Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2007, 22:01   #911
Vireless
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Ciężki i przerywany sen wybitnie nie służył odbudowaniu nadwątlonych sił podróżnika. Był to raczej jeden z tych przerywników które pozwalały nabrać oddechu w biegu przez życie. Starzec co chwilę przekręcał się i ręką sięgał na piersi. Dopiero dotyk srebrnego amulet przysparzał mu chwilę względnego odpoczynku.

Sny które go nawiedzały go często, za często jak na dwarfa który już liczył sobie prawie 350 wiosen. Dziś nie było inaczej. Śnił o tym jak rozdzielił się ze swymi towarzyszami na bagnach reptilionów. O tym jak znalazł pomoc z najmniej spodziewanych rąk. Może to w jaki sposób był odbierany przez Thana swojej wioski w końcu zaprocentowało... Później podróż od miasta do miasta i ciągłe wyjaśnienia że towarzysz krasnoludzkiego kapłana od urodzenia ma lekko siną skórę. Na dłużej zatrzymali się dopiero tu w Rasgan.

Dziwna zaraza zdziesiątkowała tych, którzy pragnęli przynieść pomoc potrzebującym. Tak więc dwójka poszukiwaczy przygód odpowiedziała na wymóg chwili i niosła pomoc. Każdy na swój sposób. Dobrym słowem, zagotowaniem gorącej wody do zaparzenia ziół lub modlitwami.

Wszystko było dobrze aż do wczoraj. Gdy po całym dniu ciężkiej pracy mieli się spotkać w swojej karczmie zdarzyło się coś czego kapłan się obawiał. Przyjaciel nie dotarł na miejsce spoczynku. Było oczywiste że komuś nie spodobało się by ghul czy raczej ożywieniec niósł pomoc ludziom umierającym na dziwną zarazę.

Dalsza częśc snu zmieniła się w przedstawienie w którym różne postacie i stwory walczyły ze sobą na śmierć i życie. Gdy wśród umierających zobaczył siebie karzeł zerwał się z łóżka z krzykiem. Był spocony pomimo że nie pocił się od urodzenia. Rozejrzał się wokół był w swojej izbie za którą nie płacił ponieważ uleczył żonę i dziatki szynkarza. Za oknem było juz jasno.

Wstał i zaczął się ubierać. Długą brodę podzielił na trzy części i każdą przybrał skórzaną opaską. Twarz wyglądała dokładnie tak jakby należała do karła który już przeżył wystarczająco dużo zim by mówiono o nim czcigodny. Na czarne płócienne i grube ubranie naciągnął ciężki skórzany płaszcz. Na płaszczu ponabijane były łaty ze skóry. Widać że tak jak właściciel przeszedł juz nie jedno. Do kompletu brakowało plecaka z niedużym stelażem oraz chlebaka. Na ramię zarzucił dwuręczny młot bojowy.

Ech, Shamsir życia Ci nie przywrócę ale zawsze mogę sprawić by twoja śmierć nie była na daremno.

Jeszcze jeden rzut oka na pokój który przez pewien czas był namiastką jego domu. Mocno zatrzasnął za sobą drzwi. Po wyjściu z tawerny skierował swe kroki wprost na drogę do dzielnicy rządowej. Miał zamiar dowiedzieć się czegoś w magistracie na temat wczorajszych rozruchów. Dość szybko pokonał całą drogę i już miał wejść do ratusza gdy się zaczęło piekło. Po kilku minutach a może godzinach bo kto mógłby to zliczyć na miejscu dzielnicy portowej pojawiła się ogromna dziura. Ludzie jak zawsze w takich chwilach podzielili się na tych którzy bali się lub okazywali się bohaterami. Tych drugich w otoczeniu karła zabrakło bo ulice zapełniły się chaosem i paniką. Kapłan by uniknąć choć części tego zamieszczania wszedł w boczną uliczkę. NA ścianie odczytał zaś:

„Zarazę w tym mieście wywołał pomniejszy demon Astaroth dawniej zwany Legionem. Niech to będzie oznaką tego, że chaos nie zapomniał o tym świecie. Jeśli straciłeś rodzinę lub bliskich o pożądasz zemsty będę oczekiwał na twoje przybycie - jeśli przebędziesz tą długą drogę i staniesz ze mną w walce twarzą w twarz będzie to znaczyło, że także nosisz w sobie potęgę. Powtarzam, ten chaos i to zniszczenie zostały wywołane przez demona Astarotha, dawniej nazywanego Legionem.”

Na niniejszy widok, dwarf stanął jak wryty.

Legion, Legion ja znam te imię to jest jeden z naszej drużyny nim rozdzieliśmy się na bagnach. Muszę go odnaleźć. To nie możliwe- W jego pamięci przypomniał się osobnik posługujący się szablami. Do niego dołączył Vriess ze swoją złą magią oraz Avalanche który nie do końca wiedział po której stronie odwiecznej rozgrywki chce stanąć- To musi być wina raczej Ritha. Nie wybaczę mu że mnie zostawił tam na pastwę losu.

Szybkim ruchem ruszył w stronę sekwojowego lasu nad którym zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw latające smoki! Tak prawdziwe smoki a teraz strzelające w górę światło białe i fioletowe. Całą drogę przebył w oka mgnieniu ponieważ tak bardzo chciał zobaczyć co to w końcu jest. A jeszcze bardziej chciał spotkać starych kompanów.

Gdy dobiegł do krańca krateru zobaczył widok, który nie jednemu mógłby zamieszać w głowie. Scena przybrana milczącymi efektami walki potężnych sił, które bez problemu potrafią kształtować ziemię. W środku kilka osób, jedną z nich jest anioł? Na dodatek wysoko w niebo wznosi się portal. A na ziemi o tak to on RITH.

Demon wydaje się że jest raczej tu gościem niż zapraszającym. Tym bardziej że w jego stronę zasuwa ktoś kto na pierwszy rzut oka zamiary wyjątkowo ma złe. Chyba najlepiej ujawniały się w transparencie jego szabel.

No tak i co ja mam dalej zrobić – Przeleciało przez myśl karła. - Z tych tu obecnych rozpoznaję tylko Vriess'a. Jestem ciekaw czy jeszcze mnie pamięta.. Ale nic to i tak mnie nigdy nie lubił. Co ja mam powiedzieć, tym bardziej przy tych wszystkich „obcych”. Niechaj to kulawy elf świstnie! Zamruczał z cicha pod nosem

Wokół ręki zawinął łańcuszek z symbolem a na prawe ramię zarzucił młot. Skierował swe kroki w kierunku największego skupiska ludzi. Idzie pewnie ale powoli tak by wszyscy widzieli że nie jest z gatunku tych nerwowych. On też ma taką nadzieje co do nich...
 

Ostatnio edytowane przez Vireless : 12-10-2007 o 17:29.
Vireless jest offline