- Tłoczno - mruknął Rogacz wskazując dłonią obu paniom oddział Eorlingów, po czym odwrócił się ku elfce - Na cóż więc czekasz pani? - rzucił ku elfce - Trzeba naszym dać znać.
Chciał widocznie już ruszać, ale coś skłoniło go do zatrzymania się przy Eiliandis.
- Nie czas teraz na medykamenty - powiedział. Zdawało się, że chciał by brzmiało to oschle, ale z efektu tylko mruknął niezadowolony. - Powinni nas zobaczyć pierwszych.
Yáraldiel wspięła się jeszcze wyżej i ponad czubkiem drzewa zamaszyście machała płaszczem podczepionym do długiego kija w kierunku Gléowyn i Zwinnorękiego.
- Czy ty swój topór czyścisz i ostrzysz przed bojem? - Gondoryjska wyciągnęła dłoń Ku mężczyznie. Chciała by pomógł jej się podnieść.
Zanim się zorientował, jego dłoń sama podążyła ku tej wyciągniętej ku niemu. Uścisk wpierw lekki i bynajmniej pomocny we wstaniu a wręcz pieszczotliwy jakby, wzmógł się jednak zaraz gdy Dunlandczyk nie czekając aż gondoryjska pani sama wesprze się na nim, pociągnął ją na równe nogi.
- Toć i ty mieczem wszak władasz. A miast go ostrzyć leki sporządzasz. Czemuś tak za walką obstawała?
Wzrok uczone powędrował najpierw na twarz mężczyzny a później na jego dłoń, w której zamknięta była jej własna.
- Dziękuję - powiedziała gdy dość nieoczekiwanie stanęła na nogi. I choć sposób w jaki pomóc została dostarczona mógł być i był szokujący, nie cofnęła dłoni z czarnowłosego. - Za szybkim ratunkiem obstawałam. I nadal obstaję. A wiedząc, że do rozlewu krwi dojść może chce być na szybkie jej zachowanie gotowa.
- Szalony świat - rzekł nie puszczając przez chwilę jej ręki. Nie patrzył jednak w jej oczy, które wbite były nisko w splecione dłonie - W szalony czas. Ruszajmy.
Po czym puścił ją i średnio zgrabnie wskoczył na konia.
Eiliandis kiwnęła głową i zabezpieczywszy zebrane rośliny podążyła w ślady Rogacza. Ona o niebo zgrabniej ustanowiła się w siodle.
- Mam nadzieję, tak moje zioła jak i twój topór nie będą potrzebne.
Dunlandczycy podróżowali w cieniu boru, jego skrajem. Ich ciemne, brązowo szare odzienia dobrze wtapiały się w tło ściany sekretnego lasu. Piechurzy w biegu dotrzymywali kroku wierzchowcowi. I już niedługo mogli dostrzec zbliżającą się ku nim rysią, trójkę jezdnych. I choć wierzchowce wprawne oko by rozpoznało jako rohańskie, to jeźdźcy nijak Slomianowłosych nie przypominali. Zbliżali się do Żelaznych zachodnim zboczem wzgórza. Dość prędko, ale dalece od jakiejkolwiek szarży.
Zostali zauważeni niemal natomiast i mała kolumna piechurów zgromadzonych wokół konia, razem zanurzyli się w lesie.
- Widząc ile tu patroli, zdecydowaliśmy się eskortować was do Frecasburga! - zawołał po dunlandzku Rogacz w stronę lini drzew gdy dojechali na miejsce.
Po czym skinął na elfkę by ta dała znać Roderikowi i Gleowyn, żeby dołączyli do nich i zsiadł z konia. Nie widział w zaroślach nikogo, ale nie dało się wykluczyć, że zaraz nie polecą na nich strzały, toteż trzymali się niezbyt blisko ściany lasu.
- Wyjdźcie z gęstwy! Kto tu inny za was w ogóle pomyśli karku nadstawiać?! - Wołał po dunlandzku - A siła trzech eoredów nad nami! Teraz ostatni może to być moment, żeby wszyscy to przeżyli!
Jednocześnie podszedł do Yaradrieli i powiedział we wspólnym cicho.
- Las pani w twoich żyłach płynie. Z łatwością dojdziesz ich niepostrzeżenie i sprawdzisz, czy zmienili marszrutę, czy raczej na przeczekanie nas biorą. Ja narobiłbym tylko hałasu. A i tych moich krzyków starczy. Zostaniemy tu z Eiliandis i poczekamy na Ciebie z Roderikiem i Gleowyn.
Elfka z gracją zeskoczyła ze swojego wierzchowca i podawszy wodze Rogaczowi skinęła chętnie głową i ruszyła w las.
Dunlandczyk zmarszczył brwi patrząc między drzewa gdzie zniknęła. Rozejrzał się też po wzgórzu, ale z oddali dostrzegł tylko zbliżającą się parę z Bractwa. Podszedł do konia, na którym siedziała Gondoryjka.
- Coś nam umyka - powiedział obserwując gęstwę. - Coś ważnego. Najpierw mgła, potem głosy, a teraz… wyglądało jakby marszałkowa w ogóle oporu nie stawiała. I z jednym Żelaznym na koniu siedziała. Prawie niepilnowana.
- I mnie to niepokoi. Fakt, że ona oporu nie stawia można jakoś wytłumaczyć tym, że napoli ją jakimś naparem. Są różne rośliny czy korzenie, które na myśl mi przychodzą. Ale mgła i te głosy… - Gondoryjka zamyśliła się na chwilę. - To bardzo podejrzane. Do tego świetnie omijają patrole, których jest mnogo w okolicy.
Eiliandis przeniosła spojrzenie na las, w którym ukryli się porywacze.
- Przyznaję, że to był zły pomysł. Taka szarża na nich. Jednak nic lepszego do głowy mi nie przychodzi. Nawet teraz.
- Każdy był zły - mruknął Cadoc w odpowiedzi, po której zapadło dłuższe i niezbyt wesołe milczenie - choć… - pokiwał w końcu głową po chwili zastanowienia, a w jego czarnych oczach pojawił się błysk rozbawienia - mój był lepszy.
Tymczasem ze wzgórza zjechali galopem Gleowyn i Zwinnoręki, a z zarośli wynurzyła się elfka upstrzona tu i ówdzie listowiem, czy gałązką.
- Byłam obserwowana przez ptaki i wiewiórki. A ukryci ludzie czekają z bronią gotowi do walki.
Eiliandis spojrzała na Cadoca. Delikatny uśmiech wypłynął na jej lico i sięgnął oczu, które na dłuższy moment przemknęła i powoli otworzyła.
- Nie będą się z Tobą o to spierać.
Słysząc zbliżających się towarzysz odwróciła się do nich.
- Czy to było uczucie podobne do tego w wąwozie, gdy te zwierzęta cię obserwowały?
- Tam zło pradawne gnieździło się jak cień zalęgły. - odrzekła ponuro na samo wspomnienie Przeklętego Wąwozu. - Tu las mimo gęstowia, przez które mniej światła naturalnym cieniem się kładzie, to tylko mieszkańcy lasu nami zaniepokojeni i nimi. - głową skinęła ku kniei gdzie czaili się włócznicy ze strzelcami.
- Uspokoiłaś mnie tym. Po tych słowach byłam pewna, że znów mam do czynienia z pradawny złem, które tych tę grupę do najgorszego pcha - powiedziała Eiliandis.
- Choć może byłoby dla nich to lepiej, gdyby te czyny nie ich własnym wymysłem były. Tak czy inaczej. Nasz plan nie zadziałał. Możemy teraz wykorzystać propozycję Cadoca. Chyba, że ktoś ma inny pomysł.
- Moja propozycja… - rzekł wskazują ręką kierunek - okopała się w tej głuszy. Myślę, że trzeba nam poczekać aż z niej wyjdą. W końcu muszą bo eogarowi ich zwietrzą. Oznajmię im to raz jeszcze. A potem i my poczekamy.
- Tylko czy oni wyjdą? A jak wyjdą, to czy do nas? - włączył się Zwinnoręki.
Dojechawszy wraz z Gleowyn stanął obok towarzyszy i przysłuchiwał rozmowie. Coś ważył w głowie, marszcząc brwi i machinalnie przeczesując grzywę Szrona. - Mogli się rozdzielić. Część koni w lesie może być ukrytych. Jak cofną się w las, to wyjechać mogą z innej strony i nawet ich nie zobaczymy. Jakby zakraść się, kołem przez las obejść i od tyłu wyjść, to można by przypilnować, czy się tyłem nie wymykają. Ja mógłbym pójść.
- Ano mogli się rozdzielić - przyznał niechętnie Rogacz - Nie znam tego lasu. Któż wie co się w nim głębiej kryje i czy znają jego ścieżki. Ale czas gra na ich niekorzyść. Jeźdźcy będą zacieśniać pętlę.
- Jeźdźcy, cośmy ich z Gleowyn widzieli, ku północy odjechali. Może za innym tropem, kto wie, czy nie mylnym. A dla mnie las jak drugi dom. Podszedłem Żelaznych raz, podejdę i drugi. - dokończył, przywołując na twarz pewny siebie uśmiech.
- Uczyń tak - Rogacz pokiwał energicznie głową jakby pewność Roderika i jemu się udzieliła - Weź Gleowyn ze sobą. I uważajcie. Na siebie.
Rohirrimka skinęła tylko nieznacznie głową, milcząco przysłuchując się całej rozmowie.
Para młodych ludzi pojechała na południe. Ukrywszy konie na skraju lasu, zostawili uwiązane do starego buka. Potrzebowali czasu, aby obejść pozycje czających się między drzewami Żelaznych Ludzi. Pomagał im wiatr, który zaczął budzić się po ospałym przedpołudniu i szumiał w koronach lepiej tłumiąc obce dźwięki. Wykorzystując teren posuwali się ostrożnie pomni jak łatwo wzbudzić podejrzenia niepotrzebnym hałasem u tych, którzy od kilku dni skutecznie ukrywali się przed pościgiem.
Zwinnoręki dobrze wybierał drogę i kiedy zrównał się z linią Dunlandczyków, których dostrzegł może dlatego, że elfka dobrze charakterystykę okolicy opisała, zaczekał na Gléowyn. Dziewczyna była zdeterminowana, skupiona i z bronią gotową na najgorsze dała sobie świetnie radę z zachowaniem ciszy. W kilku gestach ustalili, że dzikokrajowiec okrąży pozycje porywaczy, a minstrelka zostanie w tym miejscu.
Z punktu obserwacyjnego córki Gléomera widać było krawędź lasu, gdzie prześwity wpuszczały więcej światła i zauważyć między drzwiami można było Cadoca oraz panie Eiliandis i Yáraldiel. Żelaźni jako, że bliżej nich i na wprost, widok musieli mieć lepszy, tak więc o obecności reszty bractwa zapewne byli już świadomi. Wkrótce po tym, gdy Zwinnoręki zniknął z oczu, dziewczyna płasko przytulona ciałem do pachnącego igliwiem mchu pod rozłożystym parasolem świerka, usłyszała jak Gondoryjka zaczęła nawoływać w dunlandzkiej mowie. Cedziła zdania dobitnie, jedno po drugim, robiąc dłuższe pauzy, jakby każde miało mieć czas, aby wsiąknąć w myśli słuchających. Mimo nieprzyjaznego brzmienia brudnego języka wrogów Rohanu, jej głos był uroczyście czysty.
Cadoc podszedł do Gondoryjki. Sprawiał przy tym wrażenie zakłopotanego.
- Wiem, że co innego ci sumienie dyktuje. Pomóż mi jednak przekonać ich by stamtąd wyszli.
- Tak - powiedziała szybko. - Pomogę zrealizować twój plan. Powiedz jak to będzie po dunlandzku,- Eiliandis zwróciła się do towarzysza.
- Strach was obleciał, że jak zające po norach leśnych się kryjecie trzęsąc strwożonymi omykami przed tupotem końskich kopyt. A wasze zajęcze serca zdjęte trwogą kolaczą się teraz w piersi karząc dumę w kieszeń schować. Odtąd w przyśpiewkach swinopasy drwin będą nucie jak to Caswelun i jego siostra Rhonwen Z podkulonym ogonem w las uszli.
Czarnowłosy wysłuchał całości. Milczał chwilę, szacując odległość od skrytych Żelaznych. W końcu skinął głową.
- Po kawałku powtarzaj za mną…
Leśny Człowiek przyczaił się w miejscu, które uznał za wystarczające. Dalsze skradanie się w kierunku zbójców mogło go już tylko oddalić od celu zadania, jeśli byłby odkrytym. Głos uzdrowicielki z Minas Tirith właśnie przebrzmiał. Żelaźni naradzali się krótko i z gestów wyczytał, że para bliźniaków nie była aż tak zgodna, jak podczas wcześniejszego spotkania. Brat z włócznią porzucił resztę i zdeterminowanym krokiem poszedł wprost na bractwo. Zdołał zrobić tylko kilka kroków…
Uderzony od tylu głownią miecza bezwładnie osunął się na ziemię. Stojąca nad nim siostra rozkazała podwładnym zająć się wodzem i po chwili nieprzytomny Caswelun został odciągnięty skąd wyszedł.
Rhonwen podeszła do klęczącej przy drzewie branki i poprowadziła na krótkim powrozie żonę Marszałka. Kobieta z workiem na głowie potykała się krocząc w nieznane, acz ani razu całkiem równowagi nie tracąc. Siostra z mieczem prowadziła ją ku bractwu. Wszystko działo się szybko.
Rogacz, kiedy Eiliandis skończyła mówić, odłożył swój topór, tarczę i toporek do miotania i powoli ruszył w stronę zarośli. Wszedł między drzewa mrużąc oczy. Zobaczyła go Gléowyn obserwując idące ku sobie postacie z Dunlandu. Przed chwilą była świadkiem ogłuszenia Casweluna przez siostrę. I widziała panią Esfeld. Mimo czarnego wora zarzuconego przez głowę na ramiona, Marszałkowa skrępowana sznurem na przegubach rąk kroczyła posłusznie ciągnięta jak krowa, acz wyprostowanie dumna. Wszystko działo się szybko.
Nie takiego widoku spodziewał się czarnowłosy. Wysoka wojowniczka z obnażonym mieczem kroczyła prowadząc zakładniczkę.
- Mój brat bywa szalony, lecz to wy słudzy Czarnej Wieży rozlew krwi teraz prowokujecie. - rzekła mocnym głosem w oziębłym tonie patrząc na Cadoca jak się patrzy na brzęczącą, natrętną muchę. - Wasze konie lub złoto. I sami sobie pasajcie jaśniepanią dokąd chcecie. - wojowniczka z ukosa popatrzyła krytycznie na stojącą obok Rohirrimkę, wokół której w obcej mowie ważył się los.
U stóp Rhonwen wylądował z ciężkim brzękiem monet pękaty mieszek, w którym Rogacz rozpoznał własność Yáraldiel. Skąd wiedziała? Czy pobyt przy Imharze Donośnym zachęcił elfkę do poznawania obyczajów i mowy jego ludu? Wszystko działo się szybko. Bliźniaczka ostrzem miecza podrzuciła sakiewkę z ziemi łapiąc w locie.
Wtedy lasem zawładnął huk, jaki towarzyszy łamanym konarom, pękającym gałęziom, kiedy spłoszone stado jeleni z łomotem pędzi przez knieję niczym górska lawina.
- Wężu zdradziecki! - z iskrą w oku warknęła do pobratymcy przywódczyni klanu i pchnąwszy barkiem Esfeld wprost na niego, lekko pochylona zaczęła uciekać w kierunku swoich.
Z leśnej grani na północy zjeżdżały konie dosiadane przez Rohirrimów; zwinnie lawirowały pomiędzy drzwiami, niszcząc suche gałęzie i spróchniałe konary na swej drodze, co słyszała dobrze i córka Eadwearda. Pierwsze strzały zaczęły wylatywać z pozycji Żelaznych w kierunku Władców Koni. Jedna przeleciała przy uchu Rogacza z głośnym łupnięciem zatrzymując się na pniu drzewa za plecami.