|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
15-10-2007, 11:34 | #61 |
Reputacja: 1 | Mateusz wyglÄ…daÅ‚ z za wozu, obserwujÄ…c czy aby nic siÄ™ nie dzieje na polanie. ZdawaÅ‚o siÄ™ że grasanci czekajÄ… jako na odpowiedź. Pewnikiem Pan Niewiarowski nie lÄ™kaÅ‚ siÄ™ i gotów byÅ‚ stanąć na szable z Å»olichowskim. Wszak pierwszÄ… myÅ›lÄ… byÅ‚o iż to moÅ›ci Niewiarowski swoiste pierwszeÅ„stwo ma aby bronić swÄ… jednÄ… szablÄ… caÅ‚ego taboru. CzekaÅ‚ tedy Mateusz spokojnie, gotów na wszystko, a tak po prawdzie to budziÅ‚ siÄ™ wciąż i staraÅ‚ siÄ™ odnaleźć w sytuacji tak obcej po wczorajszej pijatyce… - Ja pójdÄ™, sam go woÅ‚aÅ‚em na pojedynek i nie zamierzam ogona kulić Dalo siÄ™ nagle sÅ‚yszeć, a Mateusz jakby podskoczyÅ‚ na te sÅ‚owa. ObróciÅ‚ siÄ™ by uwidzieć i usÅ‚yszeć tyradÄ™ LeszczyÅ„skiego. ChwilÄ™ później nie widziaÅ‚ już niczego. Z poczÄ…tku zaskoczony wymianÄ… zdaÅ„. Lecz kiedy szlachcice zaczÄ™li dobywać szablice i owijać je szmatami, powaga sytuacji i caÅ‚y jej majestat dla Mateusza jakby prysÅ‚. Toż to nie mieÅ›ciÅ‚o siÄ™ mu w gÅ‚owie. Owijać szablÄ™? Toż to tacy szermierze co zapanować nad swÄ… broniÄ… nie potrafiÄ…? Albo bojÄ… siÄ™ że komu po koleżeÅ„sku wÄ…sa ukrócÄ…? A już ci! I jeszcze mÄ™drkować gdy kto wyzywa?! Dywagować i prawić o tym kto pierwszy gdy honor zagrożony? Toż ten Å»olichowski kpi sobie! Jak to wyglÄ…da!? Jakby poÅ›ród caÅ‚ego obozu moÅ›ci LigÄ™zy nie byÅ‚o nikogo kto pewny swej szabli! Tak to siÄ™ gospodarza w potrzebie traktuje?! MyÅ›li kÅ‚Ä™biÅ‚y siÄ™ w gÅ‚owie szlachcica. I w chwili gdy zaskoczenie wyparte zostaÅ‚o gniewem sprawiedliwym. I w chwili gdy myÅ›li gotowaÅ‚y siÄ™ już w gÅ‚owie, tak że Mateusz poczerwieniaÅ‚ ze zÅ‚oÅ›ci, uniósÅ‚ siÄ™ z dyszla i postÄ…piÅ‚ dwa kroki ku szlachcie co motaÅ‚a szmaty w kolo szabel. SpojrzaÅ‚ na moÅ›ci Niewiarowskiego. – WszyscyÅ›my jednakowo moÅ›ci LigÄ™zie towarzyszami. Tedy ja nie pozwolÄ™ by kto wyzywaÅ‚ i czekać musiaÅ‚! WaszmoÅ›ciom pewnie do wieczora tu zejdzie. Tedy pozwólcie że nie bÄ™dÄ™ patrzaÅ‚. – mówiÅ‚ to tonem nie gniewnym, przyciszonym. Poczym nie czekajÄ…c reakcji odwróciÅ‚ siÄ™ w pole i zakrzyknÄ…Å‚ – Tedy stawaj moÅ›ci Å»olichowski. Obaczymy czyÅ› naprawdÄ™ szablÄ… umiesz robić. Mateusz Ankwicz herbu Abdank. Do usÅ‚ug. MówiÄ…c te sÅ‚owa Mateusz ruszyÅ‚ zdecydowanym krokiem w stronÄ™ grasantów. Widać w nim byÅ‚o determinacjÄ™ i że szlachcic mocno obstawaÅ‚ w swym postanowieniu. A emocje silne i szlacheckie jak wiadomo oswobadzajÄ… umysÅ‚ z wpÅ‚ywu biesiady, tedy Mateusz szedÅ‚ krokiem pewnym i sprawnym. OdpiÄ…Å‚ szablÄ™, zrzuciÅ‚ sprawnie nie dopiÄ™ty żupan i dobywajÄ…c ostrza maszerowaÅ‚ w stronÄ™ adwersarza. |
15-10-2007, 15:38 | #62 |
Reputacja: 1 | Michicz starał się szybko obmyśleć jakiś plan, który pozwoliłby uniknąć rozlewu krwi i zachować wozy po tym jak dowódca bandytów wyzwał ich na pojedynek. Michicz patrzył zdziwiony na polskich szlachciców. O tradycji pojedynkowania się wiedział. Nie dokońca rozumiał i podzielał ocierające się o szaleństwo poczucie honoru u Polaków jednak je akceptował. Cóż, co kraj to obyczaj. Takie przygotowania widział jednak pierwszy raz. Spojrzał w pole, gdzie wśród bandytów narastał już pomruk. Wiedział co się stanie, jeżeli za chwilę nie będzie odpowiedzi na wezwanie przeciwnik potraktuje ich jak tchórzy i zaatakuje świadomy swej przewagi. Nie było czasu. Dragan raz jeszcze popatrzył na wschodzące słońce i chwycił rękojeść swojej tureckiej szabli. Wtem jednak, jeden ze szlachciców, pan Mateusz o ile Dragana pamięć nie myliła sam wyszedł przed wozy i począł do pojedynku się szykować. Michicz uśmiechnął się pod nosem. Jego chęć wystąpienia do pojedynku nie wynikała z poczucia honoru lecz z zimnej kalkulacji. Ułożył już sobie plan w głowie. Lata pobytu u Turków wielu rzeczy go nauczyły w tym przebiegłości. Szybko, żołnierskim okiem znawcy, ocenił postawę pana Mateusza. Pewny krok, płynne ruchy i mocny chwyt na szabli zdradzały wytrawnego szermierza. Na pierwszy rzut oka przywódca grasantów to też zawołany rębajło. Michicz, mimo że jest doskonale wyszkolonym żołnierzem, obawiałby się pojedynku zarówno z jednym jak i z drugim Polakiem. Nie powstrzymał tedy pana Mateusza i udał jakoby nie widział jak ten przez kozioł przeskakuje i swój marsz ku rzeczce rozpoczyna. Potem zwrócił się do pozostałych szlachciców. - No, panowie, jeden z was już poszedł nie czekając rozkazu. Wy tu jasełka jakieś odprawiać chcecie. Fantazja u was iście szejtańska, z dyscypliną jeno trochę gorzej. Wiedzcie tedy, że komenda tutaj przy mnie jest. Jestem żołnierzem i załatwię sprawę po żołniersku. Jako odpowiedzialny za te tutaj wozy będę ich bronił doputy dopuki innych rozkazów nie dostanę lub nie będzie już możliwości dalszej obrony. - [b]Michicz przerwał by znaczenie tych słów dotarło do szlachciców. - Macie waszmościowie trzy wyjścia. Możecie starać się pana Ligęzę budzić. On tu wyższy szarżą i może ma inne na tą sprawę zapatrywanie niż ja, tak długo jak jest nieprzytomny moje słowo jest tu rozkazem. Drugie wyjście to od tej chwili zachowywać się jak żołnierze i słuchać rozkazów. Jeżeli i to wam nie odpowiada tedy stańcie z boku i nie przeszkadzajcie. I tak będziecie się musieli bronić, więc się przydacie. W każdym innym przypadku będę zmuszony potraktować was wrogo w obliczu nieprzyjaciela i związać lub zabić jeżeli będziecie opór stawiać. - Słowa te Michicz wypowiadał szybko, głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja mam tabor do obrony przygotowany i bronić go będę niezależnie od sytuacji. To moja żołnierska powinność. Wybierajcie co wam czynić trzeba, byle szybko! - Zakończył. Czekał na ich reakcję, błogosławiąc w duszy Ałłacha i Proroka, którzy tak fortunnie los obrócili. Dragan obiecał hadżdż i teraz był już pewien, że Ałłach pozwoli spojrzeć mu na aksamitnie czarne ściany najświętszej Kaaby. Pan Mateusz dał im czas. Jeżeli zwycięży w pojedynku to odjadą wolni, a przynajmniej do tej pory Dragan nie widział żeby polski szlachcic złamał dane słowo. Jeżeli przegra, Michicz będzie już przynajmniej widział jak walczy herszt tych zbójów. I wtedy ogłosi, że ten co wyszedł gościem był jeno i z własnej woli poszedł na przyzwolenie nie czekając i tedy reprezentantem taboru być nie mógł. Jeśli szansę dla siebie w pojedynku widział będę, myślał dalej Michicz, wystąpię a jeśli nie to bronić się będziemy. Tak myśląc czekał na reakcję pozostałych szlachciców i jednocześnie do Ałłacha się modlił by temu Polakowi co walczyć wyszedł siłę dał, mimo że giaur. |
15-10-2007, 20:21 | #63 |
Reputacja: 1 | Spojrzał na Pana Michnicza przyglądając mu się uważnie. Dostrzegł turecką szable przy boku co dodatkowy dyskomfort przeciwnikowi w pojedynku stwarzać mogła. Nie raz Mariusz widział jak szybką i poręczną bronią były szable tureckie. - Masz rację Waszmość, teraz to i tak bez znaczenia - zwrócił się do Pana Michnicza odwijając jednocześnie szablę z osłony. - Wybacz Panie Czertkowski moje słowa okrutne, ale gdy dać okazję chcę to nie przebieram w słowach i zwykle dużo gorsze zwyrodzieństwa z ust moich lecą. Zwrócił się też raz jeszcze do Pana Michicza, - Nie wiedziałem, że Waszmość za wozy odpowiedzialny, lecz jeśli tak, to słusznie prawisz, że do Ciebie decyzja należy. Ja również pojmuję, że stawka tu wysoka i nie godzi się czyjś majątek na utracenie narażać. Wiedz, że szablicę swoją oferuję do pojedynku, jeśli mi stanąć doń przyzwolisz. Jednak nie ręczę, żem najlepszy z tu zebranych, więc sam oceń dobrze nim decyzję wydasz. Mariusz spochmurniał nieco widząc Pan Mateusz już do przeciwnika podążył i że tym samym pewnikiem Mariusza pojedynku pozbawia. Sam jednak bez przyzwolenia i rozkazu nie ruszyłby do wroga, zbyt długo w wojsku służył, by za nic mieć rozkazy. Myślał w tym czasie jak tu Żelichowskiego na powtórny pojedynek wyzwać gdyby się kamratowi pokonać go nie udało. Mariusz potrafił taką wiązkę rzucić, że każdy na łeb na szyję z szablicą by nań pobiegł." Jeśli będzie trzeba to tak go obrażę, aż mu buty ze stóp spadną, nawet jeśli to życie miałoby mnie kosztować. "Tymczasem zwrócił się w stronę zbliżających się do siebie przeciwników. Przednia walka się szykowała którą zamierzał dokładnie obserwować, aby nauczyć się czegoś o przeciwniku i jego styl poznać. Dobrze jest wiedzieć przed walką na co stać przeciwnika, miał jednak nadzieję, że Pan Mateusz pojedynek wygra było by to najlepsze rozwiązanie. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 15-10-2007 o 20:23. |
15-10-2007, 20:41 | #64 |
Reputacja: 1 | Niech to diabli! Chociaż nie, nie diabli, poprawiÅ‚ siÄ™ w myÅ›lach DaniÅ‚Å‚owicz- w tej chwili jeden diabeÅ‚ w zupeÅ‚noÅ›ci mu wystarczaÅ‚. Raz już spotkaÅ‚ siÄ™ z BorutÄ…- wtedy, w klasztorze, kiedy zawarÅ‚ pierwszÄ… z umów… Cóż, nie sÄ…dziÅ‚, że spotka tego diabÅ‚a raz jeszcze- widać los postanowiÅ‚ zadrwić z niemÅ‚odego już szlachcica… - Nie daj Boże! DiabeÅ‚ prawi o honorze!?- zakrzyknÄ…Å‚, gdy Boruta przedstawiÅ‚ swÄ… propozycje- Trzeba byÅ‚o sÅ‚ugi swego na mnie nie nasyÅ‚ać- w koÅ„cu i ja po twojej stronie walczÄ™, diable miÅ‚y! - Ani sÅ‚owa o Tym na górze!- syknÄ…Å‚ wÅ›ciekle diabeÅ‚- A i sam na swÄ… haÅ„bÄ™ spójrz- sojusznika sam zaatakowaÅ‚eÅ›! - Przeta on mnie zaatakowaÅ‚! CaÅ‚Ä… swÄ… wiarygodnoÅ›ciÄ… rÄ™czÄ™! - CaÅ‚Ä…… Czym? Panie DaniÅ‚Å‚owicz, opamiÄ™taj siÄ™ pan!- zadrwiÅ‚ stwór z piekieÅ‚- Osiem lat i dwanaÅ›cie niedziel, a później znowu hulanka i zabawa, ile dusza zapragnie, a ciaÅ‚o pozwoli! - Oj, ostatnio już nie tak bardzo pozwala… A może daÅ‚oby siÄ™ coÅ› z tym…- w oczach szlachcica coÅ› zdawaÅ‚o siÄ™ bÅ‚yskać. - Milczeć! WÅ‚aÅ›nie mi czÅ‚owieka zarÄ…baÅ‚eÅ›, waszmoÅ›ci, a tu już o dziewkach i zdrowiu! - Jak bez zdrowia to dwa lata. – Polak tupnÄ…Å‚ nogÄ… i ze zdecydowanÄ… minÄ… spojrzaÅ‚ hardo na diabÅ‚a. - Nic mnie twe humory, WÅ‚adysÅ‚awie. Równych osiem lat, ni zdrowaÅ›ki krócej… - Po moim trupie! - Pan RosiÅ„ski chÄ™tnie to zaÅ‚atwi…- buchnÄ…Å‚ Å›miechem diabeÅ‚, po czym spojrzaÅ‚ na już caÅ‚kiem zdenerwowanego DaniÅ‚Å‚owicza- Niechaj i bÄ™dzie lepiej dla ciebie. Rzec muszÄ™, że ciÄ™ polubić zdoÅ‚aÅ‚em, bo pijak z ciebie na potÄ™gÄ™, a i jak braciszka na szablÄ™ nabiÅ‚eÅ›, to aż jucha na Jezusa na krzyżu trysnęła… Oj, dziaÅ‚o siÄ™, dziaÅ‚o… - Emh…- cichym chrzÄ…kniÄ™ciem czÅ‚owiek daÅ‚ znać, iż czas i wystrzaÅ‚y zbliżajÄ…ce siÄ™ coraz prÄ™dzej do drzwi stodoÅ‚y nie sÅ‚użą wspominkom. - Tak, racja. Sześć lat, sześć miesiÄ™cy i sześć dni- oto i moja ostatnia propozycja. To albo natychmiastowa podróż do piekÅ‚a- pamiÄ™tasz bowiem, co podpisaÅ‚eÅ›… - Tak, tak- pamiÄ™tam!- warknÄ…Å‚ Polak, chociaż w gruncie rzeczy byÅ‚ caÅ‚kiem zadowolony- prawie dwa lata odpadÅ‚y mu od wczeÅ›niejszej sÅ‚użby. Ileż zdąży zdziaÅ‚ać przez dwa lata…- Dawaj ten Å›wistek nieboski z pieczÄ™ciÄ… od Lucyfera i mów, cóż mam robić dla Ciebie, mój- dorzuciÅ‚, silÄ…c siÄ™ na sarkazm- panie…
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |
18-10-2007, 11:34 | #65 |
Banned Reputacja: 1 | Obóz nad Sołynką - ranek Słońce przebijało się nieśmiało przez poranna mgiełkę, gdy szedł pan Ankwicz ku watasze zbójeckiej. Ludzie Rosińskiego z koni pozsiadali i półkole utworzyli dając tez perspektywę obrońcom taboru. Mógł tedy pan Mateusz przypatrzyć sie swojemu przeciwnikowi. Człek był to lat prawie czterdziestu, o postawie pysznej i zawadiackiej, spojrzeniu kpiącym. Żolichowski herbu Brodzic Spojrzał na pana brata i rzucił : - Żolichowski herbu Brodzic. Kogo dzisiaj będziem chować - spytał jednocześnie szablą młynka szablą robiąc, chcąc przeciwnika w konfuzję widać wpędzić okazując wprawę szermierczą. Szabla przeciwnika pana Ankwicza Pan Mateusz opowiedział się adwersarzowi, zrzucili więc kontusze zostając w koszulach i hajdawerach. Krążyć wokół siebie zaczęli badać swe umiejętności, przycięli, odskoczyli. - Waszeć powiadasz żeś Ankwicz - ozwał się Żolichowski. - Znam ja Ankwiczów, znam. Dwa rody to są. Jeden z ziemi przemyskiej pochodzi i do herbu sie przypiął, z chłopów się prowadząc. Ale to nie waszeci ród - dodał widząc poczerwieniałą nieco twarz pana brata. - Waszeci to ten drugi od ladacznicy przemyskiej się wywodzi. Mać znana, a ojca w krzakach szukaj - roześmiał się grubo widząc alterację pana Mateusza, a reszta jego kompanionów gruchnęła śmiechem srogim. W taborze panowie bracia patrzyli z napięciem na to co dzieje się nieopodal. Odległość nie była duża ( kroków może ze czterdzieści ), przeto z za wozów widok mieli dobry. Hajducy rusznic jednak z rąk nie wypuszczali, widać było ze pan Bełzecki ludzi do swej chorągwi pieszej ludzi bywałych dobierał, nie ciury. Jednocześnie głos jakiś odezwał się za towarzystwem. - Cóż to Waszmościowie za hałasy ? - spytał pan Ligęza z namiotu wychodząc. Oczy mrużył i blady był widać nie służyło już sławnemu banicie i infamisowi wino jak onegdaj. Pan Rokutowski pistolet zza pasa dobył i tak uzbrojony z szablą w jednej i krócicą w drugiej obiecał sobie drogo skórę sprzedać. Bo po prawdzie i zrobić więcej nic nie mógł. Na wystrzały i krzyki zbiegło sie z tuzin napastników choć w wiekszości pachołków i chmyzów. Wkrótce jednak drabiny przynieśli i trzech napastników z szerpentynami w rękach piąć na stryszek się po nich zaczęło... Pan Daniłłowicz w paluch sie zakłół i jak obyczaj nakazuje diabelski krwią własną pismo podpisał. Uśmiechnął sie Boruta pod wąsem i w taki takt ozwał się do pana Władysława : - Po waszmości służby się upomnę gdy głowę z stad cało wyniesiesz panie bracie - uśmiechnął się diabeł iście diabelsko. - Ja tu pomóc Ci nie mogę , chodz gdzie diabeł nie może... - zamyślił się na chwilę. - Nic Waszeci nie zostaje jak dobrej myśli być - dorzucił - i sztabą oną - tu wskazał na deskę w kącie leżącą - odrzwia zastawić. - No bywaj Waszmość - rzekł Boruta nie wiadomo czemu uśmiechając się krotochwilnie - ja tu znajomą odwiedzić muszę. Zawinął się czart piekielnym sposobem i... znikł. Lekki zapach siarki i przedniego węgrzyna jaki po nim pozostał świadczyło jeno, ze nie był snem. Ostatnio edytowane przez Arango : 18-10-2007 o 14:24. |
18-10-2007, 13:01 | #66 |
Reputacja: 1 | Tuż po pierwszych prowokacjach jakie z ust Pana Å»elichowskiego padÅ‚y i tuż po gromkim Å›miechu towarzyszy jego, Mariusz nie czekajÄ…c na reakcjÄ™ i nie chcÄ…c dać przeciwnikowi przewagi, okrzyknÄ…Å‚ zza taboru – twarz swÄ… Å›miaÅ‚o wychylajÄ…c aby zbój wiedziaÅ‚, iż siÄ™ go Mariusz LeszczyÅ„ski nie obawia. - To jest ten Å»elichowski bandzior i zbój ?! BÅ‚aha ha ha –zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ na gÅ‚os Mariusz LeszczyÅ„ski. - Przecież tylko cham z chamów może tak godnoÅ›ci szlacheckiej urÄ…gać. Kwiczesz i rzÄ™zisz niczym zarzynana Å›winia, którÄ… bÄ™dziesz Å»elichowski niedÅ‚ugo! CzyżbyÅ› tak baÅ‚ siÄ™ przeciwnika, abyÅ› z równowagi musiaÅ‚ go wybijać?! Ot caÅ‚e tchórzostwo i prymitywizm z Ciebie wschodzi, lecz nie martwiaj siÄ™ tak, jeÅ›li jakim cudem pojedynek przeżyjesz to i ze mnÄ… zataÅ„czysz psi synu jeden. Za swe chamstwo i mordÄ™, na którÄ… patrzeć nie mogÄ™ i wielu ludzi odciążę gdy naÅ„ spoglÄ…dać nie bÄ™dÄ… musieli – mówiÅ‚ gÅ‚oÅ›no i donoÅ›nie. Wyraźnie cedziÅ‚ każde sÅ‚owo nie wahaÅ‚ siÄ™ i gestami ciaÅ‚a Å»elichowskiego z równowagi wyprowadzić. ChciaÅ‚ towarzyszowi swemu pomóc nieco, nie zaszkodzi jak ktoÅ› z fantazyjÄ… sÅ‚owami druha swego wesprze, niechaj widzi ten Å»olichowski, że jÄ™zorem za wiele nie zawojuje kiedy LeszczyÅ„ski po drugiej stronie stoi. ZajÄ™ty wyprowadzaniem Å»olichowskiego z równowagi nie zauważyÅ‚ zrazu, iż sam Pan LigÄ™za wyszedÅ‚. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 18-10-2007 o 13:07. |
18-10-2007, 14:19 | #67 |
Reputacja: 1 | Mateusz postÄ™powaÅ‚ ku swym adwersarzom krokiem spiesznym i energicznym. ZdaÅ‚o by siÄ™ że zdradzajÄ…cym tak podniecenie jak i zdenerwowanie. Szlachcic nijak nie chciaÅ‚ dać znać po sobie że zmitygowany może być sytuacjÄ…. Kiedy postÄ…piÅ‚ w okrÄ™g co to towarzysze moÅ›ci Å»olichowskiego poczynili, otoczyÅ‚y go paskudne gÄ™by wÄ…tpliwego nieraz szlachectwa. SpoglÄ…dali z niechÄ™ciÄ…, co by nie powiedzieć z wrogoÅ›ciÄ… na Pana Mateusza. Tak że chwilami wÄ…tpić można byÅ‚o czy faktycznie szlachectwa starczy grasantom i czy aby nie zechcÄ… kupÄ… zakoÅ„czyć starcia. BÄ…dź usiec Mateusza, gdyby ten poÅ‚ożyÅ‚ Å»olichowskiego. - Å»olichowski herbu Brodzic. Kogo dzisiaj bÄ™dziem chować - spytaÅ‚ Å»olichowski jednoczeÅ›nie szablÄ… mÅ‚ynka robiÄ…c, dajÄ…c tym popis swych niechybnych umiejÄ™tnoÅ›ci. Mateusz jakby po chwili pojÄ…l że to do niego siÄ™ mówi. - WaszmoÅ›ci? – SpytaÅ‚, ale nikt siÄ™ nie zaÅ›miaÅ‚. Mateusz pomiarkowaÅ‚ że wszyscy w koÅ‚o po prawdzie zebrali siÄ™ aby widzieć jego Å›mierć. I nagle ciężej mu siÄ™ zrobiÅ‚o na sercu. – Mateusz Ankwicz herbu Abdank. Stawaj waszmość Tak też adwersarze zrzucili kontusze w milczeniu, lecz poÅ›ród wyzwisk i uwag ze strony towarzyszy Å»olichowskiego. Mateusz odpiÄ…Å‚ szablÄ™ i dobyÅ‚ ostrza. DzierżyÅ‚ on dziwnÄ… broÅ„, bowiem bardziej zakrzywionÄ… jakby na modÄ™ wschodniÄ…. Ale nie byÅ‚o czasu siÄ™ oglÄ…dać, bo adwersarze stanÄ™li już do walki i poczÄ™li krążyć w kolo szukajÄ…c okazji do pierwszego natarcia. - Waszeć powiadasz żeÅ› Ankwicz – ozwaÅ‚ siÄ™ Å»olichowski. - Znam ja Ankwiczów, znam. Dwa rody to sÄ…. Jeden z przemyskiego pochodzi i do herbu siÄ™ przypiÄ…Å‚, z chÅ‚opów siÄ™ prowadzÄ…c. Ale to nie waszeci ród - dodaÅ‚ widzÄ…c poczerwieniaÅ‚Ä… nieco twarz pana brata. Mateusza denerwowaÅ‚o gadanie, bo nic tak nie wyprowadzaÅ‚o z równowagi mÅ‚odego szlachcica jak insynuacje w kierunku rodziny. Ale Å»olichowski ciÄ…gnÄ…Å‚ - Waszeci to ten drugi od ladacznicy przemyskiej siÄ™ wywodzi. Mać znana, a ojca w krzakach szukaj - rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ grubo widzÄ…c alteracjÄ™ pana Mateusza, a reszta jego kompanionów gruchnęła Å›miechem srogim. Krew napÅ‚ynęła mu do gÅ‚owy jak to usÅ‚yszaÅ‚. Ale wnet próbowaÅ‚ siÄ™ uspokoić, bo pomiarkowaÅ‚ o co przeciwnikowi chodzi. OzwaÅ‚ siÄ™ tedy: – Widać żeÅ› waszmość prostak i niebywaÅ‚y. Bo ja ród z Sandomierskiego wiodÄ™. Pewnie waszmość byÅ› usÅ‚yszaÅ‚, ale jak siÄ™ ze Å›winiami poleguje to i uszy zapchane. – zadziornie próbowaÅ‚ ripostować – A bo to wiadomo, że… Nie zdążyÅ‚ dokoÅ„czyć. Å»olichowski skoczyÅ‚ ku niemu wnet wyprowadzajÄ…c ciÄ™cie. Mateusz zasÅ‚oniÅ‚ siÄ™ lecz postÄ…piÅ‚ krok w tyÅ‚. Kolejne ciÄ™cia, zastawy, pchniÄ™cia. Å»elichowski atakowaÅ‚ z fantazjÄ… i umiejÄ™tnoÅ›ciÄ…. A znakiem że wyprowadziÅ‚ swego adwersarza z równowagi, byÅ‚o że Mateusz broniÅ‚ siÄ™ tylko i obrona ta zdawaÅ‚a siÄ™ desperacka. Szlachcic cofaÅ‚ siÄ™ wciąż, a szczęście że robiÅ‚ to umiejÄ™tnie, tak że nie dawaÅ‚ siÄ™ wmanewrować tak by walkÄ™ szybko koÅ„czyć mógÅ‚ Å»olichowski. Co rusz starszy szlachcic czyniÅ‚ wypady i jeszcze z wiÄ™kszÄ… siÅ‚a i zÅ‚oÅ›ciÄ… uderzaÅ‚ na wroga. ZmieniaÅ‚ postawy, ciÄ™cia, chwyty. MÄ™czyÅ‚ prezentujÄ…c swe nie liche umiejÄ™tnoÅ›ci i znajomość polskÄ… sztukÄ… krzyżowÄ…. A Mateusz wyraźnie bronić siÄ™ jedynie potrafiÄ…c wyprowadzaÅ‚ ciÄ™cia niegroźnie bÄ…dź wcale ich nie robiÅ‚. Tak że zebrani widzÄ…c co siÄ™ dzieje zaczÄ™li wiwatować i krzyczeć rozradowani. Bo pewnym im byÅ‚o że Å»elichowski nie tylko pokona swego adwersarza, ale i uczyni przedstawienie z tego nie liche. I jakby na speÅ‚nienie tych obietnic przy kolejnej wymianie wykonaÅ‚ mocne ciÄ™cie, by momentalnie z drugiej strony poprawić pieruÅ„sko szybkim chlaÅ›niÄ™ciem w bok. Mateusz jakby siÄ™ zawahaÅ‚ i zamiast siÄ™ zÅ‚ożyć, odskoczyÅ‚ chcÄ…c uniknąć ostrza. SekundÄ™ później syknÄ…Å‚ z bólu, a koszula zabarwiÅ‚a siÄ™ szkarÅ‚atem. – Waszmość miaÅ‚ kiedy w rÄ™ku szablÄ™? Bo zdaje siÄ™ żeÅ› przywykÅ‚y do palcatu jeno. – TÄ™ uwagÄ… Å»olichowski wzbudziÅ‚ falÄ™ radoÅ›ci i Å›miechu. Jeno Mateusz siÄ™ nie Å›miaÅ‚ spoglÄ…dajÄ…c na swój bok. Rana piekÅ‚a, ale gorsza byÅ‚a wÄ…tpliwość. Wszak nic nie rani tak dotkliwie jak zwÄ…tpienie w sercu szermierza. StojÄ…c tak i Å‚apiÄ…c oddech poczuÅ‚ zÅ‚ość że daÅ‚ siÄ™ tak podejść. I wnet uczucie zÅ‚oÅ›ci i determinacji wyparÅ‚y wÄ…tpliwoÅ›ci. UjÄ…Å‚ mocniej szablÄ™. Wszak dobrze byÅ‚o dopuÅ›cić wroga, by ten pokazaÅ‚ jak walczy. A kiedy odkryje swe zdolnoÅ›ci przypuÅ›cić atak tym skuteczniejszy. Ale trza przy tym zawsze kontrolować sytuacjÄ™. Zdeterminowany i niepomny odniesionej rany Mateusz stanÄ…Å‚ naprzeciw adwersarza. Znów szczÄ™knęły szable. Buty ciężko uderzaÅ‚y o ziemie, kiedy obydwie postaci czyniÅ‚y wciąż wypady, zejÅ›cia, cofniÄ™cia i zastawy. Szable krÄ™ciÅ‚y w koÅ‚o wÅ›ciekÅ‚e koÅ‚a co rusz wystawiajÄ…c obronÄ™ przeciwnika na próbÄ™. Mateusz dawaÅ‚ siÄ™ poznać z innej strony. Stopniowo przejmowaÅ‚ inicjatywÄ™, a szybkość jego ciosów stawiaÅ‚a oponenta w trudnej sytuacji. Nie byÅ‚o dÅ‚ugo czekać jak tÅ‚um w koÅ‚o pocichÅ‚ i wszyscy już niepewni wyniku Å›ledzili każdy ruch szermierzy. Nagle w Å»elichowskiego wstÄ…piÅ‚y nowe siÅ‚y. Tak jakby sam diabeÅ‚ za nim stanÄ…Å‚ i daÅ‚ mu drugi oddech. Szlachcic poczÄ…Å‚ wyprowadzać ciosy może nie tak szybkie i dokÅ‚adne ale diabelnie silne. I zdawaÅ‚o siÄ™ że Mateusz odda znów inicjatywÄ™. Bo choć MÅ‚ody szlachcic zdawaÅ‚ siÄ™ sprawniej robić i MÅ‚odość dawaÅ‚a mu przewagÄ™ na polu szybkoÅ›ci, to Å»olichowski byÅ‚ bardziej doÅ›wiadczony a teraz jeszcze swÄ… siÅ‚Ä… robiÅ‚ przewagÄ™. Kolejne ciÄ™cie. Mateusz zbiÅ‚ je wysoko, by przejść do niższego ciÄ™cia. Lecz Starszy poprawiÅ‚ i widać byÅ‚o że Pan Ankwicz nie zdoÅ‚a siÄ™ uchylić. Å»elichowski ciÄ…Å‚ ramie adwersarza, lecz jeno je drasnÄ…Å‚ bo w pół ciosu przeÅ‚ożyÅ‚ szablÄ™ tak by bronić siÄ™ niskÄ… zastawÄ…. Mateusz jakby tylko na to czekaÅ‚. ZamarkowaÅ‚ cios, obróciÅ‚ z wprawÄ… broÅ„ i uderzyÅ‚. Szabla ze Å›wistem przecięła powietrze, zatoczyÅ‚a krÄ…g i z rozmachem uderzyÅ‚a w czerep adwersarza. Ten zmarÅ‚, a na jego obliczu malowaÅ‚o siÄ™ zdziwienie. StaÅ‚ tak chwilÄ™, poczym zwaliÅ‚ siÄ™ jak dÅ‚ugi na ziemiÄ™, która szybko przybraÅ‚a szkarÅ‚atnÄ… barwÄ™… Mateusz caÅ‚y mokry i ranny dyszaÅ‚ ciężko. Lecz na jego obliczu malowaÅ‚o siÄ™ zadowolenie i radość. SpojrzaÅ‚ w stronÄ™ swych kompanów szukajÄ…c tej samej radoÅ›ci. |
18-10-2007, 14:54 | #68 |
Reputacja: 1 | I znalazÅ‚... Mariusz rad byÅ‚ podwójnie nie dość, że kompanion jego wygraÅ‚ i być może sytuacjÄ™ caÅ‚Ä… ocaliÅ‚, to jeszcze sam Mariusz do walki z czarcim pomiotem stawać nie musiaÅ‚. - Wiwat Ci Panie Mateuszu, Å›wietna walka – zawoÅ‚aÅ‚ do towarzysza. CaÅ‚Ä… walkÄ™ bacznie obserwowaÅ‚ i przyznać musiaÅ‚, że Pan Mateusz mimo rany odniesionej w walce lepszym jest chyba szermierzem niż on sam. Z diabelskie trudnym przeciwnikiem mu przyszÅ‚o stoczyć bój i kiedy wydawaÅ‚o siÄ™, iż walka w przegranÄ… idzie oto odniósÅ‚ wspaniaÅ‚e zwyciÄ™stwo. Stawka byÅ‚a wysoka, Mariusz liczyÅ‚, że z pomocÄ… Pana Ligenzy zostanie też wÅ‚aÅ›ciwie wyegzekwowana. - Witaj szanowny Panie - zwróciÅ‚ siÄ™ do LigÄ™zy - otóż walka siÄ™ wÅ‚aÅ›nie odbyÅ‚a, której stawkÄ… wozy te oto byÅ‚y... A wÅ‚aÅ›ciwie to i spokój nasz po drugiej stronie szali leżaÅ‚. Å»olichowski herbu Brodzic bandytami przewodziÅ‚ a z tegom co sÅ‚yszaÅ‚ to wÅ‚aÅ›ciwie ludzie sÄ… to Pana RosiÅ„skiego. Na arian napadli przy okazji i nas w walkÄ™ wciÄ…gajÄ…c – lub my ich w zależnoÅ›ci jak spojrzeć na przebieg sytuacji. Å»elichowski sÅ‚owo daÅ‚, ze odjadÄ… jeÅ›li przegra, mam ja nadziejÄ™, że ludzie sÅ‚owa jego dotrzymajÄ…… |
18-10-2007, 15:04 | #69 |
Reputacja: 1 | - Ałłach agbar - Szepnął Michicz widząc jak bandyta osuwa się na ziemię. Teraz dopiero odczuł, że cały czas był napięty i że boli go dłoń, którą kurczowo na rękojeści szabli zaciskał. - Cel! - Krzyknął do sabatów. - Baczenie mieć czy aby słowo nie wiatr u tych grasantów! - I żeby mi żaden na jakąs następną zaczepkę nie reagował. - Wysyczał do panów braci. Teraz dopiero zauważył, że pan Ligęza na zewnątrz wyszedł. - Przed świataniem nas opadli. - Zaczął relacjonowac spokojnym głosem wolno cedząc słowa, by wszystkie do jeszcze z pewnością nie do końca świadomego dowódcy trafiły. - Arian spędzili do stodoły. Nas na pojedynek wyzwali i ten tam pan Mateusz poszedł nie czekając rozkazu ni się o nic pytając. Wygrał szczęściem, lecz i tak bym taboru bronił. |
20-10-2007, 14:53 | #70 |
Reputacja: 1 | Jan Czetkowski MÅ‚ody szlachcic pluÅ‚ sobie w brodÄ™, że tak Å‚atwo daÅ‚ siÄ™ od pojedynku odwieść, ale skoro Mihnicz byÅ‚ za te wozy odpowiedzialny to Jan winien mu byÅ‚ posÅ‚uszeÅ„stwo. Jedynie, wiÄ™c przeklÄ…Å‚ pod nosem i z opuszczonÄ… gÅ‚owÄ… poczÄ…Å‚ obserwować pana Mateusza, który to nie baczÄ…c na rozkazy przystÄ…piÅ‚ do pojedynku. Jan uważnie obserwowaÅ‚ caÅ‚Ä… walkÄ™…to zrobiÅ‚bym inaczej…chytre posuniÄ™cie nie spodziewaÅ‚bym siÄ™ tego – komentowaÅ‚ w myÅ›lach kolejne ruchy przeciwników. Tym bardziej żaÅ‚owaÅ‚, że to nie jemu przypadnie gloria za wyciÄ…gniÄ™cie towarzyszy z opresji. Nie przyÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ nawet do ogólnej radoÅ›ci, która zapanowaÅ‚a miÄ™dzy wozami, kiedy to pan Mateusz pozbawiÅ‚ żywota Å»elichowskiego. -PiÄ™kny pojedynek – jedynie stwierdziÅ‚ ze smutkiem. – To bandyci i zbóje a ich sÅ‚owo pewnie jest nic nie warte, choć chciaÅ‚bym siÄ™ mylić. – ZwróciÅ‚ siÄ™ do panów braci zebranych wokół LigÄ™zy. Tak naprawdÄ™ tego wÅ‚aÅ›nie chciaÅ‚. Przez ostatnie kilka lat żyÅ‚ wojnami i pojedynkami a ostatnio rzygaÅ‚ już przeklÄ™tym spokojem. – JeÅ›li nie, to czeka nas iÅ›cie piekielna walka…tak Å‚atwo nie odpuszczÄ… tym bardziej, że majÄ… nad nami dużą przewagÄ™. |
| |