Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2007, 22:01   #911
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Ciężki i przerywany sen wybitnie nie służył odbudowaniu nadwątlonych sił podróżnika. Był to raczej jeden z tych przerywników które pozwalały nabrać oddechu w biegu przez życie. Starzec co chwilę przekręcał się i ręką sięgał na piersi. Dopiero dotyk srebrnego amulet przysparzał mu chwilę względnego odpoczynku.

Sny które go nawiedzały go często, za często jak na dwarfa który już liczył sobie prawie 350 wiosen. Dziś nie było inaczej. Śnił o tym jak rozdzielił się ze swymi towarzyszami na bagnach reptilionów. O tym jak znalazł pomoc z najmniej spodziewanych rąk. Może to w jaki sposób był odbierany przez Thana swojej wioski w końcu zaprocentowało... Później podróż od miasta do miasta i ciągłe wyjaśnienia że towarzysz krasnoludzkiego kapłana od urodzenia ma lekko siną skórę. Na dłużej zatrzymali się dopiero tu w Rasgan.

Dziwna zaraza zdziesiątkowała tych, którzy pragnęli przynieść pomoc potrzebującym. Tak więc dwójka poszukiwaczy przygód odpowiedziała na wymóg chwili i niosła pomoc. Każdy na swój sposób. Dobrym słowem, zagotowaniem gorącej wody do zaparzenia ziół lub modlitwami.

Wszystko było dobrze aż do wczoraj. Gdy po całym dniu ciężkiej pracy mieli się spotkać w swojej karczmie zdarzyło się coś czego kapłan się obawiał. Przyjaciel nie dotarł na miejsce spoczynku. Było oczywiste że komuś nie spodobało się by ghul czy raczej ożywieniec niósł pomoc ludziom umierającym na dziwną zarazę.

Dalsza częśc snu zmieniła się w przedstawienie w którym różne postacie i stwory walczyły ze sobą na śmierć i życie. Gdy wśród umierających zobaczył siebie karzeł zerwał się z łóżka z krzykiem. Był spocony pomimo że nie pocił się od urodzenia. Rozejrzał się wokół był w swojej izbie za którą nie płacił ponieważ uleczył żonę i dziatki szynkarza. Za oknem było juz jasno.

Wstał i zaczął się ubierać. Długą brodę podzielił na trzy części i każdą przybrał skórzaną opaską. Twarz wyglądała dokładnie tak jakby należała do karła który już przeżył wystarczająco dużo zim by mówiono o nim czcigodny. Na czarne płócienne i grube ubranie naciągnął ciężki skórzany płaszcz. Na płaszczu ponabijane były łaty ze skóry. Widać że tak jak właściciel przeszedł juz nie jedno. Do kompletu brakowało plecaka z niedużym stelażem oraz chlebaka. Na ramię zarzucił dwuręczny młot bojowy.

Ech, Shamsir życia Ci nie przywrócę ale zawsze mogę sprawić by twoja śmierć nie była na daremno.

Jeszcze jeden rzut oka na pokój który przez pewien czas był namiastką jego domu. Mocno zatrzasnął za sobą drzwi. Po wyjściu z tawerny skierował swe kroki wprost na drogę do dzielnicy rządowej. Miał zamiar dowiedzieć się czegoś w magistracie na temat wczorajszych rozruchów. Dość szybko pokonał całą drogę i już miał wejść do ratusza gdy się zaczęło piekło. Po kilku minutach a może godzinach bo kto mógłby to zliczyć na miejscu dzielnicy portowej pojawiła się ogromna dziura. Ludzie jak zawsze w takich chwilach podzielili się na tych którzy bali się lub okazywali się bohaterami. Tych drugich w otoczeniu karła zabrakło bo ulice zapełniły się chaosem i paniką. Kapłan by uniknąć choć części tego zamieszczania wszedł w boczną uliczkę. NA ścianie odczytał zaś:

„Zarazę w tym mieście wywołał pomniejszy demon Astaroth dawniej zwany Legionem. Niech to będzie oznaką tego, że chaos nie zapomniał o tym świecie. Jeśli straciłeś rodzinę lub bliskich o pożądasz zemsty będę oczekiwał na twoje przybycie - jeśli przebędziesz tą długą drogę i staniesz ze mną w walce twarzą w twarz będzie to znaczyło, że także nosisz w sobie potęgę. Powtarzam, ten chaos i to zniszczenie zostały wywołane przez demona Astarotha, dawniej nazywanego Legionem.”

Na niniejszy widok, dwarf stanął jak wryty.

Legion, Legion ja znam te imię to jest jeden z naszej drużyny nim rozdzieliśmy się na bagnach. Muszę go odnaleźć. To nie możliwe- W jego pamięci przypomniał się osobnik posługujący się szablami. Do niego dołączył Vriess ze swoją złą magią oraz Avalanche który nie do końca wiedział po której stronie odwiecznej rozgrywki chce stanąć- To musi być wina raczej Ritha. Nie wybaczę mu że mnie zostawił tam na pastwę losu.

Szybkim ruchem ruszył w stronę sekwojowego lasu nad którym zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Najpierw latające smoki! Tak prawdziwe smoki a teraz strzelające w górę światło białe i fioletowe. Całą drogę przebył w oka mgnieniu ponieważ tak bardzo chciał zobaczyć co to w końcu jest. A jeszcze bardziej chciał spotkać starych kompanów.

Gdy dobiegł do krańca krateru zobaczył widok, który nie jednemu mógłby zamieszać w głowie. Scena przybrana milczącymi efektami walki potężnych sił, które bez problemu potrafią kształtować ziemię. W środku kilka osób, jedną z nich jest anioł? Na dodatek wysoko w niebo wznosi się portal. A na ziemi o tak to on RITH.

Demon wydaje się że jest raczej tu gościem niż zapraszającym. Tym bardziej że w jego stronę zasuwa ktoś kto na pierwszy rzut oka zamiary wyjątkowo ma złe. Chyba najlepiej ujawniały się w transparencie jego szabel.

No tak i co ja mam dalej zrobić – Przeleciało przez myśl karła. - Z tych tu obecnych rozpoznaję tylko Vriess'a. Jestem ciekaw czy jeszcze mnie pamięta.. Ale nic to i tak mnie nigdy nie lubił. Co ja mam powiedzieć, tym bardziej przy tych wszystkich „obcych”. Niechaj to kulawy elf świstnie! Zamruczał z cicha pod nosem

Wokół ręki zawinął łańcuszek z symbolem a na prawe ramię zarzucił młot. Skierował swe kroki w kierunku największego skupiska ludzi. Idzie pewnie ale powoli tak by wszyscy widzieli że nie jest z gatunku tych nerwowych. On też ma taką nadzieje co do nich...
 

Ostatnio edytowane przez Vireless : 12-10-2007 o 17:29.
Vireless jest offline  
Stary 12-10-2007, 11:25   #912
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Gorące, ciche popołudnie nad wybrzeżem oceanu. Ciche do bólu. Gorące od gniewu, nienawiści, radości, płomieni. Wypalona ziemia pachniała mocno; było coś przyjemnego w tym zapachu oczyszczającego żywiołu ognia. Chmury dymu i popiołu rozwiał Wiatr.

Otwarta brama międzywymiarowa skrzyła się i widoczna była jako rysa na niebie z wielu kilometrów, z zakątków fioletu, zza chmur niebios. Magowie z odległych miast spoglądali na nią przez lunety, astrologowie załamywali ręce obwieszczając, że spełniły się przepowiednie o powrocie jedenastookiego pana piekieł Shabranido. Wampiry z klanu Narogan wyszły na ulice Rasganu, by wraz z konającymi od tchnienia zarazy obserwować słup światłości i fioletu przecinający nieboskłon na pół.

Złote ślepia smoka zerkały w fiolet tęczówek Veriona, wciąż błyszczące nieufnością, wahaniem.
„A nieboskłon pęknie pod jej szeptem, biel stanie przeciw chaosowi w rękach samego chaosu... A Starożytna Biel wedrze się w ranę i rozpleni się po morzu fioletu”

Od strony Rasganu nadchodzi jakiś dwarf! OO’ Z uwagi na zaawansowany wiek, wygląda na doświadczonego przez życie krasnoluda. Wzrostem i budową odpowiada standardowym wymiarom reszty swych współplemieńców. Ubrany jest w ciemno szare ubrania, podróżną szatę. Na ramieniu ma dwuręczny młot bojowy. Wierzchnim ubraniem jest ciemno brązowy płaszcz z grubej skóry sztukowanej w miejscach ruchomych lżejszą skóra. Przez piersi widać przewieszony pas skórzanej torby podróżnej. Toż to Waldorff! OO’

Genghi; ...I`m baaack!
Zauważasz dwarfa, rozpoznajesz symbole na łańcuszku, który trzyma – dwarf jest kapłanem Moradina! Ha! Wreszcie ktoś podobny tobie wzrostem, i do tego również gorliwy wyznawca dobrego Boga! [może da się nawrócić na religię Abazigala!XD]

Vriess; podchodzisz do Aenis. Twoja siostra najwyraźniej wyczuła twoje obawy, wątpliwości, wahanie, gdyż zerka ci w oczy smutnym wzrokiem. Nadal nosisz na szyi amulet, który wziąłeś z jej chaty w dżungli, tam, na wyspie. Wie o tym. Zapamięta to, zrozumie. Wygląda na zagubioną – była kim była, maczała palce w różnych podejrzanych wydarzeniach, niekoniecznie mających cokolwiek wspólnego z praworządnością – stanęła u boku Valgaava...właśnie, po co? Czy to też tylko jej gra? Czy chciała, tam, kiedy wulkan wybuchł i świątynia smoków waliła się na jej kruche, śmiertelne jestestwo, ubłagać czarnego smoka, aby ją ocalił? Poszła do Genegate by mu pomóc, czy zakończyć dawne, niefortunnie przerwane interesy? To jajo... było martwe...? Ta krew z niego, która splamiła dłonie Valgaava.... nie tętniła już życiem...?
Podchodzisz do Veriona – spokojny, uśmiechnięty łagodnie, obserwuje cię pilnie kątem fioletowego oka. Kładziesz dłoń na jego ramieniu – nigdy nie dotykałeś kogoś tak... eterycznego w dotyku. Niby ma ciało, niby twoja dotyka czegoś – ale masz wrażenie, że Verion to tylko ciepłe, przyjemnie mrowiące w skórę powietrze.
Wbrew twoim oczekiwaniom, 90% myśli Veriona dotyczy rozdzierajacego bólu, drącego jestestwo demona od wewnątrz. Lord Rion najwyraźniej nie ma zamiaru utrzymywac sługi, który zwrócił się przeciwko niemu. Dziwne, że tak marnie idzie mu likwidacja własnego Kihary, pewnie Słonko wie coś na ten temat.
Pozostałe 10% to myśli skupione na „planie”. Verion ma zamiar zlikwidować Ritha, i wie już jak się za to zabrać. Od początku wiedział. Miejsce Ritha jest tam, po drugiej stronie bramy.
- Oh my! – Verion zachichotał nagle. – Ja jej nie kocham!!!
X_X’
- Ona wie o tym!;D – Verion zerknął na ciebie z rozbawieniem. – Demony nie potrafią kochać!
Słonko z pociesznym uśmiechem skinęła potakująco głową.
- To raczej... fascynacja – zastanowił się Verion. – Tym, jaka jest, do czego jest zdolna, do czego będzie zdolna. Ona jest ze mną, ponieważ chce mi pomóc. Nawrócić mnie, poprawić charakter, sprowadzić na dobrą drogę, pokazać rzeczywistość widzianą jej oczami, wyjaśnić sens uczuć, czy coś w tym stylu, nie zrozumiałem tego jeszcze XD – zadziornie zachichotał, na co Słonko zaśmiała się, kręcąc ironicznie głową. – To tylko ‘biznes’XD No, może przyjacielski biznes Ciekawość, ot co. Lubię ją adorować, ponieważ wytwarza wtedy tyle niesamowitych uczuć, ymmmmm ;3 XD – zachichotał. – Strasznie ją drażni, kiedy jestem nazbyt eeer szarmancki, ta jej słodka wściekłość jest przepyszna XD
Zaiste... przedziwny związek... OO’’’ XD


http://hanaaa86.wrzuta.pl/audio/2lz1...-_see_who_i_am [znowuXD]


Astaroth;
Rith. Twój były stwórca. Twoim wrogiem był... od zawsze...?
Verion wystawił go na wasz atak, samemu, co zaskakujące, nie atakując. Wdzięczność? Podstęp? Zmęczenie? Słonko, stojąc u jego boku, z zatroskanym wyrazem twarzy, jasnobłękitnymi, niemal białymi oczami, spoglądała na Ritha w tajemniczej obojętności, nie zaś jak na twór chaosu, który powinna była zniszczyć. Zdaje się, że chciała, aby Verion i Rith załatwili porachunki miedzy sobą bez jej udziału.
- Panie... Nie cieszysz się na mój widok - powiedziałeś, składając usta jak do pocałunku - przecież jestem twoim najwierniejszym tworem. Ja cię po prostu chcę godnie... powitać
Rith oderwał wzrok od fioletowych oczu Veriona, wyszczerzył kły ni to w uśmiechu, ni groźbie. O dziwo nie opuszczało go to drażniące, odwieczne poczucie wyjątkowej pewności siebie. Verion obserwował, uśmiechał się po swojemu. Słonko trwała przy nim. Valgaav obserwował, marszcząc brwi i nerwowo przebierając palcami dłoni.
Dość krępujące, przyznasz. Podejrzane zachowanie obu Kihara każe ci mieć się na baczności. Mimo wszystko, atakujesz. To twój stwórca, to „rodzinna” sprawa.

Thomas; Przyzywasz ognistego smoka siedzącego na ziemi w pobliżu.

Astaroth;
Błyskawicznie zrywasz się do biegu, Rith ledwo zdołał wstać z czworaków, gdy dopadasz go, wyprowadzasz zgrabne cięcie szablą. Rith niedowierza twojej śmiałości – nie znał u ciebie takiej zwinności. Pamiętał twoją determinację, szaleńczy upór w bitwie, ale nigdy nie obróciłeś ich przeciwko niemu. Nie z taką siłą. Próbuje uskoczyć, wpada plecami na niewidzialną granicę Verionowego pentagramu i przez chwilę, krótką jak mrugnięcie okiem, podryguje, niczym rażony prądem. Szabla wżera się poprzez krótką, czarną kamizelkę bez rękawów, wchodzi głęboko, ze świstem wychodzi. Ostrze zatoczyło szeroki łuk i tnie znowu. Było jeszcze ‘w ciele’ Ritha, gdy ten krzyknął bojowo, a uderzenie niewidzialnej fali cisnęło cię w powietrze, wraz z szablą, której nie puściłeś. Padasz na ziemię, moment zamroczenia. Skaczesz na równe nogi – jesteś... sobą! Masz własną postać, znikły skrzydła, znikło kobiece wdzięki, szlag trafił fuzję z anielicą Arią – zostałeś sam, bez wsparcia bieli.
I znowu Anioł! Próbuje pokrzyżować ci szyki!

WSZYSCY
Żywy Ogień z przeciągłym gardłowym wyciem uderzył skrzydłami i wzbił się w przestworza, zatoczył krąg ponad wami. Verion zerknął na niego z wyraźnym niepokojem. Kiedy smok zionął ogniem i zaczął pikować, Verion odebrał to bardzo jednoznacznie – jako zamach na jego egzystencję. Słonko również.
- Anger breakdown! – szepnęła, a wokół smoka zajaśniały trzy koncentryczne obracające się pierścienie, i znikły.
Smok ucichł, zamknął paszczę. Lądując z dudniącym hukiem wstrząsa ziemią, staje pomiędzy Rithem, a Astarothem, ledwo się mieszcząc na wolnej tam przestrzeni – fale wrzątku omiatają was wszystkich po twarzach.

Astaroth; no BOSKO >_< Anioł zabrał się za miłosierne traktowanie demonów! Chyba Lordowie Demonów są mu bardziej wdzięczni aniżeli koledzy skrzydlaci po fachu. Twój atak, choć zakończony nie koniecznie tak jak planowałeś, przyniósł jednak efekty – Rith uleczył rany energią chaosu, ale te otwierają się na nowo. Znów je uleczył. Znów się otwierają, mniejsze niż poprzednio. I znów...

- Oddaj.
- N-nie...!
- Przyniosłeś, aportowałeś, teraz oddaj, psie – Verion wyczekująco wyciągnął rękę.
- Nie mogę – wysapał złośliwie Rith.
- Hm, tak, więc mamy problem, Słonko – Verion podrapał się po głowie. - Teraz rozumiem, dlaczego Rion nie zgniótł cię, odbierając ci amulet – uśmiechnął się krzywo do rozbawionego Ritha. - Odziedziczyłeś spryt po mnie, niestety, ale, na szczęście, to zaboli bardziej ciebie aniżeli mnie. Scalił amulet z samym sobą – wyjaśnił, migając wzrokiem po waszych twarzach. - Jest teraz chodzącym artefaktem, wyjątkowo nie gustownym moim zdaniem. Opętany przez artefakt, jak mawiają w Bieli, wiesz, hm?;3 – skierował znów do Ritha. - Tym samym, jedynie koniec twojej egzystencji uśpi moc amuletu Kaihi-ri, mam rację?
- Zgadłeś.
- I myślisz, że nie zaryzykuję walki z tobą?
Zrobił jeden krok. Struga bieli podszyta fioletowymi iskrami wystrzeliła z wnętrza pentagramu. Verion znieruchomiał, Słonko stała przed nim, jakby była tam zawsze, z zabraniająco rozlożonymi rekoma. Fala pocisku rozbiła się o nią, rozwiewając się niczym mgła, owiewając smużkami bieli Veriona.
- Żartujesz? – zaśmiał się drwiąco, pytająco rozkładając ramiona, głaszcząc po rmaieniu milczącą Słonko. - Spędziłem tysiące lat w wymiarze Bieli, jestem najbardziej uodpornionym na Biel demonem, jaki istnieje!...
Urwał gwałtownie, na moment znieruchomiał znów, ze zdumieniem zerkając na dłoń jasnowłosej, na której migotało fioletowe zadrapanie. Znikło ułamek sekundy później. Verion wziął głębszy wdech, wstrzymał oddech i zmierzył Ritha lodowatym spojrzeniem. Słonko poznała błysk w jego fioletowych ślepiach, lecz wiedziała, że nie może nic zrobić, zupełnie nic. Na tym polegał problem z Verionem; kiedy był uroczy, był rozkosznie uroczy. Kiedy był zły, był demonicznie zły. I cholernie nie lubił, gdy przeszkadzano mu w byciu złym.
- Myślałem... że jako mój twór wiesz... że z Takimi Jak Ja... się nie zadziera!!!! – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Niebo wokół stało się nagle ciemne, fioletowe, zaczęło falować niczym gęsta ciecz, i wszędzie wokół pojawiły się macające w żywych kłębach fioletu oczy, paszcze i dłonie. Słonko, która wpadła w lekki magiczny trans, przerwała go i zerknęła w górę.
- Moje własne dzieci kąsają teraz energię, która je stworzyła? – Verion rozejrzał się wokół. - Widzisz Słonko? To właśnie jest „trudna młodzież”!
Słonko mignęła zaniepokojonym wzrokiem po fioletowej, ruchliwej, wijącej się atmosferze, złączywszy dłonie jak do modlitwy wyciągnęła je gwałtownie przed siebie, wołając;
- Antris Whisper!!!

Astaroth, Charlotte; straciliście nagle słuch, czuliście, widzieliście, półprzezroczysta fale światła wznoszącą się w górę od epicentrum jaką była Słonko. Zanim zdążyliście cokolwiek zrobić, fala przeszyła was lodowatym dreszczem, który jednak natychmiast ustąpił.

Wszyscy; przestrzeń wokół wygięła się, wypchnięta falą, która potem pękła jak zabójcza bańka, przeżarła w fioletowym powietrzu kopułę, uwidoczniając wam znów niebo. W końcowej eksplozji fala oczyściła całą atmosferę z fioletowych kłębów.
- Oh my, stanowczo, wychodzi ci to o wiele lepiej niż mnie! – uśmiechnął się Verion do Słonka.
Zerka na Ritha, który wciąż... istnieje.
- A zatem moc osławionego amuletu Kaihi-ri i Riona, skaziciela żywiołu powietrza, jest po twojej stronie i chroni cię przed mocą chaosu i bieli, hm? Cóż... – Verion uśmiechnął się sadystycznie. – Jestem zapobiegliwym demonem, jak zapewne wiesz. Co byś powiedział na mały zakład? Obstawiam, że zaraz będziesz miał baaardzo nieciekawą minę.
W powietrzu zajaśniały znów fioletowe mgły.
- Nie atakuj ich, nie marnuj sił, Słonko. Skup się na nim.
Słonko skupiła się w dziwnej medytacji – kolejny promień z wnętrza pentagramu usiłował zakłócić trans, ale Verion stanął mu na drodze, niwelując magię. Kiedy Słonko zakończyła trans, dziwna skrząca się otoczka pojawiła się na moment wokół zszokowanego Ritha.
- Oh my, wygrałem!
- Co wy...?! – Rith z niedowierzeniem spoglądał na własne ramiona.
- Czujesz? Czujesz jak bije ci serce? Wsłuchaj się w jego rytm, zapamiętaj go dobrze, bo niedługo je uciszę. Jak mówilem... ze mną... się nie zadziera...!!!!
Słonko wstrzymała nerwowo oddech. Verion był zły. Wiedziala, co się działo, kiedy Verion był zły.
Nagłe, boczne kopnięcie w kolano powaliło Ritha w popiół pogorzleiska. Verion nie pozwolił mu wstac, od spodu uderzył kolanem w brzuch, jednocześnie gruchnął splecionymi dłońmi w grzbiet. Rith jęknął, cios wycisnął mu przez usta sporo krwi. Padł oszołomiony. Verion nadal był zły. Nawet rozdzierający ból, zamraczające zmęczenie nie ukoiły jego furii. Chwycił prawe ramię białoskórego, jednym wprawnym ruchem wykręcił zakończoną pazurami rękę do nienaturalnej pozycji. Trzasnęło, Rith wrzasnął, Słonko odwróciła odruchowo głowę, przymykając oczy. Verion uśmiechał się dziko, nie lubiła patrzeć na ten uśmiech, na te płonące żądzą mordu oczy. Był taki zły.
- Poczuj to, zapamiętaj...! – ledwo usłyszeliście syk Veriona poprzez wrzaski wyrywającego się mu Ritha.
Kość o dziwnej, metalicznej barwie, rozerwała mięśnie, ciało, i z plaśnięciem krwi znalazła się na wierzchu. Verion z rozkoszą przymknął oczy, gdy posoka chlapnęła mu deszczem na twarz. Był taki zły. Taki zadowolony. Wygiął swobodnie dyndające w jego uścisku ramię w drugą stronę i sterczącymi z niego hakowatymi czarnymi wyrostkami przejechał po twarzy Ritha jednym, ostrym ruchem.
- Verion...!
Kaszlał ciężko, nie mógł złapać powietrza, czuł ściskający ból, z ust wyciekała mu krew, której nie był w stanie przełknąć. Słyszał szybkie bicie swego serca, dudnienie w uszach, jakieś syczenie.
- ...erion...!
Puścił, wyprostował plecy, potrząsnął głową, poprawiając zmierzwione włosy.Krew Ritha smużkami wędrowała wzdłuż mokrych czarnych pasemek po jego czole. Tyłem, chwiejnym krokiem, odszedł od wijącego się na ziemi wroga. Dyszał, charczał od krwi, z brody kapały mu czerwone kropelki rozcieńczone potem. Zgubił rytm kroków, zachwiał się, wpadł na coś plecami. Ramiona Słonka przygarnęły go i uchroniły przed upadkiem. Zamknął oczy, odchylając głowę do tyłu.
- Padam z nóg, Słonko – westchnął z udręczeniem. – Chodźmy stąd, chodźmy do domu...– ostatnie słowa wymamrotał ledwo zrozumiale, i osunął się na kolana.
W tym momencie zniknął pentagram.
Rith, zajęty wrzaskami bólu, pofrunął naraz w powietrze, pchnięty niewidzialną siłą. Otwarta brama stanęła mu na drodze. Zniknął.

Zerkacie na Valgaava, który wciąż trzyma uniesioną w kierunku bramy rękę. Jest tak zmęczony przeminą w smoka i ze smoka w ludzkopodobną postać, że ledwo stoi. Na niebie wokół pojawia się coraz więcej żywego fioletu.
Słonko zerka z wdzięcznością na smoka, zarzuca ramię Veriona na swoje barki i pomaga mu iść w kierunku bramy.
- Czekaj...! – woła Valgaav; ona się odwraca, zerka na niego, on w tym momencie zapomina co chciał powiedzieć.
- Dziękuję, czarny smoku – uśmiechnęła się. – Strzegłeś bramy, strzegłeś Bieli; teraz ona znów przyszła z pomocą twojemu światu, i zniszczy chaos jaki mu zagraża.
- Nie! – rzucił z determinacją. – To także moja walka, Pani! Brama nadal jest otwarta, i nadal mam obowiązek jej strzec! Stwórca amuletu jest demonem, tworem chaosu, tak jak ja po części, i jestem odpowiedzialny za to, co czyni, gdyż powinienem zgładzić go dawno temu! Chcę umrzeć walcząc za to, w co wierzę, w co wierzyli moi bracia! Chcę zobaczyć to, w co nie dawałem wiary; w biel i fiolet razem!
Słonko uśmiecha się pocieszająco.
- Val!... – Aenis chwyta go za ramię.
- ...
- ... więc... odchodzisz...?
- Przysięgałem.
- Czy to... niebezpieczne? Czy świat bieli może cię zabić, skoro jesteś w połowie...?
- Czułaś jej ból? Ból Almanakh? Nie mogła znieść, że ludzie z Rasganu cierpią. Że cierpienie w tym wymiarze jest czymś naturalnym i codziennym. Ona nie rozumie, jak my możemy się na to zgadzać, patrzeć na to. Była przerażona.
- Czy istnieje miejsce, gdzie nikt nie cierpi?
- Istnieje miejsce, gdzie nikt nie przechodzi obojętnie obok cierpiących. Chcesz je zobaczyć?
Aenis zerknęła w stronę Rasganu.
- Najpierw muszę coś jeszcze zrobić...
- Antris Whisper zabił wszystkie demony w Rasganie – wyjaśnił Valgaav. – Nie wyczuwam tam żadnego, ani też żadnego opętańca.
- Moje chimery... nie powinnam ich zostawiać. Zasłużyły na wolność.
- Ten czar je również zabił.
Aenis milczała chwilę.
- Ja powinnam była to zrobić – szepnęła smętnie.
* * *
Nagi mężczyzna otworzył oczy i podniósł się z ulicy, ze zdumieniem rozglądając się wokół. Spojrzał badawczo, w szoku, na swoje ręce, ramiona, nogi, tułów, poruszał palcami, uderzył piętami o bruk, roześmiał się w histerycznej radości. Obok niego, nad trupem strażnika miejskiego, stał czarny reptylion. Gadzie oczy zerknęły na obnażonego mężczyznę.
- Khhhhębushhhhzek?
- Czarnokrwisty! Ty też?!
- Jakhhh thhho sssię sthhhhało...?!
- Czy to ważne?! Czy to ważne?! – radował się.
* * *
Zig ostrożnie wyjrzał zza rogu kamienicy, Ranovald był tuż za nim. Trupy straży przed pałacem wyparowały, zostały po nich same zbroje. Zdumione wampiry zerknęły na owrzodzonego, dławiącego się mężczyznę nieopodal, którego pęcherze wchłonęły się nagle.
- Tato! – dziewczynka podbiegła do niego radośnie, przytulił ją.
* * *

wszyscy;
Ognisty smok rozwiewa się na mgłę płomieni, powraca do ostrza Żywego Ognia.
Stoicie pod otartą bramą, niebo wije się od fioletu, zerkają na was setki demonich oczu. Podobno ma się tu zjawić również sam Lord Demonów, Rion. Wszyscy czujecie, jak zakończyłoby się wasze spotkanie...
Co jest po drugiej stronie?
Rith. Zemsta. Biel, która niszczy chaos. Nie odkryte lądy, niezdobyta wiedza, nieznane wynalazki, obca magia, tajemnica. Przygoda. Być może znajdzie się coś w sam raz dla Takich Jak Ty.

Wchodzisz...?
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 12-10-2007, 18:52   #913
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
- Na ABAZIGALA ! - krzyknął Genghi - Co tu się stało ?! - powiedział wyrwany z transu - Gdzie są moje rzeczy, a toż bestia porozrzucała mi je po całym lesie ?

Wyraźnie niezadowolony pozbierał wszystko po kolei, hełm, wcisnął na głowę ( czuł się bez niego nago ), topór runiczny ujął w dłonie i podrzucił mówiąc:

- Pewnie teraz go nie odczyszczę, przeklęci nekromanci - popatrzył na Vriessa - Bez urazy.

Kusza. W dobrym stanie ! Fenomenalnie ! Wszystko na swoim miejscu, dobrze. Ładunki są. Prochy są. No i granaty z wodą święconą... wszystko jest. Słodko.

- Ci nekromanci to straszni bałaganiarze ! - stwierdził.

Wszystkie demony zmyły się jak jeden mąż z planu materialnego przez portal. Genghi zauważył odkrywczo jeszcze coś. Brama pozostała otwarta. Uśmiechnął się i złożył dłonie.

Czy, to próba panie ? Czy mam wejść do środka i kontynuować pokutę, czy już wypełniłem swe zadanie ? Czy, może to co zostało dla mnie przeznaczone dobiegło końca ? Czy, wchodzenie tam ma jakikolwiek sens ? Czy poznawanie da mi coś ? Nie jestem filozofem tylko twoim sługą. Oddanym, aby służyć panie , jestem twoim inkwizytorem. Jedyne co umiem, co potrafię to walczyć za ciebie, złożyć ręce do modlitwy, i głosić twe słowo. Czy to wszystko czym mnie obdarzyłeś ?

- To bardzo wiele - powiedziała jakaś część jego duszy - pamiętaj, że Pan ma określone zadanie, które musisz wykonać, spełnić powołanie, a to co posiadasz i umiesz wystarczy, Ci do tego, czy nie powinieneś być zadowolony, że spełniasz kryteria postawione przez Wielkiego Abazigala ?

- Oczywiście, że jestem, ale nie potrafię się odnaleźć, w tej całej kabale, moje ciche pragnienie to powrót. Powrót w rodzinne strony. Do Trygies. I znowu znojne palenie czarownic, naloty na domy kultów, to było życie !

- Ależ... ! Teraz posiadasz o wiele wyższe stanowisko w naszym zakonie, możesz więcej, możesz stać się bardziej pobożny. Masz szansę, dostrzeż ją ! To najlepsza droga do powrotu w łaski zakonu i odprawienie wydanej Ci pokuty. Ty jesteś Wielkim Inkwizytorem ! Ty, Genginkazzon Von Armeshplaust ! Wybraniec ! Czy zwykła osoba, zwykły zakonnik dostąpi kiedykolwiek takiego zaszczytu ? Jesteś Wybrańcem Abazigala Armeshplaust. I nie myśl, że to zobowiązuje do czegokolwiek więcej. To co robisz jest odpowiednie. Widać, że odpowiadało naszemu Panu, gdyż to Ciebie wybrał. Głoszenie jego nauk i bicie się w jego imię z odpowiednią dla ciebie dozą humoru nie jest niczym gorszym. A towarzystwo, które Ci przypadło... Po prostu musisz tolerować. Do pewnego czasu, gdy Abazigal powiadomi Cię o tym Genginkazzonie. Bo każdy ma tu jakąś rolę. Nawet te demony. Czyż nie są one tworem naszego Boga ? Przemyśl me słowa. A teraz żegnaj.

- Ale, nie nie odchodź ! Muszę ! Mam pytanie !...!


" Co za hardkorowa modlitwa, ja chcę jeszcze raz ! " - pomyślał. XD Był zdecydowany. Ruszył już na spotkanie wrotom, gdy nagle zatrzymał się niezdecydowany, widząc zmierzającego w ich stronę karła, nie ! Wróć ! To była ta brodata hołota zwana krasnoludami !

Odwrócił się na pięcie i wyszedł na spotkanie nieznajomemu. Zmodernizowana i nowoczesna, choć trochę znękana przez los pełno płytowa zbroja paladyńska błyskała wyzywająco na gnomie, gdy zbliżył się do tamtego. Z pod przyłbicy z peryskopem spojrzał miarkując tamtego zielonkawymi oczyma.

- Do kroćset, kapłan Moradina ! - uśmiechnął się złośliwie, gdyż nawet wola Boga nie zmieniłaby wrednego charakteru łowcy czarownic - Co sługa tego fałszywego Boga robi w tych stronach ? - zachichotał nerwowo - Ależ, gdzie moje maniery, Jestem Genginkazzon Von Armeshplaust, Wielki Inkwizytor zakonu "Płonący Heretyk" poświęconego Wielkiemu Abazigalowi, naszemu prawdziwemu Bogu.
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 12-10-2007, 20:25   #914
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Astaroth odwrócił się powoli od bramy wyciągając szable. Przez głupotę tej marnej istoty, której egzystencja jak właśnie zrozumiał była ostatnią przeszkodą na drodze do zemsty na Rithu nie udało mu się dokonać jego szlachetnego czynu. To... coś wyrwało przemocom z niego anielice, która wszakże towarzyszyła mu tylko z własnej woli. Taaak... teraz już wiedział. Należało to zakończyć wtedy na wyspie, gdy anioł klęczał przed tłumem skomląc o litość - jedno cięcie wtedy i w tym momencie jego były stwórca byłby w jego mocy. Żałował, że po tamtym oślepieniu na wyspie nie zrozumiał, że on wlecze się za nim tylko po to, by przeszkadzać mu w jego dążeniach, w tym znajdując cel swojej egzystencji. Za to mogła być tylko jedna kara, tylko jeden wymiar sprawiedliwości. Śmierć


- Świat bez cierpień tak? Jeśli miałbym sobie wyobrazić piekło, to wyglądałoby ono właśnie tak. Człowiek bez cierpień nie jest człowiekiem, nie ma pojęcia własnej wartości, ba! Nie może być nawet w pełni świadomy własnej egzystencji! Pora, by pokazać tamtemu światu prawdziwe oblicze!

Po czym ruszył powolnym krokiem w stronę anioła, cedząc przez zęby

- Odkąd wleczesz się za mną starasz się ze wszystkich sił mnie przeszkadzać. Nie nauczyła cię nic lekcja z szamanką na wyspie, nie nauczyła cię śmierć z mojej ręki na wieży maga. Z równą upartością sens swojego życia znajdujesz w uniemilaniu mojego. Już zapomniałeś, że gdy TY miałeś zamiar dokonać swojej zemsty mogłem ci przeszkodzić, ale usunąłem ci się, żebyś mógł jej dokonać. Nie połączyłem się z tobą na siłe, zrobiłem to z anielicą, która sama tego chciała. Ty przemocą ją ze mną wyrwałeś, uniemożliwiając mi zemstę. Zachowałeś się jak wściekły pies, więc zginiesz tak samo jak on, bo na lepszą śmierć nie zasługujesz


W połowie drogi przed aniołem zatrzymał się jednak i spojrzal na przybysza. Potrząsnął lekko głową, jakby próbował zetrzeć sprzed oczu urujony obraz, jednak to nie pomogło. Albo jego pulsująca wściekłość i żądza mordu permamentnie zmienił jego sposób postrzegania świata, albo przed nimi stał krasnoludzki kapłan Moradina, który ponoć został porwany przez jaszczury. Będąc szczerym, już dawno spisał go na straty, a tutaj nagle objawia się taka niespodzianka - eksterminacja anioła zeszła na dalszy plan, co nie oznacza, że o niej zapomniał

- Czy mnie oczy mylą, czy to Waldorff? To ja, Legion. Byłem pewien, że skończyłeś jako ofiara jaszczurzej braci...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 13-10-2007, 21:29   #915
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Waldorff, tutaj?! Ale czy na pewno był to Waldorff? Może po prostu, była to jakaś istota, która po prostu podawała się za naszego starego druha! A nawet jeżeli był to prawdziwy krasnolud, to także nie miałem najmniejszego powodu, żeby rzucać mu się radości w ramiona. Jakoś nekromanci, i kapłani nie przepadali szczególnie za sobą z bliżej nieokreślonych powodów.
- Waldorff? - zmrużyłem oczy - Jak?..
Zrobiłem krok do przodu. Świat przed moimi oczyma nagle rozmył się i zamigotał.

Znalazłem się nagle w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Gdzieś z góry wpadały brudne promienie światła, ale gdy spojrzałem w tamtym kierunku, nie byłem w stanie powiedzieć skąd mogą one wychodzić.
- I co? - odezwał się nagle głos. Spojrzałem gwałtownie w tamtą stronę, ale
ujrzałem tylko mrok - I co, było tak źle?
- Gdzie jesteś? - warknąłem - Miej odwagę się przynajmniej pokazać! - namacałem ręką sztylet, ale ze zdumieniem spostrzegłem, że nie mam go uwiązanego jak zwykle przy pasie. Byłem bezbronny.
- Ależ to przecież ja, mój drogi Vriessie - z mroku wyłoniła się twarz zasuszonego starca.



- To ty! - sapnąłem.
- To ja - starzec uśmiechnął się bezzębnymi ustami. To był Przewodnik. Ten sam który uratował mnie przed śmiercią, i który zjednoczył swoją jaźń z moim umysłem.
- Gdzie jesteśmy? - rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. Było całkowicie puste.
Mój rozmówca zaśmiał się sucho.
- Widzisz, Vriess... Jesteśmy w Twoim umyśle.
Spojrzałem na niego złym wzrokiem.
- Tak, Vriess. Ciasny, mroczny. Pusty. Oto i Twój umysł. Co, chciałbyś pewnie
teraz uderzyć starego człowieka, prawda? Mimo całej wiedzy jaką ode mnie uzyskałeś pozostałeś tak samo głupi.
- Jeśli myślisz, że Twoje sztuczki robią na mnie wrażenie, to głęboko się pomyliłeś, staruchu - zacisnąłem pięści - Poza tym, żaden z Ciebie autorytet,
żebym musiał wysłuchiwać twojego skomlenia!
- Widzisz? Znowu to robisz.
- Co takiego robię? - żachnąłem się.
- Pozwalasz, żeby emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. To już od dawna był Twój problem.
Czarne ściany pokoju zniknęły, ustępując miejsca rajskiej plaży. Poczułem zapach morskiej wody; pod stopami zachrzęścił mi złoty piasek.
- Przecież to...
- Tak. Stąd zacząłeś podróż. To jest plaża na której wylądowałeś. Pamiętasz, co wtedy zrobiłeś?
Na plaży pojawili się jacyś ludzie. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Avalanche,
Astral... Bogowie, tam byłem i ja!
- Lądujesz w nieznanym świecie. Widzisz, że Twoi towarzysze zmienili się, bo
chociażby oko tego Twojego rycerza cudownie się zaleczyło - starzec skrzywił się - I co robisz? Zamiast zabić ich, gdyż są Twoim zagrożeniem, odwracasz się do nich plecami!
- Przecież to byli moi przyjaciele... - powiedziałem cicho.
- Powiedz to "przyjaciołom", którzy palili i mordowali Necromicon. Takim jak oni. - wskazał głową, na Avalanche'a kontemplującego właśnie złożoność wszechświata poprzez głupkowate wpatrywanie się w morze - Mroczny mag za przyjaciela ma samego siebie. Powinieneś to raz na zawsze zapamiętać.
Obraz zmienił się. Teraz zobaczyłem Astarotha i Gengiego stojących przede mną.
- A te pokraki? - starzec złapał mnie za rękę - Czy to też twoi przyjaciele?!
Inkwizytor, który zabijał twoich braci, i demon który z radością wbiłby Ci nóż w plecy?!
Zobaczyłem Gengiego celującego we mnie kulą ognia.
- Miałeś tyle okazji żeby zabić tego gnoma!
Gengi zniknął, na jego miejsce pojawił się zaś epizod w którym trzymałem go w
wiosce za usta, żeby nie zdradził naszej tożsamości przez swoją głupotę. Skrzywiłem się - wspomnienie obślinionych przez gnoma palców, nie było czymś co wspominałbym z błogością w świetle księżyca. Na szczęście po kilku sekundach, i ten obraz zastąpiony został innym: teraz to ja znajdowałem się w
ciele gnoma.
- Mogłeś go wtedy zabić - mruknął staruch.
- Przecież to tylko gnom - wzruszyłem ramionami.
- Ten "tylko gnom" jak raczyłeś wspomnieć radził sobie z większymi od Ciebie.
Poza tym, nawet pijawka może zabić wilka.
Pokręciłem głową. "Gengi" zniknął i zamiast niego pojawił się Astaroth.
- ... taki chuderlak, namiastka człowieka która odrzucona przez żywych szuka towarzystwa nieumarłych śmie ruszać jego własną ofiarę?!? - usłyszałem głos Astarotha. Bez trudu zrozumiałem, że były to słowa, skierowane do mojej skromnej osoby.
- I co, miałbym się przejąć obelgami kogoś jego pokroju?
Starzec spojrzał na mnie z dezaprobatą.
- Przejąć? - wypluł z siebie - A kto tu mówi o przejmowaniu? Zacznij wreszcie
myśleć, nekromanto. Nie chodzi mi o urażenie jego słowami Twojego szlachetnego serduszka, ale o zwrócenie uwagi na to, że ta istota miała Cię w niewielkim poważaniu...
- Dalej nie wiem co z te...
- To z tego - przerwał mi - Że człowieka którego się nie szanuje łatwo zdradzić. Łatwo zabić ciosem w plecy.
Moim oczom ukazał się Gallean. Faktycznie - punkt dla starucha. Gdybym wtedy nie zaufał Astarothowi, gdybym przynajmniej spróbował uprzykrzyć mu życie, może nie było by tej całej hecy z "przyjacielem" Avalanche'a.
- Tym bardziej, że już raz Cię zdradził - dodał Przewodnik.
Obraz zniknął, i znowu znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu.
- Czy ta cała szopka ma jakiś sens, czy po prostu przechodzisz męskie
klimakterium i musisz się podzielić z kimś swoimi rewelacjami? - syknąłem.
- Staram się po prostu dotrzeć do twojego ograniczonego móżdżka - staruch puknął mnie w czoło sękatym paluchem - O ile cokolwiek tam jeszcze jest.
Odsunąłem się ze wstrętem; mój rozmówca śmierdział słodkawym smrodkiem zgniłego, rozkładającego się ciała.
- Cóż to, nekromanta boi się odrobiny fachowego zapaszku? - zaśmiał się
Przewodnik odwracając się do mnie plecami. - Staram się do Ciebie dotrzeć, Vriess - powiedział po krótkiej przerwie, zmienionym głosem - Staram Ci się wyjaśnić, że posiadłeś moc większą od jakiekolwiek z magów. A mimo to, nie umiałeś jej wykorzystać.
- A co, pewnie chciałbyś żebym puścił cały ten świat z dymem?
- Tak, do cholery! - staruch odwrócił się z pasją i złapał mnie za płaszcz,
wczepiając się weń szponiastymi paluchami - Ty ciągle nie rozumiesz, o jaką
stawkę idzie gra, prawda?! Czujesz się pionkiem; do twojego ograniczonego łba nie dociera, że gdybyś chciał, mógłbyś być graczem!
- I po co? - wzruszyłem ramionami - Bogowie powstają i umierają, świat toczy się dalej...
- Bzdury - syknął - Świat jest względny. Nie kończy się na tej plaży, czy wiosce, czy tych podziemiach. Mogłeś spokojnie poświęcić ten świat, żeby zostać kimś!..
- Dla Twojej chorej satysfakcji! - wybuchnąłem - Myślałeś, że łącząc swój umysł z moim, będziesz mógł mnie nagiąć dla Twoich chorych machinacji; że znowu będziesz miał władzę, będziesz mógł rządzić! Otóż ja mówię: nie! Nie będę grał w Twoje gierki!
Oczy starca błysnęły złowrogo.
- To wcale nie o to chodzi, prawda? - wyszczerzył się krzywo - To chodzi o nią... Chciałeś oszczędzić swoją siostrzyczkę; a wiedziałeś, że gdybyś wywołał konflikt, być może nie zdołałbyś jej uratować! Jesteś tak diabelsko ograniczony - pokręcił głową.
- To Ty zamknąłeś się w schematach. Dzielić i rządzić. Bawić się w boga. Tak
naprawdę to Ty jesteś żałosny.
- I kto to mówi - prychnął - Nekromanta, palący wioski, mordujący, zamieniający ludzi w ścierwożerne istoty... I tłumaczący to górnolotnymi formułkami. Tak naprawdę różnimy się tylko tym, że ja potrafiłem się pogodzić z moim przeznaczeniem. Ty musisz je ciągle przysłaniać wyższym celem.
- Być może - powiedziałem po dłuższej chwili - Być może tak jest, że niewiele się od siebie różnimy. Ale ja chcę mieć drogę odwrotu z tej ścieżki. Nawet słabą i ulotną. Nie zamknę się w twoim schemacie.
- Ha! Ha! Ha! - zarzęził staruch - Nekromanta liczy na odpuszczenie grzechów? Powiem Ci, Vriess, co Cię czeka. Chcąc czy nie chcąc, będziesz się coraz bardziej staczał w oko Mroku. A gdy nadejdzie Twój kres, będziesz wył jak zwierzę ze strachu przed tym, co czeka Cię w piekle!..
Nie czekając co powie dalej, złapałem go oburącz za gardło.
- Nie potrzebuję twojego przewodnictwa duchowego - wysapałem mu w twarz, zaciskając dłonie na jego szyi - Znikaj z mojego umysłu!
- Jak sobie życzysz - niespodziewanie powiedział staruch - Ale pamiętaj, że nie wystawiłem Ci jeszcze rachunku...
Niespodziewanie Przewodnik zniknął. Przez chwilę stałem w przerażającej ciszy, w mrocznym pomieszczeniu, które rozpadło się na kawałki, jakby było zrobione z papieru. Byłem znowu pośród drużyny - pewien, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego co przed chwilą przeszedłem.

Czy staruch miał rację? Długo się później zastanawiałem, nie znajdując sensownej odpowiedzi. Nie żałowałem decyzji jakie podjąłem w czasie swej podróży. Można powiedzieć, że stałem się człowiekiem dojrzalszym, o bardziej wyważonych poglądach. Mniej aroganckim, mniej gwałtownym.
Po prostu się starzałem.
Być może - gdybym miał dzisiejszą wiedzę, a pionki raz jeszcze zostałyby
ustawione na szachownicy, zagrałbym inaczej. A może nie? Ostatecznie droga jaką wybrałem okazała się dla mnie korzystna.
Poczułem tęsknotę za domem. No tak, ale czym był teraz dom? Byłem tak długo w podróży, że nie miałem już domu. Każda droga, gospoda, nowy kraj - oto był mój dom. I wydawało mi się, że nie należy już burzyć tego porządku. Nie dopóki nie zadam wszystkich pytań i nie znajdę wszystkich odpowiedzi. W przeciwnym wypadku zmarnowałbym przecież niepowtarzalną okazję...
Spojrzałem na Aenis. Wyglądała na zdruzgotaną. Wziąłem ją za rękę i skierowałem się wraz z nią w stronę portalu. Zanim go przekroczyłem uśmiechnąłem się i wyszeptałem:
- To jeszcze nie koniec...
Bo wbrew pozorom wszyscy byliśmy do siebie podobni, bez względu na rasę,
przekonania, czy profesję. Mogłem tylko przypuszczać, że nie jest to dziełem
przypadku; że jakaś wyższa siła celowo zgromadziła istoty Takie Jak Ja. Czy
raczej, mnie - Takiego Jak Oni. Uśmiechnąłem się myśląc o tych wszystkich
zagadkach, o nieznanym, które czekało na nas za tą bramą. Przyjdzie kiedyś czas na porachunki z istotami takimi jak ten staruch, który zamieszkiwał mój umysł. Teraz jednak znowu nadchodził czas przygody. Pewnym krokiem przekroczyłem bramę portalu.
Świat nie był już taki zły... Nigdy więcej.
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
Stary 14-10-2007, 13:31   #916
 
Vireless's Avatar
 
Reputacja: 1 Vireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwuVireless jest godny podziwu
Czasami się wydaje że najcięższy jest pierwszy krok. Wszakże nie wiesz dokąd on Cię zaprowadzi. Inni uważają że najgorszy jest ten ostatni krok, gdy już decyzja o końcu się urzeczywistnia i nie można jej zapobiec..

Waldorff sterany życiem doświadczony przez los wiedział już że te dwa kroki są wyznaczane przez siły na które nie można wpłynąć. Mogą to być jak w jego wypadku myśli i słowa jego bóstwa. Ale równie dobrze może twymi krokami pokierować zły demon lub stary przyjaciel proszący o pomoc… Gdy mocno poproszą to nie odmówisz przecież. Tak więc najtrudniejszy jest ten drugi krok.

Analogicznie do tej idei musiał odnieść się stary kapłan. Ruszyć w stronę nieznajomych oraz dawno nie widzianego kompana nie stanowiło szczytu odwagi. Waldorff zdawał sobie sprawę że nie może dłużej sam uciekać przed życiem i w pojedynkę próbować zbawiać świat. Dopiero po kilku krokach opadły go wątpliwości, a co jeżeli go nie poznają lub nie zaakceptują. Do tej pory przez większość czasu żył w pojedynkę i nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Teraz jednak miał już swoje lata chciał się stać częścią klanu, zespołu czy też po prostu być w pełni akceptowany za to kim jest wewnątrz nie tylko z uwagi na to że na piersiach nosił symbol Moradin’a. Cieszył się że bóg wybaczył bluźnierstwo jakiego dopuścił się we wnętrzu czarnej góry. Ale czuł że z wiekiem popada w skrajność. Z racji natury skryty i milczący był coraz bardziej mrukliwy. Jakże mu to przeszkadzało!

Schodził powoli w dół, po kilku krokach źle stanął i poczuł jak nadwyręża swoją kostkę. Syknął z bólu lecz nie przerwał marszu. Idąc obserwował co się dzieje wokół. Sytuacja wydawała się oczyszczać i rozwiązywać. Pozostało coraz mniej ludzi.

Gdy już miał się odezwać pierwszy zobaczył i usłyszał gnoma. Jego głos w pełni pasował do rasy i był nie do podrobienia dla innych. Nawet jeżeli by się starali.
-Ależ, gdzie moje maniery, Jestem Genginkazzon Von Armeshplaust, Wielki Inkwizytor zakonu "Płonący Heretyk" poświęconego Wielkiemu Abazigalowi, naszemu prawdziwemu Bogu.

Podziękował bogu że spotkał kogoś z rasy najbliższej brodaczom spod gór. Dopiero hasło Wielki Inkwizytor wywołało delikatny wstrząs.

-Witaj krewniaku i bracie w wierze! Jestem Waldorff z klanu SteelHammer. Z łask opatrzności ręka niosąca dobre słowo Kowala Dusz. – Zasalutował młotem i ukłonił głowę ukazując liczne pasma siwych włosów. Przypominające żywe srebro, które kiedyś z takim oddaniem kopał w przepastnych kopalniach.

Już miał odnieść się do gnoma gdy za plecami usłyszał:

- Czy mnie oczy mylą, czy to Waldorff? To ja, Legion. Byłem pewien, że skończyłeś jako ofiara jaszczurzej braci...
- Waldorff? Jak?..
-Vriess widzę że się nie wiele zmieniłeś. Legion tego o tobie nie mogę powiedzieć.


Trzeba przyznać że zaskoczyło go że ktoś jeszcze pamięta. Tym bardziej z tych o których on nie zapomniał. Spadło z niego duże ciśnienie. Rozjarzał się wokół i postawił młot przy prawej nodze.

[]-Chyba się robię za stary. Ale cieszę się że was odnalazłem. W końcu jestem wśród Takich jak ja. –[i/] Spojrzał w kierunku portalu. – Jak rozumiem czeka nas dużo rozmów podczas których uzupełnimy swoją wiedzę. Powiedzcie czy mogę wam jakoś pomóc tu od ręki!
 
Vireless jest offline  
Stary 14-10-2007, 18:32   #917
 
Aivillo's Avatar
 
Reputacja: 1 Aivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnieAivillo jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nefertiri

Dziewczyna stała oniemiała. Jej usta otworzyły się szeroko łapiąc od czasu do czasu zanieczyszczone powietrze. Włosy w nieładzie, ubranie w nienajlepszym stanie, cóż, w tej chwili to nie było ważne. To wszystko co widziała wokół siebie: martwych mieszkańców, parujące wampiry, chimery, smoki sprawiało, że straciła poczucie jakiejkolwiek rzeczywistości. Chciała krzyczeć i bić pięściami w zimne podłoże prosząc o azyl. Nie wiedziała co tu robi. Te wszystkie zdarzenia, które przeżyła w ostatnim czasie stanowiły zlepek wybuchowo- magiczny tak potężny, że nie mieszczący się w jej umyśle. Analizowała w pędzie myśli to wszystko. Do tej pory wydawało jej się, że zna swój cel. Teraz jednak wiedziała, że to co wcześniej stanowiło wartość teraz prysło. Żywy ogień okazał się smokiem, który najprawdopodobniej nie uratuje jej najbliższych. Nasuwało się pytanie "Co teraz?". Zrozpaczonym i pustym wzrokiem patrzyła na wszystko co przed nią. Zniknął jej zapał, siła, energia. Musiała wytłumaczyć sobie sama co mogło się tu stać. W przeciwnym razie przekroczyłaby granice normalności... stałaby się szalona. "Oni są Tacy Jak Ja.. tak mi mówili, ale teraz.. "- jej myśli błądziły w czarnych zaułkach. "Nie wiem jaka była tu moja rola, jeżeli nawet nie przysłużyłam się im tak jak tego ode mnie oczekiwali chcę to odrobić, odpracować, dać im to wszystko czego nie dałam im wcześniej. Może jeszcze będą potrzebowali mojej pomocy, może zechcą podzielić się ze mną swoją tajemnicą, opowiedzieć jaka była ich historia, żebym zrozumiała... "- nogi stały się wiotkie i nieutrzymując ciężaru ciała ugięły się. Nefertiri opuściła się zrezygnowana na chłodny bruk, a z jej oczu popłynęła słona łza.
"Ci ludzie, oni chcieli tylko żyć, nic więcej, ale i to nie było im dane, musieli oddać swój najcenniejszy skarb za spokój innych, a teraz leżą tu samotnie i pewnie nikt się nimi nie zajmie."-otarła łzę. Spuszczony wzrok powiodła w kierunku ulicy. Mała, brudna dziewczynka leżała bez tchu, a jej niewinne niebieskie oczka patrzyły pusto w stronę nieba. Nafertiri wstała. Chwiejnym krokiem podeszła do dziecka, klęknęła i ruchem ręki zamknęła dziewczynce oczy.
-Śpij spokojnie maleńka- szepnęła i przytuliła bezwładne ciałko. "Ile taki istot zginęło z ręki zła? Na pewno wiele, ale ja nie dopuszczę by musiało zginąć choćby jedno. Niech sprawiedliwości stanie się zadość!"- krzyczała w myślach. "O bogowie! Jeżeli istniejecie to nie dopuśćcie by taka rzeźnia miała jeszcze kiedykolwiek miejsce.

Wiedziała, że zawiodła. Mogła zrobić więcej, mogła starać się z całych sił, czołgać się, przyjmować rany, bić i krzyczeć, miast stała się biernym obserwatorem, który przyszedł za późno by jego zdanie mogło cokolwiek zmienić. Ułożyła dziewczynkę na pobliskim trawniku i zacinsęła ręce. "Nie pozwolę, by następnym razem coś działo się bezemnie!". Mocne postanowienie odbiło się na jej twarzy grymasem szaleńczości i zdecydowania.

Podeszła do reszty. Widziała na ich twarzach smutek, ból, tęsknotę, zdziwienie. Wszyscy zdawali się być sobie tacy bliscy, znani i zżyci. Mimo to wiedziała, że mieli podobne cele. Z tą różnicą, że każdemu z nich było przydzielone inne zadanie, inny czas, inny wymiar i inna chwała. Dręczyło ją poczucie niespełnienia. Widziała przed sobą bramę i wiedziała, że to mogą być wrota do zupełnie nowej rzeczywistości. Do miejsca, gdzie może uda jej się odpokutować za swoją bierność, gdzie będzie mogła poczuć się związana z drużyną, gdzie być może stanie się kimś ważnym, kimś kto zapisze się pozytywnie w historii Takich Jak Oni. "O tak.. pokażę im na co mnie stać!- przyrzekła sobie i jeszcze raz spojrzała po reszcie. "Może wkrótce dowiem się o was więcej... wkońcu jestem Taka Jak Wy. A teraz czas przestąpić bramę nowej przygody, nowy cel, nowa misja, nowy początek...oby dobry początek..
Ruszyła przed siebie najpierw niezdecydowanie potem jednak jej kroki były coraz pewniejsze i mocniejsze. Przeszła przez bramę.
-Czas zacząć nowy rozdział!
 
Aivillo jest offline  
Stary 15-10-2007, 13:26   #918
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Świat demonów w którym znalazła się Charlotte wydał jej się jeszcze bardziej dziwny niż przypuszczała 2 lata temu. Jako szlachcianka patrzyła na świat z zupełnie innej strony, z tej o wiele lepszej, spokojniejszej...świat ludzi był także o stokroć łatwiejszy.
Dziewczyna nadal czuła się zagubiona. Popatrzyła na Vriessa i Aenis, na Słonko i Veriona. Byli tacy szczęśliwi. Mimo że nie było widać na ich twarzy żadnej radości. Charlotte była ciągle sama, a nawet jak kogoś miała...eh, szkoda wspominać.

Właściwie to jako zwykła kobieta, dama z dobrego domu miała lepsze wspomnienia. Pomimo śmierci ojca, mimo iż dowiedziała się że jej matka stała się demonicą, to tamto życie wydawało jej się lepsze niż to nieżycie, bycie Sukubem. Czasem czuła nienawiść do matki, za to, że musiała być taka jak ona. A przecież nikt nie pytał jej o zdanie, matka nie usiadła przed nią i z troską nie zapytała "Charlotte, kochanie. Czy chcesz dzielić mój los, jaki przygotował dla mnie ten piękny świat? Czy pójdziesz ze mną?". Nie, nie zrobiła tego. Chociaż pewnie nawet jeśli by to zrobiła, to czy odpowiedziałaby "tak" ? Prawdopodobnie, ale nigdy nie wiadomo.

Charlotte straciła kontakt ze światem jej realnym, przez chwilę straciła słuch a jej ciało pokryło się niewidzialnym lodem. Oniemiała w bezruchu i spojrzała na otwartą bramę. Fiolet wił się niespokojnie na niebie, czuła na sobie setki tysięcy demonicznych spojrzeń, które przeszywał ją całą, nie pozostawiając na jej ciele i umysle ani jednego tajemniczego, ukrytego miejsca.

- To wszystko dąży donikąd... - szepnęła do siebie i wzięła głęboki oddech. Raz, po raz sięgała w głąb siebie po odwagę do przekroczenia bramy jednak za każdym razem cofała się zamiast przybliżać.

Stała w bezruchu i patrzyła jak reszta mija ją z obojętnością przekraczając wrota. Gengi, Astaroth, Vriess, Aenis, krasnolud, Nefertiri . . . wszyscy bez najmniejszych skrupułów przechodzili w nadziei na poprawę swoich zachowań, na danie sobie szansy i zrealizowanie marzeń, na nowe, lepsze życie . . . a ona stała, stała jak zaklęta i patrzyła.

Charlotte zacisnęła pięści ze złości. Wszyscy byli dla niej tacy obojętni. Ignorowali ją jakby była nikim, jakby była skażeniem w powietrzu, które odgradza się mokrą szmatką od dróg oddechowych, neutralizuje się ładnymi zapachami...niszczy, zwalcza i zabija. Bądź omija po prostu bez cienia emocji.

- To wszystko dąży donikąd - powtórzyła.

- A ja podążam za wszystkim . . . - dodała z lekkim uśmieszkiem nadziei i pobiegła ku bramie, przekraczając ją szybkim tempem.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 15-10-2007 o 13:29.
Nami jest offline  
Stary 15-10-2007, 16:42   #919
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
-Witaj krewniaku i bracie w wierze! Jestem Waldorff z klanu SteelHammer. Z łask opatrzności ręka niosąca dobre słowo Kowala Dusz. – Zasalutował młotem i ukłonił głowę ukazując liczne pasma siwych włosów.

Inkwizytor musiał przyznać, że zbiła go z tropu ta odpowiedź. Chciał rozjuszyć tego kapłana celowo dodając kilka rzeczy na temat jego boga. Cała drużyna, może poza Thomasem, Genginkazzonem i poniekąd Avalanchem ( ale jeden Abazigal wie, w co on tam kiedyś wierzył) była ateistyczna, przynajmniej tak się mu wydawało. Z aniołem nawet nie próbował dyskutować na tematy religijne, a paladyn był w końcu upadły, dlatego nie miał zamiaru się z nim kłócić.
A ten tu, ten tu... jak mu tam było ? Dobre pytanie... Wlazdoffr. Tak, ten tu Wlazdorff po prostu powiedział "... bracie w wierze ! " Czy to była obraza ? Czy on śmiał porównywać Abazigala do jakiegoś górskiego bożka ? Do patrona brodatych górników ?!

- Słuchaj ty, nie wiem kim jesteś, ale wiedz, że obrażasz oficera " Płonącego Heretyka " ! Ja Ci pokaże " brata w wierze ! " ! Ha ! Dobre sobie, nie jestem jakimś tam sługusem waszego Moradina, tylko in-kwi-zy-to-rem i to inkizytorem Wielkiego Abazigala . Założę się, że wy waszym zakonie nawet nie macie takiego statusu.

Zakonnik oburzony powędrował w stronę portalu z marsową miną. Nigdy nie lubił tych rubasznych brodaczy, tylko umieli chlać i przez połowę życia leżeli pijani na ławie albo klepisku. Co za obraza !
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 15-10-2007, 19:56   #920
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Astaroth rzucił ostatnie spojrzenie na to, co było wokół niego. Niełatwo było mu podjąć ostateczną decyzję. Z jednej strony, to był jego świat, miejsce skąd pochodzi wszystko, co posiada. Wszyskie wspomnienia, umiejętności, doświadczenia. Zarówno wszystko dobre jak i złe, co doświadczył, jak i całe dobro i zło, którego sam był przyczyną. Z drugiej strony... Tam był świat, w którym ponoć nie było cierpienia i bólu, a on jako apostoł-misjonarz mógłby tam zanieść latarnię chaosu, samemu stając na szczycie drabiny fioletu. W tym świecie, dla osiągnięcia wymarzonej dominacji musiałby walczyć prawie że samemu przeciwko całemu fioletowi - w tamtym świecie z własnej energii musiałby wytworzyć fiolet. Być sprzymierzeńcem chaosu, czy jego przeciwnikiem? Zostać tutaj, czy iść tam...


Także w tamtym świecie był Rith, którego swoją zdradziecką mocą ocalił anioł. Ta... Miał zamiar go zaszlachtować, ale ten starzec, mimo że w młodym ciele sam dobrze wiedział, że zawsze będzie przegrany. Żałosna istota, dla której śmierć byłaby nadmierną łaską. Gnoma, który próbował zlikwidować go strzałem w plecy także miał zamiar zostawić w spokoju - być może to wpływ anielicy, która odcisnęła na nim swój ślad, a może to po prostu tajona sympatia do istoty z przerośniętym ego - jak jego własne


Demon westchnął cicho i zjednoczył swe myśli z chaosem. Pulsowanie chaosu w jego ciele uświadomiło go, że jest gotów go wysłuchać. Obraz wokół zamazał się, kolory utraciy ostrość aż otoczyła go głęboka ciemność. Nie było mowy, by cokolwiek widzieć - ale czuł, jak sercem tej ciemności jest pulsujące serce fioletu. Zrozumiał, że chaos zgadza się z jego pomysłem, a on sam jest przecież ziarnem fioletu, które jeśli upadnie na dobrą ziemię wykiełkuje, przenosząc chaos na tamten świat. Ta perspektywa była o wiele bardziej kusząca, a skoro nawet sam fiolet był temu przychylny to powinno pójść dobrze


Najpierw nagły błysk światła, a potem kolory powróciły, przywracając go do normalnego świata. Był gotowy, by wyruszyć tam. Jego ścieżka, z ciemnej i zagmatwanej, prowadzącej tylko w bezsensowne zatracenie nagle zrobiła się prosta i przejrzysta - miał zostać mesjaszem tamtego świata, który musiał cierpieć męki bieli bez ukojenia chaosu, bez alternatywy i perspektyw. Gdzie sługusy bieli mogli czuć się bezpiecznie, niezależnie od swoich poczynań. Gdzie ludzie włuczyli się jak cienie samych siebie, bez sensu szukając tego, czego im brakuje. On doskonale wiedział, co to jest i miał zamiar im to dać. Każdy człowiek ma w duszy odrobinę chaosu, która nawet najbardziej unicestwiana przez biel przetrwa - dowodem tego byli upadli paladyni, których spotkał. Wybawić tamten świat - oto co było mu przeznaczone

Uzbrojony w dwie szable, chory umysł oraz dużą dawkę chaosu, na lewej wyciągniętej dłoni trzymając kotoptaka, zostawiając resztę chimer jako zalążki swojej energii tutaj wkroczył TAM
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172