lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Exodus (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/8260-warhammer-exodus.html)

xeper 25-03-2010 19:39

I znów w biegu. Tym razem uciekali na wozie znalezionym w karczmie, w której starli się ze zwierzoludźmi. Za cel obrali sobie Talabheim. Nieodległe miasto, wzniesione wewnątrz potężnego krateru, które nigdy nie poddało się najeźdźcy i nie zostało zdobyte. „Kiedyś musi być ten pierwszy raz” - myślał Blaise, siedząc na wozie i przypatrując się mijanym krajobrazom. Właściwie nic ciekawego nie widział. Ciągle drzewa, drzewa i drzewa, co jakiś czas przerywane polanką, na której wznosiły się ruiny jakiejś osady. Ze względu na toczące się wokół walki nie mogli rozwinąć pełnej prędkości jaką oferował ich wehikuł. Przodem posuwał się Rudiger, który badał teren i oceniał możliwość przejazdu. Gdy droga była wolna posuwali się do przodu. Zwiadowca wiódł ich bocznymi traktami, leśnymi duktami lub, gdy nie było innej możliwości zupełnymi bezdrożami. Za wszelką cenę starali się uniknąć kontaktu ze zwierzoludźmi i wojownikami Chaosu. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że w końcu szczęście lub przychylność bogów się od nich odwróci i Chaos na nimi zatryumfuje. Wielokrotnie podczas podróży musieli wysiadać z wozu i wyciągać go, gdy zapadał się po osie w błocie lub przepychać w trudno przejezdnych miejscach. Jednak cały czas parli do celu, ku bezpiecznym murom Taalbastonu.

Blaise w przerwach w przyglądaniu się mrocznym, jakby odmienionym drzewom, przyglądał się starcowi, którego zabrali ze sobą. Strata rodziny i emanacja czystej magii pozbawiły nieszczęśnika zmysłów. Siedział na wozie i przez cały czas głupkowato się uśmiechał. Zupełnie nie reagował na próby doprowadzenia go do normalności, ignorował wszystkich i wszystko wokół i co jakiś czas wypowiadał zupełnie niezrozumiałe słowa.

W końcu lasy ustąpiły i oczom uciekinierów ukazał się Talabec, niosący majestatycznie swoje wody, w tym miejscu okalający potężny krater, którego ściany wznosiły się na wiele metrów w górę. Blaise patrzył zafascynowany. Spodziewał się tego, jednak widok naprawdę pozbawiał na moment tchu. W oddali toczyła się bitwa. Nacierające z głębi lasów chaotyczne hordy powstrzymywane były przez, wyglądających z tej odległości jak zielone mrówki, imperialnych bądź elektorskich żołnierzy. Jak na razie całkiem skutecznie zieloni dawali wycisk czarnym. Jednak dalsza droga była zablokowana, trzeba było ruszyć pieszo. Wraz z innymi, kuśtykając, gdyż zraniona w ostatnim starciu noga, dosyć Blaisowi dokuczała, szedł ku widocznym w oddali zabudowaniom.

Osada zatłoczona była niemiłosiernie. Uciekinierzy ze wszystkich przyległych terenów, wraz z swoim dobytkiem i zwierzętami gospodarskimi starali się dostać do dającego poczucie bezpieczeństwa, miasta. Na cuchnącym i rozwrzeszczanym, spanikowanym motłochu interes starali się zbić, wszędobylscy szarlatani i drobne cwaniaczki. Oferowali wszystko co było tylko możliwe, a co miało zapewnić bezpieczeństwo lub ułatwić wstęp do miasta. Blaise zauważył odzianego w jaskrawe szaty mężczyznę, oferującego za wygórowaną kwotę kawałki futra, które bretończyk od razu rozpoznał jako królicze, a które jakoby pochodziły ze zwierzoludzi i zapewniały bezpieczeństwo.

- Spójrzcie - powiedział do towarzyszy. - Cóż się na świecie dzieje. Wokoło pożoga a ten łajdak skórki królicze wciska ciemnocie...
Przeszli obok. Zaraz trafili na młodzieńca oferującego schronienie w piwnicy. Wokół niego zgromadził się niemały tłumek. Trwała licytacja o klucz. Cena dochodziła już do siedemnastu koron.
- A gdzie ta piwnica? Czy aby nie tam, za murami? - Blaise starał się przekrzyczeć motłoch.

W końcu dotarli do miejsca, z którego nie sposób było posuwać się dalej. Przy potężnej bramie tłum był gęsty niczym smoła, ale kordon ciężko uzbrojonych strażników zapewniał porządek i bezpieczeństwo urzędującym w tym miejscu skrybom. Ich zadaniem było nie dopuścić aby do miasta dostały się osoby, które nie miały upoważnienia. Najwyraźniej niezbyt wielu takie dokumenty posiadało, gdyż większość ludzi odchodziła od prowizorycznego biura z przekleństwami na ustach i skwaszonymi minami.

- Co czynimy? - spytał Blaise. Nie dostrzegł papieru jakim bawił się ich podopieczny. - Dokumentów chyba nie posiadamy... A ciężko będzie ich przekonać aby nas wpuścili. Chyba że... Może dla cudzoziemca zrobią wyjątek, podam się za kogoś ważnego albo posłańca z misją.

Blaise sam nie wierzył w to co mówi, a tym bardziej nie wierzył, że takie niecne pomysły, niegodne rycerza, za jakiego niewątpliwie się miał, przychodzą mu do głowy. Co się stało z jego honorem? Niewątpliwie wojna i towarzystwo w jakim się znalazł, zmieniały go. I na pewno nie na lepsze.

Nefarius 25-03-2010 20:16

Gustaw siedział na wozie spoglądając na zmianę to na Burzę leżącą nieopodal jego nóg, to na siekierę leżącą na podłożu u jego boku. Pies i broń były teraz jedynymi rzeczami, które mogły mu zapewnić kilka dni życia więcej. Wierny Burza sapał energicznie spoglądając gdzieś w dal, jakby wiedział, że właśnie w tamtym kierunku dzieje się coś złego. Zdawało się, że pies pokochał Gustlika jak swego pana, a znał go tak krótko. Wystarczyła odrobina czułości i stary drwal zaskarbił sobie zaufanie psa. Siekiera była dla leśnika cenniejszym towarzyszem niż pies. Gdyby ją stracił nie czułby żalu. Gdyby się złamała nie czułby żalu, a jeśli rozłupie komuś nią łeb będzie miał pewność, że krew właściciela źle na nią nie podziała, co w przypadku Burzy mogło się różnie skończyć, gdyby tak pies zachłysnął się spaczonej krwi jakiegoś zwierzoludzia.

Czas mijał a oni wciąż byli w drodze. Gustaw zastanawiał się co z nimi będzie za miesiąc. Tyle dawał sobie czasu, gdy po raz pierwszy uciekając z swej leśniczówki spotkał Rudigera, Blaisea i Erwina. Wtedy też po raz drugi w życiu spotkał na swej drodze zwierzoludzi. Od tamtej pory wciąż uciekali. To uczucie męczyło go psychicznie. Czasami miał chęć spić się do nieprzytomności i usnąć w wannie by więcej nie cierpieć, nie przejmować się, nie obawiać. Za każdym razem potrząsał jednak głową, odganiając złe myśli i pocieszał się w duchu, że to się kiedyś skończy. Zwierzoludzie wyginą a chaos wróci do swych przeklętych gór, by znów zyskiwać siły i za kilka dekad uderzyć na Imperium chcąc je rozbić.

W końcu miasto otoczone skalnymi murami wyłoniło się zza drzew a stary leśnik otwarł lekko usta z niedowierzania. Widok, jaki dostrzegł robił na nim wrażenie. Słyszał różne przypowieści o niezdobytej twierdzy, ale zawsze uważał je za przesadzone. Gdy drużyna zbliżała się z każdą kolejną chwilą jego obawy rosły bardziej niż by tego chciał. Tłum ludzi próbujących się dostać do środka pozbawił go złudzeń, że i im przyjdzie czekać na śmierć tak blisko zbawienia. Blaise miał propozycję, lecz ona nie spodobała się Gustawowi.
-Co jeśli hrabina rozesłała posłańca do twierdzy i teraz strażnicy wypatrują właśnie Bretończyka?- spytał wzruszając ramionami.

Wtedy też wejrzał zupełnie przypadkiem na milczącego karczmarza, którego zabrali ze sobą w akcie litości? Poszanowania ludzkiego życia? Jakiekolwiek by nie były ich pobudki uczynili dobrze. Mężczyzna miał w dłoni pognieciony dokument na dobrej jakości papierze, który mógł okazać się niezwykle przydatny.
-Spójrz...- wyciągnął delikatnie z rąk milczącego karczmarza papier i podał go Rudigerowi nie chcąc na głos czytać jego zawartości by przypadkiem nikt nie próbował ukraść tego pergaminu.
-Spytam strażnika, czy to wystarczy.- zaproponował po czym uparcie przecisnął się przez zastygły w bezruchu tłum.

Strażnik był rosłym mężem budowy zbliżonej do Gustawa. Kilkudniowy zarost lekko go postarzał. Miał na sobie kolczugę. W lewicy dzierżył okrągłą tarczę, zaś pod nią, u lewego biodra spoczywała pochwa z schowanym mieczem.
-Niechaj Sigmar spojrzy na nas przychylnym wzrokiem!- powitał służbistę, ten zaś tylko skinął nieznacznie głową.
-Wybaczcie panie, że przeszkadzam w służbie jednak mam ważne pytanie. Kuzyn mój pozostawił po sobie dokument, świadczący o jego przynależności do Hochlandzkiej Gildii Piwowarów. Czy jest szansa abym na podstawie tego dokumentu został wpuszczony?- spytał, strażnik zaś zmrużył oczy i po raz kolejny skinął głową.
-Tak, wejdziesz z tym dokumentem.- odrzekł chłodno.
-A czy moi kuzynowie, oraz siostrzenica, również?- spytał by się upewnić.

-Nie.- odrzekł bez ogródek wojak -Tylko osoba pasująca płcią i wiekiem do dokumentów.- wyjaśnił mąż. Gustlik podziękował i ruszył z powrotem do towarzyszy. Już wiedział co to będzie oznaczało. Był gotów położyć na gilotynie głowę i przysięgnąć na nią, że Rudiger nakaże mu wejść do miasta i spróbować za wszelką cenę załatwić pozostałym dokumenty upoważniające do wejścia.
-Będzie można wejść.- rzekł, gdy tylko stanął obok swego dowódcy -Jednak tylko jedna osoba...- zamilczał jakby obawiał się kontynuować. W końcu jednak zebrał się w sobie -Pasujący do opisu, czyli mężczyzna w wieku pięćdziesięciu czterech lat.- rzekł, spuszczając głowę w dół.

Karenira 26-03-2010 00:48

Dla Liry pospieszna podróż na wozie okazała się równie męcząca jak jej wcześniejsze samotne podróżowanie. Z tą różnicą, że teraz sama nie była. Gdyby nie czarnowłosy nie udałoby im się przejechać bezpiecznie. Pomimo wcześniejszych obaw w towarzystwie czuła się znacznie pewniej. Lasy roiły się od wrogich istot zatem świadomość, że nie będzie musiała radzić sobie zdana tylko na własne siły niosła wątpliwe ukojenie. Kilkakrotnie nosiła się z zamiarem rozpoczęcia rozmowy, jednak wszelkie słowa jakie przychodziły jej do głowy wydawały się w obecnej sytuacji zbyt banalne. Uśmiechała się zatem od czasu do czasu napotykając spojrzenie któregoś z przypadkowych towarzyszy. Pewnie i tak nie było sensu nawiązywać z nimi żadnej znajomości. Ich drogi rozejdą się, gdy tylko dotrą do miasta. Ilekroć o tym myślała, na jej twarzy pojawiał się grymas zniechęcenia. Determinacja jaką czuła w trakcie zagrożenia rozwiała się, w jej miejscu zaś na dobre zagościła niepewność. Zastanawianie się nad każdym krokiem nie miało najmniejszego sensu. Może zamiast tego powinna pozwolić, by los decydował za nią? Jaki sens miało myślenie o jutrze jeśli nie wiedziała, gdzie pragnie dotrzeć? Bezwolny liść rzucany wiatrem.

Potrzeba stworzenia dobrego planu pojawiła się, gdy dotarli w okolice bram prowadzących do Talabheim. Czy raczej, w tej konkretnej sytuacji, od miasta ich odgradzających. Ludzi im podobnych koczowała tu cała masa. Zewsząd dochodziły gwary rozmów, głośne przekrzykiwania i płacze. Jakby akurat te ostatnie mogły w czymkolwiek pomóc. Z niechęcią pomyślała, że zapewne tutaj przyjdzie jej się oddzielić. Uczucie to zaskoczyło ją samą. Bynajmniej nie chodziło o wygodę. Z wygodą bowiem ostatni etap wspólnej podróży nie miał nic wspólnego. A jednak w dziwny sposób została przez tych ludzi, i krasnoluda, poprawiła się w myślach, przygarnięta. Patrząc na opiekę jaką, na marę możliwości, roztaczali nad nieszczęsnym karczmarzem czuła się znacznie mniej kłopotliwa. Bądź co bądź jej umysł nie był w takim stopniu przetrącony. Jeszcze. Ciekawe tylko czym przyjdzie jej za to zapłacić. Milcząca kobieta nie była żadną wskazówką. Na szczęście zdawała się zajmować swoją osobą jedynego, który mógł stanowić potencjalne zagrożenie. Żałosne. Na dobrą sprawę nie wiedziała skąd brały się jej obawy. Nigdy wcześniej nie przyszłoby jej do głowy czuć strach przed innymi ludźmi. Poza murami Kolegium czuła się straszliwie bezbronna. Tym bardziej, że własnej siły nie wolno jej było nadużywać. Uczono ją jak poskramiać emocje i do tej pory robiła wszystko, by nad sobą panować. Efektem tego była rezerwa jaką czuła względem otoczenia. Niewiele rzeczy było w stanie przebić się przez ten kokon. Obawa o własną skórę była jedną z nich. Nienawidziła się za podobne tchórzostwo. Pierwsze rysy na jej idealnym pancerzu pojawiły się dwa miesiące temu. Szaleńcza ucieczka i ostatnie starcie, będące pierwszym w jej życiu zarazem, wytworzyły już poważną wyrwę. Słyszała głośne, nierówne bicie swojego serca i czuła się niemal naga. Nie do końca uświadamiała sobie jeszcze, że zmian nie dawało się już odwrócić.

Przysłuchiwała się rozważaniom towarzyszy. Poczucie winy jakim emanował poczciwy Gustlik wydało jej się całkiem zabawne. Osobiście czuła się wdzięczna, że nijak nie przypomina starego dziadka. Dla niej ten świstek papieru był bezużyteczny. Pytanie czy rzeczywiście go potrzebowała. Nawet przy braku dokumentów wciąż jeszcze mogła potwierdzić dawną przynależność. Koniuszki palców delikatnie mrowiły zachęcając.

- Pozwólcie, że zapytam, ale planujecie na dłużej osiąść w tym mieście? Jeśli to tylko kolejny przystanek to jedna osoba w zupełności wystarczy, by odnowić zapasy. – głos dźwięczny, lekko ochrypły przyciągnął uwagę pozostałych. Po raz pierwszy być może mieli okazję dobrze jej się przyjrzeć. Twarz o szerokim czole i kształtnych kościach policzkowych zwężała się stopniowo ku niewielkiej, prostokątnej szczęce. Bursztynowe, o lekko migdałowym kształcie oczy wpatrywały się w nich ocienione długimi, gęstymi rzęsami. Usta były pełne i tak czerwone, jakby spijały właśnie wiśniową nalewkę. Burza skręconych, atramentowoczarnych loków ściągniętych na czubku głowy podkreślała szczupłą szyję i dodawała wzrostu niezbyt wysokiej, smukłej sylwetce. Z całej postaci biła ledwo tłumiona energia. Dziewczyna czekała, od ich odpowiedzi uzależniając własne decyzje.

Sekal 27-03-2010 19:43

Droga przez imperialne lasy i ścieżyny nie różniła się wiele od tych, które przebywał nie raz, od kilku ładnych lat. Z tym, że wrogów było znacznie więcej, a nie mógł myśleć o ukryciu tylko siebie, samotnego człowieka, który łatwo zakopywał się w stercie liści czy wchodził na drzewa. Wóz, konie no i przede wszystkim towarzysze, którym zgodził się przewodzić. Czy jednak im coś obiecywał? Mógł wyrwać do przodu, przecież umiał radzić sobie całkiem sam. Mógł ich zostawić i jeszcze kilka tygodni temu to właśnie by zrobił, odjeżdżając w swoją stronę. Nie obiecywał nic nikomu z nich, może wyjąwszy Agnes. Ale czy już nie dotrzymał obietnicy? Doprowadził kobietę do ludzkiej osady. Och, nie raz i nie dwa myślał o zostawieniu balastu. Ale nie zrobił tego. Doświadczenie i sześć zmysłów prowadziło go przez Hochland a potem Talabekland. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko mogło być mało, gdy zwierzęce bestie wyskoczą gdzieś z boku, zaskakując ich wszystkich. Nie poddał się, ale z każdą godziną czuł, że coraz bardziej potrzebuje wypoczynku. Obiecywał sobie, że nastąpi to w mieście.

Widok krateru okalającego Talabheim, wcale nie podniósł ich morale. Wszędzie kręcili się zwierzoludzie, dlatego nie było sensu dalej podróżować wozem. Zostawili go, ale Rudiger odpiął od niego zwierzęta i mocnymi uderzeniami w zady przepędził je. W ten sposób miały chociaż minimalne szanse. Oni zaś skierowali się wprost w kipiący już tygiel, którego temperaturę wciąż podnosili dobijający się do bram ludzie. Czemu ich nie wpuszczano? Czyżby mieli aż tak mało zapasów? Tutejszy władca musiał mieć szczególnie twarde i niewzruszone serce, tak na oko pozostawiał na śmierć z kilka tysięcy uchodźców. Ludzi takich sam jak on sam. Czarnowłosy zdziwił się nieco, że myśli o takich rzeczach. Przez to wszystko zaczynał mieć skrupuły. Zmieniał się. To nie było dobre, bo mogło go zabić niemalże w każdej chwili. Skierował spojrzenie na milczącą Agnes, która tylko w szoku rozglądała się wokół. Mógł ją już tutaj zostawić, ale przyłapał się na tym, że nie do końca chciał. Tak jak sam nie chciał się zamykać w tym miejscu. Musieli postanowić co zrobić.

Rudiger miał wiele pomysłów. Ale niestety jedno pytanie pozostawało główne. Czy liczą na to, że miasto się utrzyma?
- Jedną decyzję musimy podjąć już teraz i wspólnie. O ile oczywiście nikt nie chce opuścić nagle naszej małej grupki, jesteśmy wolnymi ludźmi przecież i nic nas razem nie trzyma. A decyzja do podjęcia to oczywiście to, czy zostajemy czy brniemy na południe, przez gęste bory Talabeklandu. Przez lasy a potem góry droga wiedzie do Stirlandu, ale po drodze nie wątpię, że będzie niebezpiecznie. Tyle, że będziemy bardziej zależeć od umiejętności naszych a nie obrońców miasta.
Zamilkł, czekając aż jego towarzysze powiedzą co o tym myślał. On sam był wolnym duchem i wolał zaryzykować wędrówkę. Nie powiedział na razie o tym.

Pomysł, by dać się zamknąć na czas możliwego oblężenia nie wydawał się Lirze szczególnie atrakcyjny. Może gdyby samo miasto choć trochę było się jej znajome podchodziłaby do sprawy inaczej. Bezpieczne mury groziły uwięzieniem. Czy w środku dalej byłaby zależna od kaprysów możnych? Posępnym spojrzeniem omiatała krater. Czuła jak odpycha ją z każdą koleją myślą. Stagnacja. Coś w jej wnętrzu rwało się do dalszej wędrówki. Płomień migotał przekornie za nic mając sobie możliwe niebezpieczeństwa. Stanie w miejscu mogło oznaczać przyglądanie się zastygłym popiołom. Ona potrzebowała samego ognia.
- Właściwie ledwie się znamy, ale jeśli postanowicie wyruszyć pójdę z wami. Gdyby doszło do najgorszego – wciąż jednak trudno jej było w to uwierzyć – wyobraźcie sobie powolną głodówkę mieszkańców, którzy już teraz bronili się przed uchodźcami. Z pobliskich pól nie będzie komu zbierać plonów. Do zimy daleko, wolałabym jednak, żeby mnie tu nie było kiedy nadejdzie.

Rudiger wzruszył ramionami, na odpowiedź czarodziejki.
- Do zimy albo nie będzie już inwazji, albo nie będzie Imperium. Zwierzoludzie nie bawią się w oblężenia, a Talabekland i tak nigdy nie dysponował odpowiednią ilością pół uprawnych. Wszystko jest dalej na południu. Ale jeśli ta inwazja ma się gdzieś zatrzymać to na Middenheim na północnym zachodzie i Talabheim na południu. Czyli właśnie tu. A w lasach będziemy musieli polegać tylko na własnych umiejętnościach, a ja nie znam tych terenów, szedłem tędy tylko raz.
Gustaw stał z boku i tylko przysłuchiwał się rozmowie kompanów, ciesząc się w duchu, że chwilowo nikt nie każe mu wchodzić do miasta i załatwiać odpowiednich glejtów pozostałym.
- Jeśli o mnie chodzi...- zaczął - Możemy uzupełnić zapasy i ruszać dalej. Żadne miasto nie jest niezniszczalne. Kwestią decydującą są tutaj sami zwierzoludzie. Jeśli będą dysponować odpowiednimi środkami i siłami to prędzej i to miasto padnie... - rzekł pesymistycznie - Mogą nas tam potruć, jakoś dostać się do środka i wyrżnąć od środka... Ja jestem za tym by ruszać dalej, przed siebie. - taka była jego propozycja.

- Jużem wyraził swoje zdanie na temat miasta - wtrącił Blaise. - Któż zapewni, że miasto nie padnie. Ja osobiście czułbym się tam uwięziony niczym paw w klatce, jeśli wiecie co mam na myśli. Wejść nie zawadzi, uzupełnić zapasy na dalszą drogę trzeba. I czemu tak nalegacie na ucieczkę na południe? Co się tam znajduje, że warto zmierzać w tym kierunku? Może warto by było skierować się na zachód, ku mej ojczyźnie. Gwarantuję, że tam będziemy bezpieczniejsi niż w lasach Imperium.
- Cieszę się, że tak dogłębnie poznałeś taktyki wojskowe Chaośników, Rudigerze. Twój optymizm i wiara w Imperium jest po prostu powalający. - Nie mogła powstrzymać się od odrobiny sarkazmu. - Niemniej jednak krycie się po lasach wciąż wydaje się lepszym pomysłem. – Zdobywanie pożywienia samodzielnie w końcu nie może być przecież takie trudne. Nie dziwiła się już nawet własnej decyzji. Patrząc na zrezygnowane, puste oczy otaczających ich uchodźców czuła rosnącą potrzebę działania. W pamięci ożywały traktaty dotyczącej historii Imperium i ściśle z tym związane powstanie Kolegiów. Poznanie nie mogło polegać tylko i wyłącznie na księgach. Być może to była jej szansa.

Czarnowłosy spiorunował czarodziejkę twardym spojrzeniem. Jego odpowiedź była krótka i cicha.
- Byłem na północy, widziałem łunę w miejscu, gdzie kiedyś był Wolfenburg.
Jej oczy spoważniały. Chęć przekomarzania się zgasła wraz z nadchodzącym zrozumieniem. Smutny uśmiech zagościł na jej wargach, jakby dziewczyna, choć sama nie posiadająca podobnego doświadczenia, doskonale rozumiała z czym wiązało się ostre wyznanie.
Gustaw przełknął ślinę. Spoglądał to na Rudigera to na niedawno poznaną kobietę - To znaczy, że co? Wchodzić do miasta po zapasy? - spytał drwal.
- Wydaje mi się że tak - zwrócił się do Gustlika krasnolud i poklepał go po ramieniu, a potem rzekł do wszystkich - Po przygodzie z piekielną markizą, coś nie mam zaufania nawet do najtwardszych murów.
Tymczasem Rudiger po prostu pokręcił głową.
- Nie mamy na to czasu a jedzenia i tak więcej nie weźmiemy. Po grzybach z krasnoludzkich tuneli, trochę twardy chleb jest wciąż przysmakiem. Ruszamy zaraz. Gustaw, będziemy się zmieniać na zwiadzie, ja będę musiał trochę odpocząć. Oddaj przepustkę starcowi, może przeżyje i dojdzie jeszcze do siebie. To miasto zdaje się przyciągać Chaos, na razie musimy się więc spieszyć. Blaise, weźmiesz konia aż do czasu, kiedy przestaniesz nas spowalniać. Tu niedaleko jest wejście na główny trakt do Wurtbad. Tam udamy się najpierw, jak już się nam uda dojść, to pomyślimy co dalej.
Na jego twarzy widać było determinację, która mieszała się ze zmęczeniem i zniechęceniem. Był twardy, ale nawet najtwardszy człowiek kiedyś się poddawał. Rudiger w tej jednej chwili wydawał się tego bliski.

Odciągnął na bok Agnes, patrząc jej prosto w oczy.
- Mogę cię wprowadzić do miasta...
Pokręciła natychmiast głową.
- Wolę zginąć w lesie, wśród ludzi, których znam chociaż z imienia. Nie w obcym mieście.
Rudiger chrząknął. Chyba na wszystkich odbiło się miasteczko z północy i Chaos pożerający je od środka. Westchnął i odruchowo przeczesał jej brudne, ledwo już zachowujące swoją jasno włosy. Nie potrafił sprecyzować swoich uczuć do tej kobiety. Może dlatego, że jeszcze nigdy nikogo nie kochał? A może było to coś zupełnie innego. Spuściła wzrok. Chwiejne zaufanie, rana, która goi się bardzo długo. Przymknął oczy, wypuszczając powietrze z płuc bardzo powoli. Czuł, kobieta że trzyma lekko jego dłoń. Otrząsnął się, co miało być, to będzie. Nie mógł okazywać słabości, zwłaszcza wobec obcej dziewczyny, która jako osoba parająca się magią, mogła nie lubić poleceń. Czy bardziej się przyda, czy będzie tylko zawadą, która przyciągnie wzrok Mrocznych Potęg? Musieli ruszać. Ścisnął mocniej palce Agnes i odstąpił od niej, wracając do pozostałych.
- Dopóki nie dotrzemy do lasu, trzymamy się razem. Potem ja lub Gustaw idziemy na przedzie, reszta pięćdziesiąt kroków z tyłu. Będziemy musieli wyciszyć wszystkie metalowe przedmioty. W lesie to dźwięk jest najgorszym wrogiem i największym sprzymierzeńcem, bo oczy i tak nie widzą zbyt daleko. I zapach, gdy znajdziemy strumień, będzie trzeba zmyć jak najwięcej brudu. Słudzy Chaosu mają świetny węch. Chodźmy.
Ruszył jako pierwszy, kierując się na południe. Musieli najpierw odnaleźć trakt, a potem trzymać się w jego pobliżu. Rudiger wątpił, że odnajdzie drogę idąc przez leśne ostępy. Nie mieli nawet mapy. Po drodze kupił od jakiegoś naciągacza dwadzieścia bełtów po zdecydowanie zawyżonej cenie. Pieniądze to jednak był teraz najmniejszy problem.

Tadeus 28-03-2010 20:18

Pytanie zadane sprzedawcy klucza zniknęło gdzieś w gwarze głośno przebiegającej licytacji. Jeśli młodzieniec je usłyszał, nie dał tego po sobie poznać.
- To Niski Hans - zagadał rycerza jakiś brodaty, wychudzony starzec, obserwujący całe zajście z dystansu.
- Ma dom tu nieopodal pod Taalbastonem. Sam dostał dokumenta, więc pozbywa się chałupy po tej stronie. Pewnikiem wierzy w to, że i tak nic z niej nie zostanie, gdy tu podejdą - wskazał obojętnie kształty tłumnie zbliżające się od północy.
- Idźcie lepiej z towarzyszami Panie, tu czeka was ino śmierć. Śmierć i wasz pal. - wypowiadając te słowa odwrócił się i momentalnie zniknął gdzieś we wzbierającym tłumie.

***

Szybko podjęta decyzja okazała się słuszna. W oddali dostrzec się bowiem dało pojedyncze grupy najeźdźców, obchodzących rzeczną mieścinę od strony zachodniej. Wątpliwym było, by w tej liczbie zdołały dotrzeć aż do samych zabudowań, mogły jednak skutecznie utrudnić dalszą ucieczkę na południe.

Mniej więcej po godzinie od strony krateru zagrzmiała salwa potężnych dział. Fortece postawione na Taalbastonie błysnęły ogniem. Masywne imperialne pociski uderzyły w pobliską dolinę, pokrywając ją ogniem i fontannami wyrwanej z podłoża ziemi. Po chwili, echem rozeszły się i wybuchu broni mniejszego kalibru, te jednak zdawały się dochodzić z terenów bezpośrednio przylegających do kamiennej ściany. Czyżby załogi celowały w próbujących dostać się siłą do miasta uchodźców?

W końcu gęste korony drzew zasłoniły krater morzem falującej zieleni. Kanonada rozbrzmiewająca gdzieś w oddali osłabła, by w końcu całkiem ustać. Zrobiło się dziwnie spokojnie.

Urokliwa podróż pomniejszym, rzadko uczęszczanym traktem trwała aż do wieczora. Wtedy to Rudiger nagle zamarł, nakazując to samo reszcie. Cisza pozwoliła usłyszeć wyraźne, wesołe nucenie dochodzące z pobliskiej polany.

mmm mM mmmm MMMmm
MmmmM MMmmm Mmm!
MMM mmm MMMm MM!

Po chwili skradania się przez pobliskie zarośla, drużynie ukazał się i sam muzykant.


Pucułowaty halfling z rozkoszą pałaszował właśnie grubą, soczystą kiełbasę, popijając posiłek intensywnie rubinowym winem. Obok niego, na trawie leżała porzucona chwilowo proca i krótki, pobłyskujący w świetle zachodzącego słońca miecz. U pasa małego człowieczka dało dostrzec się miniaturowy róg sygnałowy. Gdyby nie obecna sytuacja, wyglądałby zapewne na jakiegoś zwiadowcę.

Tymczasem, radość płynącą z kolacji najwyraźniej przytłumiła wszystkie jego zmysły, nie zauważył bowiem nawet zbliżającej się do niego otwarcie grupy.

Gdy wreszcie ich dojrzał, podskoczył wystraszony, wypuszczając w panice butelkę. Szybkim ruchem rzucił się w stronę leżącego nieopodal miecza, trafiając jednak jedynie na odkopującą go nogę Gustlika.

- Ehm? - Spróbował ostrożnie. Spanikowanym wzrokiem rozejrzał się po przybyszach, dostrzegając w końcu dwie kobiety i psa. W jego kasztanowych oczach pojawiło się zrozumienie, poczciwa twarz rozszerzyła się w życzliwym uśmiechu.
- Wycieczka rodzinna? - przyklasnął w dłonie - Nie dziwię się wam! Słonko piękne i ten wiaterek! U nas w Krainie takiego nie mamy! Ten zapach tych wspaniale falujących drzew! I te cienie! Uwielbiam cienie, gdy wieczorne słonko przebija się przez korony! I grzyby! Takowych u nas nie mamy! Setki różnych grzybów! Czerwone, zielone, kropkowane, w paski, cętki, plamki, kropki i ciapki! Pięknie tu macie! Jestem Temo, Temo Pierwiosnek! Tak miło mi was poznać! Mogę dotknąć psa? Jaki piękny! Uhhh! A jakie zębiska! Śliczny!
Nagle zamarł, jakby coś sobie przypominając. Radość na jego twarzy zmieniła się w troskę.
- Oooh... ale musicie uważać! Bardzo, bardzo uważać! Książę Elektor, kuzyn Walno Mężny, mówi że pełno tu złych stworów z północy! Mają takie wielkie zębiska! Wiem, bo widziałem! I strasznie, straaaasznie śmierdzi im z pysków! Oooobrzydlistwo! Ale nie bójcie się! Zaprowadzę was do Księcia Elektora, kuzyna Walna Mężnego, przyjechaliśmy tu z całą rodziną, obronimy was! Tak się ucieszy, że was sprowadziłem!

W końcu ruszył przed siebie, upewniając się, czy reszta podąża za nim. Zwalniał jednak co chwilę, zaglądając z zainteresowaniem we wszystkie zakamarki pobliskich krzaków. Wyraźnie natchniony pięknem leśnego środowiska , zaczął w końcu śpiewać.

Idę sobie traktem, o wiosennej porze,
patrzę a tu borsuk, śpi w głębokiej norze,
wierci się i chrząka, kręci w obie strony,
ha! borsuku! brak ci pewnie żony!

Po niecałej godzinie podróż dobiegła końca. Drużynie ukazała się szeroka polana, zajęta dziesiątkami małych, kolorowych namiotów. W powietrzu unosił się zapach aromatycznego ziela i świeżych, gorących potraw. Wszędzie dało dostrzec się małe grupki halflingów zajmujących się albo jedzeniem albo znanymi tylko sobie towarzyskimi grami. Śmiech małych ludzi mieszał się z delikatną, uspokajającą muzyką niziołkowego fletu.

Wasz przewodnik zostawił was samych, wracając po upływie chwili z mężczyzną w średnim - na ile byliście w stanie stwierdzić to u halflinga - wieku. Ten rozpromienił się widząc przybyłą grupę.


- Witajcie, witajcie na wiosennej polanie! Jestem Książę Elektor Walno Mężny, Wladca Krainy Zgromadzenia, Baron Eichenschatten i tak dalej... - machnął niedbale ręką.
- Właściwie, to jest nim mój ojciec, ale ten, miesiąc temu wyruszył do jakiejś Starej Wsi na wybory Króla, czy Cesarza, czy jak go tam sobie zwiecie... i od tego czasu nie otrzymaliśmy od niego żadnych wieści. Sami jesteśmy z krewnymi tu na wycieczce.
Z kieszeni wyjął pięknie zdobioną mapę z trasą pielgrzymki śladami Sigmara.


- Śmieszny łysy człek z młotkiem na szyi zostawił u nas rok temu mapę z trasą przez wasze krainy. Ten to potrafił historię wydumywać! Z całą rodziną żeśmy się zbierali i słuchali tych bajań, podśmiechując pod stołami. Pewnikiem szalony z lekka był, zapewne od tej glacy. Słoneczko pewnie w taką może przygrzać czasem, aleśmy stwierdzili, że musimy to zobaczyć! No i tu jesteśmy. Do tego całego koła w lesie żeśmy się chcieli dostać, ale okazuje się, że potwora jakieś tu się panoszą, to jednak wracamy na południe. Trzeba ostrzec swojaków, coby zapasy zebrali na przeczekanie w piwnicach. Wam ponoć też na południe, to może z nami się rodziną zabierzecie? Obce to dla nas strony i dziwnie macie tu zwyczaje. Z wami szybciej będzie i pewnikiem bezpieczniej. To co wy na to? Oczywiście podzielimy się z waszą rodziną zapasami.

xeper 30-03-2010 12:58

Blaise chciał zapytać starca co miał na myśli, jednak nie zdążył. Mężczyzna zniknął w tłumie, jakby się rozpłynął. Bretończyk stał i patrzył w miejsce, gdzie przed chwilą stał. Kolejna przepowiednia. To było jasne, nie mógł pozostać w mieście gdyż groziła mu śmierć. Jak on to powiedział? Śmierć i wasz pal... O co mu chodziło? Blaise przypomniał sobie sen, jaki miał w forcie. Ten, w którym chłopczyk wbijał mu nóż w trzewia. Ale skąd starzec znał ten sen? Krąg pali, na które nabici byli jego towarzysze. Jeden pal czekał na niego. Nie mógł tu pozostać. Musiał uciekać z tego miasta, a może z tego kraju?

Stał tak, zszokowany, do momentu, w którym jeden z jego towarzyszy nie pociągnął go za sobą. Zgodnie z podjętą decyzją nie starali się wejść do miasta. Mieli jeden dokument uprawniający do wkroczenia za bramy Taalbastonu, jednak pozostawili go oszalałemu dziadkowi. Być może uda mu się znaleźć ukojenie lub pomoc w talabheimskich świątyniach lub przytułkach.

Gdy już odwrócili się plecami do potężnych fortyfikacji i wyruszyli w drogę na południe, chaotyczne bestie przypuściły niespodziewany atak na miasteczko. Atakujący nie byli zbyt liczni, ale niepokojącym był fakt, że dotarli tak blisko. Panika znów zawładnęła uciekinierami. Tłuszcza falowała i rozpierzchła się, pojedynczy ludzie uciekali w różnych kierunkach. Najgłośniejszy rozgardiasz panował przy bramie. Ludzie napierali na strażników pilnujących wejścia. Polała się krew. Jeszcze później, gdy Blaise i jego towarzysze zagłębili się już w lesie, Taalbaston zagrzmiał. Salwa z wielkich dział umieszczonych na fortyfikacjach wstrząsnęła niebem i ziemią, podążyła za nią palba z lżejszej broni. Czy obrońcy strzelali do atakujących hord Chaosu czy też do spanikowanego tłumu, pozostawało zagadką.

Blaise, jako jedyny jechał konno. Raczej nie był zadowolony z faktu, że jego rumak to stara szkapa, ledwo powłócząca nogami. Jednak taki sposób podróżowania w jego stanie, z ranną nogą był pewniejszy i bezpieczniejszy. Rudiger i stary Gustlik badali trakt przed grupą, ale w ciągu całego dnia nie natrafili na żadne przeszkody ani ślady obecności wroga. Dopiero wieczorem czarnowłosy usłyszał jakieś podejrzane dźwięki, dobiegające z widocznej między pniami polany i nakazał postój. Sam zniknął w krzakach, by po chwili zezwolić na dalszą podróż. Na polanie, całkowicie zaskoczony ich pojawieniem się, siedział mały człowieczek i delektował się kiełbasą i winem. Blaise przyglądał mu się z uwagą, gdyż niezbyt często miał okazję widzieć przedstawicieli rasy halfngów. Mężczyzna był wzrostu i aparycji dużego dziecka, z wielkimi, porośniętymi włosiem stopami i wydatnym brzuchem. Jego ekwipunek wskazywał, że jest zwiadowcą. Widząc wyraz zaskoczenia na jego twarzy, bretończyk uznał, że z takim zwiadowcą nie chciałby podróżować.

Halfing widząc, że wyłaniająca się z lasu grupa nie ma złych zamiarów, pozdrowił ich przyjaźnie i zalał potokiem słów. Z jego przemowy wynikało, że wziął ich za rodzinę, wybierającą się na wycieczkę. Od niechcenia ostrzegł ich o niebezpieczeństwach i zaproponował wspólną podróż do obozowiska jakiegoś swojego księcia. Blaise stał z rozdziawionymi ustami, przypatrując się stworzeniu. Cóż za beztroska w dzisiejszych czasach! W jaki sposób ten malec przeżył w dzisiejszym świecie, w środku lasu, pośród hord zwierzoludzi? I co on bredzi o grzybach?

Już razem poszli do obozowiska halfingów. Jak gdyby nigdy nic ich przewodnik, najpierw mruczał pod nosem jakąś melodię, by po chwili zacząć śpiewać na cały głos głupkowatą piosenkę o borsuku.
- Czyś oszalał? - starał uciszyć się halfinga, Blaise. - Zamilcz! Wkoło mnóstwo wrogów a Ty sobie podśpiewujesz. Za wszelką cenę musimy zachować ostrożność.

Obozowisko jakie odsłoniło się im oczom, było tak samo absurdalne w tym miejscu, co sam zwiadowca. Kilkadziesiąt kolorowych namiotów rozbitych na polanie, pośród nich mrowie krzątających się we wszystkie strony ludzików. Rozbrzmiewała muzyka, śpiew i śmiechy. W powietrzu czuć było zapach fajkowego ziela i pieczonego mięsa. Kolejny halfing, tym razem nieco starszy, wydawał się równie beztroski co Tammo Pierwiosnek. Kontrastowało to z tytułem, jakim się przedstawił. Był mianowicie Księciem Elektorem Krainy Zgromadzenia, a raczej jego następcą. Blaise ze zgrozą i przerażeniem słuchał opowieści o wyprawie przedsięwziętej przez halfingi, szlakiem Sigmara, boga Imperium. Krewni i znajomi Walno Mężnego podążali szlakiem pielgrzymkowym według jakiejś mapy, zostawionej im przez zakonnika, którego mieli za szaleńca. Jednak minimalne pokłady zdrowego rozsądku pozostały w halfińskich głowach, gdyż teraz zarzuciły one pielgrzymkę i wracały do swojego kraju, ostrzec pobratymców o wojnie.

- Na Kielich. Uciekajmy stąd czym prędzej - szepnął do towarzyszy Blaise, gdy padła propozycja wspólnej podróży. - Oni są niespełna rozumu. Z nimi nie przeżyjemy nawet dnia, powiadam wam.

Karenira 30-03-2010 15:05

Widok Niziołków zaskoczył niedoszłą czarodziejkę zupełnie. Tym razem pozytywnie. Ostatnią rzeczą, jaką mogłaby sobie wyobrazić po niedawnych wydarzeniach, to polana zapełniona maleńkimi, wielobarwnymi namiotami. Powoli nieufność zastępowana była przez rozbawienie. Wesołe brzmienie fletu, tu i ówdzie słyszane rozmowy i wybuchy śmiechu koiły napięte do granic nerwy. Nie chciała sobie wyobrażać rzezi, jaka niechybnie nastąpiłaby gdyby zwierzoludzie odnaleźli ich i tutaj. Co powiedział rycerz? Powinni natychmiast odejść? Teraz kiedy całe ciało obolałe było po dniu wędrówki? Pozwoliła odpocząć zmęczonym nogom, siadając wraz z kompanami przy ognisku. Wyglądało na to, że poza nią wszyscy znali się od jakiegoś czasu. Poczuła się dziwnie nie na miejscu i od razu pomyślała z goryczą, że widać taki los przypadł jej w udziale już przy narodzinach. Wyciągnęła dłoń w stronę ognia pragnąc poczuć kojące ciepło. Płomień trzaskał, połykając kolejne gałęzie. Bez chwili przerwy, bez zastanowienia. Ona sama wiecznie targana była wątpliwościami. Czy to znaczyło, że jej moc rzeczywiście była zbyt słaba? Może to był prawdziwy powód jej wydalenia? Jak mogła pretendować choćby do tej Tradycji, jeśli bała się językiem ruszyć do obcych sobie ludzi.

Zamknęła oczy sięgając w głąb swojego umysłu. Momentalnie zobaczyła znajome drzwi, efekt wielogodzinnych ćwiczeń nowicjuszki. To za nimi znajdowała się manifestacja jej daru. Poczuła jak coś rozgrzewa jej buty. Zaniepokojona spojrzała w dół, pod nogi. Przerażenie ścisnęło jej serce. Nie tak, nie tak powinno być. Spod drzwi wypełzały języki ognia, cienkie pomarańczowe strużki oplatały jej stopy powoli wspinając się coraz wyżej. Z całej siły zacisnęła powieki, głos dochodzący z bliska niemal nie pozbawił jej resztek kontroli. Zobaczyła czarodziejkę z gniewnym wyrazem na twarzy i dzikim spojrzeniem rzucającą krzywdzące zaklęcie. Potargane czarne włosy smagały ją po osmolonych policzkach, targane przez porywy magii. Zazdrość zmieszała się ze strachem. Zrozumienie, że widzi samą siebie przyszło nagle, zdradzieckim pragnieniem wypełniając jej serce. Wystarczyłoby tylko otworzyć drzwi. Powstrzymywał ją strach. Pogarda, którą czuła nie należała do niej.

Otrząsnęła się wracając do rzeczywistości. Tchórz. Pewnie dlatego zawsze była pośmiewiskiem. Rozpaczliwie pragnęła akceptacji. Ironia, gdyby nie napad, nie nawiązałaby pewnie żadnej znajomości. Maskowała nieśmiałość złośliwością, jakby cięty język należał do zupełnie innej osoby. Wiedziała do kogo. Odkąd sięgała pamięcią starała się postępować zgodnie z oczekiwaniami innych. Przynosiło to tylko potęgujące rozczarowanie. Za nic nie wróciłaby do miasta. Na szlaku, w obliczu niebezpieczeństwa mogła się wreszcie poczuć dawno zapomniany żar.

Nieświadoma uczuć odbijających się na jej obliczu rozejrzała się wokół. Nawet niziołki nie były tak ciekawe, jak siedzący najbliżej niej ludzie.
Przyszłość wydawała się zbyt odległa, by o niej myśleć. W tej chwili pragnęła zapomnieć o wszelkich problemach. Zarówno tych grasujących w pobliskich lasach, jak i tych, groźniejszych może, tkwiących w niej samej.

Sekal 31-03-2010 11:01

Szło im nadspodziewanie dobrze, nawet za dobrze jak na gust przewodzącego Rudigera. Z każdą chwilą coraz bardziej czuł, że potrzebuje odpoczynku, ale nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą a co dopiero przed pozostałymi. Nawet nie odwracał się za często za siebie, słysząc wystrzały od strony Talabheim. Ten rozdział zostawił już za sobą, teraz czekał go kolejny, a doprowadzenie całej grupy do bezpiecznego miejsca robiło się coraz trudniejsze. Już kilku poległo, a każda przystań, którą na początku wędrówki uważał za bezpieczną, okazywała się wcale nie lepsza od małego fortu, z którego rozpoczęli tę drogę. Chaos był wszędzie i coraz częściej wydawało się, że uciec przed nim nie można. Rudiger był jednak uparty.

Dręczyło go za to coś zupełnie innego. Parli ku Stirlandowi, który był przecież położony tuż przed Sylvanią. Już wcześniej dużo o tym myślał, ale tym razem ONA przyszła podczas dnia. Zobaczył ją, stała pomiędzy drzewami, szczerząc na niego swoje długie kły. Jej blada twarz jaśniała, włosy rozwiewał wiatr. Zamknął oczy i zatrzymał się na chwilę. Potrząsnął głową, a gdy już na powrót zerknął w tamto miejsce, JEJ już tam nie było. Ale zimna, mrożąca krew w żyłach obecność pozostała, rozlewając się po jego ciele i wnikając głęboko do serca. To mogła być najcięższa wędrówka w jego życiu. Mimo to, potrzebował odpoczynku. Miał już nawet zarządzić postój, gdy natrafili na niziołka, wesoło podjadającego kiełbasę. Spodziewał się wszystkiego, tylko nie tego.

Nawet się nie opierał, gdy tamten prowadził ich do reszty wesołej grupki, która najwyraźniej nie zauważyła, że wszędzie wokół trwa brutalna wojna. A gdy dowiedział się, że ten liliput tutaj jest synem elektora z Krainy Zgromadzenia, otworzył szeroko oczy i usta, wpatrując się w mówiącego jak w kompletnego idiotę. Pokiwał głową na ciche słowa Blaisa, który nagle jakby odzyskał rozum, a potem ukucnął, by rozmawiać jak "równy z równym", dając niziołkowi pewną szansę.
- Powiem to tylko raz. Jesteście właśnie w strefie wojny z Chaosem, ze zwierzoludźmi, którzy najpierw zabiją twoją wesołą gromadkę, a potem ją pożrą. Czy to dociera do ciebie? Nieszczególnie mnie obchodzi kim jesteś, wybacz, ja tylko chcę przeżyć. Słyszałem, że wasza rasa potrafi być cicha i czujna. Radzę, by zaczęła taka być. Żadnych większych ognisk, żadnych śpiewów, a zwiad i straże podwójne i czujne, nie tak jak ten, którego zaskoczyliśmy. Las to domena zwierzoludzi. Zastanów się nad tym, dzisiejszej nocy skorzystamy z waszej gościny.

Skinął mu głową, wstał i odszedł do wspólnego ogniska. Był zmęczony, rozdrażniony i przerażony. To wszystko razem było na tyle paskudną mieszanką. Miał zamiar pozostać przy ogniu tylko do czasu zaspokojenia burczącego żołądka.

Nefarius 01-04-2010 12:25

Scenariusz ich ucieczki miał się jak na razie w ogóle nie zmieniać. Wartki marsz przed siebie był teraz jedynym możliwym sposobem na odzyskanie odrobiny spokoju i zyskanie przewagi nad masą zwierzoludzi. Gustlik miał dziwną świadomość, że choćby nie wiadomo jak szybko uciekali, przeklęte, plugawe stwory deptały im po piętach i każda chwila postoju zbliżała ich do spotkania z stworami. Miasto w kraterze powoli znikało za drzewami. Stary drwal już sam nie wiedział czy woli uciekać czy pozostać w tamtym mieście. Przed opuszczeniem masywnych wrót oddał obłąkanemu karczmarzowi jego dokumenty, na podstawie, których mógł wejść. Gustlik odprowadził starca pod bramę i za zgodą kilku strażników został on wpuszczony do środka. Oby tylko sobie poradził jakoś.

Z głębokiego stanu zamyślenia wyrwało go nucenie, jak się prędko okazało niziołka. Drwal miał ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, zatem dla niziołka był gigantem. Kompani zbliżyli się do jedzącego posiłek malca, a ten zdawał się ich w ogóle nie widzieć. Gustaw spojrzał na Burzę. Pies dyszał z wiszącym z paszczy jęzorem rozglądając się dookoła, bez wyraźnego zainteresowania. Drwal wiedział, że z karłem kłopotów nie będzie. Nie pomylił się. Właściwie to Burza się nie pomylił. Jak się szybko okazało niziołek był gadatliwą imitacją zwiadowcy, sporej grupy niziołków „turystów”. Gustlik wejrzał ukradkiem na Rudigera i podziękował w duchu bogom, że ich przywódca i zarazem zwiadowca nie jest tak nierozgarnięty jak ten malec. Uciekinierzy z pucułowatym niziołkiem na czele udali się do obozu pozostałych karłów. Grała tu muzyka, płonęły ogniska i panował powszechny gwar. Wszystko to powodowało dziwne fale dreszczy na plecach drwala.
-Przecie oni sami się proszą o śmierć...- skomentował pod nosem nie mogąc się nadziwić lekkomyślnemu zachowaniu mieszkańców obozowiska. Blaise miał rację mówiąc do pozostałych, że niziołki są niespełna rozumu. Robili bowiem wszystko by paść ofiarą zabłąkanej grupy zwiadowców zwierzoludzi, lub innego plugastwa.

Wieczorną porą, gdy kompani usiedli w końcu spokojnie dając odpocząć nogom i nerwom, Gustaw wyciągnął zza pazuchy swoją piersiówkę, którą napełnił jeszcze w karczmie, tamtego dnia, gdy dopiero do niej przybyli. Gustlik wychylił energicznie łyka gorzałki lekko się przy tym krzywiąc. Płomienie ogniska lekko trzaskały, jakby chciały zagłuszyć subtelną grę na niziołczym flecie, dobiegającą gdzieś z centrum obozowiska. Rudy drwal wypuścił z ust powietrze i wejrzał kątem oka na Rudigera.
- Wiesz, że obejmując nad nami przewodnictwo, zapewniłeś sobie nasze towarzystwo do końca naszych dni? - spytał unosząc nieznacznie kącik ust jakby chciał się uśmiechnąć.
- No chyba, że to całe cholerne zamieszanie w końcu się skończy i te krainy znów staną się bezpieczne... - zamilknął kierując swe spojrzenie w ognisko. Już nie raz w ciągu tych kilkudziesięciu dni zastanawiał się, co z nimi będzie, gdzie w końcu trafią i kiedy to wszystko się już skończy. Czy lasy Imperium będą już na tyle bezpieczne, że będzie mógł wrócić do pracy drwala, czy też pozostanie mu szukanie pracy w roli najmity, wszak miał już odpowiednie uprawnienia i mógł się powołać na krasnoludzkiego dowódcę grupy.

Lira zerknęła ciekawa odpowiedzi czarnowłosego.
-Nie martw się, ja nie będę obarczać cię swoją osobą do końca mych dni. W gruncie rzeczy ufam przecież, że nie nastąpi on zbyt szybko. – Uśmiechnęła się ostrożnie szukając czegoś w jego oczach, na Gustlika zaś spojrzała znacznie śmielej – Gustliku widać znacie się czas już jakiś. Od dawna? Wybaczcie, że to mówię, ale wyglądacie na bardziej zmęczonych ode mnie. Nie sposób nie zauważyć waszych zasępionych min. Do wczoraj nie wiedziałam, że tak źle to wszystko wygląda. Powiedzcie, z daleka przyszło wam tak gonić? – zamilkła na chwilę, zapewne na nabranie oddechu, jednak zamiast kolejnych słów tylko ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi. Zupełnie jakby nagle brakło jej odwagi.

Rudiger wzruszył ramionami, słuchając ich słów. Był zmęczony i teraz przysypiał lekko, kiwając się przy ognisku. Nie dowierzał jednak niziołczym wartom, trzeba więc będzie coś zarządzić. Na razie skupił się na wpatrywaniu w ogień.
- Z Ostlandu. - nie miał ochoty rozwijać tematu, inni mogli zrobić to równie dobrze - A co do końca naszych dni, to wypluj te słowa Gustaw. Dotrzemy do Wutbadu i się rozstaniemy, nie obiecałem wam opieki, jesteście na to za duzi i z dzieci już wyrośliście.
Zerknął na starego drwala, pocierając się po odrastającej brodzie.
- A więc naszym celem jest teraz Wurtbad? - spytał rycerz. - Kolejny cel na naszej drodze. Pewnie skończy się tak jak wielokrotnie do tej pory... Dotrzemy na miejsce i się okaże, że chaotyczne hordy są tuż tuż. I znów będziemy uciekać razem, do jakiegoś innego odległego punktu. Jak długo? I dokąd? Przecież w końcu nie będzie gdzie pójść!

Nie wiedzieć dlaczego słowa Rudigera dotknęły dziewczynę. Nie prosiła się o opiekę. Wspólna podróż i tak była dla niej zaskoczeniem. W gruncie rzeczy, za każdym razem, gdy mężczyzna otwierał usta, niemiłym. Budził w niej odruchy buntu, co z kolei wywoływało niepokój. Nie chciała tracić kontroli nad sobą i bała się podobnej ewentualności. Najlepiej zrobi ignorując go. Może nawet lepiej, że nie chciał wdawać się w rozmowy, jego towarzysze, poza równie jak on widać ponurą kobietą, byli znacznie bardziej przyjaźnie nastawieni.
- Śpisz na stojąco – prychnęła lekko rozeźlona – Połóż się i odeśpij. Może rankiem będziesz nieco bardziej uprzejmy. Nie martw się wartami, twojej nie pozwolę ci przegapić. Bo zakładam, że w obecności uroczych, beztroskich gospodarzy z wart nie zrezygnujemy. – Zdziwiona własnym tonem poniewczasie zorientowała się, że jednak z kontroli nici.
Spojrzał na nią przeciągle, po prostu taksując wzrokiem.

- Idziesz z nami od dwóch dni, a chcesz uprzejmości? Uprzejmość nie sprawiła, że wciąż żyjemy, poza tym, mówiłem do pozostałych. Tobie nie obiecywałem zupełnie nic. Droga wolna, żyjesz własnym życiem, prawda?
W jego głosie nie było złości, prędzej zmęczenie. Nie ufał kobiecie, bo i nie miał na razie do tego podstaw. Ale rządzenie się było dla niego pewną płachtą na byka, zwłaszcza, że sam się do dowodzenia nie pchał. Po prostu nie było innych chętnych. Teraz zaś wiedział, że nawet jakby chętną okazała się Lira, nigdy by się nie zgodził, by im przewodziła. Kierowała się emocjami tam, gdzie potrzebny był spokój.

- Nie oczekuję od ciebie opieki. Fakt, że czasy są niespokojne nie oznacza jeszcze, że i my powinniśmy zrezygnować z dobrego wychowania. – Gdyby tak było nie zachowywałaby się tak okropnie, nigdy wcześniej nie wdawała się w żadne sprzeczki. – Masz rację podróżuję z wami od dwóch dni. Nie mówię nawet, że tak bezpieczniej, na pewno nieco wygodniej. Dla mnie, a być może i dla was. Bo podobnie jak wy, potrafię rzeczy, które mogą się przydać.- – Machnęła ręką w kierunku rycerza i krasnoluda – Ot, choćby żeby ustalić prawdziwą naturę tych rzeczy.- Patrzyła na czarnowłosego wyzywająco, przyjmując jego taksowanie. W duchu jednak trzęsła się cała. Przerażona własnymi śmiałymi słowami.
- Jakich rzeczy? - zapytał Blaise. Za bardzo nie wiedział o co chodzi. Tracił wątek rozmowy. Chyba chciało mu się spać. Była wiedźmą, ale wolał nie prowokować jej do użycia tych mocy. Cholera wie, co by to mogło przyciągnąć. Wstał nagle, chociaż powoli.
- Chyba masz rację, muszę się przespać. Ta banda liliputków może być użyteczna, ale może też nas wpakować do grobu. Teraz nie mam siły nad tym myśleć. Biorę ostatnią wartę, dobranoc.
Przeniósł się nieco dalej, gdzie owinął się śpiworem i kocami i zasnął niemal natychmiast. Szczelnie owiniętego dogonił go jeszcze melodyjny głos. Ton, przeznaczony tylko dla jego uszu, tego był pewien, zadawał kłam poprzednim hardym słowom.
- Molliter cubes.

Gustaw cały czas stał z boku i przysłuchiwał się sprzeczce nie biorąc w niej udziału, bo po co? Gdy Ruideger udał się na spoczynek starzec odchrząknął tylko i spojrzał na towarzyszkę.
- Widzieliśmy śmierć wielu osób. Humory, które nam towarzyszą to nie kaprys, ani powód wstania z łóżka lewą nogą. To odzwierciedlenie cierpiącej duszy, która doznała zbyt wiele bólu w tak krótkim czasie. - zwrócił się do Liry.
- A jednak wy zdajecie się znosić to zupełnie inaczej. Nie znasz mnie, a mimo wszystko obdarzasz uśmiechem.- W jednej chwili z rozeźlonej stała się poważna. - Może opowiesz mi pokrótce skąd idziecie? Może łatwiej mi będzie zrozumieć. - Przymilny uśmiech zagościł na jej pełnych ustach. Patrząc na nią teraz ciężko było pamiętać, że jeszcze przed chwilą żywo spierała się z ich towarzyszem. Ze swoim niewielkim wzrostem i szczerym spojrzeniem ciemnych oczu wyglądała jak uosobienie niewinności.

- Kwestia charakteru. - skwitował drwal. - Rudiger jest milczkiem i bucem. Ja jestem pogodnym dziadkiem... - komentował robiąc przy tym zamyśloną minę. - Barglin jest raczej przeciętnym krasnoludem, bez obrazy! - zwrócił się do brodacza - A Blaise jest typem rycerza na białym koniu, rodem z legendy lub ballady. - wyjaśnił różnicę zachowań. - Obdarzam Cię uśmiechem bo jesteś piękną kobietą i miłą osobą. Uśmiech o niczym nie świadczy. - kontynuował spoglądając na niewiastę.
- Poznaliśmy się w malutkim forcie Roezfels. Tam doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać i trza nam uciekać. Udaliśmy się mrocznymi lasami i górskimi ścieżkami, aż natrafiliśmy na starą fortecę zamieszkaną przez Ulrykańskich wojaków. Jeśli nie wszyscy to zdecydowana większość zginęła z rąk wysłanników chaosu. - zrobił krótką przerwę by wziąć głęboki wdech.

- Na szczęście udało nam się zbiec podziemnymi tunelami. Długa i męcząca wędrówka pod ziemią doprowadziła nas do okolic Fortu Denkh. Jako, że i tam było nie za bezpiecznie i macki chaosu również tam dotarły, uciekliśmy przed siebie, aż w końcu natrafiliśmy na tamtą karczmę... - każdy wiedział o jaką karczmę chodziło, to też Gustaw nie wracał wspomnieniami do tamtego przykrego dnia.
- Oto cała nasza historia.

-Straszne. Rzeczywiście macie za sobą sporo przykrych doświadczeń. Nie wiedziałam, że Chaos w takiej skali wychylił się ze swoich nor. Sama do niedawna niewiele podróżowałam. Większą część życia spędziłam w Nuln. W Kolegium. – Nie chciała mówić, dlaczego z Nuln wyjechała. Dobrze, że nie spotkali jej wcześniej. Opowieść Gustlika przejęła ją, wyrzucała sobie, że zbyt gwałtownie reagowała. Bezskutecznie siliła się na spokój. Może to wynik zmęczenia. Nie przyzwyczajona była do długich wędrówek ani konnych, ani tym bardziej pieszych. Oparła się wygodniej o własną torbę. Gustaw był naprawdę miły. Nikt inny nie nazwałby jej piękną kobietą. We własnych oczach była w najlepszym wypadku zwyczajna. Dziś niestety nie można było nawet mówić o tym najlepszym wypadku.
-– To wszystko musiało was zbliżyć. Dlaczego zatem on… - pozwoliła sobie zerknąć w stronę śpiącego – Nie, wybacz, nie powinnam o to pytać. To wasze sprawy.Dopiero teraz dotarło do niej wtrącenie młodego rycerza. Bursztynowe oczy spojrzały na niego intensywnie. Zmarszczyła brwi usiłując przypomnieć sobie własne słowa.
- Twoja tarcza rycerzu, hełm waszego przywódcy - delikatny nacisk położyła na słowo "waszego", - twoje naramienniki krasnoludzie... - zwróciła głowę w stronę najbardziej małomównej osoby - ...przykuwają uwagę.
Dłonią przysłoniła usta tłumiąc ziewanie.
- Mogę czuwać pierwsza - powiedziała zmieniając temat, dając im jednocześnie czas na zastanowienie się nad jej słowami.

- On... Może i nie grzeszy wylewnością, ale dowódca z niego przedni. Podobnie jak Burza - wskazał ręką leżącego obok psa - Ma nosa do kłopotów, coś jakby szósty zmysł. Wie kiedy należy uciekać, a kiedy można podjąć walkę. Do tego jest świetnym zwiadowcą. Dla mnie jest najlepszym możliwym dowódcą. - wyjaśnił leśnik. Mężczyzna po raz kolejny upił trochę gorzały z piersiówki częstując kompanów skinieniem głowy i wystawieniem naczynia w ich stronę.
Siedząca dotąd w ciszy Agnes, podniosła nagle głowę, odzywając się cichym, drżącym głosem.
- Nienawidzę go. Za to jaki jest i za to co zrobił. I miłuję jednocześnie, bowiem kilka już razy uratował nam życie. I... nie tylko dlatego, myślę, że jest jeszcze coś, do czego się nie przyznaje. - tu już zupełnie zniżyła głos do szeptu - Coś, co kiedyś przeżył, wpływa na niego mocniej niż obecne wydarzenia. Myślę... że on jest po prostu chory. Nie fizycznie, tylko...
Zamilkła nagle, jakby przestraszona tym co powiedziała.

Po pierwszych słowach kobiety Lira czuła, że może ją zrozumieć. Po następnych nie rozumiała już niczego. Co takiego jej zrobił, że wyrażała się o nim z tak skrywaną pasją? Chory? Każdy nosił własne tajemnice. Wcale nie była pewna czy chciała, aż tak dokładnie poznawać otaczających ją ludzi. Choć ciekawość skąd w takim razie mógł mieć hełm i tak się już zalęgła. W innej sytuacji nigdy nie pytałaby kobiety o więcej, ale Gustaw nie był równie dobrym źródłem informacji. Wątpiła, żeby potrafił wypowiadać się o kimś niepochlebnie.
- Co zrobił? Tobie?

- Ja... to nie ważne, nie teraz. - Agnes zmieszała się, wyraźnie nie chcąc mówić o tym, zwłaszcza przy wszystkich - Liczy się to, że teraz nas prowadzi...
Lira uważnie obserwowała reakcję kobiety, spodziewając się podobnej odpowiedzi. Czy rzeczywiście tylko to się liczyło? Rezygnacja w głosie tamtej długo jeszcze brzmiała jej w uszach.
- Chciałabym wam pomóc. Nie tylko być biernym uczestnikiem wyprawy. – Nie mówiła o zaufaniu. Pomoc jaką mogła zaoferować też nie była zbyt wielka. Nie podobała jej się myśl, że to ona ich bardziej potrzebowała.
- Moja tarcza? Jest magiczna? - znowu wtrącił się rycerz. Był zmęczony a jego myśli krążyły gdzieś daleko, nad pewnym dworkiem w północnej Bretonii. Dopiero teraz skojarzył o co chodzi. Popatrzył na Lirę rozmawiającą z Agnes i leśnikiem. - Na Kielich! A jakże magiczna?

Pożałowała zbyt pospiesznych może słów. Nie chciała wzbudzać zbytniej nadziei. Teraz zresztą, gdy leżała nieopodal niej, miała wrażenie, że się zwyczajnie pomyliła.
- Ciężko mi powiedzieć cokolwiek, gdy miga mi tylko od czasu do czasu. Potrzebowałabym dłuższej chwili, we względnym spokoju, o który teraz ciężko. - Oczy czarodziejki obdarzyły rycerza ciepłym blaskiem.
- Opowiesz nam nieco o magii? - wtrącił niespodziewanie Gustlik. Mężczyzna z wyglądu przypominał najzwyklejszego rzemieślnika, któremu daleko do miejskich obyczajów i zachowań a co dopiero mistycznej sztuki magicznej. Zdawał się być prawdziwie zainteresowany tym, czym para się Lira.
- Widziałem co poczyniła magia tamtego zwierzoczłeka w karczmie... Ty też tak potrafisz? - spytał podejrzliwie z nutką obaw w głosie.

-Opowiedzieć wam o magii? – Na twarzy Liry odbił się wyraz zamyślenia, wykrzywiła usta w bladym uśmiechu – Z moich ust brzmiałoby, jakbym próbowała opowiedzieć wam o własnej duszy... Magia nie bez powodu nazywana jest Wiatrami. Próby jej okiełznania to jak próby łapania wichury w szeroko rozstawione palce. – Podniosła w górę zamkniętą dotąd dłoń i otworzyła ją ukazując niewielki płomyk zawieszony w powietrzu. Machnęła ręką i płomień przeskoczył, łącząc się z ogniskiem w nagłym rozbłysku. Pokręciła głową.
To nie karczemne sztuczki. Łatwo można spłonąć. To właśnie przytrafiło się tamtemu szamanowi. Utrata kontroli. – Powinna przybrać ton, który mówiłby, że jej absolutnie się to nie przydarzy. Tylko czy na pewno? Oczy świeciły jej nienaturalnym blaskiem. Jak zwykle po choćby dotknięciu Agshy czuła się lekko upojona.
-Ale to znaczy, że jest ona równie niebezpieczna dla Ciebie co i twoich wrogów? - spytał drwal drapiąc się po odrastającym zaroście na podbródku.

Ciemne pukle rozsypały się po ramionach, gdy pokręciła głową.
- Nie, jeśli tak porównywać. Tym bardziej, że nie sięgam po magię, która byłaby wypaczona. – Na myśl o Dhar przebiegły ją dreszcze. Oby teraz, bez dostępu do kolegialnych ksiąg nie zboczyła z właściwej ścieżki. Pomarańczowe języki tańczące w ognisku przyciągały jej wzrok. Z całego serca pragnęła…
- Urodziłam się z darem widzenia. Nie potrafię tego wytłumaczyć, to po prostu jest częścią mnie. Choćbym się starała braknie mi słów. Zwłaszcza w staroświatowym. – Nie potrafiła opisać tego uczucia spełnienia, które ogarniało ją za każdym razem, gdy pozwalała by wypełnił ją Pomarańczowy. Tej mieszanki grozy i żaru, gniewu i radości. Nie chciała. Ciepły powiew za plecami i migotliwe pasma w zasięgu wzroku. To wszystko było jej. Nie spotkała jeszcze osoby, z którą pragnęłaby dzielić te wrażenia.
- Aha... - Gustaw kiwnął głową. Kobieta mówiła dość zawile i większość jej słów pozostała dla niego niezrozumiała. Po prostu potwierdziła się stara prawda, żeby nie wsadzać nosa w nie swoje sprawy. Drwal raz jeszcze poruszył kudłatym łbem i napił się z piersiówki. Burza leżała obok spoglądając gdzieś w krzaki, w oddali.
- Pilnuj pana, pilnuj... - polecił tylko czworonogowi. Przynajmniej jego rany na ciele praktycznie były już zagojone.
- Już daje Ci spokój. Nie wypytuje o nic. Po prostu, jakbyś chciała pogadać to nie krępuj się. - zadeklarował czarodziejce, po czym położył się na boku obok ogniska.

- Byłbym Ci, Pani niezmiernie wdzięczny gdybyś zechciała mi nieco więcej powiedzieć na temat tej tarczy. Wiedzieć musisz, że zdobyłem ją walcząc w krasnoludzkich katakumbach z nieumarłym władcą krasnoludów. Tam też zdobyliśmy inne przedmioty, o których wspomniałaś. Hełm i naramienniki. Któż by się spodziewał, że jest magiczna. Taki stary szmelc... - Blaise przyglądał się uważnie swojej tarczy i ostrożnie wodził po niej palcami.
Podążając wzrokiem za jego palcami, sama też w końcu dotknęła tarczy. Chęć wysłania delikatnego impulsu zaowocowała nieprzyjemnym uczuciem zdrętwienia w opuszkach. Zabrała dłoń.
- Tarcza nie jest magiczna. Przynajmniej nie w sposób, którego mógłbyś się spodziewać. Za to materiał..- zawahała się lekko - …nie widziałam dotąd takiego, sam materiał zdaje się w jakiś sposób magię odpychać. – Po raz kolejny zbliżyła rękę, tym razem zatrzymując ją centymetry od tarczy. – Subtelnie, mogę się tylko domyślać czemu to ma służyć. Być może później, jeśli trafi się okazja, postaram się wypróbować jej działanie, ale uprzedzam, podobnych rzeczy jeszcze nie robiłam.

Tadeus 01-04-2010 18:24

Członkom drużyny pełniącym tej nocy wartę przy ognisku po jakimś czasie rzuciła się w oczy dziwna aktywność halflingów. Małe grupki rozczochranych głów bezszelestnie wstępowały w pobliskie krzaki, pojawiając się parędziesiąt minut później po przeciwnej stronie obozowiska. Ciężko było stwierdzić, czy był to tylko efekt ostrzeżenia Rudigera, czy też drużyna trafiła wcześniej na najmniej rozgarniętego z niziołczych zwiadowców.

Zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy o świcie mali wojownicy wrócili z bronią pokrytą czarną posoką zwierzoludzi. Grupki zadowolonych z siebie malców obchodziły namioty, prezentując krewniakom użyty w walce, okrwawiony oręż. Ostatnie wątpliwości co do sprawności małego ludu rozwiane zostały, gdy cały obóz zniknął w przeciągu dwóch pacierzy, załadowany na cztery rwące się do dalszej drogi osły i niezliczoną ilość małych przybocznych toreb. Halflingi zdawały się być wszędzie, biegając nerwowo w tę i z powrotem. Śpiewy i muzykę zastąpiły rozentuzjazmowane szepty o wojnie i czających się w pobliżu bestiach.

Niziołcza karawana brnęła traktem na południe, dokładnie tą samą drogą, którą planowała wykorzystać drużyna. W owej sytuacji nie było większego wyboru, poza chwilowym wspólnym marszem, przynajmniej do najbliższego rozstaju dróg. Po jakimś czasie okazało się, że rozwiązanie to nie pozbawione było zalet. Mali ludzie do dyspozycji mieli znacznie większą ilość zwiadowców, przepatrywali więc nie tylko teren przed grupą, ale i po obu jej stronach i na jej tyłach. Wydawało się, że przeczesują pobliskie lasy z prawdziwą przyjemnością, jakby wręcz nie mogły doczekać się starcia z następną grupą bestii.

Mimo wszystko, podróż traktem robiła się coraz bardziej irytująca. Od łażenia po wszechobecnych, zarastających go konarach, wszystkich bolały nogi, powietrze było duszne i kleiste, ciężko było nim zaczerpnąć tchu i gdyby tego było mało, wszędzie kręciły się te nieznośne, szepczące bezustannie karły! Ciągle wywijały lepkimi, wszędobylskimi łapami, chcąc zapewne okraść podróżujących z nimi uciekinierów ze wszystkich oszczędności i sprzętów. Starczyło spojrzeć na te dziwne, zakłamane miny, by wiedzieć, że podstępne pokraki coś knuły...

Na nocnym postoju do obozowiska ponownie powrócili niziołczy wojownicy z trofeami z następnego pokonanego zwiadu zwierzoludzi. Tym razem, poza okrwawioną bronią przywiedli ze sobą i resztki upolowanych bestii. Zdobyczne rogi i skalpy mrocznych wojowników wędrowały z rąk do rąk, wzbudzając na przemian podziw i zazdrość ich krewniaków.

Po chwili, wśród małych ludzi wybuchła jakaś sprzeczka. Błysnęło żelazo, jeden z pobliskich namiotów zajął się ogniem. Gdy ktoś spróbował rozdzielić walczące ze sobą strony, rozpętało się istne piekło. Niziołki z furią rzuciły się na wszystkie żywe istoty. Ciskane noże wydawały się być wszędzie. Wystrzeliwały z rozszerzającej się z każdą chwilą ściany ognia, trafiając z zatrważającą precyzją w krewniaków i obcych. Na pucułowatych twarzach niziołków malowała się czysta furia i żądza mordu. Gdzieś w oddali zakwiczały żałośnie zarzynane wierzchowce, gdzie indziej wrzeszczała rodzina, uwięziona w podpalonym namiocie. Zapanował chaos. Część poczochranych morderczych karłów odłączyła się od reszty i ruszyła prosto na zaskoczonych uciekinierów. Ci jednak również odczuwali gniew gromadzący się w ich sercach. Całe to zdarzenie, i przelewana właśnie gorąca krew rozbudziły w nich nieznaną dotąd furię. Ze zwierzęcym rykiem rzucili się na spotkanie zdradzieckim karzełkom. Krew i ogień!... dla Boga Krwi?

Gdy otrząsnęli się z wrażeń, leżeli na ziemi nieopodal polany. Całe ich odzienie zdawało się być rozerwane, nadpalone i pokryte świeżą jeszcze posoką. W oddali przy ogniskach widać było trwający nadal bratobójczy bój. Czyżby resztki siły woli pozwoliły im odłączyć się od rzezi i uciec w las? Najwyraźniej nie wszystkim, nigdzie nie było bowiem śladu po Barglinie. Ciężko było stwierdzić, czy krasnolud poległ, czy też skrył się w zaroślach po drugiej stronie obozu. Na dokładne poszukiwania nie było czasu, bowiem pozostałe przy życiu niziołki wywęszyły wreszcie drużynę. Z przerażającym piskiem dziecięcych gardeł rzuciły się w zarośla śladami uciekinierów. Nie było mowy o walce z grubo ponad dwudziestką opętanych żądzą krwi malców.

***

Ucieczka przez okryty mrokiem las zdawała się trwać całą wieczność, ale w końcu udało się chyba zgubić pościg. Kto wie, może znużone nim niziołki wypatroszyły się nawzajem? Serca nadal biły jak oszalałe, gardła ściśnięte były bolesnym skurczem, zmuszając do płytkiego, nerwowego oddechu. Ciężko było zebrać myśli, te ciągle krążyły wokół gniewu i żądzy mordu. Każde spojrzenie na twarz towarzysza budziło od dawna tłumione pretensje i narastającą niechęć. Każdy w myślach obwiniał resztę za obecną porażkę i świerzbiło go, by im odpłacić, najlepiej ściskając w furii ich gardła, aż w bólu odpłynie z nich żałosna resztka życia. Ostatki siły woli pozwoliły im jednak powstrzymać tętniącą w ich żyłach żądzę i ruszyć dalej przed siebie. Byle dalej, na południe.

Ponownie odnaleziony trakt powiódł ich do małej mieściny, zaznaczonej na trasie niziołczej pielgrzymki jako Warghafen. Z tego co pamiętali z krótkiego spojrzenia na mapę był to jakiś rodzaj uzdrowiska, położonego nieopodal świętych źródeł. Ze świętości dużo tu jednak nie zostało. Spalone doszczętnie resztki miasta tliły się już tylko żałośnie. Wszędzie dostrzec dało się zwłoki ludzi zabitych w bratobójczej walce. Na wielu z nich widać było resztki mundurów miejscowego wojska. Zapewne w mieścinie zatrzymał się jeden z regimentów, czekając na dołączenie do głównych elektorskich sił. Tajemnicza furia dopadła jednak żołnierzy, czyniąc z nich nieświadome narzędzia w rękach mrocznych bóstw.

Przeszukiwanie zgliszcz, doprowadziło drużynę do miejscowej świątyni Sigmara. Położona była lekko na uboczu i przypominała raczej budynek zakonny niż otwarty dla mieszkańców dom boży. Z wnętrza słychać było echo powtarzanej raz po raz modlitwy. Męski, starczy głos drżał już wyraźnie, słabnąc z każdym wypowiadanym wersem. Zapewne modlił się tam od bardzo wielu godzin.

Najwyraźniej święte miejsce samo z siebie nie było w stanie przeciwstawić się plugawiącej umysły mocy. Większość wewnętrznych ścian pokryta bowiem była obfitymi kleksami rozpryskanej krwi i śladami odciśniętych w niej dłoni. Zabytkową posadzkę przybytku zdobiły zwłoki zatłuczonych w furii duchownych. Jako broni użyto zapewne leżących wszędzie masywnych pucharów, świeczników i czerwonych od krwi świętych ikon.

Modlitwa zdawała się pochodzić z krypty, znajdującej się pod głównym ołtarzem. Po przekroczeniu otwartych na oścież odrzwi, drużynie ukazał się zachlapany krwią starzec. Kiwał się nerwowo, cedząc słabnące już święte słowa. Gdy usłyszał przybyszy, błyskawiczne odwrócił się i rzucił z rykiem do ataku. W ostatnim momencie odstąpił jednak z sykiem, przygryzając język do krwi. Ciemna czerwień spłynęła mu po brodzie, w jego oczach pojawiły się iskierki świadomości.

- To się rozszerza... rośnie w siłę... głos... nie uciekniecie... nikt nie ucieknie... oni już poszli... jeśli zawiodą nikt nie ucieknie... nigdzie... ono się budzi...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172