lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Ludzie, którzy wykonali prace, której nie musieli wykonać. (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/5975-ludzie-ktorzy-wykonali-prace-ktorej-nie-musieli-wykonac.html)

Szarlej 24-08-2008 17:47

Ulrika właśnie żegnała się ze swoją uczennicą, która była dla niej jak córka, Natasza czekała wraz z koniem na resztę. Ludzie się jej przyglądali raczej z większej odległości, jedynie dzieci, otwarcie podchodziły blisko i się gapiły otwierając buzie. Widać nie często widzieli zbrojnych, a już szczególnie uzbrojone kobiety. Coś co w kislevie było normalne w imperium było rozpowszechnione tylko w większych miastach a w bretoni ciągle uważano, że kobieta nadaje się tylko do pilnowania dzieci i gotowania.
Alfred jako jedyny został w domu wójta i patrzył na niezbyt bystrego chłopa.
Za to Ashir zostawił za sobą wioskę i zagłębił się w las. Kruk się już dawno zerwał i leciał przed nim. Gdy już wszedł głębiej w las, poczuł potrzebę, szybko znalazł odpowiednie zarośla, z odpowiednimi liściami i zaczął się wypróżniać.
Podczas tej jakże ludzkiej czynności, południowiec usłyszał kroki i rozmowę. Rozmowa musiała być prowadzona szeptem i w niewielkiej od niego odległości. Rozróżnił trzy głosy ale nie wiedział czy ktoś nie milczy, bo prawie nie słyszał kroków. Wszystkie trzy głosy mówiły w nieznanym mu języku. Głosy brzmiały złowieszczo, jakby nie wydobywały się z ludzkiego gardła. Nagle umilkły, ktoś chyba zaczął iść w stronę morryty, nagle kruk, który siedział nad swym panem zerwał się do lotu. Ktoś parsknął cichym śmiechem, ktoś coś powiedział. Po sekundzie głosy zaczęły się powoli oddalać, zostawiając Ashira w jakże niefortunnej sytuacji.

***

gdzieś w lesie
Na polanie można było zobaczyć tylko dwie postacie, pierwszą był młodzieniec. Nie mógł liczyć więcej niż dwadzieścia wiosen, był przeciętnego wzrostu i wątłej postury. Mały nos był równo osadzony między bystro spoglądającymi oczami. Ubrany był na modłę najemników, rzezimieszków i innych mend w kurtkę skórzaną i takie same spodnie, co dziwne nie nosił żadnej broni. Jedyne co go wyróżniało to piękna laska z gałką jaką noszą arystokracji. Stał teraz oburącz oparty o nią.
Druga postać też była człowiekiem, wysoki, dobrze ale nie przesadnie zbudowany wyglądał jak powszechne wyobrażenie czarodzieja, miał nawet spiczastą tiarę i szatę pokrytą dziwnymi znakami.
-Laskę zabrałeś Sowie?
Starzec bardziej stwierdził niż zapytał.
-A owszem, piękna jest, nieprawdaż?
Przerzucił laskę z ręki do ręki i nią zakręcił.
-Czemu go tu sprowadziłeś?
Zanim młodzieniec odpowiedział uśmiechnął się.
-Bo go lubię.
-Była umowa Kocie.
Śmiech.
-Nie zapomnij z kim się umawiałeś.
-Nie potrafisz nie kantować?
-Potrafię, ale lubię oszukiwać, sprawia mi to frajdę.
W oczach chłopaka zamigotały wesołe ogniki, jak w oczach dziecka, które chce spłatać jakiś figiel.
-Wygram zakład.
W tonie głosu starca można było wyczuć pewność.
-Wygrasz.
-Mogę laskę?
Chłopak rzucił laskę, starzec zręcznie ją złapał.
-No, no, ładne dzieło. Ich też obejmuje zakład?
-Nie ich, nie.
Starzec machnął laską i drzewa się rozstąpiły. Mężczyzna i kobieta byli wyraźnie zaskoczeni. Zaraz też zawiśli w powietrzu ukrzyżowani. Otworzyli usta jak to krzyku ale nie wydobył się z nich żaden głos.
Młodzieniec popatrzył na nich.
-Tylko szybko.

DrHyde 25-08-2008 22:09

Rycerz Gerhard Otto von Huldbringen i wierny giermek Trubald z Reiklandu
 
Gerhard Otto von Huldbringen dosiadając swego dzielnego Rumaka jechał do Benesburga – małej wsi niedaleko Drakwaldu. Jego zbroja nagrzała się niczym patelka na piecu. Słońce grzało ostro od dwóch godzin. Gerhard zatrzymał konia. W oddali dostrzegł palisadę i dwóch wojów broniących wjazdu do wsi. Blask słońca zalśnił o jego zbroję niechybnie oślepiając wartowników blaskiem potęgi. Potężna i masywna postawa rycerza dobrze się prezentowała. Osiłek mierzący sześć stóp wzrostu ściągnął z juków tarczę z wymalowanym herbem rodowym. Przy pasie z lewej strony wisiał przypięty miecz. Pod zbroją czarno – czerwona przeszywanica. Na lewym ramieniu stalowa płytka z wymalowanym herbem rodu. Na płotku – części zbroi łączącej hełm z napierśnikiem – Krzyż Cesarski i zawieszony na szyi medalion z kometą sigmariańską. Na zielonych wełnianych spodniach nakolanniki z symbolami Sigmara. Ściągnął hełm z przyłbicą i poczochrał się po blond czuprynie.




Uśmiechnał się serdecznie tak jak to robi najlepiej. W jego błękitnych oczach pojawił się błysk. Wiedział, że to ten czas. Czas wielkiej chwały. Założył hełm na głowę i poklepał po pysku Rumaka. W momencie gdy już miał ruszać pod palisadę, obok zatrzymał się Trubald na swej opasłej chabecie. Wierny i oddany towarzysz Gerharda – nosiciel broi, czyściciel zbroi, podawacz, drapacz pleców... i oczywiście giermek. Trubald zeskoczył ze swej tłustej chabety, która odsapnęła z ulgą.




Zrzucił kaptur liripipe. Jego brązowy ubiór składał się z wamsu, liberii Pana zwieńczonej pasem, nogawic, kaptura wyżej wspomnianego i pasa, który zastępuje kawał sznura. Wykonał jedna ze swych dziwnych min, zgarbił się i wskazał palcem na palisadę.

- Tak dojechaliśmy dzielny Trubaldzie z Reiklandu. Mój niezastąpiony giermku. Już niebawem wytepimy plugastwo z tych ziem. Nie każdy plugawy stwór Chaosu dobrze skryje się w lesie, bo Ja Gerhard Otto von Huldbringen nadchodzę. Wyrwę z jarzma i oków wszystkich tych, którzy potrzebują naszej pomocy, by żyć w spokoju i dostatku.


Trubald podskoczył – czy jak to można nazwać – okazując swoją aprobatę. Po czym zaczął bić brawo. W końcu razem ruszyli w kierunku wjazdu do wsi. Powoli podeszli pod bramę. Jeden z mężczyzn spojrzał na sporych rozmiarów kopię przy siodle i na niezbyt rozgarniętego Trubalda, który przyglądał się im z takim zaciekawieniem, jakby właśnie uciekł z dziczy. Oczywiście jego wzrok dodatkowo ubarwiło kilka co bardziej interesujących min. W końcu się odezwał.

- To jest Gerhard Otto von Huldbringen. Wielki i cny rycerz herbu o tarczy bojowej, w której czerwony pas ukośny przez zielone tło przechodzi, na środku naniesiony Krzyż Cesarski w srebrnej barwie, nad tarczą hełm statusu Rycerza i trzy pióra pawie. On wybije chmyzów i dziadygów i stwory też. Ja giermek jego Trubald z Reiklandu.

Avaron 27-08-2008 23:22

Słońce jaskrawymi promieniami przebijało się przez zieloną gęstwinę nadając jej delikatny trawiasty odcień. Ashir szybko zapomniał o tych jakże ludzkich troskach gdy tylko usłyszał stłumione przez gęstwinę głosy. Ciekawe któż taki prowadził rozmowę tak głęboko w zaroślach. Przez całe ciało południowca przebiegł ten jakże znajomy dreszcz. Mięśnie napięły się niczym postronki, a serce zdawało się dławić przyśpieszając w swym szaleńczym biegu ku śmierci. Tak był tu z nim jego stary towarzysz - Strach i niczym dawno nie widziany druh schwycił go w swe lodowate objęcia. Rzęsisty pot skroplił czoło południowca gdy powoli zaczął przedzierać się przez zarośla, starając się niczego nie poruszyć, czy nawet głośniej odetchnąć.

Miał jednak dokonać zwiadu jego towarzysze, choć ledwo ich znał, liczyli na niego. Miał misję i poprzysiągł sobie iż ją wykona. szybkim ruchem dłoni otarł zalewający mu oczy słony pot i dalej ruszył za niknącymi w lesie głosami. Mimowolnie poprawił pas, na którym ciążyły mu wygięte ostrza szabli tak by w razie czego jeszcze łatwiej mógł ich dosięgnąć. Powoli ostrożnie krocząc zmierzał ku źródłu hałasu. Gotów do walki czy nawet ucieczki, chciał sprawdzić cóż takiego pałętało się po tym paskudnym lesie...

Kokesz 28-08-2008 13:03

Alfred Zieledymny, ten którego przy życiu trzyma jeden cel...
 
Zostali sam na sam... halfling i chłop, który wcześniej przysłuchiwał się rozmowie. Nie wiele miał do powiedzenie i nie wiele innych, którzy jeszcze przed chwilą byli w izbie, obchodziłoby co ten przedstawiciel najniższej klasy społecznej miałby do powiedzenia. Dlatego Alfred rozumiał czemu człowiek ten nie odzywał się. Siedzieli tak, nie odzywając się do siebie. Obaj chyba nie wiedzieli co mają robić. Niziołek nie widział dla siebie żadnego zajęcia do póki nie wyruszą odprowadzić kobiety i dzieci w bezpieczne miejsce. Chłop zaś, jak sądził Zieledymny, nie wiedział czy ma go zostawić samego czy zająć się czymś pożyteczniejszym niż zapuszczanie korzeni w tej chacie.

Po paru minutach milczenia i rozglądanie się po ścianach i suficie Alfred poczuł coś. Było to uczucie, które przypominało mu kim jest i skąd pochodzi. Uczucie, przypominające mu o tym, że miał rodzinę, że kiedyś żył inaczej. Wreszcie przypominało mu, że były takie sytuacje, w których się uśmiechał szczerze. Tym towarzyszącym mu uczuciem był... głód. Ta charakterystyczna cecha niziołków - głód, który odzywał się częściej niż przypadku innych ras, uruchamiała wspomnienia i równocześnie wprawiała Alfreda w jeszcze większe przygnębienie. Głód uzmysławiał mu jak dużo stracił.

- Macie coś tu do jedzenia? - Zapytał chłopa.

John5 30-08-2008 11:31

Karl skinął głową na słowa rycerza - Wypada powitać tak zacną personę, lecz niestety czas nas nagli więc proszę mi wybaczyć to nieco obcesowe zachowanie. Zwę się Karl Herderer i jestem rycerzem w służbie zakonu Płonącego Słońca, to zaś jest Magnus jeden z mieszkańców tej wioski. Jeśli można czy mógłbyś wyjawić co cię tu sprowadziło?
Gerhard napiął pierś na te słowa stając wyprostowanym jak tylko się da. Wykonał swój niezawodny uśmiech, któremu nie oparła się jeszcze żadna dziewka.
-Witaj cny Rycerzu i ty chłopie. Przybywam tu wraz ze swym giermkiem Trubaldem z Reiklandu by wygnać wszelkie zło i plugastwo jakie zagraża tej wsi. -
W tym momencie Trubald zaczął chodzić wokół Karla i robić dziwne miny.
Karl spojrzał nieco niepewnie na krążącego wokół niego mężczyznę, lecz nawet słowem nie skomentował jego dziwnej postawy
- A zatem jak twierdzisz przybyłeś by pomóc tej wsi w odparciu wroga? Zaprawdę są to dla nas znakomite wieści, każdy znający się na orężu mężczyzna byłby dla nas ogromnym wsparciem, zaś o kolejnym chętnym do pomocy rycerzu nawet nie śmieliśmy marzyć.
- Ha! Nie wątpię w twe słowa! - wykrzyczał z radością Gerhard. - Gdzie wróg? W jak wielkiej liczbie na nas idzie? W jakiej liczbie nasza siła? -
- Cóż liczebności wroga możemy się jedynie domyślać, tak samo jak tego kiedy zaatakuje. Nasze siły z kolei są dość skromne poza mną i tu obecnym Magnusem jest jeszcze kilku śmiałków, którzy zgodzili się pomóc wieśniakom oraz kilkunastu chłopów, lecz oni rzecz jasna niezbyt wyznają się na władaniu bronią. - Karl z kamienną twarzą spojrzał na rycerza.
Gerhard podszedł do Karla i złapał go za ramię.
- Bądź dzielny rycerzu! Sigmar jest z nami. Pokażemy temu plugastwu gdzie ich miejsce. - von Huldbringer spojrzał na swego giermka. - Trubaldzie zajmij się końmi. Ja tym czasem udam się do wsi by poznać resztę naszej armii, która stanie do boju z przeciwnikiem. -
Trubald skłonił się cztery razy po pas, dalej dziwnie przyglądając się Karlowi. Wprowadził oba konie na teren wsi.
Gerhard spojrzał na rycerza, kompletnie ignorując chłopa.
Karl odchrząknął wymownie spoglądając na zdobiący jego szyję medalion z symbolem Myrmydii - Pozwolisz panie, iż nie będę ci towarzyszył. Wraz z Magnusem chciałem obejść wioskę by sprawdzić stan palisady oraz poziom przygotowań, by mieć rozeznanie o naszych mocnych i słabych stronach. Lecz bez trudu powinieneś panie znaleźć wójta wioski, który bez wątpienia będzie ci mógł udzielić lepszych informacji.
Gerhard uśmiechnął się serdecznie.
-Skoro taka twa wola. Wskaż mi ino drogę co bym nie pobłądził w tej mieścinie, bo czas to pieniądz. -
Ruszył do przodu rozglądając się po okolicy.
Karl uśmiechnął się lekko po czym wskazał stronę w jaką rycerz powinien się udać - Jestem pewien iż twa pomoc okaże się nieoceniona. A teraz żegnaj szlachetny Gerhardzie, niewątpliwie spotkamy się później. - skinąwszy głową na pożegnanie oddalił się spokojnym krokiem wraz z Magnusem.

Szarlej 27-10-2008 11:39

Gerhard
Po rozmowie z prawym rycerzem Karlem Volgelem oddaliłeś się w kierunku domu wójta. Twój dzielny i waleczny giermek Trubard odszedł w celu zlokalizowania stajni, przy okazji na pewno poinformuje całą wieś o Twoich wyczynach.
Podczas gdy dumnie szedłeś przez Benesburg ludzie przypatrywali Ci się z zaciekawieniem, widać nigdy wcześniej nie widzieli bohatera. Na środku wsi stała rudowłosa kobieta w ręce trzymała wodze konia. Była chyba główną atrakcją wsi, bo wszyscy chłopi, którzy nie mieli co robić (a i niektórzy co mieli) się na nią gapili. Zresztą kobiety i dzieci też jej nie odpuszczały. Gdy mijałeś karczmę z namalowaną złotą kulką wyszedł z niej mężczyzna. Raczej niskiego wzrostu z gęstą czarną brodą przypominałby krasnoluda gdyby nie był tak wychudzony. Nosił się jak zwykły chłop, lniane ciemnożółte spodnie i szarawa koszula. Wyszedł właśnie z karczmy i niezbyt uprzejmie rozdziawił buzie na Twój widok. Postanowiłeś to zignorować i pójść w kierunku domu wójta. Gdy do niego doszedłeś od razu go poznałeś, piętrowa, drewniana konstrukcja z zagrodą przylegającą do wschodniej ściany. Nielicząc spichlerza był to jedyny piętrowy budynek, nad dębowymi drzwiami ktoś wyciął znak młota. Gdy doszedłeś do budynku, dobiegł do Ciebie mężczyzna z karczmy. Pokonując zadyszek zaczął mówić:
-Szanowny Pan przyszedł co do ogłoszenia? No bo, ja jestem wójtem. Może szanowny pan wejdzie?
Wszystko to wyrzucił jednym tchem.

Natasza
Podczas robienia za główną atrakcje dla mieszkańców wioski, zobaczyłaś następnego przybysza. Wysoki, postawny, odziany w pełną płytę. Następny rycerz, chociaż nie. Przypatrzyłaś się mu dokładnie. Był inny niż Karl, chociaż miałaś problemy z ustaleniem tej inności. Nie był to sposób poruszania, obaj poruszali się jak wojownicy. No tak! Karl patrzył inaczej, trochę nieufnie jak każdy kto przeżył trochę na szlaku. Drugi rycerz miał ufne spojrzenie.

Alfred
- Macie coś tu do jedzenia?
Chłop od razu się ożywił. Wstał prawie przewracając krzesło.
-Ależ oczywiście, karczmarz już robi swoje najlepsze żarcie, dla panów wszystko za darmo.
Po sekundzie się trochę speszył.
-Tylko Ulrika przekazała, żeby nie dawać panom za dużo piwa.
Wyszliście z domu a wójt ciągle mówił. Usłyszałeś jak idą żniwa, że kapłan wcale nie zachorował a zwierzoludzie go osłabili swoją magią. Dowiedziałeś się również, że żona karczmarza to kurwa. Do tego kilka smaczków rasistowskich. No bo kto inny jak nie elfy są winne temu, że kury giną. Każdy też wie, że to skrzaty sikają do mleka. Przynajmniej niziołkom się nie dostało, wręcz przeciwnie. Usłyszałeś jak bardzo Twój lud jest pracowity. Gdy zaszliście do karczmy nikogo jeszcze tam nie było.
-Wszyscy w polu, przy palisadzie lub na ćwiczeniach. Nochorn Ty capie!
Nochorn pojawił się niemal natychmiast, przypominał kozła całym swoim jestestwem a już w szczególności brodą.
-Podaj tu zaraz co masz najlepszego a ja pomogę przy palisadzie.
Wójt niemal od razu wyszedł. Karczmarz wyszczerzył swoje żółte zęby.
-Prosiaka ubiłem ale długo będzie się robił, zreszto to na wieczór. Mogę kurczaka przygotować, do tego jajka na twardo. Na drugie gulasz ze skwarkami.
Z chęcią przystałeś na taką propozycje, do tego wszystkiego dostałeś piwo o dziwo nie rozwodnione.

Karl
Po spotkaniu z Gerhardem pogromcą dziewic i wybawicielem smoków, czy jakoś tak (nigdy Ciebie nie interesował ten aspekt rycerstwa, w końcu oba gatunki był rzadkie, wręcz legendarne) poszedłeś dalej. Magnus oprowadził Ciebie po całej wiosce. Palisada w miejscami była naprawdę dobrze wykonana, niestety były fragmenty całkowicie spróchniałe czy bez pali. Również zobaczyłeś budynki wewnątrz wsi. Mała kamienna kapliczka z pewnością nie pomieści całej wsi, jedynym takim miejscem był spichlerze. niestety i ta kryjówka odpadała, był cały drewniany. Po oględzinach wioski zostałeś zaprowadzony na miejsce ćwiczeń.
Za wioską przy samym lesie stały snopy siana i kilka pali. Wszyscy chłopi, którzy mieli bronić wioski męczyli się z łukami i próbowali trafić do snopów siana. O dziwo nie szło im to tak źle, co prawda nie byli tak dobrzy jak imperialni łucznicy ale trafiali do celu. Obok stało pięciu mężczyzn, również łukami. Z wyrazu ich twarz mogłeś sądzić, że nie są zadowoleni z umiejętności podopiecznych. Gdy Was zobaczyli jeden do Was podszedł.
-Witaj Magnusie. Witam szanownego pana…?
-Karla Vogela, jest jednym z śmiałków, którzy nam pomogą. Karlu to jest Albrecht, myśliwy o którym Ulrika Ci mówiła.
Łowca ukłonił się przed Tobą, widać wolał nie ryzykować, czy jesteś szlachcicem czy nie.
-Teraz ćwiczę naszych „ludzi” w strzelaniu, niestety wyniki są jakie są.
-Przecież trafiają niemal za każdym razem.
-Owszem trafiają ale co innego strzelać do siana a co innego do wielkiej dwumetrowej bestii, która krzyczy i właśnie odrąbała komuś nogę.
Przyjrzałeś się myśliwemu. Miał spokojnie trzydzieści lat, dorównywał Ci wzrostem i posturą. Ubrany w skórzane spodnie i kurtkę nabijaną ćwiekami. Dzięki temu, że miał rozpiętą, dostrzegłeś pod nią pordzewiałą koszulkę kolczą. Spostrzegł Twój wzrok.
-Pamiątka po armii panie, nie mieli pieniędzy na żołd więc dawali nam wyposażenie. Wybaczcie ale muszę dopilnować treningu.

Ashir
Ostrożnie wyjrzałeś za krzaka. Pięć postaci. Pierwsza mogła by uchodzić za człowieka, gdyby nie wielkie krucze skrzydła na nagich plecach. Drugi był już zdecydowanie mniej ludzki. Poruszał się na czterech nogach i od pasa w dół przypominał żubra, no właściwie od pasa w dół był żubrem. Ludzka część ciała była bardzo dobrze zbudowana, szedł opierając na ramieniu dwuręczny topór. Jednak jego deformacje nie kończyły się na tym, na głowie wyrastało mu jelenie poroże. Trzecia istota, bo tako niej myślałeś zamiast lewej ręki miała potężne szczypce a w spodniach dziure na ogon skorpiona, cała była pokryta łuskami. Podobnie czwarty mutant całe ciało miał w srebrnych łuskach, tylko, że wyglądających na dużo twardsze. Szedł podrzucając wielką i ciężką kusze. Ostatni była „klasycznym” zwierzoczłekiem. Prawie dwumetrowy, dużo szerszy w barach od zwykłego mężczyzny, cały pokryty gęstym skołtunionym futrem i z wieeeeelkim porożem na głowie. W ręku trzymał miecz póltoraręczny jakby to była zabawka.
Szli niestarając się być cicho, mówili w jakimś obcym języku, skrzydlaty powiedział chyba coś śmiesznego bo reszta się zaśmiała, nie licząc piątego mieli ludzki śmiech, ale śmiech piątek mroził krew w żyłach.
Co zrobić? No przecież nie rzucisz się sam na nich wszystkich, rozsarpią Ciebie. Nie wiedziałeś nawet czy z jednym byś sobie poradził, w końcu znali teren lepiej od Ciebie i byli przyzwyczajeni do walki w lesie.
Niewiele myśląc wycofałeś się najciszej jak umniałeś. Trzeba poinformować resztę, że spotkałeś mutanty tak blisko wioski, więcej jakby wychodziły z wioski.

Wszyscy
Siedzieliście w karczmie, jedząc. Asir skończył Wam właśnie opisywać co widział. W karczmie oprócz Was był Magnus i wójt. I to ten ostatni zabrał pierwszy głos.
-Trzeba jak najszybciej odesłać kobiety i dzieci, naszym będzie się lepiej walczyło gdy będą wiedzieli o ich bezpieczeństwie.
Magnus skinął tylko głową.

Gdzieś w lesie
-Starcze co chesz zrobić?
-Złamać ich ducha.

Kokesz 29-10-2008 18:44

Alfred uważnie słuchał chłopa. Opowieści o tym czego to nie zrobiły elfy czy inne stwory, zawsze go ciekawiły. Wieloletnia tułaczka i przygody jakie w swoim życiu przeżył już niziołek, pozwalały mu bez trudu rozróżnić prawdziwe zdania od tych, które bardzie bajania przypominały niż faktyczne zdarzenia. I tak wyszło, że tylko odnośnie do niziołków chłop się nie pomylił. Zieledymny z poważną miną przyjmował pochwały, a nawet dodał kilka pozytywnych cech, które mężczyzna natychmiast potwierdził.

Jadło, które otrzymał bardzo mu smakowało. Kurcze było dobre, nie wysuszone. Jaja świeże i przyrządzone tak jak lubił. Gulasz zaś wypełnił Alfredowi żołądek, mile go nagrzewając. Piwo, którego nie dostał zbyt wiele, lecz nie miał do tego pretensji, było najlepszym piwem jakie pił w ludzkiej karczmie od bardzo dawna.
"Jak wiele daje nie rozcieńczanie piwa" - pomyślał z zadowoleniem patrząc na złocisty napój.

Opowieść Ashira o tym co zobaczył w lesie, szybko rozwiała jego dobry humor. Już po kilku zdaniach ciemnoskórego człowieka na twarzy Zieledymnego pojawił się typowy dla niego grymas. Ściągnięte brwi były znakiem, że nie podoba Alfredowi cała ta sytuacja. Walka z rozumnymi, naradzającymi się bestiami różniła się diametralnie od walki z bezmózgimi pomiotami Chaosu. Żałował bardzo, że Ashir nie mógł zrozumieć o czym rozmawiali zwierzoludzie. Sam jednak nie miał zamiaru się wycofywać. Wiedział tylko, że będzie trudniej niż spodziewał się na początku.

- Musimy podjąć decyzję czy w takiej sytuacji nie zaryzykować i nie wyruszyć do klasztoru jeszcze dziś - powiedział. - Wiem, że las po zmierzchu jest niebezpieczny, ale... - przerwał na chwilę - czas jaki zmarnujemy czekając do świtu może okazać się bezcenny.

John5 29-10-2008 19:18

Stan w jakim znajdowała się palisada nie wprawił Karla w najlepszy humor.

„Miejscami nie jest źle, ale jak spojrzeć na te wyrwy i spróchniałe pale, to nachodzą mnie wątpliwości. Ciężko będzie z czasem, możemy nie zdążyć naprawić wszystkiego. Trzeba będzie pomyśleć nad czymś prostszym a co będzie można szybko zrobić. Może wilcze doły? Jeśli by na ich dnie umieścić ścięte na ostro gałęzie to powinny zatrzymać bestie o ile będą dostatecznie głębokie.”

Budynki w samej wiosce także nie napawały optymizmem. W całości wykonane z drewna i kryte strzechami stanowiły doskonały cel dla podpalaczy. Jedyną budowlą z kamienia była niewielka kapliczka, niestety niedostatecznie wielka by pomieścić wszystkich na czas walk.
Kolejnym miejscem, w jakie zaprowadził go Magnus było pole gdzie ćwiczyli chłopi. Obserwacja wypadła w miarę dobrze, z celnością nie mieli zbyt dużych problemów. Jednak krótka rozmowa z byłym żołnierzem utwierdziła go w przekonaniu, że choć chłopi strzelają nieźle, to na widok wroga zapewne pójdą w rozsypkę.

- Dobrze wiedzieć, że kilka osób zna się tu na walce. Bogowie przychylnym okiem patrzą na tych, którzy przeciwstawiają się pomiotom Chaosu. Póki jest w nas wiara, jest w nas też zwycięstwo.-

Ostatnie słowa powiedział głośniej, tak by dosłyszeli go strzelający chłopi. Karl uśmiechnął się lekko, po czym ruszył z powrotem do karczmy, by zdać relację swoim nowym kompanom.

Rycerz z zamyśleniem podrapał się po głowie, po czym sięgnął po kufel wodnistego piwa.

- Tak, trzeba to załatwić. Im szybciej tym lepiej. Nie wiadomo co te bestie planują ani kiedy. Kiedy już odeślemy kobiety z dziećmi odejdzie obowiązek ich pilnowania. Co do samych chłopów, to z tego co widziałem nawet nieźle radzą sobie z łukiem. Rzecz jasna nie można ich porównywać do regularnej armii, jednak myślę, że dadzą sobie radę. Gorzej sprawa ma się z palisadą. Mówiąc wprost trzeba od razu porzucić myśl, że damy radę zrobić to wszystko na czas. Nie mamy zresztą dość ludzi, aby zabezpieczyć wszystkie miejsca. W miejscach, gdzie prace trwały by wyjątkowo długo, powinniśmy wykopać wilcze doły i ile to możliwe porozkładać wszelkiego rodzaju pułapki, jakie stosują myśliwi. Trzeba też wybrać miejsce ostatecznej obrony, gdzie wycofamy się jeśli napór wroga okaże się większy niż sądziliśmy.
Myślę tez, że należy na stałe zabarykadować wszystkie wyjścia z wioski pozostawiając przejezdną tylko jedna bramę.
-

Revan 30-10-2008 20:34

Nataszę zdziwił widok rycerza, prawdopodobnie kolejnej osoby, która podejmie się obrony tego zadupia. Dość niespodziewanie wokół niej zaczął się zbierać tłum gapiów. Widocznie oni również uważali, że byle kiep powinien zajmować się niańczeniem bachorów i pilnowaniem gospodarstwa. Nie lubiła tak ograniczonego sposobu myślenia, chociaż wyjątek potwierdzał regułę.

Tak naprawdę w sumie nie dziwiła im się, wyzwolona dziewoja, pewnie przeklną ją jako zły omen i wypędzą zanim zdąży zmówić trzeci paciorek. Mało spotkała w życiu dziewczyn jak ona, no, poza kilkoma wyjątkami, o których nawet nie warto rozmawiać. Faktem jest, trudno było żyć w takich czasach.

- A wy co, na co się do groma patrzycie? Oby wam gały nie wyszły od tego gapienia się! Z drogi, i brać się do roboty! – świetnie.

Morryta polazł sam, Niziołek nie raczył nawet się ruszyć. Praktycznie tylko odwiązała konia, odczekała chwilę, zlustrowała rycerza, konia znów odprowadziła i… właściwie to nic do roboty. Postanowiła obejrzeć sobie tą wioskę. Nic do oglądania, dziura jak każda inna. Z takim postanowieniem po prostu wybrała się do okolicznego lasu. Poszukać czegoś, znaleźć jakiś ślad, czy w końcu aby tylko się przejść. Cały czas jednak była gotowa sięgnąć broni, aby odciąć jakiejś poczwarze łeb. Tam raczej nic nie znalazła, poza kilkoma mało znaczącymi śladami. Tak wypełniając swój wolny czas, wkrótce wróciła z powrotem do wioski, do karczmy, gdzie siedzieli już inni. Ashir streścił wszystkim swoje znalezisko. Jeżeli mu wierzyć, to w pobliżu czają się plugawe pomioty chaosu. No, sama zasiekła kilku w drodze tutaj, zresztą, to samo było napisane na ogłoszeniu, dzięki któremu tu się zjawiła. Tak więc, nic nowego. Dyskusja toczyła się podobnym torem co ta pierwsza, wprowadzająca.

Wyjątkowo postanowiła im nie przeszkadzać. Gdyby to była jakaś banda żołdaków, spokojnie by zaczęła nadawać z nimi na swoim kanale, jednak niektórzy tutaj byli strasznymi ponurakami. Przejęli się tą wioską jak swoją rzycią, o niczym innym nie gadają. Miała ochotę się napić, ale pewno w wiosce nikt nie pędzi bimbru, sama ciemnota tutaj, więc wolała zachować swój na inne okazje.

Usiadła gdzieś pod ścianą, pozwalając przyzwyczaić oczy do półmroku i przysłuchiwała się, z braku innych zajęć, toczącej się dyskusji.

Gwena 10-11-2008 20:04

Babka przyszła do karczmy ostatnia. Siadła w kącie, choć miejsce koło wójta przy głównym stole wolnym było. Nie włączała się do rozmów, ani nie jadła niczego. Wodziła ino wzrokiem po obecnych i słów słuchała.
Minęło z pół godziny - początkowo po wieściach Ashira - podnieconych rozmów, gdy schyliła się lekko na karczmarza kiwając. Ten podszedł, poszeptali chwilę. Wyszedł do komórki i po chwili wrócił z niewielkim kubkiem, który postawił przed kislevitką mówiąc - Pani Ulryka powiedziała, że Wam ludziom z północy tego potrzeba.

Gdy rozmowy ucichły już całkiem. Ulryka podniosła się, przygładziła suknie i rzekła.
- Wszyscy co mają iść już wiedzą, że godzinę przed świtem do ruszenia gotowi być mają. O tym czy pójdą dziś w nocy zdecyduję, w zależności od tego co w lesie usłyszę. Teraz pora na mnie.
Nie czekając odpowiedzi wyszła.

Gdy doszła do domu, złapała polnego szczura co do spiżarni się od kilku dni już dobierał i do zaimprowizowanej klatki wrzuciła, jedzenia mu nie skąpiąc.

Sama z Zeldą do kolacji się zabrała, co najlepsze miała w domu na stół kładąc, nawet na zakończenie suszone owoce - ponoć z dalekiej Estalii - co ją aptekarz na zakup w lecie namówił wyjmując.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:12.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172