lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Sesje RPG - Fantasy (http://lastinn.info/sesje-rpg-fantasy/)
-   -   [The One Ring] Bractwo Skaczącego Konia (http://lastinn.info/sesje-rpg-fantasy/18849-the-one-ring-bractwo-skaczacego-konia.html)

Campo Viejo 30-04-2022 21:24



Zapowiadał się piękny dzień. Wschód słońca w lesie przyniósł budzące się ptaki, których trele i świergoty wypełniały zewsząd otoczenie. Panował półmrok, który przeszywały snopami rozproszonego światła pierwsze ciepłe promienie jak złote sieci zawieszone między zmurszałymi konarami. Wiekowe pnie kładły się po ziemi wysmukłymi cieniami przykrywając ścielące się pomiędzy drzewami bujne krzewy i rośliny.

Leśny Człowiek zaprowadził bractwo w okolicę, gdzie zeszłej nocy Rohirrimka czekała jego powrotu spod obozu porywaczy. Okolica za dnia jakże różniła się od swego ponurego nocnego oblicza. Rozlewisko lśniło od przeglądających się w wodzie promieni. Przy źdźbłach wysokich traw przysiadały zawieszone nieruchomo ważki. Po wysmukłych pniach buczyny ganiały się od korzeni po korony hałaśliwe wiewiórki walcząc o żołędzie. Czarne jagody kwitły różowawymi kwiatuszkami w zielonych kobiercach miedzy powalonymi drzewami.

Bractwo miało słońce za plecami, gdy z południowego wschodu podchodziło wrogie obozowisko. W oddali widać było krzątające się postacie na niewielkiej, naturalnej polance, gdzie w wysokiej trawie spoczywał ogromny pień powalonego z wyrwanymi ziemi korzeniami dębu.

Zwinnoręki wraz z Gléowyn ruszył na prawo, w znajome paprocie.

Elfka z łukiem, niczym ryba w wodę, z gracją zanurzyła się w bujnej kniei obchodząc rozlewisko zatamowanego strumienia od strony zachodniej. Barwy, zapach lasu, knieja tętniąca życiem roślin i zwierząt, choć tylko skromne odbicie majestatu Lasu Lórien. Ta namiastka utęsknionego piękna Złotego Lasu przypomniała młodej dziewczynie w jakim celu wyruszyła do Rohanu. Poznawaniu kultur tych ziem póki co zawsze towarzyszył rozlew krwi, cierpienie, ludzi i zwierząt. Czy i tym razem miało być podobnie? Nim myśl przebiegła przez głowę, by być zastąpioną inną, Yáraldiela dostrzegła zawieszone na linach wysoko nad ziemią kształty. Przypominały resztki oskórowanego konia lub dużej klempy. Ćwiartowana tusza zapewne wietrzyła się w chłodzie zeszłej nocy poza zasięgiem drapieżników.

Cadoc mrużąc oczy z ukrycia nie miał wątpliwości, że to obóz jego pobratymców. Dunlendingowie nosili ubrania ze skór i futer, a tkaniny farbowali w ciemne palety brązów i szarości, kolory skał i ziemi. Nie spodziewał się niesprowokowanego ataku ze strony Ludzi Żelaza jak długo elfka i córka Glèomera pozostawały niewidoczne.

Eiliandis czekała cierpliwie, aby skryci pod osłoną lasu towarzysze oddalili się od nich na bezpieczną odległość. Czy przyjdzie jej w tym zapomnianym lesie władać długim mieczem, czy językiem, miało okazać się już wkrótce. Spokój Rogacza udzielał się kojąco Gondoryjce. Spojrzała na jego zastygłą w obserwacji twarz, której żywe oczy żywo lśniły w matowym, nieodgadnionych myśli cieniu zuchwałej przebiegłości. O czym myślał Kylan przed śmiercią w zielonym Ithilien? On zginął za Gondor. Za co Cadoc odda życie jeśli w bratniej krwi przelanej?




Posłowie Sarumana wstali z klęczek i ruszyli w kierunku obozu, nie kryjąc się zupełnie z obecnością. Niemal od razu zostali dostrzeżeni przez wojowników z włóczniami. Dwie kobiety z łukami podniosły do policzków naciągnięte cięciwy, gotowe posłać w ich kierunku strzały.

Para przewodząca odziałowi, który składał się z dwóch łuczniczek i dwóch brodatych włóczników, zgodnie z opisem Leśnego Człowieka - tak do siebie podobna, że z pewnością bliźniaczym rodzeństwem być musiała. Oni, oprócz toporów, w które wyposażeni byli również wszyscy pozostali, przy pasach dopięte nosili miecze.

Połowa dunlendingów obserwowała podchodzącą parę Eiliandis i Rogacza, którzy pokonywali zwalone pnie, czasem używając ich za kładki w rozlewisku. Reszta czujnie lustrowała okolicę wzrokiem ślizgając się wszędzie, by upewnić się, że są nadal sami, pomijając parę nieproszonych gości.

- A kogo nam dziś ten uroczy leśny poranek przyprowadził?! - siostra bez entuzjazmu odezwała się głośno po dunlandzku.

Podobnie jak reszta klanu, swoje długie włosy miała zaplecione w warkocze i warkoczyki, a twarz zdobił tatuaż, widoczny z bliska. Głos miała nieprzyjazny i pewny siebie.

- Dobre pytanie! - prychnął rozeźlony brat z obnażonym ostrzem wytykając przybyszów, którzy zatrzymali się na polanie.

Na posłaniu z gałęzi i mchu siedziała nieruchomo kobieta w rohańskim ubraniu. Plecami opierała się o pień powalonego dębu. Na głowę zaciągnięty miała worek, a ręce i nogi skrępowane powrozem.

W tym czasie reszta bractwa zajęła swoje pozycje. W ukryciu z odległości długiego strzału słuchali pierwszych słów obcej mowy.



sieneq 03-05-2022 18:42



Zwinnoręki z radością powitał promienie słonca wychylającego się spoza górskich grani. Niosły ze sobą zapowiedź ciepła, którego potrzebowało ciało, okryte nie w pełni dosuszoną odzieżą, z której ciepło ogniska ulotniło się niemal natychmiast, pozostawiając wilgoć nieprzyjemnie ziębiącą skórę. Płaszcz, który nazbyt przeszkadzałby w skrytym poruszaniu się wśród gęstego podszytu, pozostał w jukach przy siodle wierzchowca. Szron, osiodłany i gotowy do drogi, miał pozostać wraz z pozostałymi końmi bractwa w ukrytej przed niepowołanymi oczami kotlinie w pobliżu skraju lasu. Zwinnoręki po raz ostatni poklepał wierzchowca po szyi, odwrócił na pięcie i przywołując gestem towarzyszy, ruszył w głąb lasu.

***

Gdy dotarli do skraju rozlewiska, przyszła pora się rozdzielić. Zwinnoręki, mimo że biegły w sztuce skrytego poruszania się w lesie, z niejaką zazdrością patrzył w ślad z elfką, która oddaliła się stąpając lekko, jakby nie dotykając ziemi pod swoimi stopami, by po kilkunastu krokach rozpłynąć się pośród świateł i cieni.
- Ruszajmy - szepnął do Gléowyn i skinąwszy głową pozostającym na miejscu Rogaczowi i Eliandis, zanurzył się w paprociowy gąszcz. Prowadząc, starał się, gdy tylko było to możliwe, wybierać drogę przez miejsca, gdzie wybujałe wysoko krzewy dawały osłonę, pozwalającą skradać się bez męczącego czołgania. Sam, mimo że ubrany w luźną odzież, odczuwał dyskomfort związany z tym sposobem poruszania. Mógł się tylko domyślać, o ile bardziej męczące mogło być to dla podążającej za nim Rohirrimki, mającej na sobie o wiele mniej wygodny bojowy rynsztunek.

W końcu wypatrzył dogodne miejsce na ich stanowisko - głęboki wykrot osłonięty od strony obozu pniem powalonego drzewa, na tyle potężnym, że stojący na dnie zagłębienia człowiek zakryty był aż po pierś. Miejsce kryło się w głębokim cieniu, rzucanym przez dwa potężne świerki. Od przodu osłaniały je rzadkie krzewy. Ich drobne listki nie przesłaniały zbytnio widoku, ale kołysząc się w delikatnych podmuchach, napływających od storny rozlewiska, migotały w słonecznych promieniach mamiąc wzrok potencjalnego obserwatora z podpatrywanego obozu.

Stanęli na dnie wykrotu, szczęśliwie dość suchym, bo jedynie w najgłębszych dziurach po wyrwanych korzeniach zgromadziło się trochę wody. Zwinnoręki wyciągnął z kołczana trzy strzały. Dwie z nich wbił w ziemię przed sobą, trzecią nasadził na cięciwę łuku. Wyprostował się i zastygł w bezruchu, obserwując polanę, na której obozowali Dunlandczycy. Jego palce, bez udziału woli, gładziły szare, brązowo prążkowane lotki strzały.

Panujący w obozowisku spokój został raptownie przerwany przez trzask łamanej gałęzi, dochodzący z kierunku, z którego mieli nadejść posłańcy bractwa. Następujacy po nim okrzyk wartownika poderwał na nogi obozujących. Zwinnoręki widział, jak chwytają za broń, rozglądając się wokoło. Chwilę później w jego polu widzenia pokazały się sylwetki Cadoca i Eliandis. Gondoryjka podążała za towarzyszem, z gracją krocząc po zwalonym pniu i zwinnie zeskakując na piasek, po czym, podobnie jak on, zatrzymała się, pokazując puste dłonie na znak pokojowych zamiarów.

Dwie kobiety, stojące na polanie w grupie Dunlandczyków, napięły łuki, kierując groty strzał w stronę przybyłych.

Obserwujący to Zwinnoręki, płynnym, wyćwiczonym ruchem uniósł swój długi łuk, napinając równocześnie cięciwę, aż ciągnąca ją dłoń ułożyła się pod brodą a kuty na kształt liścia grot dotknął palców obejmujących łęczysko. Przesunął lekko dłoń ku górze, kierując koniec grotu nieco powyżej głowy jednej z dunlandzkich łuczniczek. Doświadczone oczy łowcy niemal widziały linię, po której poleci strzała, gdy cięciwa zsunie się z jego palców. Linię, która konczyła się na piersi wojowniczki, znacząc miejsce, gdzie ciężki grot przebije ciało. "Trzymasz to życie w swoich rękach. " - nie wiadomo skąd wypłynęla myśl.
Zamrugał. Myśl zniknęła, zastąpiona inną - jeśli tamta łuczniczka zwolni cięciwę, jego strzał, nawet jeśli okaże się celny, tak czy inaczej będzie spóźniony. I gdy ta kobieta umrze, będzie to już tylko krwawy wergild za życie Eliandis lub Cadoca. A może za życie obojga.
Jednak od strony Dunladczyków nie padły strzały tylko słowa, którym odpowiedział opanowany i pewny siebie głos Gondoryjki.

Odetchnął głęboko. Powoli opuścił łuk i nie zdejmując strzały z cięciwy obserwował przebieg toczącej się na polanie rozmowy.


sieneq 26-05-2022 08:15

Post wspólny



Nieprzyjemny odgłos dwóch napinanych cięciw drażnił Dunladczyka. Nie spodziewał się jednak cieplejszego powitania. Rad był tylko sam naocznie przekonać się, że nie z duchami do czynienia mają. Historia z tajemniczą mgłą i śmiechem w ciemnościach przegrywała z zeznaniem Roderika, ale dopiero oczy utwierdzały w przekonaniu.
- Kobieta to Rhonwyn. Mężczyzna zaś Caswelun. Pytają kim jesteśmy. - szepnął Eiliandis na ucho.
Broni nie dobywał. Choć prawicę trzymał blisko styliska mniejszego toporka. Zatrzymał się u boku o cal wysuniętej na przód Gondoryjki.

Ta, niezrażona zachowaniem jak i tonem wypowiedzi pary bliźniaczych przywódców, odezwała się słowami powitania:
- Bądźcie pozdrowieni, Rhonwen i Caswelunie z klanu Gaesela. Jestem Eiliandis córka Eadwearda, a to mój towarzysz Cadoc Caru-luth - wskazała na swojego towarzysza, który na brzmienie swojego imienia, wyprostował się tylko dumnie, nie bacząc na wymierzone weń strzały. - Przybywamy dowiedzieć się jakie słowo mamy przekazać Czarodziejowi w sprawie niepokojów rosnących w Marchii Zachodniej.

- Przybywasz córko Eadwearda… do Sekretnego Lasu… nas pytać o Marchię Zachodnią. - odpowiedział Caswelun kiwając głową na boki, jakby ocierał o ramiona swędzące uszy. Jego dłoń, jakby od niechcenia, zataczała kręgi głownią miecza, którego kształt i zdobienia - co nie uszło uwagi Rogacza - wskazywały na rohirtomskie pochodzrnie broni. Drugi, podobnie wyglądający miecz tkwił wbity w ziemię obok ogniska.
- Powiedz swemu panu, że Éogar to koniojebca, a Słomiane Łby to kobyle zady. - rzekł poważnie we wspólnej mowie.
Wszyscy jego ludzie oprócz siostry i samego Casweluna parsknęli krótkim śmiechem. Łuczniczki poluzowały napięte cięciwy, nie zdejmując jednak osadzonych na nich strzał

Dla Rogacza śmiech Żelaznych był o tyle zrozumiały o ile znamienna była powaga rodzeństwa. A przynajmniej zdało mu się, że w przypadku tej dwójki za porwaniem stało coś więcej niż wyssana z mlekiem matki nienawiść.
- To Czarodziejowi może powiedzieć każdy mieszkaniec wzgórz i klanowiec z Zarzecza. Nie powie mu jednak z czyjej przyczyny po Marchii jeździ szukająca krwi klanów sfora wojenna z Grimslade. Nie powie, bo nie wie. Jeszcze.
- A wkrótce każdy z Dunladu i każdy Słomiany Łeb powie Białemu Czarodziejowi z Czarnej Wieży, że Caswelun, wódz klanu Żelazmych Ludzi za żonę rohańską brankę wziął ze starego rodu Ludzi Północy. A dzieci z jej rohańskiego łona Eorlingów do Dzikich Krajów Wielkiej Rzeki precz pogonią skąd przyszli, jeśli ojciec ich wcześniej tego nie zrobi. - odparował Dunladczyk, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby, głosem jadowitym jak syk węża.

Najczystszy gniew jaki przemawiał przez Casweluna nie uszedłby uwadze nawet kamieniowi. Jednak plan obmyślony przez mężczyznę nasuwał Rogaczowi coraz mocniejsze przekonanie, że mają do czynienia z szaleńcem. I choć nie było to pewnie mądre, strasznie go zaciekawiło co pchnęło Casweluna w obłęd.
- Niejeden Dunlandczyk pragnąłby widzieć Rohańczyków uchodzących na północ. Ale żaden nie porwał z tego powodu żony ichniego marszałka. Czymże sobie Eogar zasłużył na takie względy?
- Nie twoja to sprawa sługo. - prychnął lekceważąco tamten.
- Piękne marzenia - rzekła Eiliandis - jednak jak to z marzeniami bywa trzeba mieć jeszcze możliwości zrealizowania ich.
- Każcie swym ludziom wyjść z ukrycia. - wtrąciła w tej samej chwili jego siostra, która w trakcie rozmowy czujnie lustrowała wzrokiem otaczające polanę drzewa.

Rogacz zbył milczeniem uwagę Rhonwyn. W uszach brzmiało mu słowo “sługa”. I choć nie czuł się nim obrażony, to wiedział już, że Caswelun swym postępkiem nie służy nikomu. Przynajmniej nie świadomie. A już na pewno nie Lordowi Frana z Frecasburga.
- Gdybyś wcześniej zapytał o te marzenia Czarodzieja, rozwiałby je i oszczędził ci rozczarowania. Choć czarodziejem nie trzeba być, żeby wiedzieć, że jeśli nie zawrócisz z drogi, to nie Słomiane Łby cię zabiją. A Lord Frana. I to nie w podzięce za zesłanie mu na kark końskiej hordy. I to wiosną gdy zapasy małe, naród zziębnięty jeszcze i głodny, a nieliczni płacący mu trybut handlarze dopiero ruszają w szlak. A za to, że sięgasz po to co Lordom przynależne. Prym przywództwa. Nawet w Dunlandzie wiadomo, że Żelaźni Ludzie to wolny lud, który głowy przed nikim nie gnie. Ale lud. Nie lordowie.
Rogacz dopiero teraz spojrzał na Rhonwyn i kontynuował po dunalndzku.
- Jestem Cadoc, syn Cadwgana wodza klanu Caru-Iuth. I nie wstyd mi mej służby u mędrszego od nas tu wszystkich, albowiem to w niej, a nie w pospolitych gwałtach, mój lud może wyjść z cienia Eorlingów. I choć podziwiam ducha Żelaznych Ludzi to wiem, że szaleństwo Twego brata zgubę na nich przyniesie. Dlatego mówię: Weźcie brankę i idźcie za mna. Do Czarnej Wieży. I tam pod okiem Czarodzieja dochodźcie swych praw, a jeśli krzywda wasza prawdziwa, zobaczycie pokajanie Eogara i jego bezsilność.

Rhonwen odwróciła wzrok od ściany lasu i przez dłuższą chwilę patrzyła na posłańców chłodnym, pozbawionym emocji spojrzeniem. W oczach Casweluna zaś grały ognie, choć na twarzy cały czas utrzymywał się uśmiech. Popatrzyli po sobie, widocznie porozumiewając się tylko sobie znanymi gestami, po czym bez słowa odeszli na drugi koniec obozu, pozostawiając swoich rozmówców pod czujnym wzrokiem łuczniczek. Tam usiedli naprzeciw siebie.

Cadoc wiedział, że w tej chwili ważyła się decyzja wodzów klanu. Nie musieli na nią długo czekać.

- Nie wybieramy się do Doliny Czarodzieja. Nie jest to sprawa Sarumana. Możecie odejść zachowując życie. - oznajmiła Rhonwen, gdy wraz z bratem powrócili do oczekujących Eliandis i Rogacza. - Branka odnajdzie się we Frecasburgu. Frána zapłaci za nią, czym upokorzy Éogara. Niech oni sobie to załatwią między sobą.

Posłowie, mimo że nie mieli powodów, aby ufać Dunlandczykom, odnieśli wrażenie, że Rhonwen nie kłamie. Ze spojrzenia i mowy ciała Casweluna wywnioskowali, że i on zaakceptował taki obrót spraw, jakkolwiek niechętnie. Jak również i to, że wyniku owego spotkania Rogacz i Eiliandis zyskali w jego osobie wroga.
Dunladczyk spojrzał na Eiliandis szukając jej spojrzenia. Teraz był z kolei ich moment, by podjąć decyzję. A ta bynajmniej nie była łatwa. Rozmowa nie była wszak ich celem. Cadoc nie liczył w niej zupełnie na nic. A jednak rozpoczynając ją nie sposób było nie spróbować. I przyniosło to nieoczekiwane efekty. Nie te pożądane, ale… Ano właśnie.
Rogacz nieznacznie skinął głową Gondoryjce. Gest był ledwie dostrzegalny, tak że ktoś kto by go się nie spodziewał, byłby go przeoczył.
- Bywajcie zatem Żelaźni Ludzie. - odrzekł, dając jej znak, że uważa, iż pora się wycofać.

Rhonwen nieznacznie skinęła głową. Jej brat, wciąż uśmiechając się połową ust, płynnym ruchem uniósł miecz, opierając głownię na swoim ramieniu.



Marrrt 08-06-2022 13:22

Zwinnoręki i Gleowyn patrzyli, jak Eliandis wraz z Rogaczem opuszczają obozowisko. Gdy zniknęli z oczu patrzących za nimi Dunladczyków, ci zebrali się na środku polany. Do uszu obserwatorów dobiegał gwar toczącej się dyskusji, uciętej ostatecznie władczym głosem przywódcy. Słów mężczyzny, wypowiadanych po dunlandzku, Zwinnoreki nie rozumiał, ale domyślał się że wódz wydaje swoim podwładnym rozkazy.
- Odejdźmy stąd, póki są zajęci. - szepnął do Rohirrimki, pakując z powrotem strzały do kołczana - Ta jego siostra chyba podejrzewa, że tu jesteśmy.
Ostrożnie wycofali się pod osłoną zarośli i po niedługim czasie byli wśród towarzyszy.
- Idźcie beze mnie. - rzekł niespodziewanie Zwinnoręki, gdy zbierali się do powrotu. Obrócił głowę w stronę dunlandzkiego obozu, wytężając słuch. - Coś mnie zaniepokoiło. Zaczekam tu chwilę i niedługo do was dołączę.
Gdy towarzysze zniknęli między drzewami, odszedł kilkadziesiąt kroków w bok i przycupnął pod osłoną gęstych krzewów. Po dłuższej chwili dostrzegł pośród drzew przemykająca sylwetkę, schyloną, jakby wypatrywała czegoś na ziemi, podążającą śladem drużyny.
- A zatem nie zdawało mi się. Posłali za nami tropiciela - pomyślał.
Poczekał, aż śledzący - z daleka nie zdołał rozpoznać czy była to kobieta czy mężczyzna - oddalił się dostatecznie, a następnie zataczając szerokie koło, ruszył w kierunku obozu. Wkrótce, gdy uznał, że tropiciel go nie usłyszy, począł biec.


Pół godziny później wszyscy byli przy koniach, a milczący do tej pory Cadoc odezwał się po raz pierwszy:
- Słyszeliście?
- Rozmowę? Ta...ak. Głos dobrze... niósł. - odpowiedział Zwinnoręki lekko zdyszany po przebiegnięciu mili z okładem. - Tylko w dunlandzkim narzeczu nie zrozumiałem. Owi … Żelaźni, jak ich nazwałeś, chcą panią jakiemuś władyce sprzedać? I marszałek ją wykupić będzie musiał? Możemy coś zdziałać? Do marszałka z wieścią jechać a porwaną wśród nich zostawić?
Ściszył głos - Ale tu radzić długo nie możemy. Jeden poszedł waszym tropem. Może by się gdzieś tu zasadzić i go schwytać?
- Można - przyznał Cadoc zaskoczony nieco odkryciem Zwinnorękiego. Na co Żelaznym Ludziom owe przeszpiegi by były? - Tylko cóż on nam rzec może? Chyba tylko potwierdzić, albo zaprzeczyć temu co orzekli, że uczynią. Póki co wystarczy, że się od linii drzew odsuniemy. Na stepie zakraść mu się będzie nijak do nas.
- Siła argumentów nie zrobiła wrażenia na tej dwójce- rzekła Eiliandis. - Trzeba zatem użyć argumentu siły. Jesteśmy zbyt blisko by tracić czas na powiadamianie oddziałów, które nie były w stanie wytropić porywaczy. Wiemy ilu ich jest. To nasza przewaga.
- Nie będziemy używać siły - powiedział zdecydowanym tonem Cadoc - Nie jesteśmy siepaczami króla. Ani tym bardziej marszałka. Eogara to rzecz, że miast przyjaciół sobie wrogów śmiertelnych przysparza i na ich ziemię z rodziną niczym na biwak przyjeżdża. Rzekli, że Marszałkową oddadzą, a ja nie widzę powodu by im nie wierzyć. Dość w tym temacie. Pojedziemy do kwatery Marszałka i sprawę ożenku jego pani chorążej przedstawimy.
- Owszem. Rzekli, że oddadzą. Niestety bez wzmianki w jakim stanie - Eiliandis mówiła nadal spokojnie. Nie miała zamiaru prowadzić słownej utarczki z Rogaczem. - Odbicie jej przysporzy nam przychylności marszałka.
- Nie godzi się zostawiać tej biednej niewiasty na pastwę tych przepełnionych nienawiścią ludzi. Tu nie chodzi o dumę Eogara, ale o zdrowie i być może życie, jego żony. Zostawiająć ją bez pomocy, skazujemy ja na cierpienie, nie mamy co liczyć na to, że będę ja dobrze traktować. Istnieje duże ryzyko, że podróży i niewoli ona po prostu nie przeżyje. Wdzięczna jestem wam obojgu, Pani Eiliandis i panie Cadoc, żeście próbowali wynegocjować oddanie jej pokojowo, ale jak widać nie udało się ich przekonać. Ja służę królowi i swojej rodaczki w niedoli pozostawić nie mogę. A i marszałek nas słuchać wcale nie będzie, nie tylko w sprawie ożenku, ale w żadnym, jeżeli się dowie, że pomocy jego żonie żeśmy poniechali. Nalegam, byśmy spróbowali ją odbić siłą. Wolałabym jednak nikogo przy tym nie zabijać. - Głos Rohirrimki był spokojny, choć zaciśnięte w pięści dłonie zdradzały, że dużo wysiłku sprawia jej zachowanie spokoju.
Oblicze Cadoca pociemniało gdy słuchał wpierw jednej, a zaraz drugiej kobiety. Mięśnie policzkowe zadrżały raz, czy dwa, aż w końcu wypowiedział tylko krótkie.
- Rzekłem.
Po czym ruszył do swego konia.
- A my usłyszałyśmy - powiedziała Gondoryjka odprowadzając upartego mężczyznę wzrokiem - Powstrzymać nas jednak nie zdołasz mój panie. A teraz masz dwa wyjścia - dodała zaczepnie, a następnie zwróciła się do Gléowyn, Yáraldiel i Zwinnorękiego - chodźmy, gdyż szkoda czasu. Jak już mówiłam naszą szansę upatruję w zaskoczeniu. Ale musimy działać z rozwagą. Drugiego podejścia nie będzie. Pani Yáraldiel, jako że z pewnością najlepiej z nas radzisz sobie z łukiem proponuję, żebyś była dla nas osłoną. Moje zdolności w posługiwaniu się mieczem są wystarczające by ruszyć na nich. Wy dwoje musicie sami ocenić gdzie chcecie być.

Dunlandczyk tyłem już do nich zwrócony przystanął na krótki moment by zaraz jednak pójść ku czekającym koniom.


Zwinnoręki oddalił się do Szrona. Przez chwilę kręcił się wokół niego, dociągnął popręg, zaczął poprawiać sakwy przy siodle. Szło mu jednak jakoś niesporo, jak by o czym innym myślał. Na ostatku ponownie podszedł do Cadoca. Przez chwilę milczał jakby zbierał się w sobie.
- Panie Rogaczu, - rzekł wreszcie, cicho, tak by inni nie słyszeli - trudno jakoś znosić myśl, że tę kobietę jak zwierzaka jakiegoś związanego w worek powiodą, by na złoto wymienić. Wiem, żeście z panią Eliandis wszystko robili, co można było. I że to nie było bezpieczne. Ale teraz... Uważasz, że dalibyśmy im radę, żeby zbrojnie panią odebrać? No i... To wszak twoi ziomkowie, choć z innego klanu. Pamiętam, co mi mówiłeś, wtedy w obozie u wrót Grimsdale. Wiem, że między Dunlandczykami a Rohirrimami leży wiele krzywd. Biłbyś się ze swoimi, żeby Rohirrimce wolność przywrócić?

- Dochodzenie swej wróżdy jest prawem każdego. - Odparł Cadoc wzruszając ramionami - Czy dalibyśmy im rady? - Cadoc spojrzał na Zwinnorękiego, a potem na Eiliandis, Gleowyn i Yaradriel - Możliwe. Ale czy wszyscy… Czy zaś biłbym Żelaznych Ludzi? Gdyby dali mi powód, nie zawahałbym się. Ale jadą ją oddać lordowi Frana. A ten nie zaryzykuje wojny z Rohanem. Toleruje podkradanie rohańskich koni i rabowanie ich kupców. Ale za Marszałkową Żelaznym Ludziom podziękuje postronkiem. Eogar odzyska małżonkę kosztem dumy. Dumy jaką go będzie kosztować podziękowanie Franie.

Efcia 09-06-2022 20:05

Post wspólny
 

W ślad za Rogaczem wsiedli na konie i wyjechali z lasu na otwartą przestrzeń. Minęli łańcuch pagórków, zjechali w kotlinę i wspięli na kolejne wzgórze. Byli tu zasłonięci przed wzrokiem potencjalnego obserwatora z lasu, a sami mogli zawczasu dostrzec, czy ktoś się nie zbliża. Teraz był czas na dokończenie dyskusji i podjęcie decyzji, co czynić dalej.

Zwinnoręki nie odzywał się dłuższą chwilę, wyglądało, że trawi jakąś myśl, coś układa w głowie. Wreszcie odezwał się.
- Nie chcę zostawiać żony marszałka na łasce owych ludzi, tak samo jak panj Eliandis i ty, Gleowyn. Nie boję się walki i pójdę z wami. Ale i pana Rogacza rozumiem. Pomyślałem... pomyślałem, że mógłbym dołączyć do owych Żelaznych. I z nimi pojechać, żeby tę panią całą i zdrową to Frecasburga dowieźli. Tylko zmusić by ich trzeba. Rzec, że jak nie zobaczycie, że w jeden dzień wraz ze mną w drogę ruszą, to wieść zaniesiecie Eogarowi. I poprowadzicie go ich tropem. A wtedy żywa noga z nich nie ujdzie.

- Możnaby - rzekł Rogacz choć nieco mrukliwie nadal widać rozeźlony zachowaniem kobiet - Onego szpiego schwytać. I trzymać. Jako gwaranta twojego zdrowia.
- I jakbysmy go w ręku mieli, to może by Żelaźni też byli chętniejsi do rozmowy? Tylko czy damy radę teraz, jak już wyjechaliśmy z lasu? Zobaczyć może, że wracamy. I czy wy też zgadzacie się na taki plan? - potoczył wzrokiem po twarzach Gleowyn, Eliandis i Yaraldiel.
- To bardzo śmiały plan, Roderiku, który pokazuje twe zaangażowanie i czyste intencje, twą odwagę i determinację. Pokazuje cię z najlepszej strony - powiedziała po chwili namysłu gondoryjska uzdrowicielka. - Ale jest bardzo ryzykowny. Nie tylko dla Ciebie, gdyż wejść między porywaczy chcesz sam. Niebezpieczne jest to to także i dla samej lady Esfeld. To byłoby zbyt podejrzane. Zaraz po naszym odejściu zjawia się ktoś kto chce niby dołączyć. Swe męstwo będziesz miał okazję inaczej udowodnić, prawda panie Rogaczu? - Zwróciła się zacznie do czarnowłosego
- Prawda. Wszak widziałaś Casweluna. - Dunlandczyk wzruszył ramionami - A i wy słyszeliście jego głos. Człek ten nie zawaha się zabić. Gdy podstęp podejrzy. A w ostateczności prędzej zabije białkę niż odda. Nie łudźcie się. Nie będzie bezkrwawo jeśli coś pójdzie nie tak. Zostawmy to Franie.
- Nie mamy na to czasu. Z miłości czy dumy umysł marszałka zostanie zaprzątnięty pragnieniem zemsty. A wtedy nic nie ugramy i nasza misja nie powiedzie się - powiedziała Eiliandis.
- Plwam na te pragnienia i głupca, który je żywi! - Czarnowłosy wybuchł w końcu gniewem. Przez chwilę jego oczy miotały iskierkami żaru, patrząc na Eiliandis, ale zaraz wziął głębszy oddech i kontynuował spokojniej - Pojedziemy prosto do niego. Opowiemy gdzie znajdzie żonę. Że w ataku gdybyśmy się nań zdecydowali ona mogła zginąć. To i poniechaliśmy. A gdy ją odzyska, to mu sama opowie, czy los mógł ją gorszy spotkać. I będziemy mieć tę jego przychylność. Wszyscy. Żywi.
Nagły wybuch gniewu Cadoca zaskoczył Eiliandis i to bardzo. Nie miała ona jednak zamiaru dać się mu zastraszyć tym zachowaniem. Ale i też nie chciała bardziej go prowokować przeto przemówiła spokojnie.
- Czy tak samo postąpiłbyś gdyby inna białogłowa tam była?
Spojrzał na Gondoryjkę zmieszany i jakby zbity z tropu. Czoło pokrył mu mars zastanowienia aż w końcu powoli i jakby niechętnie odpowiedział.
- Nie. Ale słyszałaś. To nie inna białogłowa. To wielka Pani Esfeld. Jeśli taka wielka to da sobie radę z towarzystwem Żelaznych i Franą. Jeszcze przez kilka dni.
- Dla mnie nie ma to znaczenia wielka czy nie wielka pani. Jesteśmy blisko i możemy pomóc. Jeżeli uważasz, że lepszym rozwiązaniem jest czekanie aż marszałek tu ściągnie, to jedź i go powiadom. Ja nie zamierzam tracić czasu - Gondoryjka tłumaczyła cierpliwie swój punkt widzenia nie zauważając lub udając, że nie zauważa zmieszania mężczyzny.
Zwinnoręki dłuższą chwilę trawił słowa gondoryjki.
- Nie o to mi szło, by odwagę okazać. - odezwał się, gdy dyskusja przycichła na chwilę. - Tej niewiasty mi żal, jak tłumok jakiś wiezionej. Stąd myśl, by Żelaznym na ręce popatrzeć, gdy do tego Frany wyruszą. Czy to bardziej niebezpieczne od bitki z Żelaznymi? A co nam lepiej uczynić, nie wiem. - Przesunął pytający wzrok po towarzyszach, zawieszając go ostatecznie na twarzy Gleowyn.
Rohirrimka słuchała dyskusji towarzyszy, coraz bardziej zaciskając pięści i zagryzając wargę. Czuła jak narasta w niej gniew do Cadoca. Wzięła głęboki wdech. Kłótnie teraz nie pomogą. Ponownie wysiliła się na spokojny ton głosu.
- Żona marszałka, czy nie, to jest białogłowa, która potrzebuje pomocy. Od kiedy to sprawiedliwe i słuszne jest, obwiniać żony za czyny mężów? Żelaźni może nawet ją dowiozą do Frana. Co nie jest wcale takie pewne, zważywszy na to, że nawet ty sam powiedziałeś, Cadocu, że ten człowiek, Caswelun nie zawaha się jej zabić jeśli coś pójdzie nie tak. Ale jaką mamy gwarancję, że Fran ją faktycznie odda? Równie dobrze, może ją zabić i udać, że nigdy jej nie otrzymał. Wszak Eogar, nawet po odzyskaniu żony, może się mścić i oddanie branki, wcale może nie zapobiec wojnie. Jeżeli ją uratujemy i oddamy teraz, zapewniając, że Frana nie miał z porwaniem nic wspólnego, jest większe prawdopodobieństwo, że Eogar zawróci swoich ludzi z powrotem na swoje ziemie. Jestem niechętna przemocy, ale nie zawaham się użyć miecza, by pomóc osobie w potrzebie. Nie ważne czy to Rohirrimka czy Dunlandczyk, czy jeszcze ktoś inny. Pomysł Zwinnorękiego, choć szlachetny, nie wydaje mi się zadziałać, nie sądzę, by zaryzykowali w ten sposób. - Zwróciła się do Gondyryjki. - Sprawnie władam i mieczem i łukiem, choć zdecydowanie pewniej czuję się z mieczem i tarczą. Gdyby udało nam się najpierw wyeliminować z dystansu osoby najbliżej żony marszałka, mogłabym do niej dobiec i osłonić tarczą.
- Ha! Bardka i uzdrowicielka. Z mieczem i łukiem same na Żelaznych! _ Dunlandczy rozejrzał się dookoła i zrobił ręką gest jakby jakiejś szerokiej publiczności przedstawiał najodważniejszych śmiałków wyprawy.
- Nie same - milcząca do tej pory elfka stanęła hardo pomiędzy kobietami.
Cadoca trochę to zaskoczyło i wybiło z przygotowanej kpiny, ale nie ostudziło zapału.
- Bez różnicy. Oni żyją z napadów na kupców! Żadne nie zawaha się puścić cięciwy i pchnąć mieczem. A wy?! Tylko głupio zginiecie we trzy! To nie jest! Nasza! Sprawa!
- Nie same. - Zwinnoręki zawtórował słowom elfki, występując krok do przodu. - Ja też pójdę.
- Zapomnij na chwilę, żeś jej imię usłyszał - Eiliandis nie zrażona kpiną w głosie Rogacza odezwała się.

- Jakże ja jeden mam zapomnieć? - warknął ciszej już. - Trzystu konnych Rohańczyków przekroczyło rzekę tylko dla tej jednej białki. Przeszliby dla innej? Słyszeliście ich gdy ruszali. “Dunlandzką krwią spłyną potoki!”. A teraz wy jednym chórem z nimi.
Widać było, że i nim emocje targają. Co i rusz się odwracał jakby najchętniej myślał zostawić towarzyszy, to znów przestępował z nogi na nogę z ręką przy rękojeści topora jakby i on miał być argumentem. Znać jednak też było, że gorączkowo przy tym dumał. Oddychał przez chwilę ciężko i westchnąwszy ciągnął dalej:
- Dogońmy więc ich i jedźmy z nimi do Frecasburga. Wszyscy. Bez pytania się ich o pozwolenie. Jeśli zaatakują, będziecie mieć swoją krwawą odsiecz. Jeśli nie, dopilnujemy by nic się Marszałkowej ni w drodze ni na miejscu złego nie przydarzyło.
- Niech i tak będzie - powiedziała Eiliandis choć nie do końca zadowolona był z targu jakiego robili.
Zwinnoręki przygnębiony patrzył to na wzburzoną Gleowyn to na Rogacza, targanego sprzecznymi uczuciami. Darzył górala wielkim szacunkiem i domyślał się, że decyzje które ten właśnie podejmował, mogły być dlań niezmiernie trudne. Czy mogłyby oznaczać koniec jedności Bractwa?
On sam wybrał już stronę w tym sporze. I mógł mieć jedynie nadzieję, że nie oznacza to utraty zaufania ze strony Dunlandczyka.
Słowa, które Rogacz rzucił na zakończenie, i którym Eliandis niechętnie przytaknęła, dawały jakąś nadzieję na pogodzenie postaw towarzyszy i uniknięcie - a może tylko odroczenie - orężnej rozprawy.
Czy reszta bractwa zaakceptuje taki obrót sprawy? Jeśli tak, pozostało ustalić jak zrealizować ów plan. Czy udać się do obozu porywaczy, czy też obserwować las z daleka i czekać aż ci z niego wyjadą?

Campo Viejo 15-06-2022 12:48



Pogoda dopisywała. Lazur nieba bez śladu obłoków łączył się ze złotem opalonych słońcem traw na południowym widnokręgu. Gdzieś tam, w kraju Wulfringów był Rogacz z paniami Yaraldielą i Eiliandis. Riderick przykucnął na skale, którą jak łysiejącą głowę starca porastały połacie rzadkiej trawy. Przed sobą miał Sekretny Las, leniwie ścielący się w dolinie, którą samotne strumienie, jak strugi łez po policzku, spływały z gór ku rzece gdzieś za lasem. Gléowyn powiedziała, że to Adorn, który podobno początek wodospadem bierze przy Frecasburgu.
Córka Gléomera cierpliwie czyściła konia nucąc po cichu a Leśny Człowiek od kilku godzin obserwujący okolicę, mógłby tak na nią patrzeć na tle górskich grzbietów, i patrzeć, jak czesała grzywę nad naczułkiem lub polerowała kółko wędzidłowe. Okolica była spokojna, trawy lekko bujane łagodnymi podmuchami wiatru jak wolnymi westchnieniami opadającej piersi. I tylko ślady, które na wyschniętym błocie traktu widzieli były niepokojące. Konny oddział najmniej kilku tuzinów od strony wulfringowej twierdzy tej nocy lub zeszłego dnia tędy przejeżdżał na północ.

Ściana lasu stała nieruchomo w oddali i tylko czasem wyszło z niej kilka łani z młodymi w towarzystwie byka lub samotny kozioł.

Wtem, czujne oko Leśnego Człowieka dostrzegło na niższym wzgórku, znacznie bliżej lasu i nie dalej jak pół mili na północny zachód, kilku konnych w cieniu samotnego drzewa. Musieli dopiero co przybyć lub wynurzyć zza linii wzniesienia, dzięki czemu widocznymi się stając.

- Éogarowi. - rzekła cicho melodyjnym głosem Rohirrimka blisko ucha zwiadowcy.
Długo lasu nie oglądali, gdyż w pewnej chwili na konie wskoczyli i z miejsca przechodząc do galopu odjechali na północ.






Nieco dalej na południe słońce w zenicie prażyło tak samo. Głośno bzyczał bąk, którego odprowadzał wzrok wciąż lekko naburmuszonego Cadoca. Wprawdzie przed atakiem na Żelaznych powstrzymał bractwo, lecz obawiać miał się prawo, że tylko odroczył zbrojną konfrontację w czasie.
Eiliandis w cieniu drzewa cierpliwie przygotowywała miksturę z ziół Idesbléd. Przelana wkrótce krew, czy nie, zdrowie Esfeld mogło być w złym stanie po kilku dniach niewoli. Zwłaszcza, że dziwnie nie reagowała na ich obecność w obozie oprawców. Jakby obojętna na swój los była, lub nieświadoma ich rozmowy lub w ogóle co się z nią dzieje, bo choć głowę zakrytą miała , to nie obracała jej odruchowo w ich stronę. Ani mową ciała nie zdradzała żadnych emocji, niemal nieruchomo jak posąg trwając na leśnym barłogu. Czasem tylko kiwając głową wsparta plecami o powalony pień.

Elfka stała na grubej gałęzi drzewa z wysokości wytężając wzrok w kierunku lasu.

- Zabierają brankę na południe! - rzekła głośno, aby każdy ja usłyszał bez potrzeby schodzenia z na ziemię, czy powtarzania się. - Wędrują w cieniu lasu. Z jednym koniem tylko.

Zaiste wspaniały wzrok musiała mieć Yaraldiel. Oczy Rogacza i Gondoryjki nie sięgały tak daleko.

Wiedziony czy to przeczuciem, czy zwykłym szczęściem, Rogacz katem oka dostrzegł w przeciwnym kierunku kilku konnych wyjeżdzających spod lasu naprzeciw cwałującemu na złamanie karku jeźdźcowi z północy. Po chwili krótszej niż trzeba na wymianę kilku słów zielone płaszcze Eorlingów powiewały w kierunku Cadoca, gdy mały oddział Éogara odjeżdżał ku górom. Gdzieś tam była reszta bractwa.



Lua Nova 01-07-2022 11:50

Post we wspólpracy sieneq i Lua Nova

Czas, jaki upłynął od rozstania z towarzyszami do chwili, gdy Gléowyn i Zwinnoręki dotarli na oddalony o kilka mil szczyt, nie był długi. Wystarczył jednak, by emocje towarzyszące burzy, jaka rozpętała się podczas narady, nieco opadły. Młody łowca, jak w pierwszych dniach wyprawy, z radością wystawiał twarz na podmuchy wiatru, ciesząc oczy widokiem galopującej przed nim Rohirrimki.
Unikając wysoko położonych miejsc, zjechali w wydłużoną kotlinę, rozdzielającą pasma wzgórz, licząc, że dzięki temu uda im się uniknąć wypatrzenia przez czyjeś czujne oczy.
U wylotu kotliny natknęli się na przecinający ją w poprzek trakt - rozmiękły nieco i błotnisty pas ziemi, stratowanej kopytami koni. Zwinnoręki zsiadł ze Szrona i trzymając wodze w ręku, pochylił nad śladami.
-Wiele koni. - Odezwał się do Gléowyn, która zatrzymała się obok. - Dasz radę coś wyczytać z tych śladów?

Dziewczyna przytaknęła młodzieńcowi głową i schodząc z konia, również przykucnęła przy śladach, badając je uważnie. Po chwili zwróciła się do towarzysza.
- Konny oddział, najmniej kilku tuzinów. Nadjechali od strony wulfringowej twierdzy, tej nocy lub zeszłego dnia tędy przejeżdżał na północ.
- Ciekawe, czy Dunlandczycy, czy twoi rodacy? Ale nie damy chyba rady tego teraz sprawdzić.
- Lepiej skupmy się na wypatrywaniu Żelaznych. - Odparła Gléowyn. - Lepiej unikać zarówno Dunladczyków jak i ludzi Eogara. - Wstała i zwinnie wskoczyła na grzbiet Księciunia. Po czym uśmiechnęła się serdecznie do Zimnorękiego. - Gdyby nie smutne okoliczności w jakich przyszło nam podróżować po tych równinach, byłaby to wspaniała przejażdżka. Wiesz, że pierwszy raz jestem poza granicami Rohanu? Jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu. - Mówiąc to, rozejrzała się bacznie po okolicy, podziwiając krajobraz.
- Będąc w domu, w ogóle nie myślałem o podróżowaniu, a trafiłem aż tutaj. - roześmiał się. Może, jak cała ta awantura się skończy, uda nam się zobaczyć jeszcze więcej świata. - Z uśmiechem popatrzył na towarzyszkę.
- A teraz jedźmy, wypatrywać Żelaznych. - dodał, już poważnie. - Skąd będziemy mieć najlepszy widok?

***


Szczyt wzniesienia, wybrany przez Gléowyn na punkt obserwacyjny, zapewniał doskonały widok na okolicę. Zwinnoreki, wspiąwszy się na obłą skałę, wieńcząca wzgórze, mógł objąć wzrokiem znaczną część doliny schodzącej do skraju Sekretnego Lasu, ciągnącej się ku południo-zachodowi, aż po widoczną w oddali, migoczącą w słońcu wstążkę rzeki.
- To Adorn. - powiedziała Rohirrimka, która w ślad za towarzyszem wdrapała się na skalisty wierzchołek.
Przez dłuższą chwilę stali razem, spoglądając na rozciągającą się przed nimi panoramę krainy Wulfringów.

Rohirrimka objęła wzrokiem okolicę i westchnęła cicho. Spojrzała smutno na Zwinnorękiego.
- Ciągle myślę o dyskusji z Rogaczem. Rozumiem jego stanowisko, ale boli mnie jego brak zrozumienia mojej strony. W swoim zacietrzewieniu widzi tylko jedną stronę medalu, obwinia o wszystko Rohańczyków i obraża moich rodaków, a tymczasem to Żelaźni porwali bezbronną białogłowę, która zawiniła tyle, że jest żoną. Budzi to we mnie sprzeciw i gniew i bliska byłam wybuchu. - Znów westchnęła. - Nie chcę doprowadzić do wewnętrznego konfliktu w naszej grupie, ale boję się, że następnym razem nie zdołam się opanować.
- Widziałem, jak walczył ze sobą. Jest prawym człowiekiem. Nie opuścił nas jednak, mimo, że nie chce walczyć przeciwko swoim, którzy i tak nadali mu miano sługusa słomianych łbów. Nie jego wina. I nie twoja. Może was to nie poróżni. Oby nie. - Przez chwile milczął, patrząc na zatroskaną bardkę, po czym uśmiechnął się od niej i dodał. - Nie martwmy się już może teraz. Kto wie, co będzie? Może jeszcze napiszesz pieśń, która będzie sławić czyny dzielnego Cadoca Rogacza?

Gléowyn odpowiedziała uśmiechem. Zwinnie zsunęła się po głazach i udała do wierzchowców, pozostawionych pośród traw bujnie porastających podnóże skały. Zwinnoręki pozostał na szczycie. Niełatwo było mu jednak skupić się na obserwacji okolicy. Wzrok młodego łowcy co chwila uciekał w dół, ku towarzyszce, która, nucąc jakąś melodię, krzątała się wokół koni.

***


Słońce wzniosło się już całkiem wysoko, gdy uwagę Zwinnorekiego przykuł jakiś ruch w pobliżu skraju lasu. W polu widzenia ukazały się drobne, ciemne sylwetki.
- Konni! - zawołał przytłumionym głosem. Wyciągniętą ręką wskazał wspinającej szybko się na skałę Rohirrimce odległe postacie, które właśnie zatrzymały się na szczycie niewielkiego wzgórza, oddalonego od nich o dalej niż pół mili.
- Eogarowi. - szepnęła dziewczyna, wyglądając spoza ramienia łowcy. - Zwiadowcy marszałka.
Oboje pochylili się odruchowo, przywarli do skały w obawie przed zauważeniem.
Jednak jeźdźcy zabawili na pagórku ledwie kilka chwil, po czym skierowszy się na północ, odjechali galopem.
- Szukają Żelaznych? Ale czemu odjechali tak szybko? - Zwinnoreki obrócił wzrok na Gléowyn.
- Zapewne tak. - Odparła dziewczyna. - Nie wiem, może znaleźli jakiś trop. Choć biorąc pod uwagę, że my niczego nie znaleźliśmy, błędny. Lepiej poczekajmy jeszcze chwilę w ukryciu, żeby nas nie spostrzegli.
- Tak zrobimy. - odpowiedział Zwinnoręki, patrząc w kierunku, gdzie zniknęli jeźdźcy.

- Patrz! - Rohirrimka raptownie wskazała wyciągniętą rękę za plecy towarzysza - Znak!
Zwinnoreki obrócił się. Na odległym wzgórzu, ponad koronami rzadko porastających go drzew, mały jasny punkt kołysał się regularnym, wahadłowym ruchem .
- Wzywają nas. - odrzekł, czując jak serce zaczyna mu bić przyspieszonym rytmem. - Pewnie zoczyli Dunladczyków!

Chwilę później dwoje jeźdźców galopowało w dół opadającego łagodnie stoku, kierując się na południe. Nie zjechali jednak w kotlinę, nie szukali osłony w cieniu wzgórz. Gléowyn wybrała najkrótszą drogę, wiodącą wijącym się wężowo grzbietem, wiodącym ku wzniesieniu, z którego nadano doń sygnał. Konie nabrały pędu, trawy słały się pod ich brzuchami, kamyki tryskały spod kopyt.
Trawiasty grzbiet łagodnym łukiem wyprowadził ich pod wschodni stok wzgórza. Konie zwolniły, wspinając się stromiejącym zboczem. Wjechali na kopulasty wierzchołek, ściągnęli wodze. Wierzchowiec Rohirrimki, posłuszny komendzie, zastygł nieruchomo, strzygąc tylko uszami. Szron, bardziej niecierpliwy, jakby niezadowolony z przystanku, zatupał, zatańczył w miejscu, zmuszając jeźdźca do uchwycenia się grzywy w obawie przed utratą równowagi.

Wzgórze było opuszczone. Pośród traw czerniały jednak gałęzie, ułożone na kształt strzały, grotem skierowanej ku zachodowi. I bez tego domyślili się kierunku, w jakim wyruszyli ich towarzysze. Dobrze widoczny ślad,jaki była trawa położona kopytami koni, wyprowadził ich na przeciwległy stok wzgórza. Teren opadał ku lasowi i rzece, falującymi tarasami coraz to niższych pagórków. Na jednym z nich dojrzeli trzy sylwetki konnych, zjeżdżające zboczem w stronę granicy lasu. Dunlandzkich porywaczy, których również spodziewali się ujrzeć, nie było nigdzie widać.
Zwinnoręki i Gléowyn wymienili zaskoczone spojrzenia i zgodnie skierowali konie w dół stoku, ruszając w ślad za towarzyszami.

Marrrt 02-07-2022 21:28

- Tłoczno - mruknął Rogacz wskazując dłonią obu paniom oddział Eorlingów, po czym odwrócił się ku elfce - Na cóż więc czekasz pani? - rzucił ku elfce - Trzeba naszym dać znać.
Chciał widocznie już ruszać, ale coś skłoniło go do zatrzymania się przy Eiliandis.
- Nie czas teraz na medykamenty - powiedział. Zdawało się, że chciał by brzmiało to oschle, ale z efektu tylko mruknął niezadowolony. - Powinni nas zobaczyć pierwszych.

Yáraldiel wspięła się jeszcze wyżej i ponad czubkiem drzewa zamaszyście machała płaszczem podczepionym do długiego kija w kierunku Gléowyn i Zwinnorękiego.

- Czy ty swój topór czyścisz i ostrzysz przed bojem? - Gondoryjka wyciągnęła dłoń ku mężczyźnie. Chciała by pomógł jej się podnieść.

Zanim się zorientował, jego dłoń sama podążyła ku tej wyciągniętej ku niemu. Uścisk wpierw lekki i bynajmniej pomocny we wstaniu a wręcz pieszczotliwy jakby, wzmógł się jednak zaraz gdy Dunlandczyk nie czekając aż gondoryjska pani sama wesprze się na nim, pociągnął ją na równe nogi.
- Toć i ty mieczem wszak władasz. A miast go ostrzyć leki sporządzasz. Czemuś tak za walką obstawała?

Wzrok uczone powędrował najpierw na twarz mężczyzny a później na jego dłoń, w której zamknięta była jej własna.
- Dziękuję - powiedziała gdy dość nieoczekiwanie stanęła na nogi. I choć sposób w jaki pomóc została dostarczona mógł być i był szokujący, nie cofnęła dłoni z czarnowłosego. - Za szybkim ratunkiem obstawałam. I nadal obstaję. A wiedząc, że do rozlewu krwi dojść może chce być na szybkie jej zachowanie gotowa.
- Szalony świat - rzekł nie puszczając przez chwilę jej ręki. Nie patrzył jednak w jej oczy, które wbite były nisko w splecione dłonie - W szalony czas. Ruszajmy.
Po czym puścił ją i średnio zgrabnie wskoczył na konia.
Eiliandis kiwnęła głową i zabezpieczywszy zebrane rośliny podążyła w ślady Rogacza.
Ona o niebo zgrabniej ustanowiła się w siodle.
- Mam nadzieję, tak moje zioła jak i twój topór nie będą potrzebne.

***

Dunlandczycy podróżowali w cieniu boru, jego skrajem. Ich ciemne, brązowo szare odzienia dobrze wtapiały się w tło ściany sekretnego lasu. Piechurzy w biegu dotrzymywali kroku wierzchowcowi. I już niedługo mogli dostrzec zbliżającą się ku nim rysią, trójkę jezdnych. I choć wierzchowce wprawne oko by rozpoznało jako rohańskie, to jeźdźcy nijak Slomianowłosych nie przypominali. Zbliżali się do Żelaznych zachodnim zboczem wzgórza. Dość prędko, ale dalece od jakiejkolwiek szarży.
Zostali zauważeni niemal natomiast i mała kolumna piechurów zgromadzonych wokół konia, razem zanurzyli się w lesie.
- Widząc ile tu patroli, zdecydowaliśmy się eskortować was do Frecasburga! - zawołał po dunlandzku Rogacz w stronę lini drzew gdy dojechali na miejsce.
Po czym skinął na elfkę by ta dała znać Roderikowi i Gleowyn, żeby dołączyli do nich i zsiadł z konia. Nie widział w zaroślach nikogo, ale nie dało się wykluczyć, że zaraz nie polecą na nich strzały, toteż trzymali się niezbyt blisko ściany lasu.
- Wyjdźcie z gęstwy! Kto tu inny za was w ogóle pomyśli karku nadstawiać?! - Wołał po dunlandzku - A siła trzech eoredów nad nami! Teraz ostatni może to być moment, żeby wszyscy to przeżyli!
Jednocześnie podszedł do Yaradrieli i powiedział we wspólnym cicho.
- Las pani w twoich żyłach płynie. Z łatwością dojdziesz ich niepostrzeżenie i sprawdzisz, czy zmienili marszrutę, czy raczej na przeczekanie nas biorą. Ja narobiłbym tylko hałasu. A i tych moich krzyków starczy. Zostaniemy tu z Eiliandis i poczekamy na Ciebie z Roderikiem i Gleowyn.

Elfka z gracją zeskoczyła ze swojego wierzchowca i podawszy wodze Rogaczowi skinęła chętnie głową i ruszyła w las.

Dunlandczyk zmarszczył brwi patrząc między drzewa gdzie zniknęła. Rozejrzał się też po wzgórzu, ale z oddali dostrzegł tylko zbliżającą się parę z Bractwa. Podszedł do konia, na którym siedziała Gondoryjka.
- Coś nam umyka - powiedział obserwując gęstwę. - Coś ważnego. Najpierw mgła, potem głosy, a teraz… wyglądało jakby marszałkowa w ogóle oporu nie stawiała. I z jednym Żelaznym na koniu siedziała. Prawie niepilnowana.
- I mnie to niepokoi. Fakt, że ona oporu nie stawia można jakoś wytłumaczyć tym, że napoli ją jakimś naparem. Są różne rośliny czy korzenie, które na myśl mi przychodzą. Ale mgła i te głosy… - Gondoryjka zamyśliła się na chwilę. - To bardzo podejrzane. Do tego świetnie omijają patrole, których jest mnogo w okolicy.
Eiliandis przeniosła spojrzenie na las, w którym ukryli się porywacze.
- Przyznaję, że to był zły pomysł. Taka szarża na nich. Jednak nic lepszego do głowy mi nie przychodzi. Nawet teraz.
- Każdy był zły - mruknął Cadoc w odpowiedzi, po której zapadło dłuższe i raczej niezbyt wesołe milczenie - choć… - pokiwał w końcu głową po chwili zastanowienia, a w jego czarnych oczach pojawił się błysk rozbawienia - mój był lepszy.

Tymczasem ze wzgórza zjechali galopem Gleowyn i Zwinnoręki, a z zarośli wynurzyła się elfka upstrzona tu i ówdzie listowiem, czy gałązką.
- Byłam obserwowana przez ptaki i wiewiórki. A ukryci ludzie czekają z bronią gotowi do walki.

Campo Viejo 09-07-2022 21:13




- Tłoczno - mruknął Rogacz wskazując dłonią obu paniom oddział Eorlingów, po czym odwrócił się ku elfce - Na cóż więc czekasz pani? - rzucił ku elfce - Trzeba naszym dać znać.

Chciał widocznie już ruszać, ale coś skłoniło go do zatrzymania się przy Eiliandis.
- Nie czas teraz na medykamenty - powiedział. Zdawało się, że chciał by brzmiało to oschle, ale z efektu tylko mruknął niezadowolony. - Powinni nas zobaczyć pierwszych.

Yáraldiel wspięła się jeszcze wyżej i ponad czubkiem drzewa zamaszyście machała płaszczem podczepionym do długiego kija w kierunku Gléowyn i Zwinnorękiego.

- Czy ty swój topór czyścisz i ostrzysz przed bojem? - Gondoryjska wyciągnęła dłoń Ku mężczyznie. Chciała by pomógł jej się podnieść.

Zanim się zorientował, jego dłoń sama podążyła ku tej wyciągniętej ku niemu. Uścisk wpierw lekki i bynajmniej pomocny we wstaniu a wręcz pieszczotliwy jakby, wzmógł się jednak zaraz gdy Dunlandczyk nie czekając aż gondoryjska pani sama wesprze się na nim, pociągnął ją na równe nogi.

- Toć i ty mieczem wszak władasz. A miast go ostrzyć leki sporządzasz. Czemuś tak za walką obstawała?

Wzrok uczone powędrował najpierw na twarz mężczyzny a później na jego dłoń, w której zamknięta była jej własna.

- Dziękuję - powiedziała gdy dość nieoczekiwanie stanęła na nogi. I choć sposób w jaki pomóc została dostarczona mógł być i był szokujący, nie cofnęła dłoni z czarnowłosego. - Za szybkim ratunkiem obstawałam. I nadal obstaję. A wiedząc, że do rozlewu krwi dojść może chce być na szybkie jej zachowanie gotowa.

- Szalony świat - rzekł nie puszczając przez chwilę jej ręki. Nie patrzył jednak w jej oczy, które wbite były nisko w splecione dłonie - W szalony czas. Ruszajmy.
Po czym puścił ją i średnio zgrabnie wskoczył na konia.

Eiliandis kiwnęła głową i zabezpieczywszy zebrane rośliny podążyła w ślady Rogacza. Ona o niebo zgrabniej ustanowiła się w siodle.

- Mam nadzieję, tak moje zioła jak i twój topór nie będą potrzebne.




Dunlandczycy podróżowali w cieniu boru, jego skrajem. Ich ciemne, brązowo szare odzienia dobrze wtapiały się w tło ściany sekretnego lasu. Piechurzy w biegu dotrzymywali kroku wierzchowcowi. I już niedługo mogli dostrzec zbliżającą się ku nim rysią, trójkę jezdnych. I choć wierzchowce wprawne oko by rozpoznało jako rohańskie, to jeźdźcy nijak Slomianowłosych nie przypominali. Zbliżali się do Żelaznych zachodnim zboczem wzgórza. Dość prędko, ale dalece od jakiejkolwiek szarży.

Zostali zauważeni niemal natomiast i mała kolumna piechurów zgromadzonych wokół konia, razem zanurzyli się w lesie.

- Widząc ile tu patroli, zdecydowaliśmy się eskortować was do Frecasburga! - zawołał po dunlandzku Rogacz w stronę lini drzew gdy dojechali na miejsce.
Po czym skinął na elfkę by ta dała znać Roderikowi i Gleowyn, żeby dołączyli do nich i zsiadł z konia. Nie widział w zaroślach nikogo, ale nie dało się wykluczyć, że zaraz nie polecą na nich strzały, toteż trzymali się niezbyt blisko ściany lasu.

- Wyjdźcie z gęstwy! Kto tu inny za was w ogóle pomyśli karku nadstawiać?! - Wołał po dunlandzku - A siła trzech eoredów nad nami! Teraz ostatni może to być moment, żeby wszyscy to przeżyli!

Jednocześnie podszedł do Yaradrieli i powiedział we wspólnym cicho.

- Las pani w twoich żyłach płynie. Z łatwością dojdziesz ich niepostrzeżenie i sprawdzisz, czy zmienili marszrutę, czy raczej na przeczekanie nas biorą. Ja narobiłbym tylko hałasu. A i tych moich krzyków starczy. Zostaniemy tu z Eiliandis i poczekamy na Ciebie z Roderikiem i Gleowyn.

Elfka z gracją zeskoczyła ze swojego wierzchowca i podawszy wodze Rogaczowi skinęła chętnie głową i ruszyła w las.

Dunlandczyk zmarszczył brwi patrząc między drzewa gdzie zniknęła. Rozejrzał się też po wzgórzu, ale z oddali dostrzegł tylko zbliżającą się parę z Bractwa. Podszedł do konia, na którym siedziała Gondoryjka.

- Coś nam umyka - powiedział obserwując gęstwę. - Coś ważnego. Najpierw mgła, potem głosy, a teraz… wyglądało jakby marszałkowa w ogóle oporu nie stawiała. I z jednym Żelaznym na koniu siedziała. Prawie niepilnowana.

- I mnie to niepokoi. Fakt, że ona oporu nie stawia można jakoś wytłumaczyć tym, że napoli ją jakimś naparem. Są różne rośliny czy korzenie, które na myśl mi przychodzą. Ale mgła i te głosy… - Gondoryjka zamyśliła się na chwilę. - To bardzo podejrzane. Do tego świetnie omijają patrole, których jest mnogo w okolicy.

Eiliandis przeniosła spojrzenie na las, w którym ukryli się porywacze.

- Przyznaję, że to był zły pomysł. Taka szarża na nich. Jednak nic lepszego do głowy mi nie przychodzi. Nawet teraz.

- Każdy był zły - mruknął Cadoc w odpowiedzi, po której zapadło dłuższe i niezbyt wesołe milczenie - choć… - pokiwał w końcu głową po chwili zastanowienia, a w jego czarnych oczach pojawił się błysk rozbawienia - mój był lepszy.

Tymczasem ze wzgórza zjechali galopem Gleowyn i Zwinnoręki, a z zarośli wynurzyła się elfka upstrzona tu i ówdzie listowiem, czy gałązką.

- Byłam obserwowana przez ptaki i wiewiórki. A ukryci ludzie czekają z bronią gotowi do walki.

Eiliandis spojrzała na Cadoca. Delikatny uśmiech wypłynął na jej lico i sięgnął oczu, które na dłuższy moment przemknęła i powoli otworzyła.

- Nie będą się z Tobą o to spierać.

Słysząc zbliżających się towarzysz odwróciła się do nich.

- Czy to było uczucie podobne do tego w wąwozie, gdy te zwierzęta cię obserwowały?

- Tam zło pradawne gnieździło się jak cień zalęgły. - odrzekła ponuro na samo wspomnienie Przeklętego Wąwozu. - Tu las mimo gęstowia, przez które mniej światła naturalnym cieniem się kładzie, to tylko mieszkańcy lasu nami zaniepokojeni i nimi. - głową skinęła ku kniei gdzie czaili się włócznicy ze strzelcami.

- Uspokoiłaś mnie tym. Po tych słowach byłam pewna, że znów mam do czynienia z pradawny złem, które tych tę grupę do najgorszego pcha - powiedziała Eiliandis.

- Choć może byłoby dla nich to lepiej, gdyby te czyny nie ich własnym wymysłem były. Tak czy inaczej. Nasz plan nie zadziałał. Możemy teraz wykorzystać propozycję Cadoca. Chyba, że ktoś ma inny pomysł.

- Moja propozycja… - rzekł wskazują ręką kierunek - okopała się w tej głuszy. Myślę, że trzeba nam poczekać aż z niej wyjdą. W końcu muszą bo eogarowi ich zwietrzą. Oznajmię im to raz jeszcze. A potem i my poczekamy.

- Tylko czy oni wyjdą? A jak wyjdą, to czy do nas? - włączył się Zwinnoręki.

Dojechawszy wraz z Gleowyn stanął obok towarzyszy i przysłuchiwał rozmowie. Coś ważył w głowie, marszcząc brwi i machinalnie przeczesując grzywę Szrona. - Mogli się rozdzielić. Część koni w lesie może być ukrytych. Jak cofną się w las, to wyjechać mogą z innej strony i nawet ich nie zobaczymy. Jakby zakraść się, kołem przez las obejść i od tyłu wyjść, to można by przypilnować, czy się tyłem nie wymykają. Ja mógłbym pójść.

- Ano mogli się rozdzielić - przyznał niechętnie Rogacz - Nie znam tego lasu. Któż wie co się w nim głębiej kryje i czy znają jego ścieżki. Ale czas gra na ich niekorzyść. Jeźdźcy będą zacieśniać pętlę.

- Jeźdźcy, cośmy ich z Gleowyn widzieli, ku północy odjechali. Może za innym tropem, kto wie, czy nie mylnym. A dla mnie las jak drugi dom. Podszedłem Żelaznych raz, podejdę i drugi. - dokończył, przywołując na twarz pewny siebie uśmiech.

- Uczyń tak - Rogacz pokiwał energicznie głową jakby pewność Roderika i jemu się udzieliła - Weź Gleowyn ze sobą. I uważajcie. Na siebie.
Rohirrimka skinęła tylko nieznacznie głową, milcząco przysłuchując się całej rozmowie.




Para młodych ludzi pojechała na południe. Ukrywszy konie na skraju lasu, zostawili uwiązane do starego buka. Potrzebowali czasu, aby obejść pozycje czających się między drzewami Żelaznych Ludzi. Pomagał im wiatr, który zaczął budzić się po ospałym przedpołudniu i szumiał w koronach lepiej tłumiąc obce dźwięki. Wykorzystując teren posuwali się ostrożnie pomni jak łatwo wzbudzić podejrzenia niepotrzebnym hałasem u tych, którzy od kilku dni skutecznie ukrywali się przed pościgiem.

Zwinnoręki dobrze wybierał drogę i kiedy zrównał się z linią Dunlandczyków, których dostrzegł może dlatego, że elfka dobrze charakterystykę okolicy opisała, zaczekał na Gléowyn. Dziewczyna była zdeterminowana, skupiona i z bronią gotową na najgorsze dała sobie świetnie radę z zachowaniem ciszy. W kilku gestach ustalili, że dzikokrajowiec okrąży pozycje porywaczy, a minstrelka zostanie w tym miejscu.

Z punktu obserwacyjnego córki Gléomera widać było krawędź lasu, gdzie prześwity wpuszczały więcej światła i zauważyć między drzwiami można było Cadoca oraz panie Eiliandis i Yáraldiel. Żelaźni jako, że bliżej nich i na wprost, widok musieli mieć lepszy, tak więc o obecności reszty bractwa zapewne byli już świadomi. Wkrótce po tym, gdy Zwinnoręki zniknął z oczu, dziewczyna płasko przytulona ciałem do pachnącego igliwiem mchu pod rozłożystym parasolem świerka, usłyszała jak Gondoryjka zaczęła nawoływać w dunlandzkiej mowie. Cedziła zdania dobitnie, jedno po drugim, robiąc dłuższe pauzy, jakby każde miało mieć czas, aby wsiąknąć w myśli słuchających. Mimo nieprzyjaznego brzmienia brudnego języka wrogów Rohanu, jej głos był uroczyście czysty.




Cadoc podszedł do Gondoryjki. Sprawiał przy tym wrażenie zakłopotanego.

- Wiem, że co innego ci sumienie dyktuje. Pomóż mi jednak przekonać ich by stamtąd wyszli.

- Tak - powiedziała szybko. - Pomogę zrealizować twój plan. Powiedz jak to będzie po dunlandzku,- Eiliandis zwróciła się do towarzysza.

- Strach was obleciał, że jak zające po norach leśnych się kryjecie trzęsąc strwożonymi omykami przed tupotem końskich kopyt. A wasze zajęcze serca zdjęte trwogą kolaczą się teraz w piersi karząc dumę w kieszeń schować. Odtąd w przyśpiewkach swinopasy drwin będą nucie jak to Caswelun i jego siostra Rhonwen Z podkulonym ogonem w las uszli.

Czarnowłosy wysłuchał całości. Milczał chwilę, szacując odległość od skrytych Żelaznych. W końcu skinął głową.

- Po kawałku powtarzaj za mną…




Leśny Człowiek przyczaił się w miejscu, które uznał za wystarczające. Dalsze skradanie się w kierunku zbójców mogło go już tylko oddalić od celu zadania, jeśli byłby odkrytym. Głos uzdrowicielki z Minas Tirith właśnie przebrzmiał. Żelaźni naradzali się krótko i z gestów wyczytał, że para bliźniaków nie była aż tak zgodna, jak podczas wcześniejszego spotkania. Brat z włócznią porzucił resztę i zdeterminowanym krokiem poszedł wprost na bractwo. Zdołał zrobić tylko kilka kroków…

Uderzony od tylu głownią miecza bezwładnie osunął się na ziemię. Stojąca nad nim siostra rozkazała podwładnym zająć się wodzem i po chwili nieprzytomny Caswelun został odciągnięty skąd wyszedł.

Rhonwen podeszła do klęczącej przy drzewie branki i poprowadziła na krótkim powrozie żonę Marszałka. Kobieta z workiem na głowie potykała się krocząc w nieznane, acz ani razu całkiem równowagi nie tracąc. Siostra z mieczem prowadziła ją ku bractwu. Wszystko działo się szybko.




Rogacz, kiedy Eiliandis skończyła mówić, odłożył swój topór, tarczę i toporek do miotania i powoli ruszył w stronę zarośli. Wszedł między drzewa mrużąc oczy. Zobaczyła go Gléowyn obserwując idące ku sobie postacie z Dunlandu. Przed chwilą była świadkiem ogłuszenia Casweluna przez siostrę. I widziała panią Esfeld. Mimo czarnego wora zarzuconego przez głowę na ramiona, Marszałkowa skrępowana sznurem na przegubach rąk kroczyła posłusznie ciągnięta jak krowa, acz wyprostowanie dumna. Wszystko działo się szybko.

Nie takiego widoku spodziewał się czarnowłosy. Wysoka wojowniczka z obnażonym mieczem kroczyła prowadząc zakładniczkę.

- Mój brat bywa szalony, lecz to wy słudzy Czarnej Wieży rozlew krwi teraz prowokujecie. - rzekła mocnym głosem w oziębłym tonie patrząc na Cadoca jak się patrzy na brzęczącą, natrętną muchę. - Wasze konie lub złoto. I sami sobie pasajcie jaśniepanią dokąd chcecie. - wojowniczka z ukosa popatrzyła krytycznie na stojącą obok Rohirrimkę, wokół której w obcej mowie ważył się los.

U stóp Rhonwen wylądował z ciężkim brzękiem monet pękaty mieszek, w którym Rogacz rozpoznał własność Yáraldiel. Skąd wiedziała? Czy pobyt przy Imharze Donośnym zachęcił elfkę do poznawania obyczajów i mowy jego ludu? Wszystko działo się szybko. Bliźniaczka ostrzem miecza podrzuciła sakiewkę z ziemi łapiąc w locie.

Wtedy lasem zawładnął huk, jaki towarzyszy łamanym konarom, pękającym gałęziom, kiedy spłoszone stado jeleni z łomotem pędzi przez knieję niczym górska lawina.

- Wężu zdradziecki! - z iskrą w oku warknęła do pobratymcy przywódczyni klanu i pchnąwszy barkiem Esfeld wprost na niego, lekko pochylona zaczęła uciekać w kierunku swoich.

Z leśnej grani na północy zjeżdżały konie dosiadane przez Rohirrimów; zwinnie lawirowały pomiędzy drzwiami, niszcząc suche gałęzie i spróchniałe konary na swej drodze, co słyszała dobrze i córka Eadwearda. Pierwsze strzały zaczęły wylatywać z pozycji Żelaznych w kierunku Władców Koni. Jedna przeleciała przy uchu Rogacza z głośnym łupnięciem zatrzymując się na pniu drzewa za plecami.



sieneq 09-08-2022 10:39

Post wspólny



Wszystko działo się szybko. Za szybko.

Zwinnoręki powstał, wyłaniając się z zarośli. Przed sobą widział kilkoro Żelaznych. Cofali się w jego stronę, co chwila wypuszczających strzały w kierunku nadjeżdżających Rohirrimów. Konni nabierali rozpędu, zjeżdżając po pochyłości. Porastający zbocze rzadki las nie stanowił dla nich większej przeszkody. Lada chwila wokoło mogła rozgorzeć krwawa walka.
Niewiele myśląc, puścił się pędem, przedzierając przez rzadkie zarośla i przeskakując zwalone pnie. Skręcił lekko, przemierzając las po łuku, aby nie znaleźć się na drodze wycofująch się Dunlandczyków. Gdy wreszcie udało się ich minąć, linia jeźdźców nie była już daleko. Wskoczył na pień powalonego drzewa, by być lepiej widocznym dla nadjeżdżających. Wydobył z zanadrza niewielki myśliwski róg i zadął w niego trzykrotnie, a nim przebrzmiało echo zakrzyknął ile sił w płucach: - Jeźdźcy Rohanu! Wstrzymajcie konie! Pani Esfeld już jest wolna! Wstrzymajcie się!!
Zobaczył, że kilku konnych skręcił w jego kierunku. Pozostali jechali jednak naprzód, wyginając linię w lekki półksiężyc, w środku którego, gdzieś za jego plecami, znajdował się Rogacz wraz z panią Esfeld.
Zwinnoreki puścił róg i stanął obrócony twarzą ku nadjeżdżającym, wyprostowany, z rękami na ostrzu topora, opartego styliskiem o ziemię.

***

Nieoczekiwanie szybki rozwój wydarzeń skonsternował Rogacza. Gdy jednak Dunlandczyk złapał pchniętą w swoją stronę brankę, nie tracił czasu na rozważania. Wiedział, że nie sposób szybko dojść, co tak naprawdę zaszło. Począł ciągnąć kobietę, starając się ją równocześnie osłonić, w stronę skraju lasu, gdzie ukryta była Eiliandis. Widząc nadbiegające z tyłu Yaraldiel i Gleowyn, przycupnął i wciągnął kobietę w najbliższego wykrotu.
- Wężu zdradziecki… - cichym głosem powtórzył słowa Rhonwen, po czym zdjął worek z głowy branki.
Jej włosy upięte były z tyłu odsłaniając uszy, które zalane były woskiem. Pas tkaniny okręcony ciasno wokół głowy dociskał do twarzy wetknięty w usta zwinięty gałgan.
Kobieta zmrużyła oczy mimo tego, że słońce nie świeciło nazbyt jasno. Wyglądała na zdezorientowaną i przestraszoną, choć starała się robić hardą minę.

Chwilę potem do wykrotu dobiegła Eliandis. W pierwszej chwili, zaskoczona obrotem spraw - nie spodziewała się wszak, że zawzięta, zimna i wyrachowana Rhonwen może obrócić się przeciw bratu - Gondoryjka pozostała na miejscu, obserwując sytuację. Widząc jednak jak Cadoc chwyta pchniętą na niego lady Esfeld i stara się odciągnąć w bezpieczne miejsce, ruszyła spiesznie na pomoc.
Pochyliła się nad trzymana przez Rogacza kobietą i wyciągnęła z jej ust knebel. Kątem oka dostrzegła obok siebie Gleowyn, trzymająca w ręce tarczę, rozglądającą się wokoło zaniepokojonym wzrokiem.

Uwolniona od zatykającej usta szmaty, kobieta odetchnęła. Widać było, że walczy z emocjami, z trudem trzymając na wodzy skołatane nerwy. Bacznie przyglądała się ciemnowłosej parze, lecz dopiero pojawienie się Gléowyn i elfki zdawało się podziałać na nią uspokajająco. Skinęła z podziękowaniu głową. Przez chwilę spoglądała w oczy stojącej naprzeciw niej Gondoryjki, jakby próbując wymiarkować, czego się spodziewać, po czym uniosła skrępowane ręce, w niemej prośbie o zdjęcie więzów. Obróciła głowę, być może chcąc popatrzeć na otaczających ją ludzi i niespodziewanie na jej twarzy odmalowała się ulga, a czający się w oczach lęk ustąpił pewności siebie. Zobaczyła nadjeżdżających Rohirrimów.

Ośmiu konnych otoczyło stłoczoną w wykrocie grupę. W oddali znikały sylwetki pozostałych, którzy, minąwszy Zwinnorekiego, podążyli śladem uciekających Żelaznych Ludzi.

Cadoc złapał za więzy na dłoniach marszałkowej by nikt ich z Bractwa nie przeciął. Pociągnął ją ku sobie, odsuwając przy tym od towarzyszy, po czym zawołał do Rohirrimów rozkazującym tonem:
- Dmijcie w róg i odwołujcie pościg, jeźdźcy!
Zdawało się, że zamierzał przyciągnąć kobietę jeszcze bliżej siebie, lecz w tym momencie stanęła obok niego Gléowyn, zrobiwszy dwa szybkie kroki. Przez mgnienie oka toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę, której sam do końca nie rozumiał. Jednak głos w jego umyśle podpowiadał, że może zaufać bardce, która tymczasem stanęła między Esfeld i Rogaczem a jeźdźcami, po czym zawołała do nich w ojczystym języku.
- Stójcie bracia, pani Esfeld już jest bezpieczna! Porywacze sami ją oddali! Poniechajcie więc pościgu! Trzeba ją zabrać jak najprędzej do marszałka. - Następnie sięgnęła po sztylet by uwolnić marszałkową z więzów, zwracając się przy tym do Cadoca. - Postaram się ich odwieść od pościgu Żelaznych, ale musimy zapewnić ich, że pani Esfeld już nic nie grozi.

Zachowanie Dunlandczyka ciągnącego za więzy i odciągającego ją na bok, przestraszyło i zdziwiło Esfeld. Jednak szybka reakcja Gléowyn przecinającej pęta uspokoiło kobietę. Rozmasowując zaczerwienioną skórę na przegubach powiedziała krótko.
- Dziękuję.
Następnie palcami zaczęła wykruszać z uszu wosk. Zerknęła w kierunku Cadoca, a potem uwagę skupiła na najeżdżających.
Trzech z najbliższych Eorlingów zeskoczyło z koni i podbiegło ku marszałkowej, Gléowyn i Cadocowi. Uwolniona Esfeld postąpiła w ich stornę.
- Pani, nie jesteś ranna?! - zapytał z przejęciem jeden z nich.
- Nic mi nie jest. Zabierzcie mnie stąd. Oni - skinęła głową na bractwo - nie wiem kim są, lecz pomogli.

***

Uwolniona Rohirrimka siedziała w siodle, pijąc wodę. Obok oficer dowodzący oddziałem rozmawiał z bractwem.
- Wielką przysługę żeście uczynili. Jestem Fenmer z Zachodniej Bruzdy. Eored Éogara. A wy, kim jesteście? I dlaczego bandytów zakazujecie ścigać? - W jego głosie słychać było zdziwienie, a wzrok przeskakiwał od Gléowyn do Cadoca, na którego patrzył szczególnie nieufnie. - Przywołać ludzi, pani marszałkowo?! - zawołał, zwracając się do siedzącej na koniu kobiety.
Wyraźnie zmęczona Esfeld uśmiechnęła się blado.
- Uszanujemy ich prośbę. - odpowiedziała. - Zdążą wyjawić nam te powody. W drodze powrotnej poznamy się bliżej.
Fenmer skinął głową i jeden z Rohirrimów przyłożył róg do ust. Rozbrzmiały dwa krótkie dźwięki, po których nastąpił długi, zamierający przeciągłą nutą

- Jam jest Esfeld z Helmowego Jaru. Żona Éogara, Marszałka Rohanu. - zwróciła do bractwa Rohirrimka. - Dziękuję wam. Opuśćmy ten las i jedźmy do naszego obozu. Wielce rada jestem poznać was i odwdzięczyć się za to coście mi uczynili. - mówiła z szacunkiem i szczerą wdzięcznością.





Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172