lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Gambit Mananna (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9608-warhammer-gambit-mananna.html)

Tadeus 20-01-2011 12:57

Pognał w noc, zostawiając czyhające w mroku koszmary daleko za sobą. Ostatnie co pamiętał, to upiorny dźwięk zębów maszkary zagłębiających się łapczywie w mięsie pechowego osiłka. Jemu znowu się udało, choć tym razem brakowało niewiele. Zwolnił dopiero wiele przecznic dalej. Oddychał ciężko, ledwo łapiąc oddech. Dopiero po chwili dostrzegł wokół siebie delikatne, białe śnieżynki spadające z zachmurzonego nocnego nieba. Faktycznie, z tego co słyszał, zimy na kontynencie przychodziły wcześniej i były znacznie sroższe od tych znanych z jego wyspy, na której klimat przez większość roku był raczej łagodny. Na przyszłość trzeba było pomyśleć o porządnych zimowych ubraniach. Póki co miał jednak inne troski.


Kichnął, gdy zimny wiatr uderzył w jego wilgotne, nasączone nieczystościami odzienie. Nie zastanawiając się długo, ruszył w stronę strażnicy. O tej porze i tak nie zdołałby kupić nic cieplejszego.
- Blauberg? - strażnik wyzierający przez wizjer w drzwiach skrzywił się z obrzydzeniem, sondując wzrokiem obsranego przybysza* - Faktycznie, chyba cię kojarzę , to nie wy przypadkiem przyprowadziliście tego Spitza? A to dopiero ziółko, cały dzień i noc rzuca bluzgami z celi, z chłopakami mamy przedni ubaw! - zarechotał wspominając więzienne przyjemności. - Ach tak... znajdziesz ją pod Złamanym Kołem. I jeśli mogę coś doradzić... skorzystaj tam z łaźni, bo cuchniesz...

Sam przybytek okazał się tętnić życiem nawet o tej nocnej porze. Mieszczanie świętowali w najlepsze, celebrując chyba któreś z miejscowych świąt związanych z przemijającymi porami roku. Coraz to wznoszono nowe toasty i okrzyki, zapijając wszystko mocnym, miejscowym grogiem. Trunki już na tyle uderzyły im do głów, że początkowo nie zauważyli nawet źródła smrodu, które pojawiło się w przybytku. Co niektórzy zaczynali już jednak z niesmakiem niuchać, wypadało więc załatwić sprawę nim zostanie wyrzucony na bruk.


Karczmarz popatrzył na niego spode łba. Na szczęście padający na zewnątrz puch mógł zostać wykorzystany, by trochę obmyć się z nieczystości, więc Albiończyk nie wyglądał aż tak obrzydliwie, jak na początku. Mężczyzna skrzywił się więc tylko, z wahaniem podchodząc w końcu do szynkwasu.
- Czego trzeba?
Parę chwil później** Edgar wchodził już na górne piętro, o pięć srebrników biedniejszy, za to z wiedzą na temat wynajmowanego przez Marię pokoju. Natracił już sporo czasu, więc jak najszybciej zapukał do drzwi. Nie otrzymując przez dłuższy czas odpowiedzi, popchnął je lekko do środka. Te ustąpiły bez oporu, ukazując mu rozstawioną na środku pomieszczenia balię pełną parującej wody.


Po strażniczce nie było jednak śladu. Ostrożnie wkradł się do środka, gotowy do obrony. Nie spodziewał się jednak, iż atak nastąpi akurat zza jego pleców z korytarza. Poznał się dopiero, gdy usłyszał znany już szczęk pistoletowego zamka. Stała za nim, jedną ręką podtrzymując ręcznik, a drugą celując w jego plecy ze znanej już broni.


- Ręce do gó... a to ty... - odłożyła broń, wykorzystując zyskaną w ten sposób rękę, by zakryć ręcznikiem resztę ciała. - Ty chyba naprawdę lubisz żyć niebezpiecznie... Co u Bauera?


*Przekonywanie 1k100: 11
** Przekonywanie 1k100: 62

xeper 21-01-2011 10:15

Uciekł. Udało mu się. Edgar odsunął zasłaniającą wyjście kratkę i wygramolił się na bruk. Natychmiast owiał go zimny wiatr, hulający po pustych ulicach. Aż wzdrygnął się, gdy przebiegł go dreszcz. Ubranie było całe przemoczone. Musiał czym prędzej dostać się do koszar i ogrzać, bo nie daj Bogini, przypałęta się jakieś choróbsko. Wiejący wiatr niósł ze sobą śnieg. O tej porze? Co tak wcześnie? Zastanawiał się Albiończyk, dopiero po chwili uzmysławiając sobie, że przecież nie jest w swej ojczyźnie. Tutaj zimy przychodziły wcześniej, były mroźniejsze i trwały dłużej. Trzęsąc się z zimna i otulając przemokniętym ubraniem, pobiegł do budynku mieszczącego garnizon.

Marii nie zastał, ale udało mu się przekonać wartującego strażnika, aby ten wskazał mu miejsce pobytu kobiety. Wartownik nie musiał dodawać tego stwierdzenia o łaźni. Edgar doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda i jak pachnie...

Gospoda wabiła ciepłem i gwarem dobiegającym z rozświetlonego wnętrza. Edgar nim wszedł, otarł z ubrania tyle gówna ile się dało. Wykorzystując wodę lejącą się z jakiejś rynny, obmył twarz i włosy. Smród nie ustąpił, ale przynajmniej nie był cały oblepiony nieczystościami. Wszedł do gospody. Nikt na niego nie zwrócił uwagi, ludzie zajęci byli piciem i ucztowaniem. Z jakiej okazji, tego Edgar nie był pewien. Ruszył w stronę kręcącego się za szynkwasem karczmarza. Przechodząc obok klientów usłyszał pierwsze głośne niuchania i komentarze.
- Maria Blauberg - odpowiedział na pytanie szynkarza. - Szukam jej...
- I? - ten pytająco uniósł brwi, wystukując na ladzie rytm jakiejś piosenki.
- Czy ona tu jest? Strażnik mówił, że tak. - Edgar wciąż się nie domyślał o co chodzi.
- Może jest, a może nie ma. - Karczmarz wziął zza lady monetę i począł się nią bawić. Chciwa świnia, pomyślał Edgar, w końcu załapując, że za informację trzeba zapłacić. Ile? Tego nie wiedział. Z mieszka wyłuskał jakieś monety i za bardzo nie patrząc co daje, wcisnął je w łapę karczmarzowi. Ten popatrzył tylko i z zadowoleniem wskazał schody prowadzące na górę. - Drugie po lewej...

Edgar niemal pędem pokonał schody i dopadł do wskazanych drzwi. Zastukał, ale nikt mu nie odpowiedział. Zastukał ponownie i popchnął drzwi. Były otwarte. W pokoiku było pusto, na środku stała balia wypełniona ciepłą wodą.
- Fucksick - podskoczył wystraszony, gdy Maria przytknęła mu pistolet do pleców. - Tak, to ja...

- Gówno - odpowiedź na pytanie Marii sama cisnęła się na usta. - Braun... Morderca...
- Spokojnie - powiedziała, otulając się ręcznikiem i rozglądając za koszulą. Wskazała balię. - Najpierw się umyj, cuchniesz niemożebnie... A jak się będziesz mył, to powiesz co się stało.
Na powtarzanie zaproszenia do umycia się nie czekał. Szczękając z zimna zębami szybko zzuł z siebie ubranie i nie przejmując się znajdującą się obok kobietą, nagi wskoczył do wody. Miłe ciepło otuliło członki. Zaczął szorować posklejane włosy i twarz, prychając i chlapiąc na około. Maria ubrała już koszulę, ale nogi miała nadal nagie. Zaczął wyobrażać sobie, że zaraz dołączy do niego w balii.
- Co się szczerzysz? - zapytała ostro. - Ponoć miałeś mi coś powiedzieć!
- Bauer słyszał o rozbitkach... Albiończykach. - Zbereźne myśli uleciały, Edgar powrócił do brutalnej rzeczywistości. - Powiedział, że powie jak przyniosę dowody winy Brauna. Poszedłem tam kanałem. Oni zabijają ludzi i zwierzęta. Pełno trupów pod rezydencją. Coś zaatakowało mnie w mroku, uciekłem. Ktoś musi coś zrobić... Znam tu tylko Ciebie...

Tadeus 21-01-2011 14:20

- Braun? Mistrz Braun? - rzuciła mu spojrzenie pełne niedowierzania. Znowu. - Jesteś pewien, że wszystko dobrze zrozumiałeś? To musi być jakaś pomyłka! - widać było, że bardzo chciała w to uwierzyć, jednocześnie jednak zaczynały przemawiać do niej przytoczone fakty. Dopiero po chwili zauważyła, iż jej rozmówca nie do końca rozumie jej przesadzoną reakcję.
- Musisz wiedzieć, że baron Hargenfels, mój suzeren, człowiek, który po śmierci mej rodziny przygarnął mnie pod swoje skrzydła... - słowa grzęzły jej w gardle. - Jest stałym bywalcem spotkań u Brauna i najznaczniejszym mecenasem jego działalności...
Zawinęła się szczelniej w ręcznik, jakby szukając otuchy w jego dotyku.
- Zawsze chciałam wierzyć, że to jakieś takie szlacheckie fanaberie... wróżby i egzotyczne wygłupy... nie powiem jednak, bym nie miała dziwnego przeczucia...
Przysiadła się trochę bliżej do balii, jakby chcąc podkreślić intymność rozmowy, a może potrzebując ludzkiego ciepła?
- Nadal jednak nie wierzę w to, by ten człowiek, który mężnie walczył z koszmarnymi hordami wroga, ten który uratował mnie z brudnych łap grasantów... miał coś z tym wspólnego. Może Braun go zwodzi? Może rozgrywa to za jego plecami?
Energicznie powstała na nogi, jakby ta myśl tchnęła w nią nową energię. Znowu była dawną, silną Marią, podążającą tropem niegodziwców.
- Poczekaj tu! - niemal wykrzyczała mu w ucho. - Załatwię nam te listy polecające.
To powiedziawszy, trzasnęła drzwiami, zostawiając Albiończyka sam na sam z gorącą jeszcze kąpielą.


Godziny mijały, a po niej nadal nie było śladu, przybyła dopiero nad ranem, w rozchełstanej, naderwanej koszuli i z wyrazem bezgranicznego zniesmaczenia na twarzy.
- Seneszal barona... - wysyczała niemal z pogardą. - Od dawna chciał sprezentować mi zaproszenie do Brauna... drugiego nie był jednak gotów dać za darmo...
Jej oczy płonęły dzikim żarem, jakby planowała już dla niegodziwca okropną zemstę.
- Teraz nie ma to jednak znaczenia. Jeśli masz rację, osobiście zadbam o to, by mu to odpowiednio wynagrodzono w lochach. Obcęgami.

Wyszli na miasto, kierując się z grubsza w stronę rezydencji czarodzieja. Po drodze zahaczyli jednak jeszcze o pobliski rynek. Wskazała mu stoiska z tkaninami.
- Potrzebujesz porządnych ubrań, by u Brauna nie wzbudzić podejrzeń, tym... czymś co masz na sobie.
Sama na tę okazję ubrała się w białą, bufiastą koszulę i gładkie spodnie z cielęcej skórki. W tym stroju przywodziła na myśl wyjątkowo atrakcyjnego nadwornego pojedynkowicza. Broń oboje pozostawili oczywiście w pokoju karczmy. Z małym wyjątkiem. Na jego oczach z dekoltu wyczarowała długi, wąski sztylet pozbawiony gardy.


- Dobrze byś i ty się w coś podobnego zaopatrzył. Z tego co wiem, nie przeszukują tam gości zbyt dokładnie, a nie możemy być całkiem bezbronni.
Popatrzyła na widoczną z daleka wieżę świątyni Mananna, w której właśnie biły dzwony.
- Spotkamy się zatem za godzinę. Jeśli nam się nie uda, możliwe że będziemy musieli szybko opuścić miasto, chciałabym więc pozamykać parę spraw.

xeper 21-01-2011 22:15

Maria za bardzo nie mogła uwierzyć w to co mówił. Dla niej magister Braun i jej dobroczyńca, baron Hargenfels, jawili sie jako ludzie bez skazy, poświęceni krzewieniu pokoju i zapewnieniu dobrobytu mieszkańców miasta. Nie widziała w kanałach tego co on, nie gonił jej jakiś potworny kundel! W końcu jednak dała się przekonać i niczym burza wybiegła z pokoju. Wcześniej szybko się ubierając. Edgar został sam. Z przyjemnością zanurzył się aż po szyję w gorącej wodzie. Zmęczenie ustępowało, ciepło wypełniało członki. Odprężony, usnął w balii. Obudził się, gdy woda zaczęła robić się zimna. Wytarł się i z obrzydzeniem spojrzał na swoje ubranie, rzucone w kąt. W tym momencie nie było niczym więcej niż cuchnącą kupą łachmanów, którą musiał wdziać na czyste, odświeżone ciało. Owinął się w prześcieradło i przystąpił do przeglądu garderoby. Jakąś szmatą wytarł do czysta buty, przynajmniej z zewnątrz wyglądały teraz przyzwoicie. Spodnie, kubrak, bieliznę i koszulę bez wahania cisnął do wody. Wypranie przyodziewku zajęło mu ponad godzinę, podczas której Maria nie wróciła. Wykręcił pranie i porozwieszał gdzie się dało. Zanim stąd wyjdzie, trochę przeschnie. Chociaż myśl o tym, że będzie musiał paradować po chłodzie w wilgotnym ubraniu, napawała go niepokojem. Zdrowie miał żelazne, od małego nie chorował na nic poważnego. Ale nieszczęścia chodzą po ludziach, ostatnio przekonał się o tym na własnej skórze.

Zakopał się w pościel i poszedł spać. Obudziła go Maria, wracając nad ranem. Zerwał się z łóżka, w ręce trzymając pałasz. Była wyraźnie podekscytowana, jej ubrania nosiły ślady szamotaniny, ale z radością w głosie zaprezentowała mu dwa skrawki papieru. Listy polecające umożliwiające wstęp do rezydencji Brauna. Ale czy on miał ochotę tam iść? Przecież chciał tylko zawiadomić kogoś, kto się tym zajmie, a tu wpakował się w sam środek awantury.

Do rana, ubrania nieco przeschły, ale niestety nadal nie nadawały się do użytku. Cuchnęły i pokryte były plamami, które nie dały się sprać. Z miną męczennika Edgar ubrał się w nie i z zazdrością patrzył na strażniczkę, strojącą się w wyjściowe ubrania.
- Pięknie wyglądasz - powiedział do niej, gdy wychodzili. - Na pewno oczarujesz wszystkich...

Udali się na rynek, gdzie Edgar w końcu, za wskazaniem Marii, pozbył się starego ubrania i pewnej, dosyć sporej ilości gotówki. Za nowy, haftowany kubrak, lnianą koszulę, bufiaste spodnie i pończochy zapłacił ponad trzy korony. Za kolejnego złotego karla zakupił sztylet o wąskiej głowni, który zaraz ukrył w bucie.


Godzina, którą poświęcił na zakupy minęła mu bardzo szybko. Na Marię nie musiał czekać długo. Pojawiła się na wyznaczonym miejscu bardzo punktualnie. Poczuł się dumny, gdy w jej oczach dostrzegł coś jakby zachwyt, gdy go zobaczyła w nowym ubraniu. Jednak na dalsze podziwianie nie było czasu. Ruszyli do posiadłości Magistra Brauna.

Wycena k100: 48

Tadeus 22-01-2011 16:51

Wyjątkowo grzeczne i dworskie powitanie przed bramą wcale nie pozwoliło im wyzbyć się obaw. Strażnik tylko sprawdził zaproszenia, kłaniając się nisko i otwierając im bramę. Żadnego przeszukiwania, żadnych podejrzliwych spojrzeń. Najwyraźniej Braunowi zależało na tym, by każdy czuł się u niego swobodnie. W jakim celu? Tego mieli się już wkrótce dowiedzieć.

Bez żadnych problemów przekroczyli też ładnie utrzymany ogród, mijając spacerujące w pobliżu psy. Z tej perspektywy wydawały się jedynie niegroźnymi domowymi maskotkami, dopełniającymi piękno otoczenia szlachetnymi liniami swych sprężystych ciał.

W końcu wprowadzono ich do głównego budynku, przylegającego tylną ścianą do strzelistej wieży czarodzieja. Edgar momentalnie spiął się, słysząc dystyngowany głos mordercy z zeszłej nocy.
- Witajcie w Elizjum Mistrza Brauna. Jestem Terencjusz, sługa domu. Mistrz cieszy się niezmiernie, iż zechcieliście przyjąć jego zaproszenie i wstąpić w nasze progi.
Szpakowaty i wysuszony kamerdyner z wyglądu zdawał się typowym przedstawicielem swojego niegroźnego fachu. Albiończyk po wczorajszej nocy wiedział jednak lepiej.
- Zechcecie udać się za mną do sali medytacji, tam zaspokojone zostaną wszystkie wasze potrzeby, odnajdziecie tam też odpowiedzi na dręczące was pytania.
To mówiąc, ruszył przed siebie, pustymi i dziwnie ascetycznymi korytarzami domostwa. Po paru chwilach dotarli do wielkiej, kolistej sali. Poza stojącym na środku ołtarzem była zupełnie pusta. Przewodnik skłonił głowę w przepraszającym geście.
- Wybaczcie, przybyliście dzisiaj wcześnie, więc nie zdążyli zgromadzić się tu jeszcze inni goście. - wskazał im stojący na środku ołtarz. Dopiero teraz zauważyli małe, obłe kamienie leżące na jego powierzchni.


- To skały oświecenia, pozwalają oczyścić umysł i przygotować się do rytuałów czynionych przez Mistrza na wasze życzenie.
Podszedł do ołtarza, chwytając jeden z nich i wkładając go delikatnie w dłoń Marii. Ta nawet nie drgnęła, świadoma iż sprzeciw mógłby wzbudzić podejrzenia. Za to jej wzrok na chwilę jakby się zamglił, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia.
- To naprawdę przyjemne... - wyszeptała ciepłym, mruczącym głosem.
- Tak - potwierdził kamerdyner - To właśnie pierwszy krok do szczęścia, które u nas odnajdziecie. A teraz wybaczcie, wzywają mnie obowiązki. Gdy dzwony wybiją czternastą, Mistrz będzie gotów, by was przyjąć, póki co powinniście jednak poddać się dalszej medytacji z kamieniami, by przygotować się na to spotkanie.
Zamknął za nimi masywne drzwi, oddalając się znanym już korytarzem. Gdy tylko jego kroki ucichły, Maria z pogardą wyrzuciła dziwny kamień z dłoni. Na skórze pozostała jej mała, krwawiąca ranka.
- Ahh zaraza - syknęła nadal oszołomiona - Gdybyś ty widział, co ty mi w tych wizjach robiłeś... - zamarła, rozglądając się po pomieszczeniu. - Nie mamy jednak czasu na gadanie - wskazała rząd dużych okien, wychodzących na zewnątrz posiadłości, w stronę ulicy. Za nimi rozciągał się wąski gzyms, łączący je zapewne z innymi komnatami. Według szacunków do czternastej pozostało im jeszcze koło pół godziny.
- Czekamy, czy zwiedzamy? - odrzekła, spoglądając z dziwną poufałością na leżący u jej stóp kamień.

xeper 22-01-2011 22:30

Wejście do rezydencji nie przedstawiało większych trudności. Okazanie listów, jakie Maria zdobyła podczas nocy, wystarczyło aby bramy posiadłości stanęły otworem a wartownicy okazali szacunek. Szybkim krokiem, rozglądając się na boki, przeszli przez dobrze utrzymany ogród. Edgar aż podskoczył, gdy pomiędzy krzakami dostrzegł czarny kształt. Pies nie zareagował na obecność ludzi, spokojnie podniósł nogę i oblał pień drzewa. Potem wymachując ogonem oddalił się. Albiończyk odetchnął.

Człowiek, z którym spotkali się w budynku mieszkalnym okazał się tym, którego Edgar słyszał poprzedniego dnia. Teraz udawał kamerdynera i całkiem dobrze mu to wychodziło. Młodzieniec nie miał na razie możliwości oświecenia swojej towarzyszki w tej kwestii, a ona nie zdradzała żadnych oznak zaniepokojenia obcując z mordercą. Na nic się zdały ostrzegawcze gesty i miny. Dopiero gdy Terencjusz, bo tak przedstawił się morderca, poprowadził ich pustymi korytarzami, Edgar zwolnił tak aby zostać parę kroków z tyłu.
- To on... To był morderca - powiedział szeptem, ciągnąc Marię za rękaw. Maria natychmiast spięła się, stała się ostrożniejsza, bardziej czujna.

Dotarli do wielkiego, pustego pomieszczenia. Tutaj kamerdyner pozostawił ich, każąc czekać na pozostałych. Czas miało im umilić medytowanie. Wcisnął strażniczce do ręki jeden z kamieni i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Edgar przez chwilę stał zdezorientowany, rozglądając się na boki i za bardzo nie wiedział co robić. Popatrzył na towarzyszącą mu kobietę. Na jej twarzy gościł błogi wyraz, jakby rozkoszy... Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone, a oddech przyspieszony, piersi falowały pod opinającą je bluzką. Gdy tylko kroki Terencjusza ucichły, Maria cisnęła kamieniem o posadzkę.
- Co? - zapytał Edgar, za bardzo nie rozumiejąc o czym mówi. - Co robiłem?

Nie odpowiedziała. Podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Edgar nim podszedł do niej, po drodze podniósł kamyczek, który wyrzuciła i schował go do kieszeni. Potem, po krótkiej walce ze skoblem otwarł wysokie okno i wystawił przez nie nogi. Wąski gzyms nie zachęcał do eskapad na wysokości, ale trzeba było zaryzykować, aby dowiedzieć się czegoś więcej, zdobyć dowody winy czarodzieja. Niepewnie stanął na wąskim parapecie i przyklejony do ściany, ruszył do najbliższego okna.

Tadeus 23-01-2011 17:22

Krótkie dotknięcie kamienia okazało się w zupełności wystarczające. Zanim jeszcze ten zdążył opuścić jego dłoń i wpaść do kieszeni, czas zwolnił, a świat zalany został jaskrawymi, przelewającymi się barwami. Edgar nagle zdał sobie sprawę z ogromnej przyjemności przepełniającej całe jego ciało. Wstrząsała nim potężnymi spazmami, pozbawiając go niemal oddechu. Niewyobrażalnie przyjemnie ciepło wypełniło każdą część jego organizmu promieniując z... jego lędźwi. Nadal otumaniony opuścił wzrok, dostrzegając Marię, klęczącą przed nim i... czas znowu ruszył z kopyta, a barwy momentalnie rozpłynęły się... razem z wizją.
- Idziesz? - syknął zniecierpliwiony oryginał strażniczki, przewracając oczami. - Wychodzisz pierwszy - wskazała okno. Albo mu się wydawało albo po doświadczeniu z kamieniem była dla niego jeszcze bardziej niemiła niż zwykle...

Z trudem wygramolił się na wąski gzyms, rozglądając się bacznie po cienkim pasie ogrodu, który dzielił w tym miejscu rezydencje od muru. Nie widać było żadnych strażników, czy sług domu, ruszył więc ostrożnie dalej. Małe kawałki tynku odkruszały się z każdym jego krokiem lądując parę metrów niżej na ośnieżonej trawie ogrodu. Szło mu dobrze. Gorzej było z Marią. Widać było, iż strażniczka nie przywykła o tego typu eskapad. Chwiała się na wąskim występie, coraz to spoglądając pod nogi, lub w dół na oddalony grunt. W końcu utraciła równowagę, zsuwając się z jękiem z gzymsu*. Złapał ją w ostatnim momencie**, pomagając się podciągnąć. W samą porę, bowiem zza rogu domu w ich kierunku skręcił właśnie jakiś pachołek. Przylegli do muru najszczelniej jak się dało. Chłopina nucąc jakąś karczemną melodię przeszedł pod nimi i ruszył dalej, ku innym zabudowaniom posiadłości.

Najwyraźniej mieli więcej szczęścia niż rozumu. Może trzeba było poczekać na audiencję i zobaczyć co będzie dalej? Teraz było już jednak za późno na odwrót. Szczególnie, że dotarli do jednego z okien, przez które widać było coś na kształt spiralnej klatki schodowej prowadzącej zapewne do wieży czarodzieja. Edgar wprawionym ruchem wydobył z buta sztylet, podważając wąskim ostrzem skobel okna. Maria popatrzyła na niego podejrzliwie.
- Ciekawych rzeczy uczą na tym waszym Albionie...

Znaleźli się w środku, spoglądając na schody wiodące do sanktuarium maga. Uwagę zwracały liczne potężne kandelabry, rozświetlające mrok ciepłą, drgającą poświatą


Ostrożnie ruszyli przed siebie, słysząc na górze jakieś głosy. Mieli nadzieję, iż nikt z domowników nie wpadnie akurat teraz na pomysł, by skorzystać z wąskich schodów, w takim wypadku nie mieliby się bowiem gdzie skryć. Nim jeszcze osiągnęli najwyższe piętro, ich uwagę zwróciły otwarte drzwi na przedostatnim poziomie. Pomieszczenie wyglądało na jakiegoś rodzaju biblioteczkę. Pełno było tam starych tomisk, świeczników, lup i okurzonych płóciennych zakładek. Jeśli gdzieś wśród nich schowano księgę skradzioną Bauerowi, to znalezienie jej zajęło by im zapewne całe wieki. Nie mieli na to czasu, szczególnie, że z tego, co orientował się Edgar, co najmniej jedno z nich nie potrafiło czytać.

Ostrożnie podkradli się wyżej, wyłapując pierwsze wyraźne słowa toczącej się tam rozmowy. Edgar wyjrzał przez szczelinę w uchylonych drzwiach łączących klatkę schodową z pracownią maga.


- Czy będziesz mi posłuszna? - rozbrzmiał dziwnie hipnotyzujący głos maga.
- Tak, panie, co tylko rozkażesz... - odparła niewiasta rozmarzonym, zmysłowym głosem.
Czarodziej bez żadnego wysiłku pchnął ją na stół, niczym szmacianą lalkę. Wydawała się zupełnie pozbawiona własnej woli. Pogładził ją po twarzy, szyi i piersiach, radując się wyraźnie rozkoszą z jaką lgnęła do jego dłoni.

Edgar prawie podskoczył, gdy Maria bez ostrzeżenia oparła się o niego, by wyjrzeć przez szczelinę. Mało brakowało a oboje wpadliby do środka. Gdy jednak zobaczyła, co dzieje się za drzwiami skrzywiła się z wyraźnym rozczarowaniem. No pięknie, póki co udowodnił jej jedynie, że Braun był starym zbereźnikiem...

Spektakl trwał jednak dalej. Braun nie wiadomo kiedy wydobył ze swojej szaty drobny, srebrny sztylet, wodząc nim po gładkim ciele niewolnicy.
- Jesteś naprawdę posłuszną służącą naszego domu, Izabello... - ostrze broni zatrzymało się z wahaniem na jej szyi, nacinając lekko skórę i wypuszczając wąski strumień szkarłatnej krwi. Życiodajna substancja popłynęła w dół ciała, między falujące delikatnie w rozkoszy piersi. Dziewczyna jęknęła cicho, spoglądając wciąż z uwielbieniem na swojego pana.
- Udasz się teraz do barona Hargenfelsa - stwierdził w końcu, odkładając okrwawione lekko ostrze. - Tam ponownie oddasz mu swoje ciało, zapewniając go o moim oddaniu i wiernej służbie. Powiesz mu, że udało nam się zdobyć wreszcie brakującą księgę i wszystko przygotowane jest do zamówionego przez niego rytuału. I niech nie zapomni o swoim składniku. - czarodziej zmarszczył czoło. - Musi odnaleźć kogoś, kto darzy go prawdziwą miłością i szacunkiem i poświęcić jego życie demonowi.
Edgar wyczuł jak Maria drgnęła, wycofując się ponownie do korytarza.
- Ma czas do jutra do wieczora, oby go nie zmarnował. Ja i moi słudzy czekać będziemy o północy w Zielonej Zatoce pod miastem.
To ostatnie co usłyszeli, nim w pracowni rozbrzmiały kroki świadczące o tym, że ktoś pomału kieruje się do schodów.

*Wspinaczka 1k100: 84
**Zręczność 1k100 26

xeper 24-01-2011 15:29

Magia. Gdy dotknął kamienia, magia wypełniła jego ciało. Ale nie była to magia jaką znał z rodzinnych stron. Nie miała nic wspólnego z rytuałami odprawianymi przez brodatych druidów, w kamiennych kręgach. Ciało wypełniła rozkosz, dokładnie tak samo jak podczas obcowania z kobietą. Znalazł się w innym miejscu. Bogini! Jak dobrze. Czuł ciepło i wilgoć otulające jego przyrodzenie. Zerknął w dół. Maria klęczała przed nim i ssała jego członka...

Oderwał od niej wzrok, aby popatrzyć na... Marię stojącą przy oknie. Ponaglała go do wyjścia na zewnątrz. Potrząsnął głową, rzeczywistość wróciła. Wyszedł na parapet i ostrożnie ruszył wzdłuż ściany. Maria, szła tuż obok niego. Widział, że stąpa niepewnie po nadkruszonym kamieniu, jej całe ciało drży przy każdym kroku. Noga obsunęła się jej wraz z kawałkiem tynku i strażniczka runęła w dół, wydając stłumiony okrzyk. Złapał ją w ostatnim momencie, drugą ręką trzymając się chropowatego kamienia. Po chwili, gdy pachołek, który przeszedł kilka metrów pod nimi, zniknął za rogiem, dotarli do zamkniętego okna. Z jego otwarciem nie miał najmniejszych kłopotów, wystarczyło podważyć zapadkę i okno stanęło otworem.

- Nie tylko takich - odparł, uśmiechając się do niej i wspominając chwilę, gdy trzymał kamień. Wślizgnęli się do środka. Znajdowali się w wieży, kamienne schody wiły się w górę i w dół. Wybrali ten pierwszy kierunek, słysząc na górze jakieś głosy. Minęli bibliotekę, pełną ksiąg i stosów papierzysk. To pewnie tutaj znajdowała się księga, którą chciał odzyskać Bauer. Tylko jak ją tu odnaleźć, w tym bajzlu, skoro nie umiał czytać. Głosy, dobiegały z góry, Maria pociągnęła Edgara za rękaw i wspięli się na wyższe piętro. Drzwi były uchylone, Albiończyk widział rozgrywającą się wewnątrz pomieszczenia scenę.

Zafascynowany patrzył, jak mag swoim hipnotycznym głosem i dotykiem zmusza kobietę do uległości. Jak wodzi po jej niemal nagim ciele palcami. Drgnął, gdy Braun wyciągnął sztylet i upuścił nieco krwi kobiecie. Jednak najbardziej przeraziły go jego słowa. Miało dojść do jakiegoś rytuału, miano zabić kolejną osobę. Co było ich celem? Co chciał osiągnąć baron z pomocą czarownika? Edgar usłyszał gdzie, ów mord ma mieć miejsce. Trzeba było działać. Cofnął się, gdy usłyszał kroki i spojrzał na Marię. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Złapał ją za rękę i pociągnął w dół schodów. Musieli się ukryć, a najlepszym miejscem do tego wydawała się zagracona biblioteka.
- Słyszałaś? - Przycupnęli za jednym z regałów. - Ten Twój baron nie ma chyba dobrych zamiarów... Musimy stąd uciec i zawiadomić Bauera. On nam może pomóc. Gdzie jest ta Zielona Zatoka?

Tadeus 24-01-2011 18:49

Przytaknęła lekko głową, choć wydawała się ledwo rejestrować, co się wokół niej dzieje.
- On... - zawahała się. - Baron...on nie ma rodziny. Mam nadzieję że nie postanowi... - zamilkła, patrząc na niego błądzącym wzrokiem. - On chyba będzie chciał zabić mnie - wycedziła w końcu, załamując ręce.
Trochę zajęło jej dojście do siebie. W końcu przemówiła jednak nieco trzeźwiej.
- Nie jesteśmy w mieście bezpieczni... kto wie, czy już teraz na nas nie polują. - spojrzała na niego, jakby dopiero teraz rejestrując jego słowa. - Masz rację, musimy uciekać do Bauera. Nie wiem jednak, czy nawet on będzie w stanie nam pomóc, w mieście nie ma nikogo, kto mógłby się zmierzyć z potęgą hrabiego i Brauna.
Wiedzieli, iż powrót do sali, gdzie ich zostawiono, wiązałby się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Co jeśli, ktoś ją rozpoznał i baron nakazał ją pojmać albo szykowali im los podobny do tego, jaki przypadł tej pozbawionej woli dziewczynie? Musieli znaleźć inną drogę ucieczki.

Nim ruszyli jednak w dalszą drogę, szybko ogarnęli wzrokiem otaczające ich, zakurzone wnętrze*. Przywykły do tego typu pospiesznych przeszukiwań Edgar dojrzał w ułożeniu przedmiotów pewien wzór. Oczami wyobraźni widział trasę, którą w ostatnich dniach pokonywał mag, sięgając po księgi i zasiadając do ich lektury. Pozornie losowo porozrzucane sprzęty przerodziły się wyrafinowaną układankę. Po chwili namysłu podszedł do jednej z półek, sięgając po tomisko, pozornie nie różniące się niczym od przylegających do niego odpowiedników. Wyciągnął je pewnym ruchem i pokazał Marii.

***
Własność Mistrza Bauera, Magistra Sztuk Tajemnych,
Z.K.H. i A.D.A.

***

Strażniczka odczytała tekst, uśmiechając się lekko. Teraz ich misja została już definitywnie zakończona, choć nie zmieniało to wiele w ich położeniu. Z braku innych tras ruszyli schodami w dół, nasłuchując uważnie. Wiedzieli, iż za dnia niełatwo będzie opuścić rezydencje maga niepostrzeżenie. W samej wieży poza sypialnią i luksusowo wyposażoną spiżarnią nie odnaleźli już nic ciekawego. Za to osiągnięte schodami dolne poziomy rezydencji obfitowały w różne atrakcje. Jak na przykład znaną już jemu klapę do ścieków, choć z tej wolałby póki co nie korzystać. Była tam też drobna zbrojownia dla straży, wykorzystana bez oporów przez Marię, by uzbroić się w jeden z tamtejszych długich mieczy. W końcu opuścili budynek bocznym wyjściem, spoglądając na ogród dzielący ich od muru. Czarne sylwetki psów zdawały się być daleko, gorzej ze służącymi, których trasy coraz to przecinały kunsztownie uformowane zarośla znajdujące się na ich drodze do wolności. Musieli się jednak spieszyć, nim odkryta zostanie ich nieobecność w sali medytacji. Ruszyli cicho przed siebie, klucząc między roślinnymi rzeźbami ogrodu**. Co niestety nie wyszło im zbyt dobrze. Jasny dzień, połączony z połaciami białego śniegu, na którego tle wyraźnie się odcinali, nie był najlepszym otoczeniem do skradania się.
- Ktoś tam jest! Hej, wy tam! Stać! - usłyszeli krzyki za sobą i następujące po nich szczekanie strażniczych psów. Zaczęli biec, widząc już przylegającą do muru szopę, po której ścianach mogliby przedostać się na drugą stronę. Okazali się jednak zbyt wolni. Gdy już wspinali się drewnianą przeszkodę, gdzieś za nimi huknęło. Potężne uderzenie zachwiało Edgarem, zrzucając go niemal na ziemię. Z przerażeniem zauważył krew sączącą się z jego przestrzelonego boku. Mogli jednak jeszcze zdążyć. Maria podała mu rękę, pomagając pokonać ostatnią przeszkodę.

Wiele ciężkich chwil później dotarli do Bauera. Gdy oni gadali, wysłany przez czarodzieja pachołek pognał po ich rzeczy, które pozostawili pod Kołem.
- Zawsze to podejrzewałem!!! - wykrzyknął z radością czarodziej. - Wiedziałem, że nikt nie byłby w stanie prześcignąć mnie bez demonicznej pomocy!
Mina mu jednak zrzedła, gdy dotarło do niego prawdziwe znaczenie poznanych faktów.
- O nie! - spojrzał na przywróconą mu księgę. - Jeśli jest tak, jak mówicie, to jej wcale nie chce! Niech ją zatrzyma! - w jego oczach widać było przerażenie. - Coście zrobili! Teraz przybędzie tu, by mi ją odebrać! I mnie zabić! - wyjęknął żałośnie, nakrywając głowę dłońmi. - Musimy uciekać! - w amoku począł pakować wszystkie swoje porozrzucane po pracowni manatki.

Maria spojrzała na popis maga z pogardą, przytaknęła jednak powolnie jego słowom, zwracając się do Edgara.
- Zatoka, o którą pytałeś znajduje się niecałe trzy godziny drogi od miasta, ukryta wśród klifów. Cóż jednak z tego... w mieście praktycznie nie ma kapłanów żadnego z wojowniczych bóstw. Jest tylko świątynia Mananna z paroma starymi klechami usługującymi marynarzom i rybakom. Niemal wszyscy zbrojni to ludzie Hargenfelsa... - opuściła bezradnie ręce.

*Przeszukiwanie 1k100: 23
** Skradanie się 2k100: 71, 76
US Strażnika 1k100: 40

xeper 24-01-2011 20:07

Gdy był pewien, że nikt nie wejdzie do pomieszczenia, a kroki z klatki schodowej ucichły, zaczął się rozglądać za księgą, po którą wysłał go tutaj czarodziej. Skoro była nowym nabytkiem Brauna, to ów musiał z niej często ostatnio korzystać. Prawdopodobnie znajdowała się na jednym z regałów, stojących przy dużym, zawalonym papierzyskami biurku. Stos pergaminów, piętrzący się na jednym końcu, został najwyraźniej odsunięty, aby ułatwić dostanie się do półki. Podobnie było z kałamarzem, ślady atramentu znajdowały się w zupełnie innym miejscu niż stał on teraz. Podszedł do stołu i przyglądnął się regałowi. Większość ksiąg wyglądała tak samo. Skórzane okładki, grube pergaminowe karty i okucia z mosiądzu i brązu. Te na górnych półkach były zakurzone, dawno nie czytane. Te ułożone niemalże na wysokości oczu czytającego księgi, to było coś, po co sięgał często. A więc jedna z nich. Przebiegł wzrokiem po widniejących na grzbietach napisach. Bogini! Cóż to za znaczki, co one znaczą? Teraz żałował, że nie potrafi czytać. W jego ojczyźnie nie używano pisma, przynajmniej nie w tej formie co tutaj, na kontynencie. Musi nadrobić zaległości. Jedna z ksiąg przykuła jego uwagę. Spomiędzy kartek wystawało kilkanaście różnokolorowych zakładek, tak jakby czytający zaznaczał wybrane fragmenty. Sięgnął po wolumin i podał go Marii, w nadziei że umie odczytać tytuł. Nie pomylił się. Księga była własnością Bauera. Teraz wystarczyło się wydostać z posiadłości i zgłosić do maga po nagrodę, a potem zniknąć z miasta.

Nic nie przeszkodziło im w dotarciu do wyjścia z budynku. Po drodze, szukając wyjścia, zaglądneli jeszcze do spiżarni, z której Edgar zabrał jakieś ładnie pachnące pudełka ze słodyczami i słoik konfitury. Już w budynku przyległym do wieży, Maria zaopatrzyła się w stosowną broń. Ze zbrojowni, znajdującej się tuż przy wyjściu zabrała miecz, a potem wyszli na zewnątrz.

Było biało. Śnieg, cieniutką warstwą pokrywał ziemię, wciąż padało. Edgar wystawił głowę za róg i rozglądnął się, czy nigdzie nie widać psów i pachołków czarodzieja. Niestety było ich widać i to wyraźnie. Same psy były dosyć daleko, ale Edgar wiedział, że bestie mogą bardzo szybko biegać, a szkoda mu było nowego przyodziewku. Jakiś mężczyzna przecinał właśnie trawnik, meandrując między przyciętymi w wymyślne kształty krzakami i po chwili zniknął Albiończykowi z pola widzenia.
- Droga wolna - szepnął do Marii i zaczęli przemykać przez ogród w kierunku wyjścia. Gdy rozległy się krzyki, świadczące o tym, że zauważono intruzów, zerwali się do biegu. Byleby dotrzeć do szopy stojącej pod murem i stamtąd na ulicę. Dobiegli niemal bez szwanku. Rozległ się huk i Edgar poczuł silne szarpnięcie w boku. Potknął się, jednak nie zatrzymał się, biegł dalej. Nieco wolniej, gdyż palący ból spowalniał kroki. Bogini! Zastrzelili mnie, dotarło do niego po kilku krokach. Zachwiał się, ale Maria pociągnęła go za sobą. Ujadanie psa było coraz bliższe. Maria już wdrapała się na dach szopy, teraz ciągnęła krawiącego młodzieńca. Chwycił się mocno kalenicy i runął na drugą stronę, znacząc swoją drogę karminowymi kroplami. Pościg na szczęście ustał i bez dalszych przeszkód dotarli do sklepiku Bauera.

Tutaj został pospiesznie opatrzony. Rana okazała się niegroźna, chociaż wyjątkowo krwawiła i była bolesna. Gdy Bauer dowiedział się o rewelacjach jakie zastali w rezydencji, dał godny podziwu popis paniki połączonej z tchórzostwem i zakrapianej szczyptą hipokryzji. Księgę, z takim trudem zdobytą przez Edgara, cisnął w kąt i zaczął się pospiesznie pakować. Chwilę tą wykorzystała Maria wyjaśniając Albiończykowi, gdzie dokładnie znajduje się Zielona Zatoka, miejsce spotkania barona i czarownika. Edgar niezbyt uważnie ją słuchał. Wstał i podszedł do grubasa, pakującego szklane retorty do kufra.
- Umowa - wycedził przez zęby. - Księgę masz... Gadaj gdzie są moi rodacy... I zapłać...

Gdy już uzyskał odpowiedź, zwrócił się do Marii.
- Zostaw to wszystko. Zostaw barona i miasto. Uciekajmy razem. Nic tu po nas...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172