Waldorff, tutaj?! Ale czy na pewno był to Waldorff? Może po prostu, była to jakaś istota, która po prostu podawała się za naszego starego druha! A nawet jeżeli był to prawdziwy krasnolud, to także nie miałem najmniejszego powodu, żeby rzucać mu się radości w ramiona. Jakoś nekromanci, i kapłani nie przepadali szczególnie za sobą z bliżej nieokreślonych powodów.
- Waldorff? - zmrużyłem oczy - Jak?..
Zrobiłem krok do przodu. Świat przed moimi oczyma nagle rozmył się i zamigotał.
Znalazłem się nagle w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Gdzieś z góry wpadały brudne promienie światła, ale gdy spojrzałem w tamtym kierunku, nie byłem w stanie powiedzieć skąd mogą one wychodzić.
- I co? - odezwał się nagle głos. Spojrzałem gwałtownie w tamtą stronę, ale
ujrzałem tylko mrok - I co, było tak źle?
- Gdzie jesteś? - warknąłem - Miej odwagę się przynajmniej pokazać! - namacałem ręką sztylet, ale ze zdumieniem spostrzegłem, że nie mam go uwiązanego jak zwykle przy pasie. Byłem bezbronny.
- Ależ to przecież ja, mój drogi Vriessie - z mroku wyłoniła się twarz zasuszonego starca.
- To ty! - sapnąłem.
- To ja - starzec uśmiechnął się bezzębnymi ustami. To był Przewodnik. Ten sam który uratował mnie przed śmiercią, i który zjednoczył swoją jaźń z moim umysłem.
- Gdzie jesteśmy? - rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu. Było całkowicie puste.
Mój rozmówca zaśmiał się sucho.
- Widzisz, Vriess... Jesteśmy w Twoim umyśle.
Spojrzałem na niego złym wzrokiem.
- Tak, Vriess. Ciasny, mroczny. Pusty. Oto i Twój umysł. Co, chciałbyś pewnie
teraz uderzyć starego człowieka, prawda? Mimo całej wiedzy jaką ode mnie uzyskałeś pozostałeś tak samo głupi.
- Jeśli myślisz, że Twoje sztuczki robią na mnie wrażenie, to głęboko się pomyliłeś, staruchu - zacisnąłem pięści - Poza tym, żaden z Ciebie autorytet,
żebym musiał wysłuchiwać twojego skomlenia!
- Widzisz? Znowu to robisz.
- Co takiego robię? - żachnąłem się.
- Pozwalasz, żeby emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. To już od dawna był Twój problem.
Czarne ściany pokoju zniknęły, ustępując miejsca rajskiej plaży. Poczułem zapach morskiej wody; pod stopami zachrzęścił mi złoty piasek.
- Przecież to...
- Tak. Stąd zacząłeś podróż. To jest plaża na której wylądowałeś. Pamiętasz, co wtedy zrobiłeś?
Na plaży pojawili się jacyś ludzie. Otworzyłem oczy ze zdumienia. Avalanche,
Astral... Bogowie, tam byłem i ja!
- Lądujesz w nieznanym świecie. Widzisz, że Twoi towarzysze zmienili się, bo
chociażby oko tego Twojego rycerza cudownie się zaleczyło - starzec skrzywił się - I co robisz? Zamiast zabić ich, gdyż są Twoim zagrożeniem, odwracasz się do nich plecami!
- Przecież to byli moi przyjaciele... - powiedziałem cicho.
- Powiedz to "przyjaciołom", którzy palili i mordowali Necromicon. Takim jak oni. - wskazał głową, na Avalanche'a kontemplującego właśnie złożoność wszechświata poprzez głupkowate wpatrywanie się w morze - Mroczny mag za przyjaciela ma samego siebie. Powinieneś to raz na zawsze zapamiętać.
Obraz zmienił się. Teraz zobaczyłem Astarotha i Gengiego stojących przede mną.
- A te pokraki? - starzec złapał mnie za rękę - Czy to też twoi przyjaciele?!
Inkwizytor, który zabijał twoich braci, i demon który z radością wbiłby Ci nóż w plecy?!
Zobaczyłem Gengiego celującego we mnie kulą ognia.
- Miałeś tyle okazji żeby zabić tego gnoma!
Gengi zniknął, na jego miejsce pojawił się zaś epizod w którym trzymałem go w
wiosce za usta, żeby nie zdradził naszej tożsamości przez swoją głupotę. Skrzywiłem się - wspomnienie obślinionych przez gnoma palców, nie było czymś co wspominałbym z błogością w świetle księżyca. Na szczęście po kilku sekundach, i ten obraz zastąpiony został innym: teraz to ja znajdowałem się w
ciele gnoma.
- Mogłeś go wtedy zabić - mruknął staruch.
- Przecież to tylko gnom - wzruszyłem ramionami.
- Ten "tylko gnom" jak raczyłeś wspomnieć radził sobie z większymi od Ciebie.
Poza tym, nawet pijawka może zabić wilka.
Pokręciłem głową. "Gengi" zniknął i zamiast niego pojawił się Astaroth.
-
... taki chuderlak, namiastka człowieka która odrzucona przez żywych szuka towarzystwa nieumarłych śmie ruszać jego własną ofiarę?!? - usłyszałem głos Astarotha. Bez trudu zrozumiałem, że były to słowa, skierowane do mojej skromnej osoby.
- I co, miałbym się przejąć obelgami kogoś jego pokroju?
Starzec spojrzał na mnie z dezaprobatą.
- Przejąć? - wypluł z siebie - A kto tu mówi o przejmowaniu? Zacznij wreszcie
myśleć, nekromanto. Nie chodzi mi o urażenie jego słowami Twojego szlachetnego serduszka, ale o zwrócenie uwagi na to, że ta istota miała Cię w niewielkim poważaniu...
- Dalej nie wiem co z te...
- To z tego - przerwał mi - Że człowieka którego się nie szanuje łatwo zdradzić. Łatwo zabić ciosem w plecy.
Moim oczom ukazał się Gallean. Faktycznie - punkt dla starucha. Gdybym wtedy nie zaufał Astarothowi, gdybym przynajmniej spróbował uprzykrzyć mu życie, może nie było by tej całej hecy z "przyjacielem" Avalanche'a.
- Tym bardziej, że już raz Cię zdradził - dodał Przewodnik.
Obraz zniknął, i znowu znaleźliśmy się w ciemnym pomieszczeniu.
- Czy ta cała szopka ma jakiś sens, czy po prostu przechodzisz męskie
klimakterium i musisz się podzielić z kimś swoimi rewelacjami? - syknąłem.
- Staram się po prostu dotrzeć do twojego ograniczonego móżdżka - staruch puknął mnie w czoło sękatym paluchem - O ile cokolwiek tam jeszcze jest.
Odsunąłem się ze wstrętem; mój rozmówca śmierdział słodkawym smrodkiem zgniłego, rozkładającego się ciała.
- Cóż to, nekromanta boi się odrobiny fachowego zapaszku? - zaśmiał się
Przewodnik odwracając się do mnie plecami. - Staram się do Ciebie dotrzeć, Vriess - powiedział po krótkiej przerwie, zmienionym głosem - Staram Ci się wyjaśnić, że posiadłeś moc większą od jakiekolwiek z magów. A mimo to, nie umiałeś jej wykorzystać.
- A co, pewnie chciałbyś żebym puścił cały ten świat z dymem?
- Tak, do cholery! - staruch odwrócił się z pasją i złapał mnie za płaszcz,
wczepiając się weń szponiastymi paluchami - Ty ciągle nie rozumiesz, o jaką
stawkę idzie gra, prawda?! Czujesz się pionkiem; do twojego ograniczonego łba nie dociera, że gdybyś chciał, mógłbyś być graczem!
- I po co? - wzruszyłem ramionami - Bogowie powstają i umierają, świat toczy się dalej...
- Bzdury - syknął - Świat jest względny. Nie kończy się na tej plaży, czy wiosce, czy tych podziemiach. Mogłeś spokojnie poświęcić ten świat, żeby zostać kimś!..
- Dla Twojej chorej satysfakcji! - wybuchnąłem - Myślałeś, że łącząc swój umysł z moim, będziesz mógł mnie nagiąć dla Twoich chorych machinacji; że znowu będziesz miał władzę, będziesz mógł rządzić! Otóż ja mówię: nie! Nie będę grał w Twoje gierki!
Oczy starca błysnęły złowrogo.
- To wcale nie o to chodzi, prawda? - wyszczerzył się krzywo - To chodzi o nią... Chciałeś oszczędzić swoją siostrzyczkę; a wiedziałeś, że gdybyś wywołał konflikt, być może nie zdołałbyś jej uratować! Jesteś tak diabelsko ograniczony - pokręcił głową.
- To Ty zamknąłeś się w schematach. Dzielić i rządzić. Bawić się w boga. Tak
naprawdę to Ty jesteś żałosny.
- I kto to mówi - prychnął - Nekromanta, palący wioski, mordujący, zamieniający ludzi w ścierwożerne istoty... I tłumaczący to górnolotnymi formułkami. Tak naprawdę różnimy się tylko tym, że ja potrafiłem się pogodzić z moim przeznaczeniem. Ty musisz je ciągle przysłaniać wyższym celem.
- Być może - powiedziałem po dłuższej chwili - Być może tak jest, że niewiele się od siebie różnimy. Ale ja chcę mieć drogę odwrotu z tej ścieżki. Nawet słabą i ulotną. Nie zamknę się w twoim schemacie.
- Ha! Ha! Ha! - zarzęził staruch - Nekromanta liczy na odpuszczenie grzechów? Powiem Ci, Vriess, co Cię czeka. Chcąc czy nie chcąc, będziesz się coraz bardziej staczał w oko Mroku. A gdy nadejdzie Twój kres, będziesz wył jak zwierzę ze strachu przed tym, co czeka Cię w piekle!..
Nie czekając co powie dalej, złapałem go oburącz za gardło.
- Nie potrzebuję twojego przewodnictwa duchowego - wysapałem mu w twarz, zaciskając dłonie na jego szyi - Znikaj z mojego umysłu!
- Jak sobie życzysz - niespodziewanie powiedział staruch - Ale pamiętaj, że nie wystawiłem Ci jeszcze rachunku...
Niespodziewanie Przewodnik zniknął. Przez chwilę stałem w przerażającej ciszy, w mrocznym pomieszczeniu, które rozpadło się na kawałki, jakby było zrobione z papieru. Byłem znowu pośród drużyny - pewien, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego co przed chwilą przeszedłem.
Czy staruch miał rację? Długo się później zastanawiałem, nie znajdując sensownej odpowiedzi. Nie żałowałem decyzji jakie podjąłem w czasie swej podróży. Można powiedzieć, że stałem się człowiekiem dojrzalszym, o bardziej wyważonych poglądach. Mniej aroganckim, mniej gwałtownym.
Po prostu się starzałem.
Być może - gdybym miał dzisiejszą wiedzę, a pionki raz jeszcze zostałyby
ustawione na szachownicy, zagrałbym inaczej. A może nie? Ostatecznie droga jaką wybrałem okazała się dla mnie korzystna.
Poczułem tęsknotę za domem. No tak, ale czym był teraz dom? Byłem tak długo w podróży, że nie miałem już domu. Każda droga, gospoda, nowy kraj - oto był mój dom. I wydawało mi się, że nie należy już burzyć tego porządku. Nie dopóki nie zadam wszystkich pytań i nie znajdę wszystkich odpowiedzi. W przeciwnym wypadku zmarnowałbym przecież niepowtarzalną okazję...
Spojrzałem na Aenis. Wyglądała na zdruzgotaną. Wziąłem ją za rękę i skierowałem się wraz z nią w stronę portalu. Zanim go przekroczyłem uśmiechnąłem się i wyszeptałem:
- To jeszcze nie koniec...
Bo wbrew pozorom wszyscy byliśmy do siebie podobni, bez względu na rasę,
przekonania, czy profesję. Mogłem tylko przypuszczać, że nie jest to dziełem
przypadku; że jakaś wyższa siła celowo zgromadziła istoty Takie Jak Ja. Czy
raczej, mnie - Takiego Jak Oni. Uśmiechnąłem się myśląc o tych wszystkich
zagadkach, o nieznanym, które czekało na nas za tą bramą. Przyjdzie kiedyś czas na porachunki z istotami takimi jak ten staruch, który zamieszkiwał mój umysł. Teraz jednak znowu nadchodził czas przygody. Pewnym krokiem przekroczyłem bramę portalu.
Świat nie był już taki zły... Nigdy więcej.