży chętnie rozmawiała z Emesto na różne tematy, jeśli tylko i on był skory do rozmowy. Była mu wdzięczna, że postanowił dotrzymać jej towarzystwa i nie widziała powodu, by przez całą drogę się do mężczyzny nie odzywać, jak to często czyniła podróżując ze strażnikami dróg.
Tuż przed wjazdem do Magdeburga Bianka zauważyła klasztor. Zaproponowała Emesto, żeby zatrzymali się właśnie tam. Z wiadomych względów wolała unikać karczm, kiedy tylko było to możliwe i była przekonana, że zakonnicy z chęcią i życzliwością ich ugoszczą. Poza tym, mogła też wypytać opata o Maximilliana. Wcale nie była przekonana, czy ten był w mieście, a opat powinien mieć w tym temacie rozeznanie.
Kiedy klucznik wpuścił ich do wnętrza zakonu, instruując by zaczekali na bicie dzwonów, po czym odszukali kogoś, kto zaprowadzi ich do jadalni, gdzie mieli rozmówić się z opatem.
- Ah... - westchnęła z ulgą Bianka. - Ciepły posiłek, gorąca kąpiel i ciepłe posłanie. Nareszcie...

Eliasz 28-11-2007 15:50

Lilawander ocknął się podczas kąpieli. Przez jego głowę przemieszczały się mroczki i majaki. Przez moment nie wiedział właściwie gdzie jest, dopiero rozejrzenie się po łaźni uświadomiło mu, że przebywa u Opata. Gdy wyszedł z kąpieli i spojrzał na kapłankę, dostrzegł, że kończyła właśnie obszerną księgę, widać nie marnowała czasu… po grubości książki ocenił, że musiał spać przez dobre kilka godzin. Nalał do manierki wodę w której się kąpał, po czym wybrał jedną z książek dotyczących zakonu Sigmara i ruszył z kapłanką w stronę wyjścia.
Widząc jej pytające spojrzenie wyjaśnił:

- Zamierzam się oczywiście zapytać Opata o pozwolenie, myślę, że nie będzie miał nic przeciwko, trochę wiedzy o kapłanach Sigmara przyda się w dochodzeniu. Wracając do kapłanów, powiedziałaś, że

"- To rzecz nie mająca końca, chociaż ostatnio bardzo modne stało się cierpienie u umieranie ku czci swojego boga. Jednak należy pamiętać, ze wszystko co nakazane i zakazane zatrzymuje się tylko na owieczkach, gdyż to przewodnik stada dyktuje warunki."

- Trąci to hipokryzją i oszukiwaniem samego siebie. Jak można mówić wiernym co jest właściwe a co nie, samemu tego nie czyniąc? Jeśli kapłan wierzy w nakazy, które przecież pochodzą od Boga a nie od niego, to czy może nie oszukiwać sam siebie jeśli co innego mówi a co innego robi? Zapewne też co innego myśli skoro, aż tak bardzo siebie oszukuje…

- Po co w ogóle ten cały celibat?? Przecież to wbrew naturze i porządkowi tego świata, aby powstrzymywać się przed seksem i rozmnażaniem. Gdyby wszyscy zmienili się w kapłanów i kapłanki to w ciągu jednego pokolenia wymarła by cała rasa. No ale nie oszukujmy się, wielu z tych co przyjęli celibat i tak w ukryciu kocha się z partnerami, więc tak naprawdę to kogo oni oszukują? Siebie czy innych? Uważam, iż celibat został narzucony przez kościelnych zwierzchników chcących powstrzymać proces utraty majątku przez świątynie. Dzięki celibatowi oficjalnie kapłani nie mogą mieć dzieci więc nie ma kto po nich dziedziczyć.


- Wybacz jeśli zbyt mocno i ostro poruszam te kwestie, ale Ty jako Kapłanka Morra wiesz dobrze, że nawet jego domena wiąże się bezpośrednio z życiem. Gdyby nie życie tu na ziemi, nikt by do niego nie trafił, bo po prostu by go nie było. Uważam też, że powinno się więcej czasu poświęcać żywym niż martwym. Ciału już i tak pomóc nie można, jeśli był dobrą osobą za życia to i tak trafi tam gdzie ma trafić, większe zainteresowanie chyba lepiej skupić na tych co są jeszcze przy życiu, bo póki żyją i działają mogą zawsze odmienić swój los, naprawić błędy które po śmierci będą już nie do naprawienia.

Elf pozwolił kapłance przemyśleć jego słowa, podczas całego monologu zdążyli już wyjść na zewnątrz i zobaczyć druhów wraz z nieznajomymi.

- Witaj, uścisnął wyciągniętą dłoń Vladimira. - Zwą mnie Lilawander, wkrótce będzie wieczerza, tam będziesz miał okazję do wypicia trunku, choć wódki tam raczej nie ostaniesz, uśmiechnął się do nowoprzybyłego. Młoda dama wraz z kolejnym nieznajomym rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś przewodnika. Elf nie czekał na specjalne zaproszenie.

- Wy również witajcie, zwą mnie Lilawander, powtórzył raz jeszcze niemal mechanicznie. - Niebawem rozpocznie się wieczerza, póki co myślę, że mogę Wam wskazać drogę do Opata lub kwatery jeśli macie na nie pozwolenie, choć kto go nie ma w tych gościnnych progach? – uśmiechnął się szczerze na wspomnienie dobroci mu tu okazanej.
- Z kim mam przyjemność?

Hrafnowi od razu machnął na przywitanie ciesząc się, że cało dotarł z powrotem, nie wiedział jeszcze na co stać harfiarza, jednak nie przypuszczał aby ten był wprawnym wojownikiem, choć kto wie, ludzie mrozu są bardzo silni i wytrwali. Gdy już doszli kamraci, powiedział jedynie:

- Witajcie, od kapłanów nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, może jednak przejdziemy do naszych komnat, aby tam w ciszy i spokoju wymienić informację??

John5 28-11-2007 17:30

Już dwa dni siedział w Averheim i nadal nie potrafił znaleźć niczego co mogłoby go zainteresować w tym mieście. Sama podróż przebiegła spokojnie nie licząc drobnej utarczki z rabusiami, którzy źle ocenili eskortę kupca, z którym podróżował. Rozejrzał się po karczmie, po tłumie brudnych i spoconych ludzi, którzy cisnęli się w stanowczo zbyt małym pomieszczeniu.

Co mnie przygnało akurat do tej karczmy? Trzeba było trochę zacisnąć pasa po drodze to wtedy nie musiałbym tutaj siedzieć obok tego…

Spojrzał na lewo gdzie jego sąsiad właśnie osunął się pod stół z pustym kuflem w ręku.
Estalijczyk westchnął. Żeby chociaż podawali tu coś godnego przełknięcia.

"Ale jak na złość w tym kraju zdaje się, że nie znają innych napitków poza piwem, gorzałką i czymś co mają czelność nazywać winem choć smakiem bliższe jest pomyjom"

Z rezygnacją pokręcił głową i ponownie spojrzał wgłąb sali, mając nadzieję na dostrzeżenie kogoś kto wydawałby się choć odrobinę inteligentny. Miał ogromną ochotę z kimś porozmawiać jednak wszyscy siedzący obok niego potrafili mówić jedynie o tym jacy pazerni są ich feudałowie, kto ma zbyt wiele ziemi lub z kim warto by pójść do łóżka.
Nagle ku własnemu zdumieniu dostrzegł kobietę. Fakt sam w sobie zwyczajny, gdyby nie wyróżniał jej ognisty kolor włosów oraz co dostrzegł po chwili szata i dwie księgi, które nosiła. Nie namyślając się długo wstał z zamiarem porzucenia paskudnej kompani ale ku jego rozczarowaniu kobieta opuściła izbę zapewne udając się do swych komnat. Z rezygnacją wzruszył ramionami po czym stwierdził, że nie ma zamiaru spędzać więcej czasu z tak prymitywnym towarzystwem i sam udał się w kierunku swego pokoju. Kiedy wszedł do korytarza ujrzał trójkę obwiesi wciągających przemocą rudowłosą kobietę do jednego z pomieszczeń. Ze spokojem podszedł do drzwi po czym kiedy usłyszał odgłosy szamotaniny kopniakiem wyważył drzwi. Oprychów była co prawda trójka ale szczęśliwie jeden został wykluczony przez same drzwi, które Emesto kopnął po raz drugi by upewnić się, że już nie wstanie. Pozostała dwójka nie stanowiła już większego zagrożenia tym bardziej, że byli zaskoczeni interwencją Estalijczyka.
Gdy tylko pozbył się obojga przedstawił się grzecznie i zaczekał aż kobieta uspokoi się odrobinę. Już po kilku zdaniach z satysfakcją stwierdził, że ma doczynienia z osobą co najmniej dorównującą mu intelektem. Stwierdził, że jego obowiązkiem jest zadbać o bezpieczną podróż Bianki do Magdeburga tym bardziej, że nie miał nic do roboty a perspektywa wspólnej podróży była kusząca.

Następnego dnia z samego rana tuż po śniadaniu wyruszyli umilając sobie drogę rozmową. Emesto z chęcią opowiedział o powodzie swojego przyjazdu. O tym jak w świetle gwiazd przypadkiem zabił ojca ukochanej i jak musiał uciekać aż do odległego Imperium aby uniknąć wyroku śmierci. wiele mówił o swojej kobiecie, która go wychowała choć nie była jego matką a która pochodziła właśnie z Imperium, dzięki czemu zna tutejszy język. O tym jak trudne okazały się dla niego ostatnie lata spędzone na nieustannej walce z losem i przeciwnościami również nie zapomniał wspomnieć. Pomijając kwestię pochodzenia omówili bardzo wiele tematów, co niezmiernie ucieszyło Emesta jak zawsze gdy mógł prowadzić inteligentną dysputę.
Tuz przed Magdeburgiem, kiedy mijali klasztor Bianka zaproponowała by poprosić opata o nocleg. Młody człowiek nie mając nic przeciwko nie sprzeciwiał się. Jemu również nie uśmiechała się wizja kolejnego dnia spędzonego w zatłoczonej karczmie. Co więcej w klasztorze, przebywali mnisi a ci z zasady byli wykształceni, także w filozofii i choć zazwyczaj małomówni to możliwa była z nimi rozmowa na poziomie.

Kiedy weszli na plac Emesto rozejrzał się z zaciekawienie po murach, nigdy przedtem nie przebywał w podobnym miejscu i wszystko tutaj było dla niego w pewnym sensie fascynujące.
Kiedy odezwał się do nich elf przedstawiając się jako Lilawander uśmiechnął się szczerze. Nie miał uprzedzeń do żadnej z ras, wszystkich traktując przyjaźnie o ile to oni byli przyjaźni wobec niego.

-Witam. Zwę się Emesto Louis de Rivera, Estaliljczyk jeśli cię to ciekawi. Zaś to jest pani Bianka Bauer. Jeśli można prosiłbym byś wskazał nam drogę do opata, właśnie chcieliśmy prosić go o posiłek i nocleg.-

Estragon 28-11-2007 20:44

Przyjazny głos mężczyzny ucieszył Vladimira niezmiernie. Żywiołowo uścisną jego rękę, szybko jednak poczuł, że chyba przesadził z siłą tego uścisku, jako że dłoń Lilawandera wydała z siebie lekki chrobot przy akompaniamencie cichego syku. "Czyżby elf? Nie miałem okazji wielu poznać, istna mniejszość w tej kislewskiej dziczy. Swoją drogą warto by się dołączyć do jakiejś wesołej kompanii, nadać sens tej próżnej, póki co, tułaczce byle-dalej-od-wschodu. A i grupa zdaje się niczego sobie – z tego co naliczyłem to będzie pięć czy sześć osób, prawdopodobnie potrafiących zadbać o siebie." Kolos wyjął spod kożucha bukłak, w którym kiedyś zapewne gościł ognisty trunek i z niedowierzaniem spróbował jeszcze raz wydobyć zeń chociaż kilka kropel. Gdy usłyszał, że wszyscy się zebrali w pobliżu, wystawił rękę przed siebie i ponownie się przedstawił całej reszcie.
- Zapewne tylko ja jestem tutaj nieznanym nikomu rodzynkiem? Miło mi was poznać, i mimo że nie wiem jak wyglądacie (wzroku mi przeznaczenie poskąpiło –
splunął za siebie –) postaram się zapamiętać wasze głosy. Nie, nie martwcie się, nie jestem niedołężny starik. Z pomocą Patjomkina – pogłaskał łasego na pieszczoty wilka po głowie – i tego ostrza jestem w stanie poradzić sobie nie kłopocząc towarzyszy. Na ową ucztę może wejść każdy, powiadasz Lilawanderze? Chętnie skorzystam z zaproszenia; od tak dawna nie znajdowałem się pośród innych ludzi, że jeszcze trochę, a zdziczeć by mi przyszło polnostju. W ogóle to sporo cieplej tu u was na zachodzie – olbrzym zdjął futrzaną czapkę z głowy, ocierając czoło.
Nie wyglądał on na zakłopotanego swoim kalectwem, mówił o tym chłodno, widać, że głównie po to, by uniknąć kłopotliwych sytuacji jakie mogłyby się pojawić. Miał jedynie nadzieję, że nie zostanie z tego powodu skazany na niemy ostracyzm albo, co dużo gorsze, na otaczającą go atmosferę lepkiego współczucia. Tym podobne myśli przetaczały się po kocich łbach jego głowy niemal zawsze, gdy stykał się z nieznajomymi. Gdyby nie jego stoicki spokój i pewny siebie ton, wiele razy musiałby zmazania kpiącego uśmiechu, prawdopodobnie wyglądającego równie obrzydliwie co brzmiącego, domagać się droga honorową.

Revan 28-11-2007 22:15

Nareszcie wyszedł. Pomyślała. Tyle sił co w tą księgę już nie zdołałabym ponownie włoży. Uśmiechnęła się drwiąco. Stwierdziła, że to da wystarczająco dużo do zrozumienia elfowi. Przysłuchiwała się mu z pełną uwagą, nie wtrącając się mu między słowa. Sama wolała dokładnie przemyśleć, co mu odpowie. Jednak zanim zdążyła, już znajdowali się na dworze.

- Patrzcie, co tu nam przygnał wiatr… mała, rozpieszczona Szasza. – szepnęła do siebie, gdy tylko zobaczyła kobietę o rudych włosach, wraz z jakimś mężczyzną. Przypominała ona jej pewną akolitkę, która wyrzekła się swojego przeznaczenia. Zwyczajnie zbiegła z zakonu, a pomógł jej w tym jej kochanek. Cuż, nie wszyscy są gotowi służyć Panu Śmierci. Widać było to dla niej zbyt wielkie brzemię.

Nie spodobała jej się ta rudowłosa dziewczyna. Tak zwyczajnie, z powietrza. Ubrana na czarno postać skłoniła się lekko nowoprzybyłym na przywitanie, zdejmując swój kaptur i odsłaniając swoją łysą głowę. Była kobietą, dosyć niską. Twarz tonęła w piegach, a blizny przy szyi po lewej stronie twarzy wraz z poszarpanym uchem nie był zbyt przyjemnym widokiem. Patrzyła na nich swoimi zielonymi jak szmaragdy oczyma przez chwilę. Przestała, opuściła wzrok.

Zaciekawił ją wielkolud, noszący bielmo na obu oczach. Przedstawiła się pomiędzy ukłonami elfa, aby mógł zapamiętać głos, i zanotować sobie jej obecność.
- Witaj, szlachetny panie Emesto Louis de Riviera, pani Bianko Bauer, niewątpliwie czarodziejka z kolegium płomienia. Witam również i ciebie, Vladimirze. Jestem Erica Reichert, akolita Morra.

Chwilę potem pojawił się Hrafn. To nawet dobrze, Erica miała nadzieję, że dowiedział się czegoś razem z druchami. Od razu, gdy go zobaczyła chciała zaproponować to samo, co elf, czyli wypytać go o pewne rzeczy. Jednak zaradny Lilawander był po prostu szybszy.

homeosapiens 30-11-2007 13:41

Wszyscy bohaterowie spotkali się na dziedzińcu zamkowym. Po wzajemnym powitaniu i oględnym zapoznaniu nie omieszkali skorzystać z zaproszenia opata - skierowali się w stronę refektarza, gdzie miała odbyć się wieczerza i, co najważniejsze, spokojna rozmowa, która miała określić ich dalsze działania. Na tym etapie ani sławna magini, ani słynni w całym świecie później szermierze nie wiedzieli jeszcze, że los połączy ich wszystkich na długi czas. Tedy w błogiej nieświadomości poszli tam na dół, myśląc, że to tylko jeden z przystanków po drodze, w całkowicie innym celu. Gdyby nie ta noc, zapewne rozeszli by się i nikt więcej o nich by nie usłyszał. Wielka by to była strata dla świata, prawda dzieci?

Pan Biedermeier - belfer z Hochlandu.


Volkbert przyszedł do stoły, przy którym zasiedliście niemal od razu. Minę miał zatrwożoną, z drugiej jednak strony zżerała go ciekawość, czy czegoś nie odkryliście w powierzonej wam sprawie. Bił się na początku z myślami czy się nie przysiąść, jednak ostatecznie to uczynił, pokonując wstręt do wszelkich magów, z którym walczył od zjawienia się na uczcie [b]Bianki[b].

-Witajcie goście. Mam nadzieję, że skromny nasz klasztor nie będzie niewystarczająco luksusowy dla pani z Kolegium - nie mamy zbyt wielkich luksusów.

Opat odrobinę się zawstydził, ponieważ przypomniał sobie, że zwiedziliście jego pokoje. Skromnymi warunkami ich nazwać nie było można.

-Znaczy nikt nie ma prócz mnie. Ja nie miałem jednak nic wspólnego z nabyciem tych dóbr - od pięciuset lat w tych pokojach mieszkają opaci. To taka już, że tak rzekę, tradycja. Mniejsza jednak o to. Mam złe wieści - wasi znajomi zaginęli bez śladu. Jakiś pasterz twierdzi, że poszli na spacer i starli się z jakimiś rycerzami - poszło podobno o kwestię religijne. Był pojedynek i śmiem podejrzewać, że rycerze zakopali ich gdzieś za miastem, by ukryć, że "pierwsza krew", okazała się też ostatnią. Nie mam więcej wiadomości na ten temat.

Po twarzach Hrafna, Ericki i Lilawandera przeszedł zły grymas. Jednak jeżeli rzeczywiście doszło do pojedynku, a tak zapewne było, znając zapalczywość Kurta, to nic tutaj po dochodzeniu. Nawet jesli by dowiedziono prawdy, to urodzeni musieli by tylko zapłacić kilka koron grzywny. System prawny Imperium nie był do końca sprawiedliwy - najlepiej było liczyć na samych siebie. Opat odczekał chwilkę, dał wam odpocząć po tej informacji. Wnet odezwał się Norsmen.

-Pasterz zapewne powiedział jak ci rycerze wyglądali. Ostatnio, kiedy wychodziłem z domu Konrada, zauważyłem dwóch rycerzy, którzy wchodzili do jego domu. Cali byli w czerni i tako czarne ich rumaki były. Może to ci sami, co nam kamratów ubili?

Opat pokraśniał odrobinę, ciesząc się z pierwszego faktu, który świadczył przeciwko świętoszkowatemu bajlifowi. Teraz ludzie już na pewno będą bardziej ufać mu, niż temu młodzianowi z za piękną facjatą.

-Jakbyś zgadł. Tak mi właśnie opisał ich pasterz. Macie tędy powód by odwiedzić Konrada raz jeszcze. To rzuca na niego poważne podejrzenie - jesli to on stoi za porwaniami, to sprawa jest cięższa niż myślałem. Potrzebowalibyście pomocy jeszcze kogoś w śledztwie po stracie waszych kompanionów. Czy można by na was liczyć?

Tu się skierował do nowo przybyłych. Hrafn jednak znowuż wpadł mu w słowo. Widać sprawa nie cierpiała zwłoki.

-Według mnie zamieszana jest co najmniej jedna osoba z klasztoru i zamieszani są też kultyści Chaosu. Kto inny wykradał by więźniów? Kto inny tak dobrze by się maskował? Wreszcie kto inny może być zdolny do celowego zmniejszania zdolności obronnej Imperium, przypominam sprawę najemników, i do podkopywania autorytetu sług Sigmara!

Zakonnicy na dźwięk słowa kultyści przestraszyli się i nabożnie zaczęli modlić do Młotodzierżcy. Jakby na potwierdzenie słów Hrafna błysnęło, po czym usłyszeliście grom.



Rozpętała się burza i wicher wył potępieńczo w okiennice. Braciszkowie zaczęli się modlić jeszcze bardziej nabożnie, bo i z lękiem w głosie. Vladimir usłyszał z miasta jakieś potępieńcze jęki, które nie wydawały się należeć do człowieka.Emesto zaś objął przestraszoną nieco całą sytuacją czarodziejkę. Ta spojrzała się na niego, ale nie zaprotestowała. Mężczyźni w końcu od tego są, by pocieszać niewiasty. Poczuła jednak coś dziwnego, jakieś zakłócenie, dziwne zawirowanie Wiatrów Magii w Magdeburgu. Musiało być dość silne, skoro wyczuła je aż stąd. Bianka przypomniała sobie, że też ma o co zapytać i zapytała o najbardziej piekącą ją sprawę - o Maksymiliana.

-Mag? On nigdy tutaj na prawdę nie przebywał. Wynajął swoją wieżę najemnikom i podróżował po całym Imperium. Zdaje się, że nikomu o tym nie mówił, skoro ty nie wiedziałaś. Co się tyczy samej zaś wieży, to splunęła jakieś dwa dni temu. Przykro mi pani magiczko. Widzę jednak, że przewidując to twoja poprzednia perceptorka dała ci druga księgę - to oznacza, że wiedziała o tym, iż Maxa tutaj nie zastaniesz. Chciała po prostu być może, byś zażyła prawdziwego życia, zamiast sterylnego Kolegium. Zjedzcie coś wreszcie, bo ostygnie!

Istotnie - na stole było wiele różnorodnych przysmaków. Dwie pieczone kaczki, świńskie ozorki, nóżki w galarecie, nawet dość dobre różowe winko, zwane "Averheimskim Czempionem". Nie wszyscy mieli zapewne ochotę jeść, lecz niektórzy nie mieli oporów - Hrafn, kiedy powiedział co miał powiedzieć, ostro wziął się za jedzenie. Miał bardzo pragmatyczne podejście do życia.

John5 01-12-2007 16:04

Zaraz po wejściu do pomieszczenia każdy znalazł sobie miejsce, w przypadku Emesta tuż obok Bianki. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowie prowadzonej między opatem a resztą grupy. Kiedy Volkbert odrobinę złośliwie wspomniał o kolegiach, co było aż nazbyt wyraźną aluzją do obecności czarodziejki Estalijczyk z niejakim trudem powstrzymał się od uwagi, że gospodarz nie powinien się zachowywać tak grubiańsko. Na szczęście w porę ugryzł się w język, w końcu ich pobyt na terenie klasztoru zależał tylko i wyłącznie od dobrej woli opata i denerwowanie go nie byłoby najmądrzejszym z posunięć. Zaraz jednak z zadowoleniem zobaczył, że Volkbert uświadomił sobie swój afront i chciał go ukryć niemądrą wymówką.

"Jeśli już raz powiedziało się coś głupiego, to nie wraca się do tego i nie próbuje się z tego wytłumaczyć jeśli nie wie się co powiedzieć." pomyślał lekko się uśmiechając.

Po chwili rozmowa samoistnie zeszła na temat dotyczący jakichś rycerzy. Emesto nie znając kontekstu nie potrafił wiele z niej zrozumieć, jedynie to, że znajomi reszty mieli na pieńku z jakąś grupą rycerzy ubranych na czarno i zaginęli bez śladu. Wspomniano o jakimś Konradzie jednak to imię nic mu nie mówiło.

W pewnym momencie dał się słyszeć potworny huk i nagle rozpętała się burza. Emesto ostrożnie objął lekko wystraszoną Biankę. W Imperium był od niedawna ale słyszał opowieści o impulsywnym temperamencie ludzi z kolegium ognia, z zadowoleniem jednak zauważył, że kobieta nie odtrąciła jego ramienia.

"Dziwne burze nie powinny się zaczynać tak nagle, nie było słychać wiatru, chmury też nie wyglądały na burzowe. Może powinienem zapytać czy to normalne w tym regionie?"

Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć Bianka ubiegła go pytając się o Maksymiliana. Odpowiedź opata była jednoznaczna, maga nie ma w mieście. Emesto znów wyczuł w jego słowach ironię, kiedy ten wspomniał na temat sterylności i rygorystycznych zasad kolegiów. Pokręcił tylko w milczeniu głową i sięgnął po różowe wino. W porównaniu do tego co zwykł pijać w ojczyźnie nie należało ono do najlepszych jednak w kontekście tutejszych napitków wypadało bardzo dobrze. Na ozorki i nóżki nawet nie spojrzał jednak ukroił sobie i Biance po kawałku pieczonej kaczki. Przez chwilę jadł w milczeniu jednak zaraz się rozpogodził i zwrócił się do magiczki.

-Więc co teraz zamierzasz zrobić? Zgodnie z tym co mówił opat w mieście nie ma ani maga ani wieży.- widząc jednak, że Bianka pogrążona w myślach niezbyt uważnie go słucha wzruszył lekko ramionami i zwrócił się do Lilawandera.

-Tak właściwie to o co chodziło z tymi rycerzami, zrozumiałem jedynie, że wasi znajomi mieli z nimi jakieś kłopoty i teraz zaginęli. Może mógłbym wam jakoś pomóc? W końcu innym trzeba pomagać prawda?-
Uśmiechnął się smutno kiedy przypomniał sobie jak pomógł znajomemu wydostać się z więzienia przez co stracił niemal cały dobytek.

"Dobrze, że nie powiedziałem, że to ludziom trzeba pomagać! Takie małe przejęzyczenie a ile mogłoby być z tego kłopotów. Mogliby nabrać przekonania, że jestem rasistą!"

Eliasz 01-12-2007 17:18

Elf smakował pieczonej kaczki popijając wybornym winem. Nie zastanawiał się zbytnio nad śmiercią towarzyszy gdyż nawet nie znał ich zbyt długo, jednak sama sytuacja uświadomiła mu jak bardzo niebezpieczne są okolice. Zastanawiał się też jak może zareagować magiczka płomienia na prośbę o wymianę doświadczeń i zaklęć. W tych sprawach trzeba być ostrożnym, jednak z tego co elf słyszał magowie luźniej podchodzili do innych magów niż inkwizycja. "Wsparcie udzielone kapłanom, może w przyszłości uratować mi życie." – pomyślał, po czym wrócił do jedzenia. Nie koncentrował się na przemowie opata, choć nie umkła mu kąśliwa uwaga rzucona w stronę nowoprzybyłej. Omal nie wybuchnął śmiechem na wspomnienie braku luksusów, na szczęście w porę się pohamował. Nie mógł otwarcie mówić o swoim odkryciu w łaźni opata, wolał przedyskutować to z nim na osobności.

- Skoro już Opat wskazał Was jako osoby mogące zastąpić poległych towarzyszy to myślę, że mogę Was wtajemniczyć w sedno śledztwa. Z tutejszego hospicjum, mieszczącego się w podziemiach klasztoru uciekło kilku więźniów. Poszukujemy tych więźniów jak również osoby odpowiedzialne za ich ucieczkę. Nasi towarzysze najwyraźniej byli bliscy odkrycia sprawy dlatego zostali zdjęci przez czarnych rycerzy.

Elf nieco odbiegł od tutejszych winnych, by uśpisz czujność przysłuchujących się rozmowie mnichom, pośród których przebywał też zdrajca.

- Z tego co się dowiedzieliśmy o mnichach to jedynie to, że Heidrich jest tak potwornie leniwy, że podejrzewa się go o wynalezienie jakiejś nowej herezji, oraz że posłuszeństwo Wilhelma prawom Sigmara jest niezmierzone.

Słowa te wywołały lekki szum wśród obecnych mnichów, nich chyba nie podejrzewał, że personalne podejrzenia mnichów tak szybko wyjdą oficjalnie na jaw. Elf jednak wiedział co robi i tak nie mogli już nic wydusić z mnichów na temat zaginięć a informacje które nie dawały postępu w sprawie były znów po to by uśpić czujność zdrajcy. Może też Heinrich albo Wilhelm poczują się sprowokowani by udzielić większych wyjaśnień…

Elf zrobił przerwę by wsunąć kolejne kopytko w galarecie, popił winem i dodał.

- Tak czy inaczej sprawców musimy szukać na zewnątrz, dodał to jeszcze, aby zdrajca poczuł się absolutnie pewien swego, to może doprowadzić go do błędów jeśli jeszcze coś tu zamierza.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172