Michicz starał się szybko obmyśleć jakiś plan, który pozwoliłby uniknąć rozlewu krwi i zachować wozy po tym jak dowódca bandytów wyzwał ich na pojedynek. Michicz patrzył zdziwiony na polskich szlachciców. O tradycji pojedynkowania się wiedział. Nie dokońca rozumiał i podzielał ocierające się o szaleństwo poczucie honoru u Polaków jednak je akceptował. Cóż, co kraj to obyczaj. Takie przygotowania widział jednak pierwszy raz. Spojrzał w pole, gdzie wśród bandytów narastał już pomruk. Wiedział co się stanie, jeżeli za chwilę nie będzie odpowiedzi na wezwanie przeciwnik potraktuje ich jak tchórzy i zaatakuje świadomy swej przewagi. Nie było czasu. Dragan raz jeszcze popatrzył na wschodzące słońce i chwycił rękojeść swojej tureckiej szabli. Wtem jednak, jeden ze szlachciców, pan Mateusz o ile Dragana pamięć nie myliła sam wyszedł przed wozy i począł do pojedynku się szykować. Michicz uśmiechnął się pod nosem. Jego chęć wystąpienia do pojedynku nie wynikała z poczucia honoru lecz z zimnej kalkulacji. Ułożył już sobie plan w głowie. Lata pobytu u Turków wielu rzeczy go nauczyły w tym przebiegłości. Szybko, żołnierskim okiem znawcy, ocenił postawę pana Mateusza. Pewny krok, płynne ruchy i mocny chwyt na szabli zdradzały wytrawnego szermierza. Na pierwszy rzut oka przywódca grasantów to też zawołany rębajło. Michicz, mimo że jest doskonale wyszkolonym żołnierzem, obawiałby się pojedynku zarówno z jednym jak i z drugim Polakiem. Nie powstrzymał tedy pana Mateusza i udał jakoby nie widział jak ten przez kozioł przeskakuje i swój marsz ku rzeczce rozpoczyna. Potem zwrócił się do pozostałych szlachciców. - No, panowie, jeden z was już poszedł nie czekając rozkazu. Wy tu jasełka jakieś odprawiać chcecie. Fantazja u was iście szejtańska, z dyscypliną jeno trochę gorzej. Wiedzcie tedy, że komenda tutaj przy mnie jest. Jestem żołnierzem i załatwię sprawę po żołniersku. Jako odpowiedzialny za te tutaj wozy będę ich bronił doputy dopuki innych rozkazów nie dostanę lub nie będzie już możliwości dalszej obrony. - [b]Michicz przerwał by znaczenie tych słów dotarło do szlachciców. - Macie waszmościowie trzy wyjścia. Możecie starać się pana Ligęzę budzić. On tu wyższy szarżą i może ma inne na tą sprawę zapatrywanie niż ja, tak długo jak jest nieprzytomny moje słowo jest tu rozkazem. Drugie wyjście to od tej chwili zachowywać się jak żołnierze i słuchać rozkazów. Jeżeli i to wam nie odpowiada tedy stańcie z boku i nie przeszkadzajcie. I tak będziecie się musieli bronić, więc się przydacie. W każdym innym przypadku będę zmuszony potraktować was wrogo w obliczu nieprzyjaciela i związać lub zabić jeżeli będziecie opór stawiać. - Słowa te Michicz wypowiadał szybko, głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja mam tabor do obrony przygotowany i bronić go będę niezależnie od sytuacji. To moja żołnierska powinność. Wybierajcie co wam czynić trzeba, byle szybko! - Zakończył.
Czekał na ich reakcję, błogosławiąc w duszy Ałłacha i Proroka, którzy tak fortunnie los obrócili. Dragan obiecał hadżdż i teraz był już pewien, że Ałłach pozwoli spojrzeć mu na aksamitnie czarne ściany najświętszej Kaaby. Pan Mateusz dał im czas. Jeżeli zwycięży w pojedynku to odjadą wolni, a przynajmniej do tej pory Dragan nie widział żeby polski szlachcic złamał dane słowo. Jeżeli przegra, Michicz będzie już przynajmniej widział jak walczy herszt tych zbójów. I wtedy ogłosi, że ten co wyszedł gościem był jeno i z własnej woli poszedł na przyzwolenie nie czekając i tedy reprezentantem taboru być nie mógł. Jeśli szansę dla siebie w pojedynku widział będę, myślał dalej Michicz, wystąpię a jeśli nie to bronić się będziemy.
Tak myśląc czekał na reakcję pozostałych szlachciców i jednocześnie do Ałłacha się modlił by temu Polakowi co walczyć wyszedł siłę dał, mimo że giaur. |