No to prawda, choć nie ukrywam, że nawet takie sesje potrafią zapewnić sporo radochy jeśli znajdzie się grupę wyluzowanych zapaleńców, którzy zamówią dużą hawajską, wyciągną ołówki oraz kartki i stworzą owego bohatera "imię + miecz", by godzinę później, w przerwie na posiłek tworzyć nowego murderhobo. Cytat:
Swoją wypowiedź głównie pisałem z myślą o nowicjuszach. Weź trzech zupełnych laików, zamknij w osobnych pomieszczeniach jednego z podręcznikiem Pathfindera, drugiego z AD&D 2, a trzeciego z OD&D. Wypuść po kilku miesiącach i u każdego zagraj sesję. Różnice będą pewnie przeogromne. Apples and oranges, vanilla and chocolate, i takie tam.
| Fakt, ale nie bierzesz pod uwagę settingów, a te mają ogromne znaczenie (a dla fanatyków nawet za duże). Jeden, którego zamknąłeś w pokoju oznaczonym Pathfinder był fanem twórczości Tolkiena i stworzy ogromny, low-magic świat pełen barwnych postaci, a bohaterowie będą grupą podróżujących awanturników, którzy odkrywają ten świat i częściej rozmawiają, niż sięgają po oręż, natomiast ten, który wkuwał zasady drugiej edycji AD&D był ogromnym fanem przygód Conana i będziesz mieć sesję w stylu Wilderness Adventures pomieszaną z Dungeon Crawlem. To także ma wpływ i wydaje mi się, że dość duży, bo to właśnie literatura, a nawet gry cRPG wpłynęły na to jak prowadzę. Zaczynałem od prowadzenia, a nawet nie miałem Podręcznika Mistrza Podziemi. Nie miałem nawet Monster Manuala, ale w przeciwieństwie do swoich kumpli miałem Podręcznik Gracza i to mnie od razu awansowało na pozycję prowadzącego, bo jako jedyny znałem zasady. To właśnie w czasach, gdy królowała trzecia edycja i graliśmy wtedy w taki sposób, że słowa Gygaxa o nowych DDekach byłyby zupełnie nietrafione, o ile przyjrzałby się naszej rozgrywce. Bardziej klasycznie grać się wtedy nie dało :p |