lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Literatura (http://lastinn.info/literatura/)
-   -   [recenzje] Wyzwanie 2017 - 12 książek w 12 miesięcy (http://lastinn.info/literatura/16777-recenzje-wyzwanie-2017-12-ksiazek-w-12-miesiecy.html)

Tabasa 27-05-2017 08:51

Mats Strandberg - Przeklęty Prom 11/12
Gatunek: Thriller/Horror

czytelniczy fast food


Od momentu zapowiedzi tej książki, czekałam na nią z niecierpliwością, gdyż miał to być jeden z ciekawszych thrillero-horrorów tego roku - sama fabuła też zachęcała, bo oto zagościliśmy na promie "Baltic Charisma", który płynie ze Szwecji do Finlandii, a na pokładzie którego pojawiło się Zło. Pasażerowie zaczynają ginąć, jedni stają się bohaterami, z innych sytuacja wyciąga to, co najgorsze. Fabuła naprawdę miała potencjał, jednak w moim odczuciu autor jej nie udźwignął.

Pierwsze, co mnie delikatnie zraziło do tej książki, to styl Strandberga. Używanie pojedynczych zdań, by podkreślić dynamikę sytuacji jest ok, ale kiedy trafiasz na takie zbitki niemal non stop, zaczyna to nużyć. Momentami czułam się, jakby autor pisał telegram, a między kropkami wizualizowałam sobie słowo "STOP". Nie wiem, może to wina tłumaczenia, jednak mnie to mierziło i nie potrafiłam czerpać aż takiej przyjemności z lektury, jakiej bym oczekiwała.

Książka skonstruowana jest tak, że na jej przestrzeni poznajemy losy kilku bohaterów, z którymi mi osobiście jakoś ciężko się było utożsamić i tak naprawdę nie miało dla mnie znaczenia, czy przeżyją, czy zginą (zaliczam to in minus), a kiedy Strandberg odsłonił wszystkie karty i pokazał, kto jest głównym antagonistą, opadły mi ręce. Nie będę tu spojlerować, bo ktoś może chcieć przeczytać książkę i wyrobić sobie własne zdanie, ale jak dla mnie to Zło, które autor zaprezentował, jest delikatnie mówiąc "od czapy" .

Jak na horror, niewiele tu straszenia (albo mnie już nic nie rusza), znajdzie się jednak trochę obrzydliwości dla fanów gore, choć to też nie jest gore w wydaniu ekstremalnym. Tak, jak pisałam wcześniej, można było z tego zrobić świetny horror (zamknięta przestrzeń bez możliwości ucieczki), ale przedstawione przez autora rozwiązania popchnęły tę książkę na zupełnie inne tory, niż to sobie wyobrażałam. Dla mnie to typowy średniak, chociaż po lekturze "Promu" raczej nie zdecyduję się sięgnąć po inne dzieła Szweda. Książka do przeczytania i zapomnienia.

Alaron Elessedil 30-05-2017 14:08

Marta Kisiel - Nomen Omen


Super, polecam wszystkim
19/12


Cytat:

Oficjalnie stałem się fanem Marty Kisiel i jej książek. Już nie mogę się doczekać kiedy dorwę w swoje ręce "Siłę Niższą", ale po kolei. Najpierw "Nomen Omen".

Poczytałem kilka recenzji jeszcze przed zakupem tej książki i chyba lekko nastawiłem się na nieco słabszą zabawę. "Dożywocie" zgarniało świetne recenzje, natomiast "Nomen Omen" troszeńkę gorsze. Pojawiały się nawet komentarze: "To nie to samo, co Dożywocie".

Jestem po lekturze (dobry tydzień) i stwierdzam, że to rzeczywiście nie to samo, co poprzednia oceniana przeze mnie pozycja...
Ma przykładowo innych bohaterów, dzieje się w innym miejscu i akcja zupełnie nie przypomina przygód Konrada Romańczuka. Jak ktoś chce drugiego "Dożywocia", to niech je sobie przeczyta jeszcze raz. Zapewne będzie się bawił tak samo świetnie jak za pierwszym razem.

Ta pozycja jest inna, ale określenie to nie jest nacechowane negatywnie. Przeciwnie. W żadnym wypadku nie jest to kserokopia, postacie są całkowicie nowe, a Marta Kisiel zręcznie zrywa z tak popularną bohaterką-pięknością, za którą oglądają się wszyscy. Przeciwnie. Salka Przygoda to pierdoła z kilkoma nadprogramowymi kilogramami. Za to niezwykle charakterna i charakterystyczna. Żywa, nieco pechowa.

Nie będzie wielkim zdradzaniem treści, jeśli powiem, iż jest to książka składająca nieznaczny ukłon w kierunku kryminału. Może powinienem powiedzieć raczej dygnięcie lub skinienie. Przede wszystkim jest to jednak przygoda okraszona humorem. Nierzadko czarnym. Niemniej kilkukrotnie zdarza się wyraźny, uderzający przekaz zmuszający do zastanowienia się nad pewnymi kwestiami.

Parafrazując "klasyka": jeśli zobaczysz, że na "scenę" wkracza kobieta nazywająca się Matylda Bolesna, to wiedz, że coś się zaczyna dziać.
Bezkonkurencyjnie. Matylda Bolesna jest moją bezwzględną faworytką. Uwielbiam tę postać wraz z jej wszystkimi atrybutami!

Podsumowując, nie porównuję dwóch książek Marty Kisiel ze sobą i nie powinno się tego robić tylko dlatego, że na okładce jest to samo nazwisko. Nie jest to ani kontynuacja, ani wyjaśnienie poprzednich zdarzeń. Jest to osobna historia zasługująca na rozpatrzenie jej dokładnie tymi samymi kryteriami, jakimi ocenia się całkowicie inne książki, całkowicie innego autora o całkowicie innej tematyce. Ponieważ tak to właśnie z nimi jest.

Moja subiektywna ocena jest deczko niższa niż w przypadku "Dożywocia", lecz nie przez porównanie, tylko przez to, iż tamta pozycja po prostu mnie zachwyciła. Ta podobała mi się w sposób bezwzględnie nadzwyczajny.

Ardel 31-05-2017 19:25

Dom z liści - Mark Z. Danielewski
*?*?*?*? - Nie mam bladego pojęcia?
A jak muszę, to: ****** - fajnie się czytało

Czym jest Dom z liści? Otóż, żeby wyjaśnić to najłatwiej jak się da, to książka, która jest esejem na temat filmu. Esejem, który jest komentowany przez Johnny'ego Wagabundę na podstawie pozbieranych materiałów na tenże esej, który jest napisany przez Zampano. Esej o filmie, który wymyślił Zampano. Na podstawie dzieł prawdziwych. I wymyślonych przez Zampano.

Dwie ważne kwestie - książka nie jest typową literaturą, to raczej eksperyment literacki; nie jest to łatwe do przeczytania. Nie dlatego, że jest nieciekawe czy nudne. Co to, to nie. Ale dlatego, że ma ciężką formę - poważnego eseju naukowego z tysiącem źródeł. Dodatkowo autor zaszyfrował czy ukrył w książce dużo ciekawostek i ich odkrycie, jeżeli ktoś chce się pomęczyć, zajmuje czas i uwagę. Dodatkowo autor bawi się składem i łamaniem tekstu (czy jak się to profesjonalnie nazywa), przez co czasem dostajemy dziwny dla oka miszmasz.

Ale o czym to w ogóle jest (bo z poprzedniego opisu nic a nic nie wynika)? Film, Relacja Navidsona, opisuje historię rodziny, która wprowadza się do dziwnego domu. Ta historia jest najciekawsza, jednak gdy czytamy o fabule filmu, przerywana jest ona bardzo obszernymi (i profesjonalnie i dokładnie przygotowanymi) omówieniami od strony filmoznawczej, literackiej, filozoficznej, psychologicznej... Jak najbardziej uwiarygodnia to książkę, ale przedłuża czytanie i sprawia, że robi się to trudne.

Drugi wątek, najbardziej enigmatyczny, to historia Zampano, która jest niezwykle pobieżnie omówiona i są to zazwyczaj spekulacje. Na temat tego człowieka można się co nieco dowiedzieć ze wstępu książki oraz z okrawków wrzuconych na końcu - jakichś wierszy, notatek i innych, które nie znalazły się w eseju.

Trzecim wątkiem jest historia Wagabundy, który komentuje esej, zbiera go do kupy i w komentarzach bardzo często popada w dygresje o swoim życiu. Wątek jest mocno pornograficzny i mroczno-psychodeliczny.

Czwartym wątkiem, który można przez przypadek pominąć, jest historia matki Johnny'ego, która pisze do niego listy z wariatkowa. Wątek smutny, ciekawy i dający nieco wyjaśnień co do zachowania i historii Wagabundy.

Komu mogę polecić? Lubiącym dziwne książki, zagadki i odkrywać nowe rzeczy oraz mającym sporo czasu. Komu nie polecam? Lubiącym książki z fabułą i takie, którym da się przypisać gatunek.

O pewnej dziewczynce i jej podróży wokół krainy czarów na okręcie własnoręcznie wykonanym - Catherynne M. Valente
***** - nawet, nawet

Tutaj dla odmiany książeczka dla dzieci/młodzieży. Baśń podobna do Alicji w Krainie Czarów, jednak z posmakiem Valente, czyli posmakiem szalonej baśni, erotyzmu (wciąż jest dla dzieci, ale jakiś taki posmak tego tam czuć) i dziwnej tęsknoty.

Standardowo dziewczynka trafia do świata czarów i ratuje go przed okrutną królową. Tylko jak! I jaką okrutną królową! Nie będę przytaczał fabuły, ale jest to naprawdę książeczka, którą czytało się bardzo przyjemnie i z zapartym tchem. Ocena jest jednak niska z najważniejszego powodu - książka jest zbyt dojrzała dla dzieci, dla młodzieży może być częściowo niezrozumiała, a dla starego wygi jak ja jest zbyt dziecinna.

Zapatashura 03-06-2017 21:38

9/12

R.A. Salvatore - Hero


*** - kiepściucha, ale były momenty

Bob Salvatore nigdy nie otrzyma literackiego nobla, ale z drugiej strony regularnie obsiaduje listy bestsellerów New York Timesa. Tym samym nie można mu zarzucić, że jego książek nie da się czytać. Da się - lekko i bezboleśnie, niczym zjedzenie hamburgera w przerwie na lunch.
Osobiście Salvatore'a całkiem lubię, za opowieści pełne wartkiej akcji, świetnych scen walk i ponurych intryg. W tym Bob jest wcale niezły. To w czym Bob sobie nie radzi, to w tworzeniu dobrze zarysowanych charakterologicznie postaci. Zaś już zupełnie fatalny jest w pisaniu dramatów i filozofii. Witamy w książce "Hero", w której autor postawił na swoje najsłabsze strony! I to czuć.
Drizzt Do'Urden już dawno stał się żartem w kręgach ludzi zaznajomionych z Zapomnianymi Krainami. Według mnie nie z własnej winy - raczej obrzydziła go tona kopii, które wylewają się z lewa i prawa. Szlachetny drow, jedyny dobry przedstawiciel swej rasy, który usiłuje jakoś przeżyć w mieście intryg, okrucieństwa i wszechobecnej wrogości nie był wcale takim głupim i sztampowym pomysłem. Po prostu dzisiaj wydaje się, że w co drugiej sesji ktoś chce grać taką postacią "pod prąd" - dobrym drowem, pokojowym orkiem, bogobojnym diablęciem. Pomysł się trochę sprał.
Tak samo sprał się Drizzt, który jest Batmanem DnD. Ile razy można ganiać za Jokerem (o, przepraszam - Entrerim) i płakać, że zabito ci rodziców? W końcu robi się to nudne. Co gorsza, niektórzy autorzy wpadają na genialny pomysł, żeby Batmanowi (bogatemu dzieciakowi, któremu odbiło po tragicznej śmierci mamy i taty) nadać GŁĘBI. Żeby miał rozterki natury moralnej i emocjonalnej. Ręka do góry każdy, kto woli zamiast oglądania Batmana kopiącego tyłki złoczyńcom, oglądać Batmana płaczącego w poduszkę. Co? Nikt? No właśnie.
"Hero" to taka książka, w której Drizzt płacze w poduszkę. Cały świat mu się zawalił i teraz cierpi, jak jakiś Werter. Ponieważ to świat fantasy, to depresja jest magiczna, taka z demonicznej otchłani, co jakoś nie czyni jej ciekawszą, za to zdecydowanie głupią. I nieoryginalną, bo cały motyw książki został już raz napisany, praktycznie kropka w kropkę. Przez kogo? Przez Boba Salvatore'a, który równie nudny pomysł przyłożył do potwornie nudnej postaci Wulfgara.
To co jakoś tę książkę ratuje, to wszystkie te rozdziały, w których Drizzta nie ma. W nich Salvatore rozbudowuje świat Zapomnianych Krain, opisuje intrygi demonów, drowów a nawet bogów i ogólnie robi to, w czym jest dobry. Niestety nawet świetnie doprawiony i udekorowany pyszną surówką, spalony stek pozostaje spalonym stekiem.
A w ramach zgniłej wisienki na torcie, tytułowym Bohaterem, wcale nie jest Drizzt Do'Urden. Jest nim Artemis Entreri, niegdyś klasyczny bondowski złoczyńca, tak zły i bezlitosny, że był zwyczajnie cool. Już nie jest - stał się kolejnym nudnym bohaterem, z kobietą u boku i ludźmi do uratowania. Ech...

Leoncoeur 06-06-2017 13:18



7/12
Hel-3 - Jarosław Grzędowicz

gatunek: cyberpunk



****** - Fajnie się czytało

Książki kupuję wyjątkowo rzadko, zasadniczo tylko na Targach Książki co roku, jak tam jestem (nie zawsze). Tym razem coś mnie podkusiło do najnowszej Grzędowicza, bo siedzę ostatnio mocno w klimacie cyberpunka.

Jest rok 2058, reporter Norbert żyje z kilkuminutowych eventów kręconych przez siebie i puszczanych w MegaNet, ale ma wyższe aspiracje niż śmiechowe filmiki jak ktoś na rowerze rozbija się na latarni. Centrum akcji ze strzelanin terrorystycznych, etc - to raczej jego żywioł. W pogoni za eventem srogiego poziomu wplątuje się w coś niemiłego, ktoś pomaga mu, werbuje go. Daje możliwość zrobienia eventu na księżycu w związku z czymś przełomowym dla świata (źródło energii tak mocne, ze kilka ton produktu pokryłoby roczne zapotrzebowanie USA).

Pierwsze co wezmę na warsztat to świat i realia: naprawdę w porządku. Nie jest łatwo wykreować przyszłość aby wszystko banglało, było logiczne i tworzyło jakiąś spójną rzeczywistość wybiegającą poza to co mamy tu i teraz. W Hel-3 te aspekty są ciekawie zarysowane. Z jednej strony jest tylko tło, ale już rzeczy ważne dla głównego bohatera są opisane szczegółowo. Np kwestia demografii, migracji ludzi do miast i nowej subkultury. Ładnie zarysowane getta 'wiochmanów', którzy potworzyli je w zeszłowiecznych blokach z wielkich płyt po zmasakrowaniu polskiej wsi powszechnym podatkiem katastralnym. Nie poddający się regulacjom dot. zakazu produkcji żywności. Będący antysystemowi, tworzący nawis socjalny i hardniszę w jednym. Fajnie oddany klimat i ciekawie opisane.
Podobnie w klimacie technologii AD 2058 wiele rzeczy zrobionych tak, ze ma to rączki i nóżki. Pomiędzy tym podawane tylko nazwy sprzętów jakby nie było sensu rozwodzić się nad nimi, bo są czymś powszechnym. A wiele kwestii całkiem pominiętych. Gdyby jakikolwiek pisarz miał zamiar rozpisywać się nad najdrobniejszymi szczegółami jak wygląda świat szeroko pojętego cyberpunka, to masakra. Zawsze trzeba nad czymś rozpisać się mocniej, nad czymś mniej, coś pominąć, coś jedynie zasygnalizować. Ważne jak to się zrobi, co wybierze, jak wybór szczegółowego rozpisania czegoś ma się do fabuły. I Grzędowicz tu dał radę, zrobił to naprawdę okey.

Sama fabuła niby w porządku, a nawet do pewnego momentu bardzo dobra (choć nierówna), totalnie jednak wszystko zmasakrowane zakończeniem. Ono byłoby nawet ciekawe i dające do myślenia. Mogłoby być wisienką na torcie tej fabuły, bo jest całkowicie nieoczekiwanym skrętem jak w rollercasterze. Problem w tym, że w tej formie jak to jest napisane, to brakuje tu pasów i czytelnik zamiast wydyszeć "wow" po zatrzymaniu się kolejki, wypada na tym zakręcie i nie jest mu za blisko do poczucia szczęścia i spełnienia.

Spojrzałem na to jednak bardziej dokładnie i nie wiem czy tu Grzedowiczowi należy się koniecznie krytyka.

Właściwa akcja (po zaprezentowaniu bohatera, realiów 2058 r, oraz pewnych wydarzeń jakie Norberta dopiero wpychają w główny nurt fabuły) zaczyna się dopiero po połowie książki. Potem następuje umiejscowienie Norberta w pewnej społeczności, treningi, przygotowania i dopiero raptem na 100 stronach właściwa część fabuły... Aż bije po oczach ta nierówność. Brakuje naprawdę soczystego rozwinięcia wątku głównego, który nie będzie ostrzegał przed nieoczekiwanym zakrętem finału, ale nada mu więcej sensu, głębi itp.

Tu poczułem się jakbym oglądał "Szósty Zmysł" z Willisem, ale relacje Cole'a i dr Malcolma (na końcu ogarniającego, że jest duchem) trwają 20 minut filmu.
Albo Grzędowicz się zgubił i stracił wenę na pisanie... albo - no właśnie, coraz częstszy problem dla niezdyscyplinowanych pisarzy przy wymagających wydawcach. Twardy deadline potrafi wiele zniszczyć.
Tak to widzę, choć to tylko subiektywne przypuszczenie.

Pomimo to, książka jest bardzo dobra. Przynajmniej mi, chwilowo zafiksowanemu na cp, się podobało i z czystym serduchem polecam.



Leminkainen 12-06-2017 02:26

5/12
Wrocławskie osiedla - Osobowice i Rędzin - wczoraj i dziś

Krystyna Wilczyńska

****** - fajnie się czytało

Tym razem książka o dosyć wąskim temacie.
Jak dla mnie doskonały opis historii dwóch wrocławskich osiedli. (które większości wrocławian kojarzą się głównie z cmentarzem i smrodem pól irygacyjnych)

Oprócz interesującego omówienia historii osiedla poczynając od wniosków z wykopalisk archeologicznych posiada także sporo interesującego materiału na temat historii powojennej co pozwala z zainteresowaniem przeczytać o tym jak pierwsi mieszkańcy radzili sobie z problemami życia na "ziemiach odzyskanych", napadami rosyjskich maruderów, zaminowanymi polami (od tego kierunku spodziewano się głównego natarcia więc tu przygotowano obronę Festung Breslau) czy czteroizbową szkołą która z braku innych możliwości musiała funkcjonowac w systemie czterozmianowym.

Ogólnie książka ciekawa, choć ze względu na dosyć wąską tematykę wątpie czy znajdzie się tutaj wielu chętnych by po nią sięgnąc :wink:

Mira 12-06-2017 08:27

4/12
Kot, który spadł z nieba - Takashi Hiraide


****** - fajnie się czytało

Książka już została zrecenzowana przez Lemiego, więc jakby ktoś chciał mieć porównanie, to tutaj link.


Co ja o niej mogę powiedzieć? Proza japońska, nawet ta popularna, jest specyficzna - cechuje się trochę innym tempem akcji, innym typem opisywania czy czasem nawet percepcji świata. Jest to ciekawe doświadczenie czytelnicze, dlatego warto chociaż raz w życiu po taką książkę sięgnąć.
Historia kota, który spadł z nieba to idealny przykład właśnie takiej "japońskości" - ot, para ludzi wiedzie sobie normalne życie gdzieś tam w niedużym domku na peryferiach miasta i mimo że ich żywot jest monotonny i uporządkowany, potrafią w swojej egzystencji znajdować rzeczy, którymi się zachwycają - a to gra światła na uliczce, a to jakieś ważki, a to... no właśnie - kot. Parę małżonków zaczyna odwiedzać kotka imieniem Chibi i choć nie robi tego specjalnie, to całkowicie "owija ich wokół swojej kociej łapki". ;) Można powiedzieć, że dla kociarza to nic nowego, jednak trzeba przyznać sposób prowadzenia narracji jest naprawdę urokliwy.
Niemniej im dalej w książkę, tym mój zachwyt nad nią malał. Nie mówię, że mi się nie podobała - podobała mi się bardzo, jednak znając już trochę japońskiej prozy stwierdzam, że rozwiązanie zawiało mi sztampą, mimo że miało być pewnie intrygujące w odbiorze.
Ponadto w moim odczuciu do mistrza Murakamiego trochę autorowi brakuje. Czego? Przede wszystkim filozoficznej głębi - nienarzucającej się, ale w przypadku Murakamiego potrafiącej naprawdę wywrócić postrzeganie świata na lewą stronę.
Niemniej książkę polecam. Warto ją przeczytać choćby po to, by przypomnieć sobie jak piękne potrafią być "małe" radości dnia codziennego i jak niezwykła jest natura, która nas otacza. No i koty. Koty są super. :cool:

Evil_Maniak 15-06-2017 09:58

6 / 12



*** - trzy gwiazdeczki

To była moja pierwsza przygoda z Geraltem (gry komputerowej nie liczę, zupełnie inne medium), nigdy nie czytałem, słyszałem wiele i być może to był problem. Fabuły nie mam nawet zamiaru streszczać, zapewne wszyscy liczanie i liczarki przeczytali Krew Elfów za czasów swojego dzieciństwa czy też młodzieżówki i dokładnie wiedzą o czym jest ta książka. Od dłuższego czasu chciałem dołączyć do tego grona i przeczytać wreszcie przygody Wiedźmina. Miałem dość wybujałe oczekiwania, zwłaszcza, iż wielu z moich znajomków uważa Sapkowskiego za pół-boga literatury fantasy. Najprawdopodobniej to był właśnie problem, oczekiwałem zbyt wiele, liczyłem na wartką akcję, liczyłem na wspaniałe doświadczenie literackie, a spotkałem się jedynie z bardzo średnim czytadłem. Nie mam nawet zamiaru kontynuować czytania dalszych przygód Geralta. Sama fabuła wydaje się dla mnie zbyt ugrzeczniona, spokojna, mało brutalna. Zapewne świat Młotka zbyt wpłynął na moje preferencje i ustawił poziom brutalności na za wysokim poziomie, nie wiem. Może to też być wpływ faktu, iż Geralt jako główna postać występuje w tej książce bardzo sporadycznie. Wiecznie w ukryciu, gdzie po stoczeniu jednej walki w wodnych odmętach i wychędożeniu jednej akademiczki znowu znika. Skupiamy się bardziej na Ciri. Wiem z dobrego źródła, że jej historia i jej wpływ na dalsze losy historii są o wiele ważniejsze niż samego Geralta, ale no coż… Nie tego chciałem od książki o Wiedźminie. Czuje się teraz tak jakbym przeczytał prolog do świetnej historii, ale ten prolog zwyczajnie mnie zachwycił na tyle, abym chciał poczytać dalej.

Leminkainen 28-06-2017 17:12

6/12
Przeżyj!

Zapiski z Festung Breslau i polskiego Wrocławia 1945– 1947. Relacja świadka

Ursula Waage


****** - fajnie się czytało

Książka (a właściwie książeczka - niecałe 100 stron) mnie zainteresowała od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem.

Wspomnień z Festung Breslau zostało parę opublikowanych, przede wszystkim są dwie autorstwa księży (Paikerta i Lassmanna), wspomnienia żołnierza Luftwaffe Hugo Hartunga oraz wspomnienia generałów Hansa von Ahlfena i Hermann Niehoffa (dowódców twierdzy nr 2 i 3)- Festung Breslau w ogniu, (ogólnie to "olbrzymie ofiary wsród ludności cywilnej były konieczne ze względów strategicznych a co złego to nie my") Pomijając dwóch księży wspomnienia mało koncentrują się na ludności cywilnej, i zazwyczaj kończą w momencie kapitulacji. Stąd moje zainteresowanie wspomnieniami młodej (wtedy, rocznik 1928) Breslauerki o upadku Festung Breslau i pierwszych latach we Wrocławiu (sam fakt że autorka wyraźnie rozdziela te nazwy jest już ciekawy).

Scholz Ursula w trakcie oblężenia prowadziła dziennik (korzystając z umiejętności stenografii) który po latach postanowiła opublikować. W interesujący sposób przedstawia losy swojej rodziny w trakcie oblężenia oraz w polskim Wrocławiu. Trzeba przyznać że zwłaszcza druga część była dla mnie szczególnie interesująca i trochę zaskakująca.

Jedyne moje zastrzeżenie, książka jest za krótka, autorka pisze ciekawie ma interesujące obserwacje ale niestety niecałe 100 stron to mało.

Myślę jednak że mogę książkę spokojnie polecić.

Zapatashura 01-07-2017 20:32

10/12

Michaił Bułhakow - Mistrz i Małgorzata


****** - fajnie się czytało


Kolejna klasyka odhaczona, kolejna powieść z kanonu lektur przeczytana, gdy już nikt nie każe mi czytać lektur.
W szkołach przy okazji Mistrza i Małgorzaty pewnie zanudzają o cenzurze i ukrytych znaczeniach. Że tam krytyka ateizmu, że krytyka totalitaryzmu komunistycznego i w ogóle super w tej książce jest to, czego nie napisano, bo nie można było napisać, ale jak zasugerowano... ech.

Na szczęście ja tę książkę przeczytałem z nieprzymuszonej woli i nie musiałem zgadywać, co tam jakiś polonista się po niej spodziewa, dzięki czemu przeczytałem szalenie zabawną komedyjkę fantasy. Diabeł ze swoją trupą odwiedza Moskwę, tylko zamiast być straszny, mroczny i zły, to szatański anturaż zachowuje się jak grupka rozwydrzonych studentów, którzy płatają wszystkim figle. No dobrze, czasem ktoś straci głowę, albo oszaleje w wyniku żartu, ale co poradzić? Komedia nie jest sztuką łatwą i wymaga ofiar.
Obok dominującego w powieści wątku komediowych perypetii diabła i przeklętych, mamy naturalnie tytułowy wątek romantyczny. Małgorzata kocha Mistrza miłością szczerą i odwzajemnioną, lecz okrutne losy rozdzielają ukochanych. Tylko zamiast głupiego rom-komu, dostajemy Małgorzatę, której determinacja każe choćby diabłu duszę zaprzedać, by odzyskać swego ukochanego. No taka odważna dziewucha z niej, że trudno jej nie lubić.
Ostatnim wątkiem, w formie powieści w powieści, jest opowieść o Poncjuszu Piłacie, co to nie z własnej woli kazał ukrzyżować filozofa Jeszuę (podobieństwo imion z Jezusem naturalnie wzbudziło po publikacji książki pomstowania, że to bluźnierstwo, ale Żywot Briana też jest bluźnierstwem, a zaśmiewam się przy nim do rozpuku) i strasznie mu to zaległo na sumieniu.
W efekcie za ceną jednej książki dostajemy komedię, dramat romantyczny i tragedię. Wszystkie trzy najwyższych lotów. A ten kot na okładce to wcale nie kot, on tylko wygląda jak kot, ale co to za kot, co kupuje bilety do tramwaju?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:13.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172