Czasami się wydaje że najcięższy jest pierwszy krok. Wszakże nie wiesz dokąd on Cię zaprowadzi. Inni uważają że najgorszy jest ten ostatni krok, gdy już decyzja o końcu się urzeczywistnia i nie można jej zapobiec..
Waldorff sterany życiem doświadczony przez los wiedział już że te dwa kroki są wyznaczane przez siły na które nie można wpłynąć. Mogą to być jak w jego wypadku myśli i słowa jego bóstwa. Ale równie dobrze może twymi krokami pokierować zły demon lub stary przyjaciel proszący o pomoc… Gdy mocno poproszą to nie odmówisz przecież. Tak więc najtrudniejszy jest ten drugi krok.
Analogicznie do tej idei musiał odnieść się stary kapłan. Ruszyć w stronę nieznajomych oraz dawno nie widzianego kompana nie stanowiło szczytu odwagi. Waldorff zdawał sobie sprawę że nie może dłużej sam uciekać przed życiem i w pojedynkę próbować zbawiać świat. Dopiero po kilku krokach opadły go wątpliwości, a co jeżeli go nie poznają lub nie zaakceptują. Do tej pory przez większość czasu żył w pojedynkę i nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu. Teraz jednak miał już swoje lata chciał się stać częścią klanu, zespołu czy też po prostu być w pełni akceptowany za to kim jest wewnątrz nie tylko z uwagi na to że na piersiach nosił symbol Moradin’a. Cieszył się że bóg wybaczył bluźnierstwo jakiego dopuścił się we wnętrzu czarnej góry. Ale czuł że z wiekiem popada w skrajność. Z racji natury skryty i milczący był coraz bardziej mrukliwy. Jakże mu to przeszkadzało!
Schodził powoli w dół, po kilku krokach źle stanął i poczuł jak nadwyręża swoją kostkę. Syknął z bólu lecz nie przerwał marszu. Idąc obserwował co się dzieje wokół. Sytuacja wydawała się oczyszczać i rozwiązywać. Pozostało coraz mniej ludzi.
Gdy już miał się odezwać pierwszy zobaczył i usłyszał gnoma. Jego głos w pełni pasował do rasy i był nie do podrobienia dla innych. Nawet jeżeli by się starali.
-Ależ, gdzie moje maniery, Jestem Genginkazzon Von Armeshplaust, Wielki Inkwizytor zakonu "Płonący Heretyk" poświęconego Wielkiemu Abazigalowi, naszemu prawdziwemu Bogu.
Podziękował bogu że spotkał kogoś z rasy najbliższej brodaczom spod gór. Dopiero hasło Wielki Inkwizytor wywołało delikatny wstrząs.
-Witaj krewniaku i bracie w wierze! Jestem Waldorff z klanu SteelHammer. Z łask opatrzności ręka niosąca dobre słowo Kowala Dusz. – Zasalutował młotem i ukłonił głowę ukazując liczne pasma siwych włosów. Przypominające żywe srebro, które kiedyś z takim oddaniem kopał w przepastnych kopalniach.
Już miał odnieść się do gnoma gdy za plecami usłyszał: - Czy mnie oczy mylą, czy to Waldorff? To ja, Legion. Byłem pewien, że skończyłeś jako ofiara jaszczurzej braci...
- Waldorff? Jak?..
-Vriess widzę że się nie wiele zmieniłeś. Legion tego o tobie nie mogę powiedzieć.
Trzeba przyznać że zaskoczyło go że ktoś jeszcze pamięta. Tym bardziej z tych o których on nie zapomniał. Spadło z niego duże ciśnienie. Rozjarzał się wokół i postawił młot przy prawej nodze.
[]-Chyba się robię za stary. Ale cieszę się że was odnalazłem. W końcu jestem wśród Takich jak ja. –[i/] Spojrzał w kierunku portalu. – Jak rozumiem czeka nas dużo rozmów podczas których uzupełnimy swoją wiedzę. Powiedzcie czy mogę wam jakoś pomóc tu od ręki! |