lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Warsztaty Pisarskie Last Inn (http://lastinn.info/warsztaty-pisarskie-last-inn/)
-   -   [Opowiadania - fantasy] Zguba orków. (http://lastinn.info/warsztaty-pisarskie-last-inn/7507-opowiadania-fantasy-zguba-orkow.html)

Gettor 06-06-2009 01:53

[Opowiadania - fantasy] Zguba orków.
 
Zguba Orków

Szybkie przypomnienie witalnych zasad opowiadania:

1. Imiona pogrubione, zaś myśli kursywą, a dialogi od nowej linijki i myślnika oraz kursywą.

2. Nie należy odpisywać tutaj na własną rękę - po to tu jestem żeby się do mnie zgłaszać z chęcią pisania.

3. Każda odpowiedź powinna mieścić się w 1 stronie A4, jednak nikogo nie będę zmuszał - jeśli ktoś rzeczywiście chce tutaj choć trochę potrenować to niech trzyma się tej zasady, a jak nie to... cóż poradzić?

4. Fabuła opowiadania powinna być zgodna z jego tematem, jednak jeśli ktoś na siłę chce go zmienić to znów - ...cóż poradzić?

5. Komentarze do tego (i poprzednich) opowiadania - klik

6. Przypominam także, że opowiadanie trwa przez 10 kolejek, po czym jest nieoficjalnie zamykane i ruszamy z nowym.

Kolejka 1

Lista odpisujących:
1. Lukadepailuka
2. Mono
3. Mizuichi
4. Prabar
5. Matyjasz
6. Penny
7. Lotar
8. AC.


* * *


Liść. Zielony, na swój sposób miękki…

Tropiciel przykucnął i podniósł go. Nie było dnia w którym by takich rzeczy nie widział, jednak nagle, z niewiadomego powodu, zaczęło go to teraz fascynować. Liść. Ciekawe…

Po chwili poczuł… dym? Wstał natychmiast upuszczając kawałek rośliny. Dym o tej porze dnia mógł oznaczać kilka rzeczy, jednak biorąc pod uwagę tą okolicę…

Zerwał się do biegu pomiędzy drzewami, krzewami i innymi różnościami lasu. Może tym razem się mylił, może to nie jest dym pochodzący od tego złowieszczego ognia, który jest nieodzownym udziałem grabionych wiosek i napadanych karawan.

Bardzo chciał się mylić, lecz jego pragnienie nigdy jeszcze nie zostało spełnione. Ten przypadek nie był wyjątkiem – kiedy doszedł do gościńca, zobaczył gehennę.

Cztery wozy, z których trzy się paliły a czwarty był przewrócony, w połączeniu z kilkoma zalanymi krwią, rozszarpanymi lub po prostu martwymi ciałami mogły oznaczać tylko karawanę kupiecką. Zaś pół tuzina ciężkich, ubranych na czarno stworów stanowiło przyczynę jej zatrzymania.

Orkowie. Jakżeż on nienawidził orków. Bestie plądrowały ostatni z wozów nieświadome obserwującego ich tropiciela, który właśnie nakładał strzałę na cięciwę długiego łuku… celował… i strzelił.

Dźwięk wbitej strzały i głośny jęk powiedziały mu że trafił zanim zobaczył grot wystający z pleców orka, który w następnej chwili upadł na ziemię.
Jego kompani patrzyli nań zszokowani, by po chwili przenieść wzrok na wyjmującego miecze tropiciela.

Ciężkie topory i bezmyślna siła nie miały szans z dwoma klingami i zwinnymi, perfekcyjnie wyuczonymi ruchami szermierczymi.

Początkowo orkowie próbowali się bronić, jednak nie wiedzieli że mają do czynienia z przeciwnikiem, który zna ich na wskroś – który wie że najczęściej biorą ciężki zamach bronią, niemożliwy do powstrzymania, który odsłania prawie wszystkie witalne miejsca w ciele – szyję, serce, wątrobę, brzuch.

Kiedy kolejna trójka przeciwników padła martwa, pozostała dwójka uciekła – zaskakująco szybko jak na ich wagę i rozmiary. Tropiciel tylko westchnął i wytarł miecze z krwi. Wtedy właśnie zauważył coś na ciałach martwych orków… coś… list?

Tak, to była wiadomość – list gończy za… za nim! Wystawiony przez nieznanego mu wodza orków z nagrodą w wysokości pięciu tysięcy florenów za jego głowę. Łowca prawie poczuł się doceniony – to była niebagatelna suma. Gdyby znaleźć dobrą okazję to można by za tyle kupić wioskę wraz z tytułem arystokrackim.

- Ty! – krzyknął ktoś za nim. Odwróciwszy się zobaczył mężczyznę w srebrnej zbroi z niebieskim herbem na piersi dzierżącego halabardę. Za nim stały jeszcze co najmniej dwa tuziny podobnie ubranych. Żołnierze.
- Tak ty, kretynie! W imieniu nadanego mi prawa aresztuję cię za… za tą rzeź. Brać go chłopcy!

Lukadepailuka 09-06-2009 21:30

***


Młody, dobrze zbudowany mężczyzna przywdział srebrną zbroję płytową, ozdobioną herbem – niebieskim płomieniem. Do zbroi przypięty był niebieski płaszcz. Odrzucił z twarzy włosy o kolorze zboża, zasłaniające mu widok i obejrzał się na młodzieńca siedzącego na krześle, który popijał herbatę.

- Jak tam z hrabią? – Zapytał mężczyzna w zbroi obojętnym głosem.

- A jak myślisz Gorghis? Myślisz, że w wieku lat około 80 wyliże się z choroby? Zresztą, nie sądzę, że Cię to za bardzo interesuje. Chyba, że chcesz przejąć jego majątek, nieprawdaż? – Odpowiedział luźnym tonem, niespeszony młodzieniec.

- Nie, nie interesuje mnie to. – Gorghis obejrzał się na niego. Uśmiechał się. – Chociaż fortuna hrabiego przydałaby się.

Spojrzał na obraz przedstawiający piękną kobietę o czarnych, lśniących włosach i brązowych oczach, lecz jego mina nic nie zdradziła.

~ Już dwa lata ~ Natychmiastowo zduszona myśl.

Wsunął za pas jednostronny toporek i przełożył pochwę z mieczem przez bark, halabardę wziął w rękę. Zmierzwił włosy i rozejrzał się po pokoju znudzonym wzrokiem.

- Idziesz?


***


Tropiciel rzucił wzrokiem na mężczyznę, Gorghis herbu Błękitny Płomień, rycerz hrabiego Bernau, podobno wcześniej był hersztem bandytów, a na rycerza mianowany został gdy uratował hrabiego przed inną bandą. Teraz złoto zbierał łupiąc innych bandytów. Miał przejąć po nim spadek, gdyż ten nie miał żadnych żywych krewnych, tylko po co był mu ten majątek?


***


Gorghis wraz z drużyną wjechali na teren pobojowiska. Poprzewracane wozy i zwłoki leżące na polance, od razu rzuciły się w oczy. W oczy rzucało się jeszcze coś, wysoki mężczyzna z mieczem w ręce.

- Zejść z koni, otoczyć go! – Zakomenderował Gorghis zeskakując z wierzchowca na ziemie. – Ty! Tak ty, kretynie! W imieniu nadanego mi prawa aresztuję cię za… za tą rzeź. Brać go chłopcy!

~ Jezu, jak to sztucznie zabrzmiało! ~ Pomyślał Gorghis, jakby sam był jakimś szczególnym przedstawicielem prawa…

- Nie mam z tym nic wspólnego! – Krzyknął nieznajomy rozkładając ramiona.

- Jak Cię zwą? – Gorghis rozejrzał się po polance. Ciała martwych kupców, ochroniarzy i… orków! Co tu robią orki?

- Yajwin. Gdy tu przyszedłem już tak było, zobaczyłem jak orki rabują karawanę i… Postanowiłem je zabić… - Dokończył mruknięciem, ale dalej raźno patrzył rycerzowi w oczy. Oczy szare, bez cienia emocji.

- Wygląda na to, że nie kłamiesz. Póki co jesteś wolny. Odejdź.

Tropiciel rzucił jeszcze pogardliwe mruknięcie na odejście, schował broń w pochwę przy pasie i ruszył w kierunku lasu. Słyszał jeszcze rozkazy wydawane przez rycerza, odgłosy plądrowania wozów, ostrzeżenia o możliwości powrotu orków, kiedy…

- Stój! Co to?

Krzyk. Co jest? Powoli odwrócił się, spojrzał w zmrużone oczy Gorghis’a, w ponure ślepia wpatrzone w coś co trzymał mocno w ręce. W list gończy! Nie miał, wyboru, wysunął otwartą dłoń. Oczy rycerza, jeszcze bardziej się zmrużyły. Podszedł kilka kroków.

- Rzuć broń. – Tak spokojny głos, tak pozbawiony emocji, tak irytujący, że aż miał ochotę nie posłuchać. Tylko to by było raczej głupie rozwiązanie.

Odpiął pochwę od pasa, gdy… Krzyk, jeszcze jeden. Krzyk ostrzeżenia przed nadchodzącym niebezpieczeństwem.

- Panie! Zbliżają się Orki! – Krzyk.

Mono 11-06-2009 17:45

- Panie! Zbliżają się Orki!

Jeden z Czujnych obstawionych na brzegach gościńca właśnie zbliżał się do grupy i już z oddali raportował. Żołnierze zaczęli się organizować. Yajwin zaczął z powrotem zapinać pochwy mieczy, kolejno półtoraka, a następnie krótkiego miecza, tak zwanego zbójnickiego. Nazwa była wiele mówiąca, bo „zbójów”, jak na nie mówili sami „prawi inaczej”, używali przeważnie skrytobójcy, złodzieje, bandyci i im podobni. Jednak Tropiciel uważał go za bardzo użyteczną broń pomocniczą i korzystał z niego bardzo chętnie. Nie da się ukryć – lubił pożyteczne i użyteczne przedmioty…

- A więc pozwolisz paanieee, że, jakby to powiedzieć, – ukłonił się lekko i uzbroił w delikatny uśmiech – zachowam broń, a tym samym także życie… byś Ty paaanieee mógł otrzymać potem nagrodę?

Gorghis spojrzał się na niego gniewnie, nie był głupi, wyczuł ironie. Gdyby był w innej sytuacji ukarałby go na miejscu, jednakże w tym położeniu musiał mu dać spokój i wolną rękę. Mruknął coś pod nosem i ruszył w stronę wierzchowca. Wskoczył na niego prawie z biegu. Pomknął galopem w stronę już szykujących się do odparcia ataku zbrojnych… Żołnierzy?! Tak po prawdzie, to Yajwin’owi mało oni wyglądali na żołnierzy, a bardziej na dobrze wyekwipowaną bandę rzezimieszków… wszak tylko dowódca miał pełną zbroję z herbem, cała reszta konnych była mówiąc lekko… opasłymi, pokrytymi bliznami i ubranymi byle jak „typkami”, których nikt nie chciałby spotkać w ciemnej uliczce. Zresztą cała grupa była dziwna, bo zamiast zabezpieczyć teren ci zajęli się plądrowaniem rozbitej karawany. Nie miał jednak zamiaru się nad tym zastanawiać za długo – nie było na to czasu.

Stanął kilkanaście metrów za „obrońcami pokrzywdzonych” od siedmiu boleści, był gotowy. Spojrzał jeszcze na ostatnia swoją zdobycz, był to półtoraręczny miecz, który wyrwał orkom podczas ostatniej potyczki na wschód stąd, w górach. Był szorstki, brzydki bez zbędnych zdobień na klindze, ale piekielnie ostry i świetnie wyważony – o to właśnie chodziło.

Ziemia zaczęła drżeć… Łowca miał złe przeczucia. Podbiegł w bok tak, by widzieć przeciwnika. Był w szoku! To nie była zwyczajowa niezorganizowana grupa przygłupich orków, był to, dowodzony przez wysokiego rangą szamana, oddział doborowych wojowników dosiadający Wargów i to, co najmniej dwa razy liczniejszy od oddziału „Paanaaa”. Grupa konnych na czele z zakutym w zbroje przywódcą wyraźnie straciła humor. Wojska spotkały się naprzeciw siebie, oddalone o jakieś pół mili.

- No panowie, jak to mawiała moja już nieżyjąca babcia, która wywodziła się z chłopstwa…- wszyscy skierowali ku niemu wzrok i przyglądali mu się uważnie – Ło panocki Jesteśmy w czornej, wiolkiej, śmoczej rzyci… - Nikt oprócz jego się nie uśmiechnął.
- Proponuję ucie… - nie zdążył dokończyć. Usłyszał świst, a następnie potężny huk!

Wielki kamień zmiażdżył kilku jeźdźców, a zza drzew zaraz za wrogą armią zaczęło wyłaniać się wielkie cielsko czegoś naprawdę dużego i brzydkiego…

Tropiciel usłyszał jeszcze coś, jakiś szmer za plecami, jakby darcie szponami po drewnie…

Prabar_Hellimin 14-06-2009 19:36

Tropiciel rozejrzał się. Ghorghis wraz ze swoim oddziałem ratowali się ucieczką. Orkowie nawet nie próbowali ich gonić. Nie musieli.

Jeden z uciekających jeźdźców, który najwyraźniej miał najszybszego konia, spotkał się z sosną. Drzewem wymachiwał z niezwykłą lekkością jakiś stwór. Tropiciel przyjrzał się mu. Nie mógł określić czym było to stworzenie – sylwetką i posturą przypominało górskiego trolla, jednak miało gadzie oczy i było częściowo pokryte łuską. Tych miejsc na ciele, których nie pokrywała łuska, nie pokrywała nawet skóra, przez co widok tego stwora był przerażający i jednocześnie obrzydliwy.

Podobny stwór stał za liniami wargowych jeźdźców i szykował się do rzutu kolejnym głazem w ludzi, którzy właśnie zmieniali zamierzony kierunek ucieczki. Przy tym wszystkim obydwa stwory wydobywały z siebie dźwięki, które kojarzyć się mogły z paleniem kogoś na stosie.

Tropiciel schował się za drzewo, unikając w ten sposób lecącego głazu. Siedział przez chwilę i rozmyślał, co w tej sytuacji może zrobić. Spoglądał kątem oka na stwora, który właśnie zmiażdżył sosną dwóch kolejnych ludzi wraz z końmi. Spojrzał na ostrze półtoraka i znów na pobojowisko.

Z zadumy wyrwało go uderzenie głazu w sąsiednie drzewo, które po chwili z trzaskiem upadło. Tropiciel zerwał się na nogi i zakradł się za opętańczo wymachującego sosną potwora.

Nie znał tego stwora, ale pewnym było jedno: wszelkie istoty, od ludzi i elfów po orków i trolle, a nawet tak odmienne od powyższych, jak smoki, dosłownie wszystkie znane mu istoty, które posiadały nogi traciły możliwość poruszania się po podcięciu ścięgien. A ścięgna zwykle były podobnie ulokowane.

Yajwin wyciągnął miecze i gdy potwór wykonał kolejny zamach drzewem podciął mu ścięgno prawej nogi, na której utrzymywał w tej chwili ciężar swojego ciała. Stworzenie zawyło tak strasznie, że nawet orkowe wargi zaczęły się płoszyć. Zdezorientowany stwór próbował się podeprzeć trzymanym drzewem aby nie upaść, jednak tropiciel naciął mu również ścięgna drugiej nogi, co spowodowało kolejny wrzask i upadek zwierzęcia.

Orkowie najwyraźniej dojrzeli Yajwina, gdyż rozpoczęli szarżę w jego kierunku, a drugi potwór wymierzył kamieniem w jego stronę.

Po głuchym uderzeniu głazu w coś miększego od ziemi rozległ się kolejny wrzask, jeszcze głośniejszy i jeszcze nieprzyjemniejszy od poprzednich. Lecący głaz trafił w leżącego stwora.

Ghorgis i reszta jego ludzi wykorzystali okazję i uciekli w las. Tropiciel próbował tego samego, jednak on musiał martwić się goniącymi za nim doborowymi orkami.

Matyjasz 14-06-2009 22:06

Naciągnął cięciwę, strzelił. Strzała wbiła się w drewno.
-Cholera!
Biegł co sił. Sprawnie odnajdywał dobrą drogę w leśnej ściółce. Był szybki, szybszy niż kiedykolwiek, jednak wydawało się, że nie dość by dać radę uciec. Ci orkowie byli szybsi niż jacykolwiek inni! Nie zwalniając biegu nałożył kolejną strzałę na cięciwę. Kolejny strzał.
Skurwysyn odbił!
Uratowało to orkowi życie, nie uchroniło od rany. Grot tkwił w barku, postać oparła się o drzewo inny został jej pomóc.
Dwóch mniej, jeszcze sześciu. O pięciu za wielu.
Biegł dalej.


Drzewa w nadnaturalnym tempie przesuwały się na granicy jego pola widzenia. Dźwięk pościgu umilkł. Odwrócił głowę. Nogi straciły punkt oporu, coś ciągnęło go do przodu trzymając kostkę w miejscu. Upadł w stertę pożółkłych liści.
Sterta liści? W środku lata?
Usiadł pod drzewem o czerwono-żółtej koronie i rozmasował nogę.
Na szczęście nic mi nie jest. Po wczorajszym deszczu łatwo mnie będzie znaleźć. Szykuje się długi bieg. Cholerny korzeń!
Podniósł wzrok z swego oprawcy. Spojrzał na swą dalszą drogę. Las mieniący się barwami złotej jesieni. Polana. Na środku niegdyś wykarczowanego teraz zarośniętego obszaru stała okrągła kamienna wieża na górze rozszerzała się dając miejsce na jedyne okno. Przetarł oczy, znał w tym lesie każdy cal. Wieży nie ma prawa w nim być. Podszedł do budowli. Obszedł stary porośnięty mchem i bluszczem mur. Ani śladu schodów czy drzwi.
-Hej!-Cisza.
Dokładniej rozejrzał się po polance, w różnych miejscach walały się stare kamienie, gdzieniegdzie widać było ślad jakiś zabudowań. W niektórych fundamentach rosły pokaźnych rozmiarów drzewa. Zaś wieża stała, wydawała się niemal nienaruszona.
Wzruszył ramionami, postanowił wracać. Z łatwością odnalazł miejsce gdzie wszedł na polanę i ruszył swymi śladami.


Skąpany w blasku zachodzącego słońca las oddał te ostatnie chwile ciepła i pogrążył się w mroku nocy. Korzeń, znajomy korzeń. Spojrzał w górę, wieża wyraźnie wżynała się czubkiem w tarczę księżyca.
Szedłem po własnych śladach! Nie mogłem więc zrobić kółka!

Jeszcze raz spojrzał na budynek, w okienku paliło się jasne światło. Światło oznaczało ludzi, chciał podejść, instynkt mu nie pozwolił. Cofnął się zszedł z ścieżki, z widoku byle dalej od tego miejsca!
Nie zdążył zastanowić się nad nieracjonalnością swych zachowań, słyszał kroki. Karmiona przesądami przodków wyobraźnia szalała. Doświadczenie znało ten dźwięk. Ciężkie orkowe buty. Przyczaił się w ciemności. Dobył miecza. Zbliżali się. Wyskoczył z swej kryjówki. Za szybko, ostrze cięło powietrze.
-Stój! My nie chcemy walczyć.-Ork dziwnym głosem wyszeptał swą kwestię, w tym boskim teatrzyku.

-Od kiedy to bestie mówią?-Chciał krzyknąć jednak jakaś część umysłu mu tego zakazała.- Jeszcze parę godzin temu byliście skorzy do bitki.-Zakończył na skraju szeptu.
-Nie wielu z nas uczy się ludzka mowa. A walczymy tam, nie tu, nie w tym lesie.
-Nie kłam, gdzie pozostałych dwóch? Było was pięciu widzę trzech.
-Las ich zabrał.
Podświadomie czuł, że ork ma racje, jednak to niemożliwe łże!
-Jaki las? O czym bredzisz by życie uratować?
-Dawno temu wielki-Ork nie mógł znaleźć określenia- szaman, człowiek, był dla nas zgubą. Nasi szamani przeklęli go, zamykając w wieży. Człowiek wywoływał duchy, które teraz mu służą. Nasi przyjaciele zostali zabici przez bestia z cień. Broń przez nią jak przez powietrze przechodzi.
-Nie kłam orkowy psie. Te bajki możesz prawić swym prymitywnym braciom. My ludzie wiemy, że magia nie istnieje i nigdy nie istniała. A wszyscy czarownicy i guślarze to tylko zabobon z czasów naszych przodków.
-Wierz czy nie. Czarownik z wieży ukradnie twoją duszę, on potrzebuje dusz żywych by samemu żyć. Z tego lasu nikt nie wyszedł, ty...
Ork nie dokończył z ciemności wyskoczył kolejny łowca. Czarny jak smoła, czerwone ślepia ukazywały furię, większy od niedźwiedzia, z zwinnością wilka skoczył na jednego z orków powalając go, wgryzając się w jego brzuch. Łowca odruchowo ciął mieczem, spodziewał się oporu, przygotował ciało na niego. Ostrze przeszło przez stwora na wylot, pociągnęło go z sobą upadł na ziemię. Szybko wstał, słyszał uciekającą dwójkę orków mimo jęków ich towarzysza. Pobiegł za nimi. Ocenił, inną drogą od tej, którą tu trafili. Dogonił ich, przy wejściu na polanę z wieżą. Jednak z innej strony. Cała trójka odruchowo odeszła w las.
-Teraz już nie wątpię. Rozpalę ogień.
-Nie, stwór nie boi się ognia. A ogień widać.
-To chociaż wezmę pierwszą wartę. I tak nie zasnę. Oraz proponuje wejść na ten dąb jego konary utrzymają nawet was.
Miał racje, utrzymały. Choć musiał im pomóc wejść to miejsce wydawało się bezpieczne. On sam wszedł na cieńsze, wyższe, bezpiecznijsze gałęzie i obserwował otaczający ich las. Oraz z jednej strony wieżę a z drugiej dalekie światła miasta do którego znał drogę ale nie mógł się dostać.

AC. 22-06-2009 17:21

Do północy nic się nie wydarzyło, choć las po zmroku opanowała nienaturalna cisza jak gdyby byli w oku cyklonu. Tak jakby nagle fauna, flora i wiatr umilkły na zawsze. Tropiciel przez kilka godzin słyszał tylko śpiących orków i trochę go to przerażało. Siedział jednak i wysłuchiwał pojawienia się innych dźwięków. W końcu obudził jednego z nich oznajmiając mu, że teraz jego kolei na wartę. Wcale im nie ufał, ale nie miał wyboru i kiedyś musiał zasnąć. Wolał w nocy niż w dzień.

Obudził się o brzasku. Las był wciąż mroczny, promienie słońca jeszcze nie dotarły pomiędzy gęstwiny. Yajwin zwrócił w pewnym momencie uwagę na kompletną ciszę, w której się znalazł i szybko sięgnął po broń, której jednak nie znalazł przy sobie. Zerwał się na równe nogi zapominając, że jest na gałęzi i spadł z drzewa haratając sobie skórę. Ostatnia gałąś, o którą zahaczył rozcięła mu głowę i spodowała wstrząśnienie mózgu. Półprzytomny i obity podniósł się z trawy i zwymiotował ostatni posiłek na rzadką trawę.

Głuchy, mroczny bór wydawał się szydzić z niego swoim milczeniem. Różne przerażające myśli pojawiły się w jego głowie potęgowane przez to niezwykłe otoczenie, w którym się znalazł. Wydawało się, że jest obserwowany. Albo, że nadal śpi... albo coś gorszego. Uderzył pięścią w glebę, ale prócz kolejnego bólu obicia nic innego się stało. Po orkach i jego dobytku nie było śladu. A raczej: nie widział śladu. Bo ślady zawsze są, jakiekolwiek. Po prostu było za ciemno. Szubrawcy zrabowali mu wszystko oprócz ubrania i butów. A może to nie byli oni? Może to był potwór czający się gdzieś w tej dziczy? Tej grobowocichej dziczy... dzicz nie jest cicha, dzicz jest głośna... głowa Yajwina rozbolała bardziej od tych myśli. Zrezygnowany usiadł przy drzewie i siedział tak nieruchomo do czasu aż słońce w końcu w należyty sposób oświetliło ziemie.

Ślady były wyraźne - dwóch orków poszło po śladach wgłąb boru. Prawdopodobnie z jego dobytkiem. Prawdopodobnie... a może nie? Może to oni są ofiarami? Albo to oni zamordowali tamtego orka. To czemu on żyje? Najprawdopodobniej to zwykli złodzieje... ale czemu go nie zabili i nie zabrali ubrania? Może ich potwór porwał? Ale czemu nie jego? Czemu nie ma broni, a ma ubranie? Nieważne jednak kto, bo osoba odpowiedzialna zostanie wytropiona, dobytek zostanie zwrócony, a winny odpowie głową. Yajwin powstał i powoli poszedł po śladach zapominając o niebezpieczeństwie, które gdzieś tam się czai.

Gdy tak powoli się oddalał od miejsca upadku jego wymiociny zostały wessane po cichu wgłąb gleby. Coś wyjątkowo odrażającego postanowiło ujawnić się, coś bardziej starożytnego niż sięgają zapiski historyczne... kimkolwiek lub czymkolwiek był to jedno jest pewne: lubił ciszę i samotność. I nienawidził, gdy ktoś deptał jego trawę, bo to było jego terytorium. Jego i nikogo innego. Ani ludzi, ani orków, ani zwierząt, ani nawet owadów. Jedynie roślinom pozwalał przebywać na tym terytorium, bo one potrafiły zachować milczenie i nieruszać się. Wkraczanie na to terytorium to akt agresji, wypowiedzenie wojny. A To lubiło wojny. Lubiło walkę. Ale bardziej lubiło samotność i ciszę, więc nie atakowało innych terytoriów. Sam nienawidził jak ktoś wchodził na jego, więc czemu miałby wchodzić na cudze? A jednak inni tego nie rozumieli, wciąż tu przychodzili niszcząc jego spokój.

Prabar_Hellimin 17-07-2009 11:40

Kolejka 2
Lista odpisujących (wstępna)
1. Mizuichi (potwierdza możliwość odpisania za dwa dni; jeśli ktoś może wcześniej, to niech to zrobi)
2. Matyjasz
3. AC.
4. Lotar

5. Mono (prosił o przeniesienie na koniec)

***

Ślady zaprowadziły Yajwina nad wartko płynący strumyk. I tam się urwały. Zrozpaczony tropiciel upadł na kolana i uniósł głowę w górę. Z zadumy wyrwał go szelest w pobliskich krzakach. Yajwin zerwał się na równe nogi i ukrył za drzewem. Nie mając broni nie mógł walczyć. Ku jego uldze z krzaków wybiegł lis trzymający w zębach upolowaną kuropatwę.

Yajwin wychodząc zza drzewa potknął się o jakiś kij. Upadając na ziemię stłukł kolano lewej nogi. Chwycił za leżący u jego stóp przedmiot i zakląwszy cisnął nim w wodę. Dopiero po chwili do niego dotarło, że nie jest to kij, tylko jeden z jego mieczy. Wstał, wziął do ręki swój półtorak i przymocował do pasa.

Jeśli jest tu jeden miecz, to gdzieś musi być też reszta mojego dobytku” - pomyślał i od razu zaczął przeszukiwać krzaki. Całkiem niedaleko odnalazł niedbale porzucony drugi z jego mieczy. Jego uwagę zwrócił wyróżniający się z otoczenia kształt widoczny zza krzaków. Podszedł bliżej, aby zidentyfikować obiekt. Była nim głowa jednego z orków. Pomimo obrzydzenia chwycił za nią i próbował podnieść, będąc przekonanym, że jest odrąbana. Okazało się jednak, że głębiej w krzakach leży reszta orkowego ciała przykryta liśćmi.

Yajwin przyjrzał się zwłokom. Rany, od których poniósł śmierć, były precyzyjnie zadane. Ktokolwiek zabił tego orka musiał doskonale znać anatomię zielonoskórych... zupełnie jak Yajwin. Ta myśl przypomniała mu o istocie, którą napotkał w lesie. Nie bałamucąc dłużej tropiciel poszedł wzdłuż strumyka. Strumienie zwykle zbiegają się mniejsze, lub większe rzeki. A nad tymi często powstają miasta, lub wsie. Zatem był to jeden z najprostszych sposobów na wydostanie się z lasu.

Szedł pół dnia, aż natrafił na polanę, obok której przepływał strumień. Polanę otaczały niewysokie wzniesienia, a na jej środku stała drewniana chata.

Co to jest?” - myślał - „Przed chwilą w tym lesie nie było nawet zwierząt, a teraz ktoś sobie tu po prostu mieszka?
Przerażało go to, a jednocześnie ciekawiło. Po dłuższym zastanowieniu postanowił zapukać do drzwi. Niemal od razu otworzył mu niski staruszek z długą siwą brodą.

-Nareszcie jesteś! Wejdź, pewnie jesteś zmęczony i głodny.
-Jak to „nareszcie”?
- zdziwił się
-Spokojnie Yajwinie, na wszystko przyjdzie pora.
-Skąd znasz moje imię?!
-Na wszystko przyjdzie pora
– powtórzył spokojnie – Usiądź i zjedz, a wszystko Ci wytłumaczę.

Yajwin zawahał się, ale wszedł do środka. Starzec nalał mu na miskę ciepłej zupy i usiadłszy na wiklinowym fotelu zaczął mówić
-Widzisz młodzieńcze, jest coś takiego jak przeznaczenie. I to ono sprawiło, że ty przechodziłeś tą polaną. Wiedziałem o tym i przybyłem, aby się z Tobą spotkać
-Ciekawe... Musiałeś nieźle się spieszyć z budową tego domu. Mieszkanie w tym lesie nie jest zbyt bezpieczne.
-Dlatego też tu nie mieszkam
– starzec wstał i podszedł do okna.
-Jak to?
-Zwykle mieszkam tutaj
– odsłonił okno ukazując ośnieżone pagórki.

Zdumiony Yajwin nie mógł nic powiedzieć. Starzec wrócił do fotela i odezwał się:
-Widzisz, ja potrafię poznać przeznaczenie. I powiem Ci, że powinieneś chwilę temu zginąć w tym przeklętym lesie.
-Przecież... przeznaczenia nie można zmienić...
- powiedział Yajwin ze strachem w oczach.
-Nie do końca – starzec wstał i podszedł do stojącego przy ścianie regału i sięgnął książkę w ozdobnej oprawie. - Gdy czytasz książkę to nie jesteś nigdy pewien co się przydarzy bohaterom – kontynuował podając tropicielowi wydanie słynnej Pieśni o Mariusie – Chyba, że zerkniesz na dalsze strony i przeczytasz wyrywkowy fragment. Jednak co by dalej się nie zdarzyło, to nie jesteś w stanie tego zmienić.

Starzec przerwał na chwilę, po czym skończył:
-Chyba, że piszesz tą książkę...

Matyjasz 20-07-2009 10:50

-Piszesz książkę?
-W pewnym sensie. Z jednej strony jest los a z drugiej nasze działania. Mówiąc krótko, uratowałem cię od bestii.
-Ty?
Starzec rzucił mu pełne drwiny spojrzenie.
-A myślisz, że dlaczego żyjesz? W końcu twa broń nie mogła zranić stwora.
-Skąd ty to wiesz.
-Wiem więcej niż ujawniam.- Machnięciem ręki urwał dalszą dyskusję.-Przejdźmy do sedna...
W innym pokoju chatki odezwał się czajnik.
-Ale to za chwilę, muszę zrobić herbatę.
Nieznajomy zniknął za drzwiami. Yajwin czuł się źle patrząc na te drzwi. Już pokój, w którym siedział był większy od chatki. Budynek w środku większy niż na zewnątrz nie był tym, co jego umysł akceptował.
Wrócił starzec niosąc dwa pełne kubki. Obaj napili się.
-To też przeznaczenie, że będę chciał herbatę?
-Ależ skąd. Zgadywałem. Nie będę. Nie ważne. Przejdźmy do tego, dlaczego żyjesz.
-Bo w jakiś sposób kontrolujesz bestię.
-Prawda. Jednak nie na temat. Dlaczego powstrzymałem bestię?- Nachylił się by spojrzeć gościowi prosto w oczy.
Odpowiedziało mu milczenie.
-Bo jesteś mi potrzebny. Do czegoś, czego nie zechcesz wykonać. Jeszcze nie opuściłeś lasu. Choć las opuściłeś to wciąż jesteś na przeklętej ziemi, bez mojej pomocy nie wydostaniesz się. Pomysł z strumieniem był mądry, wyszedłeś z jednego błędnego koła. Ale zmartwię cię, strumień płynie w okręgu. Zaprowadzi cię znów o wieży. Tak jak każda ścieżka w tym miejscu. Ale ja ci odsłonię drogę.
-Więc, jeżeli nie przystanę na twą propozycję to zostanę zabity przez bestię z tego lasu.
-Dokładnie mówiąc zostaniesz żywcem rozszarpany. Rekordzista był zabijany przez kilka dni. Do dziś pamiętam jego jęki.
-Więc, co ci jest potrzebne.
-Życie. Jestem stary, moje dni się kończą. Nie jest to fakt, który akceptuję.
-Co ja mam z tym zrobić?- Krzyknął.- Nie da się cofnąć czasu!
-Nie da się, i nie wymagam tego od ciebie.
-Więc, czego chcesz?
-Ciała, żywego.- Zawiesił głos. –Młodej osoby, dłużej będzie służyć. Najlepiej zdrowiej, choć z chorobą sobie sam poradzę.
Yajwin powoli sięgał po broń korzystając z faktu, że starzec stoi tyłem do niego.
-Nie, nie ciebie. Zresztą broń i tak by ci nie pomogła. Nie masz predyspozycji. Nie masz w sobie magii. Potrzebuje dziecka z magicznym darem. Widziałeś kiedyś czarodzieja?
-Kogo? Przecież cała ta magia to tylko głupie wierzenia zabobonnych przodków! Ludzi, którzy byli oszukani przez bandę przebierańców!
-Tego się spodziewałem. Magia zanika. Dlatego dostaniesz cześć mojego daru. Pozwoli ci to wykryć innych obdarzonych. Jak przypuszczam nie ma ich wielu. Nie oszukujmy się, sprowadzisz ofiarę na pewną i niezwykle bolesną oraz długą śmierć. W zamian za twoje życie.
-Dlaczego nie zrobisz tego sam? Jesteś wstanie odpędzić bestię. Znasz drogę przez las. Dlaczego ja?
-Ja jestem celem zaklęcia. Nie mogę wyjść z lasu, oraz zmylić bestię, gdy mnie ściga. Jestem bezpieczny tylko w paru miejscach. Jak ta chatka. Mieszkam tu od sześciu wieków! Jeżeli znalazłbym sposób by uciec już by mnie tu nie było! Sześćset lat na terenie o promieniu dwóch kilometrów. Ale znajdę sposób by uciec. Tylko potrzebuje czasu. Jesteś wojownikiem, życie z życie. Jak w bitwie. Zgodzisz się?
-Tak.- Wyszeptał.
-Dobrze, podaj mi ręce.
Bez słowa wykonał polecenie. Usłyszał dwukrotny trzask zamka. Przy ramionach miał zamknięte dwie obręcze z dziwnego metalu. Wcale nie czuł ich obecności, tylko widział.
-Teraz pokażę ci moc kajdan. Mogę ich użyć, gdy ciebie nie widzę. Mogę dzięki nim być w twym umyśle. A ich podstawową funkcją jest zadawanie bólu. To będzie początek ich skali.- Uśmiechnął się.
Yajwin poczuł największy ból w swym życiu. Momentalnie upadł na ziemię nie mogąc nic zrobić. Chciał umrzeć, byle przestało bolec.
-A teraz wstań, musisz się nauczyć jak rozpoznać ofiarę. Nie będzie to łatwe. Kiedyś gestem ręki potrafiłem spopielić miasto, teraz tym samym wysiłkiem zapalam świeczkę. Choć, lekcja czeka. Jeżeli nie pójdziesz pamiętaj o obręczach.
Odszedł powolnym krokiem, dając m znak by podążał za nim.

Prabar_Hellimin 04-08-2009 21:30

Kolejka 3
Lista odpisujących
1. Lotar
2. Matyjasz
3. Mono

***

-Zatem od początku... magia to coś, co istnieje w przestrzeni, niczym materia, ale nią nie jest. Bez odpowiedniej ingerencji nie jest w stanie oddziaływać z tym, co czujemy i widzimy. Jedynie niektóre substancje są podatne w różnym stopniu – od bardzo nikłego, sprowadzającego się do wykrywania zmiany stężenia magii, aż po bardzo silne, pozwalające na trwałe wiązanie magii w przedmiocie. Zwykle magia wypełnia przestrzeń równomiernie, jednak „gęstnieje” w pobliżu substancji na nią wrażliwych. Także wokół ludzi obdarzonych darem magii.
-Zatem dzięki temu będę mógł wykryć uzdolnionych ludzi? Tylko jak?
-Nie mam czasu ani środków, aby konstruować jakieś urządzenia do wykrywania magii. Zatem po prostu przekażę Ci odrobinę mojej krwi.
– starzec odparł, chwytając go za rękę. Wyciągnął nóż i naciął nim najpierw swoją dłoń, a następnie dłoń Yajwina, po czym położył swoją dłoń na jego, aby krew z jego rany zmieszała się z krwią Yajiwna. - To może trochę potrwać.
-Jak rozpoznam wpływ magii?
- spytał Yajwin.
-Wrodzone zdolności magiczne pozwalają odczuwanie magii poprzez zmysły – jako zapach, dźwięk czy ciepło. W zamierzchłych czasach żyła ponoć rasa w której krwi prócz żelaza znajdował się najwrażliwszy na magię spośród metali mithril. Powiada się, że byli oni w stanie widzieć magię jako kolor – oktarynę. Twój 'dar' jest nabyty, zatem nie uda Ci się normalnie odczuć magii. Jej zagęszczenie rozpoznasz przez ocieplenie krwi.
-Będę w stanie czarować?
-Ha! Wiem, że to ogromnie pociągające, ale ktoś z nabytymi zdolnościami musiałby naprawdę bardzo długo ćwiczyć, aby tkać czary, a efekt i tak by był słabo widoczny. Daruj sobie zatem.


Starzec uniósł dłoń i spojrzał na ranę. Ta w momencie zniknęła, nie zostawiając nawet strupa.
-W Twojej krwi jest zbyt mało substancji wrażliwej na magię, abyś był w stanie zgromadzić wystarczająco dużo magii, aby rzucać jakieś przydatne czary.
-Bo ta odrobina krwi, jaką mi dałeś, zawierała jej niewiele. Zatem czy nie można by użyć jakichś magicznych ziół, soli, czegokolwiek?
-To mogłoby Cię zabić. A gdzie ja bym znalazł kogoś na Twoje miejsce?
-Nieważne. Mów zatem co mam robić. Jak się stąd wydostać, dokąd iść?
-Po prostu wyjdź. Bestia nie będzie Cię niepokoić. Aby opuścić las będziesz się musiał nieco wysilić. Jak się pewnie domyśliłeś – jest on pod wpływem magii. Najgęstsza jest w centrum lasu, na obrzeżach się rozrzedza. Postaraj się wyczuć ochłodzenie krwi, a będziesz wiedział, gdzie iść. I jak mówiłem – unikaj wszelkich dróg.

Lotar 07-08-2009 18:38

Yajwin nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim, czego doświadczył przez tych kilka dni. Najpierw był wyjętym z pod prawa łotrem, którego ścigała milicja za zabicie kilku zielonoskórych przygłupów. Potem jeszcze więcej orków i ucieczka do lasu. Ta przeklęta gęstwina napawała strachem nawet tak doświadczonego trapera jak Yajwin.

Kiedy mężczyzna wyszedł z magicznej, drewnianej chaty czuł się nie swojo. Nigdy w życiu nie przejawiał talentów, które pozwoliłyby mu rzucić chociażby najsłabsze zaklęcie. Ba, sam nie wierzył w magię i uważał ją za zabobon i oznakę starych czasów, które przeminęły bezpowrotnie. Teraz w jego żyłach płynęła krew zwariowanego staruszka.
- Co ten świr mi zrobił?Yajwin powtarzał sobie to pytanie w myślach.
Gdy tak stał uświadomił sobie, że jest mu gorąco. Ale nie w normalnym znaczeniu tego słowa. Nie czuł duchoty tak jak to bywało w parne dni lata. Jego skóra nie wydzielała potu, a on nie musiał rozbierać się czy pić dla ochłody. Nie to było zupełnie inne gorąco. Tak jak powiedział staruszek. Krew pokaże mu jak wyjść z przeklętej kniei.
- Postaraj się wyczuć ochłodzenie krwi, a będziesz wiedział, gdzie iść… - Wojownik przypomniał sobie słowa czarodzieja.
Tak na to wyglądało, że jego jucha gotuje się blisko środka lasu, ale jeśli będzie poruszać się tak by oddalać się od centrum lasu wtedy krew będzie coraz bardziej chłodna.
Yajwin rzucił okien na swoją rękę i wyszukał żyłę. Widział, że jest kilka razy większa od normalnej i jeszcze ciemniejsza niż kiedyś. Dostrzegł krew, która gotowała się niczym woda nad ogniskiem. Jucha bulgotała. Nie wiedział czy to może mu zaszkodzić, ale wiedział, że nie chce tego sprawdzać. Czym prędzej obrał losowy kierunek cały czas patrząc na rękę jak na kompas którym się kierował. Na chwilę odwrócił wzrok od kończyny by rzucić okien na chatkę. Tej już tam nie było…

Poszedł w prawą stronę i zaczynał tego żałować. Na razie nic się nie działo. Oczy Yajwina cały czas były wlepione w żyłę na ręce, więc nie patrzył gdzie idzie. Zgodnie z zaleceniami czarodzieja nie kroczył żadną dróżką, lecz poruszał się w bardzo zarośniętej trawię. Wojownik musiał, co chwilę spoglądać przed siebie w celu obserwowania szlaku. Mimo iż staruch zapewnił go o bezproblemowym wyjściu z magicznej kniei i tak musiał być uważny by nie wpaść na jedno z wielu drzew. Yajwin kroczył dalej i dalej, ale nie zaobserwował by temperatura jego krwi znacznie się zmieniła. Jego jucha wciąż bezgłośnie bulgotała w żyłach i tętnicach. To niepokoiło mężczyznę.

Jeden krok i niespodzianka. Rękę człowieka przeszył okropny ból, który przypominał ból głowy. Wkrótce przeniósł się na pozostałe części ciała aż w końcu objął całość. Wojownik padł, a Yajwin sam nie wiedział czy to z powodu wystąpienia takiego samego bólu w nogach czy może nie wytrzymał on tak wielkiego cierpienia, które objęło całe ciało. Człowiek padł na kolana w gęstą trawę, a później i tors zanurzył się w gęstwinie. Ból stawał się nie do wytrzymania, a był na tyle mocny, że otępiony Yajwin nie mógł nic zrobić. Męka i tortura tego było za dużo jak na jedną istotę. Wojownikowi zaczęło się kręcić w głowie, a korony drzew, na które patrzył zaczęły zmieniać kolor z zielonego na bordowy. Yajwin zaczął żałować, że w ogóle wszedł do tego lasu. Z wielkim bólem odrzucił poły swojego płaszcza sięgając po miecz. I z równie wielkim trudem wzniósł go ponad głowę. Zamierzał zakończyć swoje cierpienia raz na zawsze. Po trawie polały się łzy. Yajwin nie chciał tego robić, ale ból był nie do wytrzymania. Nagle miecz niczym ptak wyrwał się ze słabego chwytu wojownika i poszybował daleko. Męczennik bardzo się zdziwił na widok tego zjawiska, a jeszcze większe zdziwienie ogarnęło Yajwina, gdy ogromny ból ustąpił.
- Co u licha? – Pomyślał traper.
- Umiem zdecydowanie więcej. – Odrzekł jakiś głos po prawej.
- Co u licha? – Powtórzył Yajwin i spojrzał w zarośniętą trawę. Leżał tam wilk. Bardzo duże wilczysko. Wojownik sięgnął za pazuchę po drugi miecz i wyciągnął go. Ten poszybował w powietrze jak pierwszy. Zawisł na chwilę skierowany ostrzem w stronę Yajwina. Traper zamarł w bezruchu.
- Nie za bardzo lubię broń ludzi. Zwłaszcza miecze. – Poinformował Wilk. Jego pysk nie poruszał się, kiedy zwierzę przemawiało. Czy na pewno to było zwierzę? Klinga odleciała, prosto w drzewo wbijając się w korę.
- Kim ty do cholery jesteś? – Wykrzyczał, Yajwin.
- Staruch – jak go nazywasz – mnie przysłał. Źle skierowałeś swoje kroki. Jeszcze kilka metrów i znalazłbyś się w centrum lasu. Tam energia jest tak gęsta, że wysadza żyły śmiertelników. – Ziewną wilk.
Yajwin trochę się uspokoił. Przez moment myślał, że dopadła go bestia, przed która przestrzegał go staruszek. Wilczysko wyglądało naprawdę przerażająco. Dość powiedzieć, że był chyba dwa razy większy od normalnego wilka. Jego sierść była trzy kolorowa. Na nosie i między oczami była rudawa, a reszta była przedzielona pół na pół. Prawa strona sierści była biała, a lewa czarna.
- Więc jestem winny ci życie. Wielkie dzięki wilku. – Podziękował Yajwin.
- Zwą mnie Wolant. – Odparł wilk przez telepatyczną więź. – Teraz zawróćmy by wyjść z lasu i zabierzmy się za poszukiwania adepta dla mojego mistrza…



Wolant


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172