Znikła... Czy może odeszła? Fascynujące, fascynujące... Skoro już tu dzieją się takie rzeczy, co spotka nas w Reykjaviku?
*
Do całej europy pewnie już dawno zawitał świt, jednak tu, na lotnisku w stolicy Islandii nadal panowała noc. Mimo to, był to jednak czas poranka - w holu głównym powoli przybywało ludzi, a zza szyb co jakiś czas dobiegał huk startującego samolotu.
Deresz i Aligarii najwyraźniej postanowili się od tej chwili z serca nienawidzić... No i po co im to?
- Panowie! - postąpił nieco naprzód, wtrącając się, nim Deresz zdołał odciąć się nowemu księciu po raz kolejny. Obaj spojrzeli na niego.
- Ja zostanę - zaofiarował się Brian - Przywykłem do czekania, a archontowi wystarczy chyba jednoosobowy komitet powitalny. Nie wypada, by książę sterczał tak bezczynnie pośrodku lotniska, a i pani Kamarenko potrzebuje zażyć świeżego powietrza. Czy może tak być, książę?
Skłonił lekko głowę w kierunku Aligariego. Zdawał sobie sprawę, że przyjął życzliwy ton wobec Stańczyka, jednocześnie wypinając się z lekka na Deresza, jednak trzeba ustalać jakieś priorytety. Brian miał nadzieję później jeszcze przekonać młodszego Ventrue, że jest naprawdę godny zaufania.
Gangrel nie zwykł popadać w konflikty i zamierzał żyć w zgodzie ze wszystkimi swymi nowymi znajomymi. Nawet jeżeli irytowała go pewność siebie Aligariego i porywczość Deresza, pomimo iż brzydził się nieco Lipińskim i uważał, że ta Kamarenko jest z lekka zbyt stuknięta. Na współpracy w końcu musi się opierać egzystencja w grupie...
__________________ Ich bin ein Teil von jener Kraft
Die stets das Böse will
Und stets das Gute schafft... |