Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2007, 21:29   #915
Chrapek
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
Waldorff, tutaj?! Ale czy na pewno był to Waldorff? Może po prostu, była to jakaś istota, która po prostu podawała się za naszego starego druha! A nawet jeżeli był to prawdziwy krasnolud, to także nie miałem najmniejszego powodu, żeby rzucać mu się radości w ramiona. Jakoś nekromanci, i kapłani nie przepadali szczególnie za sobą z bliżej nieokreślonych powodów.
- Waldorff? - zmrużyłem oczy - Jak?..
Zrobiłem krok do przodu. Świat przed moimi oczyma nagle rozmył się i zamigotał.

Znalazłem się nagle w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Gdzieś z góry wpadały brudne promienie światła, ale gdy spojrzałem w tamtym kierunku, nie byłem w stanie powiedzieć skąd mogą one wychodzić.
- I co? - odezwał się nagle głos. Spojrzałem gwałtownie w tamtą stronę, ale
ujrzałem tylko mrok - I co, było tak źle?
- Gdzie jesteś? - warknąłem - Miej odwagę się przynajmniej pokazać! - namacałem ręką sztylet, ale ze zdumieniem spostrzegłem, że nie mam go uwiązanego jak zwykle przy pasie. Byłem bezbronny.
- Ależ to przecież ja, mój drogi Vriessie - z mroku wyłoniła się twarz zasuszonego starca.



- To ty! - sapnąłem.
- To ja - starzec uśmiechnął się bezzębnymi ustami. To był Przewodnik. Ten sam który uratował mnie przed śmiercią, i który zjednoczył swoją jaźń z moim umysłem.
- Gdzie jesteśmy? - rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. Było całkowicie puste.
Mój rozmówca zaśmiał się sucho.
- Widzisz, Vriess... Jesteśmy w Twoim umyśle.
Spojrzałem na niego złym wzrokiem.
- Tak, Vriess. Ciasny, mroczny. Pusty. Oto i Twój umysł. Co, chciałbyś pewnie
teraz uderzyć starego człowieka, prawda? Mimo całej wiedzy jaką ode mnie uzyskałeś pozostałeś tak samo głupi.
- Jeśli myślisz, że Twoje sztuczki robią na mnie wrażenie, to głęboko się pomyliłeś, staruchu - zacisnąłem pięści - Poza tym, żaden z Ciebie autorytet,
żebym musiał wysłuchiwać twojego skomlenia!
- Widzisz? Znowu to robisz.
- Co takiego robię? - żachnąłem się.
- Pozwalasz, żeby emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. To już od dawna był Twój problem.
Czarne ściany pokoju zniknęły, ustępując miejsca rajskiej plaży. Poczułem zapach morskiej wody; pod stopami zachrzęścił mi złoty piasek.
- Przecież to...
- Tak. Stąd zacząłeś podróż. To jest plaża na której wylądowałeś. Pamiętasz, co wtedy zrobiłeś?
Na plaży pojawili się jacyś ludzie. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Avalanche,
Astral... Bogowie, tam byłem i ja!
- Lądujesz w nieznanym świecie. Widzisz, że Twoi towarzysze zmienili się, bo
chociażby oko tego Twojego rycerza cudownie się zaleczyło - starzec skrzywił się - I co robisz? Zamiast zabić ich, gdyż są Twoim zagrożeniem, odwracasz się do nich plecami!
- Przecież to byli moi przyjaciele... - powiedziałem cicho.
- Powiedz to "przyjaciołom", którzy palili i mordowali Necromicon. Takim jak oni. - wskazał głową, na Avalanche'a kontemplującego właśnie złożoność wszechświata poprzez głupkowate wpatrywanie się w morze - Mroczny mag za przyjaciela ma samego siebie. Powinieneś to raz na zawsze zapamiętać.
Obraz zmienił się. Teraz zobaczyłem Astarotha i Gengiego stojących przede mną.
- A te pokraki? - starzec złapał mnie za rękę - Czy to też twoi przyjaciele?!
Inkwizytor, który zabijał twoich braci, i demon który z radością wbiłby Ci nóż w plecy?!
Zobaczyłem Gengiego celującego we mnie kulą ognia.
- Miałeś tyle okazji żeby zabić tego gnoma!
Gengi zniknął, na jego miejsce pojawił się zaś epizod w którym trzymałem go w
wiosce za usta, żeby nie zdradził naszej tożsamości przez swoją głupotę. Skrzywiłem się - wspomnienie obślinionych przez gnoma palców, nie było czymś co wspominałbym z błogością w świetle księżyca. Na szczęście po kilku sekundach, i ten obraz zastąpiony został innym: teraz to ja znajdowałem się w
ciele gnoma.
- Mogłeś go wtedy zabić - mruknął staruch.
- Przecież to tylko gnom - wzruszyłem ramionami.
- Ten "tylko gnom" jak raczyłeś wspomnieć radził sobie z większymi od Ciebie.
Poza tym, nawet pijawka może zabić wilka.
Pokręciłem głową. "Gengi" zniknął i zamiast niego pojawił się Astaroth.
- ... taki chuderlak, namiastka człowieka która odrzucona przez żywych szuka towarzystwa nieumarłych śmie ruszać jego własną ofiarę?!? - usłyszałem głos Astarotha. Bez trudu zrozumiałem, że były to słowa, skierowane do mojej skromnej osoby.
- I co, miałbym się przejąć obelgami kogoś jego pokroju?
Starzec spojrzał na mnie z dezaprobatą.
- Przejąć? - wypluł z siebie - A kto tu mówi o przejmowaniu? Zacznij wreszcie
myśleć, nekromanto. Nie chodzi mi o urażenie jego słowami Twojego szlachetnego serduszka, ale o zwrócenie uwagi na to, że ta istota miała Cię w niewielkim poważaniu...
- Dalej nie wiem co z te...
- To z tego - przerwał mi - Że człowieka którego się nie szanuje łatwo zdradzić. Łatwo zabić ciosem w plecy.
Moim oczom ukazał się Gallean. Faktycznie - punkt dla starucha. Gdybym wtedy nie zaufał Astarothowi, gdybym przynajmniej spróbował uprzykrzyć mu życie, może nie było by tej całej hecy z "przyjacielem" Avalanche'a.
- Tym bardziej, że już raz Cię zdradził - dodał Przewodnik.
Obraz zniknął, i znowu znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu.
- Czy ta cała szopka ma jakiś sens, czy po prostu przechodzisz męskie
klimakterium i musisz się podzielić z kimś swoimi rewelacjami? - syknąłem.
- Staram się po prostu dotrzeć do twojego ograniczonego móżdżka - staruch puknął mnie w czoło sękatym paluchem - O ile cokolwiek tam jeszcze jest.
Odsunąłem się ze wstrętem; mój rozmówca śmierdział słodkawym smrodkiem zgniłego, rozkładającego się ciała.
- Cóż to, nekromanta boi się odrobiny fachowego zapaszku? - zaśmiał się
Przewodnik odwracając się do mnie plecami. - Staram się do Ciebie dotrzeć, Vriess - powiedział po krótkiej przerwie, zmienionym głosem - Staram Ci się wyjaśnić, że posiadłeś moc większą od jakiekolwiek z magów. A mimo to, nie umiałeś jej wykorzystać.
- A co, pewnie chciałbyś żebym puścił cały ten świat z dymem?
- Tak, do cholery! - staruch odwrócił się z pasją i złapał mnie za płaszcz,
wczepiając się weń szponiastymi paluchami - Ty ciągle nie rozumiesz, o jaką
stawkę idzie gra, prawda?! Czujesz się pionkiem; do twojego ograniczonego łba nie dociera, że gdybyś chciał, mógłbyś być graczem!
- I po co? - wzruszyłem ramionami - Bogowie powstają i umierają, świat toczy się dalej...
- Bzdury - syknął - Świat jest względny. Nie kończy się na tej plaży, czy wiosce, czy tych podziemiach. Mogłeś spokojnie poświęcić ten świat, żeby zostać kimś!..
- Dla Twojej chorej satysfakcji! - wybuchnąłem - Myślałeś, że łącząc swój umysł z moim, będziesz mógł mnie nagiąć dla Twoich chorych machinacji; że znowu będziesz miał władzę, będziesz mógł rządzić! Otóż ja mówię: nie! Nie będę grał w Twoje gierki!
Oczy starca błysnęły złowrogo.
- To wcale nie o to chodzi, prawda? - wyszczerzył się krzywo - To chodzi o nią... Chciałeś oszczędzić swoją siostrzyczkę; a wiedziałeś, że gdybyś wywołał konflikt, być może nie zdołałbyś jej uratować! Jesteś tak diabelsko ograniczony - pokręcił głową.
- To Ty zamknąłeś się w schematach. Dzielić i rządzić. Bawić się w boga. Tak
naprawdę to Ty jesteś żałosny.
- I kto to mówi - prychnął - Nekromanta, palący wioski, mordujący, zamieniający ludzi w ścierwożerne istoty... I tłumaczący to górnolotnymi formułkami. Tak naprawdę różnimy się tylko tym, że ja potrafiłem się pogodzić z moim przeznaczeniem. Ty musisz je ciągle przysłaniać wyższym celem.
- Być może - powiedziałem po dłuższej chwili - Być może tak jest, że niewiele się od siebie różnimy. Ale ja chcę mieć drogę odwrotu z tej ścieżki. Nawet słabą i ulotną. Nie zamknę się w twoim schemacie.
- Ha! Ha! Ha! - zarzęził staruch - Nekromanta liczy na odpuszczenie grzechów? Powiem Ci, Vriess, co Cię czeka. Chcąc czy nie chcąc, będziesz się coraz bardziej staczał w oko Mroku. A gdy nadejdzie Twój kres, będziesz wył jak zwierzę ze strachu przed tym, co czeka Cię w piekle!..
Nie czekając co powie dalej, złapałem go oburącz za gardło.
- Nie potrzebuję twojego przewodnictwa duchowego - wysapałem mu w twarz, zaciskając dłonie na jego szyi - Znikaj z mojego umysłu!
- Jak sobie życzysz - niespodziewanie powiedział staruch - Ale pamiętaj, że nie wystawiłem Ci jeszcze rachunku...
Niespodziewanie Przewodnik zniknął. Przez chwilę stałem w przerażającej ciszy, w mrocznym pomieszczeniu, które rozpadło się na kawałki, jakby było zrobione z papieru. Byłem znowu pośród drużyny - pewien, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego co przed chwilą przeszedłem.

Czy staruch miał rację? Długo się później zastanawiałem, nie znajdując sensownej odpowiedzi. Nie żałowałem decyzji jakie podjąłem w czasie swej podróży. Można powiedzieć, że stałem się człowiekiem dojrzalszym, o bardziej wyważonych poglądach. Mniej aroganckim, mniej gwałtownym.
Po prostu się starzałem.
Być może - gdybym miał dzisiejszą wiedzę, a pionki raz jeszcze zostałyby
ustawione na szachownicy, zagrałbym inaczej. A może nie? Ostatecznie droga jaką wybrałem okazała się dla mnie korzystna.
Poczułem tęsknotę za domem. No tak, ale czym był teraz dom? Byłem tak długo w podróży, że nie miałem już domu. Każda droga, gospoda, nowy kraj - oto był mój dom. I wydawało mi się, że nie należy już burzyć tego porządku. Nie dopóki nie zadam wszystkich pytań i nie znajdę wszystkich odpowiedzi. W przeciwnym wypadku zmarnowałbym przecież niepowtarzalną okazję...
Spojrzałem na Aenis. Wyglądała na zdruzgotaną. Wziąłem ją za rękę i skierowałem się wraz z nią w stronę portalu. Zanim go przekroczyłem uśmiechnąłem się i wyszeptałem:
- To jeszcze nie koniec...
Bo wbrew pozorom wszyscy byliśmy do siebie podobni, bez względu na rasę,
przekonania, czy profesję. Mogłem tylko przypuszczać, że nie jest to dziełem
przypadku; że jakaś wyższa siła celowo zgromadziła istoty Takie Jak Ja. Czy
raczej, mnie - Takiego Jak Oni. Uśmiechnąłem się myśląc o tych wszystkich
zagadkach, o nieznanym, które czekało na nas za tą bramą. Przyjdzie kiedyś czas na porachunki z istotami takimi jak ten staruch, który zamieszkiwał mój umysł. Teraz jednak znowu nadchodził czas przygody. Pewnym krokiem przekroczyłem bramę portalu.
Świat nie był już taki zły... Nigdy więcej.
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline