lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Zaczęło się w Behemsdorfie... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/7826-zaczelo-sie-w-behemsdorfie.html)

Serge 06-11-2009 15:41

Post written with my gorgeus wife – Ouzi :)

Po długiej i mozolnej drodze prowadzącej ciągle tylko w dół i w dół, Aria miała już serdecznie dosyć. Oparła się o ścianę, by dać odpocząć swoim nogom i nabrała powietrza do płuc. Była już zmęczona tym chodzeniem i znudzona. Nawet na bankietach ojca się tak nie nudziła! Gdy ona łapała oddech, by uspokoić trochę łomoczące w piersi serce, Effendi przystanął przy niej.
- Wszystko w porządku? – zapytał, przyglądając się jej pobladłej twarzyczce. – Nie wyglądasz dobrze.
- Effendi, mój drogi – zaczęła – kobieta zawsze wygląda dobrze – dokończyła i uśmiechnęła się do niego nieznacznie. – Zależy tylko jak mężczyzna patrzy i ewentualnie od ilości wypitego alkoholu.
Łowca zaśmiał się, słysząc jej słowa i jeden z pierwszych żartów, jakie powiedziała. Było wilgotno, powietrze było zatęchłe, ale mimo wszystko panienka Aria rzuciła dowcip. A więc wszystko szło ku lepszemu.

- Może chcesz zrobić przerwę? Jesteś głodna? – zapytał. – Mam jeszcze kilka kanapek, jakbyś chciała.
- Wolałabym już wrócić, jestem trochę zmęczona, a i różne kobiece potrzeby wzywają… - puściła mu oczko, siląc się na kolejny uśmiech.
Effendi rozejrzał się. Chodzenie z miejsca w miejsce, z pomieszczenia do pomieszczenia, nie napawało go zbytnim optymizmem. Też już miał dosyć. Poza tym legendy o nawiedzonej kopalni okazały się tylko zwykłymi mrzonkami zabobonnych behemsdorfczyków.
- Myślę, że to dobry pomysł, żeby wrócić. Niepokoję się trochę o rodzinę… - przyznał szczerze, choć jakby trochę niechętnie.
- No to ruszajmy na górę, dobrze? – zapytała, a mężczyzna w odpowiedzi skinął głową. – Jeśli panowie chcą zostać i dalej zwiedzać kopalnie, to nie będziemy przecież nikogo ciągnąć na siłę. My już mamy dosyć.

Po szybkim rozmówieniu się z resztą towarzyszy, Aria i Effendi odwrócili się i skierowali na górę, ku wyjściu. Na szczęście nie odeszli póki co zbyt daleko i droga powrotna nie była aż taka trudna. Jedynie długa i męcząca, więc łowca postanowił ją umilić rozmową.
- Opowiesz mi coś o mieście, w którym się wychowałaś? To było Imperium? – zapytał, wiedząc, że szlachta bardzo lubi się przechwalać i opowiadać o sobie godzinami. Przynajmniej dziewczyna będzie mieć zajęcie i nie zauważy, ile muszą jeszcze przejść.
- Urodziłam się w Imperium, w posiadłości niedaleko stąd, ale wychowałam się w Tilei, a dokładniej w Luccini – odpowiedziała.
- Opowiesz mi coś o tej… Ti..lei? – zapytał niepewnie. Aria skinęła mu głową i na chwilę się zamyśliła, jakby wracając do jakichś wspomnień.
- Tilea leży na południu, więc jest tam bardzo ciepło i słonecznie, praktycznie nigdy nie ma brzydkiej pogody. Nie to co w Imperium – dodała, krzywiąc się. – Wszystko się tam różni. Są inne drzewa, kwiaty, ptaki. Wszystko bardziej smukłe, kolorowe i o wiele piękniejsze. Spodobałoby ci się tam. Błękitne niebo, brukowane alejki pełne koszy z kwiatami, obszerne krzewy i zielone gościńce. Wszędzie słychać śpiew ptaków…

Zasłuchawszy się w głos szlachcianki, Effendi się rozmarzył i niemalże odpłyną myślami do tego pięknego, słonecznego kraju. Dziewczyna mówiła dalej.
- Mój nauczyciel opowiadał mi, że miasto zostało wzniesione na ruinach dawnego, elfickiego portu, wykutego w czarnym kamieniu. Ponoć ten port został zniszczony w czasie walki z krasnoludami, ale został jeszcze ogromny podziemny kompleks, który jest kilkakrotnie większy od samego Luccini. Ludzie mawiają, że są to przeklęte miejsca, często nawiedzane przez potwory, upiory i zjawy, które nocami wyją, aż ma się ciarki na plecach…
Łowca chłonął każde słowo, wypowiedziane przez szlachciankę i był coraz bardziej podekscytowany nowym miejscem.
- Mów dalej – powiedział. – Jakie tam macie powietrze? Tam też są orki i Chaos?
- Powietrze? – zdziwiła się nieco i zastanowiła. – Pamiętam, że jak rano jechałam powozem do świątyni Morra na modlitwę, a musisz wiedzieć, że w Luccini jest jego największe mauzoleum, to powietrze pachniało świeżo pieczonym chlebem i zroszonymi rosą kwiatami… Niestety świątynia była bardzo blisko naszego domu i zaraz trzeba było stanąć.
- Czegoś nie rozumiem. Skoro jest tam tak ciepło i pięknie, jak mówisz, to czemu się po prostu nie przeszłaś na spacer? Jeśli było tak blisko – zapytał zdziwiony Effendi.
- Mój ojciec mi nigdy nie pozwalał chodzić po mieście – odpowiedziała dziewczyna, a łowca przystanął na chwilę, patrząc się na nią zaskoczonym wzrokiem.
- Ale jak to? Nie pozwalał ci chodzić po mieście? Dlaczego? – dopytywał.
- Tileańczycy to dość narwani i wybuchowi mężczyźni, którzy znani są ze swojego umiłowania do kobiet. Ojciec nie chciał, bym miała z nimi coś wspólnego i by mnie czasem nie zaczepiali. W ogóle nie pozwalał mi się kontaktować z jakimikolwiek mężczyznami czy chłopcami w moim wieku – wyjaśniła spokojnie, ruszając dalej.
- Ale dlaczego?
Effendi stwierdził, że może jest trochę monotematyczny, ale zupełnie tego nie rozumiał i chciał się dowiedzieć. Tym razem to Aria się zatrzymała i spojrzała się na niego w dziwny sposób.
- No to chyba oczywiste – stwierdziła, marszcząc lekko brwi. – Żona, która dochowa dziewictwa do dnia ślubu jest znacznie cenniejszym nabytkiem dla męża, niż zwykła puszczająca się chłopka. Poza tym to nie przystoi, żeby młoda dziewczyna zadawała się z jakimiś mężczyznami.

- Eee… - łowca zrobił głupią minę i podrapał się po głowie. – Czyli mam rozumieć, że twój wspaniały tatuś miał plan, żeby wydać cię za jakiegoś bogatego szlachetkę? I niekoniecznie w twoim wieku?
- No tak, tak to się odbywa – westchnęła, jakby lekko podirytowana, że musi mu wszystko tłumaczyć.
- Wybacz, ale w moim prostym świecie miłość jest ważniejsza, niż to, czy kobieta jest cnotką, czy nie. – stwierdził. – Nie rozumiem tych waszych dziwnych zwyczajów. – pokręcił głową.
- Bo widzisz, mój drogi, u szlachty liczą się trzy rzeczy, kiedy chcesz wejść w związek małżeński. Jeśli jesteś mężczyzną i starasz się o rękę kobiety, musisz mieć dobre pochodzenie, majątek i wpływy, najlepiej na kilku dworach jednocześnie, a najlepiej u samego Imperatora. – Effendi chciał coś wtrącić, ale Aria nie dała mu dojść do słowa, chcąc dokończyć swoją myśl. – Jeśli jesteś kobietą i chcesz w ogóle wyjść za mąż, musisz mieć dobre pochodzenie, urodę i cnotę, w przypadku gdybyś nie posiadał majątku lub prawa do niego. Co chciałeś powiedzieć?
- Chciałem spytać o jedną rzecz. – westchnął, ciesząc się, że wreszcie pozwoliła mu powiedzieć. – Czyli jeśli szlachetka starający się o twoją rękę jest bogaty, ma wpływy na dworze i wywodzi się z dobrej, znanej rodziny, ale jest tłustym, obleśnym prosiakiem po pięćdziesiątce, to twój ojciec zezwoli na taki ślub?
- Tak, tak to się odbywa. – rzekła spokojnie. – Z tą różnicą, że nikt by się mnie nie pytał o zdanie, bo to należało do ojca. To znaczy wybranie mi męża. I jeśli jemu by się spodobał, to musiałabym za niego wyjść i tyle. Zadaniem przyszłego męża jest zapewnić swej żonie jak najlepsze warunki, a jej obowiązkiem jest przedłużenie jego linii rodowej i zachwycenie wszystkich swą urodą, by bez skrępowania czy wstydu mógł się z nią pokazywać na salonach.
- To jest chore! – wypalił łowca. To, co powiedziała Aria nie mieściło mu się w głowie. – A gdzie w tym wszystkim miłość? Mówisz tak, jakby małżeństwo było interesem dla obu rodzin. Kto ma więcej, ten wygrywa cnotę ślicznej szlachcianki, którą będzie mógł się później chwalić. To jest chore! – powtórzył.

- Nie unoś się tak – skarciła go dziewczyna. – To normalne, właśnie o to chodzi. To tylko prości ludzie nie zwracają uwagi na to, z kim się wiążą. To chore.
Effendi’emu opadły ręce.
- A to dla ciebie nieważne, z kim byś się związała? Wolałabyś jakiegoś starego tłuściocha, czy kochającego męża, dla którego by było ważne co masz tu – puknął ją w czoło – i tu – wskazał na jej serce – a nie twój wygląd czy cnota?
- A kogo tak naprawdę interesuje, co myślę czy czuję?
- Mnie.
Teraz to Aria nie za bardzo wiedziała, co ma odpowiedzieć, więc ruszyła dalej. Przeszli kawałek w niezręcznym milczeniu, każde zajęte swoimi myślami, aż udało im się wyjść na górny poziom kopalni. Przystanęli na chwilę, żeby dziewczyna mogła odpocząć.

- A ty już wiesz, co chciałbyś w życiu robić? – zapytała, nawiązując do ich starej rozmowy.
- Chciałbym zwiedzić kawałek świata, poznać nowe lądy. Zobaczyć Tileę. – uśmiechnął się do niej. – Ale pewnie i tak nie zrealizuję tych planów i zostanę w Behemsdorfie jako myśliwy, albo leśnik, jak mój ojciec… Potrafię tylko z łuku dobrze strzelać. To chyba za mało, żeby sobie poradzić w wielkim świecie. – zasmucił się.
- Żartujesz? To bardzo dużo! Mógłbyś na przykład stawać w turniejach łuczniczych. Są organizowane w każdym większym mieście, a ten kto je wygrywa staje się jedną z najbardziej znanych person w całym Starym Świecie! – stwierdziła podekscytowana Aria.
- Naprawdę? – w oczach Effendi’ego widać było blask nadziei. – A co się robi na takim turnieju? Strzela do dzikiej zwierzyny?
- Oj, nie… nie. Widać że nigdy nie byłeś na żadnym turnieju – westchnęła. – Właściwie to mi też nie było wolno na nie chodzić, więc one przychodziły do mnie, tak jak występy bardów. Zatem – nabrała powietrza, a łowca przygotował się na kolejny słowotok – łucznicy z całego kraju mierzą się w kilku konkurencjach, ale zazwyczaj są tylko dwie. Pierwsza polega na strzelaniu do tarczy, gdzie chodzi o to, by trafić w sam środek lub jak najbliżej niego. Z każdą kolejną rundą tarcze są odsuwane od zawodników na większą odległość, a ten który zbierze najwięcej punktów przechodzi do następnej rundy. Wygrywa ten, który zostanie na placu jako jedyny – wyjaśniła.
- A druga konkurencja?
- To strzelanie do glinianych kulek, które specjalna maszyna wyrzuca w powietrze. Najpierw masz jedną, potem dwie, trzy, cztery… Komu się uda więcej trafić i rozbić, ten wygrywa.
- Phi – prychnął Effi. – Nic nie ucieka? Nie atakuje? Nie chowa się po krzakach? – zapytał, a Aria pokręciła przecząco głową. – Przecież to dziecinnie proste! Dałbym radę. Raz ustrzeliłam uciekającego po grani królika z odległości stu kroków – pochwalił się. Dziewczyna zrobiła ogromne oczy i poklepała mężczyznę po ramieniu.
- No to naprawdę powinieneś spróbować swoich sił, Effendi. Jest jeszcze jedna konkurencja, ale jest ona zakazana w większości miast Imperium i tylko najwybredniejsza szlachta nielegalnie je organizuje.
- Nielegalnie? Zakazana? Dlaczego? – pytał łowca.
- Ponieważ łucznik musi strzelać do małej tarczy zamocowanej na piersi swego kompana, także łucznika. Jeśli trafi, to się zamieniają miejscami i odsuwają się od siebie.
- A jeśli spudłuje…?
- To ta druga osoba zwykle ginie lub zostaje ranna – odpowiedziała spokojnie Aria.
- To chore! I to ludzi bawi? Wzajemne strzelanie do siebie, igranie ze śmiercią? Po co?

- Szlachta chce dobrej zabawy i adrenaliny, sami przecież nie będą się narażać, nie? – skontrowała dziewczyna. – Poza tym wyobrażasz sobie takiego grubego i starego łysola, strzelającego z łuku?
- No nie – zaśmiał się Effendi na myśl o szlachcicu mocującym się z cięciwą, któremu co chwilę upada strzała. – Jednak do tego trzeba mieć siłę. A co najważniejsze trzeźwy umysł i celne oko.
- No właśnie. A widziałeś ty jakiegoś trzeźwego szlachcica?
Mężczyzna parsknął śmiechem i przetarł dłońmi skronie.
- A co jest nagrodą w takich turniejach? Cnota pięknej szlachcianki? – zapytał i uśmiechnął się do niej, przyciągając dziewczynę do siebie.
- Pieniądze, klejnoty i co najważniejsze dla łucznika – sława. Najlepsi łucznicy są zapraszani na prywatnie organizowane turnieje u najbogatszych i najbardziej wpływowych baronów, a także i u samego Imperatora. Sławny łucznik, nawet taki z biednej rodziny, mógłby się starać o rękę kogoś z wyższych sfer. No i w tej dyscyplinie mogą brać udział również kobiety – odpowiedziała, pozostając w uścisku łowcy.

- Naprawdę? – zapytał Effendi, pochylając się i odnajdując wargami usta dziewczyny. Spodziewał się, że Aria będzie się wzbraniać, ta jednak przylgnęła do niego i odwzajemniła pocałunek. Gdy w końcu się od siebie oderwali, szlachcianka z radością w głosie stwierdziła:
- To było wspaniałe! Zróbmy to jeszcze raz!
I nim miło zaskoczony łowca zdążył coś odpowiedzieć, znów zamknęli się w namiętnym pocałunku.
- O co pytałeś?
- Już nieważne – zaśmiał się, całując ją po ciepłej, pachnącej szyi. – Jesteś wspaniała – wyszeptał jej do ucha.
- Ty też, mój sławny łuczniku – odpowiedziała, chichocząc cicho pod nosem i obejmując mężczyznę z całych sił. – Nie wydaje ci się jednak, że to nie jest odpowiednie miejsce i czas na takie czułości?
Jakby w odpowiedzi, obok butów Arii przebiegł mały, piszczący szczur. Dziewczyna także pisnęła, podskakując w górę i momentalnie tracąc rumieńce z twarzy.
- Rzeczywiście, chyba powinniśmy iść dalej. – uśmiechnął się do niej i pocałował raz jeszcze. Jego serce radowało się, że ta kobieta, szlachcianka, nie traktowała go jak kogoś gorszego od siebie czy Jacques’a.

W międzyczasie myślał też o turniejach strzeleckich – jeśli Aria miała rację, to gdy będzie dużo pracował i jeździł gdzie się da by wygrywać, to może w końcu uda mu się wygrać jej rękę. Z tą świadomością chwycił ją za dłoń i skierował się w dalszą drogę, ku wyjściu z kopalni. Miał nadzieję, że w Behemsdorfie nie czekała na niego banda mutantów i Zwierzoludzi.

xeper 06-11-2009 18:33

Aria Estari, Effendi Skjelbred

Decyzja o opuszczeniu kopalni przez młodą szlachciankę i łowcę zaskoczyła zarówno Lva, jak i Leonarda. Z drugiej strony jednak nie było co się dziwić. Takie miejsce jak ciemne i wilgotne korytarze krasnoludzkiej kopalni to nie miejsce dla wymuskanej dziewczyny z dobrego domu. Wybierając się tutaj miała pewnie w głowie stek bzdur, jakie kładli jej do głowy trubadurzy i bardowie w ich cukierkowych balladach. Chciała spróbować takiego życia, jednak rzeczywistość okazała się nieco inna. Nudna i ponura. Czas było spróbować czegoś innego. Romansu z tym przystojnym wieśniakiem, na przykład. Nakładła mu do głowy opowieści o szerokim świecie, życiu na szlacheckich dworach, turniejach i balach. Chłonął to jak gąbka wodę. Był zadurzony w niej od stóp po końcówki włosów. I na tym polegała prawdziwa zabawa...

Effendi widział to nieco inaczej. Behemsdorf był jego domem. Teraz znajdował się w straszliwym niebezpieczeństwie, więc po prostu wybrał obowiązek. Obowiązek pomocy swojej rodzinie, przyjaciołom i całej wiejskiej społeczności. Takie myśli chodziły mu po głowie od momentu, w którym dowiedział się o mutantach Chaosu dostrzeżonych w pobliżu wioski. Wtedy Aria chciała badać kopalnię, więc uległ jej namowom. Teraz z kolei znudziła się tym miejscem i chciała czegoś nowego. I znów przystał na jej propozycję.

Pożegnali się i dzierżąc latarnię ruszyli ku wyjściu. Najpierw do góry pochylnią, potem korytarzem obok starej narzędziowni, gdzie jakiś czas temu znaleźli pogryzionego przez szczury trupa. Przeszli przez antyczne pobojowisko i salę z kolumnami, do korytarza prowadzącego na zewnątrz, ku słońcu.

Wyszli z ciemnej kopalni i stali tuż przed wejściem mrużąc oczy. Było koło południa i słońce było wysoko na bezchmurnym niebie. We wnętrzu góry spędzili zaledwie noc i pół dnia, a przez ten czas, mimo iż było nadal zimno, pogoda zmieniła się diametralnie.

Trzymając się za ręce, ruszyli ścieżką w kierunku wioski. W słońcu, które przeświecało przez korony drzew, wśród świergotu ptaków i świeżego zapachu lasu, podróż była zdecydowanie przyjemniejsza niż dzień wcześniej. Ot, taki spacerek zakochanych w sobie młodych ludzi.

Mniej więcej w połowie wędrówki urządzili sobie popas na niewielkiej, zielonej polance tuż obok drogi. Usiedli na zwalonym pniu i zjedli resztę kanapek jakie miał Effendi. Aria cały czas szczebiotała o dworskim życiu, balach i turniejach a łowca chłonął jej słowa z zapartym tchem. Potem, nie spiesząc się poszli dalej w dół doliny. W końcu droga stała się szersza, pojawiły się też na niej ślady kół wozów, którymi behemsdorfczycy dojeżdżali do lasu.

W oddali, na trakcie dostrzegli ruch. W kierunku gór zmierzała jakaś duża grupa. Skjelbred zastanawiał się po co wieśniacy idą o takiej porze w tym kierunku. Jednak gdy zbliżyli się nieco, zorientował się, że popełnił pomyłkę. To nie byli wieśniacy. Do ich uszu dolatywały głosy, które z pewnością nie były mową ludzi zamieszkujących Imperium. Słowa były szorstkie i zniekształcone, potworne. Effendi przysłonił oczy ręką przed słońcem i przyjrzał się uważnie. To co dostrzegł przeraziło go. Idące w górę doliny postacie miały humanoidalne kształty, jednak ich ciała były zdeformowane, pokryte futrem, kościanymi naroślami, głowy zwieńczone rogami lub grzebieniami, ręce pazurzaste lub przekształcone w macki.

Ku górom zbliżała znaczna gromada mutantów i zwierzoludzi. Jednak istotniejsze było to, że banda Chaosu szła OD strony wioski...

Serge 06-11-2009 21:58

Wyjście z kopalni przywitało ich świetną pogodą, zupełnie inną niż ta, przy której tutaj dotarli. Słońce stało niemal w zenicie ogrzewając całą krainę, a dwójce młodych ludzi bardzo pasowała taka zmiana. Ptaki grały swe melodyjne piosnki, a przyroda budziła się do życia w ciepłych promieniach wiosennego słoneczka. Trzymając się za dłonie, przemierzali szlak powrotny do wioski, dalej rozmawiając.


- Opowiedz mi coś o swojej mamie. – rzucił Effi. – Też była szlachcianką?
- Nie, była kislevską dziwką. – odparła Aria bez mrugnięcia okiem. Jednak widząc zaskoczoną minę łowcy, roześmiała się. – No przecież mówiłam ci, jak to działa. Oczywiście, że była szlachcianką, głuptasie. Do tego jedną z najładniejszych w całym Imperium.
- Była? – zapytał niepewnie mężczyzna.
- Była, bo już nie żyje. – powiedziała szlachcianka. – Zmarła parę miesięcy po tym, jak mnie urodziła. Zmarła na zapalenie płuc czy inne choróbsko. Poród bardzo ją osłabił i nie odzyskała pełni sił do zimy… - dziewczyna wyjaśniła, po czym zamyśliła się na chwilę. – To pewnie dlatego, że była bardzo młoda, ale ja tam się raczej nie znam i nie będę wydawać osądów.
- Przykro mi. – rzucił Effi obejmując ją ramieniem.
- A mi nie, przecież jej nie znałam. – odparła Aria.
- Ale na pewno ciężko się było wychowywać dziewczynce bez mamy? – zapytał łowca.
- Bynajmniej… Miałam cztery służki i trzy nianie, które doglądały mnie przez całą dobę. – powiedziała dziewczyna.
Effendi złapał się za głowę.
- To było ich razem… - zaczął liczyć.
- Siedem. – skończyła. – Tak, było ich dużo, ale każda zajmowała się czym innym. W sumie przez całe życie, pod ich okiem nauczyłam się haftować, tańczyć, śpiewać, pisać, liczyć, zachowywać się jak dama, i parę innych rzeczy. – wyliczyła.
- A gotować, sprzątać, szyć… prać? – Effi uniósł prawą brew w górę. – To też są ważne rzeczy i każda kobieta powinna to umieć.
Aria obruszyła się.
- Żartujesz? To były obowiązki służby, za to się im płaciło. Czy wyobrażasz sobie mnie przy garach, Effendi? Albo cerującą twoje skarpetki? – skrzywiła się.
- To mógłby być fajny widok. – mężczyzna rozmarzył się.
- Ejj… - Aria szturchnęła go łokciem w żebra. – To nie jest zabawne.
- Dla mnie jest, bo kiedy zostaniesz moją żoną, będziesz musiała się tego nauczyć.
- A kto ci powiedział, że zostanę twoją żoną, panie Effendi. – zmrużyła słodko oczy.
Łowca dotknął ją palcem wskazującym w nosek.
- Ty, panienko Ario… Przynajmniej w jakiś sposób. – uśmiechnął się.


* * *

W czasie południowego popasu zjedli resztkę jedzenia, przygotowanego na drogę przez łowcę, a następnie ruszyli dalej. Jak zwykle rozmawiali długo i śmiali się, gdy nagle łowca usłyszał dziwne odgłosy i dostrzegł jakiś ruch z przodu. Aria chciała coś powiedzieć, ale zatkał jej usta dłonią.
- Cicho, chodź. – rzucił i zaprowadził ją w kierunku niewielkiego zagajnika, rozpościerającego się po lewej stronie piaszczystego traktu.



Szybko zniknął z Arią między drzewami i zaczął przygotowywać dla nich kamuflaż, zwłaszcza, że dziwne odgłosy stawały się coraz bliższe. Łowca nakazał położyć się szlachciance na liściach, a następnie zaczął przykrywać ją ściółką, wcierając błoto w rumiane policzki, szyję i dekolt dziewczyny, które obficie wyperfumowała poprzedniego ranka.
- Co robisz?! Niszczysz mój makijaż! – warknęła niezadowolona Aria. – I mój strój!
- To co się do nas zbliża, nie brzmi za przyjaźnie, więc staram się nas ukryć jak najlepiej, a zwłaszcza twój zapach. Bo kiedy nas miną, to wiatr będzie wiał w ich stronę i mogą nas łatwo wyczuć. – rzucił Effendi. – Zwłaszcza twoje mocne perfumy.

Dziewczyna więcej nie oponowała, a łowca mógł dokończyć swoją pracę, w końcu znał się na tym lepiej niż ona. Sam Effendi wysmarował się błotem i nakrył ściółką a gdy skończył, dobył swego łuku i nałożył strzałę na cięciwę markując grot pod liśćmi. W ciszy czekali aż grupka zbliżających się nieznajomych ich wyminie. Jakież było zdziwienie Effendi’ego, gdy zwierzęce odgłosy okazały się mową mutantów. Kilkanaście metrów przed nimi, ukrytymi w objęciach zagajnika, maszerowała traktem grupa na oko trzydziestu zwierzoludzi. Łowca zaklął pod nosem, wciąż celując w ich stronę.
- Niedobrze. – szepnął do leżącej obok Arii. – To mutanci i zwierzoludzie, najwidoczniej wracają z wioski. Nic nie mów i się nie ruszaj. Jak tylko przejdą, wskoczysz mi na plecy, i oddalimy się stąd jak najszybciej. Wiatr nam nie sprzyja, więc jeśli dojdzie ich nasz zapach, może być gorąco. Potrafię się poruszać bezszelestnie po lesie, więc powinno nam się udać.

Skinęła mu głową, a mężczyzna uśmiechnął się do niej, by dodać jej nieco otuchy. Widział, że Aria jest podenerwowana i spięła mięśnie wyczekując na dalszy rozwój wypadków. Effendi natomiast uspokoił oddech i przypatrywał się zwierzoludziom naznaczonym darami Chaosu – jedni mieli racice, kozie łby, inni porośnięte futrem cielska i łuskowate ciała. Wzdrygnął się, a po chwili zagotowała się krew, że nie może posłać żadnej strzały i dać upustu swoim emocjom. Wiedział jednak, że takie zachowanie byłoby dla nich zgubne; nie zamierzał narażać Arii na żadne niebezpieczeństwo, poza tym musiał dotrzeć do wioski. Zacisnął więc zęby i grotem swej strzały śledził co większe osobniki parskające coś pod nosem i rozmawiające we własnej, plugawej mowie. Gdy banda zwierzoludzi ich minęła, wykonał wcześniej obiecaną szlachciance czynność, czyli wziął ją na plecy i począł oddalać się z miejsca, gdzie przed momentem leżeli. Jak najdalej od tego plugawego oddziału.

xeper 08-11-2009 21:46

Gdy banda zniknęła za zakrętem leśnej drogi, Effendi wygrzebał się spod listowia. Otrzepał się z liści i pomógł młodej szlachciance wstać. Była w opłakanym stanie. We włosach i ubraniu miała pełno zeschłych liści a twarz umazaną błotem. Teraz kiedy tak stała i ostrożnie wyłuskiwała resztki poszycia z włosów, na buzi malował się jej wyraz rozpaczy i bezradności.

Effendi, zaniepokojony o nieznane mu losy wioski, ale podejrzewający najgorsze, nie zważał na nią. Nie przytulił ani nie pocieszył. Bezceremonialnie chwycił ją i zarzucił sobie „na barana”. Zdziwił się, gdyż dziewczyna nie ważyła więcej od młodej sarny. Ruszył szybko w dół doliny, w kierunku wioski. Starał się trzymać z dala od drogi, obawiając się kolejnych grup mutantów. Szli cały czas skrajem lasu, tak aby w razie niebezpieczeństwa szybko się ukryć.

W końcu dotarli do miejsca, z którego widać było wioskę. Jakież było przerażenie młodego łowcy, gdy nad budynkami dojrzał kłęby gęstego, czarnego dymu. Chaos w końcu dotarł do Behemsdorfu. Postawił Arię na ziemi i sam pobiegł w kierunku zabudowań. Wieś płonęła, a między domami przemykały oświetlone płomieniami na pomarańczowo upiorne postacie. Szczególną uwagę przyciągała jedna z nich. Stojący na środku placu potężny wojownik w krwistoczerwonej zbroi, trzymający w rękach wielki, dwuręczny miecz. Pod jego nogami piętrzył się stos poodcinanych od ciał głów.

Ouzaru 08-11-2009 23:37

Czy muszę wspominać, że post jak ZAWSZE pisany wspólnie z Serge'em? \'| o_O


Effendi stał jak wryty, patrząc jak jego wioska płonie. Behemsdorf najechała właśnie banda łupieżców Chaosu, a on przyglądał się temu bezradnie. Tam byli jego rodzice i siostra… Buran. Miejsce gdzie się wychowywał, gdzie spędził całe swoje życie. Gdzie miał się zestarzeć. Teraz płonęło.

Krew się w nim zagotowała. Napędzany gniewem i rozpaczą, sięgnął po swój łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Wstrzymał oddech i przygotował się do strzału.
- Ja ci kurwa pokażę! – warknął celując w zakutego w stal wojownika Chaosu.
- Nie! – syknęła Aria chwytając go za ramię i sprowadzając je w dół. Łowca mało nie wypuścił strzały pod nogi. – Co ci to da? Nie widzisz, że on ma na sobie zbroję, nic mu nie zrobisz tymi strzałami, a zdradzisz tylko naszą pozycję.
- Muszę to zrobić, Ario! – mruknął desperacko łowca. – Tam wciąż mogą być moi rodzice i siostra. Muszę im pomóc!
- Nawet jeśli tam są i żyją, nie pomożesz im ginąc. – powiedziała. – Jedyne, co możemy teraz zrobić, to przeczekać to w jakimś bezpiecznym miejscu i potem przeszukać wioskę.
- Zwariowałaś!? – wypalił. – Muszę działać i to teraz. Oni mogą mnie potrzebować!
- I co zrobisz? Rzucisz się na niego z nożem? Ich tam są dziesiątki, a nas jest tylko dwoje. Odpuść, nic na to nie poradzisz. – spojrzała mu prosto w oczy. – Jedyne co możesz teraz dla nich zrobić, to żyć dalej.
Łowca mimo wszystko uniósł jeszcze raz łuk w górę i przez chwilę celował w opancerzonego wojownika.
- Effendi, proszę cię…
- On musi zapłacić… za to wszystko… - łowcy łamał się głos. Wydawało się, że naciągnął cięciwę tak mocno, że ta zaraz pęknie. – Muszę go zabić.
- Nie dasz rady. – położyła dłoń na jego barku. – Przecież sam to wiesz. Nie jesteś wojownikiem… zresztą, nawet najdzielniejszy mąż nie miałby z nimi teraz szans. Opuść łuk i chodźmy stąd. Znasz może miejsce, w którym moglibyśmy się ukryć?
Effi przez chwilę nie odpowiadał skupiając wzrok na zakutym w stal Chaosycie wydającym rozkazy swoim zmutowanym towarzyszom. Miał go jak na talerzu, ale zdawał sobie sprawę, że z tej odległości i przy jego opancerzeniu, strzała nie zrobi mu najmniejszej krzywdy. Zaklął szpetnie pod nosem, aż Aria się skrzywiła, po czym opuścił łuk i przetarł oczy, do których zaczęły napływać łzy.
- Niedaleko w dolinie jest mały lasek. Jest tam trudna do odkrycia droga, która prowadzi do niewielkiego strumyka. Tam się możemy ukryć. – powiedział, próbując ukryć drżenie głosu.
- Zaprowadzisz nas tam? – zapytała delikatnie. – Musimy się ukryć, a potem pomyślimy co dalej.

Effendi spojrzał raz jeszcze w kierunku płonącej wioski, po czym skinął Arii i zszedł z pagórka, prowadząc ją w stronę lasu. Jego twarz zdradzała ból i cierpienie, gdy pokonywał niemal bezszelestnie kolejne metry polany, na której się znaleźli. Dziewczyna szła obok niego, starając się nie potykać i nie robić zbyt dużo hałasu. Była trochę zmęczona tym ciągłym chodzeniem, to wszystko wydawało się być tylko jakimś dziwnym snem. A najgorszy w tym wszystkim był brak łazienki…

* * *



Ptaki ćwierkały wśród drzew, a sosny odbijały się w spokojnych wodach strumyka, gdy znaleźli się na małej, zamkniętej drzewami polance. Effendi odrzucił swój łuk i kołczan, po czym przysiadł przy jednym z drzew i ukrył twarz w dłoniach. Aria słyszała tylko, jak mężczyzna pochlipuje od czasu do czasu i coś tam do siebie gada pod nosem. W końcu odsłonił twarz, a szlachcianka widziała, jak po policzkach spływają mu rzewne łzy. Nie wiedziała, co ma zrobić, jeszcze nikt nigdy przy niej nie płakał, ani ona nie miała zbyt wielu powodów. Powinna coś powiedzieć? Podać mu chusteczkę? Stała tak nieporadnie i patrzyła się na Effendi’ego, nie wiedząc, co ma czynić. Jakże chciała, by nią teraz ktoś pokierował albo najlepiej zabrał stąd i pocieszył łowcę za nią.

W końcu się przemogła i podeszła do niego, klękając na wprost. Rękawem otarła mu łzy z twarzy, choć się wzbraniał i próbował odwrócić.
- Nie płacz – poprosiła. – Musisz być twardy, bo ja kompletnie nie wiem, co teraz robić. Potrzebuję cię.
- Twardy?! – zapytał przez łzy i odepchnął ją od siebie. Szlachcianka z trudem złapała równowagę i nie wywróciła się na plecy. – Banda Chosu właśnie puściła z dymem miejsce, gdzie się wychowałem. Mój DOM! A ty mi każesz być twardym?? Moja rodzina pewnie nie żyje, ja mam ochotę do nich dołączyć, a ty mi mówisz, żebym był TWARDY!
Łowca w jednej chwili poderwał się do pionu. W jego oczach widać było gniew.
- To wszystko przez ciebie i te twoje głupie pomysły! – wypalił, a Aria zaczęła odsuwać się od niego na bezpieczną odległość. – Gdybyś mnie nie namówiła na tę wycieczkę do kopalni, teraz bym przynajmniej wiedział, co się dzieje z moją rodziną. Albo gryzł piach. Ale nieee…. bo wielka szlachcianka chciała poznać smak przygody. I co? I gówno! Przez ciebie straciłem wszystko, nie mam nic! – warknął chodząc w kółko.

Nie odpowiedziała, bo i co miała odpowiedzieć? Samej jej się zebrało na płacz, ale tylko zacisnęła mocno usta i spuściła wzrok, patrząc się na swoje dłonie. Czekała, aż ją uderzy czy coś w tym stylu, jak to ojciec czynił, kiedy się wkurzał. Ale Effendi chodził tylko w kółko i kopał krzaki, dając upust swoim emocjom. Cios się nie pojawił, a ona czuła, jak z każdą chwilą serce jej wali coraz szybciej.
- Effendi… - szepnęła, ale nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Jeszcze bardziej spuściła głowę. – Mam sobie iść? – zapytała niepewnie.
- A rób co chcesz, mam to w dupie. – łowca znów usiadł pod drzewem i na powrót ukrył twarz w dłoniach płacząc.
Przez chwilę dziewczyna tylko patrzyła na niego bezradnie, w końcu wstała i podeszła bliżej. Bez słowa przytuliła twarz mężczyzny do swojego serca, obejmując go ramionami i delikatnie głaszcząc po plecach. Myślała, że ją odepchnie, ale tego nie zrobił i wtulił się w nią z całych sił, łkając coraz głośniej. Pogłaskała go po głowie i pocałowała w czoło, klęcząc przed nim i zastanawiając się, co dalej.

Obojgu serce podeszło do gardła, gdy po chwili usłyszeli poruszenie w krzakach po ich prawej stronie. Łowca odtrącił dziewczynę i odruchowo chwycił za sztylet przy pasie, kucając i przygotowując się do ewentualnego ataku. Jakież było jego zdziwienie, gdy z wysokiej trawy wyłonił się pociągły biało-czarny pysk wilka. To był…


- BURAN! – krzyknął Effendi, a wilk jednym susem pokonał dzielącą ich odległość i rzucił się na swojego pana, wylizując mu twarz z łez. Aria, tak jak ją odrzucił, tak nadal leżała na ziemi, ale uśmiechała się delikatnie widząc, jak zwierzę i jego pan tarzają się po ziemi tarmosząc się nawzajem.
- Czy mogłabym was na chwilę zostawić i oddalić się na stronę? – zapytała niepewnie. – Nie zrozum mnie źle, ale od niemal dwóch dni nie miałam okazji się wysiusiać! – zaczerwieniła się po same uszy i wlepiła wyczekujący wzrok w mężczyznę.
- Jasne, leć. – rzucił Effi drapiąc wilka za uszami. Był niezmiernie szczęśliwy widząc go całego i zdrowego. – Jak ci się udało stamtąd wydostać, przyjacielu? – pogłaskał go energicznie po łbie. – Widzę, że masz swoje własne ścieżki.
Zwierzę warknęło radośnie i zaczęło lizać łowcę po dłoni. Effendi spojrzał w kierunku ruszających się krzaczków nieopodal – Aria najwyraźniej podlewała kwiatki, a łowca nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Gdy wróciła po chwili, wyraz ulgi malował się na jej twarzy.
- Lepiej? – zapytał łowca. Wciąż był przygnębiony, ale widok ukochanego wilka nieco podniósł go na duchu.
Dziewczyna pokiwała energicznie głową w odpowiedzi. Buran natomiast zaczął się niespokojnie kręcić koło strumyka, jakby próbując zwrócić na siebie uwagę. Chwilę potem warknął na swego pana i przedarł się przez wodę na drugi brzeg.
- Nawet swojego wilka nie potrafiłeś wychować. – rzuciła Aria. – O co mu chodzi?
Effendi przyglądał się Buranowi z zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie widział, by ten tak się zachowywał. Kręcił się, skamlał, łaził w tę i z powrotem, patrzył w jednym kierunku. Łowca w końcu zdał sobie sprawę, o co chodzi zwierzęciu.
- On chyba chce, żebyśmy za nim poszli. – stwierdził, podnosząc łuk z ziemi i zarzucając go razem z kołczanem na ramię. – Idziemy!
Aria jęknęła cicho.
- Bez marudzenia! – uciął. Nim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, widziała jak plecy łowcy znikają w krzakach wraz z futrzanym tułowiem wilka.
- Ejjj, poczekajcie na mnie! – zawołała za nimi przyspieszając kroku.

xeper 13-11-2009 00:19

Kozak zastanawiał się co skłoniło młodą parę do tak nagłej zmiany planów. Do żadnych konstruktywnych wniosków nie doszedł. Spojrzał na stojącego parę kroków od niego, Leonarda. Ten też był ostatnio nieco dziwny. Nie odzywał się w ogóle, patrzył w sufit lub tępo pod nogi. Liev doszedł do wniosku, że grajek pewnie też opuści kompanię.

- To ja też chyba pójdę – nie minęło wiele czasu, a przewidywania kislevity sprawdziły się. – To nie ma sensu. Łażenie we dwóch po tej kopalni to pewna śmierć. Mimo iż do tej pory nikogo nie napotkaliśmy to podejrzewam najgorsze. Poza tym to nie to o co mi chodziło, liczyłem na dreszczyk emocji a tu nic, tylko puste korytarze. Życzę Ci szczęścia, przyjacielu. I radzę abyś też opuścił te korytarze. Póki możesz...

Leonard pożegnał się i ruszył do góry, w ślad za Arią i Effendim. Kozak został sam i tępo przyglądał się leżącym parę metrów od niego szkieletom. W pewnym momencie usłyszał odgłos kroków, dobiegający od strony pochylni prowadzącej na wyższy poziom. „To pewnie bard wraca” – pomyślał. Jednak kroki były nieco inne. Cięższe i krótsze a także bardziej miarowe. Liev ścisnął topór. Już widział światło, które zbliżający się osobnik niósł ze sobą. Po chwili z korytarza wyłoniła się masywna sylwetka krasnoluda.

- Blać, aleś mnie przestraszył! – zakrzyknął do niego Liev. – Gdzieś był?
- Wysrać się byłem – odpowiedział krasnolud i zaśmiał się głośno. – Przy szlachetnej panience gołym dupskiem świecić nie chciałem. Pewnie do takich widoków nieprzyzwyczajona i zapachów też! Grajka po drodze spotkałem. Też się wyniósł jak widzę. Takom się po tych ludzikach spodziewał. Jajec nie mają, jeno na początek w gębach mocni a potem wychodzi co są. Banda tchórzów i darmozjadów, ot co! Ale Ty, mój przyjacielu nie masz czasem zamiaru tego pięknego miejsca opuszczać, co?

katai 15-11-2009 14:31

Ale Ty, mój przyjacielu nie masz czasem zamiaru tego pięknego miejsca opuszczać, co?-zapytał Caleb
HA! Na tora! A już żem myślał, że sam tą przeklętą dziurę wywracać do góry nogami będę musiał.- roześmiał się Liev.
-Gołąbki wróciły do Behemsdorfu, Leo też miał dosyć. Dobrze, że chociaż jeden kompan z ikrą.- zakrzyknął Bazanow i klepnął najemnika po ramieniu.
-Wot, spójrz com znalazł tu przy zwłokach.-zagadnął kislevita podając pas krasnoludowi.- Za nowe by mogło należeć do któregoś ze struchlałych jegomościów.
Na moje oko, to pozostałość po drużynie Kohlera. Poszli tędy, na niższy poziom.-
Krasnolud badawczym wzrokiem lustrował podany przedmiot i co raz łypał na Lieva rozważając nad tym co mówił kozak.

Raphael 20-11-2009 21:38

Leo kopnął jakiś kamyk, pozostałością po kopalnianych robotach będący. Czarne myśli zasnuwały jego umysł, ale to i tak było nic w porównaniu z ciemnościami kopalni, które objęły we władanie wszystko, co nie leżało w kręgu światła, jakie dawała stara lampa.
I tak nie znalazłbym tu niczego godnego mej uwagi… – pocieszył się w myślach młody grajek. – A nudy nie szło wytrzymać, ot co!
Ale prawda była inna, niż to, co wmawiał nawet sobie bard: Leo żałował podjętej pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu decyzji. Chętnym by ją cofnął, ale zmienność – nie męska to rzecz; damom przystoi raczej. Musiałby pretekst jakowyś znaleźć na usprawiedliwienie niekonsekwencji iście kobiecej.
Pretekst nadszedł ciężkimi, krasnoludzkimi, krokami.
- Gdzie się wybierasz, człeczynko? – lampy Caleba i Lea uformowały na podłodze korytarza symbol nieskończoności, opisujący chyba ciemność poza królestwem światła.
Kolejny kamyk zakłócił bezwład starej kopalni.
- Wiesz, – rzekł Caleb, przerywając ciszę, nim jeszcze zdążyła wybrzmieć. - Krasnoludy nie cierpią zagadek. – tu Leo uniósł brew. – Ja, jako chlubny wyjątek, potwierdzam tę regułę. Na twoje szczęście. – Brew wspięła się na wyżyny. – Bo oto zgaduję, że opuszczasz kopalnię, ba! opuszczasz nas! Mogę znać powód tej decyzji?
Na bogów, czy ten pokurcz myśli, że skończył szkołę krasomówstwa?!!!
- Jestem wzrokowcem, gospodarzu. – Leo wskazał ręką wszystko dookoła (czyt. Kopalnię). – A tu nie widzę ani złota, ani tematu na balladę.
Ale to ja wychowałem się wśród aktorów i recytatorów!
- Głupiś! – krasnal palnął bez namysłu to jedno słowo. – Skarbów szukać na wierzchu nie należy, bo tu każdy co bardziej głupi wsiur już zajrzał. Głębiej kopiesz – więcej wykopiesz! Tako mawiano w moich stronach.
Leo stwierdził, że już czas. Wzruszył więc z udawanym „mam to w rzyci” ramionami i wyciągnął do krasnoluda prawicę. Ten przyjął ją, kiwając brodatym łbem.
- Taka wola. Mnie nic do tego. Żegnaj, szarpidrucie.
- Żegnaj.
Gdy krasnolud zniknął w ciemności, grajek policzył do dwudziestu i ruszył z powrotem.


- …poszli tędy, na niższy poziom. – Liev podał Calebowi pas. – To gdzie… - urwał, usłyszawszy kroki. Towarzysze spojrzeli po sobie, po czym i ślepia poczęły bacznie obserwować korytarz.
Bard uśmiechnął się na widok przyjaciół. Wejście miał dokładnie tak teatralne, jak zaplanował.
- Wróciłem. Stęskniliście się?

xeper 21-11-2009 19:06

- Kurwa, szarpidrucie, wróciłeś? – zakrzyknął Caleb opuszczając topór. – A co gdybym był bardziej nerwowy, hę? Jużbyś miał kawał stali we łbie...

Krasnolud powrócił do oglądania znaleziska, jakie chwilę wcześniej zaprezentował mu kislevita. Rzeczywiście, tak jak stwierdził Liev, pasek był zbyt nowy by mógł należeć do któregoś z trupów.
- Ta. Któremuś z nich odpadło i zostawili. Sprawdźmy co tam jest – mruknął Caleb i wszedł do groty. Płomyki z górniczych lamp rozświetliły małą część pomieszczenia. Jaksinia była tak duża, że nie dostrzegali jej przeciwległej ściany. Jak okiem sięgnąć, wszędzie na ziemi leżały szkielety. Najwidoczniej było to starożytne pole bitwy. Być może tej potyczki, o której wspominał stary Rajmund. Bitwy z Chaosem, z której nie wrócił nikt żywy. Krasnolud przez chwilę przechadzał się między starymi, próchniejącymi kośćmi ludzi i mutantów oraz pordzewiałymi resztkami broni i zbroi. Nie było tu nic co wskazywałoby na to, kto był zwycięzcą. Nie było też żadnego więcej śladu bytności maga i jego pomagiera. Najwidoczniej nie zapuszczali się tak głęboko.
- I co sądzicie? – zapytał krasnolud swoich towarzyszy. – Nic tu nie ma... Chodźmy dalej.

Skierowali swe kroki wgłąb korytarza, rozpoczynającego się przy pochylni. Przez pewien czas biegł po lekkim łuku, następnie wyrównał się. Był idealnie prosty, o wyrównanej podłodze i równo wyciosanych ścianach. Rozwidlenia odchodziły od niego pod kątem prostym. Były to także proste korytarze, bez żadnych rozwidleń, prowadzące wgłąb góry. Tak jakby krasnoludy drążyły je w poszukiwaniu kruszcu. Żaden z nich nie kończył się komorą wydobywczą, po prostu w pewnej chwili zamykała je ściana, ze śladami dłut i łomów. W prawo od głównego korytarza było takich, jednakowych odnóg trzy. W lewo prowadziła tylko jedna. Jednak ta potem rozwidlała się na trzy mniejsze. I one kończyły się ścianami. Wyglądało na to, że z tej części kopalni było tylko jedno wyjście. To, którym tutaj weszli.

- Cóż, wygląda na to, że jest stąd tylko jedno wyjście – mruknął krasnolud, drapiąc się w głowę. – To, którym tu weszliśmy. Chyba czas wracać na górę i tam się rozejrzeć...

Raphael 21-11-2009 22:58

Leo tylko przez chwilę stał na progu jaskini nasłuchując niebezpieczeństwa. W następnym momencie przetrząsał już pobojowisko.
- Szczęścia szukasz? - spytał krasnal.
- Raczej syfu jakowegoś. Ostaw te trupy, bo jeszcze co złapiesz. Ja medyka nie będę opłacał! - powiedział Liev w obronnym geście unosząc ręce.
Tymczasem Leo doskonale wiedział, czego szukał. Polana bimbrownika dała mu wiele do myślenia.
Nie zabiję pomiotu Chaosu zwykłym sztyletem do rzucania. Potrzebuję długiego ostrza. Tego ostrza! - pomyślał, podnosząc broń starożytnego woja. Był to jednoręczny miecz o średnio szerokiej klindze, dwóch (pełnych rdzy) strudzinach i trójkątnym sztychu. Jelec był prosty i smukły, z obu stron zakończony zgrubieniami. Rękojeść była owinięta zaśniedziałym, miedzianym drutem, zaś głowice musiała kiedyś wyobrażać głowę jakiejś bestii.
Miecz był odrobinę zbyt rudawy, jak na gust grajka, ale ciągle ostry. Gdzieniegdzie.
Leo wsadził jeszcze za pas trzy zdobyczne sztylety, a sakiewkę napełnił drobnymi przedmiotami, które mieli przy sobie nieboszczyki: paroma antycznymi monetami (Niektórzy pasjonaci nieźle za nie płacą...) oraz odrobiną starej, a właściwie bardzo starej hubki i krzesiwem. Wrócił do towarzyszy, ciągle żartujących o nim, z miną zdobywcy. Krasnolud spojrzał na pochwę przy pasie barda.
- No, żelastwo zawsze się przyda... O ile wiesz, którą stroną dźgać wroga!
Wszyscy wybuchnęli zdrowym, serdecznym śmiechem.


- Może pójdźmy za bretończykiem i oszustem? - zaproponował Leo. - To chyba najlepsze, co możemy zrobić.
Ciekawe, jak tam moja lutnia... Mam nadzieję, że Agnes dobrze jej pilnuje!
- Co wy na to?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:53.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172