lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Gambit Mananna (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9608-warhammer-gambit-mananna.html)

Tadeus 04-03-2011 06:36

Co?! - napuszył się czarodziej. - Chybaś już doszczętnie zmysły postradał skoro sądzisz, że będę marnował moją moc na te... te parszywe karły!
Dumnie uniósł obfity podbródek.
- Czary to nie machanie cepem! - dodał mentorskim tonem. - Tu potrzeba koncentracji i odpowiednich ingrediencji, a także pieczołowitych przygotowań i... Heeej, gdzie biegniecie?! Poczekajcie na mnie!!!


Nim Bauer zdążył dogonić towarzyszy, ci starli się już gwałtownie z nieumarłym wrogiem. Pierwszy kości dosięgnął oficerski pałasz Edgara. Złodziej nie przywykł do starć z martwym już wrogiem. Większość znanych przez niego ciosów skierowana była z założenia w żywotne organy przeciwnika, a tutaj tych wyraźnie brakowało. Jego cięcia i sztychy zadzwoniły więc tylko niegroźnie między suchymi żebrami ruchomych trupów*. Dopiero po chwili, gdy finezję zastąpiły mocne uderzenia w stawy, udało mu się powalić jednego z zagradzających mu drogę szkieletów, odrąbując jego nogę u nasady bioder.

Maria długo zastanawiała się, czy posłużyć się w bitwie pistoletem, czy może zaoszczędzić kule i stanąć do walki wręcz. W końcu zdecydowała się jednak na użycie długie miecza, skradzionego u Brauna. Mimo, że nie brakowało jej zręczności i doświadczenia w walce, miała jednak wyraźne problemy z dobrym ustawieniem się do ciosu**. Jej zraniona noga nadal wyraźnie ją spowalniała, a truposz bezlitośnie parł do przodu, dążąc do skrócenia dystansu i pochwycenia jej w zimne, martwe objęcie. Mimo najlepszych chęci strażniczce udało się jedynie porządnie poobijać wroga, który nadal nie dawał za wygraną i zagradzał jej drogę.

I wtedy, niczym zbawienna kawaleria z heroicznych opowieści na jedną z wydm wgramolił się Bauer. Jego rozłożysta postać na tle zielonego złowrogiego księżyca wyglądała iście imponująco, szkoda tylko, że efekt psuło żałosne sapanie i złorzeczenie.
- O Bogowie! O umieram! Co za męka! - sapał i dyszał zginając się boleśnie w pół, jakby przebył biegiem co najmniej drogę z Hargendorfu, a nie skromne paręnaście stóp w górę piaszczystego wzniesienia. W końcu rozpoczął jednak inkantację.
- Hakina ma... ! - wrzasnął bez efektu. - Nie... nie tak... czekajcie, jak to było...? Eehm.. hakina meta... eh.. zaxandu? Nie nie... - usilnie marszczył czoło próbując przypomnieć sobie słowa zaklęcia. W końcu ryknął, aż piach zadrżał na wydmach.
- Hakina meta zaxandu va!***
Podziałało. I to jak. Fala złotej energii z ogłuszającym rykiem poszybowała ku broniącym się ostatkiem sił niziołkom i uderzyła w otaczające je szkielety. Huknęło, zadymiło i błysnęło. Nie czyniąc celom absolutnie żadnej szkody...
Aż do momentu, w którym lekkie i do tej pory niegroźne ostrze miniaturowego miecza halflinga trafiło w kość. A ta momentalnie rozsypała się, jakby uderzono ją co najmniej albiońskim dwuręcznym claymorem.

* WW 2 x k100: 57, 23
** WW 2 x k100: 42, 83
***Poziom mocy 2k10: 16 - Postarzenie

xeper 04-03-2011 11:14

Czołgający się u jego stóp, pozbawiony nogi szkielet, mimo swego opłakanego stanu, nadal starał się pochwycić Edgara. Kościste palce zacisnęły się na bucie Albiończyka. Ten wyrwał nogę i kopnął szkieleta w klatkę piersiową. Potrzaskane żebra raczej nieznacznie wpłynęły na kondycję nieumarłego.
- Die, motherfucker! - Dopiero cios pałaszem, rozłupujący czaszkę, unieruchomił szkielet na dobre.

Edgar, nie oglądając się na pozostałą dwójkę towarzyszy, popędził po piachu w stronę odganiających się od nieumarłych, niziołków. Dwa potraktowane czarem szkielety zostały zastąpione przez kolejnych trzech kościstych truposzy. Edgar naparł na jednego z nich. Potężny cios, mający w zamierzeniu zdekapitować trupa, minął jego głowę o dobre pół metra. Edgar, brodząc w sypkim piasku, potknął się i niemal upadł. Na szczęście uderzenie kościanej ręki, nie było zbyt bolesne. Drugi cios Edgara również nie dosięgnął celu. Bogini! Czemuż tak? Zadał sobie w myślach pytanie, cofając się przed nieumarłym.

Tymczasem szkieletów przybywało. Walczące nieopodal niziołki, z trudem odganiały się od wyciągniętych w ich stronę kościstych odnóży. Co rusz w trupich palcach zostawał kawałek ubrania lub strzępy opończy. Stojący na szczycie wydmy Bauer, znów inkantował zaklęcie, machając rękoma. Tym razem zamiast złotej poświaty, pomiędzy jego dłońmi pojawił się szary obłoczek, który momentalnie rozpłynął się. Edgar słyszał przekleństwa maga. Maria, walcząca ze szkieletami u stóp wydmy, mimo rannej nogi, radziła sobie całkiem nieźle. To znaczy, niemal tak jak Edgar, cały czas cofała się, parując i unikając chcących ją pochwycić dłoni.

Szybkie ogarnięcie obrazu walki, spowodowało, że Albiończyk na moment stracił czujność. Nie zdążył uchylić się przed ciosem atakującego go szkieleta. Kościste palce rozerwały rękaw jego nowego kubraka i zagłębiły się w ciało. Edgar krzyknął z bólu i odskoczył. W ręce szkieleta został spory kawałek materiału, a z zadrapania zaczęła sączyć się krew.
- Uciekajmy! - krzyknął do niziołków. - Zostawcie wasze klamoty i na wydmę!

Odskoczył od szkieleta i ruszył w górę obsypującego się stoku, brnąc w sięgającym momentami kolan, piachu. Niziołkom, ze względu na ich mniejszą wagę, było znacznie łatwiej, więc wyprzedziły go w ucieczce na szczyt wydmy. Na górę dotarł niemal równocześnie z Marią. Szkielety już wspinały się ku wierzchołkowi.
- Do koni - zakomenderowała strażniczka. - Póki nie jesteśmy otoczeni. Szybko!

Ożywieńcy byli już niemal na szczycie. Na szczęście odwrót rozpoczęli na tyle wcześnie, że nawet sapiący i jęczący Bauer zdołał ujść wyciągającym się po niego trupim łapom. Zatrzymali się tuż obok przywiązanych do pni, koni. Szkielety również stanęły, na samym skraju piachu, pomiędzy pierwszymi, rzadko rosnącymi drzewami. Panowała cisza, przerywana tylko rykami wystraszonego osła, należącego do przemytników.
- Nasz osioł, Pinki! On jest tam całkiem sam! Idę po niego. - Jeden z przemytników już zabierał się do wyruszenia przez wydmę, w stronę zwierzęcia. Powstrzymał go czarodziej, chwytając za ramię.
- Jest bezpieczny. Nie widzisz, że dopóki jest w lesie, nic mu nie grozi. Te trupy nie wychodzą poza obszar wydm...

Rzeczywiście, było tak jak mówił Bauer. Przez całą noc, szkielety stały na skraju wydm, oczekując na ruch żywych. Rankiem, gdy oświetliły je promienie słońca, rozpadły się w pył.
- Bogini, dzięki Ci - wyszeptał z ulgą Edgar, zmęczony całonocnym czuwaniem. Podczas nocy dowiedział się nieco o niziołkach, które niezbyt chętnie opowiedziały o swoim przemytniczym procederze. Jednak wdzięczne za udzieloną pomoc, nie mogły odmówić udzielenia informacji o sobie. - No to w drogę. Do Dietershafen. Tą drogą, o której wspominaliście, że najkrótsza...

WW: 58, 63

Tadeus 06-03-2011 14:45

- To nie było normalne! - stwierdził niezwykle odkrywczo Bauer. - Niech mnie piorun strzeli, jeśli powstali tylko dlatego, że świecił Morrslieb! Niewątpliwie musiało chodzić o coś jeszcze...
Podejrzliwie zlustrował zajadających się zapasami halflingów.
- Hej, wy! - wskazał ich oskarżycielsko paluchem. - Coście tam nabroili? Gadajcie, ino raz!
- My?! - oburzyli się mali ludzie. - Ino zakopywaliśmy tam towarek, co my nekromanty, czy inni czarodziciele?
- Toż wy przecież tam czarostwem ciskaliście! - wsparł go kuzyn. - Może wy je obudziliście, he? Winy se u siebie szukajcie! Nim wy przyszliście było tam bezpiecznie, a jakże!

Na szczęście poza wzajemnymi oskarżeniami i bezowocnym śledztwem dalsza droga do Dietershafen obfitowała też w znacznie ciekawsze akcenty. A mianowicie degustacje niezwykle smacznych niziołczych racji i szlachetnej zawartości szmuglowanych butelek, którymi mali ludzie - mimo nieustannych kłótni - dzielili się z wybawcami niezwykle hojnie i niemal po bratersku.

Na jedzeniu, trunkach i śpiewach zeszły im następne trzy dni, podczas których nie spotkała ich żadna szkoda, ani nie sięgnęła wroga pogoń. I dobrze się stało. Bo choć śnieg raz to padał, raz topniał, to noce z każdym dniem stawały się zimniejsze, wykluczając noclegi pod gołym niebem, gdzieś poza traktem.

Naturalnie, konieczność wynajmowania sal w zajazdach poza oczywistymi zaletami miała też swoje wady. Gdy dotarli do Dietershafen byli wypoczęci, wyleczeni i w doskonałych nastrojach - niestety jednak kosztem prawie całej brzęczącej zawartości ich mieszków.

Wielkie portowe miasto powitało ich mroźnym morskim powietrzem i typowym dla tak ruchliwych miejsc gwarem.


- No, przyjaciele - Milo i Nalo zaczęli się zbierać, podliczając pozostałą na ośle kontrabandę. - Dzięki wam za przednią zabawę i wsparcie z tymi sztywniakami! Gdy rozeznacie się już w mieście i będziecie wiedzieli czego wam trzeba, to zajrzyjcie do nas pod Wiosenną poziomkę. Coś wam upichcimy, a i do zalania gardła się coś znajdzie!

xeper 07-03-2011 21:05

Podróż z dwoma niziołkami była przyjemnością. Ich poczucie humoru, gadatliwość, niezaspokojone apetyty i chęć dzielenia się wszystkim ze wszystkimi, były dla Edgara czymś zupełnie nowym. W jego ojczyźnie nie było takich istot, jak niziołki. Z chęcią słuchał ich opowieści i za każdym razem, nie mógł wyjść z podziwu dla ich pamięci do nazwisk, herbów i rodowych koneksji jakie przytaczali.

Podróż, obficie zakrapiana alkoholem, pochodzącym z przemytniczych zapasów, upływała wesoło i beztrosko. Edgar niemal zapomniał jaki jest jej cel, po co zmierza do Dietershafen. Nie myślał też o pałających chęcią zemsty baronie i magu, których pościg mógł im deptać po piętach.

Podróżowali od gospody do gospody, zapijając wieczory i wstając późnym rankiem. Zapasy pieniędzy topniały, na wzór śniegu, który od czasu do czasu skrywał cały świat pod delikatną warstewką bieli.

Trzy dni zajęło im dotarcie do portowego miasta. Tuż za rogatkami, dwóch niziołków pożegnało się i udało w swoją stronę, zapraszając do Wiosennej Poziomki, czymkolwiek ona była. Edgar podejrzewał, że chodzi o jakąś gospodę albo inny lokal, w którym Milo i Nalo, mają swoją bazę wypadową.
- Na pewno zaglądniemy - obiecał. W końcu zdecydował się poprosić ich o pomoc. Jak do tej pory skrzętnie ukrywał powód podróży do miasta. - A czy moglibyście wypytać wśród swoich o albiończyków, jacy niedawno zostali przywiezieni do miasta? To ich tu szukam. To prawdopodobnie moi krewni, wzięci przypadkowo za szpiegów...

Niziołki oczywiście chętnie zgodziły się i popędzając osła, zniknęły w tłumie przelewającym się po ulicach. Edgar był nieco zdezorientowany, panującym w mieście rozgardiaszem. Nie wiedział co robić, gdzie zacząć poszukiwania. Z pomocą przyszła mu Maria.
- Chodźmy do portu - powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu. - Tam popytamy, a nasz drogi mag w tym czasie zajmie się znalezieniem dla nas lokalu...

Bauer miał ochotę coś powiedzieć, ale sapnął tylko, gdy strażniczka uciszyła go gniewnym gestem. Odwrócił się na pięcie i ciągnąc za uzdę krnąbrnego muła, wyruszył na poszukiwania. Oni tymczasem skierowali swoje kroki do portu.

Tadeus 09-03-2011 08:31

Dietershafen o zmroku nie prezentowało się ani zbyt gościnnie, ani tym bardziej bezpiecznie, była to jednak idealna pora, by wypytać miejscowych marynarzy, którzy w tych godzinach, wolni od pracy, zapijali swoje troski w portowych spelunach. Nim dotarli jednak do samej zatoki, przyszło im pokonać leżące na ich drodze dzielnice biedoty. Ponure alejki pełne błota, śmieci i zbirów nie zachęcały specjalnie do dalszej podróży. W obecnej sytuacji nie mieli jednak wyboru. Niemal zazdrościli Bauerowi, którego wysłali w stronę dobrze oświetlonych i strzeżonych dzielnic rzemieślniczych. Gdyby czarodziej miał iść samotnie tą drogą, co oni, niewątpliwie umarłby ze strachu po pierwszych paru przecznicach.


Tymczasem albioński złodziej i strażniczka dróg parli dalej przed siebie, wyłapując dochodzące ze wszech stron szepty, drwiny i pogwizdywania, wymieszane w soczystej zaprawie bluzgów pochodzących ze wszystkich stron Starego Świata.

W pewnym momencie doszłoby nawet do bitki, gdy z mroku alejki wyłoniła się grupka wąsatych najemników z zakrzywionymi szablami, wykrzykujących do spieszącej się dwójki coś w twardym, sykliwym języku. Zrezygnowali jednak z ataku, dostrzegając wycelowaną w nich lufę i gotowy do obrony pałasz, wyciągnięty zawczasu przez Albiończyka, który dzięki wyostrzonym zmysłom dojrzał atakujących w mroku, uniemożliwiając im napad z zaskoczenia.

W końcu dotarli do portowych melin, cali i zdrowi. Po krótkiej naradzie wstąpili do jednej z nich, wypytując ostrożnie o interesujące ich wydarzenia. Tak, jak się obawiali, o pojmanych Albiończykach nikt nic nie słyszał. W mieście tego rodzaju obcokrajowcy nie byli niczym dziwnym, przewijało ich się tam zdecydowanie zbyt wielu, by zwracali na siebie uwagę.

Nie wszystko było jednak stracone. Okazało się bowiem, iż znacznie łatwiej od poszukiwanych będzie znaleźć ich przyszły środek transportu. Zagadany przez Edgara wilk morski, pociągnął ostro z flaszki*.

- Yarr! Od razu widać żeś parszywy szczur lądowy! A do tego młody i głupi! Ale niech mnie demony głębin pochłoną, jeśli nie patrzy ci dobrze z gęby! Aye! Stary Pit ma do tego oko! Tedy powiem ci coś, co pomoże ci w poszukiwaniu. Jeśli trzeba ci na wschód, to w najbliższych dniach wolne koje znajdą się ino na Hrabinie Teufelsberg, najbardziej pechowej karace w tutejszej flocie! Jeśli w pobliżu znajdzie się choćby jedna nieopisana na mapach mielizna, to niechybnie właśnie ten statek w nią wpłynie! Jeśli na całym przeklętym Morzu Szponów zechce rozpętać się cholerny sztorm stulecia, to właśnie przed jej parchatym dziobem! Sam Manann przeklął tę łajbę i jej kapitana! O dziwno jednak ten wrak nadal pływa, a staruszek po odcięciu połowy kończyn i kolejnym załataniu dziur w cielsku ma się dobrze niczym młodzieniec!
- Jeśliś mimo to zainteresowany, to wiedz, że przybiją do Dietershafen jutro rano! I oby Morski Papa zlitował się nad twą naiwną duszą!


Po dość nieprzyjemnym noclegu w wyszukanej przez Bauera taniej spelunie, zajęli miejsca na wybrzeżu, wyczekując przybycia statku.


Ten w końcu pojawił się z dość niemiłą niespodzianką. Całą kupą zbrojnych stłoczonych na smukłym pokładzie.
- To Hrabina Teufelsberg, czyż nie jest piękna? - zaczął jakiś młody, wyposażony w worek marynarz, który przyglądał się statkowi z prawdziwą fascynacją i uwielbieniem. Nie było wątpliwości, że miał zamiar zaciągnąć się na pokład.
- Gadają, że po uzupełnieniu zapasów w Neues Emskrank na wschodzie ruszają handlować prosto na północ, ku koloniom barbarzyńców! Czy to nie fascynujące?! Stąd też tylu zbrojnych - wskazał wyraźne już teraz sylwetki pokładowych żołnierzy. - Ponoć wypływają już za dwa dni, oby dano mi zabrać się z nimi...

*Plotkowanie 1k100: 42

xeper 11-03-2011 22:52

Podróż przez miasto nie należała do przyjemnych. Zwłaszcza po zmroku, a taką porę wybrał Edgar aby dowiedzieć się czegoś o swoich rodakach i sposobach dotarcia do Salzenmundu. Szczególnie nieprzyjaźnie prezentowała się dzielnica biedoty, którą musieli przejść aby dostać się na leżące nad zatoką nabrzeża, pełne huczących tawern i podpitych marynarzy, którzy spędzali w nich wolne chwile. Tylko dzięki zdolności Albiończyka do widzenia w ciemnościach, udało się im uniknąć starcia z łasymi na ich sakiewki oprychami. Dotarli do portu zziębnięci i cali obsypani białym puchem, gdyż w międzyczasie zaczęło intensywnie sypać. Przenikliwy wiatr ziębił do szpiku kości. Edgar zatrzymał się w podcieniach jednej z tawern.
- Gdzie teraz? - zapytał Marię, jakby spodziewał się, że ona zna tą okolicę.
- Nie wiem - odpowiedziała. Powiodła wzrokiem po okolicy. W pobliżu znajdowały się co najmniej cztery tawerny, nie licząc tej pod którą stali. - Każda taka sama. Pełna zapijaczonych, cuchnących marynarzy...
- W takim razie chodźmy do tamtej - Edgar wskazał palcem na drewnianą szopę, nad której drzwiami, dyndał na wietrze szyld z wymalowaną cycatą syrenką. Maria, w geście rozpaczy, wzniosła oczy ku niebu ale pobiegła za Edgarem.

We wnętrzu panował gwar i hałas. Piwo lało się strumieniami w gardła rozochoconych, głośno gadających i klnących marynarzy. Edgar zatarł z zadowolenia ręce. Czuł się jak w domu. Ta tawerna była dokładnie taka sama, jak te w jego rodzinnym mieście. Kupił piwo i ruszył między marynarzy. Zagadał tu i tam, stuknął się kuflem z jakimś żeglarzem, z innym wypił zdrowie, przechodząc obok stolika rzucił paroma „kurwami”. W końcu dosiadł się do rumianego, brodatego jegomościa w rozchełstanym kaftanie i wdał się z nim w rozmowę.
Po opróżnieniu kufla, uznał że był to stracony czas. Zarówno rumiany marynarz, jak i jego rozgadani, siedzący przy sąsiednim stole towarzysze, nie wiedzieli nic o jego rodakach. Postanowił jednak dać sobie jeszcze jedną szansę. Zagadał do starego, wyglądającego na zmęczonego życiem, marynarza, który co rusz pociągał z glinianej butelki. Oczywiście, zgodnie z przypuszczeniami, o Albiończykach nie dowiedział się nic, jednak uzyskał informacje o środku transportu. Ponoć przeklętym i pechowym statku, ale płynącym na wschód i do tego zawijającym do Dietershafen dnia. Edgar w myślach podziękował Bogini za łaskę i ruszył ku wyjściu.

Chwycił Marię pod ramię i odepchnął dostawiającego się do niej, pijanego w sztok, ochlaptusa. Marynarz zatoczył się i upadł na stolik, wywracając stojące na nim kufle. Reakcją siedzących przy owym stole, podpitych wodniaków było chwycenie pijanego za wszystkie kończyny i ciśnięcie przez całą długość sali. W konsekwencji w tawernie rozpętała się niezła bójka, jednak Edgar i Maria tego nie widzieli. Szybkim krokiem zmierzali na spotkanie z Bauerem, licząc że wynajął jakieś lokum.

***

- Mogłeś, drogi magistrze, znaleźć chyba coś przyzwoitszego - skwitował kwaterę Edgar, owijając się szczelniej kocem. Okno nie miało ani szyby, ani chociażby błony, a okiennica była urwana. Do środka sypał się śnieg. Podłoga była cała w śmieciach i szczurzych odchodach, a prycze, na których mieli spać sprawiały wrażenie, że zaraz się rozlecą.
- Za takie pieniądze, to ciesz się, że masz dach nad głową - burknął czarodziej i przekręcił się na posłaniu, które niebezpiecznie zatrzeszczało. - Trzeba sobie było samemu szukać...
- Pewnie zaraz jeszcze dodasz, że to wszystko moja wina, co? - Edgar był w bojowym nastroju.
- A czyja? To nie ja rozwścieczyłem Bauera...
- A kto chciał odzyskać księgę?
- Zamknijcie się! - ucięła awanturę Maria, ciskając w stronę Edgara butem. Zapanowała cisza. - Dziękuję.

***

Edgar stał na pełnym marynarzy i dokerów nabrzeżu i przyglądał się wpływającemu do portu statkowi. Stojący obok marynarz oznajmił, że statek wypływa za dwa dni. A więc tyle czasu spędzi w Dietershafen wypytując o rodaków i rozglądając się po mieście. Może niziołki dowiedziały się czegoś? A może przypadkowo wpadnie gdzieś na jakiegoś rodaka, który będzie miał jakieś informacje. A może nie czekać i wyruszyć pieszo do Salzenmundu? Edgar czuł się zupełnie zagubiony, nie wiedział co robić.

Hrabina Teufelsberg przybiła do nabrzeża. Dokerzy spiesznie ruszyli po trapach rozładowywać ładunek. Marynarze i najemnicy szli w przeciwnym kierunku, ku tawernom. Albiończyk rozglądał się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby być jakąś personą na statku. Skierował się ku wysokiemu mężczyźnie w trójgraniastym kapeluszu, mając go za jakiegoś oficera.
- Wybaczcie panie, że pytam. Ile policzylibyście sobie za podróż do Emskrank? Zależy mi na bezpiecznej podróży, a statek takową zapewnia.

Tadeus 13-03-2011 16:49

Zagadany oficer zlustrował wzrokiem Albiończyka, przyglądając się dokładnie jego porządnemu, choć mocno zużytemu w szarpaninie odzieniu. Wydawało się, że kalkuluje coś w myślach. Nim zdążył jednak wypowiedzieć żądaną kwotę, niespodziewanie podbiegł do niego jakiś drobny typ o lisiej urodzie, bez ceregieli wciskając się w kolejkę oczekujących.


Szepnął oficerowi coś do ucha. Ten zamarł zdziwiony, w końcu pokiwał jednak z powagą głową.
- Przykro mi, najwyraźniej źle was poinformowano. Na pokładzie Hrabiny nie ma już wolnych miejsc dla pasażerów. Chętnych marynarzy nadal jednak wysłuchamy... - ogłosił zgromadzonym, wycofując się w stronę trapu.
Tylko najbardziej spostrzegawczy - w tym nasz złodziej - zauważyli subtelny ruch, którym schował otrzymaną od posłańca sakiewkę za pazuchę.

Sam posłaniec zresztą równie sprawnie zniknął w zgromadzonym w dokach tłumie. Nie wystarczająco sprawnie jednak, by nie uchwyciły go wyczulone zmysły Edgara. Ruszył za nim, przepychając się zwinnie między wypełniającymi miasto mieszkańcami i przyjezdnymi. Jego rywal był naprawdę zadziwiająco dobry, co oznaczało, że jego pan należeć musiał do osób wpływowych, który stać było na usługi najlepszych w swoim fachu.

W końcu, jak na złość, zniknął gdzieś na placu targowym, mieszając się z tłumem wiernych wylewających się właśnie ze świątyni Sigmara. Nie zdołali podjąć tropu*


Jako że i tak nie mieli już funduszy, by opłacić pokój w podłej spelunie, w której nocowali zeszłej nocy, ruszyli ku niziołczej Poziomce. Drobny lokal okazał się wyjątkowo przytulnym i mile udekorowanym miejscem, zlokalizowanym w dogodnym miejscu zaraz przy miejskiej szubienicy.

W środku powitał ich kolorowy tłumek, złożony nie tylko z halflingów, ale i z przedstawicieli ludzkiej rasy. Czy wszyscy byli związani z tutejszymi przemytnikami? Jeśli tak, to dobrze się maskowali, bywalcy sprawiali bowiem wrażenie najnormalniejszych gości na świecie. A przynajmniej, dla kogoś, kto nie był obyty z takimi środowiskami. Edgar nie bez trudu odkrył jednak ledwo widoczne znaki i symbole, którymi pokryte było wyjście na zaplecze i na piętro. Były zadziwiająco podobne do znaków, jakimi posługiwali się złodzieje w jego ojczyźnie. Według nich pod Poziomką nie tylko dało się zaopatrzyć w narzędzia złodziejskiego fachu, ale i skorzystać z zejścia do podziemnych tuneli, rozciągających się pod miastem.
- Hej, ty, przyjacielu! - zagadał go jakiś zarumieniony od trunków jegomość w kolorowej, bufiastej liberii, w której przypominał błazna. - Może partyjkę kości dla rozgrzewki? - zaproponował, wskazując z przyjaznym uśmiechem miejsce naprzeciwko.

Milo i Nalo zjawili się tam dopiero późnym popołudniem. Nie mieli zbyt dobrych wieści.
- Nic a nic. Znaleźliśmy z kuzynem tylko dwóch albiońskich marynarzy, który odpłynęli już w stronę Marienburga, a ci nic o innych rodakach nie wspominali - rozłożył bezradnie ręce, wylewając z czcią zawartość flaszki do kubka.
- Ale, jeśli tak jak mówicie, mieli wywieść ich na wschód statkiem, to pewnie jeszcze gdzieś tu są. Od tygodnia żaden z nich nie zabierał do Emskrank pasażerów. - dodał, zagryzając aromatycznie pachnącym śliwkowym ciastem.
Nie uszły jego uwadze spojrzenia wygłodniałej trójki.
- Ach, kuzynie! - klepnął radośnie towarzysza w plecy. - Patrzaj jakie z nas niewychowane i niewdzięczne kiepy! Toż widać, że nasi wybawicielie wygłodzeni i brudni, jak co najmniej jakieś uliczne dziady, a my tu popijamy i raczymy się ciastem babuni Mai.
- Kolejeczka ciasta dla naszych przyjaciół! - wrzasnął radośnie do pucułowatej niziołczej służki.
- Jeśli chcecie, to możecie przespać się na górze. Akurat mają chyba wolne pokoje. Damy znać żeście od nas, to wam nic nie policzą.

I tym sposobem jedli, pili i rżnęli karty aż nie nadeszła noc.

Edgarowi śniły się dziwne rzeczy. Gwałtowne akty przemocy mieszały się w jego fantazji z tajemniczymi symbolami i dostrzegalnymi jedynie kątem oka nieznajomymi. Raz to ścigał, nie wiedział jednak kogo, raz to był ścigany przez mgliste, eteryczne sylwetki. W końcu otworzył oczy, dostrzegając niewyraźny, ludzki kształt znikający właśnie w oknie i sypiące iskrami pudełko, pozostawione na środku pokoju. To nagle plunęło fioletowym dymem, wystrzelając ze swoich trzewi dwa puchnące do rozmiarów człowieka monstra. Jedno z nich rzuciło się w stronę jego posłania, drugie w kierunku potężnej sylwetki chrapiącego nadal czarodzieja. Czy i Marii pozostawiono taki prezent? Tego nie wiedział, dostała bowiem osobny pokój po drugiej stronie korytarza.


*Spostrzegawczość 1k100: 79

xeper 14-03-2011 22:08

Na nic się zdały prośby o zaokrętowanie. Wolnych miejsc nie było. Co ciekawe zabrakło ich dopiero, gdy jakiś typ podejrzanej proweniencji, dyskretnie wcisnął oficerowi pękatą sakiewkę. O co chodziło? Kim był ów mężczyzna i jakie pobudki nim kierowały. Edgar postanowił sprawdzić. Gdyby był sam być może by mu się udało, ale jak zwykle miał towarzystwo Marii i grubego, wciąż utyskującego maga. Zgubił lisowatego w tłumie wiernych opuszczających świątynię. Potem jeszcze przez kilka minut kręcił się po placu wypatrując typa, zaglądając w zaułki i uliczki, ale nadaremno. Mężczyzna zniknął na dobre.

Z braku innych perspektyw udali się do Poziomki, wypytać dwa poznane w drodze niziołki, o to, czy dowiedziały się czegoś w sprawie Albiończyków. Karczma była przemytniczą kryjówką i punktem kontaktowym dla różnej maści złodziei, co Edgar odkrył rozszyfrowując subtelne znaki umieszczone w różnych punktach. Co ciekawe, były one bardzo podobne do tych stosowanych w Albionie. Dowodziło to internacjonalności złodziejskiego fachu, co zresztą Edgara zbytnio nie obchodziło.

Niziołków nie było. Ponoć mieli się pojawić po południu. Na propozycję zagrania w kości, rzuconą przez jakiegoś jegomościa, Edgar przystał z chęcią. Wielu pieniędzy nie miał, więc dużo stracić nie mógł, a perspektywa wygrania grosza była bardzo kusząca. Los jednak nie był łaskawy. Mimo początkowego zwycięstwa i zgromadzenia kilku srebrnych monet, w ogólnym rozrachunku Albiończyk stracił wszystko. Ostatnie pięć srebrnych szylingów zmieniło właściciela. Maria spiorunowała wzrokiem niefortunnego gracza, magister coś tam mruczał pod nosem. Zdruzgotany porażką Edgar usiadł przy stoliku w kącie i nic się nie odzywał, patrząc tylko ponuro na wchodzących i wychodzących gości.

Edgarowi zrobiło się nieco lepiej, gdy niziołki oznajmiły, że przez ostatnie dni nikt nie płynął na wschód. A więc istniało duże prawdopodobieństwo, że jego rodacy wciąż są w mieście. Trzeba się było za nimi koniecznie rozglądnąć. Drugą, bardziej wymierną korzyścią było zakwaterowanie i wikt w gospodzie. Niziołki zatroszczyły się o to, aby niczego im nie brakowało. Dzięki temu najedli się i napili za darmo, dostali nawet pokoje, aby wygodnie przespać noc.

Niespokojny, pełen zjaw i tajemnic sen, został nagle przerwany. Ktoś był w pokoju! Edgar, nie do końca rozbudzony, dostrzegł podobną do zjaw ze snu, sylwetkę znikającą za oknem. Na środku pokoju coś eksplodowało. Snop iskier i obłok purpurowego dymu na chwilę przesłonił Edgarowi widzenie. Potem z dymu uformowały się dwie koszmarne sylwetki stworzeń, przypominających tłuste, oślizgłe larwy. Tylko wielkości człowieka.
- Bauer! Uważaj! - krzyknął Edgar do wciąż śpiącego maga, a potem wyrwał z pochwy pałasz. Bauer, gdy zobaczył co się dzieje, krzyknął przeszywająco i spadł z łóżka. Na czworakach przeciął pokój i skrył się pod stołem, równocześnie zasłaniając się stołkiem. Edgar westchnął. Jak zwykle zero pożytku...

Jedna z poczwar rzuciła się na Edgara. Machnął ostrzem, które z obrzydliwym mlaskiem wgryzło się w ciało. Z rany wypłynęła gęsta, różowa maź, która oblepiła ostrze pałasza. Edgar machnął nim aby pozbyć się wydzieliny. Odskoczył przed atakującym stworem. Drugi skok i był na łóżku. Poczwara odwracała się powoli. Pchnięcie i kolejna rana pojawiła się na ciele stwora. W tym czasie Bauer wrzeszcząc wypadł spod stołu i niemal wyważył drzwi. Druga poczwara, pozostawiając za sobą bladoróżową wstęgę śluzu, wypełzła na korytarz.

Tymczasem potwór, z jakim walczył Edgar był już bardzo osłabiony. Mimo to zaciekle atakował. Ostatnim wysiłkiem, już padając, zdołał dosięgnąć łydki Edgara, w którą mocno się wgryzł. Albiończyk szarpnał nogą i zepchnął potwora na ziemię. Rana krwawiła i piekła. O Bogini, byleby tylko nie wdało się jakieś zakażenie, pomyślał i kuśtykając wyszedł z pokoju, w pogoni za potworem ścigającym czarodzieja. W drzwiach naprzeciwko stała Maria i niezbyt przytomnie patrzyła na całą sytuację.
- Coś nas zaatakowało - szybko wyjaśnił Edgar. - Nic Ci nie jest?
- Nie... Kto? Co was zaatakowało?

- Nie wiem, jakieś przerośnięte larwy. Jedna jest martwa, druga ściga Bauera... - odpowiedział. Przerwały mu hałasy dochodzące z dołu, z głównej izby. Pognał na dół, sprawdzić co się dzieje. Maria za nim. Tłumek domowników otaczał z wszystkich stron poczwarę, tłukąc czym popadnie. Edgar widział patelnię, stołek, wałek i kuchenny tasak. Bauer kulił się w rogu sali, wciąż zawodząc. Nie minęła krótka chwila, a stwór leżał martwy, w kałuży różowego śluzu. Potem rozpłynął się w obłok fioletowego dymu.

- Bauer, jesteś magiem. Wiesz co to było? - domagał się wyjaśnień Edgar, gdy już siedzieli przy stole i raczyli się brandy.
- Demon, jakiś jego rodzaj - odparł mag niezbyt odkrywczo.
- Aha, a myślałem że gatunek biedronki. Fucking hell, to nas chciało zabić, a ty po prostu stwierdzasz, że demon. Kto to mógł nasłać? Dlaczego? - Edgar obejrzał po raz kolejny drewniane pudełeczko z runami wygrawerowanymi w środku. Bauer tylko wzruszył ramionami i wypił do dna.
- Useless chap - mruknął Edgar. Do stolika podszedł właściciel. Minę miał nietęgą.
- Wiecie jak jest... - powiedział, siadając. - Dobrze by było, jakby wieści o tym nie rozeszły się... Nie potrzeba nam na głowach straży ni łowców czarownic. Wiecie o czym mówię?
- Aye. Jasne, nie ma sprawy - Albiończyk klepnął go pocieszająco po ramieniu. Potem zwrócił się ku Bauerowi i Marii. - Coś się dzieje wokół nas. Nie wiem co i nie wiem dlaczego. Najpierw ten typek w porcie, teraz to. Możliwe, że to baron i Braun, ale nie ma dowodów, chociaż demony mogą być sprawką tego ostatniego. Co powiecie?

Tadeus 30-07-2011 10:29

Czarodziej podrapał się po głowie i zafrasowany zajrzał do kufla, jakby to właśnie tam spodziewał się odpowiedzi..
- Mój drogi towarzyszu... przyjacielu... - zaczął mentorskim tonem, unosząc w górę mięsisty paluch. - Czyżbyś w ostatnim czasie posrożył się przypadkiem z jakimś innym plugawym przywoływaczem demonów i zapomniał nam o tym wspomnieć? - tu poczynił wymowną pauzę. - OCZYWIŚCIE, ŻE TO TEN PRZEKLĘTY KOZOJEBCA, BRAUN! Jesteśmy straceni! Odnalazł nas!!! - wydarł się gwałtownie i poderwał z miejsca, biorąc już namiar na drzwi przybytku.
- Siedź! - ucapiła go w porę za poły Maria, sadzając mocno na krześle. - Nic nam po panice. - uważnie rozejrzała się po wnętrzu. - Jak nam podrzucili coś we śnie, miast nas po prostu ubić, znaczy, że jest ich mało, albo są słabi.
- No patrzcie, jaka nam się wyborna śledcza znalazła - zadrwił mag. - A może po prostu wolą byśmy zaznali tysiąca lat mąk w żołądku demona, niż szybkiej śmierci od stali? He?
- A może to zbieg okoliczności? -
Edgar sam nie wierzył w to co powiedział. - Może wzięli nas za kogoś innego...
Czarodziej rozchylił usta, jakby chciał to jakoś trafnie skomentować. W jego oczach zalśniły iskierki rozbawienia. Chrząknął.
- Sugerujesz więc... Drogi Edgarze... - zawahał się. - Ze w tej oto szlachetnej mieścine kryje się przypadkiem inna grupa nękana przez innego demonologa i nas z nimi... przypadkiem pomylił? Wyborne! - mag klasnął w dłonie, parskając. - Skorośmy tacy podobni, to trzeba nam już tylko przekonać naszego demonologa, że oni to my i wyswobodzimy się z kłopotów! Do dzieła!
Machnął ręką i przewrócił oczami.
- Ja wam mówię... - podjął mag już na serio. - Że powinniśmy się czym prędzej stąd wynieść i przestać pędzić dopiero, gdy dotrzemy do gór!
- Podróżować dalej? A niby za co? - wcięła się Maria. - Wszystko żeście przepili i przegrali!
- Ja się stąd nie ruszam -
Albiończyk uderzył ręką w stół. - Muszę odnaleźć moich rodaków.

- No to postanowione! - strażniczka zatarła dłonie. - Zostajemy!
Bauer zajęczał boleśnie, ale nie ośmielił się już nic powiedzieć.
- To od czego dzisiaj zaczynamy? - kontynuowała z entuzjazmem Maria. - Na zewnątrz już chyba świta. - wskazała przez okno na mroźną, wilgotną szarugę.


- Już wiem. Zaokrętujemy się na ten przeklęty korab - Albiończyk zaczął snuć swój nowy plan. - Musimy tylko zdobyć jakieś przebrania. Podamy się za marynarzy. Ale jest mały problem...
Edgar popatrzył na Marię.
- Kobieta na pokładzie przynosi pecha i gniew morza. Będziesz musiała podać się za jakiegoś majtka... A ty, Bauer, z całym szacunkiem, nie wyglądasz na marynarza... Masz jakiś pomysł, co z tym zrobić? Może użyjesz swoich sztuczek, co?

- Sztuczki?! - oburzył się czarodziej. - Nie jestem jakimś błaznem od jarmarcznych figli! Władam prawdziwą magiją! Siłą wielce nieprzewidywalną i groźną, gdy używa się jej do tak błah...
- Bauer... - zajęczała zmęczona wywodem Maria. - Coś wymyślimy. - dodała z naciskiem.

Z załatwieniem odpowiednich przebrań nie było żadnego problemu. Na targu z chęcią wymienili ich porządne odzienie na liche marynarskie odpowiedniki. Tylko Bauer pozostał w swych obszernych opływowych szatach, uśmiechając się przebiegle. Niewątpliwie coś kombinował.
- Patrzajcie go, jaki wyszczerzony - skomentowała kąśliwie Maria, poprawiając na sobie wprawnie chłopięcy przyodziewek. Najwyraźniej przebieranie się za mężczyzn nie było dla niej nowizną.
- A po cóż mi się przebierać, jak jakowemuś łotrowi spod ciemnej gwiazdy? I tak żadne, nawet najbardziej liche szmaty nie ukryją mej obszernej wiedzy, oczytania i klasy, którymi promieniuję całą mą szlachetną sylwetką! - dumnie poprawił pas, nadymając podbródki.
- Taaaa, Edgar, stawiam złocisza na to, że jego pierwszego wyrzucą za burtę...- zakpiła strażniczka.

***


- Na Siedem Morskich Wiatrów! Cóż to za żałosne zbiegowisko lądowych szczurów! - kapitan Grand, właściciel Hrabiny Teufelsberg przeszedł przed szeregiem chętnych, stukając drewnianą nogą o bruk. Jedyne sprawne z obu oczu dziko skakało po rekrutach, przeszywając ich sondującym spojrzeniem.
- Ty! - wrzasnął nagle, wskazując Marię nasadzonym na zdruzgotaną rękę hakiem. - Nie jesteś aby za młody, co?! Skóra u ciebie gładka jak u panienki! Widać, żeś gołowąs niepoznaczony północnymi wiatrami! Gdzie żeś wcześniej pływał?!
- Ehm...? Na Południu... w Tilei? - zaryzykowała modulowanym, niskim tonem*.
- A ty?! - wskazał z oburzeniem na kałdun Bauera. - Najmujesz się łódź dociążać, czy jak?!
- Ja? Ja mój szanowny kapitanie nazywam się Mistrz Astratus i badam gwiazdy. Widzicie, przybyłem tutaj, ponieważ przez następne noce Mędrzec Mummit... stać będzie w zenicie, co dla żeglugi jest wielce niekorzystnym znakiem, bo... ehm... grożą wam drgania astralne Mannslieba i związane z nimi pływy i zwodnicze opary...*
Kapitan wytrzeszczył jedyne sprawne oko.
- A ty? - zapytał już bez nadziei Edgara. - Czemu miałbym ciebie zabrać?

*Ogd 2k100: 46, 50

xeper 02-08-2011 19:07

Edgar wdział na siebie skórzane, przetarte spodnie. Pod nie założył grube, wełniane kalesony, które niemiłosiernie drażniły skórę. Co chwila drapał się po udach, tyłku albo kroczu, co wcale nie poprawiało mu nastroju. Miał na sobie też kurtkę, którą sprzedawca zachwalał, jako wykonaną z prawdziwej skóry norskiej foki. Jak dla Edgara, to skóra prawdopodobnie pochodziła z jakiegoś podmiejskiego burka, który miał to nieszczęście, że utopił się w szambie garbarza. W każdym bądź razie, kurta wyglądała fachowo i Edgar mógł uchodzić za zaprawionego w tysiącu sztormów, marynarza. Na głowie miał chustę, przyozdobioną broszą w kształcie trójzębu, symbolu Mananna. Ta na szczęście.

- Do kroćset!
- Na sto beczek rumu!
- Hej, wy tam, lądowe szczury!
- Dajcie mi tu kubek grogu, wy zawszone trytony!
–idąc w kierunku portu, ćwiczył różne zasłyszane przez lata, marynarskie powiedzonka. Starał się też poruszać niczym stary wilk morski, kołysząc się z boku na bok, jakby cały czas znajdował się na targanym falami pokładzie. Efekt musiał być komiczny, bo zarówno Maria, jak i Bauer, w pewnym momencie wybuchnęli śmiechem.
- Fucking hell – Edgar zrobił urażoną minę i natychmiast wrócił do normalnego sposobu poruszania się. – Cóż w tym śmiesznego? Zależy mi wielce na tym, żeby się na ten statek dostać! Będę się imał wszystkiego, byle się zamustrować.

W porcie, stanęli w szeregu ludzi chcących znaleźć zatrudnienie na Hrabinie. Za bardzo nie wyróżniali się, poza magikiem, który z tylko sobie znanych powodów, nie przebrał się. Cała grupa śmierdziała tanim tytoniem i jeszcze tańszym alkoholem. Zarośnięte i obite mordy patrzyły z nadzieją na przechadzającego się przed szeregiem jednonogiego, jednorękiego i jednookiego kapitana. Ciekawe czy ma też tylko jedno jajko? – pomyślał Edgar i stłumił wybuch śmiechu. Kapitan właśnie przepytywał Bauera, który coś bredził. Ale o dziwo, owe brednie chyba do kapitana przemawiały.
- Mnie? – Edgar zrobił zdziwioną minę, jednak zaraz odzyskał rezolutność. – Aye. Może dlatego, że znam się na żegludze? Z rodziny od pokoleń pływającej po Morzu Szponów pochodzę. Ale mój marynarski honor schowam głeboko do kieszeni i gotów jestem nawet pokład szorować, gdyż zależy mi na pływaniu pod tak znamienitym kapitanem i na takim statku jak Hrabina. To jak będzie, kapitanie?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:08.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172