Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2007, 09:34   #337
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Marcelowi powoli wracała świadomość a usłyszane słowa jego kompanów, strażników i nieznajomej układały się z trudem w spójną całość. Coś było nie tak, czuł to w każdym calu swojego zawieszonego od wieków w stanie pomiędzy życiem a śmiercią ciała. Każdy mięsień miał napięty jak postronek, odnosił wrażenie, że od dłuższej chwili balansował na granicy upadku niczym kłoda, mimo to jakimś cudem bezwolnie pokonał ostatnie stopnie schodów w ślad za towarzyszami. Przez dłuższy moment zastanawiał się, co się w zasadzie stało. Pamiętał gniew, choć postrzegał go jako bezpodstawny i irracjonalny. Powodem był chyba znów ten nieszczęsny dzieciak zmieniony w potwora, doprowadzający Brujaha do wściekłości samą swoją obecnością. Czemu jednak nie popłynął na fali szału jak zwykł to robić przez ostatnie kilkaset lat? Czemu coś kazało mu się przeciwstawić jego własnym odruchom? Czuł się dziwnie... równocześnie jakby bardzo zgrzeszył, a równocześnie jak gdyby miał mieć wyrzuty sumienia gdyby tego nie zrobił. Co się z nim działo?

Nie czas na takie rozważania. Ostatkiem siły woli zmusił się by starać się zachowywać po pierwsze racjonalnie, po drugie w miarę naturalnie. Spokojnym, choć przypłaconym sporym wysiłkiem, ruchem rozwiązał konopny gruby sznur wiążący w pasie jego płaszcz, poczym ściągnął z siebie ten wełniany podobny w barwie i fakturze raczej do szmaty pled, który okrywał jego zasadnicze odzienie i który doskonale spełnił swoją rolę podczas wypadku, jaki spotkał ich na niedługo przez tym gdy zginęła Milla. Zawiesił "szmatę" przez ramię wyraźnie nie chcąc się z nią rozstawać, co pogłębiło pewien kontrast gdy się w tym momencie na niego spojrzało. Stracił niemal cały swój dobytek w trakcie napadu lupinów, w tym wszystkie ubrania na zmianę, jednak na szczęście to w które przywdział przed wyruszeniem z wioski należało do tych lepszej jakości. Marcel powoli, ostrożnie stawiając każdy krok, jakby obawiając się samego siebie, ruszył do przodu i zrównał się z pozostałymi. Zdziwienie wzbudzić musiał niewątpliwie w Giovannim, jego śmiertelnej towarzyszce oraz w spotkanej u bram Kainitce, gdyż dla nich do tej pory był tylko sporym osiłkiem skrytym pod łachmanami. W tej chwili jednak stał koło nich wysoki, postawny młody mężczyzna. Dublet wykonany z brązowej wełny dobrej jakości, w który był odziany nosił jedynie ślady wypadku. Był to ewidentnie dublet osoby należącej – przynajmniej dawniej - do bogatej osoby, był poza tym niemal nie używany, choć wyraźnie nie był zdarty z człowieka z ciągu ostatnich kilku lat gdyż krój ramion wyszedł z użycia niemal wszędzie nie mniej niż pięć może sześć wiosen temu, co zapewne nie umknie uwadze, co bardziej "zżytych" z światem śmiertelnych obserwatorów. Nogawice ewidentnie nie pasowały do dubletu jakością, dobrane ewidentnie tylko z racji podobnej barwy - Marcel odnosił się może do strojenia się w szaty na poziomie bardzo praktycznym - w kwestii barw bardzo jednak uważał żeby nie zwracać na siebie uwagi. Teraz jednak kolor jego ubioru bardzo podkreślił barwę jego oczu, teraz w blasku oświetlenia bramy okazało się że nie tylko Giovanni może poszczycić się wyjątkowymi. Ślepia Marcela przypominały pare idelanie oszlifowanych bursztynów podświetlonych jakby nieznacznie jakimś wewnętrznym płomieniem. Brujah nieco zbyt energicznym gestem, który u strażników wywołał odruchowe zaciśnięcie się dłoni na ich orężu, odgarnął część swoich ciemnych, nieco zlepionych z racji trudów podróży włosów za ucho. Mając na widoku teraz wszystkich, zlustrował więc szybko stojących wokół niego. Giovanniego zaszczycił lekko kpiącym spojrzeniem, podkreślonym typowym dla siebie szelmowskim uśmiechem, który posłał jeszcze apetycznie -dosłownie, z jego punktu widzenia- wyglądającej ghulicy tego irytującego go Toreadora. Ta obejrzała się z lekką trwogą na jej pięknym obliczu wiedziona jakby jakimś podświadomym lękiem. Ich spojrzenia spotkały się tylko na moment gdyż wszyscy w tej chwili ruszyli w stronę dziedzińca. Odwrócił głowę w stronę zajętej dotychczas wymianą zdań z jego kompanami nieznajomej. Jakiś odruch, chwila słabości, kazał ją przez moment nie dłuższy niż mgnienie oka, ale jednak dostrzegalny ocenić od stóp do głów tak łakomym wzrokiem jak gdyby była dla niego tylko i wyłącznie potencjalną ofiarą. Nie żałował zmarnowania chwili na ocenę, lecz żałował że zrobił to tak ordynarnie. Spojrzał wampirzycy prosto w oczy, znów w duchu karcąc samego siebie za butność i pokładanie nadmiernego zaufania w swoim pokoleniu dzielącym go od Kaina. Nie mając większego wyboru mógł tylko uśmiechnąć się nieco przyjaźniej, a przynajmniej spróbować sprawić takie wrażenie. Postąpił dwa kolejne kroki bliżej by znaleźć się bliżej jej, tak by nie podnosić głosu gdy chciał się do niej odezwać. W zasadzie nie wszedł między de Piccarda a Irene zbyt bezczelnie, aczkolwiek nie dał jej czasu na rekacje na jego słowa, wyczekał tylko na moment kiedy wredny bachor zamilknie by i on mógł się przedstawić.

-Marcel, do Panny usług...-zwrócił się barwiąc słowa wyraźnie francuskim akcentem, cedzonym przez grymas malujący się na jego twarzy, co spowodowało że jego głos zabrzmiał niczym syk żmii. Niósł też zresztą ze sobą obietnicę porównywalnej do żmii jadowitości autora tych słów.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 11-10-2007 o 09:53. Powód: to co zwykle
Ratkin jest offline